Zobacz pełną wersję : W poszukiwaniu zagubionych rogów
Trzy razy musiałem sobie zaśpiewać piosenkę Kuby z tekstem „ co ja tutaj robię, co ja robię tu”
Trzy razy to i tak za mało.
W Bieszczady mądrzy ludzie wyjeżdżają w mądrej porze. Podziwiać, przeżywać, oglądać.
Wiosną i latem aby dotknąć zielonych połonin, jesienią aby załapać się na płonące bukami lasy, zimą aby wstrzelić się w inwersję odsłaniającą Tatry.
Ale w listopadzie ??? W listopadzie, po jaką cho....ę ???
Miarowy stukot kropli o blachę autobusu , monotonne suwanie wycieraczek , zapocone szyby. To poranny obrazek.
Jak nie zadawać pytania : co ja tu robię w tym autobusie 5.00 do U.G.
Wychodzimy na świat w miejscowości która kiedyś nosiła dumne imię Szewczenki. Pusto i głucho jakby było dopiero co po przesunięciu granic.
Poranny, obowiązkowy sklep, zaopatrzenie na dzisiaj i browarek który ma przełamać ponurość w duszy.
Przypruszona delikatnym śniegiem okolica to za mało aby zyskać optymizm. Naukowo rozkładamy mapę po to aby stwierdzić to co już nam wiadomo.
Mamy dojść do chaty na górze. To ledwie godzina albo dwie. Za szybko.
Trzeba utrudnić trasę tworząc wariancik.
Postanawiamy dołożyć drogi idąc przez sąsiednią wieś i gdzieś dalej na skróty, aby było inaczej.
Droga, a właściwie dróżka prowadzi nas przez królestwo bobrów, które postanowiły urządzić sobie tutaj kwaterę główną. Ustawiają na potoku co kawałek tamy, szabrując do tego celu szarą olchę która zarasta na brzegach , albo potężne badyle. Następnie skrzętnie sklejają to wszystko błotem i czym popadnie według najlepszych amerykańskich projektów zapór.
W efekcie woda zaczyna zalewać drogę. Na szczęście mieszkańcy tej wioski mają również dojazd z drugiej strony.
Zresztą co to za wioska. Ze trzy po-PGRowskie budynki i skorodowana tablica z napisem Skorodne.
Za tymi budynkami mamy zamiar skręcić w dolinę opisaną na mapie jako Rosochate. Zapewne dawniej też będącą wioską.
Zamiar zamiarem, ale nie tak prosto przeskoczyć przez potoczek który w tym miejscu rozrósł się zanadto.
Latem to byłaby pecha, zdejmuję buty i jestem na drugiej stronie, ale w listopadzie ?
Siłą rzeczy pchamy się dalej aż droga wykona za nas skok przez potok poprzez mostek.
To już najwyższy czas wykręcić w górę. Starą , dawno nieużywaną drogą wychodzimy na polany ozdobione ambonami.
Piękne widoczki przed naszymi oczyma. Widoczki nie powtarzane. W dole nasycone żywą zielenią łąki, wyżej pozbawiona liści buczyna od czasu do czasu ubarwiona kępkami modrzewi , a górne partie lasu świeżo pomalowane na biało.
cdn.
Oj Henek Henek! Ile trzeba się nachodzić, aby trafić na takie rarytasy? Trochę gnatów już znalazłem, ale nigdy rogi.... Czekam na wiosnę- będę szukał żeber!
Teraz zaczyna się zabawa.
Zabawa , albo prawdziwa przygoda bieszczadzka.
Zostało jeszcze trzy godziny jasności i w tym czasie musimy dotrzeć bez szlaku, idąc lasem, północnymi stokami na samą grań.
Północne stoki bieszczadzkich grzbietów są wyjątkowo złośliwe, pokrętne i mylne. Patrząc choćby na zdjęcia z samolotu
(Pokazane niedawno na forum) widać z czym mamy do czynienia.
Druga przełączka wyglądała zachęcająco, decydujemy się na nią, niestety wyprowadziła nas w paryje i potoki.
Tracimy orientacje. Las, chaszcze, kolejne potoki niczego nie wyjaśniają. Nie żadnych szlaków, żadnych widocznych punktów odniesienia.
Mapa wskazuje możliwość ścieżki prowadzącej w stronę stokówki. Bobrujemy a czas biegnie.
Łapiemy się pierwszej napotkanej drogi zrywkowej myśląc że biegnie granią. To był kolejny błąd , duży błąd.
Spotkani pilarze korygują nasz kierunek o 90 stopni. Zgodnie z nim mamy iść lasem, potem chaszcze, jeden potok i drugi .
Totalne ostępy, dzięki czemu napotykamy tu liczne tropy zwierzyny. Ślady prowadzące do potoków, ślady otarć na drzewach i miejsca schadzek albo prowadzonych walk.
Gramoląc się pod górę stromizny potoku widzę wystający spod liści ładny patyk.
Wyciągam go i wtedy okazało się że wyciągnąłem rogi.
Z triumfującą miną czekam na kolegę aby zrobić zdjęcie. Optymizm wrócił. Musimy za dnia wspiąć się na grań.
Jeszcze tylko godzinkę przedzierania się przez to dziewictwo i docieramy do stokówki.
Teraz ostro pod górę (musimy zrobić metry). Ze sporym zmęczeniem wychodzimy na grań. Godzina nieciekawa jest już szaro.
Ale tu zapadający zmrok nie jest już taki straszny. Mamy przecież szlak biegnący grzbietem a do chaty godzinę z kawałkiem.
Posuwamy się z częstszymi odpoczynkami.
Inaczej się idzie lasem w ciszy i ciemności okraszonej czołówką. Myśli trzymają się bliżej.
Jasny szlak !
Gdzie są moje rogi !
Chyba je zostawiłem na którymś z odpoczynków ?
Ale na którym ?
Wracać się po ciemności ?
Ale dokąd ?
Trzeba utrudnić trasę tworząc wariancik.
Postanawiamy dołożyć drogi idąc przez sąsiednią wieś i gdzieś dalej na skróty, aby było inaczej.
No przecie to musiało wywołać chaszczowanie:P Aj, jak zawiść mnie żre...:)
Witam,
opowieść ciekawie się zaczęła i zdechła... Ciekawe co było dalej.
Nocna wędrówka lasem po zasypanych śniegiem ścieżkach wyczula zmysły.
Naszym szczęściem jest to że idziemy granią i w dodatku dobrze oznaczonym szlakiem.
Mimo to dwukrotnie gubimy właściwą drogę ale dwukrotnie zawracamy na dobrą. Zmęczenie powoduje że czas i droga się wydłuża.
Miało być godzinkę a mija już druga. Między drzewami mrugnęło w oddali światełko.
Ale dlaczego z lewej strony ? Przecież chata stoi po prawej ?
Kolejne kwadranse, kolejne kroki nie rozwiązują tej zagadki.
W końcu jest.
Najpierw pojawiają się budki kiblowe a dalej chata. Gdy dochodzimy na miejsce, możemy tylko usiąść na schodach.
Uchylają się drzwi z zaproszeniem do środka, a my nic , dalej siedzimy i siedzimy usiłując dojść do siebie.
Po dobrym kwadransie, a może dwóch w końcu ulegamy zaproszeniom.
W chacie oprócz zastępcy gospodarza nie ma oczywiście żadnych wędrowców.
Wstępna wymiana kto? i co?
Rozsiadamy się przy piecu i po raz pierwszy dzisiaj możemy posiłek jeść przy stole, dziwne posiłek przy stole.
Kolacyjka przedłuża się w wieczorne rozmowy. Jest coś takiego w klimatach schroniskowych , że obcy ludzie stają się naraz bliscy.
Znacie taką atmosferę ?
Znajdują się wspólne tematy, wspólne poglądy z ludźmi których jeszcze przed chwilą nie znaliśmy.
Takie przypadkowe rozmowy potrafią zostać na długo w pamięci,
Przemek , który zastępował gospodarza pokazywał swoje dzieła „Pomysłowego Dobromila” , zdradził też przepis na wyjątkowego jabola przygotowywanego z dzikich bieszczadzkich jabłuszek.
Dużo później przypomniałem sobie prośbę z forum o przekazanie dla niego pozdrowień, ale ja durny zapomniał. Może następnym razem.
Poranek. Nocne rozterki dały o sobie znać. Pochyleni nad mapą decydujemy się na zmianę programu : zamiast iść na Rawki postanawiamy wrócić się swoim wczorajszym tropem. Cel jest zdecydowany : wytropić utracone rogi.
Żegnamy się z kozą (foto) i ruszamy. Nie było wiatru w nocy, a jedynie bardzo delikatny śnieżek, dzięki czemu możemy rozpoznawać własne ślady.
Ale w tej zimowej krainie śladów jest mnóstwo, głównie jeleniowate, ale nie tylko. Już po kwadransie trafiamy na pierwsze charakterystyczne tropy miejscowego futrzaka. Ten osobnik nie przejął się leżącym śniegiem ani myślał o przygotowaniach do snu. W nocy urządzał sobie spacery przechodząc raz po raz z lewego zbocza na prawe a za kilometr na odwrót. (foto)
Jak tropiciele śladów odszyfrowujemy wczorajsze odpoczynki, zmyłki i nawroty. Dochodzimy w końcu do miejsca gdzie wczoraj wyszliśmy na grań.
Rozglądamy się wokół starannie bo tu był dłuższy popas.
JEST
Leżą sobie zagubione rogi oparte o pieniek drzewa.
Radość ze znalezienia zostaje odpowiednio podniesiona płynem wyższej rangi. Warto było wracać.
Teraz trzeba przytroczyć trofeum do plecaka.
Jest godzina 11-sta i co dalej robić ???
Cdn.
...W nocy urządzał sobie spacery przechodząc raz po raz z lewego zbocza na prawe a za kilometr na odwrót... (foto)
Szukał właściciela rogów?
Wokół bajkowy las , pomalowane świeżym śniegiem drzewa i krzewy przenoszą do wyimaginowanej krainy.
Krainy gdzie wszystko jest łagodne, ciche , poukładane. Ułagodzeni otoczeniem i płynem sukcesu dziarsko posuwamy się ścieżką do przodu.
Po godzinie dochodzimy do dróżki na przełęczy. To okazja na dłuższy odpoczynek i wymyślenie kierunku.
Obrany kierunek wskazuje na San i dalej dolinę wcinającą się w masyw najwyższych połonin.
Stokówka którą podążamy zapewne będzie trawersować wydłużając naszą drogę.
Czas więc już najwyższy na wariancik. Zachęca do tego piękna jesień .
Odpadliśmy dopiero jakieś 100 metrów w dół i to wystarczyło aby zamienić krainę białej zimy w las pełen kolorowych liści.
Liści, które o tej porze roku leżały sobie spokojnie na ziemi. Czas płonących lasów skończył się definitywnie dwa tygodnie temu.
Teraz tylko gdzieniegdzie grupki modrzewiowe jarzyły się żółcią igiełek.
Podobnie jak na liście, na nas też działa przyciąganie, ściągając nas po stromym stoku w dół.
Przeskakujemy pomiędzy omszałymi kamieniami szukając wejścia do jakiejś zapomnianej jaskini pełnej skarbów.
Teren jest taki , że wcale bym się nie zdziwił gdyby któryś z nas nagle zapadł się pod ziemię w otchłań ciemnego otworu.
W dodatku pierońska stromizna leżąca poza uczęszczanymi traktami.
Natrafiamy na koleiny dawno nie używanej drogi zasypanej półmetrową warstwą liści. Doprowadzi nas wkrótce do jaru stworzonego przez potok.
Ach, te bieszczadzkie potoki, potrafią z każdym kolejnym metrem spadać metr w dół, rozbijając swe wody o kamienie, zapomniane kłody czy gałęzie.
To trzeba utrwalić specjalną sesją zdjęciową. Czas ucieka ? , a niech tam. Przecież nigdzie się nie śpieszymy.
Nie mamy normy dokąd mamy dojść , nie mamy potrzeby nic osiągnąć. Nie musimy zdobyć żadnego szczytu, ani zrobić nowego rekordu przejścia.
Jak mantra powraca pytanie : co ja robię tu ? co ja tutaj robię ?
Czy to chęć udowodnienia sobie czegoś ?
A może to jest modlitwa ? Przecież ci co chodzą w góry chcą się zbliżyć do Boga
A może to jest po prostu ucieczka od życia ? ucieczka podobna jak alkohol ?
Żeby chociaż jakieś widoki. Ale gdzież one są ? Tu nie ma ich.
Zamiast myśleć to ty maszeruj, maszeruj i głośno krzycz : niech żyje nam Wołodia Ilicz !!
Przed samym Sanem dochodzimy do drogi która tu tańczy zakosami tak jak prowadzi ten rzeczny partner.
Droga powleczona resztkami historycznego asfaltu prowadzi nas w cywilizację. Jednym słowem asfaltowanie.
To najmniej lubiany fragment wszelkich podróży. Wlokąc nogi za sobą wspominamy z kompanem ile to już razy dostaliśmy w du... przez takie
wykańczające asfaltowanie na koniec dnia.
Ale ostatecznie jesteśmy tu z własnej woli , i nijak nie można ponarzekać.
Krótkoterminowy plan jest taki : dowlec się do najbliższego sklepu. Tam na pewno można kupić pienisty płyn który rozjaśni przyszłość.
Gość prowadzący konia twierdzi że jak się pośpieszymy to mamy jeszcze szansę przed zamknięciem.
Łatwo mówić „pośpieszymy” .
Jak pogodzić odpadające nogi z tlącą się nadzieją na złotko w ostatnim sklepie na końcu zamkniętej doliny.
c.d.n.
Ale wyrypka:D Zawiiiść, zawiiiść!!!!! mnie żre:D
Dochodzimy tuż przed zamknięciem sklepu . Rzut na taśmę. Zamawiamy po jednym browarku na teraz i dodatkowa rezerwa na zaś.
To gaszenie pragnienia jest jednocześnie wyrównywaniem zachwianej równowagi w organiźmie.
Równowagi wodnej , traconej z każdym kilometrem. Po kilku godzinach od ostatniego napoju energetycznego jesteśmy wysuszeni.
Zdradzę Wam przepis na taki napój energetyczny:
- bierzemy garnuszek zimnej wody ze strumienia
- wrzucamy tabletkę magnezu
- i już po minucie możemy się rozkoszować gaszącym pragnienie napojem. Boskie.
-
Przed sklepem wlewając złocisty napój optymizmu można teraz spokojnie rozglądać się po okolicy przygotowującej się do snu
Na konstukcji wiaty , dokładnie na nieheblowanej desce znajduję tekst pisany ołówkiem :
„... a gdy przyjdzie dożyć wieku
i wypadnie kielich z ręki
pozostanie pod powieką
czerwień kalin i jarzębin
i ten wiatr ...”
Komu przyszło do głowy pisać poezję na desce ? – nie wiem.
Ale wiem , że świetnie się kleiła do tamtej sytuacji zmachanych listopadową drogą wędrowników z piwem w ręku.
Rozglądamy się wokół za pomysłem na nocleg. Na wprost sklepu gmach z napisem „hotel” straszy swymi czarnymi czeluściami.
Zamknięte na amen. Nie wiedzieć dla kogo jest on przeznaczony, ale na pewno nikt tam nie czeka na takich jak my.
Przypomniałem sobie wyczytaną gdzieś informację , że w sąsiednich Suchych Rzekach funkcjonują dwa przytuliska.
Czy o tej porze też ? Robi się ciemno , czas więc ruszyć i sprawdzić.
To tylko 3-4 kilometry. Noc się kładzie na drodze, przed nami majaczy sylwetka bramy parku (foto)
Klnę pod nosem, dlaczego zawsze musimy kończyć dzień po ciemku.
Światełko nadzieji majaczy w oddalii. Obok człowiek zamyka światełko i wsiadając do samochodu tłumaczy że wkrótce dojdziemy do schroniska i jest to jedyna stale zamieszkała budowla o tej porze roku.
Uff, jak dobrze.
W baraku który pełni rolę schroniska bardzo gościnne przyjmuje nas starsza pani czyli Alicja.
Alicja widząc nasze trofeum tłumaczy że jest to ÓSMAK. Mówi że to dziwan pora jak na zbieranie poroży.
W schronisku nie ma nikogo, ale chwilowo bo mają dojechać jeszcze dwie załogi.
Najpierw dociera samochodem załoga która zdobywała dzisiaj Rawki , strasznie się cieszyli , że ich nie porwało na Słowację.
Później dociera załoga samochodowych zdobywcy bezdroży. Opowieściom górskim sprzyja eliksir górski jaki przyrządzili.
Eliksir został sporządzony przez zmieszanie ziółek Bittnera z rozpuszczalikiem o tajemniczej nazwie C2H5OHsiedemrazywzięte.
Nie wiem czy czegoś w tej nazwie nie przekręciłem bo po pierwszej szklance tego eliksiru spłynęła na mnie błogość.
Ranek przerwał błogość. Śniadanko i w drogę. Bez pożegnania z załogami które nadal tkwiły w błogości ruszamy pod górę.
Cały czas pod górę , krok po kroku prowadzi szlak w kierunku Przełęczy Orłowicza. Niesłychanie ciekawy facet był z tego Orłowicza.
Nie wiem czy był osobiście na przełęczy nazwanej jego imieniem, ale na pewno zrobił kapitalną robotę dla turystów , a z jego przewodników chętnie się korzysta po blisko 100 latach.
Dopóki idziemy lasem to wszystko jest proste, zabawa zaczyna się powyżej granicy lasu. Dwa słupki ze znakami ledwo widać w chmurze która szczelnie otula nas. Połoninę pokrywa 20-sto centymetrowa warstwa śniegu. No właśnie – warstwa ta leży na trawie. Każdy krok to przebicie warstwy i łapanie stopą dna. Po kolana w śniegu. Po wierzchu równiuteńko pozamiatane na biało. Mimo że znamy ten krótki odcinek na pamięć to nie jesteśmy w stanie trafić na szlak.
Odcinek pokonywany latem w kwadrans, wydłuża się trzykrotnie przez to chodzenie na chybił trafił. Wreszcie niemal wchodzimy na słupki z kierunkami.
Widoki wspaniałe. Widoczność jakieś dwa metry. Zero turystów. Wieje jak diabli. Jest bosko. A w pamięci
...pozostanie pod powieką
czerwień kalin i jarzębin
i ten wiatr ...”
Jeśli ktoś nie boi się surowej przyrody, to zapraszam na wędrówki w listopadzie.
Koniec
bertrand236
01-12-2006, 19:35
DZIĘKI!!!
Mimo, że w Bieszczadzie w listopadzie byłem dwa razy, warto było węrdrować z Tobą /szkoda, że wirtualnie/. Nawet teraz odczuwam błogość wlewając w siebie browarka.
Pozdrawiam
Też właśnie piję browarka TATRA (tez góry), mapa w ręku i wędruje razem z Heńkiem...
marioo14
14-12-2006, 23:32
Asfaltowanie w Zatwarnicy - skąd ja to znam?Wykańcza to prawda, ale browarek w miejscowym sklepiku jest boski i ta poezja.Pozdrawiam.
ZbyszekK
28-12-2006, 17:57
I ser wędzony do piwa, koniecznie :)
Henek w ktorym miejscu schodziliscie po tym osuwisku czyli po tych kamieniach w dol w ktorym to bylo miejscu orientacyjnie ??
Stały Bywalec
31-01-2007, 17:10
Heniu, nie napisałeś, jak Was powitał w "Ostoi" (Suche Rzeki) tamtejszy wilczur Hektor. Bardzo Was obszczekał ? A może już go tam nie ma ? Jego poprzednika (też owczarka alzackiego, o imieniu Gimi) podobno zjadły wilki - tak mi w ub. roku opowiedziała owa pani - szefowa schroniska (nie wiedziałem, że ma na imię Alicja).
Bo chyba Twoja relacja dotyczy noclegu w "Ostoi" ? Stacja edukacyno - ekologiczna BdPN jest w pobliżu, również mieści się w baraku (tyle że murowanym) i też jest tam bieszczadzka "noclegownia". Nie wiem jednak, czy jest ona czynna przez cały rok.
Jak nas powitał pies ? Radosym ujadaniem. Radosnym dla nas, bo pod koniec dnia mieliśmy dość chodzenia i marzyliśmy o noclegu.
Dotarliśmy tam po ciemku i nie wiem czy jest na tym baraku napis OSTOJA.
Ale wiem że ten przybytek stojacy po lewej stronie (idąc z Suchych) nie wygląda imponująco. Właściwie to bym nie dał za niego funta kłaków - ale klimat wewnątrz wyśmienity : radosnie ujadający piec, bardzo miła gospodyni i wspaniali , zagubieni ludzie których tam spotkałem.
A tak a propos psów, to można ich spotkać na powitanie w wielu schroniskach od Socjologa aż po Szwejkowo.
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2024 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.