PiotrekF
17-01-2005, 11:05
Każdy ma inny powód . A odpowiedź ? Różnie z tym jest .
Dawno , dawno temu…. Jako kilkuletni brzdąc spędzałem wakacje z rodzicami i bratem u znajomych (wtedy rodziców ) w Stefkowej . Włóczyłem się z miejscowymi dzieciakami po lasach i strumykach (dość dawno to było wiec niewiele tych wspomnień ) . Z tych wakacji pamiętam jeszcze tylko barana sąsiadów , który na nas „polował” i olbrzymiego byka napawającego nas ogromnym strachem ( pogonił nas kiedyś)
Kolejne wakacje w Bieszczadach to obóz harcerski w Dwerniku .Tam sporo takich jak ja z Niepołomic , Bochni , Wiśnicza i okolic .Zawiązywały się pierwsze przyjaźnie i antagonizmy . Chodziliśmy na wycieczki (wtedy zastanawiałem się po jaką cholerę) , zdobywali sprawności . Moją pierwsza wyprawę na Poloniną Caryńską wspominam i pamiętam tylko z jednego powodu : niosłem ogromny plecak (worek) wyładowany prowiantem , który uwierał mnie w plecy (nie umiałem zapakować inaczej konserw i chleba) . Już wtedy obdarzono mnie zaufaniem ( że nie zjem , nie wyrzucę i doniosę )i „obdarowano” owy m plecakiem . Dzielnie doniosłem na samą górę . Tam zabrano mi prowiant ( czułem się tak lekko , że mógłbym startować w skoku wzwyż ) i dano w zamian kromkę chleba z położoną na niej ćwiartką konserwy . Innym razem zerwano nas w środku nocy ( alarm ) . Chwilę potem „gnałem” razem z resztą „harcerskiej braci” nie mniej niż ja przerażonej . Przerażenie i bieg zakończyły się na Dwerniku Kamieniu , gdzie oznajmiono nam , że będziemy „witać” wschód słońca ( o żeby cię…. i inne komentarze b. nie licujące z harcerską tradycją ).
Pamięć tamtych pobytów utrwaliła mi się dzięki przerażeniu i strachowi ( baran , byk , nocny opętańczy bieg ) , pocie , bólu pleców i ramion (od niemiłosiernie niewygodnego i ciężkiego plecaka )
Jednak wróciłem tam na powrót , już jako licealista . zabrałem ze sobą dwóch takich jak ja i pojechaliśmy rowerami . Po tygodniu trzeba było wracać . Dziki „rozbebeszyły” nasz namiot i skutecznie załatwiły się z naszymi „racjami żywnościowymi”( zostały tylko dwie konserwy ) . Maciek i Jurek ( współtowarzysze ) już nie chcieli powtórki .
Kolejne dwa lata to „odpoczynek” od Bieszczad . Maszerowałem tym razem po wybrzeżu bałtyckim i pojechałem rowerem na Mazury .
Montaż kolejnej ekipy :Edek i Jacek (zawsze kogoś „targałem” ze sobą w Bieszczady- zwykle jednorazowo ) i wyjazd Tam tym razem „autostopem” ( bodaj ostatni rok tej akcji ) . Postanowiliśmy , że pociągiem do Zagórza a potem to już „stopem” . Akurat . Mogliśmy sobie machać tymi „książeczkami” do…. doszliśmy do tego , że dalej autobusem do Wetliny .Tam kolejna „przygoda”. Głodni . Musimy coś zjeść . Prowizoryczna jadłodajnia ( chyba sezonowa ) , jemy na stojąco przy ladzie z desek . Przyczepił się pijany „gość’ . Namolny był . Odejdź i lekkie popchnięcie a „gość” leży twarzą w trawie , w tym momencie czuję klepnięcie w ramię aż przysiadłem –„dlaczego popychasz mojego kolegę” –odwracam się i spoglądam w rozpiętą koszulę ( tam gdzie zwykle inni noszą krawat ) tego klepiącego . Panika ( mały przecież nie jestem ) , koledzy ( he he ) przezornie odeszli nie kończąc jedzenia . „Jaki to twój kolega” –wykrzykuję spanikowany – popatrzył na mnie ( z zaciekawieniem naukowca patrzącego na robaka ) . Odwrócił leżącego i : „masz szczęście to nie mój kolega” ( miał rację miałem szczęście ) . Pogadaliśmy nieco i rozeszli w „pokoju” . Dołączyłem do „kolegów” (psia… zły byłem ) . Powędrowaliśmy na połoninki Ja tradycyjnie z wędką w ręku ( wzbudzałem ogólne zaciekawienie i rozbawienie tych co nas mijali ).Na „stopa” zatrzymaliśmy tylko jedno auto ( osinobus ) . Kierowca mocno wystraszony ( widział takie książeczki chyba po raz pierwszy ) wyskoczył i zaczął się tłumaczyć , że musi po pracowników . Szybko wyjaśniliśmy co i jak i podwiózł nas 1,5 km ( sic ! ) . potem to już normalnie autobusy , autobusy … pociąg i do domu . Kolesie uznali autostopową wyprawę za taką sobie i już Koniec .Tyle jak gdyby wstępem .
Dlaczego Tam ? Dlaczego tylko Tam ?
Wtedy jeszcze nie zadawałem sobie tych pytań . Mało . W ogóle nie zaprzątałem sobie tym głowy . Jeździłem Tam bo to lubiłem . Mam tam znajomych . Dobrze się Tam czuję . Wolny od tych pytań byłem do chwili gdy nie znalazłem tego Forum Co w nim takiego jest , że zmusił mnie do pisania o tym ( nie przypuszczałem , jestem zupełnie zielony , co proszę wybaczyć ( wspaniałomyślnie ) )
Kolejne pytanie to do Was –dlaczego Wy Tam . Inne pytania może potem ( no chyba , że będzie jak z moim „śpiewaniem” )
Pozdrawiam
PF
Dawno , dawno temu…. Jako kilkuletni brzdąc spędzałem wakacje z rodzicami i bratem u znajomych (wtedy rodziców ) w Stefkowej . Włóczyłem się z miejscowymi dzieciakami po lasach i strumykach (dość dawno to było wiec niewiele tych wspomnień ) . Z tych wakacji pamiętam jeszcze tylko barana sąsiadów , który na nas „polował” i olbrzymiego byka napawającego nas ogromnym strachem ( pogonił nas kiedyś)
Kolejne wakacje w Bieszczadach to obóz harcerski w Dwerniku .Tam sporo takich jak ja z Niepołomic , Bochni , Wiśnicza i okolic .Zawiązywały się pierwsze przyjaźnie i antagonizmy . Chodziliśmy na wycieczki (wtedy zastanawiałem się po jaką cholerę) , zdobywali sprawności . Moją pierwsza wyprawę na Poloniną Caryńską wspominam i pamiętam tylko z jednego powodu : niosłem ogromny plecak (worek) wyładowany prowiantem , który uwierał mnie w plecy (nie umiałem zapakować inaczej konserw i chleba) . Już wtedy obdarzono mnie zaufaniem ( że nie zjem , nie wyrzucę i doniosę )i „obdarowano” owy m plecakiem . Dzielnie doniosłem na samą górę . Tam zabrano mi prowiant ( czułem się tak lekko , że mógłbym startować w skoku wzwyż ) i dano w zamian kromkę chleba z położoną na niej ćwiartką konserwy . Innym razem zerwano nas w środku nocy ( alarm ) . Chwilę potem „gnałem” razem z resztą „harcerskiej braci” nie mniej niż ja przerażonej . Przerażenie i bieg zakończyły się na Dwerniku Kamieniu , gdzie oznajmiono nam , że będziemy „witać” wschód słońca ( o żeby cię…. i inne komentarze b. nie licujące z harcerską tradycją ).
Pamięć tamtych pobytów utrwaliła mi się dzięki przerażeniu i strachowi ( baran , byk , nocny opętańczy bieg ) , pocie , bólu pleców i ramion (od niemiłosiernie niewygodnego i ciężkiego plecaka )
Jednak wróciłem tam na powrót , już jako licealista . zabrałem ze sobą dwóch takich jak ja i pojechaliśmy rowerami . Po tygodniu trzeba było wracać . Dziki „rozbebeszyły” nasz namiot i skutecznie załatwiły się z naszymi „racjami żywnościowymi”( zostały tylko dwie konserwy ) . Maciek i Jurek ( współtowarzysze ) już nie chcieli powtórki .
Kolejne dwa lata to „odpoczynek” od Bieszczad . Maszerowałem tym razem po wybrzeżu bałtyckim i pojechałem rowerem na Mazury .
Montaż kolejnej ekipy :Edek i Jacek (zawsze kogoś „targałem” ze sobą w Bieszczady- zwykle jednorazowo ) i wyjazd Tam tym razem „autostopem” ( bodaj ostatni rok tej akcji ) . Postanowiliśmy , że pociągiem do Zagórza a potem to już „stopem” . Akurat . Mogliśmy sobie machać tymi „książeczkami” do…. doszliśmy do tego , że dalej autobusem do Wetliny .Tam kolejna „przygoda”. Głodni . Musimy coś zjeść . Prowizoryczna jadłodajnia ( chyba sezonowa ) , jemy na stojąco przy ladzie z desek . Przyczepił się pijany „gość’ . Namolny był . Odejdź i lekkie popchnięcie a „gość” leży twarzą w trawie , w tym momencie czuję klepnięcie w ramię aż przysiadłem –„dlaczego popychasz mojego kolegę” –odwracam się i spoglądam w rozpiętą koszulę ( tam gdzie zwykle inni noszą krawat ) tego klepiącego . Panika ( mały przecież nie jestem ) , koledzy ( he he ) przezornie odeszli nie kończąc jedzenia . „Jaki to twój kolega” –wykrzykuję spanikowany – popatrzył na mnie ( z zaciekawieniem naukowca patrzącego na robaka ) . Odwrócił leżącego i : „masz szczęście to nie mój kolega” ( miał rację miałem szczęście ) . Pogadaliśmy nieco i rozeszli w „pokoju” . Dołączyłem do „kolegów” (psia… zły byłem ) . Powędrowaliśmy na połoninki Ja tradycyjnie z wędką w ręku ( wzbudzałem ogólne zaciekawienie i rozbawienie tych co nas mijali ).Na „stopa” zatrzymaliśmy tylko jedno auto ( osinobus ) . Kierowca mocno wystraszony ( widział takie książeczki chyba po raz pierwszy ) wyskoczył i zaczął się tłumaczyć , że musi po pracowników . Szybko wyjaśniliśmy co i jak i podwiózł nas 1,5 km ( sic ! ) . potem to już normalnie autobusy , autobusy … pociąg i do domu . Kolesie uznali autostopową wyprawę za taką sobie i już Koniec .Tyle jak gdyby wstępem .
Dlaczego Tam ? Dlaczego tylko Tam ?
Wtedy jeszcze nie zadawałem sobie tych pytań . Mało . W ogóle nie zaprzątałem sobie tym głowy . Jeździłem Tam bo to lubiłem . Mam tam znajomych . Dobrze się Tam czuję . Wolny od tych pytań byłem do chwili gdy nie znalazłem tego Forum Co w nim takiego jest , że zmusił mnie do pisania o tym ( nie przypuszczałem , jestem zupełnie zielony , co proszę wybaczyć ( wspaniałomyślnie ) )
Kolejne pytanie to do Was –dlaczego Wy Tam . Inne pytania może potem ( no chyba , że będzie jak z moim „śpiewaniem” )
Pozdrawiam
PF