PDA

Zobacz pełną wersję : Hnatowe Berdo



azotox
14-01-2007, 17:37
HNATOWE BERDO

Zawsze intrygowała i z jakąś magiczną siłą przyciągała mnie ta góra. Często schowana w chmurach, jakby strzegła sobie tylko znanych tajemnic. Przy dobrej pogodzie, od zachodu, z Wetliny, majestatyczna i niedostępna, wyglądała jak olbrzymi strażnik czuwający nad osadą, od południa, z grzbietu Działu jesienią przypominała mi wylegującego się leniwie w ciepłych promieniach słońca rudego kocura.
Może żyje w niej jeszcze duch legendarnego Hnata, od którego wzięła nazwę?
Kiedy znajdowałem sie u jej podnóża pragnąłem uchwycić coś z klimatu dawno już minionych, przysłoniętych mgłą ludzkiej niepamięci czasów dzielnego „łycara”. Miałem cichą nadzieję przeżycia czegoś ulotnego, bliżej nieokreślonego, uchylenia rąbka jakiegoś głęboko przez górę skrywanego sekretu, który, wydawało mi się, posiadała.
Tak też było, kiedy czerwcowego wieczora wespół z „Nogą” – towarzyszem górskich wypadów – znaleźliśmy się u jej stóp.
Wczesnym rankiem następnego dnia wolno wspinaliśmy się pod Hnatowe Berdo mokrą po nocnej burzy leśną ścieżką. Ślizgające się po niej delikatne, jakby nieśmiałe promienie porannego słońca sprawiały, że wąska dróżka wyglądała jak żyłka złota zagubiona w soczystej zieleni młodych liści buczyny. Gdzieniegdzie, w prześwitach pomiędzy drzewami unosiła się tuż nad sciółką biała jak mleko mgiełka pary wodnej. Caly las wypełniony byl wilgocią, zielenią, słońcem i radosnym śpiewem ptaków.
Po dobrej godzinie marszu nasz uroczy trakt rozwidlał się na dwie cieniutkie scieżeczki, ledwo widoczne na podłożu zeschniętych buczynowych liści. Niewiele namyślając się skręciliśmy w lewą odnogę, by po chwili stanąć nagle przed zagradzającą nam drogę ścianą zbitego gąszczu. Była to zapora nie do przebycia. Co prawda, tuż przy ziemi widniał pośród pogmatwanej masy gałęzi, traw i kolczastych łodyg jeżyn mały tunelik będący przedłużeniem ścieżki i prowadzący w głąb zapory, ale nie było mowy abyśmy zdołali się nim przedrzeć. Zresztą, nie wiadomo było dokąd on prowadzi i co znajduje się na jego końcu. Wyglądało to na wejście do matecznika leśnego zwierza. Nie chcąc wracać na prawą odnogę (też nie wiadomo dokąd nas zaprowadzi) postanowiliśmy obejść niespodziewaną przeszkodę.Posuwajac się wzdłuż niej po miękkiej nawierzchni błotno-liściastej mazi (byl tu bowiem wysięk wody), powoli, wspinając sie coraz wyżej wychodziliśmy na północne zbocze „Hnata” zagłębiając się w strefę gąszczu karłowatej buczyny.
Im wyżej podchodziliśmy, tym stok stawał się coraz bardziej stromy, zamieniając się w końcu w kilkudziesięciometrowej wysokości, niemal pionową ściankę. Musieliśmy ją pokonać, by wydostać się na szczyt. Nie było to proste. Fantazyjnie powyginane, sztywne i twarde niemal jak stalowe pręty gałęzie buczyny co chwila zagradzały drogę, czepiały się plecaka i odzieży, boleśnie wbijały w uda i pomiędzy żebra, bezlitośnie chłostały po policzkach, dłoniach i głowie. Pod butami zbita masa pełzających, jeżynowych, łodyg, jakiegoś zielska i ogromnych liści lepiężnika skrywała rumowisko kamieni. Trudno było pewnie postawić nogę. Porządnie umordowaliśmy się walcząc z tym wszystkim, zanim uszliśmy z owego zielonego piekła na podszczytową połoninę. Chwytając się traw i wystających kamieni stanęliśmy na grani Hnatowego.
Trudy wspinaczki wynagrodził nam rozciągający się stąd wspaniały widok. Położyliśy się wygodnie na trawie i chłonęliśmy zapierający dech krajobraz: daleko w dole, jak połyskujący w słońcu, olbrzymi czarny wąż, cienką nitką snuła się Duża Obwodnica. Ponad nią rozłożyły swe masywne, przysadziste grzbiety Wetlińska, Caryńska i Dział z Rawkami. Z ich zboczy porośniętych ciemnozielonymi lasami wynurzały się wielkimi łysinami trawiaste połoniny. Dalej niewyraźnie majaczyły wierzchołki pasma granicznego.
Ponad nimi wzrok nie znajdował już oparcia błądząc po bezmiarach przestrzeni i ginąc gdzieś daleko na horyzoncie w sinej mgiełce skrywającej nieodgadnione światy ruskego pogranicza. Wokół panowała niezmącona cisza. Nigdzie w dole nie dostrzegało się żadnego ruchu. Odnosiło się wrażenie, ze czas się zatrzymał, a istnieje jedynie przestrzeń.
Tylko wysoko, zawieszona pomiędzy nieskończonością błękitu a bezgraniczem zieleni, żeglowała para orlików. Zapewne tak samo jak wtedy, gdy na spienionym rumaku z rozwianą grzywą pędził w przepaść poszarpanych skałek Berda szumny rycerz w srebrzystej zbroi...

(1983)

eldoopa
19-01-2007, 13:06
Od pewnego czasu też coraz bardziej intryguje mnie ta góra, tylko że teraz dodatkową przeszkodą mogą być panowie z jakże sympatycznego BPN-u, ale z drugiej strony bez ryzyka nie ma przyjemności :D