Zobacz pełną wersję : Zagadka przyrodnicza
(chyba dosyć łatwa)
Dlaczego wilki wyją?
Wycie jest jedną z form porozumiewania się wilków, pełni funkcje „słupa ogłoszeniowego”, na którym obwieszcza się ważne informacje. Naukowcy wyróżniają wiele powodów dla których wilki wyją, są to m.in.: potrzeba zintegrowania grupy przed polowaniem, chęć obrony upolowanej zdobyczy przed intruzem, oznajmienie innym grupom o granicach terytorium, rozładowanie napięć w czasie doboru pary rodzicielskiej. Wilki słyszą się na odległość ok. 10km. Wilki wyją o każdej porze, w nocy i w dzień, przez większą część roku, najciszej zachowują się w maju i czerwcu - prawdopodobnie dlatego, by nie zdradzić położenia nory z młodymi.
Żródło:
http://www.wolf.most.org.pl/pol/wilkedu.htm
Powerfull searching engine:
www.google.pl
Bardzo dobrze!!!!
Duże piwo przy najblizszym spotkaniu (ja wybieram sie w Biesy na przełomie lipca i sierpnia). Piwko może być niemieckie....hihi...
Pozdrawiam
Kriss40
Stały Bywalec
27-06-2004, 16:25
Krissie40, czy aby na pewno była to poprawna odpowiedź ?
Poproszę o opinię w tej sprawie odpowiednich rzeczoznawców, którymi tylko mogą być (jak sama nazwa wskazuje) mieszkańcy wsi Wołkowyja.
Drogi Jastrzębiu
Do podania tej zagadki skłoniło mnie obejrzenie filmu o wilkach, który wyemitowała, bodaj wczoraj, TV Polonia. Odpowiedź TB zawiera własciwie wszystkie istotne elementy, o których dowiedziałem sie z tego filmu. Ale, oczywiście, jeżeli rasowi "Wołkowyjcy" mają jeszcze coś do dodania, chętnie posłuchamy...
Nie zmienia to faktu, że piwo dla TB i tak juz jest zaklepane...
Pozdrawiam
Kriss40
Stały Bywalec
27-06-2004, 19:46
No nie wiem, nie wiem.
Proponuję, abyście to piwo wypili w Wołkowyi, uroczej wsi bieszczadzkiej. Przy konsumpcji "pod sklepem" dołączą do Was miejscowe autorytety i na pewno podadzą prawidłową odpowiedź. I będzie to odpowiedź nieskażona znajomością programów Discovery, tam raczej nie oglądanych. I dyskutować z nimi nie radzę. Można stamtąd odejść z siekierą w plecach.
A tak w kwestii formalnej, to ja nie jestem żadnym jastrzębiem (jeśli już trzymać się porównań ornitologicznych, to wręcz przeciwnie - gołębiem, mam bowiem "gpłębie" serce). Mój nick na forum to Stały Bywalec, w skrócie SB. Proszę nie mylić z b. Służbą Bezpieczeństwa (ale jak ktoś się pomyli, to się nie obrażę).
Ten napis pod moimi postami to takie "przesłanie z Otrytu". Abyście wędrując pod Otrytem, widząc kołującego w górze jastrzębia, wiedzieli że on jest z Wami, a nie przeciw Wam. A zresztą, czyż to nie wspaniały widok ?
I tak zmusiłeś mnie do modyfikacji podpisu.
Szanowny i drogi SB :)
Z tą wystawą rolniczą w plecach to chyba jednak lekka przesada....
Nie doceniasz ich, a może - sam juz nie wiem - przeceniasz...
Poza tym, ani miejsce, ani czas akcji nie są jeszcze ustalone. Boże jedyny, nawet "osoby dramatu" jeszcze się nie "skrzyknęły.
Pozdrawiam
Kriss40
PS Gołębie serce to piękna sprawa...
Długo łażę doliną Sanu, raz z lewa, raz z prawa. Widziałem różne ptaszyska, pospolite i te b. rzadkie. Jeden facet zgłosił do komisji ornitologicznej, że widział sępa w okolicy Tworylczyka, nie udało się potwierdzić, choć dwa tygodnie szukaliśmy w kilka par oczu (ócz). Widziałem młodego orła przedniego - rzadkość nad rzadkościami. ALE JASTRZĘBIA W REJONIE OTRYTU NIE WIDZIAŁEM.
Mam pecha czy co?
Długi
Stały Bywalec
28-06-2004, 14:50
Szanowny Kolego Długi !
Ależ widziałeś jastrzębia - nie wiedząc, że to on.
W t.3 Nowej Encyklopedii Powszechnej PWN (6 tomów + suplement, wydało Wydawnictwo Naukowe PWN, W-wa 1997) czytamy:
"Jastrzębie, rodzina kosmopolitycznych ptaków z rzędu drapieżnych; ok. 200 gat.; średniej wielkości (samica większa od samca); dziób mocny, hakowaty (bez "zęba"), ostre szpony, długi ogon, dość krótkie, zaokrąglone skrzydła; zwinne i szybkie, polują z lotu na ptaki i drobne ssaki; dopadając ofiarę charakterystycznie rozpościerają skrzydła i ogon; obszary zadrzewione i lasy; w Polsce 25 gat., m.in.: bielik, błotniak, gołębiarz, kania, krogulec, orzeł." (pogrub. druku moje, SB).
Dodam też, że w owym tomie hasło "jastrząb" (w liczbie pojedynczej) w ogóle nie występuje. Po "Jastrunie Mieczysławie" mamy od razu "Jastrzębią Górę", a później ww. "jastrzębie".
Oczywiście wiem, że miałeś na myśli jastrzębia - gołębiarza. Jego faktycznie chyba się nie spotka na Otrycie. Ale czy Ty myślisz, że mój przyjaciel to zwykły gołębiarz czy inny błotniak ? Moje druhy z Otrytu to jastrzębie - orzeł i orlik.
Tak to jest, jak się jest Jastrzębiem o gołębim sercu... Trzeba się długo tłumaczyć...
Pozdrawiam
Kriss40
Stały Bywalec
28-06-2004, 18:57
No właśnie. Niektórzy muszą tłumaczyć, że nie są wielbłądami, a ja - że nie jestem jastrzębiem.
Ale z tym moim "gołębim sercem" to lekko przesadziłem. Gdybym je faktycznie miał, to bym nie oblał dziś jednej dziewuszyny. Ale przyszła kompletnie nieprzygotowana, z trzech zadanych pytań zaczęła dukać odpowiedź tylko na jedno. A na dwa pozostałe - nic, ani be, ani me.
A propos poziomu niektórych uczniów.
Pytanie - Kiedy ojciec Goriot zorientował się, że ma niewdzięczne dzieci?
Odpowiedź - Gdy zobaczył, że nie ma ich na jego pogrzebie.... :D
Pozdrawiam
Kriss40
Barszczyk
02-07-2004, 14:13
W temacie nie tyle wilków, co samej wsi Wołkowyja (vide - świadomie unikam pisania Wołkowyi lub Wołkowyji, by uniknąć kolejnych dyskusji, która to pisownia jest poprawna i odesłań do miejscowych autorytetów...:-) ). Której zresztą mile nie wspominam, choć nie mówię wcale, że fatalnie jakoś. ALe po kolei...
Otóz zachciało mi się kiedyś na zielony szlak. Prosto z pociągu, pod koniec deszczowego wybitnie sierpnia. Niezbyt wyspanym będą - bo kto się wyśpi w pociągu z Łodzi do Zagórza, jadąc samotnie, ten potem musi nowy plecak kupować - postanowiłem wyruszyć wreszcie na szlak, który jakoś mi zawsze ucieka - w zielonym kolorze nadziei. Na cały się porywać nie zamierzałem, tym bardziej, że zapowiedziałem się już pod Jaworcem, ale gdzieś między Leskiem a Polańczykiem szlaku dosiadłem! I wtedy, zupełnie jak z pierwszym gwizdkiem sędziego w meczu na angielskiech boiskach, z nieba lunęło. Ściana deszczu. Niby nic w Bieszczadach oryginalnego, ale smutno się trochę zrobiło. Cóż było robić - wędrujemy w deszczu. Szlak był wyjątkowo nieciekawy, pełen traw wysokich zielonych (hihi, wiecie jaki to daje efekt w deszczu?...). Moje dżinsy szybko to odczuły od ochraniaczy do... Od ochraniaczy w górę... A że i kurtka powoli zaprzeczać zaczęła opinii o swej nieprzemakalności, po czterech, pięciu godzinach i zobaczeniu bardzo ładnego widoku na Solinę, nad którą chmury pięknie wisiały, postanowiłem... odpuścić. Wstyd przyznać, taki ze mnie mięczak.... I gdy po kolejnym podejściu szosę zobaczyłem za łąką - odpuściłem na maksa. Stwierdziłem że schodzę do szosy i za 5 minut byłem na asfalcie. Zmiana skarpet na suche i drepczę w stronę prawą, modląc się, by odcisków się nie nabawić. Nawet mapy już nie otwirałem, bo też mi jej żal się robiło pod tym prysznicem. Za jakieś 30 minutek byłem już w knajpie we wsi WOŁKOWYJA, gdzie przemiłe dziewczę zza baru, Monika się zwała bodaj, oceniła mnie wzrokiem jako obraz nędzy i rozpaczy i piwo grzane od firmy zaprponowała z luksusowym miejscem przy kominku. Piwo poszło szybko, potem miejscowy żu... znaczy ekspert, któremu wcześniej na wino złocisza dodałem, przyszedł mnie poczęstować i pogadać, a że "Komandos" z kolejnym grzańcem serce ociepliły - postanowiłem spojrzeć na mapę. By się przekonać, że z tego wzgórza co do szosy zszedłem, miałem jakieś 10 minut do rzeczonej knajpy... A szosą niezłe koło zawinąłem... Patrzę dalej i myślę, że chyba autobusdo Leska mnie czeka, potem dopiero Kalnica... Piwo następne więc biorę Moni się zwierzając, a Ona mi mówi, że 5 minut temu odjechał autobus, jedyny każdego dnia, do Cisnej przez Terkę! Wybiegłem - patrzę, coś podjeżdża. Uwierzycie, że to ten mój? Poczekał chłop dobry, aż po plecak wrócę i zabrał przez dziury tej drogi. We dwóch jechaliśmy, jak taryfą. Tę noc Pod Honem spędziłem....
Reasumując: Wołkowyja kojarzy mi się z mokrymi butami i niezłym daniem... pewnej częsci ciała na szlaku. Wilki w niej nie wyją (a na szlaku wiatr zawodzi), autochtoni natomiast bardzo są sympatyczni i rad chętnie udzielą. Tudzież wyjaśnień, czemu Wilków nie ma (bo "wilk" tym razem po 2,80 zł był w sklepie i szybko poszedł... Ostał się "Komandos"...
Pozdrawiam wyjąc to ze śmiechu to z żalu na myśl o wsi WOŁKOWYJA :-)
Stały Bywalec
02-07-2004, 20:54
Bardzo ciekawe wspomnienie. Ale wydaje mi się, iż niedobrze się stało, że Ci jednak ten autobus nie uciekł. Może nastąpiłby wtedy ciąg dalszy historii z Moniką ...
Kto nie przemókł „do suchej nitki” w Bieszczadach, ten jeszcze nie wie, co to jest turystyka bieszczadzka.
Ja również mam podobne, niezwykle „mokre” wspomnienie.
A.D. 1993 (1-sza połowa września) przebywałem w Polańczyku, skąd zamierzaliśmy podjeżdżać samochodem m-ki mała ciężarówka 126p do początków różnych tras i stamtąd nieco powędrować. Ale wrzesień był wówczas nietypowy. W ciągu całego pobytu padało tylko 2 razy: raz - tydzień, drugi raz - siedem dni.
Któregoś dnia zdesperowani postanowiliśmy z kumplem pójść „mimo wszystko”. Połazić chociaż po drogach bieszczadzkich. Podjechaliśmy do Cisnej, w Majdanie (przy stacyjce ciuchci) zostawiliśmy samochód i udaliśmy się w drogę zaplanowaną trasą: Majdan - Żubracze - Solinka - Roztoki Grn. - Liszna - Majdan. Takie skromne kilkanaście km. Liczyliśmy na to, że w ciągu dnia może przestanie padać. Trasę pokonaliśmy całą, plan wykonaliśmy. A deszcz to nawet swój plan przekroczył, i to znacznie. Nie przestało padać nawet na minutę, a jak pokonywaliśmy ostatni etap Roztoki Grn. - Majdan, to wręcz lało ! I dokuczało zimno, to nie był taki letni deszczyk. Nie byłem wtedy jeszcze tak zapobiegliwy jak obecnie - nie zaimpregnowałem butów, nie miałem pelerynki z PCV. Zmokłem i zmarzłem. Gdy wreszcie znalazłem się w swoim pokoju w ośrodku w Polańczyku i ściągnąłem wszystko z siebie, to odkryłem, że nawet gumka od majtek jest mokra !
Wysuszyłem się szybko i przebrałem, po czym wychlaliśmy z kolegą profilaktycznie jakieś 3/4, aby się nie przeziębić. Poskutkowało. Nawet nie kichnąłem.
Za to ok. 2 tygodnie później, już w Warszawie, zrobił mi się na udzie wielki czyrak. Nie wiedząc wówczas, jak należy z takim k...stwem postępować, zabrałem się za jego ... wyciskanie. Skończyło się oczywiście kilkoma wizytami u chirurga „miękkiego”, który mi to najpierw wszystko (bez znieczulenia !) ładnie ze środka wygrzebał, a później czyścił jakimiś drenami - małymi sprężynkami. Mimo to i tak później (zgodnie z przewidywaniami pana doktora) czyrak odnowił mi się w innym miejscu (tu już nie mogę wyznać, w którym). Ale byłem już na to przygotowany i odpowiednio wyedukowany medycznie, więc go nie ruszałem, pięknie wyhodowałem, troskliwie smarując maścią ichtiolową, a jak już sam zaczynał wychodzić, to wlazłem do wanny z gorącą wodą. Wyszedł calutki, z krwawym rdzeniem na końcu.
Smacznego.
Barszczyk
03-07-2004, 11:25
Wjże, SB, tych mokrych wspomnień to by się znaalazło masę. Jak choćby to gdy po zejściu z Otrytu wrześniową porą, odiwedzeniu mego ulubionego siodełka w Nasicznem i kontakcie bliskim ze stadami całymi salamander plamistych, mi ędzy którymi i żmijce zaplątać sie zdarzało, dotarliśmy w deszczu do Berehów, gdzie jak wiesz zapewne w określonych porah roku nie jeździ literalnie nic! I po 3-4 godzinach w deszczu jechał pierwszy samochód... I się zatrzymał... Dobry był to człowiek za kierownicą, ale gdybym zobaczył takiego jak ja, na kolanach na asfalcie, z wzrokiem błagalnym - też bym przystanął... Bieszczady i deszcze, deszcz i Bieszczady... Normalka. na szczęście w moim przypadku bez czyraków :-P
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2025 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.