PDA

Zobacz pełną wersję : 26 września. Ekspedycja karna (nieudana)



Stały Bywalec
13-10-2004, 14:38
Pogoda dalej fatalna. Rezygnując w tej sytuacji z wycieczki pieszej, wsiedliśmy do auta. Postanowiliśmy udać się z karną ekspedycją do Jabłonek - do Michała. Na wabia wzięliśmy Aleksandrę (cały czas jeszcze była z nami). Na wszelki wypadek uzbroiliśmy się też w „Absolwenta” - kaliber 0,7 litra.
Niestety Michała już nie zastaliśmy. Zdążył uciec do Opola. O jego wcześniejszej obecności w schronisku poświadczyła tylko pani (w zaawansowanej ciąży) mówiąc, że „ten pan z synem już wyjechali w piątek”.
No więc przejechaliśmy całą obwodnicę, odwożąc przy okazji Aleksandrę do Wetliny, gdzie się zatrzymała. Zaliczyliśmy też jakieś prywatne muzeum bieszczadzkie. W Wetlinie kawka i pożegnanie z Olą (jak się potem okazało, nie na długo).

Aleksandra
13-10-2004, 18:51
Dzięki tej wyprawie odnaleźliśmy wspaniałe kolory, takie jakich jeszcze w Bieszczadach Wysokich nie było... a więc te cud czerwienie znajdowały się na drodze między Hoczwią a Jabłonkami... Te kolory, czasem jedna gałązka.... czasem jedna część żółta, druga czerwona a inna prawie pomarańczowa... tych pięknych kolorów dostarczyły nam tamtejsze klony, buki jeszcze czekały...

Aleksandra
13-10-2004, 23:28
Jeszcze jedno wspomnienie z tym dniem związane: osobiście mogłam przekonać się co znaczy "mięć szczeście" po pogłaskaniu Sabinki - czarnej piękności przebywającej w Bieszczadach ze Stałym Bywalcem.
Gdy już wróciłam do Wetliny panowała cisza i spokój- pierwsze szczęście- , śladu po "rajdowcach" nie było (zatruli mi dwa pierwsze wieczory w Wetlinie). Mogłam się przenieść do zarezerwowanych wcześniej "apartamentów" na górze - drugie szczęście. Kulminacją owych szczęść było przeurocze spotkanie z trzema łaniami na trawniku przed domem. Koło osiemnastej stałam sobie na ganku, była szaro, mokro i w oddali słychać było ostatnich niedobitków, którzy się jeszcze kręcili po Wetlinie. Nim zdążyłam popaść w zadumę w iście późno jesiennym wydaniu, na trawę z pobliskich krzaków wyszły sobie łanie. Dwie duże i jedna młoda, prawdopodobnie tegoroczna. Wyszły jakgdyby nigdy nic, rozejrzały się i zabrały za skubanie zielonej trawki. Zachowywały się tak spokojnie, jakby popas na przydomowych gruntach był zupełnie normalny, nic sobie nie robiły z przyciszonej rozmowy. Ten pokaz wdzięków trwał ponad 20 minut, po czym pojedyńczo pomaszerowały w krzaki. Od gospodarzy owego trawnika dowiedziałam się, że często zdaża się łaniom wychowywać młode blisko gospodarstw i zaglądać na skoszone trawniki. Cóż scenka była urocza...

pozdrawiam
Aleksandra

Michał
14-10-2004, 01:27
Dzięki tej wyprawie odnaleźliśmy wspaniałe kolory, takie jakich jeszcze w Bieszczadach Wysokich nie było... a więc te cud czerwienie znajdowały się na drodze między Hoczwią a Jabłonkami... Te kolory, czasem jedna gałązka.... czasem jedna część żółta, druga czerwona a inna prawie pomarańczowa... tych pięknych kolorów dostarczyły nam tamtejsze klony, buki jeszcze czekały...

No cóż - nie wypada nie zabrać głosu. Co do kolorów - vide fotka.
A krucjata nie udała się zapewne dlatego, że ktosik miał niecne zamiary.
.....

Rzeczywiście tego samego dnia z rana wyjechałem z Jabłonek - niestety sytuacja wymusiła takie a nie inne wyjście. Pogoda także miała w tym swój skromny udział. Szkoda, że dzien wcześniej nie zdecydowaliście się na krucjatę - pogoda też była do kitu, ale za to zobaczylibyśmy parę ciekawych rzeczy

No cóż - co się odwlecze, to nie uciecze.

A na marginesie - ta Pani, to szefowa schroniska.

Pozdrawiam i zapewne do zobaczenia w Bieszczadach.

Stały Bywalec
15-10-2004, 11:33
Michał:

(...) Rzeczywiście tego samego dnia z rana wyjechałem z Jabłonek - niestety sytuacja wymusiła takie a nie inne wyjście. Pogoda także miała w tym swój skromny udział. Szkoda, że dzien wcześniej nie zdecydowaliście się na krucjatę (...)


Zaraz, zaraz.
My u Ciebie byliśmy w niedzielę, a Szefowa powiedziała, że wyjechałeś w piątek.
Tak więc nawet wyprawa o dzień wcześniejsza nie doprowadziłaby do spotkania.
Zresztą dzień wcześniej był dyżur w Dwerniku i to Ty powinieneś tam przyjechać, jeśli faktycznie byłeś jeszcze w Bieszczadach.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Michał:

A krucjata nie udała się zapewne dlatego, że ktosik miał niecne zamiary.


No to może Aleksandra. Bo ja na pewno nie.

Michał
21-10-2004, 11:39
Zaraz, zaraz.
My u Ciebie byliśmy w niedzielę, a Szefowa powiedziała, że wyjechałeś w piątek.
Tak więc nawet wyprawa o dzień wcześniejsza nie doprowadziłaby do spotkania.
Zresztą dzień wcześniej był dyżur w Dwerniku i to Ty powinieneś tam przyjechać, jeśli faktycznie byłeś jeszcze w Bieszczadach.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze.

No to może Aleksandra. Bo ja na pewno nie.

Fakt - jak jestem w Bieszczadach to daty pirdo... lą mi się jak zajączki na wiosnę.
Na dyżury z Jabłonek napewno nie dotrę - to wyprawa na 2 dni. Od tych ponad 20 lat (alem się posunął) poruszam się wyłącznie pieszo. Takowe dziwolągi jak pojazdy samobieżne itp są mi wtedy obce.
No ja myślę, że to Aleksandra miała niecne zamiary. Ale kotki pewne ze sobą nie zabrałeś, co?

Spotkamy się pewnikiem gdzieś przypadkiem. Nadrobimy ... spoko jak to mawiają małolaty

Pozdrawiam Aleksandrę, Ciebie, Twojego kolegę oraz przy okazji wszystkich forumowiczów (tego pojeb a ńca Yogo czy Jogurta tyż)

Do zobaczenia

Aleksandra
21-10-2004, 23:06
Ech,
i zamiary się wydały... :oops:
nie ma lekko, nic się nie ukryje....
Dzięki za pozdrowienia.
Kotki nie zabrał, strzeże jej pilnie....
a drogi kręte przecinaja się czasem, więc gdzieś się zapewne spotkamy

Pozdrawiam
Aleksandra