PDA

Zobacz pełną wersję : Sylwester 2006-2007 w Bieszczadach Ukraińskich :)



Anyczka20
08-01-2007, 16:32
Nudny niedzielny wieczór, siedzę w domku, słucham Czeremszyny…i żal d*** ściska jak sobie pomyślę, że jeszcze tydzień temu tam byłam. Że o tej porze siedziałam przy ognisku w ośnieżonym lesie, piłam kompot z jabłek a dłonie przenikał przyjemny mrozik….heh… w każdym bądź razie teraz już wiem i rozumiem wszystkich Tych, którzy ciągle mówili o ogromnej przestrzeni i bezmiarze Tamtych gór…i to, że już zawsze będzie chciało się tam wracać. I ja już wiem, że się w nich zakochałam. No ale może od początku….

Jest sobota rano, wczesne rano. O godzinie 4:40 rusza pociąg z Sanoka w stronę Chyrowa. W pociągu sporo ludzi, większość z nich jedzie do rodzin na Święta na Ukrainę. Układam się wygodnie na niewygodnym siedzeniu i od razu zagaduje mnie miły pan. Mówi po polsku z akcentem ukraińskim. Pyta gdzie jadę i czy tak sama się nie boje? Odpowiadam, że kolega ma się dosiąść po drodze i że jedziemy w góry. Potem to samo pytanie zadaje mi jeszcze konduktor, celnik i parę innych osób i w moim mniemaniu chyba tylko Pan Michał nie widzi w tym nic dziwnego. Rozmawiamy przez chwilkę, okazuje się że Pan Michał kiedy miał 16 lat mieszkał we wsi Rabe w Bieszczadach, potem wywieźli go na Ukraine i na stare lata postanowił wrócić do Polski. Obecnie mieszka w Sanoku, a teraz jedzie do córki na Święta. Bardzo cenne źródło wiedzy i informacji i coś czuję, że będziemy teraz częstymi gośćmi u Pana Michała. I tak trochę na rozmowie, trochę na spaniu po 2 godzinach (pociąg strasznie się wlecze, zresztą jak zwykle) docieramy do Ustrzyk Dolnych. Tam dosiada się towarzysz mojej podróży Harnaś i dalsza część drogi mija znacznie szybciej. Dzisiejszym naszym celem jest dotrzeć do Włosianki, a potem się zobaczy. Plan, jeżeli w ogóle takowy istnieje jest bardzo elastyczny8) Po prostu chcieliśmy jechać w góry na Ukraine, zrobić zimowy biwak, spędzić tego sylwestra jakoś inaczej niż poprzednie i to jest jedyna rzecz o której wiemy.
Na przejściu można powiedzieć idzie umiarkowanie szybko, teraz jeżdżą już 3 wagony, a nie tak jak kiedyś 2, więc trochę dłużej trwa odprawa. Praktycznie o czasie dojeżdżamy do Chyrowa, na dworcu straszny tłok, no tak dziś sobota, wszyscy wracają z targu. Wśród zakupów dominują jalinki, bo Święta niedługo, więc przez całą drogę pachnie nam lasem w pociągu. Po raz pierwszy w życiu widziałam ruszającą się torbę z której wystawał świński ogonek. Tylko czekaliśmy aż ta torba zacznie uciekać:wink: Pan Michał od razu bierze nas pod swoje skrzydła, mówi, że jego obowiązkiem jest się nami zająć, poza tym on z Sanoka, to my prawie jak rodzina. Jedziemy z nim do Sambora. Na dworcu pokazuje nam jeszcze w który mamy wsiąść pociąg, bo twierdzi, że czuje się za nas odpowiedzialny. Rozstajemy się, dziękując i obiecując, że na pewno go odwiedzimy, bo warto, naprawdę wspaniały człowiek z Niego. Mamy trochę czasu więc idziemy kupić najpotrzebniejsze rzeczy. W plecaku ląduje butelka Chortycji i Bogdana (dla nie wtajemniczonych jest to balsam z kilkunastu ziół...najlepszy do herbaty i nie tylko):lol: Obiecujemy sobie, że kiedyś przyjedziemy do Sambora pozwiedzać, bo już na pierwszy rzut oka widać, że warto. W oczekiwaniu na pociąg do Sianek przeszkadza nam pewna staruszka, która usiłuje mi wcisnąć gazetki o treści religijnej. Na moje usilne odmowy, że nie chce, nie potrzebuje, pyta w końcu:
- Wy ateisty?
-Nie, my turysty – odpowiadam z ironią i staruszka odchodzi troszku zniesmaczona;-)
W pociągach ukraińskich zawsze ale to zawsze są strasznie wysoko schody do wejścia. Tym razem prowadnik wysiada, sprawdza bilety i pomaga kobietą z wielgachnymi siatami bezpiecznie wejść do pociągu. Bilet jest śmiesznie tani ( ok. 4,60 hr), gdyby u nas były takie ceny…heh….ale to już raczej nierealne. W pociągach ukraińskich najbardziej chyba lubię to, że czas zawsze szybko w nich płynie. Po pierwsze jeździ nimi bardzo dużo ludzi, więc zawsze coś się dzieje, można kupić tam prawie wszystko (od piwa, słodyczy, po długopisy, skarpetki i kalendarze noworoczne), co jakiś czas wpadają do wagonu dzieci cygańskie i wyśpiewują różne piosenki, za co dostają po kilka hrywien od pasażerów.
Gdzieś za Turką pogoda ulega pogorszeniu, mgła i spore zachmurzenie. W Samborze było słonko i wiosna…a tu zima w pełni. Bardzo nas to cieszy, bo jest szansa, że spędzimy tego sylwestra w zimowej scenerii. W Siankach przesiadamy się dosłownie z pociągu do pociągu, który jedzie w stronę Użgorodu. Jest to bardzo sprytnie pomyślane. Przyjeżdża jeden pociąg, a drugi już jest podstawiony, nie trzeba nawet iść na dworzec ...tylko od razu myk myk do następnego pociągu. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że w tej kwestii jest tam bardziej normalniej niż u nas. I naprawdę te pociągi są bardzo bardzo bezpieczne. Na początku mnie to dziwiło, że ludzie wchodzący do wagonu, zostawiają torby z zakupami z przodu, po czym zajmują miejsca gdzieś w środku i spokojnie zasypiają….u nas by to nie przeszło.
Niestety pogoda popsuła się definitywnie, więc dziś nie będzie nam dane oglądanie widoków z pociągu na trasie Sianki - Wołosianka. Jedyną atrakcją są nadal tunele z uzbrojonymi żołnierzami i wiadukty. I tu małe sprostowanie, w przewodnikach piszą, że na stacji w Użoku nic się nie zatrzymuje. Pociągi podmiejskie zatrzymują się tam na pewno, fakt, że stoją bardzo krótko, ale jednak stoją.

Anyczka20
08-01-2007, 16:42
Jest po 17:00, po 6h jazdy z Sambora wreszcie dotarliśmy do Wołosianki. I co…i pierwsze swoje kroki kierujemy do przydworcowego baru. Mówiąc wprost, pierwsze co zrobiliśmy na Ukrainie, to poszliśmy się upić, ale jak się potem okaże wyszło nam to na dobre:wink: W barze sprzedawca bierze Harnasia za Ukraińca. Na początek bierzemy piwko i grzane wino. Tylko, że….w Wołosiance zdecydowanie nie wiedzą co to jest grzane wino. Pani przynosi nam butelke wina podgrzaną w mikrofalówce, z korkiem wciśniętym do środka. Hehehehe….butelka, owszem jest ciepła, ale wino niekoniecznie. W sumie jakoś nam to nie przeszkadza, ale na przyszłość trzeba będzie im pokazać jak wygląda prawdziwy grzaniec:lol: Dość szybko upływa czas, a my jakoś tak beztrosko zamawiamy kolejne piwa, planu na dzień dzisiejszy nadal nie mamy, ale nikt z nas nie ma ochoty zawracać sobie tym głowy. Do baru przychodzi coraz więcej ludzi, a to konduktorzy „na jednego”, a to miejscowi. Sporo zamieszania wywołuje mały chłopczyk, który biega z pistoletem i strzela do wszystkich. Bandit!!!! Wkupuje się w jego łaski batonem. Nawet nie wiem kiedy dosiedli się do nas miejscowi, nie wiem kiedy na stole pojawiła się kolejna butelka „wody rozmownej”, czas mijał szybko i cudownie. Trwaj chwilo!! Kiedy wróciłam z toalety, okazało się, że miejscowi, których poznaliśmy zaprosili nas do siebie do domu do Użoka, na nocleg:shock: A niech mnie!!! Co za ludzie, u nas coś takiego by nie przeszło, żeby obcych spraszać. Twierdzili, że im jest nas szkoda, że się tak pałętamy po takim zimnie z namiotem i że dziś śpimy u nich i bez gadania.
W ten sposób bliżej poznaliśmy dwóch braci Wasyla i Michajła. Problemów z dogadaniem się raczej nie mamy, Wasyl mówi też trochę po słowacku, bo pracował tam 12 lat, zresztą jak sama nazwa wskazuje „woda rozmowna” okazuje się nader skuteczna. Podjeżdżamy do Użoka pociągiem, który tak jak mówiłam wcześniej, stoi na stacji bardzo krótko, o czym przekonał się Harnaś, który zatrzasnął się w drzwiach ruszającego już pociągu;-) Ale całe szczęście udało mu się wyskoczyć i poszliśmy już spokojnie, bez ekscesów do domu Wasyla.
A tam…. wielka kuchnia z piecem, babką przy piecu, wspaniałym kotkiem Honzo. Poznaliśmy też żonę Wasyla, Anastazje jego trzy córki, w tym najmłodszą dwumiesięczną Wiktorie. Pani Anstazja ugościła nas cudownie. Michajło ciągle kazał mi jeść, mówił, że jutro idziemy w góry i musze mieć dużo siły. Na własnej skórze mogliśmy się przekonać, że gościnność ludzi w górskich wioskach to nie bajki tylko szczera prawda. Cały czas byłam w szoku tego wszystkiego co się dzieje, tego, że Ci ludzie to wszystko robią bezinteresownie, tak po prostu z dobrego serca. Biedni, prości, ale szczerzy, przepełnieni dobrocią i miłością - to jest jeden z powodów dla którego chce tam wracać. Wasyl cały czas chwalił się swoją najmłodszą córeczką, pokazywał zdjęcia z chrztu i z wojska. Koniec końców gospodarze odstąpili nam swoje łóżko…(tu znowu szok dla mnie)…i wreszcie poszliśmy spać.

Rajmund Scheffler
08-01-2007, 18:32
Anyczko, Twoja opowieśc to miód na me serce . Pisz , pisz , pisz jak najwięcej. A swoją drogą stwierdzam , że wszyscy bieszczadnicy mają wprost ułańską fantazję . Bo przecież mogłaś w powiewnej sukience , polakierowanych paznokciach , wytapirowanej fryzurze, zsypana brokatem pląsać po parkiecie / i dręczyć sie przy okazji , że koleżanka ciągle jest od ciebie szczuplejsza/ . A Ty z plecakiem jedziesz w nieznane . I to wszystko z miłości do natury i ludzi ... Czekam na dalszy ciąg .

lucyna
08-01-2007, 18:38
Dobry człowieku kontynuuj. Zaskoczyłaś mnie. Ala potrafi powiedzieć kilkadziesiąt zdań jednym ciągiem. I to jeszcze jak opowiada.

wojtek legionowo
08-01-2007, 20:20
Alu gratuluję Tobie i Harnasiowi pomysłu na spędzenie sylwka w Ukraińskich górach.Tyle śniegu to co Wy mieliście to ja miałem tylko w nowy rok na Chryszczatej a ogień też był ale w kominku w H.Piękne są te miejsca i warte odwiedzenia .Proszę o więcej

bertrand236
08-01-2007, 21:00
...... Bo przecież mogłaś w powiewnej sukience , polakierowanych paznokciach , wytapirowanej fryzurze, zsypana brokatem pląsać po parkiecie / i dręczyć sie przy okazji , że koleżanka ciągle jest od ciebie szczuplejsza/ . A Ty z plecakiem jedziesz w nieznane . I to wszystko z miłości do natury i ludzi ... Czekam na dalszy ciąg .

Według mnie 2 razy pudło. Ale to jest moje priv zdanie.
1. Nie wyobrażam sobie Anyczki na takim Sylwestrze.
2. Nie wyobrażam sobie Anyczki, która dręczy się z tak błahego powodu.

Ale przecież nie znam Anyczki znowu tak dobrze.:-)

Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. I kto wpadł na pomysł, żeby zmienić przeznaczenie opakowania do kliszy fotograficznej? ;-)
Pozdrawiam

Anyczka20
08-01-2007, 22:39
Rano obudził mnie płacz Wiktorii dobiegający z pokoju obok i dobijająca myśl „PIĆ!!!”. Szybko pozbieraliśmy się i poszliśmy do kuchni gdzie pani Anastazja poratowała nas dzbankiem herbaty. Na kuchni bezustannie coś się gotowało, młodsza córka lepiła uszka, kot Honzo spał na łóżku pod kołdrą (a jakże!) a za oknem niemiłosiernie wiało. Żal nam było opuszczać to jakże gościnne miejsce, ale godzina była już dojrzała aby wyruszyć. Wasyl odprowadził nas kawałek, wskazał drogę którą wygodnie dojść do grani. Pożegnaliśmy się z nim dziękując serdecznie za wszystko co dla nas zrobili. Myślę, że to miłe przyjęcie nas zaraz na początku naszej wycieczki bardzo korzystnie wpłynęło na nasze dobre humory przez resztę dni. Zresztą nie ma się co dziwić, bo było to totalnie spontaniczne i nikt z nas się tego nie spodziewał…ale to jest właśnie Ukraina.
Tak więc idziemy jeszcze jakiś czas drogą wiejską, strasznie oblodzoną, mijamy bardzo stare chałupki, z nieba coraz bardziej zaczyna sypać śnieg i dobitnie mówiąc pogoda robi się ch*****. Ale nie przeszkadza nam to w ogóle, z naszych twarzy ani na chwilkę nie schodzi uśmiech, a w sercu i duszy radość z tego, że w końcu idziemy w góry…w góry nie znane, że coś się dzieje, że nie wiadomo co jest za zakrętem….to naprawdę nastraja bardzo optymistycznie. Ja to najbardziej chyba cieszę się z nowych, czekających mnie przeżyć i doświadczeń, bo jest to mój pierwszy wyjazd w te góry i pierwszy w życiu biwak zimowy. Szczerze mówiąc, nie przygotowywałam się jakoś specjalnie do tego wyjazdu, nie miałam super hiper wypasionego sprzętu, ot zwyczajny śpiwór, no powiedzmy że do -4, a tego dnia nawet nie chciało mi zakładać ochraniaczy na nogi8-)
Kiedy droga skręca pod górę i zostawiamy za sobą ostatnie zabudowania Użoka, postanawiamy zrobić postój przy źródełku.http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/c2cb25030bdb131e.html Gotujemy herbatkę, oczywiście z wkładką (Dobryj Recept jest niezastąpiony). Cudowna ciecz przyjemnie rozgrzewa wnętrze. Spotykamy jeszcze jakiegoś pana wojskowego, który pyta czy napotkaliśmy kogoś wcześniej na drodze. Okazuje się, że jest on ostatnią osobą jaką zobaczymy w tych górach przynajmniej w przeciągu najbliższych dwóch dni. Plan na dzień dzisiejszy jest taki, że dochodzimy do grani, a potem idziemy tam gdzie dojdziemy. Co rusz mijamy coraz to nowsze drogi leśne, w którymś momencie Harnaś chowa mapę i stwierdza, że i tak musimy iść do góry, więc co za różnica którą drogą. O tak, bardzo dobra koncepcja, przynajmniej mamy głowy wolne od myślenia, typu, czy dobrze skręciliśmy czy też nie. Podejście jest długie i jak się okazało dla mnie, a raczej dla moich kolan cholernie wyczerpujące. Szlag by to trafił!:evil: Kolana mi siadły. Czemu akurat teraz, czemu tu! Grrrr!!! Teraz to ja już wiem, że mam za mało substancji mazistej czy jakiejś tam i przez to był ten cholerny ból. W którymś momencie serio myślałam, że stanę i się rozpłacze…tak mnie bolało:sad: A najbardziej wkurzające było to, że nie czułam zmęczenia, samopoczucie dobre…a kolana jak z waty. Ja nogi w górę, a one w swoją stronę. Ile przekleństw wypowiedziałam wtedy w myślach to wiem tylko ja. W związku z tym, że opóźniłam znacznie marsz, Harnaś chyba się domyślił, że coś jest nie tak i o nic nie pytając zarządził długi postój. Jedyne co powiedziałam, to to że kolana mnie trochę bolą, bardziej dla jego informacji niż dla użalania się. Strasznie nie lubię marudzić, narzekać itd. bo naprawdę niczemu to nie służy. Harnaś zabrał się za przyrządzanie herbaty a ja siedziałam i dochodziłam do siebie, bardziej psychicznie niż fizycznie. Wiedziałam już, że kolana tak czy siak boleć nie przestaną, więc wmówiłam sobie że mnie nie bolą. Przypomniały mi się słowa Alexandry David – Nell, że „Umysł jest w stanie kształtować okoliczności, zgodnie z naszymi życzeniami. Szkoda czasu na bezużyteczne emocje, bo nic to nie zmienia, trzeba iść dalej”. Oj tak, mądra to była kobieta. Wypiliśmy rozgrzewającej herbatki, przegryźliśmy czekoladą, pożartowaliśmy i ruszyliśmy dalej.
Po ok. 10 minutach wyszliśmy na pierwszą polankę na której weszliśmy już na wyraźną drogę. Oczywiście wszystko wokół było bialutkie, drzewa oblepione śniegiem…nawet pomimo narastającej coraz bardziej mgły….przepiękne. Droga wyprowadziła nas na grań, na polankę z której widoczna była wieś Karpackie. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/8740be62a51b6a20.html Przez całą grań Bieszczadów Wschodnich przebiega granica pomiędzy województwem lwowskim i zakarpackim. Do teraz nie wiem, czy żółte oznakowania na drzewach to było oznakowanie szlaku, czy granica województw, ale wse odno. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/db2f3ebf52797238.html Szliśmy cały czas granią, widoki były ograniczone tylko do okolicznych gór z powodu mgły. Mimo tego szło się wspaniale, bo w końcu było czuć jakąś przestrzeń.http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/183234481d77a838.html Ja nadal opóźniałam marsz, a to z powodu kolan, choć usilnie starałam się o tym nie myśleć, a to przez robienie zdjęć.http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/10e8e9a96bbfade4.html Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, tylko a może AŻ po to żeby posłuchać ciszy. To fenomenalne jak potrafi być cicho i spokojnie w górach, owianych jeszcze tajemniczą mgiełką… aż boisz się oddychać aby jej nie zakłócić. Na jednej z polanek Harnaś mówi, że już dojrzała pora żeby szukać miejsca pod obóz. Nakazuje mi tutaj poczekać, a sam gdzieś znika za drzewami. Siedzę więc i czekam. Nie widać już praktycznie nic, widoczność na jakieś 20 metrów, według mapy jesteśmy gdzieś pod Drohobyckim Kamieniem, tylko na której dokładnie polance, to tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Po chwili zjawia się Harnaś, a raczej przybiega cały w podskokach :shock: (skąd on ma tyle siły?) i mówi, że kawałeczek wyżej jest kolejna polanka z superowym miejscem na obóz. Udajemy się tam i jak się okaże dwa dni później była to bardzo dobra decyzja.

Bison
09-01-2007, 01:29
No dziewczyno to tylko kudłaty może napisać że czeka na więcej....:razz:

Henek
09-01-2007, 09:39
Jak Anyczka już na początku pisze że

żal* ściska jak sobie pomyślę, że jeszcze tydzień temu tam byłam.
to puszczam sobie kolejny raz piosenkę śpiewaną przez Grzesia Tomczaka
Piosenkę mało znaną, piosenkę która zawiera melodyczną frazę (cytuję z pamięci)
....Ukraina jest zielona
dolinami i w nieboskłonach
od Prypeci aż po Bug
Boże ! jak bym chciał tam pojechać znów !!!
dlatego min pozwoliłem sobie dołożyc 5 gwiazek

Karolina
09-01-2007, 10:39
Ala pisz dalej nie mogę się doczekać!!!

Henek
09-01-2007, 21:03
Anyczka !
Gratuluję pomysłu na wyjazd.
Czekam z cierpliwością na każde kolejne zdanie. Z cierpliwością , a zarazem z niecierpliwością. Mineło już pół roku od ostatniego mego pobytu w Wołosiance.
Obrazki migotają w pamięci : gwiazda na dworcu, tajniak przy sklepie, prosiak idący główną ulicą i ta niesamowita gościnność.
Czekamy spokojnie a w domyśle się kreci.
Boże ! jak bym chciał tam pojechać znów !!!

Anyczka20
09-01-2007, 23:22
Faktycznie, miejsce rewelacyjne. Na skraju polanki, w lesie. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić jak duża jest to polanka, ponieważ widoczność z każdą godziną się pogarsza. Obok naturalny bądź też nienaturalny dołek pasujący szerokością pod nasz namiot, fajnie przynajmniej nie będzie nam wiało. Znajdujemy też mały stos drewna, znaczy się ktoś tu wcześniej palił ognisko. Tak nam się coś wydaje, że to musi być jakieś miejsce widokowe. Harnasiowy namiot rozkłada się błyskawicznie. Tak nawiasem mówiąc to bardzo polecam (Marabut, lawina), strasznie mi się podoba, a najlepsze w nim jest to, że jest w widocznym z daleka kolorze ciemno - zielonym:lol: Przysypujemy fartuchy, wrzucamy swoje rzeczy do środka. Ani się nie obejrzałam a Harnaś już skombinował ognisko. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/f917e4695be2685d.html Tym razem nie zdołał się chłopak narąbać, ale za to się urżnął, a to za sprawą swoje nowej małej piłki, która zastąpiła mu siekierę;-) Drewna nanosił całkiem sporo, baaa…. nawet ławkę zrobił, więc jakby ktoś chciał to jeszcze tam cosik zostało. I tak na pracach obozowych doczekaliśmy zmierzchu.
Ten wieczór będzie jednym z takich, które pamięta się do końca życia. I to nie dlatego, że był to ostatni dzień 2006 roku… nie to nie żadnego znaczenia. Po prostu był śnieg, ogień, nieznane góry, spokój, ciepło… nawet nie umiem tego opisać i chyba nie chce. To zostawię dla siebie8-) Było mi po prostu dobrze. Nie myślałam o tym, co było, o tym co będzie. Cały czas starałam się chłonąć chwilę. Tu i teraz stało się ważne i nasiąknęło mną całkowicie.
Na pierwszy ogień poszedł domowy bigos mojej mamy, który zagryzaliśmy pycha chlebkiem ukraińskim zakupionym w Samborze. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/2be00d0d0d44a3bf.html A potem przez resztę wieczoru siedzieliśmy przy ognisku i gotowaliśmy herbatę chyba na wszystkie możliwe sposoby (oczywiście z wkładką Dobrego Receptu). Zrobiliśmy jeszcze kompot z jabłek suszonych. Ja je nazwałam „perpetuum mobile”, bo z jeden garści jabłek udało się cztery razy zrobić kompot. Hmm….. właściwie o czym tu pisać… czas płynął szybko – wolno, my ciągle siedzieliśmy przy ogniu nieustannie topiąc śnieg na herbatę, co chwile przychodziły noworoczne smsy (o dziwo prawie wszędzie tam miałam zasięg, także niech nikt mi nie mówi o dzikiej Ukrainie…bo uduszę!). Od czasu do czasu rozmawialiśmy, ale też nie za dużo, jakoś chyba nikt z nas nie miał takiej potrzeby… było dobrze. Meni czudowo. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/a4de8029ff7d21b7.html
Kiedy zerwał się już naprawdę nieprzyjemny wiatr przenieśliśmy się do namiotu. Moja grzałka benzynowa nadal grzała, więc wrzuciłam ją do śpiworka. Tak a propos to bardzo polecam takie grzałki, nie jakieś tam gówno warte chemiczne ocieplacze, tylko grzałki benzynowe. Moja w tej chwili grzała już prawie 20 godzinę. Wypiliśmy jeszcze po łyku Bogdana, wyrzuciliśmy plecaki do przedsionka, ułożyliśmy się w śpiworach, chyba jeszcze coś rozmawialiśmy…ale dokładnie nie pamietam bo zasnęłam. Widać byłam już nieźle zmęczona, bo bardzo szybko odleciałam w sen. I tu ktoś mógłby powiedzieć, że przespaliśmy Nowy Rok. Nic bardziej mylnego. W nocy obudziły nas …. sztuczne ognie:shock: Szlag wie z której miejscowości, ale było je słychać bardzo wyraźnie. Godzinę później znów obudziły nas sztuczne ognie… ki diabeł? No tak, to pewnie z Polski było słychać…może z Mucznego, może z Ustrzyk. Obeszło się bez noworocznych życzeń. Jakoś niespecjalnie przepadam za tym zwyczajem. Ja mogę Harnasiowi codziennie życzyć „Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku”. Jedyny dialog między nami jaki wywiązał się tej nocy to:
-Słyszałaś?
-Noo
I tak weszliśmy w Nowy 2007 Rok, gdzieś tam na zamglonej ukraińskiej polance w ciepłym namiocie, podczas gdy inni wystrzeliwali korki z szampanów, obrzucali się brokatem tudzież innymi syfami, wypijali niezliczone ilości alkoholu, po to by rano kompletnie nic nie pamiętać… Właśnie dlatego wolałam być TU…niż TAM. I w tym miejscu zacytuje Harnasia: „Jak się jest TU to TAM nie istnieje”… niezależnie od tego gdzie jest TU a gdzie jest TAM.

PS. Henku dziękuje za piosenkę.

banana
10-01-2007, 10:02
Alu dzięki!!! I te Twoje zdjęcia.... ale przecież Ty wiesz, że jestem... no wiesz... ;))) I życzę Ci dużo szczęścia... i wcale nie dlatego, że Nowy Rok... tylko ot, tak z serca... :razz:

Anyczka20
10-01-2007, 19:26
Poranek. Poniedziałek 1.01 2007 roku. Godzina ok.9h. Budzi mnie dźwięk rozsuwanego zamka. Harnaś wychodzi, a ja jednym okiem zerkam na kawałek świata, który odsłania mi się zza rozsuniętego namiotu. Nic ciekawego nie widzę, oprócz wiszących nad namiotem, oblepionych śniegiem gałęzi drzewa i ($%&*#) mgły :evil: Chowam się z powrotem w śpiwór i udaje, że śpię, bo jakoś wcale nie mam ochoty wstawać i patrzeć na ten obrzydliwy zamglony świat. Harnaś wraca, wskakuje do śpiwora i stwierdza, że on dzisiaj stąd nie wychodzi. Na mojej gębie błąka się podstępny uśmiech i chyba oboje już podświadomie wiemy, że dziś tu zostajemy, żeby przekiblować złą pogodę.
Kolejna pobudka, chyba jest już ok. południa…a co tam. I tak nam się nigdzie nie spieszy i tak nie mamy żadnego planu. Liczy się tu i teraz. Wyglądamy z namiotu…. Cholerka…Jest jeszcze gorzej niż przedtem. Nie dość, że świata nie widać, to z nieba leci zmrożony śnieg. No jednym słowem ****ówka. Teraz już wiemy, że na 100% dziś tu zostajemy. Mamy tylko taką malutką nadzieję, że może jutro...choć kawałeczek świata uda się zobaczyć. Może stanie się cud i będzie poprawa pogody. Szczerze mówiąc humory mamy nijakie, nuuuda i dłużyzna. Nic się nie dzieje, nie ma co robić. Jakoś tak całe południe i popołudnie wegetujemy w namiocie, a to jedząc, a to rozmawiając, od czasu do czasu drzemiąc. Często wracamy myślami do takiej jednej chatki zastanawiając się, co tam się dzieje, kto przyjechał i jakie szkody wyrządził? :wink: Harnaś usilnie pragnie poznać konstrukcje mojej grzałki benzynowej i rozkłada ją na części pierwsze. Jak twierdzi musi poznać jej budowę, bo chce sobie zrobić taką samą. Hehe…no tak, cały Harnaś.
Mimo tego, że dziś niestety nie udało się nam wyjść w góry wcale nie mamy poczucia straconego czasu. Zawsze w takich chwilach przypominają mi się słowa Wielickiego po zimowej wyprawie na K2, że „Ważniejsze jest zdobywać niż zdobyć”. Pewnie, że fajnie byłoby się przejść po połoninach i zobaczyć to wszystko w śniegu…no ale jak nie ma warunków…to po kiego? Sztuka dla sztuki? Niektórzy by poszli…ale po co? :roll: To byłaby katorga, która skończyła by się pewnie rozbiciem obozu na następnej polance…jeżeli takowa następna w ogóle istnieje?
Tak więc siedzieliśmy w ciepłym namiocie nadal sprawdzając od czasu do czasu czy pogoda się poprawiła. Niestety wręcz przeciwnie, było coraz gorzej. A niech Cię szlag trafi! Zaszyliśmy się w namiocie i praktycznie całe popołudnie zeszło nam na grze w statki. Harnaś opracował jakiś tajny system i dzięki temu za każdym razem wygrywał. Jak nie cierpię grać w karty, tak w tym momencie bardzo żałowałam, że nie zabraliśmy ich ze sobą. Tego dnia po raz pierwszy widziałam też jak to jest, jak zabraknie tlenu w namiocie. Niby nic wielkiego, ale za cholerę żadna zapałka, zapalniczka czy też kuchenka nie chce się palić. I już jestem mądrzejsza o nowe doświadczenie.
Przewietrzyliśmy namiot przed nocą i wyciągnęliśmy ostatnią butelkę Chortycji, co by miło spędzić wieczór i poprawić sobie humor. Za kielonek posłużyło nam opakowanie po soli, czy też jak kto woli po kliszy fotograficznej. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/d219ea4b3d661362.html Od tej chwili minuty wieczorne zaczęły płynąć dość szybko, bo ani się zorientowaliśmy jak było już po północy. Rozsądek nakazywał spać, więc ułożyliśmy się w śpiworach i odeszliśmy w sen. Nie mogłam od razu zasnąć, długo jeszcze rozmyślałam, o wszystkim i o niczym, o tym jak bardzo ważne jest towarzystwo z którym się wędruje, o najbliższych, o górach. Pamiętam, że miałam wcześniej wiele możliwości, żeby przyjechać w te góry, ale jakoś nie czułam wtedy w sobie że powinnam jechać. Natomiast teraz, teraz były okoliczności jak najbardziej sprzyjające, to był ten czas i ludzie :-D

>>Wracając wspomnieniami do tamtych dni, tak sobie analizuję teraz to wszystko z perspektywy czasu i myślę, że to iż nigdzie nie poszliśmy było bardziej uwarunkowane przez umysł niż przez pogodę. Czasem tak mam, że odczuwam że są dla mnie miejsca dobre i złe. Nie wiem, nie potrafię tego dokładnie wytłumaczyć. Tam mi po prostu było dobrze i jak się obudziłam, to wiedziałam że dziś nie chce stąd iść. Podświadomość, przeczucie? Nie wiem… po prostu tak jest, że raz czujesz że musisz tu zostać, a innym razem że czas już iść przed siebie. Tez tak macie? Bom ciekawa? <<

wojtek legionowo
10-01-2007, 21:18
Często wracamy myślami do takiej jednej chatki zastanawiając się, co tam się dzieje, kto przyjechał i jakie szkody wyrządził.

Byłem było super o szkodach nic nie wiem ot padł jeden suchy świerk,co by atmosfere i grzańca podgrzał.
Pozdrawiam Serdecznie.

Henek
11-01-2007, 20:30
Ten cytat z Wielickiego

„Ważniejsze jest zdobywać niż zdobyć”
to chyba nie ma w chwili obecnej wielu zwolenników (również na forum).
Częściej zdarza się spotkać z hasłami >kto szybciej przebiegnie Bieszczady<
niż z nastrojami którymi pozwalasz się podzielić. Dzięki.
Ale to synonim czasów obecnych (niestety)
.
Dla wyjaśnienia - wkradło się małe przejęzyczenie gdy pisałaś o balsamku. Poprawne brzmienie to "Dawnyj Recept" ale słowo Dobryj oddaje pełniej zawartość. Wersja Bogdan o której wspominasz, jest robiony głównie z wykorzystaniem głogu (tak podaje skład)
Też należę do klubu osób za-balsamowanych.

Anyczka20
11-01-2007, 21:27
Faktycznie ma być "Dawnyj Recept" ;-) Przepraszam za zmyłke. To pewno dlatego, że ciagle pamiętam jego dobry smak... a w barku stoją jeszcze 3 inne balsamy z tej serii 8-) :mrgreen:

Barnaba
11-01-2007, 22:30
Ja mam bardzo często przeczucia.... i wiem ze nijak ma się do dorabiania filozofii do braku odwagi (stopka).

joorg
11-01-2007, 23:24
..... Udajemy się tam i jak się okaże dwa dni później była to bardzo dobra decyzja.

Anyczka , już nie mogę się doczekać co okazała się dwa dni póżniej....

joorg
19-01-2007, 23:40
Poranek...... Tam mi po prostu było dobrze i jak się obudziłam, to wiedziałam że dziś nie chce stąd iść. Podświadomość, przeczucie? Nie wiem… po prostu tak jest, że raz czujesz że musisz tu zostać, ..... <<

Anyczka - czy TY tam "jesteś" czy "zostałaś tam" ??,że nie piszesz dalej??- co się okazało dwa dni póżniej ???

katarzynowosc
20-01-2007, 01:54
Podświadomość, przeczucie? Nie wiem… po prostu tak jest, że raz czujesz że musisz tu zostać, a innym razem że czas już iść przed siebie. Tez tak macie? Bom ciekawa? <<

- mamy:mrgreen:
I to nie tylko z chodzeniem materialno-nożnym.
Poczytywałam sobie dzisiaj stronki różnych ekip, żyjących 'w zgodzie z naturą', czy dążących do tegoż. I tak mi się właśnie myśli, że to ich pragnienie i to, o czym piszesz - to to samo.
Pewien człek moje zastanowienia o podobnej treści podsumował jakiś czas temu stwierdzeniem, że rzeczywiście, jest to bardziej może - pierwotny, ale zdrowszy, lepszy, uczciwszy - sposób reagowania na rzeczywistość.
Ja osobiście najlepsze (i najgorsze, ha...) elementy swojego świata zawdzięczam właśnie temu, że czasem pozwalałam zdarzeniom biec, mijać dniom - a sama siedziałam, myślałam albo nie... Ale tak właśnie było "po mojemu". I nie zamieniłabym tych chwil na żadne inne.
Nie zamierzam z tego wyrastać - z przychodzenia w pewne miejsca i zostawania tam miesiącami (zamiast jednej nocy - to przypadek skrajny:wink:), z wychodzenia czasem w ciemność, z płakania - bo się chce popłakać na zimnie, z opuszczania spotkań i sal wykładowych na chwilę - bo czuję taką potrzebę.
Mnie osobiście jest z tym wszystkim jakoś... komfortowiej. Samej ze sobą.
Dobre pytanie, choć z pozoru banalne:grin:
Pozdrawiam, Anyczko, serdecznie i z sympatią, Ciebie i wszelkich miłośników dywagacyj podobnych:wink:

Stały Bywalec
21-01-2007, 07:01
Anyczko, przygoda wspaniała, a i tekst wyśmienity.

Na warszawskim Ursynowie, gdzie w tym roku wylądowałem, wznosiliśmy toasty sylwestrowe "za tych, co na morzu", "za tych, co w powietrzu", "za tych, co garują", ale wypiliśmy także za zdrowie i pomyślność wszystkich członków Naszego Bieszczadzkiego Forum i w ogóle wszystkich bieszczadników ! :lol:

Może coś Ci się wtedy przyjemnie czknęło - w tym namiocie tuż za granicą polsko - ruską. :smile:

Anyczka20
23-01-2007, 02:02
Bardzo dziękuję wszystkim za ciepłe słowa.. i za cierpliwość ;-) Pozwalajmy zdarzeniom biec w spokoju….o tak Kasiu….święta racja!

Pomimo tego, że coraz więcej dni dzieli mnie od tych cudownych chwil, spróbujmy się jeszcze raz przenieść w czasie…do innego zupełnie wymiaru. Jest 2 styczeń 2007, nadal ta sama polanka podszczytowa w Ukraińskich Bieszczadach. Tym razem budzi mnie dźwięk budzika w harnasiowej komórce. Niestety, dziś niezależnie od pogody będziemy musieli opuścić to miejsce, te góry. Musimy zdążyć na pociąg do Użoka. Jednym słowem dziś robimy odwrót…bo trzeba wracać do obowiązków….ale tylko wrócić na jakiś czas, bo w głowach już tlą się pomysły na następne wyjazdy.
Harnaś dość szybko wygramolił się ze swojego śpiwora, w przeciwieństwie do mnie. Ja jak zwykle - przeciąganie snu w nieskończoność. Leże i czekam na dalszy rozwój sytuacji, ale Harnasia coś długo nie ma… hmmm…..w oddali słyszę tylko tuptanie, bieganie tam i z powrotem i wreszcie zbawienny okrzyk „Ala!!!!! Wstawaj, widać góry!!!” http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/5a8e2a9e1f6ab9f0.html Nerwowo wkładam lodowate buty i wybiegam w samych „gaciach” na zewnątrz. I w tym miejscu zaczyna się zupełnie inna strona naszej wędrówki. Jednym słowem…O D L O T. Pierwszy widok na Drohobycki Kamień i na Starostyne…i na tą naszą ogromniastą polanę, na której skraju się rozbiliśmy…dalej jakieś inne szczyty Bieszczadów…naszych nie widać. Biegam raz w jedną raz w drugą stronę, trzaskam foty.
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ae05341f475b06f9.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/3f74aac80e7931eb.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/66e3d4bd726afdbe.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/a5885909e4a21631.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/b2915f26d2a7929d.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/2045d1b66d8ade53.html
Wszędzie gdzie nie popatrzę widać góry. Nie mogę uwierzyć, nie mogę się napatrzeć na to wszystko co mnie otacza, nasycić oczy na zapas…. ech… Żyttja Prekrasne! Nie wiem ile to trwało, nie liczyłam czasu, ale długo tak stałam na polance i pazernie chłonęłam widoki jakby w obawie, że zaraz przyjdzie przeklęta mgła i mi zabierze tą radość. Nie przyszła…uff.
Teraz zbieraliśmy żniwa z naszej decyzji sprzed dwóch dni, o zanocowaniu w tym a nie innym miejscu. Po prostu to był mój najpiękniejszy poranek, najpiękniejsze przebudzenie w życiu. Wychodzisz z namiotu i okazuje się, że wszędzie naokoło otaczają Cię góry. Czego trzeba więcej?
Wreszcie udało nam się zebrać w sobie i zaczęliśmy zwijać manatki. Wsio do plecaka, ognisko, herbatka, batonik http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/3e0ecad5b5b67055.html Zwijanie zmrożonego namiotu poszło całkiem sprawnie http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/6105c0dd926d500a.html Ciężko było…oj bardzo mi ciężko było pożegnać się z tym miejscem…ale mus to mus :-( Obiecaliśmy sobie, że na pewno przyjedziemy tu…właśnie w to samo miejsce zobaczyć jak ono wygląda latem. Jeszcze kilka fotek na pamiątkę na polance, ale tym razem z widokiem na góry8) http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/f2a0ed08de097def.html I idziemy…gdzie? Ano w stronę Husnego. Niestety nie mamy czasu, na to żeby przejść choćby te najbliższe połoniny które nam się odsłoniły. Ale za to te widoki narobiły nam takiego smaka, że na wiosnę są nasze.
Przechodzimy naszą polankę, dalej kawałeczek przez las i wychodzimy…na kolejną polankę:lol: Po drodze będzie ich jeszcze cała masa…a każda z nich odsłoni przed nami coraz to nowsze, niezapomniane widoki. Wiecie co jest w tych Ukraińskich widokach dla mnie najfajniejsze? Ano, to że człowiek gdzie nie popatrzy to widzi góry….nieznane góry i świadomość, że nie umie ich nazwać, ze nigdy tam nie był, że one są nowe, nieznane, dopiero do odkrycia, ogromny bezmiar, wolność…po prostu aż latać się chce. U nas w Bieszczadach, gdzie bym nie popatrzyła, zawsze te same (no prawie) widoki, zawsze góry których nazwy znam, zawsze wiem co jest za tą górą, jak nazywa się tamta dolinka….a tu….NIE ZNAJU! I to jest piękne…cisza…góry…my…cisza…śnieg…góry...wolno ć…my...nieznane...góry…góry…góry…
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/65cb679e85a9ac3a.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/2fdea34fbff0c0af.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/43d3507622867705.html
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/fccb79563601be12.html

katarzynowosc
23-01-2007, 02:48
(Eh, zazdrost' czista by meni wziała, jakby ce wso takije jasne ne buło...)

Głowę chyli. I zdjęcia, i opowieść. I te góry.
Eh. Nic nie powie więcej.
Śpij spokojnie, Anyczko.

Anyczka20
23-01-2007, 20:30
W tym właśnie miejscu zostawiłam kawałek swojego ducha… Stoję tam a w głowie słychać delikatne dźwięki „Satni” Niko Valkeapaa. Ta piosenka zawsze kojarzy mi się z zimą i kiedy mam przed sobą TAKI świat nieustannie dźwięczy mi w uszach. Nawet teraz, TU na dole, gdzie jesteśmy obciążeni różnymi sprawami, obowiązkami i troskami… przyjemne dźwięki Satni i wspomnienia potrafią uspokoić myśli, odpocząć, nabrać sił do dalszej walki w dzikim świecie. Ale dość tych rozważań, wracamy do wędrówki.
Schodziło się bardzo przyjemnie, radość z samego patrzenia na góry pozwoliła skutecznie zapomnieć o bólu kolan. Harnaś jak zwykle pognał pierwszy…nadal nie wiem skąd on ma tyle sił? Kiedy juz definitywnie weszliśmy w las i zostawiliśmy wszystkie te cudne, widokowe polanki za sobą natrafiliśmy na wyraźną drogę leśną, która dość szybko sprowadziła nas do wsi Husne. Byłam w szoku, że tak szybko udało nam się zejść. Było dopiero gdzieś około południa, a my już widzieliśmy w dole majaczące dachy domów i cerkwi. Tak średnio mi się to podobało, bo to wszystko oznaczało niestety koniec naszej wędrówki. A ja to właściwie chciałam tu jeszcze zostać. Ciągle gdzieś tam miałam cichą nadzieję, że może nie zdążymy na pociąg do Użoka…albo, że np. pociąg się nie zatrzyma. Hehe..z tą myślą kroczyłam naprzód:twisted: Jeszcze tylko do pokonania „mały” jar i już będziemy na drodze. W trakcie schodzenia, a raczej zjeżdżania na tyłku zgarnęłam chyba wszystkie liście z lasu. Dzięki pomocnej dłoni przeszłam zamarznięty potok i tak oto znaleźliśmy się na drodze, która prowadziła do Użoka. Na dole jakby cieplej. Kurtka, rękawiczki itp. nie były już potrzebne, więc wrzuciłam je do plecaka. Krótki postój, łyk herbaty i w drogę. No i co, i okazało się, że za zakrętem jest mostek… hehehe
Było kilkanaście minut po południu, a pogoda robiła się coraz piękniejsza, tak grzało, ze szliśmy w podwiniętych rękawkach. Kurde no, że też nie mogło tak być dwa dni wcześniej… no ale…widocznie tak miało być. Nie ma co gdybać. Po drodze mijamy jakieś wiatki, kilka skałek… i tu od razy przed naszymi oczami staje Klopsik, a raczej jego wystające nogi z jakiejś dziury i krzyk „Harnaś! Wyciągnij mnie!” :wink:
Pierwsze zabudowania Użoka mówiąc wprost są co najmniej dziwnie. Wielki drewniany dom, bez okien, z kilkumetrowym ogrodzeniem a przed tym wszystkim napis „Prywatna wlasnist!” http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/d5f693f46141aab7.html Hmmm, szkoda, że takie tabliczki zaczynają pojawiać również tam. Harnaś mówi mi, ze Michajło dwa dni temu opowiadał, że tu Bandit mieszkają… prawda to czy nie? W każdym bądź razie dziwne miejsce. Prawie całą drogę rozmawiamy, wspominając to co już było, ciągle nie mogąc się nadziwić (przynajmniej ja) że to wszystko się dzieje. Idąc mamy widok na okoliczne wzgórza. Bardzo dobrze robią w oczy grodzone drewnianymi płotkami pastwiska i pola. U nas takich już nie ma. Ot takie to niby banalne, a mi się strasznie podoba, tym bardziej jak sobie przypomnę jakimi wielkimi murami w Anglii ludzie potrafią grodzić pola… http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/a490a037ad7fa164.html Mijamy stare i nowsze chałupki. Właśnie sobie przypomnieliśmy, że mieliśmy iść do Libuchory zobaczyć te słynne stare chaty kryte strzechą….ale chyba nie wyszedł nam ten plan. Nic to, kolejny powód by wrócić... choć czy musi być powód by wracać? Dochodzimy do krzyżówki w Użoku, http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/be2ad3a74b3a582c.html mijamy wiadukt.. pod którym zdaje się dwa dni temu wywinęłam niezłego orła http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/4156c790117265b5.html Stacyjka w Użoku położona jest nad wsią na górce, wdrapując się tam zauważam na sąsiedniej górze coś co przypomina wyciag narciarski…ale czy on jeszcze funkcjonuje tego niestety nie wiem. Jesteśmy na dworcu http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/910a184c8dc292b1.html Jest po 13h, mamy godzine do pociągu, zdążyliśmy:-(

Szaszka
25-01-2007, 15:06
To chyba jedno z najbardziej wstrzasających doznan - kiedy z doliny wchodzisz mozolnie na góre w gęstej mgle, a potem wychodzisz rano z namiotu i okazuje się ze mgła zniknęla i wokol widać szczyty, morze szczytow. Wydaj sie wtedy takie wielkie! Kiedy przydarzylo sie nam to w Czarnohorze, kiedy zobaczylam w jedej chwili te wszystkie góry w blasku porannego slońca i błekit nieba, poczułam się jakbym w jednej chwili zostala przeniesiona na inną planetę. Albo że umarłam ze śnie i jestem w raju. Szok i zachwyt, i wzruszenie... Poniżej mielismy biale morze chmur, i ciszę.


Dzieki Anyczko za przywołanie wspomnien. :)

eldoopa
25-01-2007, 15:07
Wiem że bede powtarzał, ale poprostu wypas, a ja heh nie miałem pomyslu na sylwesrta, aż wstyd sie przyznać.
Mam takie techniczne pytanko, bo śpiwór wiem że zwykły ale ten namiot to jakis specjalny (zimowy)? I czym grzaliście w środku? Bo chyba nie samymi ogrzewaczami do rąk :)

Pozdrawiam i jeszcze raz, wspaniałe !!!!

Anyczka20
25-01-2007, 15:19
Namiot Marabuta (Lawina), śpiworek do -4, a grzaliśmy....hmmm...troche horiłką ;-) czasem odpalaliśmy palnik gazowy, no i grzałka do rąk benzynowa....nic szczególnego....naprawdę to nie było tak tragicznie zimno. Kwestia nastawienie i psychiki :-)

buba
01-02-2007, 23:34
bardzo zainteresowala mnie sprawa uzoka- z wielu zrodel slyszalam ze tam pociagi sie nie zatrzymuja od jakiegos czasu.. z tego co piszesz wynika ze to nieprawda. Czy zatrzymuja sie tam tylko niektore? tam jest tylk ta wiata co jest na zdjeciu czy jest tez jakis budynek dworca??

Anyczka20
02-02-2007, 00:05
Jeżeli chodzi o dworzec w Użoku jest tam tylko ta "wiata" którą mam na zdjęciu, za to fajny dworzec (można sie kimnąć na glebie) jest w Wołosiance. Nie wiem czy wszystkie pociagi zatrzymują się w Użoku, na pewno ten relacji Sianki-Użgorod, Użgorod-Sianki się zatrzymuje, wprawdzie stoi bardzo krótko, ale zawsze cos.

wtak
02-02-2007, 11:36
bardzo zainteresowala mnie sprawa uzoka- z wielu zrodel slyszalam ze tam pociagi sie nie zatrzymuja od jakiegos czasu.. z tego co piszesz wynika ze to nieprawda. Czy zatrzymuja sie tam tylko niektore? tam jest tylk ta wiata co jest na zdjeciu czy jest tez jakis budynek dworca??

Kurczę, myślałem że coś tu zamieściłem o stacji UŻok ale w postach nie ma :(
przystanek Użok istnieje i zatrzymują się tam pociągi (ełektriczki na pewno) z tym, że nie jest on położona tam gdzie zaznacza ją większość map polskich bieszczadów czyli tuż koło przełęczy. W tamtym miejscu istniała stacja ale przed II WŚ jako czechosłowacka stacja graniczna. Wysiadając wspólcześnie na przystanku kolejowym użok do przełęczy użockiej bedziecie mieli jeszcze znaczny kawałek drogi.

Henek
03-02-2007, 11:14
Kolejny raz czytam relacje Anyczki i jest ona odskocznią w inny świat, szczególnie gdy za oknem nijaka pogoda a i klimat nijaki. Czytam i oglądam podkradając czyjeś wspomnienia.
Nie zgadzam sie z tym co pisze Anyczka
Wiecie co jest w tych Ukraińskich widokach dla mnie najfajniejsze? Ano, to że człowiek gdzie nie popatrzy to widzi góry….nieznane góry i świadomość, że nie umie ich nazwać, ze nigdy tam nie był, że one są nowe, nieznane
Nie zgadzam się i już.
Mnie podwójnie ładowało gdy patrząć za Starostyny mogłem nazwać wszystkie chopki po polskiej stronie. Te wszystkie Rawki, Tarnice i inne Halicze złażone zadeptane ale pełne przebytych wspomnień.

Co do Użoka to przypominam sobie zabawną historyjkę. Też naczytałem się że tam pociąg nie staje. Po zejściu z grani do Husnego (podobnie jak u Anyczki) szukaliśmy u miejscowej lidności informacji o pociągu. Za sowitą opłatą miejscowy biznesmen dowiózł nas roklekotaną ładą do Wołosianki (jadąc przez Użok) abyśmy zdążyli na pociąg. My wchodzimy na dworzec a tu pociąg odjeżdża i odjechał. Do Sianek na piechote nie zdążymy. Mamy 1,5 godz czasu. Nadzieja tylko w okazji na drodze.
Historyjke tą przypominam bo wielokrotnie miałem okazje być wykołowany przez informację od tubylców. I to nie wynika ze złej woli. Oni po prostu bardzo czesto nie wiedzą, dokad biegnie ta droga , albo kiedy odjeżdza pociąg

Anyczka20
05-02-2007, 00:43
To i dobrze, że się nie zgadasz...nudno byłoby gdybyśmy wszyscy tacy sami byli i tak samo odczuwali i spostrzegali świat :-) Ja byłam w tamtych górach pierwszy raz i bezimienność widoków była dla mnie czymś nowym i bardzo fascynujacym :-) Pewnie jak będę tam któryś raz z kolei (a będę) to wezmę mape do ręki, ponazywam sobie widoki i sprawi mi to nieziemską radosć... ale to dopiero kiedyś tam...kiedyś.... A tymczasem, chyba czas już wreszcie skonczyć tą relacje ;-)

Anyczka20
08-02-2007, 23:45
Jesteśmy na „dworcu” w Użoku. Pijemy herbatę, jemy batoniki i czekamy na pociąg. W międzyczasie pojawiają się kolejni pasażerowie i to całkowicie rozwiewa moje obawy, co do tego czy aby na pewno pociąg się tu zatrzymuje. Najpierw nadjeżdża towarowy, jest tak długi, że widzimy jeden koniec wyjeżdżający z tunelu a drugi wjeżdżający do tunelu. Zaraz po nim podjeżdża nasz pociąg. Sporo ludzi wysiada. W środku też niemałe tłumy. Znowu babuszki z ciężkimi torbami i choinki. Znów pachnie lasem. Zajmujemy miejsca, biletu nie mamy, więc czekamy na pana konduktora....i na panią od piwa. Strasznie chce nam się pić, a niestety nie mamy już nic do picia. Ale pani jak nie było tak nie ma…Zjawił się pan sprzedający długopisy, pani ze słodyczami, z orzeszkami i cholera wie z czym tam jeszcze.
Dziś jest przepiękna pogoda, więc widzimy te wszystkie widoki z okien pociągu. Jeszcze kawałek Ukraińskie góry, a za chwilkę już nasza Beniowa, Kińczyk i Halicz jak na dłoni. Próbuję robić zdjęcia, ale niestety wyszły „lekko za mgłą”. Obiecuję sobie, ze następnym razem wezmę ze sobą płyn do mycia szyb. http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/ebdadebe82bc00b6.html Dojeżdżamy do Sianek i tam dosłownie myk myk i już jesteśmy w drugim pociągu jadącym do Lwowa. Jeszcze raz to powiem, organizacja pociągów tam jest rewelacyjna. Z jednych drzwi wychodzisz i momentalnie wchodzisz w następne.
Towarzystwo w tym pociągu praktycznie takie samo, bo wszyscy przesiedli się z poprzedniego. Znów zajmujemy miejsca, znów czekamy na konduktora…i na panią od piwa, bo w gardełkach coraz bardziej sucho. Konduktor przychodzi gdzieś za Turką, mówimy, że chcemy dwa bilety z Sianek do Sambora, a on na to, że z Sianek nie da rady, że będą z Turki. Nie dość, że są śmiesznie tanie, to jeszcze nam obniżył koszty. Nie wiem o co chodziło, może po prostu nie miał w kasowniku Sianek. Wse odno. Konduktor wychodzi z przedziału…. otwierają się drzwi…i słyszymy zbawienne brzdęk brzdęk. Na twarzach naszych od razu pojawia się uśmiech i dalsza podróż mija niezwykle miło.:lol: W przedziałach coraz więcej ludzi, coraz więcej toreb i choinek i coraz bardziej pachnie. Za oknem zdążyło się już zrobić ciemno….siedzę, patrzę sobie w okno i już zaczynam tęsknić.
Jeszcze nie wiem czy zdążymy na 20h do Chyrowa, znów mam cichą nadzieję, że nie….choć wolałabym nocy w Chyrowie nie spędzać. Nie lubię tego miasteczka, choć stamtąd pochodzi moja rodzina, tam gdzieś stoi jeszcze dom w którym mieszkała babcia. Ale mimo wszystko to jest typowe przygraniczne miasteczko i cwaniaczków tam nie brakuje i innych temu podobnych „typów”.
Pociąg właśnie zajechał na stację Stary Sambor. Ha, poznaję ją dobrze, na wakacjach przekoczowałam tam kilka godzin w drodze na Beniową. My wysiadamy w Samborze. Okazuje się, że zwiał nam pociąg do Chyrowa. Szlag!! No nic, lecimy na dworzec autobusowy, a Harnaś do kiosku po gazety…których i tak nie kupił bo kiosk był zamknięty. Agnieszko wybacz ;-) Pomyliliśmy przystanki, ale uprzejmy pan poinformował nas, ze bus do Chyrowa za minutę odjeżdża z przeciwległego przystanku. Uff…super! No to lecimy nazad. Są wolne miejsca (a to rzadkość), więc wskakujemy. Bus jedzie przez Stary Sambor. Ale z nas ciołki. Jakbyśmy kilka dni wcześniej sprawdzili połączenia, to wysiedlibyśmy wcześniej i mielibyśmy jeszcze trochę czasu na zakupy. Ale nic to, dobrze że zdążyliśmy. Droga przebiega bez ekscesów. W godzinę bus dowiózł nas do Chyrowa.
Jest ok. 19h, więc mamy ponad godzinę do przyjazdu pociągu. Na dworcu w Chyrowie przyczepił się do nas jakiś „typek”, bo inaczej go nie nazwę. Mówił coś, że też jedzie do Ustrzyk, że tym samym pociągiem pojedziemy, żeby mu pożyczyć kilka hrywien, bo mu do biletu brakuje. A potem się gdzieś zmył. Naciągacz głupi. Ale pewno jak go następnym razem spotkam to też mu dam te kilka hrywien. A bo to ja wiem jakie on ma znajomości w tym Chyrowie? A jak już wcześniej pisałam nie lubię tego miasteczka i JUŻ. A zwłaszcza nie lubię w nocy.
Kupiliśmy bilety, zrobiliśmy zakupy, ponad normę…ale jakby co to wypijemy na granicy. W korytarzu na odprawę kłębią się już ludzie….oczywiście nie muszę dodawać, że z wielkimi torbami. No i okazało się, że pociąg się spóźni. Jakaś awaria sprzętu była na granicy i komputery przestały działać czy coś. Także mieliśmy z Harnasiem niepowtarzalną okazję poobserwować troszkę sceny z życia dworcowego. W poczekalni istna „przebieralnia”, pomysłowością gdzie by tu schować karton fajek nie ma końca. W międzyczasie zjawiła się pewna blondynka, która jest dobrze znana Harnasiowi z Ustrzyckiego rynku. Niezła apartka. Przynajmniej dzięki niej czas szybciej leciał i coś się działo. Pani chyba wszystko co miała przemycić zdążyła już wypić…i tak na pierwszy ogień poszły: „Rożdżeństwo Chrystowo, Anjel pryletil, odletil po niebo, ludziom piesni pil…” a potem „Boh sja rażdaje! Chtoż ho może znaty? Isus na imja, a Marija maty”… i wiele wiele innych kolęd. Kobieta dość donośny głos miała, także było ją słychać na cały dworzec.
W tzw. międzyczasie przyjechał pociąg. Ustawiliśmy się w kolejce do odprawy. Za nami stało kilku Polaków, no powiedzmy że w podeszłym wieku. Potem byliśmy skazani na ich sąsiedztwo w pociągu. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te ich durnowate komentarze na temat Ukrainy i Ukraińców. No myślałam, że mnie piorun ognisty – świetlisty strzeli jak tego słuchałam.:evil: Najpierw starszego pana bardzo irytowały śpiewy „naszej aparatki”, potem, że kolejka się ciągnie, że celnicy też pewno pijani, a w ogóle to o dupę rozbić tą całą Ukrainę. Nie rozumie go i nie chce zrozumieć. Sam pewno przyjechał tu na zakupy, a udaje wielkiego pana z Polski. Niestety bardzo często można się spotkać z takim właśnie zachowaniem naszych rodaków. Ale my w niczym nie jesteśmy lepsi od nich, wszyscy jesteśmy równi. Natomiast jeżeli ktoś jedzie tam tylko po to, żeby podbudować swoje moralne to jest to już jego osobista tragedia…tylko czemu musi wkur*** innych?
Odprawa poszła gładko, celnik spytał gdzie byłam, a Harnasia co chowa w tym namiocie ..hehe….ale to raczej tak dla żartu. W pociągu akcja pod tytułem „kto schowa najwięcej i najlepiej” trwa w najlepsze. Z toalety skorzystać nie można, bo chwilowo zajęte przez panie wyposażone w zestaw pomocniczy (klucz + śrubokręt + latarka). Zajmujemy pierwsze z brzegu miejsce, robimy kanapki, wyciągamy piwko…bo szykuje się dłuuuga jazda. Śmieszne jest to, że z Użoka do Chyrowa dostaliśmy się w ciągu 8h, a sam przejazd z Chyrowa do Sanoka zajmuje mniej więcej tyle samo czasu. No ale cóż poradzić. Wesoły pociąg jedzie dalej. Na granicy spędzamy dobrych kilka godzin. Są trzy wagony do przeszukania…więc trochę to zajmuje. Nasz nadmiar alkoholu był niczym w porównaniu z nadmiarem jaki potem celnicy wynosili w worach z pociągu. Ależ ten potjah pojemny…. Kontrola paszportowa, i znów pytania: W górach? A po co? Gdzie spaliście? Coo? Pod namiotem??? A dużo śniegu?? Blaa blaa blaaa
Na granicy łapię zasięg i dzwonie do domu, że żyje i w ogóle. Udaje mi się wynegocjować z tatą, że przyjedzie po mnie na dworzec. Jest godzina…kilkanaście minut po północy, pociąg „w końcu” rusza. Zaczyna się nerwowe wyciąganie ukrytych fantów. Jak się okazało nawet pod naszym siedzeniem coś było. Jesteśmy świadkami wielu dziwnych sytuacji, ale przynajmniej coś się dzieje. Oczywiście sąsiady zza siedzenia nie próżnują i nie mogą powstrzymać się od złośliwych komentarzy. A niech ich….*&^@#$ W przedziale jest okropecznie gorąco. Harnaś obczaja gdzie jest wyłącznik ogrzewania i konspiracyjnie coś majstruje przy nim. Potem okazało się, że tak zmajstrował, że przed samym Sanokiem myślałam, że zamarznę z zimna.
Niestety dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych, Harnaś tu wysiada. I to by oznaczało koniec podróży, ale nie koniec świata, bo przecież jeszcze tam kiedyś, oby jak najszybciej wrócimy, a za tydzień i tak spotkamy się przy jakimś ogniu. Mimo wszystko żal jakoś, że to już koniec…ale gorszy żal będzie jutro.. .dziś jest przede wszystkim zmęczenie i to ono bierze górę, bo od razu za Ustrzykami zasypiam. W Sanoku jestem przed 3 w nocy… to najwolniejszy pociąg jaki znam. Tata czeka na mnie na dworcu i w końcu jadę do domu SPAĆ! Ściągam buty, które zakładałam jeszcze dziś rano na połoninie, w śniegu i zimnie, otoczona górami…..heh

I to by było na tyle. Jeżeli sprawiłam komuś radość tą relacją to bardzo się cieszę. Dzięki temu sama też mogłam jeszcze raz dokładnie i szczegółowo wrócić tam we wspomnieniach. Gdy teraz oglądam w necie zdjęcia Tych gór z miesiąców letnich jakoś tak nie umiem sobie tego wyobrazić…przecież tam tyle śniegu leży….i właśnie takie pozostaną mi w pamięci….Pierwsze Moje Zimowe Bieszczady Wschodnie.

Ps. Jeżeli kiedykolwiek będziesz to czytał to bardzo chciałam Ci podziękować Harnasiu. Po prostu…za wszystko…i oby do następnego…:-D

Anyczka20
09-02-2007, 02:15
Dołączam jeszcze zdjęcia zrobione w Google Earth, miejsca gdzie był nasz zimowy biwak :-D 8-)

katarzynowosc
09-02-2007, 03:13
Czudiesno. I wcale mnie zazdrość po raz n-ty nie bierze...:wink:

Do zobaczenia, Anyczko.
Snów dobrych, wspomnieniowo-jasnych.

PS. Pewnie, że wrócisz :grin: