PDA

Zobacz pełną wersję : Krótki zimowy wypad w Bieszczady...



WojtekR
17-01-2006, 01:05
To nie był mój zimowy "pierwszy raz" w Bieszczadach...
Poprzednie próby pokonania choćby odrobiny bieszczadzkich szlaków zimą kończyły się powrotami bez dojścia do celu wędrówki. Trzykrotnie nie poddawała się Połonina Wetlińska :( z wejściem od Starego Sioła) choć z perspektywy tych kilku lat wydaje się, że słuszne były powroty do ciepełka, gdyż zbilansowały się wyjścia i powroty :D .
Tym razem przygotowania do krótkiego wypadu w Bieszczady wzbogacone były dogłębną analizą dostępnych telewizyjno-internetowych prognoz pogody. I udało się!
Niemniej jednak 13.01 (piątek) trochę odstraszał swoimi historiami, ale zapowiedź fantastycznej pogody przemogła pojawiające się od czasu do czasu "głupie" myśli...
Zapakowałem wszystko co potrzeba i hajda w 300 kilometrową drogę. Około 18-tej byłem w Wetlinie...pustej, cichej i oświetlonej srebrnością bogini Luny. Butelka chilijskiej canepy z przyjaciółmi jeszcze bardziej doświetliła niesamowitość atmosfery. Wkrótce jednak władzę swoją pokazał Morfeusz...
14.01 (sobota). Rozpoczynamy naszą wędrówkę czarnym szlakiem w miejscu, gdzie jest pole biwakowe BPN. Pogoda jest wspaniała...
Niebo, bez jednej chmurki, urzeka swoim niebieskim kolorem (nie mam szarego filtra :( więc i fotki będą przeniebieszczone :? ), delikatne pasemko mgiełki zderzające sie ze szczytami wskazuje na inwersję, śnieg skrzy się miliardami rzuconych na ziemię mikroskopijnych diamentów, gałązki drzew, krzewów i wystające ze śniegu zeschnięte pozostałości letniego bogactwa ziół i traw okryte są perłowym bogactwem... Gdzie nie spojrzeć natura ukazuje swoje piękno...
Idziemy wolno oczarowani otaczającym pięknem... Co chwila wyrywa się: jak tu pięknie! Popatrz tam, to wspaniałe, cudowne...! Brakuje słów by oddać nastroje, które nam towarzyszą...
Szlak wije się, wznosi i opada, aż w końcu łączy się z żółtym biegnącym z Przełęczy Wyżnej. Idziemy już w śnieżnej rynnie aż do górnej granicy lasu. Jest coraz cieplej, co przekłada sie na bardziej gołe, bez szronu, gałęzie buków. Pod butami chrzęści opadły z drzew szron. Wychodzimy na połoninę. Za nami rozpościera się widoczne jak na dłoni pasmo Działu, błyszczące srebrem Rawki, otulony pasemkiem mgły Kremenaros, Rabia Skała...Przed nami zaś... "zimowy garaż Lutka Pińczuka" a w nim zakopany w śniegu gazik. Nie omieszkaliśmy utrwalić to na zdjęciach :D . Każdy krok przybliża nas do schroniska i odsłania coraz to wspanialsze widoki. Zakładamy okulary, gdyż nie da się dalej bez nich iść. Po chwili jesteśmy przed "Chatką".
Jak tu inaczej niż latem... Nie ma rozkrzyczanych, adidasowych, klapkowych "turystów", nikt "komórkowo" nie chwali się rodzinie, że "zdobył Połoninę Wetlińską", nie ma gwaru "obozowiczów" i "kolonistów"...Cisza, spokój, wydaje się nienormalnie...
Siadamy pod ścianą, pijemy herbatę, gryziemy kabanosy. Wokól nas wspaniałości Bieszczadów i ... bardzo daleko widoczne słowackie Tatry!
Robimy trochę zdjęć i ruszamy dalej. Mamy przed sobą przejście do Przełęczy Orłowicza i później żółtym szlakiem do Starego Sioła a jest już południe. Idziemy więc trochę szybciej podziwiając rozpostarty na pólnocnym wschodzie Otryt, na południu Dział i pasmo graniczne a na pólnocnym zachodzie (już po wejściu na Osadzki Wierch) widniejący Smerek, dalej trochę w lewo Łopiennik i jeszcze bardziej w lewo na zachód Okrąglik i Jasło. Szlak początkowo przetarty (chyba skuterem śnieżnym i nartami) powoli staje się coraz trudniejszy do przejścia. Nogi co chwila zapadają się, a wielość śladów powoduje, że trochę zbaczamy z drogi. Wokól widoczne ślady nart... z Roha (!), z Osadzkiego Wierchu. Narciarzom chyba wszystko jedno, byle góra była, a szlak? ... no cóż, to sprawa drugorzędna.
Wchodzimy na Osadzki Wierch po prawie zasypanych śladach, zapadając się po kolana. Nagrodą za wysiłek są cudowne widoki na całą okolicę. Robimy zdjęcia i schodzimy w dół. Ślady już całkowicie zasypane. Idziemy więc po smugach nart(!), tym razem zapadając się jeszcze głębiej. Zaczynam się trochę denerwować, że nie zdążymy przed zmierzchem zejść do Starego Sioła. Mamy co prawda czołówki, ale zejście pewnie jest oblodzone, więc może być niebezpiecznie.
Moje obawy na szczęście znikają, gdyż trafiamy na dobrze widoczne ślady, po których zmierzamy ku Przełęczy Orłowicza. Na skalnym grzebieniu, o dziwo, skarłowaciałe buki pokryte szadzią. Po chwili jesteśmy przy węźle szlaków. Przypomniałem sobie jak poprzednim zimowym razem, musiałem scyzorykiem odrąbywać lód ze szlakowskazów, by zobaczyć w którą stronę mamy iść. Dziś wszystko widoczne, jak na dłoni! Ale nadal nikt nie poprawił czasu zejścia do Starego Sioła, jaki widnieje na Przełęczy (2 godziny!). Chwilę odpoczywamy i w dół.
Idziemy szybko, ale koncentracja do potęgi! Szlak jest dosłownie wyślizgany! Mimo wszystko stało się! Rypnąłem o glebę aż się echo rozniosło. Całe szczęście, że plecak dobrze zamortyzował upadek (bark mnie do dziś trochę boli). Uratowały mnie też kijki (Bertrandzie dobrze zrobiłeś kupując je - widziałem na Twoim zdjęciu!). Dalej już poruszaliśmy się obok ścieżki, po śniegu. Było trochę wolniej, ale dużo bezpieczniej. W miejscu wychodni skalnych zrobiono poręcze! Myślę, że dla bardziej zmęczonych wejściem/zejściem możliwe jest(?) obejście tych skałek (dosłownie kilkadziesiąt metrów) wyznaczonym końskim szlakiem. Po godzinie utarczki ze śliskim szlakiem byliśmy wśród zabudowań Starego Sioła. Wybiła godzina 15.10! Tak więc po blisko 7 godzinach nasz "Krótki zimowy wypad w Bieszczady..." zakończył się dobrym obiadem w karczmie obok "Chaty Wędrowca". To tu odkryłem kapitalne, przynajmniej dla mnie, chilijskie czerwone półwytrawne wino Canepa. Polecam gorąco!
15.01 (niedziela) Niestety to dzień powrotu. Zawsze ten dzień jest dla mnie smutny, a ja poirytowany... A wy?
W tym, zaś, uczucia te były spotęgowane! Pogoda nadal była cudowna, a ja musiałem wracać! O "kutwa"! - (jak powiedział jeden z Wójcików - w skeczu "Chińczyk"). Musiałem więc zrekompensować sobie moje żale i... przejechaliśmy przez Ustrzyki G., Lutowiska, Czarną do Ustrzyk D, dalej do Leska (tu obowiązkowo cukiernia i kremówki z ajerkoniakiem) tak, by jeszcze przez chwilę przynajmniej czuć bieszczadzkiego ducha. I jakoś noga jest lżejsza podczas powrotu, a inni kierowcy jakby jechali wyścigówkami...Ech! ...znów do następnego razu... (coś luty chodzi mi po głowie!).

WojtekR
17-01-2006, 01:12
I jeszcze trochę fotek...

bertrand236
17-01-2006, 08:08
(Bertrandzie dobrze zrobiłeś kupując je - widziałem na Twoim zdjęciu!).
Jak już pisałem dostałem je od Gwiazdorka :D
Zazdroszczę Ci tego wyjazdu i myślę, że nie tylko ja.
Pozdrawiam

MF
17-01-2006, 08:50
Zazdroszczę Ci tego wyjazdu i myślę, że nie tylko ja.
Zgadza się, nie tylko Ty :D
Sam nie mogę pojechać, to chociaż dobrzy ludzie opowiedzą, jak wspaniale jest zimą w Bieszczadach :)
Dzięki, Wojtku

Polej
18-01-2006, 13:07
Ech! ...znów do następnego razu... (coś luty chodzi mi po głowie!).
Wojtku ! Toż to grzech ! Co miesiąc w Bieszczady, a co niektórym raz na rok
uda się wyjechać ! :wink:
To wszystko z zazdrości :P Też bym tak chciał ! :cry:
Dzięki za świetną relację.