PDA

Zobacz pełną wersję : Bieszczadzkie lasy, i ich osobliwe dziwno



Barnaba
11-11-2006, 16:14
Czołem!
Z ostatnich moich ostatnich relacji, pewnie domyślacie się, że co raz większą uwagę poświęcam drzewom, dziwnym kształtom na korze itp. Czy ktoś wie z czego to wynika, te wybrzuszenia na bukach, czarne fragmenty kory.... Pokazuję zupełnie odjechany przypadek! Moim zdaniem dzieło natury, kolejny cud.... znalazłem "kolesia" w jasny dzień, ale błądząc nocą we mgle i natknąć się na takiego to musi być niezła przygoda....
Może macie sfotografowane inne takie nietypowe kształty, a może sam z moją dziwnością wyznaczam sobie kolejne granice dziwności.....

lucyna
11-11-2006, 20:27
Sądzę, żę Jabol jako specjalista Ci odpowie. Słyszałam, że będziesz pisał magisterkę o żubrach i dostaniesz pozwolenie na poruszanie się po parku. Zaglądnij wtedy na Stoły i w potok Tworylczyka. Tak pięknej okolicy, gdzie też spotkasz bez problemów te szlachetne ssaki nie widziałam nigdzie indziej w Bieszczadach. Cudowna prastara puszcza pełna kilkusetletnich drzew. Nie wiem ale Ala ma chyba zdjęcia. Alu proszę rzuć je o ile możesz.

Barnaba
12-11-2006, 01:51
Puki co będę napierał na Prełuki. Mam "cynk" że warto tam się poszlajać. Jak wypatrzę coś ciekawego dam znać na forum...... pewnie znów się ożywi dyskusja w relacjach hihihi
No jak.... ktoś fotografuje drzewka, czy wszyscy pocinają szlakiem i zatrzymują się tylko na siku?

lucyna
12-11-2006, 08:48
Prełuki prawie nie znam tego terenu. Może też tam się wybierzemy. Niestety mamy tyle szkoleń, że jak bedzie brzydka pogoda to nawet połowę nie zrealizujemy. Zabiłeś mi ćwieka i zrobiłeś smaka. Tylko jaki mogę znależć pretekst, pod jakie szkolenie to wpisać. Bardzo chcę zobaczyć ponownie Moczarne, szczególnie po tym jak pan Derwich powiedział, że tam jest jedyne znane żeremie wzniesione z kamienia. Już prosiłam kolegę o szkolenie w tym rejonie, tylko nie wiem czy pan dyr parku da na to zgodę.

Michał
12-11-2006, 09:43
Witaj

No jak.... ktoś fotografuje drzewka, czy wszyscy pocinają szlakiem i zatrzymują się tylko na siku?

a takie mogą być?

Pozdrawiam

Barnaba
12-11-2006, 12:07
Każde każde.... Dzięki

deszcz1
12-11-2006, 15:54
A co Barnabo powiesz na drzewo co drzewo urodziło.
Tak ja sobie to przynajmniej wyjaśniłem. Może nie jest to jakaś, szczególna osobliwość ale na mnie zrobiło to wrażenie.
Mnie się to wydało wyjątkowe, piękne i znaczące. Może, po prostu nie dane mi było widzieć, jeszcze, ciekawszych okazów.

Barnaba
12-11-2006, 17:04
Nie kumam, a może nie dostrzegłem tu nic ..... Opisz proszę, bo drzewo wygląda bomba

deszcz1
12-11-2006, 17:07
Z tego starego, acz wyraźnie żywotnego pnia, poprzez taką( przepraszam za wyrażenie - szparę, wyrasta nowy, radosny pniak.

Gryf
12-11-2006, 18:52
Ej tam dziatwo, olbrzymi stary jawor rośnie pod szczytem Chryszczatej. Jest wyjątkowo piękny a blasku i urody dodaje mu wspaniały gęsty mech. Poniżej stoi uschnięty (chyba) świerk z wielką dziuplą, do której można wejść i wyprostować się.

Kolejnym niesamowitym drzewem jest bardzo stara wierzba, na której wyrosła brzoza też nie młoda. Tej "symbozy" szukajcie w Pietruszej Woli k. Krosna.

A na ziemi kłodzkiej w g. Bialskich rośnie jawor którego łuski kory przypominają ogon smoka. Jest przepiękny.

Może rozpiszemy mały konkursik na fotografię najgrubszego, najciekawszego bieszczadzkiego drzewa? I nagroda się znajdzie... :)

lucyna
12-11-2006, 18:59
Jestem za. Jeżeli pozwolicie to ufunduję album poświęcony Bieszczadom np Solina ze zdjęciami naszego wspaniałego kolegi Jaśka Joniaka lub jakąś dobrą"literaturę z górnej półki" ukraińską lub słowacką.

joorg
12-11-2006, 19:28
Kolejnym niesamowitym drzewem jest bardzo stara wierzba, na której wyrosła brzoza też nie młoda. Tej "symbozy" szukajcie w Pietruszej Woli k. Krosna......
rozpiszemy mały konkursik na fotografię najgrubszego, najciekawszego bieszczadzkiego drzewa? ... :)
co do tej brzozy to podjadę , poszukam , zrobię zdjęcie i zamieszcze na forum ( wstyd mi ,że Ktoś z drugiego końca Polski wie o tym a ja nie, Gryf wielkie dzięki za informację)
a najgrubsze w rejonie ...to moze nie Bieszczady ale niedaleko.

Gryf
12-11-2006, 19:49
( wstyd mi ,że Ktoś z drugiego końca Polski wie o tym a ja nie, Gryf wielkie dzięki za informację)


Nie masz się czego wstydzić. Pod nosem ( latarnią) najciemniej! :)
A! W takim razie, mam dla Ciebie, jeszcze jedną niespodziankę. W Rzepniku. k. Pietruszej Woli tuż przy cerkwi rośnie stary dąb, który wygląda jak wystrój pogańskiej świątyni. Koniecznie! ;)

joorg
12-11-2006, 19:59
Nie masz się czego wstydzić. Pod nosem ( latarnią) najciemniej! :)
A! W takim razie, mam dla Ciebie, jeszcze jedną niespodziankę. W Rzepniku. k. Pietruszej Woli tuż przy cerkwi rośnie stary dąb, który wygląda jak wystrój pogańskiej świątyni. Koniecznie! ;)

masz rację co do "latarni" , ale co do DĘBU nie .. to nie Rzepnik , ale Węglówka , patrz zamieszczone zdjęcie jw. "Poganin"
dodaję zdjęcia cerkwi w Węglówce (obecnie kościół) "obok dębu"
ps. a str którą podajesz jest nieścisła.

Gryf
12-11-2006, 20:14
Wiem gdzie jest węglówka ale jeszcze tam nie byłem.
W tamtejszej okolicy bardzo mi się podobają stare chaty kryte strzechą.
Z lektur obowiązkowych o twojej krainie zalecam : Franciszek Kotula "Po rzeszowskim podgórzu błądząc"
Mam na myśli Rzepnik k. Węglówki. Spójrz: http://www.wojaszowka.pl/miejscowosci.html#rzepnik

Piotr
12-11-2006, 21:38
Może rozpiszemy mały konkursik na fotografię najgrubszego, najciekawszego bieszczadzkiego drzewa?
Sprawa najgrubszego bieszczadzkiego drzewa jest zasadniczo roztrzygnięta - jest nim lipa drobnolistna w lesnictwie Zawój, teren d. wsi Łuh, przy drodze na Sine Wiry z Kalnicy, na fotce poniżej. Ma 600cm obwodu.
Jodła k.Pszczelin jest jednocześnie najgrubszą jodłą w Polsce: 517cm obwód i 1,61 w pierśnicy (średnica na wys. 1,30m od ziemi).
Dość ciekawy grubas rosnie na miejscu po dawnym kościele w Polanie - na fotce poniżej.
Ponadto najgrubsza jabłoń i grusza w Polsce też rosną w Bieszczadach: grusza w Jaworcu - 295cm obwodu a jabłoń 273cm, też Nadl. Wetlina.

Browar
13-11-2006, 00:02
Tylko z ostatniego wyjazdu

Anyczka20
13-11-2006, 00:55
Ciekawa faktura pniaka :-)

lucyna
13-11-2006, 08:15
Ja nie potrafię fotografować więc coś wspaniałego wampolecę. Jest masę wydawnictw tego typu. Polecam szczególnie opowieści pana Edwarda Marszałka " Leśne opowieści z Beskidu", "Ballady o drzewach" i najpiekniejsze wydawnictwo pod względem edytorskim czyli "Skarby podkarpackich lasów" Ruthenusa.
Mam zapytania od Was o nasze szkolenia. Postarałam się odpowiedzieć prywatnie. Jeżeli będziecie u nas w Bieszczadach to czujcie się zaproszeni. Terminy są luźne zależne od pogody i naszego wolnego czasu. Najbliższe jest 15 o 17 w Sanoku w Domu Turysty i dotyczy nowych projektów turystycznych miasta Sanoka.Organizatorem jest PTTK Sanok.

Barnaba
13-11-2006, 12:14
W listopadzie w czasie haszczowania natrafiłem na takie coś.... Widać że było raz i drugi dzewo ścięte, a z pniaka po raz trzeci wyrosło drzewko- ułamane na ok 2- 3 m wysokości już nie rośnie. Ale przyrodę to my mamy potężną!

Przypomniała mi się opowieść o gałązce modrzewia..... jak znajdę to "opowiem"

Polej
13-11-2006, 14:39
Stare pniaki to bardzo wdzięczny temat fotograficzny. :grin:

Doczu
13-11-2006, 15:00
Polej >>> ten środkowy to pewnie z czerwonego szlaku z Komańczy na Prełuki, tuz przed wejściem na "asfalt".
Zgadza się ?

Gryf
13-11-2006, 16:29
Aleksander Sołżenicyn – Okruchy.
„Kloc wiązowy”
Piłowaliśmy drzewo, wzięliśmy kloc wiązowy – i aż krzyknęliśmy: od czasu kiedy w zeszłym roku zrąbano pień i wleczono traktorem, i rozpiłowano na części, i wrzucono na barki i samochody, i układano w sągi, i zwalono na ziemię – kloc wiązowy nie poddał się! Wypuścił z siebie świeży zielony pęd – cały przyszły wiąz albo gałąź gęsto szumiącą.
Złożyliśmy już kloc na kozłach jak na szafocie, ale nie decydowaliśmy się na werżnięcie się piłą w szyję: jakże go piłować? Przecież on też chce żyć! Widać, jak bardzo chce żyć – bardziej niż my!

„Ognisko i mrówki”
Wrzuciłem do ogniska zgniłą gałąź, nie zauważyłem, że we wnętrzu jej mieszka mnóstwo mrówek. Gałąź zatrzeszczała, mrówki wysypały się i zaczęły miotać się w desperacji, biegały i skręcały się ginąc w ogniu. Zaczepiłem gałąź i odciągnąłem ją na skraj ogniska. Teraz wiele mrówek się ratowało – zsuwały się na piasek, w igły sosnowe. Ale dziwne: nie uciekały od ogniska. Ledwie pokonały przerażenie, zawracały, kręciły się i – jakaś siła przyciągała je z powrotem, ku porzuconej ojczyźnie! – i było wiele takich, które znowu wbiegały na płonącą gałąź, miotały się po niej i tam ginęły…

kobieta_bieszczadzka
13-11-2006, 17:38
A to taki "mój" las ......

Polej
13-11-2006, 17:43
Polej >>> ten środkowy to pewnie z czerwonego szlaku z Komańczy na Prełuki, tuz przed wejściem na "asfalt".
Zgadza się ?
Doczu - ten pniak pochodzi prawdopodobnie gdzieś z północnego stoku Dwernika Kamienia, sam dokładnie nie pamiętam.

kobieta_bieszczadzka
13-11-2006, 17:47
i jego osobliwe dziwno ;-)

Browar
13-11-2006, 21:23
To powinno być w zasadzie w zagadkach...

naive
13-11-2006, 21:42
Ja raczej lubie otwartą przestrzeń połonin, lubie także piekne formy buka powstałe w skutek byłej już "działalności " pasących się tam kiedyś siwych wołów np. takich jak las przy szlaku na Tarnicę. Niestety dopiero niedawno "odkryłem" cudowne miejsce, na dodatek łatwo dostepne i prawie po drodze w Bieszczady / nie dla mnie po drodze ale dla kogos jadącego od strony Rzeszowa/ - rezerwat Prządki w Czarnorzekach przy drodze z Brzozowa do Krosna. W wiekszym rozmiarze mozna obejrzeć tu:
http://www.rdomin.com/czarnorzeki.html

lucyna
13-11-2006, 21:48
To powinno być w zasadzie w zagadkach...

lakownica

joorg
13-11-2006, 22:57
..... "odkryłem" cudowne miejsce, ..... prawie po drodze w Bieszczady / nie dla mnie po drodze ale dla kogos jadącego od strony Rzeszowa/ - rezerwat Prządki w Czarnorzekach przy drodze z Brzozowa do Krosna.
http://www.rdomin.com/czarnorzeki.html

Tak dla ścisłości - z Rzeszowa do Krosna ,z Brzozowa troszkę nie po drodze , ale poza tym wszystko sie zgadza, choć czasami bywa tam za duży ruch.

Browar
13-11-2006, 23:03
lakownica
Raczej pniarek obrzeżony,ale chodziło o miejsce,uczęszczana ścieżka przyrodnicza,nie do niezauważenia przez parę lat,już go nie ma...:cry:

Barnaba
13-11-2006, 23:47
OT Zaległa opowieść, ale mówiłem że mam i dam. Trochę o woli przeżycia roślin....

Warłam Szałamow: "Zmartwychwstanie modrzewia"

Jesteśmy zabobonni. Żądamy cudu. Wymyślamy sobie symbole, a potem nimi żyjemy.
Człowiek na Dalekiej Północy szuka ujścia dla swojej uczciwości, której nie zniweczyły, której nie powściągnęły dziesięciolecia życia na Kołymie. Człowiek nadaje przesyłkę pocztą lotniczą: nie książki, nie fotografie, nie wiersze, ale gałązkę modrzewia, martwą odrośl żywej przyrody.
Ten dziwny prezent wysuszoną, przewianą wichrami samolotów pogniecioną i połamaną w pocztowym bagażu, jasnobrązową, szorstką, ościstą zimową gałązkę polarnego drzewa wstawia się do wody.
Wstawia się do słoika po konserwach, napełnionego złą, chlorowaną, wyjałowioną miejską wodą z kranu, wodą, która sama może i chciałaby zdusić wszystko co żyje martwa woda z miejskiego kranu.
Z modrzewiem rzeczy mają się poważniej niż z kwiatami. W pokoju jest dużo kwiatów, różnych kwiatów. Stawia się tutaj bukiety czeremchy, bukiety bzu do ciepłej wody zanurzając we wrzątku rozszczepione końce gałązek.
Modrzew stoi w zimnej, ledwie podgrzanej wodzie. Modrzew żył bliżej Czarnej Rzeczki niż wszystkie te kwiaty, wszystkie te gałązki czeremchy, bzu.
Gospodyni to rozumie. Rozumie to i modrzew.
Powolna ludzkiej namiętnej woli, gałązka zbiera wszystkie siły fizyczne i duchowe, albowiem modrzewiowi, aby zmartwychwstał, nie dość fizycznych sił miejskiego ciepła chlorowanej wody, obojętnego szklanego słoja. W gałązce budzą się inne, tajemne siły.
Miną trzy dni i trzy noce, a gospodyni ocknie się czując dziwny, niewyraźny, terpentynowy zapach słaby, zwiewny, nowy. Pod szorstką drzewnianą skórą pojawiły się i wychynęły na świat nowe, młode, jasnozielone latorośle świeżego igliwia.
Modrzew jest żywy, modrzew jest nieśmiertelny, nie może się nie zdarzyć ten cud zmartwychwstania; przecież modrzew wstawiono do słoja z wodą w rocznicę śmierci na Kołymie męża gospodyni poety.
Nawet ta pamięć o umarłym ma swój udział w powrocie do życia, w zmartwychwstaniu modrzewia. Ten delikatny zapach i ta oślepiająca zieloność igieł to ważne pierwociny życia. Słabe, ale żywe, wskrzeszone przez jakąś tajemną siłę ducha skryte w modrzewiu i wynikłe na jaw.
Zapach modrzewia był słaby, ale wyraźny. Żadna siła tego świata nie przytłumiłaby, nie zdusiła tego zapachu, nie zgasiła tego wiosennego światła i barwy.
Ileż to lat okaleczony przez wiatry, przez mrozy, obracający się za słońcem modrzew co wiosna wyciągał ku niebu młode zielone igliwie.
Trzysta lat, Modrzew, którego gałąź, gałązka tchnęła zapachem na moskiewskim stole, to rówieśnik Natalii Szeremietiewej Dołgorukiej. Może przypomnieć o jej smutnych losach o życiowych zawodach, o wierności i o niezłomności, o duchowej wytrwałości, o mękach fizycznych, moralnych, ani trochę nie różniących się od mąk trzydziestego siódmego roku wśród wściekłej północnej przyrody, nienawidzącej człowieka wśród śmiertelnych niebezpieczeństw wiosennej powodzi i zimowych śnieżyc, wśród donosów i brutalnego bezprawia władzy, wśród śmierci, ćwiartowania, łamania kołem męża, brata, syna, ojca, którzy nawzajem na siebie donosili, siebie wzajem zdradzali.
Alboż to nie odwieczny rosyjski wątek?
Po retoryce moralisty Tołstoja i zaciekłych kazaniach Dostojewskiego były wojny, rewolucje, Hiroszima i obozy koncentracyjne, donosy, masowe egzekucje.
Modrzew, który widział śmierć Natalii Dołgorukiej i widział miliony trupów nieśmiertelnych w wiecznej zmarzlinie Kołymy, który widział śmierć rosyjskiego poety modrzew żyje gdzieś na Północy, żeby widzieć, żeby krzyczeć, że w Rosji nic się nie zmieniło: te same losy, ta sama złość ludzka, ta sama obojętność. Natalia Szeremietiewa o wszystkim opowiedziała, wszystko opowiedziała ze smutną swą siłą i wiarą. Modrzew, którego gałązka ożyła, na moskiewskim stole, żył już wówczas kiedy Szeremietiewa jechała swą krzyżową drogą do Bieriozowa, drogą tak podobną do drogi na Magadan, za Morze Ochockie.
Modrzew toczył właśnie zapach jak żywicę. Zapach przechodził w barwę i nie było między nimi granicy.
Modrzew w moskiewskim mieszkaniu tchnął zapachem, żeby przypomnieć ludziom o ich ludzkiej powinności, żeby ludzie nie zapomnieli milionów trupów ludzi, którzy zginęli na Kołymie.
Słaby uparty zapach To był głos umarłych.
Właśnie w imieniu tych umarłych modrzew ośmiela się tchnąć, mówić i żyć
Do wskrzeszenia potrzebna jest siła i wiara. Wsunąć gałązkę do wody to bynajmniej nie wszystko. Ja też wstawiłem gałązkę modrzewia do słoika z wodą gałązka uschła, pozostała martwa, krucha i łamliwa życie z niej uszło. Gałązka odeszła w niebyt, sczezła, nie zmartwychwstała. Ale modrzew w mieszkaniu poety odżył w słoiku z wodą.
Tak, są gałązki bzu, czeremchy, są romanse z łezką. Modrzew to nie temat dla romansów.
Modrzew to drzewo bardzo poważne. To drzewo wiadomości dobrego i złego, nie jabłoń, nie brzózka! Drzewo, co zostało w rajskim ogrodzie, zanim Adama i Ewę wypędzono z raju.
Modrzew to drzewo Kołymy, drzewo obozów koncentracyjnych. Na Kołymie nie śpiewają paki. Kwiaty Kołymy jaskrawe, spieszące się, gruboskórne nie mają zapachu. Krótkie lato w zimnym, martwym powietrzu suchy skwar i kostniejące zimno w nocy.
Na Kołymie pachnie tylko górska dzika róża rubinowe kwiaty. Nie pachnie ani różowa, z gruba ciosana konwalia, ani wielkie jak pięść fiołki, ani anemiczny jałowiec, ani wiecznozielona kosodrzewina. I tylko modrzew przypomina lasy swoim niewyraźnym terpentynowym zapachem. Z początku wydaje się, że to zapach rozkładu, zapach trupów. Ale kto się bliżej przypatrzy, wciągnie głębiej ten zapach, zrozumie, że jest to zapach życia, zapach oporu, stawianego Północy, zapach zwycięstwa.
Poza tym trupy na Kołymie nie pachną, są zbyt wycieńczone, wykrwawione, a zresztą pochowane w wiecznej zmarzlinie.
Nie, modrzew to drzewo nie dla romansów. Nie da się o nim śpiewać, klecić piosenek. Słowo ma tutaj inną głębię, inna to warstwa ludzkich uczuć.
Człowiek nadaje pocztą lotniczą kołymską gałązkę: chciał o sobie przypomnieć. Pamięć nie o nim, ale o tamtym milionie pomordowanych, zamęczonych więźniów, złożonych do bratnich grobów na Północ od Magadanu.
Pomóc innym, aby pamiętali, odjąć własnej duszy to ciężkie brzemię: kiedy się coś takiego widziało, trzeba męstwa, by o tym nie opowiedzieć, nie pamiętać. Ów człowiek z żoną adoptował dziewczynkę dziewczynkę-więźniarkę po matce zmarłej w szpitalu żeby choć we własnym, osobistym wymiarze wziąć na siebie cząstkę powinności, spełnić jakiś osobisty obowiązek.
Pomóc towarzyszom tamtym, którzy pozostali przy życiu po obozach koncentracyjnych Dalekiej Północy...
Posłać tę szorstką, giętką gałązkę do Moskwy.
Człowiek ów nadając gałązkę na poczcie nie zrozumiał, nie wiedział, nie przewidywał, że gałązkę ktoś w Moskwie przywróci do życia, że wskrzeszona zapachnie Kołymą, zakwitnie na moskiewskiej ulicy , że modrzew dowiedzie swej siły, swej nieśmiertelności.
Sześćset lat życia modrzewia to w praktyce nieśmiertelność człowieka.
To, że ludzie Moskwy będą dotykać rękoma tej chropowatej niewymyślnej szorstkiej gałązki, będą patrzeć na jej oślepiająco zielone igliwie jej odrodzenie, zmartwychwstanie będą wdychać jej zapach nie jako pamięć przeszłości, lecz jak życie żywe.


Tłumaczył Adam Pomorski.
Wstawił gdzieś, gdzie znalazłem Rafał Łoziński

WojtekR
16-11-2006, 01:29
A w drodze na Rawki spotkałem takiego jednego "luda" (?)...a w Wołosatem drugiego...

Henek
17-11-2006, 10:11
Dołączam zdjęcie pięknego jelenia.
Spotkałem go w czasach kiedy świat był jeszcze czarno-biały.(jak widać)
Po kilku latach próbowałem go ponownie odnaleźć, niestety bez skutku.
A może ktoś natknął się na niego nad brzegiem Wetlinki jak podnosząc łeb ostrożnie obserwuje otoczenie.

lucyna
17-11-2006, 10:18
Henek proszę bądź realistą. W ostatnich latach przeprowadzono redukcję pogłowia jeleni. W kilku nadleśnictwach powystrzelano po kilkaset szt. Dodaj to tego powszechne tu kłusownictwo i nielegalne polowania= kłusownictwo w pasie granicznym ze strony Ukraińców. Wychodzi na to , że to jest cud iż jakiś jeleń u nas źyje. Wilki też coś muszą jeść. Piękne byki to można podziwiać na fotografi.

banana
17-11-2006, 10:19
Jeleń faktycznie cudny..... ;))))

lucyna
17-11-2006, 10:20
To wg mnie najpiękniejsze zdjęcie jakie tu do tej pory widziałam.

PiotrekF
17-11-2006, 23:39
Cytuję:


„Dziadek nauczył kochać wnuka drzewa…
Na przykład dęby. Leśne przybierają kształt wysmukły, drążąc sobie w gęstwinie towarzyszy własną dziurę do nieba. Pień ich jest prosty i gładki, ukochany przez tych, którzy budują okręty i świątynie. Inne dęby rosnące na wolnych przestrzeniach, grube, kuliste, rozparte wszerz, bo im nie przeszkadza nikt, i zmuszane do tego przez ludzi, którzy łamią szczyty olbrzymów, czyniąc z nich parasole dające błogosławiony cień. Takie dęby sadzono na łąkach pamiętając, że owce źle znoszą upały przed strzyżą. Zwano je dębami pasterskimi, a ich pisana tradycja sięgała czasów Wergiliusza, który przekazywał rzymskie obyczaje pasterskie osadnikom imperium: „Podczas upały szukaj cienistej doliny. Niech Jowiszowy dąb o prastarym pniu rozpościera tam swe potężne konary.” Dęby od wieków Jowiszowi poświęcano i w szumie ich listowia starożytni słyszeli glos ojca bogów……….
Wrogie naturze średniowiecze upatrywało w dębach symbol śmierci – widok dębu złowróżyl, nazywano go drzewem „smutnym i ciemnym”. Takie tragiczne, strzaskane piorunem drzewo, w stylu, w jakim uwielbiali je przedstawiać malarze baroku na obrazach z życia pasterzy i pasterek, gdzie stanowiło posępny akcent łagodzący nadmiar sielskości…….
Dwórkami króla były lipy rosnące wokół zabudować dworskich. Drzewa te uchodziły w świecie antycznym za symbole miłości – poświęcano je Wezerze. Według starogreckiej legendy Jowisz zamienił w lipę piękną córkę Okeanosa, Filirę, karząc ją tak za miłosne grzechy z Saturnem, których owocem stał się centaur Cheiron, pierwszy nauczyciel sztuki lekarskiej. Imię Filira po grecku oznaczało lipę. Odtąd lipy i wszystkie wykonane z nich przedmioty kojarzono z miłością. Na perfumowanych wstęgach z lipowego łyka starożytni pisali listy do kochanek. W alegorycznych sztychach renesansu zakazana miłość prowadziła swe ofiary na lipowym arkanie. Lipy sadzono ku pamięci zaręczyn i ślubów, stąd rozmnożyły się wokół ludzkich domostw. Symbolizowały miłość cielesną, która jest tak ważna…..
Równą atencją darzył srebrne topole, symbol dobroczynnej siły sprzyjającej wielkim pracom i zwycięskim walkom, drzewa Herkulesa, który w tradycjantycznej występuje zawsze w wieńcu z liści topoli. W nich także było ziarno miłosnego szaleństwa, odkąd Wenus towarzysząca Adonisowi na łowach rzekła: „Czuję się zmęczona, nie jest to odpowiednie dla mnie zajęcie. Patrz jak topola życzliwie roztacza swój pieszczotliwy cień, a trawnik pod nią ofiaruje nam łoże…” Drżenie liści tego drzewa tłumaczono jako niepokój mijającego czasu, a w tym, że z jednej strony były one srebrne a z drugiej zaś zielone, dostrzegano przemienność nocy i dnia. Starożytni mieli na ten temat inne zdanie: według Serviusa liście topoli zbielały po jednej stronie od potu, który zraszał czoło pracującego Herkulesa……
Dlatego przeniósł swą miłość na jesiony, szczęśliwy, że dziadek mianował go „oberstrażnikiem jesionów”. W świecie antycznym jesion był drzewem Marsa, wyrabiano zeń najlepsze oszczepy, posągi, gdy brakowało marmuru, krzyże do przybijania jeńców, a podczas ceremonii militarnych militarnych ognisko boga wojny rzucano jesionowe kłody.(…) Nadto strzeże ono od złych duchów, nocnych upiorów i diabłów pod postacią węzy, które, jak podaje Pliniusz, unikają cienia jesionu. Cień drzewa był sprawą zasadniczą; z tej przyczyny doktor Kamyk nie tolerował w pobliżu domu drzew iglastych – ich cienie uchodziły za szkodliwe. Wyjątkiem był tu świerk, symbol cnoty dobroci i dobrego małżeństwa (…)
W przeciwieństwie do jodeł i sosen – nie budziły zastrzeżeń wiązy i buki, będące drzewami dobroczynnymi dla domów, podobnie jak jesiony dla dróg (…) Trzeba je sadzić na pierwszym zakręcie od domu, gdzie duchy płoszą konie i wywracają powozy, a także w miejscach, z którymi związane są wspomnienia zbrodni, bo upiory chętnie tam igrają, gdy nie ma jesionów, tłumaczył Kamyk wnukowi…...”


Pozdrawiam PF
ps
Pozwolilem sobie ........ niezbyt na temat bieszczadzkich lasów i ich.... zacytowac mego ulubionego autora . Wiem niezbyt w temacie ...........wyżej też nie zawsze :)

joorg
19-11-2006, 21:40
......W Rzepniku. k. Pietruszej Woli tuż przy cerkwi rośnie stary dąb, który wygląda jak wystrój pogańskiej świątyni. Koniecznie! ;)
"Skarby podkarpackich lasów"
Zgodnie z "umową " pojechałem ..., sfotografowałem i zamieszczam ...
brzoza na wierzbie - nic nadzwyczajnego , ale dąb Jagielonn i cerkiew koło niego to co innego ..Gryf masz racje wewnątrz dąb wygląda jak "osmolona jaskinia pogańskiej swiątyni...a może dlatego nastepne bardziej współczesne świątynie budowano przy dębach .

chris
05-12-2006, 18:09
Czołem!
Z ostatnich moich ostatnich relacji, pewnie domyślacie się, że co raz większą uwagę poświęcam drzewom, dziwnym kształtom na korze itp. Czy ktoś wie z czego to wynika, te wybrzuszenia na bukach, czarne fragmenty kory.... Pokazuję zupełnie odjechany przypadek! Moim zdaniem dzieło natury, kolejny cud.... znalazłem "kolesia" w jasny dzień, ale błądząc nocą we mgle i natknąć się na takiego to musi być niezła przygoda....
Może macie sfotografowane inne takie nietypowe kształty, a może sam z moją dziwnością wyznaczam sobie kolejne granice dziwności.....

Troszkę nam dyskusja odjechała, te cuda natury, jak je zwiecie, to wady materiału genetycznego (nasion), z których owe drzewka wyrosły... ;-) .Ale niewątpliwie wrażenia sa ... :smile:

pieter
05-12-2006, 19:09
te cuda natury, jak je zwiecie, to wady materiału genetycznego (nasion), z których owe drzewka wyrosły...
nie całkiem, bo na rozwój każdej rośliny wpływ ma nie tylko materiał genetyczny, lecz cała masa czynników zewnętrznych tj. choroby, wilgotność, nasłonecznienie, gleby, wiatr,(itd)... i człowiek!

Barnaba
05-12-2006, 23:08
Wracam do pierwszego postu, a skąd się bierze takie coś...
http://forum.bieszczady.info.pl/attachment.php?attachmentid=3333&d=1163254019
no i dlaczego, wątpię aby leśniczy przypalił sadzonkę, albo wiatr.... Jak powstają takie dziwa?

pieter
06-12-2006, 00:23
wątpię aby leśniczy przypalił sadzonkę, albo wiatr.... Jak powstają takie dziwa?
możliwe że została została "utrafiona" piorunem i uległa częściowemu spaleniu, jednakże uszkodzenia były na tyle małe że drzewo mogło się nadal rozwijać

chris
06-12-2006, 00:37
A wszystkie te czynniki wpływają na geny naszych drzewekkkk ;-))

pieter
06-12-2006, 00:58
wracając do tematu: mam tu zdjęcie na którym przypadkowo uchwyciłem łepetynę Biesa:twisted:

chris
06-12-2006, 01:09
wracając do tematu: mam tu zdjęcie na którym przypadkowo uchwyciłem łepetynę Biesa:twisted:

zdjęcie znakomite,pozdrawiam:-o

Barnaba
06-12-2006, 01:15
a może to kuzyn tego mojego.... jest ich tam więcej?

chris
06-12-2006, 01:17
wracając do tematu: mam tu zdjęcie na którym przypadkowo uchwyciłem łepetynę Biesa:twisted:

wracając :twisted: do tematu - huby atakują tylko chore drzewa ;-)

pieter
06-12-2006, 16:16
a może to kuzyn tego mojego.... jest ich tam więcej?
oczywiście, że tak - wystarczy porozglądać się dookoła i z pewnością zawsze zobaczy się jakieś drzewo które upodabnia się do różnych niesamowitych istot

Jaro
06-12-2006, 19:32
A to... pupa przy jednym z bardziej popularnych szlakow, ktos wie gdzie?

Polej
06-12-2006, 19:52
Jaro - czy to zejście z Caryńskiej do Berehów ?

Jaro
06-12-2006, 19:57
Jaro - czy to zejście z Caryńskiej do Berehów ?

To nie ten szlak.

WojtekR
06-12-2006, 20:28
Jaro, zapomniałes dodać, że jest to pupa (d...) goryla lub szympansa :mrgreen:

Derty
07-12-2006, 10:08
Hej:)
Jakoś pomijałem ten wątek przeglądając Forum. Biję się w pierś wątłą... Barnabo...to jest rana - możliwe, że od pioruna, ale może też być zwykłym otarciem powstałym, gdy zrywane obok drzewo zahaczyło o pień tego na zdjęciu. Trzecią przyczyną mogła być zgorzel słoneczna.Czwartą tzw. płyty mrozowe. Myślę, że nawet to drugie wytłumaczenie jest najpewniejsze. Rana nie zdołała się zabliźnić na całej powierzchni, wkroczyły grzyby i inne tam mikroby i efekt gotowy. Te czarne twory wokół rany przypominają zrakowacenia kory wywołane bądź jakimś grzybem bądź wirusami. Najczęściej atakuje buka grzybol o pięknej nazwie Nectria ditissima lub jego brat Nectria coccinea. Ponadto często widać białe kłaczki na pniach - maleńkie białe skupiska gęsto obsiewające całe pnie - to czerwiec bukowiec, taki mały ssący owadzik z rzędu pluskwiaków.

Derty
07-12-2006, 10:09
To nie ten szlak.

Jaro - to jest szlak na Szeroki W.?

Jaro
07-12-2006, 22:39
Jaro - to jest szlak na Szeroki W.?

Rowniez nie, dla podpowiedzi to szlak lezacy pomiedzy waszymi odpowiedziami :)
-zejście z Caryńskiej do Berehów
-szlak na Szeroki W.

sir Bazyl
02-04-2007, 23:12
Dołączam zdjęcie pięknego jelenia.
Spotkałem go w czasach kiedy świat był jeszcze czarno-biały.(jak widać)
Po kilku latach próbowałem go ponownie odnaleźć, niestety bez skutku.
A może ktoś natknął się na niego nad brzegiem Wetlinki jak podnosząc łeb ostrożnie obserwuje otoczenie.

W kolorowym świecie jeleń (niektórzy powiadają, że to łoś) radzi sobie całkiem nieźle, a otoczenie obserwuje ostrożnie, gdyż po sąsiedzku zwisa głową w dół "obcy" i nie wiadomo co mu do łba strzeli. Jakby tego było mało to pobliskim lasem pomyka z rozwianą grzywą tajemniczy głowonóg o nieznanych zapatrywaniach kulinarnych.
Pozdrówka - Bazyl

DUCHPRZESZŁOŚCI
02-04-2007, 23:32
Bazyl!
Cuż tu dużo mówić, jestem pod wrażeniem. Nie dość że zdjęcia cudne, to jeszcze opis super.

dziabka1
03-04-2007, 11:31
W kolorowym świecie jeleń (niektórzy powiadają, że to łoś) radzi sobie całkiem nieźle, a otoczenie obserwuje ostrożnie, gdyż po sąsiedzku zwisa głową w dół "obcy" i nie wiadomo co mu do łba strzeli. Jakby tego było mało to pobliskim lasem pomyka z rozwianą grzywą tajemniczy głowonóg o nieznanych zapatrywaniach kulinarnych.
Pozdrówka - Bazyl

O żeż ty... Takie cos obaczyć nagle w nocy,w błysku latarki - zawał pewny :)

buba
03-04-2007, 16:43
drzewo na zejsciu z bukowego berda do widelek

http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/abc50e7661019bb6.html

w gorcach - gdzies kolo stawienca

http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/601a57fdeb65fe1a.html

okolice starej hanczy-suwalskie

http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/66757933e2e15a43.html

Browar
03-04-2007, 21:51
Te to z Łokcia,tak samo pokręcone jak on...

Małgocha
04-04-2007, 09:02
A to nadaje się na osobliwość ?

vm2301
04-04-2007, 10:30
Niezła facjata, hehe.

Pewnie to jeden z tych biesów

joorg
06-04-2007, 22:48
Dołączam zdjęcie pięknego jelenia.
Spotkałem go w czasach kiedy świat był jeszcze czarno-

I too , tylko już kolorowy ,jelonek z dnia dzisiejszego.

Gryf
26-04-2007, 02:11
[img=http://img104.imageshack.us/img104/61/preczzpartihg2.th.jpg] (http://img104.imageshack.us/my.php?image=preczzpartihg2.jpg)
Precz Z Partią! :mrgreen:

Gryf
26-04-2007, 02:19
JEAN GIONO:
„Człowiek, który sadził drzewa”

Tłum. Adam Łapott.
Charakter ludzki kryje niekiedy wyjątkowe wartości i, w sprzyjających okolicznościach, można zaobserwować ich działanie w bardzo długim okresie czasu. Jeśli działania te pozbawione są egoizmu, a idea która nimi kieruje jest pełna niewyobrażalnego dobra, nie domaga się żadnego zadośćuczynienia, a przede wszystkim, jeśli działania te pozostawiają światu trwałe ślady, wtedy bez wątpienia mamy do czynienia z niezapomnianym charakterem.
Jakieś czterdzieści lat temu wybrałem się na długą wędrówkę na wzgórza, w okolice całkowicie nieznane turystom, gdzie Alpy wkraczają do Prowansji.
Region ten jest ograniczony od południowego-wschodu i południa środkowym biegiem Durance, między Sisteron a Mirabeau; od północy górnym biegiem Drôme, od jej źródeł do to Die; od zachodu równinami hrabstwa Venaissin i podnóżem Mont Ventoux. Obejmuje całą północną część departamentu Basses-Alpes, południową Drôme i małą enklawę Vaucluse.
W czasie, gdy podjąłem mą podróż przez te pustynne okolice, były to jałowe i monotonne ziemie na wysokości 1200 do 1300 metrów. Nie rosło tam nic oprócz dzikiej lawendy.
Wędrowałem przez najdziksze partie tego regionu i po trzech dniach marszu znalazłem się w kompletnym pustkowiu. Rozbiłem obóz w sąsiedztwie ruin porzuconej wioski. Poprzedniego dnia zużyłem resztki mej wody, więc musiałem jej poszukać. Mimo, że zrujnowane, domy ściśnięte razem, przypominały stare gniazdo os i przywodziły mi myśl, że musi tam być źródło lub studnia. Było tam rzeczywiście źródło, ale wyschnięte. Pięć czy sześć domostw bez dachów, zniszczonych przez słońce i wiatr, i mała kaplica z walącą się dzwonnicą, sprawiały wrażenie normalnej wioski, ale wszelkie życie znikło.
Był piękny, czerwcowy, słoneczny dzień, ale w tej opustoszałej okolicy, wysoko pod niebem wiatr dął, świszcząc z nieznośną brutalnością. Jego pomruki w szkieletach domów przypominały warczenie dzikiej bestii, której przerwano posiłek.
Musiałem przenieść swój obóz. Po pięciu godzinach marszu nie znalazłem wody i nic nie wskazywało na to, że ją znajdę. Wokół zeschnięta ziemia i zdrewniałe, suche chaszcze. W pewnym momencie w oddali zauważyłem ciemną sylwetkę, więc z nadzieją skierowałem się w tym kierunku. Był to pasterz, otoczony stadem złożonym z około 30 owiec, spoczywających na spieczonej ziemi.
Dał mi się napić ze swego bukłaka, a potem zaprowadził mnie do swej zagrody, Wyciągał swą wodę – znakomitą – z naturalnej, bardzo głębokiej dziury, nad którą zainstalował prymitywny kołowrót.
Człowiek ten niewiele mówił, co bywa normalne wśród samotników. Był zarazem pewny siebie i pełen ufności, co było godne uwagi na tej ziemi odartej ze wszystkiego. Nie mieszkał w szopie, lecz w domku z kamienia, którego wygląd świadczył o tym, że własnymi rękami odbudował go z ruin, jakie zastał po przybyciu. Dach był solidny i szczelny. Wiatr uderzał o dachówki, hałasując jak morze miotające fale na brzeg.
Gospodarstwo było utrzymane w porządku, naczynia pomyte, podłoga zamieciona, strzelba przesmarowana, na ogniu gotowała się zupa. Zauważyłem też, że był świeżo ogolony, wszystkie guziki miał solidnie przyszyte, a rzeczy pocerowane starannie, aby nie było widać łat.
Podzielił się ze mną swoją zupą, a gdy potem poczęstowałem go tytoniem, powiedział że nie pali. Jego pies był tak samo cichy jak on, przyjazny, ale niepłaszczący się.
Szybko uzgodniliśmy, że spędzę tu noc, bo najbliższa wioska leżała w odległości ponad półtora dnia marszu. Ponadto, znałem doskonale charakter nielicznych wiosek w tej okolicy. Jest ich cztery, czy pięć rozrzuconych daleko od siebie na zboczach wzgórz, z białymi dębami na skraju dróg wyjeżdżonych przez wozy. Mieszkają w nich drwale, wypalający węgiel drzewny. Są to miejsca, gdzie panuje bieda. Rodziny, stłoczone w małych chatkach, surowy klimat, zarówno zimą, jak i latem, ciągłe, samolubne spory ze wszystkimi. Bezsensowne sprzeczki przekraczają granice rozsądku, podsycane ciągłymi myślami i obawami przed ucieczką stamtąd. Mężczyźni wywożą węgiel drzewny do miast, a potem wracają. Najsolidniejsze charaktery rysują się pod ciągłym prysznicem szkockiej. Kobiety ogarnia gorycz. Wszędzie panuje walka – od sprzedaży węgla po miejsce w kościelnych ławkach. Cnoty walczą ze sobą, występki walczą ze sobą, trwa również nieustanna walka cnot z występkami. Na domiar złego nieprzerwany wiatr szarpie nerwy. Szerzą się samobójstwa, przypadki obłędu, często śmiertelne.
Pasterz, który nie palił, wyciągnął torbę i wysypał na stół stos żołędzi. Zaczął je oglądać i z wielką uwagą oddzielał dobre od zepsutych. Ja paliłem fajkę. Zaoferowałem mu pomoc, ale stwierdził, że to jego robota. Widząc, z jakim zacięciem to robi, nie nalegałem. To była cała nasza rozmowa. Gdy nazbierał niemałą kupkę dobrych żołędzi, zaczął je liczyć po dziesięć. W tym czasie odrzucił kolejną część najmniejszych sztuk i takich, w których w trakcie ponownego badania odkrył najdrobniejsze rysy. Skończył gdy leżała przed nim setka doskonałych żołędzi – wtedy poszliśmy spać.
Towarzystwo tego człowieka dawało mi poczucie spokoju. Następnego dnia rano spytałem, czy mogę z nim zostać jeszcze jeden dzień. Uważał to za całkiem naturalne. Lub raczej sprawiał wrażenie, że nic nie jest w stanie zakłócić jego spokoju. Odpoczynek nie był mi potrzebny, ale byłem zaintrygowany i chciałem więcej dowiedzieć się o tym człowieku. Wypuścił swoje stado z zagrody i wyprowadził na pastwisko. Przed wyjściem namoczył w wodzie woreczek z żołędziami, tak uważnie przebranymi i policzonymi.
Zwróciłem uwagę, że zamiast laski wziął z sobą żelazny pręt grubości palca, na półtora metra długi. Wyruszyłem na spacer trasą równoległa do jego drogi. Pastwisko leżało na dnie małej dolinki. Zostawił stado pod opieką psa i zaczął się wspinać się w moim kierunku. Obawiałem się, że nadchodzi, aby mnie zbesztać za nadmierną ciekawość, ale tędy prowadziła jego marszruta, nawet zachęcił mnie do wspólnego marszu, o ile nie mam nic lepszego do roboty. Wspinał się jeszcze jakieś dwieście metrów w górę zbocza.
Po dojściu na miejsce rozejrzał się i zaczął uderzać w ziemię żelaznym prętem. Tym sposobem wykopał dziurę, w którą włożył żołądź, a następnie ją zasypał. Siał dęby. Spytałem, czy to jego ziemia. Odpowiedział, że nie wie, czyja to ziemia. Nie wiedział. Przypuszczał, że to ziemia komunalna, lub kogoś, kto o nią nie dba. Sam nie troszczył się o to, kto jest właścicielem. Podobnie, z wielka uwagą, zasadził swoje sto żołędzi.
Po obiedzie zaczął znowu przebierać żołędzie. Musiałem nalegać z pytaniami, aby uzyskać odpowiedź. Od trzech lat sadził drzewa w ten sposób. Wysiał sto tysięcy sztuk. Z tego dwadzieścia tysięcy wykiełkowało. Liczy się z utratą połowy z nich – zjedzonych przez gryzonie i wszystko inne, co jest nieprzewidywalne w planach opatrzności. Tak więc zostaje dziesięć tysięcy dębów w miejscu, gdzie przedtem nic nie rosło.
W tym momencie zacząłem się zastanawiać, w jakim jest wieku. Wyglądał na ponad pięćdziesiąt lat. Powiedział, że ma pięćdziesiąt pięć. Nazywał się Elzéard Bouffier. Miał kiedyś gospodarstwo na równinach, gdzie spędził większość życia. Stracił swego jedynego syna, a potem żonę. Przeniósł się więc na odludzie, gdzie czerpał przyjemność ze spokojnego życia ze stadem owiec i psem. Zaobserwował, że okolica zamiera w związku z brakiem drzew. Nie mając nic lepszego do roboty postanowił znaleźć lekarstwo na tę sytuację.
Prowadząc, tak jak ja w tym czasie, samotnicze życie, pomimo młodości, wiedziałem jak delikatnie należy postępować z samotnikami. Ale popełniłem błąd. Moja młodość wymuszała wizje przyszłości, w poszukiwaniu szczęścia. Powiedziałem mu, że za trzydzieści lat te dziesięć tysięcy drzew będzie wyglądać wspaniale. Odpowiedział prosto, że jeśli Bóg da mu dożyć, w ciągu trzydziestu lat posadzi tyle drzew, że te będą jak kropla wody w oceanie.
Zaczął też zajmować się rozmnażaniem buków i miał w sąsiedztwie domu szkółkę siewek buczyny wyhodowanych z orzeszków. Chronione od owiec parkanem rosły znakomicie. Powiedział, że myślał również o brzozach w głębi dolin, gdzie woda leży parę metrów pod powierzchnią ziemi.
Następnego dnia się rozstaliśmy.
Po roku nadeszła I wojna, w której walczyłem przez pięć lat. Żołnierz piechoty nie ma czasu myśleć o drzewach. Mówiąc prawdę, cała ta sprawa nie wywarła na mnie wrażenia. Uważałem, że to rodzaj hobby, jak zbieranie znaczków, i całkiem o tym zapomniałem.
Po zakończeniu wojny postanowiłem odetchnąć świeżym powietrzem. Bez uprzedniego planu, ponownie wszedłem na szlak wiodący przez te pustynne okolice.

Gryf
26-04-2007, 02:20
Okolica się nie zmieniła. Tym niemniej, za martwą wioską zauważyłem w oddali rodzaj szarej mgły pokrywającej wzgórza jak dywan. Nawet poprzedniego dnia myślałem o pasterzu, który sadził drzewa. « Dziesięć tysięcy dębów, myślałem sobie, musi zajmować sporo miejsca. »
Zbyt często spotykałem się ze śmiercią w ciągu tych pięciu lat, aby nie móc wyobrazić sobie śmierci Elézearda Bouffier’a, zwłaszcza gdy człowiek ma dwadzieścia lat i myśli o pięćdziesięciolatku, jak o starym dziwaku, któremu nie pozostaje nic innego, jak umrzeć. Ale on nie umarł. W rzeczywistości był bardzo żwawy. Zmienił tylko zajęcie. Teraz miał zaledwie cztery owce i setkę uli. Pozbył się owiec, bo niszczyły jego uprawę drzew. Powiedział mi (co mogłem naocznie stwierdzić), że wojna nie zakłóciła jego życia. W dalszym ciągu nieprzerwanie sadził drzewa.
Dęby wysiane w 1910 miały teraz 10 lat i były wyższe ode mnie i od niego. Widok sprawiał wrażenie. Zamilkłem, a że on też się nie odzywał, cały dzień spędziliśmy w milczeniu, spacerując po lesie. Podzielony na trzy części, miał jedenaście kilometrów długości i trzy szerokości w najszerszym miejscu. Kiedy uświadomiłem sobie, że wszystko to wyrosło dzięki rękom i woli tego samotnego człowieka – bez żadnych maszyn – dotarło do mnie, że ludzie mogą dorównać Bogu w dziedzinach innych niż niszczenie.
Zrealizował swój kolejny pomysł i buki, które sięgały mi do ramion, rozesłane jak okiem sięgnąć, były tego dowodem. Dęby były wyrośnięte i grube, przeszły wiek, kiedy mogły stać się ofiarami zwierząt, czy innych zdarzeń. Teraz aby zniszczyć jego pracę trzeba by zaprząc huragan. Pokazał mi zagajniki brzozowe, które posadził w 1915, gdy ja walczyłem pod Verdun. Sadził je w dnach dolin, gdzie zgodnie z jego przewidywaniami, woda była płytko pod ziemią. Były one delikatne jak młode dziewczęta i rozwijały się znakomicie.
Wszystko to spowodowało rodzaj reakcji łańcuchowej. On nie dbał o to i uparcie kontynuował swoje proste zajęcia. Ale wracając do wsi, zobaczyłem wodę płynącą strumykami tam, gdzie, jak sięgnę pamięcią, zawsze było sucho. Była to najbardziej uderzająca zmiana, jaką mi pokazał. Strumienie te niosły wodę w dawnych, antycznych czasach. Z pewnością złe wioski, o których wspominałem, zbudowano na miejscu prastarych wsi galijskich, po których pozostały jeszcze ślady. Archeolodzy podczas wykopalisk znaleźli tam haczyki na ryby w miejscach, gdzie w bardziej współczesnych czasach niezbędne były cysterny, aby mieć trochę wody.
Wiatr również dopomagał, rozsiewając nasiona. Gdy woda pojawiła się ponownie, powróciły też wierzby, krzaki, łąki, kwiaty i chęć do życia.
Zmiany następowały jednak tak wolno, że uznano je za naturalne i nie budziły zdziwienia. Myśliwi wspinający się na wzgórza w pogoni za zającami, czy dzikami, widzieli wyrastające drzewka, ale uważali to za naturalne. Dlatego nikt nie pomyślał o pracy tego człowieka. Gdyby go podejrzewali, zapewne udaremniliby jego plany. On sam też nie pomyślał: Kto spośród wieśniaków, czy zarządców mógłby przypuszczać, że ktokolwiek może z takim uporem kontynuować tak wspaniały akt stworzenia?
Poczynając od 1920 corocznie składałem wizytę Elzéardowi Bouffier’owi. Nigdy nie widziałem go załamanego lub wątpiącego, i tylko sam Bóg mógłby powiedzieć, czy była w tym Jego ręka! Nie mówiłem nic o jego rozczarowaniach, ale można sobie łatwo wyobrazić, że przy takich działaniach trzeba było walczyć z niepowodzeniami, że aby zapewnić swej pasji zwycięstwo należało pokonać rozpacz. Jednego roku wysiał on tysiące klonów. Wszystkie zmarniały. Następnego roku dał sobie spokój z klonami i wrócił do buków, które radziły sobie nawet lepiej niż dęby.
Aby mieć pojęcie o jego wyjątkowym charakterze, należy pamiętać, że pracował w całkowitej samotności, tak ogromnej, że pod koniec życia odwykł od mowy – albo po prostu nie widział żadnej potrzeby jej używania.
W 1933 odwiedził go zadziwiony leśnik. Urzędnik ten zakazał mu palić ogniska na dworze, z obawy przed zagrożeniem dla tego naturalnego lasu. Był to pierwszy przypadek, gdy ktoś powiedział mu naiwnie, o panującym powszechne przekonaniu, że las wyrósł całkowicie samoistnie. W tym czasie zamierzał on sadzić buki w miejscu odległym dwanaście kilometrów od swego domu. Aby uniknąć ciągłych wędrówek tam i z powrotem, a miał już wtedy 75 lat, postanowił zbudować szałas z kamienia w tamtej okolicy. Zrobił to następnego roku.
W 1935 przybyła na miejsce delegacja administracyjna, aby zbadać ten « naturalny las ». Były ważne osoby z leśnictwa, deputowany i paru techników. Powiedziano wiele zbędnych słów. Zdecydowano coś zrobić, ale na szczęście nie zrobiono nic, z wyjątkiem jednej użytecznej rzeczy – wzięto las pod ochronę prawną państwa i zakazano wypalania w nim węgla drzewnego. Było wręcz niemożliwe nie poddać się urokowi tych młodych drzew w pełnym rozkwicie. A las wywarł oszołamiające wrażenie nawet na deputowanym.
W zarządzie leśnictwa miałem kolegę, który był członkiem owej delegacji. Zdradziłem mu tajemnicę pasterza. Któregoś dnia w następnym tygodniu wybraliśmy się razem na spotkanie z Elzéardem Bouffier. Znaleźliśmy go przy pracy dwadzieścia kilometrów od miejsca, gdzie miała miejsce inspekcja.

Gryf
26-04-2007, 02:21
Zrozumiał wagę rzeczy i postanowił zachować milczenie. Zjedliśmy wspólnie w trójkę przekąskę z jajek, które wziąłem ze sobą, a potem wędrowaliśmy w milczeniu parę godzin podziwiając krajobrazy.
Zbocza wzgórz, którymi wędrowaliśmy porastały sześcio, siedmiometrowe drzewa. Pamiętam, jak wyglądała ta okolica w 1913 – pustynia... Spokojne i nieustanne zajęcie, czyste górskie powietrze, a szczególnie pokój ducha trzymały tego starca w dobrym zdrowiu. Był on atletą Boga. Zastanawiałem się, ile hektarów obsadził do tego czasu drzewami.
Przed rozstaniem mój kolega uczynił sugestię dotyczącą gatunków drzew, dla których tereny te wydawały się wręcz stworzone, ale nie upierał się przy swoim. « Ponieważ », powiedział mi potem, « ten facet zna się na tych sprawach znacznie lepiej ode mnie ». Myśl ta zaprzątała jego uwagę, bo po kolejnej godzinie dodał: « On wie o tych sprawach więcej niż ktokolwiek – i znalazł dobry sposób, by być szczęśliwym! »
Dzięki wysiłkom mego kolegi chroniony był las, jak również szczęście starca. Zatrudnił trzech leśników do jego ochrony i wpłynął na nich tak, że byli nieczuli na liczne dzbany wina, które drwale oferowali im jako łapówkę za wyrąb.
Nie istniały dla lasu żadne poważne zagrożenia, poza wojną w 1939. Samochody były wtedy napędzane alkoholem drzewnym i nigdy nie było dość drewna. Zaczęto wycinać dęby z 1910, ale drzewa te rosły tak daleko od przejezdnych dróg, że całe przedsięwzięcie okazało się finansowo nieopłacalne i wkrótce zostało zaniechane. Pasterz nic o tym nie wiedział. Przebywał 30 kilometrów dalej, spokojnie kontynuując swoją pracę, nie niepokojony przez wojnę, podobnie jak to było w 1914.
Ostatni raz widziałem Elzéarda Bouffier w czerwcu 1945. Miał wtedy osiemdziesiąt siedem lat. Jeszcze raz wybrałem się szlakiem przez pustkowia, aby stwierdzić, że mimo jatek, jakie wojna pozostawiła w całym kraju, pomiędzy doliną Durance, a wzgórzami zaczął kursować autobus. Podróżując tym względnie szybkim środkiem lokomocji stwierdziłem, że nie potrafię rozpoznać okolic, znanych z mych wcześniejszych wizyt. Zdawało mi się, że droga doprowadziła mnie w całkiem nowe miejsca. Spytałem o nazwę wsi, aby upewnić się, że jestem w tej samej okolicy, niegdyś tak zrujnowanej i spustoszonej. Autobus dowiózł mnie do Vergons. W 1913, w wiosce złożonej z dziesięciu, czy dwunastu chat żyło trzech mieszkańców. Mieszkali w dziczy, nienawidzili się nawzajem i utrzymywali się z polowania – fizycznie i umysłowo przypominali ludzi prehistorycznych. Pokrzywy pochłonęły opuszczone domostwa w ich sąsiedztwie. Ich życie nie dawało nadziei na poprawę, była to egzystencja w oczekiwaniu śmierci – warunki, jakie raczej nie rozwijają cnót.
Wszystko to się zmieniło, nawet powietrze. Zamiast suchych, brutalnych porywów wiatru, które witały mnie dawno temu, poczułem łagodną bryzę niosącą słodkie zapachy. Usłyszałem dochodzący z góry dźwięk zbliżony do szmeru płynącej wody – był to szum wiatru wśród drzew. I najbardziej dziwne – usłyszałem rzeczywisty dźwięk wody wpływającej do sadzawki. Spostrzegłem, że zbudowali oni fontannę, która wypełniała woda, i co najbardziej mnie zdumiało, ze obok zasadzili drzewko cytrynowe, które musiało mieć co najmniej cztery lata – niezaprzeczalny symbol zmartwychwstania.
Poza tym, Vergons wykazywało objawy robót, dla których nadzieja jest konieczna – nadzieja musiała więc tam powrócić. Oczyścili ruiny, rozebrali walące się mury i odbudowali pięć domów. Wioska liczyła teraz dwudziestu ośmiu mieszkańców, w tym cztery nowe rodziny. Nowe domy, świeżo otynkowane, otaczały ogródki, w których sąsiadowały ze sobą warzywa i kwiaty, kapusta i krzewy róż, pory i lwie paszcze, selery i zawilce. Było to teraz miejsce, w którym każdy z chęcią by zamieszkał.
Stamtąd ruszyłem dalej pieszo. Wojna, z której ledwie wyszliśmy, nie pozwoliła życiu zaniknąć całkowicie, i Łazarz wyszedł z grobu. Na niższych stokach gór zobaczyłem poletka jęczmienia i ryżu, na dnie wąskich dolin zieleniły się łąki.
Zaledwie osiem lat dzieli nas od czasów, gdy cała okolica wokół rozkwitła. Na miejscu ruin z 1913 są teraz dobrze utrzymane gospodarstwa, znak szczęśliwego i dostatniego życia. Stare źródła, karmione deszczem i śniegiem, zatrzymywanymi przez lasy, zaczęły ponownie płynąć. Strumyki zostały skanalizowane. Obok każdego domu, wśród kęp drzew, szemrzą fontanny otoczone wokół dywanem mięty. Pomału wioska ulegała przemianie. Ludzie przybywają z nizin, gdzie ziemia jest w cenie, przynosząc młodość, poruszenie i ducha przygody. Wędrując drogami spotkasz mężczyzn i kobiety cieszących się zdrowiem, chłopców i dziewczęta znające śmiech, przywracających uroki festiwali ludowych. Licząc dawnych mieszkańców i nowoprzybyłych, ponad dziesięć tysięcy ludzi zawdzięcza swe szczęście Elzéardowi Bouffier.
Gdy pomyślę, że samotny człowiek, w oparciu o własne siły fizyczne i duchowe, był w stanie przekształcić pustynie w krainę Kanaan, uświadamiam sobie, że pomijając wszystko, człowiek jest istotą godna podziwu. A kiedy wezmę pod uwagę stałość, siłę ducha i niesamolubne poświęcenie, które były niezbędne do dokonania tych zmian, jestem pełen bezgranicznego podziwu dla tego starego, prostego wieśniaka, który wiedział jak wykonać pracę godną Boga.
Elzéard Bouffier zmarł w pokoju w roku 1947 w przytułku w Banon.
__________________________________________________ ___________________________
Nowelę tę Jean Gino napisał w okolicy roku 1953, ale nie jest ona zbyt szeroko znana we Francji. Z drugiej strony, przetłumaczona na trzynaście języków, rozpowszechniła się po całym świecie i wzbudziła znaczne zainteresowanie osobą Elzéarda Bouffier’a i lasami Vergons, co przyczyniło się do ponownego odkrycia tekstu. Choć człowiek, który sadził dęby jest tworem wyobraźni autora, rzeczywiście w regionie tym wystąpił znaczny wzrost odnowy zalesienia, zwłaszcza po 1880. Sto tysięcy hektarów zostało zalesione przed pierwszą wojną światową, głównie sosną czarną i modrzewiem europejskim, tworząc dziś wspaniałe lasy, które zmieniły zarówno krajobraz, jak i gospodarkę wodną.
Poniżej zamieszczamy list dotyczący opowiadania, napisany przez Giono do pana Valdeyrona, szefa Zarządu Wód i Lasów w Digne, w roku 1957 :

Szanowny Panie,
Przykro, że pana rozczaruję, ale Elzéard Bouffier jest tworem wyobraźni. Celem była miłość do drzew, a raczej rozbudzenie zamiłowania do sadzenia drzew (co od zawsze było jedną z mych najgłębszych pasji). Sądząc po wynikach, cel został osiągnięty przy użyciu wyimaginowanej postaci. Tekst, który przeczytał Pan w Trees and Life, został przetłumaczony na duński, fiński, szwedzki, norweski, angielski, niemiecki, rosyjski, czeski, węgierski, hiszpański, włoski, jidysz i polski. Zrzekłem się praw za te wszystkie tłumaczenia. Pewien Amerykanin spotkał się ze mną ostatnio, w celu uzyskania zgody na druk i bezpłatną dystrybucję w Ameryce 100 000 egzemplarzy (na co oczywiście przystałem). Uniwersytet w Zagrzebiu pracuje nad tłumaczeniem na chorwacki. Jest to jeden z moich tekstów, z których jestem najbardziej dumny. Nie przyniósł mi ani grosza, natomiast działa w zakresie, o którym napisałem powyżej.
Chciałbym się z Panem spotkać, aby porozmawiać konkretnie o praktycznym spożytkowaniu opowiadania. Wierzę, że nadeszły czasy, w których będziemy prowadzili "politykę drzew", choć słowo polityka zdaje się niezbyt w tym kontekście pasować.
Z poważaniem,
Jean Giono

buba
10-05-2007, 21:56
przy drodze z roztok na jaslo
http://picasaweb.google.com/topeerz/200705_dw/photo#5061872759601796866

przy podejsciu z jaworca na siwarne
http://picasaweb.google.com/topeerz/200705_dw/photo#5061878051001506722

http://picasaweb.google.com/topeerz/200705_dw/photo#5061878235685100482

za kapliczka przy drodze terka- dolzyca (tej z paskudnie nowym asfaltem,grrrr)
http://picasaweb.google.com/topeerz/200705_dw/photo#5061879446865878226

Barnaba
10-05-2007, 22:58
Podoba się, z resztą cały album ciekawy, może jakąś relację popełnisz?

buba
10-05-2007, 23:49
zeby potem byla relacja musialabm spisywac wrazenia na biezaco.. potem juz sie nie odtworzy wszystkiego tak fajnie jak bylo na zywo...nastepnym razem zabiore notesik :) a te zdjecia zamierzam po prostu poopisywac, co gdzie i jak..ale to jak janek mi udostepni haslo ;)

Barnaba
11-04-2008, 15:32
Sie wątek zakurzył nieco- a nie powinien....
I tak właśnie parę dni temu łaziłem sobie w okolicy Lutowisk... nasampierw ścieżką wstyd przyznać betonową, potem zrywkową.... no i tak jak to zrywka... przykry widok. Choć teraz z optymistycznym akcentem. Obok powalonego drzewa leżały sobie metrówki, których się nie chciało zwozić za poprzednim razem. No i na tych metrówkach właśnie odrodziło się życie :) Piękny widok.

trzykropkiinicwiecej
11-04-2008, 16:45
Yin przechodzi w Yang ...ciągłość... Tao

marcins
11-04-2008, 20:47
No i na tych metrówkach właśnie odrodziło się życie :) Piękny widok.

W borach górskich jodła i świerk naturalnie odnawiaja się na obumarłych powalonych drzewach - swoich przodkach... Po latach gdy mateczna kłoda wygnije korzenie nowego pokolenia drzew sa takie szczudłowate.

Albertina
17-06-2009, 08:00
W Biesach jest wiele osobliwości. Np, zauważyliście jak wygląda runo leśne?

iaa
17-06-2009, 19:20
Dziś Dzień Lasu,
wszystkim: drzewom, krzewom, runom i innym -om, np. Marcinom S. wszystkiego ... czego Im trzeba.

marcins
17-06-2009, 23:12
Śliczne podziękowania w imieniu drzew, krzaków, run i innych elementów biocenozy leśnej, w tym również swoim składam.

vm2301
18-06-2009, 08:42
Wszystkie dobrego z tej okazji:)

paszczak
18-06-2009, 10:56
Nie wiem jak Marcin, ale runa z pewnością się Wam za życzenia odwdzięczą :)

bies..
24-07-2009, 05:58
:idea: 23.07 to swieto MATKI ZIEMI,mysle ze i Bieszczady do niej naleza,gdyz jeszcze takie piekne.

Recon
05-04-2016, 12:05
Bieszczadzkie lasy dawniej i dziś, z ciekawą prezentacją i zarysem dziejów Nadleśnictwa Berehy do roku 1951 http://www.ustrzykidolne.krosno.lasy.gov.pl/aktualnosci/-/asset_publisher/6vs3uDZBg9rb/content/bieszczadzkie-lasy-dawniej-i-dzis#.VwN_NJyLTOF

Krytyk Ludowy
28-10-2016, 12:35
Napotkane... gdzieś na stoku:

41684

Dlugi
30-10-2016, 18:07
Jakaś mroczna postać w tle za dziuplą, można się przestraszyć :-)

Tobiasz Piotrowski
07-01-2017, 23:05
Trochę wiem o Bieszczadach , zatem bardzo przyjemnie podwyższać poziom wiedz za pomocą takich forumow
Dziękuję bardzo!