Stały Bywalec
11-01-2007, 22:25
Ani się obejrzałem, a już upłynęło ponad 3 miesiące od powrotu z Bieszczad. Czas więc już najwyższy na zdanie Wam relacji z pobytu ! Akurat nadszedł tzw. martwy okres w sezonie turystycznym (jesień się już skończyła, ale zima się jeszcze nie zaczęła), więc może i grono Moich Szanownych Czytelników - znudzonych pogodą za oknem - będzie większe.
Przebywając w Bieszczadach codziennie rano poświęcałem kilka minut na notatki z wydarzeń dnia poprzedniego. Ot, takich parę "hasłowych" zapisów w kalendarzu - dotyczących tego, co się wydarzyło wczoraj. Bez nich już by taka szczegółowa relacja na pewno nie powstała.
Ale najpierw ogólnie.
Do Sękowca przyjechałem 14 września wieczorem, a wyjechałem stamtąd 7 października rano. Zatem pobyt w Bieszczadach trwał 22 "pełne" dni, z których 14 przeznaczyłem na wyprawy piesze, a 8 - na odpoczynek oraz na krajoznawcze i aprowizacyjne wycieczki samochodowe (te ostatnie głównie na bazar do Ustrzyk Dolnych po "chmilne micne" i "chlibnij dar").
Przez pierwsze 8 dni pobytu towarzyszyła mi żona, dość dzielnie (ale bez przesady) radząc sobie na bieszczadzkich szlakach. Natomiast cały czas był ze mną kolega z Radomia (Rysiek) - tak, ten sam, z którym włóczyłem się po Bieszczadach również rok i dwa lata temu.
Tydzień czasu w Zatwarnicy przebywali również Adam i Ania ("Żabki"). Wracając odwieźli mi żonę, nie musiała więc się tłuc do Warszawy pociągiem ani autobusem.
No i nie rozstawałem się z kotką Sabinką. Codziennie rano i wieczorem robiła obchód działki, czasem przynosząc do domu półżywe ze strachu myszy (łącznie trzy w ciągu całego pobytu).
Jeśli chodzi o podróż w obie strony, dwa razy po 450 km, to cóż tu opisywać ! Każdy zna nasze "polskie drogi", po których szaleją niedouczeni i jeszcze bardziej niezdyscyplinowani kierowcy - na zagranicznych, często tylko ładnie wyglądających gruchotach. Nie ma o czym pisać, a w każdym razie nie w tym miejscu.
Horrendalnie wkurzył mnie (i jest to naprawdę łagodny synonim !) tylko wjazd do Warszawy 7 października. Mój imiennik (jeszcze wtedy był komisarycznym zarządcą Warszawy) z powodów politycznych kazał zryć w tym czasie wszystkie najważniejsze trasy wjazdowe, aby nie dopuścić, a przynajmniej znacznie utrudnić przyjazd do stolicy oponentów Braci K. i ich koalicjantów. Na 7 października owi oponenci zaplanowali bowiem jakieś "kryteria uliczne" w Warszawie. Zatem władze Warszawy zarządziły remont nawierzchni najważniejszych dróg wjazdowych, w tym też tej od strony Krakowa i Katowic. W rezultacie od Janek na Ochotę jechałem ponad 2 godziny. Podjąłem wówczas ostateczną decyzję, na kogo będę głosował w zbliżających się wyborach samorządowych. Na Hanię mianowicie. Co też później uczyniłem, ale dopiero w drugiej turze. Aby nikt nie posądził mnie, że w 1-szej turze głosowałem na majora Fydrycha ( i bez mojej pomocy pokonał Wojciecha Wierzejskiego z LPR-u !!!), informuję, że w 1-szej turze wyborów samorządowych na prezydenta Warszawy swój głos oddałem na Marka Borowskiego.
Derty się pewnie teraz wścieka. Trudno, wybacz Stary.
Ogólne wrażenie z pobytu w Bieszczadach jest oczywiście bardzo korzystne. Pogoda dopisała, chociaż terminy dwóch ciekawych wycieczek po połoninach trochę źle zaplanowałem - musiałem trzymać głowę mocno na karku, aby mi jej nie zwiało gdzieś w doliny, no i za cały widok miałem mgłę dookoła. O tym dalej, w postach opisujących wycieczki 2 i 3 października.
Niektórym z Was moja relacja może wydać się zbyt realistyczna, a nawet przyziemna. Mało "ochów" i "achów" zachwytu i refleksji nad przyrodą, krajobrazem czy historią regionu. Ja po prostu, jako bieszczadzki "stały bywalec", mam to już od dawna za sobą. Gdyby ktoś jednak chciał poczytać, co mam do powiedzenia np. o historii Bieszczad, to odsyłam go do odpowiedniego linka na stronie głównej www.bieszczady.info.pl .
Jeszcze w Warszawie, wieczorem 13 września dostałem od Długiego sms-a z informacją o pożarze cerkwi prawosławnej w Komańczy. Zadzwoniłem od razu do Niego, chwilę pogadaliśmy o tym draństwie (jeśli to było podpalenie). Akurat się pakowałem do wyjazdu.
Kilka dni przed wyjazdem otrzymałem też e-mail od Michała. Zaproponował mi wspólną, jednodniową (dobrze całodniową !) pieszą wycieczkę na trasie Jabłonki - Sękowiec. Propozycję tę przyjąłem. Niestety, ostatecznie Michał nie mógł jednak przyjechać w Bieszczady w tym czasie, gdy ja tam byłem. Może więc będzie to nasza wspólna wyprawa w AD 2007 ?
W trakcie mojego pobytu wyremontowano drogę Dwernik - Brzegi Grn. przez Nasiczne. Położono nowy, równiutki asfalt. W porównaniu z tym, co tam było wcześniej, istne cudo. Jedzie się wspaniale, trzeba tylko bardzo uważać przy wymijaniu, omijaniu lub wyprzedzaniu. Szosa jest dość wąska, nie usypano jeszcze (wtedy, gdy ja tamtędy - kilka razy - przejeżdżałem) pobocza. W niektórych miejscach nawierzchnia drogi przewyższa teren o ok. pół metra. Zjechanie z niej choćby jednym kołem może oznaczać zniszczenie samochodu.
Przebywając w Bieszczadach codziennie rano poświęcałem kilka minut na notatki z wydarzeń dnia poprzedniego. Ot, takich parę "hasłowych" zapisów w kalendarzu - dotyczących tego, co się wydarzyło wczoraj. Bez nich już by taka szczegółowa relacja na pewno nie powstała.
Ale najpierw ogólnie.
Do Sękowca przyjechałem 14 września wieczorem, a wyjechałem stamtąd 7 października rano. Zatem pobyt w Bieszczadach trwał 22 "pełne" dni, z których 14 przeznaczyłem na wyprawy piesze, a 8 - na odpoczynek oraz na krajoznawcze i aprowizacyjne wycieczki samochodowe (te ostatnie głównie na bazar do Ustrzyk Dolnych po "chmilne micne" i "chlibnij dar").
Przez pierwsze 8 dni pobytu towarzyszyła mi żona, dość dzielnie (ale bez przesady) radząc sobie na bieszczadzkich szlakach. Natomiast cały czas był ze mną kolega z Radomia (Rysiek) - tak, ten sam, z którym włóczyłem się po Bieszczadach również rok i dwa lata temu.
Tydzień czasu w Zatwarnicy przebywali również Adam i Ania ("Żabki"). Wracając odwieźli mi żonę, nie musiała więc się tłuc do Warszawy pociągiem ani autobusem.
No i nie rozstawałem się z kotką Sabinką. Codziennie rano i wieczorem robiła obchód działki, czasem przynosząc do domu półżywe ze strachu myszy (łącznie trzy w ciągu całego pobytu).
Jeśli chodzi o podróż w obie strony, dwa razy po 450 km, to cóż tu opisywać ! Każdy zna nasze "polskie drogi", po których szaleją niedouczeni i jeszcze bardziej niezdyscyplinowani kierowcy - na zagranicznych, często tylko ładnie wyglądających gruchotach. Nie ma o czym pisać, a w każdym razie nie w tym miejscu.
Horrendalnie wkurzył mnie (i jest to naprawdę łagodny synonim !) tylko wjazd do Warszawy 7 października. Mój imiennik (jeszcze wtedy był komisarycznym zarządcą Warszawy) z powodów politycznych kazał zryć w tym czasie wszystkie najważniejsze trasy wjazdowe, aby nie dopuścić, a przynajmniej znacznie utrudnić przyjazd do stolicy oponentów Braci K. i ich koalicjantów. Na 7 października owi oponenci zaplanowali bowiem jakieś "kryteria uliczne" w Warszawie. Zatem władze Warszawy zarządziły remont nawierzchni najważniejszych dróg wjazdowych, w tym też tej od strony Krakowa i Katowic. W rezultacie od Janek na Ochotę jechałem ponad 2 godziny. Podjąłem wówczas ostateczną decyzję, na kogo będę głosował w zbliżających się wyborach samorządowych. Na Hanię mianowicie. Co też później uczyniłem, ale dopiero w drugiej turze. Aby nikt nie posądził mnie, że w 1-szej turze głosowałem na majora Fydrycha ( i bez mojej pomocy pokonał Wojciecha Wierzejskiego z LPR-u !!!), informuję, że w 1-szej turze wyborów samorządowych na prezydenta Warszawy swój głos oddałem na Marka Borowskiego.
Derty się pewnie teraz wścieka. Trudno, wybacz Stary.
Ogólne wrażenie z pobytu w Bieszczadach jest oczywiście bardzo korzystne. Pogoda dopisała, chociaż terminy dwóch ciekawych wycieczek po połoninach trochę źle zaplanowałem - musiałem trzymać głowę mocno na karku, aby mi jej nie zwiało gdzieś w doliny, no i za cały widok miałem mgłę dookoła. O tym dalej, w postach opisujących wycieczki 2 i 3 października.
Niektórym z Was moja relacja może wydać się zbyt realistyczna, a nawet przyziemna. Mało "ochów" i "achów" zachwytu i refleksji nad przyrodą, krajobrazem czy historią regionu. Ja po prostu, jako bieszczadzki "stały bywalec", mam to już od dawna za sobą. Gdyby ktoś jednak chciał poczytać, co mam do powiedzenia np. o historii Bieszczad, to odsyłam go do odpowiedniego linka na stronie głównej www.bieszczady.info.pl .
Jeszcze w Warszawie, wieczorem 13 września dostałem od Długiego sms-a z informacją o pożarze cerkwi prawosławnej w Komańczy. Zadzwoniłem od razu do Niego, chwilę pogadaliśmy o tym draństwie (jeśli to było podpalenie). Akurat się pakowałem do wyjazdu.
Kilka dni przed wyjazdem otrzymałem też e-mail od Michała. Zaproponował mi wspólną, jednodniową (dobrze całodniową !) pieszą wycieczkę na trasie Jabłonki - Sękowiec. Propozycję tę przyjąłem. Niestety, ostatecznie Michał nie mógł jednak przyjechać w Bieszczady w tym czasie, gdy ja tam byłem. Może więc będzie to nasza wspólna wyprawa w AD 2007 ?
W trakcie mojego pobytu wyremontowano drogę Dwernik - Brzegi Grn. przez Nasiczne. Położono nowy, równiutki asfalt. W porównaniu z tym, co tam było wcześniej, istne cudo. Jedzie się wspaniale, trzeba tylko bardzo uważać przy wymijaniu, omijaniu lub wyprzedzaniu. Szosa jest dość wąska, nie usypano jeszcze (wtedy, gdy ja tamtędy - kilka razy - przejeżdżałem) pobocza. W niektórych miejscach nawierzchnia drogi przewyższa teren o ok. pół metra. Zjechanie z niej choćby jednym kołem może oznaczać zniszczenie samochodu.