Zobacz pełną wersję : Długiego tup tup tup...
Miało być we wrześniu, nie wyszło. Miało być w październiku, szkoda gadać. I wreszcie w listopadzie: zapowiedziałem w firmie, że jadę i nie ma zmiłuj.
Dostałem zezwolenie pod warunkiem, że wszystkie terminowe sprawy załatwię.
Miałem 3 dni na odkopanie biurka. W czwartek o 18 byłem gotów. Jeszcze do banku, jeszcze na pocztę i po siódmej rozpoczynamy z żoną pakowanie. Ok 20 wyjazd. Drobne zakupy "na drogę" .... i wreszcie jadę, niech mnie kołysze turkot miarowy kół...
Wytrzymałem do 4 nad ranem. Pod Sandomierzem kimnołem się przy stacji CPN, by po 4 godzinach ruszyć dalej. Wjazd do Sanoka. Wart odnotowania. Jest święto. Ruch pieszy spory, starsi panowie ze sztandarami pod pachą, biało - czerwone opaski na rękawach. I przed nami korek. Ruch wstrzymuje prawdziwa orkiestra dęta. Idą połową szerokości jezdni, sznur samochodów powolutku pnie się za nimi. Otwieram okno i chłonę dźwięki dzieciństwa :D .
Przejeżdżam koło baru Smak - zamknięty, :cry:
Na osłodę idziemy do zamku. Jesteśmy pierwszymi zwiedzającymi. Miła panienka otwiera po kolei wszystkie sale i zapala światła. Zaczynamy tradycyjnie od ikon. Tu można spędzić parę godzin. Zatrzymujemy się jednak tylko przy tych, których nie znamy z wcześniejszych wizyt. W innej sali rewelacja - wystawa ceramiki. Takiej pięknej majoliki nie widziałem od lat. Dla tych kilku skorupek warto było jechać te 800km. A to dopiero początek, a to dopiero się zaczyna :lol:
Rozczarowała mnie ekspozycja Beksińskiego. Bez nastroju, bez tego czegoś, co pozwala wejść w obrazy i zapomnieć o czasie. Poprzednia lokalizacja w piwnicach miała ten smak.
Po tak miłym początku dnia - zrobiło się południe, przyszedł czas na pierogi. Karczma w rynku nas nie zawiodła. Pojedliśmy godnie. Czas jechać dalej, bo choć już jesteśmy "u siebie", to do wieczora jeszcze parę miejsc do odwiedzenia zostało.
Długi
rewelacja - wystawa ceramiki. Takiej pięknej majoliki nie widziałem od lat. Dla tych kilku skorupek warto było jechać te 800km.
W stu procentach się zgadzam. Cudo.
Następny przystanek w Kulasznem, przy cmentarzu.
Przy grobie Jędrka, za tablicę wsunięta kartka. Zaciekawiony sięgam... w folii tekst wiersza Rysia Szocińskiego i jeszcze kogoś ( nie zapisałem nazwiska ). Czytam na głos ... atmosfera wiersza łączy się z wczesnym zachodem jesiennego słońca. Wiersze należy czytać głośno, nawet jak nie jest się zawodowym deklamatorem. Spojrzenie nad krzyżem w dal Beskidu. Na jednej z podków ktoś przyczepił rzeźbę czarcika - dusiołka - miły akcent.
Zaglądamy jeszcze do cerkwi. Budowa wre, mimo święta. Wnętrze jeszcze bardzo surowe. Poświęcenie szykowane jest na czerwiec przyszłego roku, ale pierwsze nabożeństwo już było ( w końcu listopada )
Długi
Za takie krótkie relacje powinny być kary ;-) :twisted:
To dopiero 1 dzień i jeszcze nie wieczór :lol:
Długi
Jedziemy dalej. Następny przystanek Rzepedź Wieś. Pojechaliśmy w zasadzie tylko poto by sprawdzić, czy pewne pogłoski. Niestety okazały się prawdziwe. Dom Hermesa spłonął :cry:
W środku wszystko pozostawione, jakby ktoś tylko wyszedł na chwilę. Czajnik na kuchni, kubki, talerze... Reszta pomieszczeń w ruinie. Nie widać śladów bytności kogokolwiek od pożaru. Nie wiem co z gospodarzem, końmi. Nie było kogo zapytać. Sąsiedzi byli akurat gdzieś dalej. Nie rozpytywaliśmy też we wsi, bo Hermes nie był lubiany ( mojej przyjaźni też nie zaskarbił sobie, ale koni żal)
Nieco przygnębieni dotarliśmy do Dusztyna. I tu niespodzianka. Osława zmieniła koryto. Ma tak mało wody, że ledwo coś ciurka między kamieniami. W miejscu, gdzie było latem kąpielisko woda naniosła łachę kamieni. Na polu namiotowym bez zmian. Ogrodzenia nie ma, wiata stoi jak stała. Pewno z okazji wolnych dni ruch w terenie duży. Kilka samochodów na parkingu i dwa terenowe na polu. Ubłocone po dach. "Rozjeżdżacze szlaków - pomyślałem i poszedłem zaraz sprawdzić drogę na jeziorka. Posądzenie było pochopne. Ćwiczyli drogę zrywkową. Po napatrzeniu się na stare kąty - człowiek z wiekiem robi się sentymentalny - poszliśmy na ognisko do leśniczego. Andrzej z Bożeną i gośćmi ( pszczelarz z rodziną) smażyli kiełbaski i popijali piwo. Chętnie dołączyliśmy do towarzystwa. Popłynęły opowieści ... co u was, co unas , co w lesie. Jest orlik, gniazdujący. Są wilki i dziki, jak to w lesie. Jakoś się żyje. Jednak po następnym piwie opowieści były.
cdn
Długi
Przy ognisku i piwie Leśniczemu rozwiązał się język i ...:
Niedaleko Parkowej Góry, tu gdzie wysypaliśmy kukurydzę dla zwierzyny. Idę sprawdzić robotę i oczom nie wierzę. Teren jak po wojnie. Ziemia zryta, krwi pełno kawałki krwawe porozrzucane, jatka. W krzakach znalazłem łeb potężnego odyńca. Szable na ponad 5 cm. Tropy wskazywały na walkę odyńca z niedźwiedziem. Zabrałem łeb do spreparowania, bo wielki i piękny był. Dopiero po dokładnych oględzinach w domu okazało się, że to łeb lochy. One mają inaczej osadzone szable w szczęce. Musiała być strasznie silna i zaciekła baba, że nie ustąpiła niedźwiedziowi. A i pokaleczyć go musiała, że taki zawzięty był. No mówię wam, kawałka całego mięsa nie bylo, tak ją poszarpał. Tyko ten łeb cały został.
Teraz zwierzyny w lesie jest bardzo dużo. Tylko jeleni mało. Żubry to po szkółce mi chodzą i szkody robią. Raz poszedłem do szkółek, tak coś dwa tygodnie temu. Patrzę - żubr leży. Zacząłem podchodzić, ostrożnie, od drzewa do drzewa, przecież wiem co może zrobić żubr. Byłem już całkiem blisko jak się podniósł. ale to góra futra!!!
Niby nic, ale adrenalina rośnie.. I nagle kątem oka widzę, że z boku podnosi się drugi, a dalej trzeci i praktycznie jestem otoczony... Ufff, gdzie tu i jak zwiać na drzewo. Żubr postawił to swoje futra na grzbiecie, mnie też kołnierz kurtki stanął dęba i nagle jak się zerwały i po stromiźnie w dół. Że takie wielkie bydlę nie połamie sobie nóg na kamieniach. Przebiegły tak z 300m i stanęły. Dyszą, tylko para jak z lokomotywy im z pyskawali. Ja w tył zwrot i choć nie biegłem , też byłem mokry od potu.
Tyle opowieści, zrobiło się ciemno i trzeba nam było ruszyć do Łupkowa.
Długi
Żubry to po szkółce mi chodzą i szkody robią.
Kurcze zazdroszczę Ci. Mnie nie dane było zoabczyć żubra na wolności.
może kiedyś...
Mnie nie dane było zoabczyć żubra na wolności. ...a bo się plątasz po jakichś połoninach, a miałem Was we wrześniu podrzucic w dolinę gdzie żubry można codziennie ujrzeć. A z jednym to nawet mozna przy ogniu pifko tudzież kelycha wypić... :wink:
a bo się plątasz po jakichś połoninach
...a bo myslałem, że już nie przyjedziesz w te Bieszczady, bo nie dzwoniłeś, i w sumie tak jakoś spontanicznie skróciliśmy sobie pobyt o jeden nocleg :-(
Kurcze gdybyśmy się zdzwonili 2 godziny wcześniej, to pewnie byśmy się spotkali.
Zresztą w mojej relacji na stronie wyjasniam, że mieliśmy mało kasy, aby pozwolić sobie na nocleg płatny, a takiego Żubra to chętnie bym poznał :-)
A poza tym przepraszam bardzo - po połoninach to tylko schodziliśmy do cywilizacji - wczesniej nie chodziliśmy po nich ;-)
Może stylistyka relacji zawiodła, ale to opowieść Leśniczego pisana w 1 osobie. :lol:
Ja żubra widziałem przy innej okazji i nie tak blisko
Długi
Może stylistyka relacji zawiodła, ale to opowieść Leśniczego pisana w 1 osobie.
hahah no tak - teraz jasne :-) Ja jakiś nietryb jestem :-)
Ja żubra widziałem przy innej okazji i nie tak blisko
To i tak zazdroszczę.
Dojechaliśmy do Szwejkowa. Ciemno, głucha pustka i wycie wilków :) , żywego ducha...
Na drzwiach kartka : Jestem w N. Łupkowie w Barze pod sosną, Krystyna.
Na to jedziemy z powrotem. Witamy się z Krysią, poznajemy nowych znajomych, Zdzisława i Stefana - gości Krysi. Bar jak bar. Pierogi i owszem, owszem choć trochę za ostro przyprawione.
Po pierogach przysiada się gospodyni baru, Bożka jestem, ze swoimi gośćmi. Robi się coraz przyjemniej. Jak w takich wypadkach zupełnie nie wiadomo jak na stole znalazła się flaszka i kieliszek. W Twoje ręce ... druga flaszka i zaczęły się tańce, hulanki swawole. Tylko te 800 km i cała noc jazdy...i baletki na nogach. Po 22.00 stwiedziliśmy, że mamy dość i pojechaliśmy do Szwejkowa. Spać.
Długi
marcingd
15-12-2005, 15:16
Mi rowniez udalo sie spotkac zubra. Piekne zwierze.....
Stały Bywalec
15-12-2005, 23:05
A o Zatwarnicy i Krywem coś będzie ?
Nostalgia mnie ogarnęła. :(
Ranek w Szwejkowie wstał mglisty. Przez okno nie było widać końca ogrodu. Postanawiamy, że zrobimy sobie spacer po Łupkowie, może wraz ze słońcem mgła się podniesie. Po śniadaniu żegnamy się ze Stefanem i Zdzichem. Oni niestety już kończą wędrówkę. Ta nieoczekiwana znajomość sprawiła nam wiele radości. Należą bowiem do ludzi, którzy po kilku minutach rozmowy już są Twoimi starymi znajomymi. Pewnie spotkamy się za parę lat i rozmowa potoczy się tak, jakbyśmy wczoraj się pożegnali. Niektórzy tak mają.
Trochę się wypogadza, widoczność rośnie do 40 - 50 m, jest nieźle.
Idziemy w kierunku wsi. Wsi oczywiście nie ma. Jakieś resztki sadów, dróg ledwo czytelnych. Na starej jabłoni gromadka raniuszków. Stajemy i słuchamy ich cichego szczebiotu. Cyt, cyt... ciągle w ruchu, ciągle czymś zajęte, potem frrr na sąsiednie drzewo.
Pomału dochodzimy do schroniska. Jest pięknie położone i daleko od ludzi. Tu witają nas gile. Tak ok 10 sztuk, prawie same samczyki, więc jest bardzo kolorowo. Przy schronisku grupa młodych ludzi zbiera się do wyjścia więc nie zachodzimy, by nie robić zamieszania. Słońce już wysoko i mgła ustąpiła. Robi się ciepło i widoczność jest całkiem całkiem. Za następnym grzbietem niespodzianka. Ktoś buduje chatę. Są jacyś robotnicy. Ciekawość zwycięża, pytamy co i jak. Jest to chata łemkowska przeniesiona z okolic Dukli. Stawia ją emeryt mundurowy z Krakowa. Droga dojazdowa raczej wybitnie "ułazowa". Dla miłośnika ciszy i spokoju miejsce idealne. Widoki na okolicę piękne. Chata stoi na wzniesieniu. Belki stare, ale dach z gontu nowego świeci z daleka. Obok krzaki tarniny. Takiej ilości śliweczek dawno nie widziałem. Ponieważ były już przymrozki, owoce smakują wybornie. Pojedliśmy godnie. Zataczając koło kierujemy się w drogę powrotną. Jak na połowę listopada jest wyjątkowo zielono. W dali widać pasące się owce. Docieramy na cmentarz w Łupkowie. Tu grupa ludzie ze schroniska porządkuje teren. Gospodarz schroniska, Adam, kieruje robotą i spalinówką wycina zbędne krzaczory, płonie duże ognisko z gałęzi. Cmentarz ma wiele zachowanych krzyży żeliwnych, nagrobków kamiennych. Na części ktoś dorobił metalowe tabliczki. Dzięki temu można odczytać kto i kiedy został pochowany. Kilka znajomych nazwisk spisujemy. Będzie okazja, to popytamy, czy to rodzina naszych znajomych.
Wracamy do Szwejkowa, czas się żegnać z Krysią. Szkoda, że nie spotkaliśmy się z Jadzią Denisiuk, ale akurat wyjechała. Jeszcze tylko kilka chwil w pracowni ikon. Zaduma nad pięknem. Gdybym był przy kasie, kupił bym jedną, bo bardzo się spodobała mojej żonie.
Ruszamy do Wetliny.
W Starym Siole tłok, parking pełen samochodów, w środku brak miejsca. W Chacie Wędrowca tak samo, tylko ludzi więcej. Rezygnujemy z posiłku i jedziemy pod Rawki. Tu już cisza, powoli zapada mrok, mgła wypełzła z... po prostu przyszła wraz ze zmrokiem.
Zjedliśmy po kanapce, resztka wczorajszej kawy z termosu i poszliśmy do schroniska na zapowiadane spotkanie z Kubą i Czarnochorą. O spotkaniu nie będę opowiadał, bo był już fotoreportaż. Spodziewałem się spotkać z kimś z forum. Anyczka się odgrażała, że też będzie. Niestety i tym razem nasze ścieżki się nie spotkały. To jest jakiś problem, jak się rozpoznać w "realu". Wychodząc ze spotkania, w korytarzu usłyszałem, jak ktoś mówi: ... bieszczady.net....
Gapię się zaciekawiony na dziewczynę, a ona się uśmiecha i pyta: my się znamy?
Nie, odpowiadam, ale ja jestem Długi. A ja Lucyna. No i jesteśmy już znajomi. Szkoda, że wczesniej się nie rozpoznaliśmy. Siedzieliśmy obok siebie jak jacyś obcy. A teraz już było późno i musieliśmy jechać na nocleg (potwierdzona rezerwacja u przyjaciół w Wetlinie). Wyszliśmy przed schronisko, a tu mgła, że ręki przed sobą nie widać. Jest cicho, że słychać własne myśli.
Długi
A o Zatwarnicy i Krywem coś będzie ?
Będzie, cierpliwości
Długi
Szkoda ze nie moglismy pogadac pod Rawkami, ale mnie i Barszcza pod koniec spotkania porwano do Weliny co sie skonczylo finalnie w Ustrzykach Górnych ;) i do schroniska wrociłem rano ;)
Anyczka20
16-12-2005, 17:26
Anyczka się odgrażała, że też będzie. Niestety i tym razem nasze ścieżki się nie spotkały.
...aj bośmy z Astrą pobłądziły w inne sciezki :wink: .... będzie jeszcze okazja...na wszelki wypadek napisze sobie na czole Anyczka :mrgreen:
do Weliny co sie skonczylo finalnie w Ustrzykach Górnych
Składam protest. Nie jesteśmy porywaczami. To była Twoja niewymuszona decyzja. Poprostu siła argumentów była po naszej stronie. Z całym szacunkiem Irek ale Długiego zaprosiłam na drugą i trzecią imprezę.
Gdybym miał nocleg w schronisku, pensjonacie, na polu namiotowym to pewnie nie wyszedłbym przed północą. Ale umówiłem się z Elą i Grzesiem, że będę przed nocą. Dom pod Berdem znam od czasów budowy i śledziłem jego powolną budowę, rozkwit i przemianę w pensjonat. Niewiele jest w Bieszczadach domów tak wypełnionych pięknem. We wnętrzu liczne dzieła sztuki, w tym wiele Jędrka Połoniny, meble, witraże. Znam kilku ludzi bardziej zamożnych, ale tylko Grześ ma ten dar i umiejętność otaczania się pięknem.
Długi
Kurka - Długi, a co te zdjątka takie malutkie ? Kurcze takie zdjęcia to w pełnym rozmiarze byś zapodał gdzieś na jakies imageshacki czy inne. Aż szkoda kastrować takie zdjęcia do wielkości avatara.
Poradzę się dziecka jak to zrobić. Dla niego to jak jedzenie makaronu, dla mnie złośliwy opór materii
Długi
O-rzeszku ! To Ty też ?
A myślałem że to tylko ja wiem po co są dzieci.
No teraz jest mi lżej.
Sa odpowiedniej wielkosci przedstawiaja zamiar autora.To sie nazywa dzielo sztuki,pewnie jeszcze gorace ze swiezosci, takie mozna spotkac tylko w biesach!!!
PiotrekF
18-12-2005, 13:01
Dlugi , Henek co ? Naprawdę ? (proszę powtórzyć to jeszcze raz :D )
No , to i mnie jest lżej (do tej pory córka "robi" za mnie a ja muszę ją ciągle prosić o pomoc). I tak to już....
Pozdrawiam
PF
Zdjęcia są robione urządeniem typu idioten kamera. Więc potrzebna iest pewna korekta kadru. Reszta to wymogi admina. I tak sukces, że udało mi się opanować taki program jak irfan view. Negatywy skanuję w supermarkecie - w wersji o podwyższonej rozdzielczości. Otrzymuję obrazki po ok 18 Mb. Ktoś obeznany z programami graficznymi z niektórych może by coś jeszcze zrobił, ja nie potrafię i nawet nie mam czasu tego się uczyć.
Długi
Ranek wstał pogodny. Obowiązki towarzyskie, bardzo miłe obowiązki, skierowały nas do nowego domu Grzechów. Dom położony jest pięknie. Gdy Grześ budował swój pierwszy dom, w okolicy nikt nie mieszkał. Tylko ten widok na Smerek i Hnatowe Berdo. Dziś wokól Domu pod Berdem wyrosło małe osiedle. Między innymi z tego powodu postanowił się budować po raz drugi. Nowy dom znów jest pięknie położony. Widoki na całą Połoninę Wetlińską , Rawki i w dali Tarnicę. Na razie bez sąsiedztwa. Wnętrze jeszcze pachnie nowością, jeszcze meble nie wszystkie gotowe. W czasie, gdy kończyliśmy pić kawę, artysta - meblarz przywiózł krzesła. Jest niedziela - to przyczynek do rozważań, czy warto iść na swoje, czy pracować na etacie. Nie odważę się prezentować wnętrza prywatnego domu na forum, ale z zewnątrz i tak każdy przechodzący żóltym szlakiem widzi. Możecie się domyślać, że w środku też jest pięknie.
Okiennice, drewniany fryz, witrażowa salamandra i świątek - Jezus Frasobliwy umieszczony w dziupli. Uroku tej ostatniej rzeźby w połączeniu z krajobrazem nie odda żadna fotografia. Jest po prostu piękna.
Część zasługi w tym Grzesia, który rzeźbę "oprawił" w pień drzewa.
Długi
Ta sama kapliczka, skadrowana.
Prawda, że piękna
Długi
Mimo pogody większą część dnia spędzamy w samochodzie. Najpierw podjeżdżamy do Łopienki. Nieodmiennie zachwyca mnie urok miejsca, cerkiewki, atmosfera i cisza.
Idziemy w kierunku Korbani, dla widoków. Jest pięknie. Byliśmy tu w maju. Wtedy kwitły jabłonie, znacząc miejsca dawnych domostw i szaleństwo ptasich treli. Teraz tylko gile przysiadły na tarninie. I cisza. Pod cerkiew zajechali jacyś turyści. Głośno dziwili się, że tak wszystko otwarte, nikt nie pilnuje. Wracamy do autka i jedziemy do Krywego. Tosia w swojej serdeczności odpaliła Jepa (czytaj jak napisane) i wyjechała po nas na górę.
Zapakowaliśmy graty i jedziemy. Droga jest idealna. Kto tam był ten wie, że błoto i koleiny w "dołku" były trudne do przejścia, o przejechaniu nie mówiąc. Teraz równo, sucho, można zjechać "osobówką" bez problemu. No, po deszczu były by problemy z wyjechaniem :lol:
Po rozpakowaniu i zadomowieniu się nastał przymiły wieczór z gospodarzami. Przemiły również z powodu ukraińskiego piwa oraz koziego sera , wędzonego, z ziołami - specjalność Tosi. Jeżeli kiedyś Was zagna droga w tamte okolice - polecam Tosine sery.
Długi
Kolejny dzień wstaje słoneczny, aż się wierzyć nie chce, że to listopad. Wyruszamy z żoną na spacer. Aby wyjść z Krywego zawsze czeka nas Ryli. Pniemy się pod górkę i potem dalej pod górkę. W końcu jesteśmy w górach i nikt nie obiecywał, że zawsze będzie z górki.
Po drodze liczne ślady, że przyroda całkiem się pogubiła. Kwitnące stokrotki, wyżej dzwonek rozpierzchły i oset czarcie żebro - wyjątkowo piękny i dorodny. Ze Stołów widok na zamglony Smerek. Chmury wiszą nad Połoniną, jak za niewidzialnym płotem. Wróżą zmianę pogody, śnieg lub przynajmniej deszcz. Zdjęcie nie wychodzi, więc nie będzie dokumentacji. Schodzimy ze ścieżki i trafiamy na malownicze skałki. Tyle razy tu byłem, a ich nie widziałem. Może fakt, że tak późną jesienią nie ma liści i dalej widać, pozwolił mi znaleźć to miejsce. W drodze powrotnej obserwuję stado kruków krążących nad Hulskim. W pewnym momencie dwa kruki odłączyły się od stada i zaczęły krążyć nad nami. Joanna zapytała, czy nie zgubiłem drogi i na pewno wyjdziemy z tego lasu? Para kruków krążyłą nad nami dobre pięć minut. Przy czy jeden z nich stale się odzywał swim głębokim krru. Po upływie tych kilku minut drugi z kruków odezwał się chrapliwym khra i na ten sygnał oba wróciły nad Hulskie. Wychodzimy na małą polankę z amboną. Na polance niewielkie dołki, w każdym jeden lub dwa kamienie. Z ciekawością zaglądam pod kamień i co widzę? Lekko przysypana ziemią kukurydza. Ot garść ledwie. Znaczy dzik ma przyjść, zacznie buchtować, poruszy kamienie, to nawet śpiącego myśliwego obudzi. Strzał z odległości 20 m i dziczyzna na obiad, a łeb na ścianę. Nawet się nie naje przed śmiercią, bo tej kukurydzy tylko na zapach sypnęli. Przy zejściu panorama Krywego. Pół doliny już w cieniu, pół jeszcze w świetle zachodzącego słońca. Wracamy starą drogą łemkowską (gminną), mijamy sad i wychodzimy na rozlewisko bobrów. Robię kilka fotek. Tama jest imponująca. I wtym momencie krzyczy Tosia spod obory: żubry, tam na górnej łące!
Rozglądam się po łąkach, spod młaki wszystkie są górne. Z lekką taką niepewnością drapię się na wprost do cerkwi. Nie wiem gdzie są te żubry, czy mam uciekać? Tosia zniknęła w oborze, więc sapiąc staję pod cerkwią, lornetka w garść i przepatruję okolicę. Żubrów ani śladów. Uspokojony obchodzę młakę i wracamy do domu. W progu spotyka nacs Tosia i pyta- widzieliście?, Nie, a gdzie one były? A tam - i pokazuje na górną łąkę. I rzeczywiście - czarna plama przesuwa się w kierunku ambony! Lornetka i widać dokładnie - żubra jak się patrzy. Nie spodziewaliśmy się takiego zakończenia dnia.
Długi
Wieczór upłynął na pogwarkach z Tosią i Staszkiem. Dostałem do przeczytania historię Krywego, wysiedlania mieszkańców wraz z listą sporządzoną na podstawie relacji jednego z seniorów rodu Jaskółków. Tego lata odbył się zjazd mieszkańców Krywego. Przyjechało kilkadziesiąt osób, starych i młodych. Na cmentarzu przybyła nowa tablica.
Za oknami wiatr zaczął harce, zrobiło się zimno. Ale w piecu napalone, więc nam nie straszno. Rano, mimo wiatru i przelotnie padającego śniegu wyruszamy na kolejny sentymentalny spacer. Znów Ryli, potem z górki do potoku i do wodospadów na Hulskim. Zdjęcia słabo wychodzą, bo i pada i słońca nie ma. W okolicy idzie wyręb więc o ciszy trudno mówić. Idziemy do chatki. Tam zawsze były piękne widoki na Smerek. Chatka stoi jak stała. Tylko komin jekby krótszy, kominek grozi zawaleniem, przez dach pada do środka. Przy kominku kartki papieru na rozpałkę - wydruki z komputera - Bieszczady net - noclegi w Bieszczadach. Jakiś internauta tu był, zostawił porządek, trochę drzewa. My mamy ze sobą termos, więc nie rozpalamy ognia. Czekam dłuższą chwilę, może się przejaśni i zrobię zdjęcie Smereka w pierwszym jesiennym śniegu. Nic z tego. Chmury ciągną nisko, nie widać nawet skrawka połoniny. Duje coraz bardziej, więc wracamy. Po drodze "ma parkingu" robimy zdjęcie samochodu z firankami. Bardzo nie lubię podejścia drogą, ale jest już rozmiękłe błoto i iść na ryli od cerkwi w Hulskiem jest równie przykre. Idziemy drogą, omijając "domodtwo" Henriego. Tipi stoi, ogień dymi, znaczy gospodarz w domu. Gdy już jesteśmy na górze nagle wychodzi słońce. Aparat w garść i jest ... fotka na wystawę! Za chwilę znów listopadowa szaruga. Dobrze, że autko zostawiłem na górze. Teraz, choć droga naprawiona, nie wyjechałbym. Tosia wita nas ciepłym obiadem. Sine kluski z gulaszem. Pycha. Zmrok szybko zapada, pogoda jeszcze bardziej się psuje. Za chwilę gaśnie światło. To problem, wody jest tylko tyle co w zbiorniku hydroforu. Rozpoczyna się ścisłe racjonowanie wody. Dobrze, że przed obiadem zdążyłem wykąpać się. Na jakiś czas wystarczy.
Wcześnie idziemy spać. Rano pogoda nie lepsza, decydujemy się na wycieczkę samochodową do Ustrzyk, do muzeum.
Długi
W muzeum już przy pierwszej planszy - mapa zasięgu ludności ... MAPA. Jaka mapa??, pomalowana, słabo czytelna, ale Ryli to Ryli, nie Szczołb...hmm. Cofam się do kasy i pytam, kto może mi udzielić informacji na temat prezentowanych map?. Konsternacja. Ktoś o coś pyta! Widocznie to rzadki przypadek. Ale moje pytanie wyraźnie wzbudziło życzliwość - pyta, znaczy interesuje się, nie jesteśmy tu tylko dla bezmyślnie przepędzanej gawiedzi. I po chwili poznaję przemiłą Panią Grażynę. Na stół wędrują kolejne mapy, coraz starsze. Proponuję "handel wymienny": ja dostarczę kopię "swoich skarbów", a dostanę kopię jednej mapy. Umawiamy się na "za parę dni" i dalsze zwiedzanie już odbywa się bez przerywników. Po zwiedzaniu idziemy na rynek uzupełnić zapasy, głównie chałwy słonecznikowej. I ja i moja lepsza połowa jesteśmy łakomczuchami. Po drodze przez szybę widzimy ciekawy obiekt - zabytek techniki. Po krótkich pytaniach otrzymujemy zezwolenie na wejście i zrobienie fotek.
W drodze powrotnej zaglądamy do baru Ryś. Pierogi pyszne. Ciasto delikatne, farsz mniam... Jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, to ciut lepsze robi tylko pani Świetlikowa w Prełukach. Jesteśmy jedynymi gośćmi, więc łatwo nawiązujemy rozmowę z gospodarzami. Dowiadujemy się, że sprawa odbudowy domu po pożarze (Widełki) już ruszyłą, jest zgoda ministerstwa na sprzedaż działki. I tak dzięki działaniom wielu ludzi udało się doprowadzić sprawę do szczęśliwego ... początku nowego domu.
Do Tosi schodzimy już późnym popołudniem, w przebłyskach zachodzącego słońca. Z drzew przy starej drodze gminnej podrywa się duży ptak. Kołuje nad oborę, wraca, wzbija się wyżej. I tak mamy nad nim przewagę wysokości, stoimy pod samym szczytem. Jeszcze jedno koło. Pięknie widać ubarwienie od spodu i za chwilę z góry. Ponad wszelką wątpliwość myszołów włochaty. Znaczy zima już tuż tuż.
Długi
Bardzo obrazowo i ładnie to opisujesz Długi -- a ja "jadę " po mapie (wiadomo po której ???, -- patriotyzm lokalny,a mimo to najlepsza jest ) Twoim "śladem" i zazdroszczę, :D ale zdrowo -
a co do starych map turystycznych Bieszczad ,to wiemy jakie były ??? taki sobie szkice, żeby czasem nie "zdradzić" tajemnic wojskowych :)
Mapy, które miałem przyjemność oglądać w muzeum były dość wiekowe - 1852 r.
Długi
Mapy, które miałem przyjemność oglądać w muzeum były dość wiekowe - 1852 r.
To rozumię Twoje zainteresowanie - a ja miałem na myśli te mniej wiekowe , z lat 1960 - 1970 ...
Mapy, które miałem przyjemność oglądać w muzeum były dość wiekowe - 1852 r.
To rozumię Twoje zainteresowanie - a ja miałem na myśli te mniej wiekowe , z lat 1960 - 1970 ...
Te młodsze też mam :lol: :lol:
Długi
Wieczorem wiatr przycichł, zaczęło padać. Najpierw dość intensywnie, około 23 przeszło w mżawkę. Mimo niezachęcającego wieczoru dzień wstał ładny. Lekki przymrozek ściął błoto na twardą grudę. Wychodzimy wcześniej niż zwykle. W połowie podejścia pod Ryli dobiega nas potężny chrapliwy ryk. Ciarki przeszły mi po plecach. Niedźwiedź??? I jeszcze raz, gdzieś od młaki. :?
Kolejny ryk ... jednak wyraźnie od obory. Niedźwiedź w oborze??? Nie to krowia rozpacz. Tosia wczoraj oddała cielęta. I biedna krowa całą noc ryczała z żalu. Do rana tak schrypła, że ryki jakie wydawała były wcale nie podobne do dobrze znanego muuuu.
Pomachaliśmy Tosi krzątającej się przy dobytku i ruszyliśmy dalej, do Chmiela. Autko porzucamy na końcu wsi i kierując się oznakowaniem ścieżki wspinamy się na Otryt. Oznakowanie jest przyzwoite, więc bez problemów docieramy do chaty. Po drodze trochę widoków, piękny starodrzew, ptasi drobiazg. Jastrząb z Otrytu nie pokazał się. Niedźwiedzica, miłośniczka lodów też gdzieś się zaszyła. W chacie też nikogo, nawet gospodarza, dzika pustka i wycie kojotów :lol: Wchodzimy na szlak. Ten rejon Otrytu jest mi nieznany. Jestem tu pierwszy raz. Między drzewami otwiera się widok na Smerek. Widoczność lekko zamglona, ale przecież widać. Czasem trzeba się domyślać, czy to góra czy chmura, ale i tak jest pięknie. Partie niższe są prawie czarne, a tak powyżej 700 m biało. Jeszcze nie śnieg, ledwo szron, a krajobraz ma coś z japońskiej grafiki.
I cisza. Szelest lekkiego wiatru w gałęziach potęguje wrażenie spokoju i uśpienia przyrody. Schodzimy ze szlaku i idąc w dół trafiamy na jakąś drogę zrywkową. Busola w garść, sprawdzam kierunek. Prawie się zgadza. Prawie czasem stanowi dość dużą różnicę, ale co mi tam. Nigdzie się nie śpieszę. Droga odbija trochę za nadto w lewo. Zostawiamy ją i wpadamy do jaru jakiegoś potoku. Zadziwiają nas stare buki, na wpół spróchniałe, dawno powinny się zwalić, a jednak stoją, trwają na przekór czasowi. Płoszymy jelenia. Młodziak bez imponującego poroża i bez towarzystwa dam. Za to zupełnie niefrasobliwe sikory (sosnówka) siadają prawie na wyciągnięcie ręki. Sięgam po aparat, ale one, wstydliwe ptaszyny tylko frrrry, i już ich nie było. Idziemy chwilę dnem potoku, aż wychodzimy na dość dużą polanę wyrębu. Stąd już drogą, błogosławiony mróz, docieramy do Chmiela i autka. Jest jeszcze wcześnie, więc jedziemy di Dwernika, do Piekiełka. Lokal czynny, w środku kilkoro stałych gości, pierogów nie ma i nie będzie. Lekko zawiedzieni wracamy do domu.
I to był ostatni dzień naszych spacerów po okolicy.
Następnego dnia pojechaliśmy do Ustrzyk Dolnych zawieźć obiecane Pani Grażynie materiały. Na rynku uzupełniamy zapasy chałwy i nie tylko :lol: i jedziemy do Karoliny i Witka, do Serednego. Po drodze zaczyna sypać. Robi się baśniowo.
W Serednem powitano nas niezwykle serdecznie. Karolinę znałem tylko z internetowych spotkań na forum. Witka poznałem, gdy trzymał tabun na Krywem, na zimowowisku. Przywieźliśmy wtedy parkę kóz kameruńskich dla Tosi. Niestety kozy nie przetrzymały zimy. Jedna padła łupem wilka, druga zimna. Witek ma lekkie wyrzuty sumienia, że nie dopilnował, ale jednak Kamerun to nijak nie jest podobny do Bieszczadów. Sam też poniósł dotkliwą stratę, bo niedźwiedź mu zabrał jedną klacz. Powspominaliśmy stare dzieje, pogadaliśmy o koniach. O koniach można nieskończenie... A śnieg sypie :lol:
Dzieci szaleją z radości. Jutro będą sanki, będzie lepienie bałwana... mama dasz ten garnek na kapelusz? Mama, a mamy marchew na nos. Tylko dzieci potrafią się tak żywiołowo cieszyć. Miło się gwarzy, ale sypie i trzeba wracać. Witek odstawia Niwę na górę - stara praktyka, z dołu można nie wyjechać. Nasze autko zostało na górze, więc nie mamy tego problemu. Po drodze widzimy lisa - wcale nie był rudy. Dla niego śnieg to raczej powód do smutku. Trudniej o upolowanie czegoś do jedzenia.
Ostrożnie jedziemy stokówką, łańcuchy zostały w domu. Jeszcze jedno stado jeleni przy drodze. Tym razem 6 sztuk. Wyjeżdżamy na szosę. Ku naszemu zdziwieniu z drugiej strony Otrytu, w Chmielu, Zatwarnicy śnieg wcale nie padał.
I to koniec naszego tuptania. Tosia na drogę obdarowała nas pokaźną ilością sera koziego z ziołami, wędzonego. Starczyło dla nas i dla przyjaciół, którzy tym razem nie mogli z nami wędrować.
Nie spotkałem sera o tak znakomitym smaku
Długi
Stały Bywalec
21-01-2006, 18:47
Długi:
Dostałem do przeczytania historię Krywego, wysiedlania mieszkańców wraz z listą sporządzoną na podstawie relacji jednego z seniorów rodu Jaskółków.
Bardzo chętnie bym ten tekst przeczytał. Ale czy jest to możliwe ?
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2024 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.