PDA

Zobacz pełną wersję : Od Świerczewskiego do Majstra Biedy :)



eldoopa
19-01-2007, 12:57
Dziendobry jestem tu nowy i pomyślałem że wkleje jakieś wspomnienia z wypadów w Biesy. Powiedźcie czy da sie to wogóle czytać, jak komuś się spodoba to postaram sie dodać jeszcze trochę opisów (nie opisuje chodzenia po połoninach i oklepanych szlakach bo to z góry byłoby nudne).
A i jeszcze pytanko, można opisać tutaj jakies trasy nazwijmy to "poza prawem" :twisted:

11-13 wrzesień 2004 r.

Kolejna wyprawa w kierunku Jabłonek, lecz tym razem zaczęliśmy od Kołonic (zwanych przez Kamila 'Kołaczyce' - wrzesień 2005). Czarnym szlakiem w kierunku Jawornego. Po chwili drogi znudziły się nam oklepane, znakowane ścieżki i postanowiliśmy ruszyć wzdłuz potoku. Jak to bywa z chodzeniem wzdłuż potoków zaliczyliśmy kilka poślizgów. Pierwszy ja w dół wąwozu, zatrzymałem się dopiero na jakimś zwalonym drzewie, potem Kamil pojechał na kamieniu w potoku ale najlepsze miało dopiero nastąpić...Otóż chwilę później Michał tak ciekawie się poźlizgnął że wylądował po pas w wodzie razem z namiotem w którym mieliśmy spać. Gdy potokowy szlak przegrodził nam zarośnięty mostek wydrapaliśmy się na górę, gdzie w środku lasu ukazało się nam rondo, tak rondo w centrum bieszczadzkiej głuszy. Po chwili podziwiania tego cuda i wykonaniu zdjęć ruszyliśmy dalej w kierunku Jawornego, po dordze znajdując dwa kilogramowe prawdziwki. Ok godziny 17 znaleźliśmy się przy drodze w okolicy Maniowa, gdzie próbowaliśmy złapać stopa, bądź to do Cisnej bądź do Woli Michowej, więc zatrzymywaliśmy samochody jadące w dwóch kierunkach. Niestety jednak żaden się nie zatrzymał i wybraliśmy się w kierunku latarni Wagabundy na piwko, bez butów w skarpetkach co wyglądało nadwyraz śmiesznie. Po drodze dwa zjęcia; psa pasterskiego i Cyca ktory postanowił z dużej obwodnicy bieszczadzkiej stworzyć sobie przybytek. W Woli Michowej uraczyliśmy się piwem po czym poszedłem pstryknąć zdjęcie zachodowi słońca, które jednak jakoś za szybko sie schowało i prawie nic z tego nie wyszło (zdj.). Po powrocie z sesji fotograficznej czekaliśmy na autobus który miał nadjechać i nawet się zatrzymał, kupiliśmy niewiadomo dlaczego bilety do Żubraczego a nie do Cisnej gdzie mieliśmy dojechać i kolejny raz zostaliśmy na drodze, jakieś 15km przed Cisną. Ponieważ robiło się ciemno coraz mniejsze szanse były na złapanie stopa a postanowienie było - dojść do Cisnej. Na szczęście jakis facet zatrzymał się takim mini-van'em i zapakowaliśmy się do środka, tylko Cycu zapomniał drzwi zamnknąć i gdy facet ruszył ten juz gotów lub nie gotów był opuścić okazję... Teraz juź spokojenie jadąc dostaliśmy się do Siekierezady gdzie miała się zacząć prawdziwie bieszczadzka impreza. Zamówiliśmy po piwie, ja oczywiście swoje 'ulubione' bieszczadzkie zapiekanki, Kamil z Michałem jakieś krokiety, które też coś im nie chciały wejść. W między czasie jak to bywa przyszła ochota na jakieś tanie, niekoniecznie dobre wino. Kupiliśmy 2 butelki nalewki miętowej, jednak po otworzeniu pierwszej Kamil szybko poleciał wymienić ją na coś innego. Sprzedawca był na tyle miły że bez problemu wymienił nam na 'Winogronówkę' (rys.), która okazała się wcale nie lepsza od miętówki. Ponieważ wino okazało się średnio apetyczne zapewne z powodu zawartości dużych ilości karbolowego dopalacza sączyłem sobie do niego przez 3 godziny piwo, Cycu okazał się juednak lepszy bo jemu wystarczyło na 5 godzin. W między czasie dosiadła się jakaś ekipa do stolika obok i zaczęli pić takie dziwne niebiesko-błękitne trunki, serwowane w kieliszkach, więc można było wywnioskować że dinks zwany tutaj SS-likierem to to nie jest. Po chwili zastanowienia zacząłem wypytywać cóż to jest...było to ów Kamikaze, niestety takim mordom jak nasze nieznane. Ale znajomi-nieznajomi okazali się także mili i zaserwowali nam 2 kolejki. Od słowa do słowa okazało się że są ze Szczecina, rozmowa potoczyła się gładko jak powiedziałem że tam studiuję. W wyniku dyskusji dostaliśmy jeszcze jakiś trunek, po czym Kamil stwierdził że nie będziemy chamy i też im coś postawimy, najlepiej nasze wino, którego 0,7l kosztowało troszkę mniej niż 0.05l Kamikaze. Impreza później potoczyła się z górki, Cycu zniknął gdzieś z Michałem i jakimś gościem od gitary, ja w między czasie usiłowałem nawiązac jakiś kontakt z niewiastą przy barze. Później doszukałem się nadto wesołych współtowarzyszy przy palenisku na polu namiotowym gdzie tworzyli jakąś bliżej nieokreśloną muzykę. Po chwili namawiania wróciliśmy z gitarą do dużo cieplejszej Siekierezady, gdzie znów spotkaliśmy jakiś ludzi tym razem z Gdańska. Nawet podobała się im moja gra na gitarze choć dla mnie nie było różnicy między dolną czy górną E. Po konsultacjach z ekipą ze Szczecina mogliśmy przespać się u nich w bagażowni, bo mieli taki ogromny namiot.

Dzień 2:

Nad ranem kiedy wszyscy zaczęli sie budzić i dochodzić do siebie zauważyli że mają dodatkowych lokatrów w namiocie, ale po chwili przypomnieli sobie kim jesteśmy, na szczęście. Kiedy wyprowadziliśmy sie od nich i zapakowaliśmy rzeczy musieliśmy już tylko po cichu opuścić pole namiotowe co by uniknąć myta. Pod nieobecność pana przy wejściu przemknęliśmy niezauważeni by zjeść śniadanko i wypić jakąś ciepłą herbatę. Po posiłku bylliśmy gotowi do dalszej drogi, jak się później okazało nie wspólnej. Dotarliśmy do Dołżycy i ponieważ był to już wrzesień Michał musiał udać sie nazajutrz do szkoły wiec musiał dojść do jakiegoś przystanku komunikacji międzymiastowej. Ja więc udałem się drogą w stronę Terki. Michał z Kamilem czarnym szlakiem przez Falową na Smerek. O stopa było ciężko więc większość drogi przebyłem po asfalcie, przynajmniej jego resztkach z buta. Kawałek podwiozła mnie wycieczka autokarem, niestety później zawracali, więc drogę od Polanek do Zawozia pokonałem marszem. Zmęczenie dało się we znaki gdy dodreptałem do Sakowczyka /Sawkowczyka/ więc postanowiłem skrócić sobie drogę przez Fedżat i pójść przez las. Już raz miałem taki plan gdy szliśmy tędy z Kamilem ale jakoś odwiódł mnie od tego pomysłu i chyba miał rację. Teraz jednak niezależny od nikogo mogłem spokojnie przemieżyć tą trasę. Jak sie okazało pomysł nie był najtrafniejszy bo mapa była z 81' a kompasu też nie posiadałem. Jak sie okazało kartografowie nanieśli tylko 1 z 5 potoków które tam przepływaja a na oko ciężko było ustaliś który to był z owej piatki. Tak więc kierując się intuicją postanowiłem dojść do drogi która powinna być za wzgórkiem jednak tam był tylko kolejny potok a za nim kolejny. Gdy wyszedłem na jakiś szczyt, postanowiłem pochwalić się swoim błądzeniem z Cycem, który w tym czasie jak można wnioskować z sms'a przeżywał także chwile grozy, a mianowicie: 'Jesteśmy na szczycie, wyciągnęliśmy zupki i butle gazową ale nie mamy zapałek'. No cóż bywa i tak.... Teraz postanowiłem za wszelką cenę dojść do tej zasranej drogi, minęła chwila i wynurzyłem się z lasu na jakiejś polanie, niezupełnie o to chodziło ale jak się okazało za chwile wyszedłem dokładnie w miejscu które zaplanowałem na początku skracania drogi. Tym sposobem szczęśliwie dotarłem do Zawozia, gdzie w sklepie zakupiełem kiełbaskę na grilla i napój bogów - piwo Żywiec, sztuk dwie. Gdy kiełbaski smażyły się zabrałem sie za nowo zakupioną lekturę 'Majster Bieda czyli Zakapiorskie Bieszczady' autorstwa Andrzeja Potockiego. Jak miało się okazać wkrótce będzie to moja ulubiona lektura którą przeczytam n-razy w przeciągu najbliższego roku, gnijąc w Szczecinie. Od tej książki i zesłania do Szczecina zaczęła się moja pełna fascynacja bieszczadami i wszystkim co z nimi związane.

eldoopa
19-01-2007, 12:58
heh miejsca brakło, chyba bedzie nudno...:neutral:

Dzień 3:

Trzeci dzień miał upłynąć spokojnie pod znakiem odpoczynku w Zawoziu ze względu na słabej jakości pogodę. Jednak w południe gdy pogoda polepszyła się instynkt łaziora dał o sobie znać i wybrałem się z wzdłuz brzegu zalewu solińskiego. Podróż zacząłem w miejscu ujścia potoku Kadłubina kierując się w stronę mostu w Bukowcu. Jak miało się już w krótce okazać pomysł był dość szalony ze względu na średnio-wysoki poziom wody i strome brzegi bądź ich brak... Już na początku napotkani wędkarze powiedzieli mi że dalej brzegiem nie dojdę, ale jak to bywa, jak sam nie spróbujesz to się nie dowiesz. No i faktycznie po wielkich trudach przeszedłem nad niezłą skarpą, potem było trochę lżej bo ścieżką nad brzegiem, ale najlepsze dopiero miało nadejść. Pomimo zaopatrzenia się w dwie laski ze znalexionych patyków nogi same obsówały się w kierunku zalewu. Gdy zdawało się że to juz koniec wędrówki i że juz będzie most okazało się że przejść się nie da i trzeba będzie obejść cały cypel brzegiem bo zarośla są tak gęste że nawet nogi nie da sie tam postawić /dosłownie/. Nieco z mieszanymi uczuciami ruszyłem dalej bo zawracać też byłoby bez sensu a iść dalej jeszcze bardzie głupim wydawało się pomysłem...ale. Po obejściu cypla skończyły się naniesione śmieci, patyki oszwary i już nie tak łatwo było iść. Teraz trzeba było trzymać się 30cm szerokości brzegu, który na całej swojej długości przypominał niezłe trzęsawisko. Tutaj kolejny raz sprawdził się mój patent, czyli rozcięte spodnie. Wszystko było dobrze do puki było jeszcze te parę cm brzegu, niestety później krzaki zaczęły wyrastać z wody i nie sposób było przez nie się przedrzeć. Trzeba było podążać bardziej nad nimi niż między ale kolejny raz zaparcie wygrało z naturą i w długą chwilę później dotarłem do mostu w Bukowcu. Kurzu na tych przeklętych krzaczorach było tyle że jak wysiąkałem nos nad mostem to z jamy nosowej wydobywało się samo śluzowe błoto i to przez dłuższy okres smarkania. Teraz już spokojnie drogą do Wołkowyji, gdzie w przydrożnym sklepie zakupiłem 1l Coca-Coli, tak w nagrodę za przejście tym brzegiem. Kawałek za Wołkowyją już stopem wydawałoby się do Sanoka, ale jednak w Hoczwi kolejny raz dał o sobie znać zmysł łaziora i kazalem się wysadzić na krzyżówce i podążyłem w kierunku Gruszki, wcześniej zaopatrując się w szybkie kalorie w sklepiku. Kolejny raz dała o sobie znać niezbyt dokładna mapka, gdyż ktoś znowu zapomniał na nią nanieść kilka ścieżek i większość potoków, wzdłuż których miałem dojść do Leska. Już wydawało się /zgodnie z mapą/ że jestem na grani i zgodnie z potokiem powinienem wyjść przed Leskiem, i owszem wyszedłem przed Leskiem ale jakieś 10km tzn przed Łączkami, no cóż autorowi mapy pozostałe strumyki musiały wydać się nieistotne. Po drodze spotkałem wysyp dorodnych maślaków, które nazbierałem do metalowego garnuszka bo niestety żadnego worka nie było pod ręką ani w plecaku. Grzybki okazały się bardzo smaczne, wzbogacając wieczorną jajecznicę już w domu, do którego podwieźli mnie jacyć turyści z Wrocławia.

Stały Bywalec
21-01-2007, 07:15
Okay, bardzo ciekawe. Przeczytałem dokładnie, z mapą (nowszą niż Twoja :smile: ) obok.

Koniecznie pisz dalej.

eldoopa
21-01-2007, 16:08
miło że się podoba, choć jakos mało odpowiedzi:???:

Stały Bywalec
21-01-2007, 17:35
miło że się podoba, choć jakos mało odpowiedzi:???:
Tym się nie przejmuj. Patrz na liczbę odsłon (czy się zwiększa).

eldoopa
21-01-2007, 18:34
pytanie kto dociera do konca hehe :)

Juraj
24-03-2007, 17:57
Przepraszam,ale widzę wadę glówną. Idziesz,idziesz i idziesz,ale literacko niewiele z tego wynika. Pardon,ale za dlugie to.

Barnaba
02-04-2007, 11:27
Mi pasuje ta opowieść, co do łażenia poza prawem....... nie krępuj się. No chyba że nastąpi fala krytyki, to polecam się na priv.

buba
02-04-2007, 18:58
a mnie w tej relacji brakuje zdjec!!! domagam sie zdjec!! :)

Barnaba
02-04-2007, 19:07
no tak, racja... to co ze zdjęciami?

Juraj
02-04-2007, 20:27
nie życzę, eldoopie fali krytyki,podkreślam dłużyzny, brak widzenia swiata otaczającego,"marsz z centymetrem",brakuje przemyśleń ,samo "wędrowanie nogami" nie wystarczy,ale życzę dalszego ciągu,jesli jest o czym pisać,no i warto zwracac uwagę na błędy w pisowni.

eldoopa
04-04-2007, 00:33
Dłużyzna, fakt, chciałem opisać wszystko w miarę dokładnie, myślałem jednak że czytać sie będzie to w miarę dobrze (choć pisarz ze mnie marny) bo nie chciałem jak Mickiewicz zajmować się opisami przyrody itp, pisałem to bardziej dla siebie, cóż widać -wieszcz nawet jak zanudza jest najlepszy ;P

Jabol
04-04-2007, 09:43
Spoko eldoopa8-) Podoba mi sie wasze podejście do wędrówki i zapał do łażenia. Poraz kolejny dałeś dowód na to że nieodłącznym elementem "przygodotwórczym" jest chodzenie ze starą mapą Pepewuka:wink: Starsi wedrowcy juz pewno uśmiechaja sie do wspomnień:mrgreen: Jeśli chodzi o talent narratorski: Bozia daje - bozia zabiera... Za to rysunki na swej stronce masz nieszpetne:))) pozdrawiam
P.S. A nudziarza -rymarza Mickiewicza też nie poważam:grin:

eldoopa
04-04-2007, 13:02
dzięki :)

Juraj
04-04-2007, 14:57
Do eldoopa: a ja zachęcam do pisania,bo opowiadania o wędrowaniu są u nas na wyginięciu. Warto do tej sztuki powracać. Co do Mickiewicza,to nie trzeba go lekceważyć,bo trzeba by zanegować całą epokę kulturową,do ktorej należał.

Derty
04-04-2007, 16:28
Hej:)
A mnie się podoba. I już. Bo po prostu czytam i widzę w myślach miejsca, w których byłem. A jeśli nie byłem, to sobie wyobrażam, jak tam jest i już mnie w nie ciągnie. Iść, ciągle iść. Pewien teren w pewnej puszczy przelazłem już ze sto razy choć ma niespełna 200 ha i będę nadal tam łaził, bo każdy krok tam to nowy świat (choć już niektóre drzewa ponazywałem na własny użytek, żeby sobie z nimi wymieniać ukłony bardziej prywatne). To niesamowite, że można iść i się tym cieszyć i to czuję w eldoopowej powieści. A forma pisania mnie nie rusza. Moja bywa gorsza.
Pozdrawiam Nałogowych Łazików,
Derty

Juraj
04-04-2007, 20:37
bardzo plastycznie to ująłeś,derty,pozdrawiam!