PDA

Zobacz pełną wersję : misiekjakub - reaktywacja



misiekjakub
12-09-2006, 09:16
NIe pamiętam jak dawno tu nie byłem... Aż mi głupio pisać, tyle się na forum zmieniło...

Wróciłem (wiadomo skąd:-P ) trzy tygodnie temu, odebrałem zdjątka - i teraz przeżyję to jeszcze raz.

Wyjazd zaczał się 1 sierpnia, w Sanoku. Na starcie złapaliśmy piękne opóźnienie - remont drogi krajowej nr 4 sprawił, że autobus wyjeżdżający z Krakowa o 6.30 dotarł do Sanoka o 13, prawie równo z następnym kursem (o 8.00). Ale co tam. Gorzej, że mojej pani pieniądze wpływają na konto po 17.00, więc zupełnie niechcący zaliczyłem powtórkę z tematu "bankomaty w Bieszczadach":wink: . Ponieważ brak bankomatu oznaczał brak finansowania połowy wyjazdu, niniejszym do 17tej musieliśmy zostać w Sanoku. Jako cel został tym razem wybrany zamek, na którym, wstyd przyznać, jeszcze nie byłem mimo Bóg jeden raczy wiedzieć ilu bytności w Sanoku :oops:
Obejrzeliśmy więc kolekcję ikon, a na deser - kolekcję obrazów Beksińskiego, rozpoczynajac naszą włóczęgę kulturalnie i górnolotnie. Zdjęć nie robiliśmy, bo nie wolno, ale na widok otwrtej lukarny nie mogłem sie powstrzymać :-P

misiekjakub
12-09-2006, 09:33
No, a potem powlekliśmy się dalej z naszymi kosmetyczkami, do bankomatu (dla szczęśliwych posiadaczy kont w BPH podaję namiar - ul. Zamkowa bodajże 25, od zamku w dół w stronę Mickiewicza, po prawej stronie). zaliczyliśmy jeszcze posilek regeneracyjny w parku miejskim :razz: i pomaszerowaliśmy finalnie na szlak.
Plan był bowiem ambitny - idziemy pieszo z Sanoka, niebieskim na południe, do Komańczy przez Rzepedź, potem na Chryszczatą, do Huczwic, przez Manyłową do Kołonic, na Jaworne, i przez Krąglicę do Woli Michowej, a potem - się zobaczy. Od razu powiem, że z planu wyszło niewiele, ale nie uprzedzajmy faktów... Na razie dotarliśmy pod Stróżowskie Łazy (502 m.) i tam zaległiśmy na noc, z widokiem na Sanok.

CDN

misiekjakub
12-09-2006, 21:26
2 sierpnia - dzień II
Następny dzień zaczął się pechowo nieco. W momencie, kiedy wszystkie nasze rzeczy były już wygrużone z namiotu (ale jeszcze nie spakowane rzecz jasna ;-) ) nadszedł solidny szkwał deszczu, który moja pani pokazała mi w momencie gdy przesłonił odległą o kilkadziesiąt metrów ścianę lasu. W namiocie znaleźliśmy się w tempie absolutnie ekspresowym, wraz z całym majdanem. Po kilkudziesięciu minutach mogliśmy już w spokoju dokończyć pakowania i ruszyć dalej.
Szlak wyprowadził nas wkrótce z lasu na grzbiet, na otwarte, kośne łąki. Widoki i ogólnie miejsce były dużo ładniejsze, niż miejsce naszego biwaku, ale do wody było nieporównywalnie dalej - ogólnie lepsze na biwak jest miejsce po północnej stronie grzbietu, pod lasem; poniżej jest całkiem niezły strumyk. Co prawda Stróże Wielkie zachecajaco nie wyglądają (jakiś zapuszczony, podupadły PGR, obecnie rozwijający skrzydła w formie bliżej mi nieznanego zakładu branży drzewnej), no ale z góry, spod lasu:-P , ich nie widać. Za to z grzbietu - voila

misiekjakub
12-09-2006, 21:58
Na grzbiecie szlak jest średnio oznakowany, ale zgubić się nie ma jak. gorzej potem, w lesie - znakarze przedobrzyli ze strzałkami (zmiana kierunku, gwoili ominięcia miejsca rozrytego przy zrywce) i efekt był taki, że zejście zaczęliśmy prawie kilometr za wcześnie, idąc w dół wzdłuż ściany lasu. Połapaliśmy się szybko, ale wracać już się nam nie chciało - ścieżka była żresztą wcale wyraźna i wygodna (a szlak dalej na grzbiecie, za tym "przeznakowanym" miejscem, mało przetarty; coś mi się widzi, że nie my jedni tak poszliśmy). tyle ze chwilami błotniście, ale w końcu przecież w Bieszczadach jesteśmy :-P . Zleźliśmy więc do Granicy i maszerujemy asfaltem. Z czekajki zrezygnowaliśmy na rzecz wrażeń kulturowych - cerkwi w Morochowie.

I tu ogromne zaskoczenie. Cerkiew jest prawosławna (pierwotnie była grecka), a miejscowy ksiądz przyjął nas niezwykle ciepło, wpuścił do środka, pozwolił robić zdjęcia, poprosił jedynie byśmy nie wchodzili za ikonostas, poczęstował nas mineralną (chwała mu za to ! Byłiśmy spragnieni) i dał nam jeszcze księgę pamiątkową do wpisu... Szczerze mówiac, zaskoczył mnie, nie spodziewałem się takiego przyjęcia nas, łacinników, w prawosławnej świątyni; różne opowieści człowiek słyszał. Tymczasem negatywny stereotyp okazał się zupełnie nieprawdziwy, i każdego gorąco zachęcam - jeśli będziecie w tamtych stronach, zajrzyjcie do cerkwi w Morochowie.

misiekjakub
12-09-2006, 22:17
Zwiedziliśmy jeszce przycerkiewny cmentarz (jest kilka starych nagrobków) i dalej w drogę. Dalsza trasa wiodła przez kładkę wiszącą na Osławie (foto w poprzednim poście), i dalej w górę, do "obszaru byłego wydobywania ropy naftowej" wg Compassa. No cóż, nic już wtym miejscu nie ma (choć ropa może jest :mrgreen: ), ostały się ino betonowe kotwy pod wzmiankowaną na mapie Compassa kolejkę linową, spory placyk (obecnie raczej łączka) i solidna, utwardzona droga dojazdowa. I trochę bajora na dojściu do tego miejsca od Osławy. Po obwąchaniu terenu ruszyliśmy więc dalej, chcąc dotrzec do pola namiotowego w lasach seredyńskich, pod Kulasznem.
Pole to jest łączka wycięta w lesie przy drodze, zaopatrzona w szkielet drewnianej wiaty bez dachu , trochę krzewó malin przy drodze i niestety zero wody w okolicy - potoki wyschnięte. Musiałem wiec postarać się o wodę, poszedłem do Kulasznego i w pierwszym z brzegu gospodarstwie wodę dostałem, ile chciałem. Chciałbym tutaj jeszcze raz bardzo serdecznie podziękować za to, że mogłem sobie tej wody nabrać, dostałem też trochę pustych butelek (sam miałem tylko kilka). Zachęcam jednak do szukania wody w strumykach w okolicy pola - naszą bytność w Biesach poprzedzała susza i fala upałów, wodopoje miały prawo wyschnąć. NIe chciałbym zaś zsyłać tym miłym ludziom kolejnych turystów "do wodopoju", choć zadaję sobie sprawę że nie byłem tam ani pierwszy, ani ostani.
W międzyczasie, kiedy ja robiłem za beczkowóz, przez nasz biwak przetoczył się piękny spektakl pod tytułem "zachód słońca na pochmurnym niebie". Moja Busia chwyciła za aparat i utrwaliła go dla potomności :-P

"Tak upłynąl dzień, wieczór i poranek, drugiego dnia" :-P

buba
12-09-2006, 22:38
jaka przecudowna kladka!!!! jak ja uwielbiam takie kladki! tylko szkoda ze "zakaz hustania sie" bo to jedno z moich ulubionych zajec kladkowych ;)

bertrand236
12-09-2006, 22:52
Obejrzeliśmy więc kolekcję ikon, a na deser - kolekcję obrazów Beksińskiego, rozpoczynajac naszą włóczęgę kulturalnie i górnolotnie. Zdjęć nie robiliśmy, bo nie wolno, ale na widok otwrtej lukarny nie mogłem sie powstrzymać :-P

Nie do końca się z Tobą zgadzam ale od początku. Też tam byłem w sierpniu ale po Tobie. Też czytałem ten zakaz wywieszony na ścianie. Na tej samej ścianie jest cennik, a tam jak wół stoi napisane /uwielbiam tą formę :smile: /, że cena za filmowanie wynosi tyle a tyle /nie pamietam/ Wdałem sie w dyskusję, bo mnie zaintrygowało, że nie wolno fotografować, a filmować wolno. W końcu usłyszałem, że nie wolno używać lamp błyskowych, bo szkodzą ikonom. Na pytanie, czy w takim razie mogę fotografować bez lampy usłyszłem, że nie ma przeciwwskazań. Musiałem tylko za to zapłacić jak za filmowanie....

Relacja super. Czekam na dalszy ciąg.
Pozdrawiam

misiekjakub
12-09-2006, 23:11
Owszem, masz rację Bertrandzie, ale statywu ze sobą nie miałem, a tam jest za ciemno żeby to focić z ręki mając w aparacie film o czułości 24 DIN (alias 200 ASA). No więc dla mnie byl to w praktyce zakaz focenia, o co zresztą nie mam pretensji - żeby to wszystko ujutnie obfocić, musialbym tam siedzieć z tydzień, i mieć ze sobą 24 rolki filmu, a nie marne 12, które zabrałem na tą wyprawę...
Przy okazji: Dzięki za odzew w sprawie namiarów na chatki!

misiekjakub
13-09-2006, 13:30
3 sierpnia - dzień III

Rano skonstatowaliśmy, że drogą przy której leży pole jeżdżą czasem śmieciary. Cóż, jakieś 3 km dalej jest gminne wysypisko śmieci (na mapie Ruthenusa go nie ma, :-( to kamyczek do Barszczowego ogródka :wink: ). Potencjalnym tamtejszym noclegowiczom powiem od razu - keine angst, śmieciary jeżdżą góra raz na godzinę, a pachnie tylko lasem, w końcu to trzy kilometry. Pomaszerowaliśmy dalej za drogą, potem za znakami i prawie bez podejścia osiagnęliśmy Pogary (641 m.). Kolejny kwiatek do mapy Ruthenusa - na niej tam las jest. To znaczy, granica lasu jest wrysowana, ale ktosik to omyłkowo zakolorował, znaczy się zalesił :mrgreen: . A widoki stamtąd zacne :grin:

misiekjakub
13-09-2006, 14:27
Poe zejściu z Poharów maszeruję się najpierw łąkami, a potem w dół, miło i fajnie przez las... W końcu szlak wyprowadza na stokówkę, na przełęcz 538. Przy drodze jest malunia chatka. Myślę, że mozna o niej pisać, bo raz, że pusta zupełnie (taki drewniany dwuspadowy namiocik), dwa, że przy drodze, i trzy, że na mapie jest (Compassa, na Ruthenusie jej nie ma). NIespecjalna atrakcja, ale w razie załamki pogodowej dobre i to (ino dach trochę ażurowy, ale nie bardzo).

Kolejny kamyczek mapowy: drogi na obu mapkach lecą inaczej. I szlak też. Nie podejmuję sie określić, na której jest dobrze, bo wg mnie na obu wzmiankowanych jest to zaznaczone do kitu. W każdym razie szlaku trzeba szukać po przejściu przez drogę, na ramieniu grzbietu ktory droga trawersuje. niemniej pójście drogą w kierunku SW (w stronę Kulasznego) to też nie tragedia, tyle że jak się dojdzie do zakrętu w prawo to trzeba się z drogą rozstać i skręcić w lewo, przez las na grzbiecik. Szlaków zrywkowych tam dostatek, więc nie ma problemu, a ścieżka szlaku niebieskiego jest wyraźna. No i było delikatne podejście... Najpierw na wzg. 665 i Ostaszkę, potem w dół i na Suliłę... niby nic, 120 a potem 190 metrów, ale z naszymi ciężkimi worami było niełatwo, nie byłiśmy do nich przyzwyczajeni. Powiem krótko - koszulkę wykręcałem, i na Ostaszce, i na Sulile... Na tej ostatniej jest trochę okopów, ale dość mocno zatartych (albo od poczatku płytkich, zimą na poły w śniegu ryćkanych), o prymitywnym naysie; na wierzchołku układ się zaciera, zapewne ma to związek z budową nadajnika telefonii komórkowej. W każdym razie, glębnęliśmy wory plecowe i zalegli na odpoczynek., a po chwili pomaszerowaliśmy (bez worów) na południowy kraniec wierzchołka, pięknie odsłonięty, podziwiać widoki:-P

misiekjakub
13-09-2006, 16:46
więcej emocji dostarczyło nam jednak zejście z Suliły. Nie żeby coś się działo, ale atrakcji sporo. Od widoków, przez podglądanie miejscowej fauny, po balet w wykonaniu kombajnu do siana :-P Było na co popatrzeć. Przy okazji, mogliśmy też od razu zobaczyć, co później się stanie z tym sianem :-P

misiekjakub
19-10-2006, 22:49
no, to teraz będzie reaktywacja reaktywacji... Przestałem pisać relację po tym, jak doszła minie wieść o spaleniu się cerkwi w Komańczy. Nie mogłem. Włąśnie miałem napisać, że po zejściu z Suliły, minięciu baletu na dwa kombajny i n koników polnych dotarliśmy do krzyża znaczącego pierwszowojenny cmentarz, a potem... Zobaczcie sami.

misiekjakub
19-10-2006, 22:53
Jakoś nie mogłem wrzucić zdjeć z Turzańska po tym, jak przestała istnieć cerkiew w Komańczy...
No, ale dośc smutków. Maszerując przez Rzepdź zobaczyliśmy, jak wśród cywilizacji uwił sobie gniazdo kawałek wcale dzikiej przyrody :-D

misiekjakub
19-10-2006, 23:03
... do kalsztoru w Komańczy, który był celem dziennym, dotarliśmy już cokolwiek pod wieczór (jak to my zwykle), kierując się na donośne (i wcale nieźle wykonane) "Plurimus Annus". Po prawdzie, zabłądzić to się tam nijak nie da, no ale miło było mieć taki drogowskaz. Okazało się, że część mieszkańców klasztoru (czasowych) fetowała w ten sposób jednego ze swych towarzyszy. Minęliśmy koncertującą gromadkę, zadzwoniliśmy do furty i spowodowaliśmy delikatną bieganinę w klasztorze - siostra zawiadujaca pokojami gościnnymi była chwilowo niedysponowana, a zastępujaca ją inna siostra obawiajac się nie naruszyc jakiejś ewentualnej rezerwacji wpadła na pomysł :idea: zakwaterowania nas, narzeczeńskiej ale bynajmniej nie ślubnej pary, w jednym pokoju :razz:.
Zawsze twierdziłem, że noclegi w obiektach kościelnych są pełne uroku :wink: Gwoli sprawiedliwości musze jednak rzec, że razem nakwaterowaliśmy się wszystkiego 40 minut, po których nadciągnęła inna siostra i wyznaczyła mi pokój sąsiedni, acz osobny :mrgreen:

"Tak upłynął dzień, wieczór i poranek, trzeciego dnia"