eldoopa
21-01-2007, 16:38
21-25 czerwiec 2003 r.
To była pierwsza taka długa i przemyślana wycieczka, bo później chodziliśmy jak wyszło i generalnie jak nam pasowało. Planowo miało być 8 dni; trasa Sanok - Solina tylko naokoło. Wyszliśmy z Sanoka i nowowytyczonym szlakiem w kierunku Suliły. Szlak jak się okazało faktycznie był nowy, tylko że zwykle to co nowe jest w dobrym stanie, szlak był zupełnie niewidoczny, zarośnięty i bardzo kiepsko oznakowany. Po samym wejściu do lasu co kawałek trzeba szukać szlaków na drzewach, które lubią się chować. Początkowo trasa niezbyt ciekawa, gęsty las, z powojami pod nogami utrudnia marsz. W połowie drogi na Suliłę, zaczynają sie większe problemy ponieważ ciężko jest znaleźć ścieżkę ze szlakiem. Co kilkaset metrów zrzucamy plecaki i szukamy szlaku, jest ciężko ale posówamy się powoli do przodu. Punkt krytyczny następuje dopiero kiedy dochodzimy do trzech krzyżujących się dróg (ścieżek rozjeżdżonych ciągnikami) ponieważ w promieniu 200 albo i więcej metrów nie można odnaleźć choćby kawałka szlaku. Po długich poszukiwaniach, ktoś w końcu usiadł pod jakimś zwalonym drzewem i od spodu zauważył szlak. Zrobiło się gwarnie i wesoło, że coś mamy, ale dalej nie wiadomo było w którą drogę mamy skręcić. Ale odnaleziony szlak wytyczał kierunek poszukiwań kolejnych znaków i tak po ok 40 min łażenia za znaczkami udało się nam odnaleźć kolejny, prowadzący dalej prawie niewidoczną dróżką.
Kolejne godziny mijały, choć droga nie była zbyt atrakcyjna. Pod wieczór w deszczu docieramy na Suliłę, krótkie poszukiwanie miejsca na nocleg, które znajdujemy u podnóża góry. Rozkładamy namioty, kilka prób rozpalenia ogniska, ale mokre drzewo nie jest najlepszym materiałem, tak więc praktyczniejsza okazuje się butla gazowa Michała. Kórtki posiłek i spanko.
22 czerwiec 2005
Z Suliły niebieskim szlakiem na Chryszczatą, potem czerwonym przez Wołosań i Jaworne do Cisnej. Był to jeden z trudniejszych dni i jedno z ciekawszych zejścio-podejść do Cisnej. Na mapie z zaznaczonym 1 wzniesieniem pełni optymizmu zaczęliśmy dochodzić do Cisnej, jak się nam wydawało. W praktyce jednak wzniesień było 9, więc kolejny raz praktyka z teorią się nieco wyminęły. Kiedy doszliśmy do Cisnej pierwszy sklep zamknięto nam przed nosem choć plackiem leżałem na schodach. Ale już w centrum mielismy do wyboru szereg knajp z zapiekankami i takim innym gównem. Generalnie zapiekanki w bieszczadach nie mają sobie gorszych jednak po zejściu z gór zawsze są najlepsze. Niestety miejscowy bar legenda - Siekierezada był nieczynny więc udaliśmy się do Trolla - trochę dziwna to nazwa jak na bieso-czarcie góry, ale cóż. Wtedy to ów słyszałem jedną z lepszych wiązanek od Eli H.- wówczas swojej dziewczyny: "Misiek, k**** ty ch***", dość zabawna zbieranina pozytywów i negatywów, no ale wszystko przez to że nadepnąłem jej na tył stopy z której zeszła jej praktycznie cała skóra od butów, tu też ów Ela zakończyła tą wycieczkę i jak miało się okazać ja też nie dotrwałem do końca, lecz po kolejnych 2 dniach z naciągniętymi dwoma Achillesami udałem się na rehabilitację do Zawozia. Ale za nim to nastąpiło były jeszcze 2 dni na szlaku granicznym.
23 czerwiec 2005
Z Cisnej wydrapaliśmy się /dosłownie/ na Jasło, tam była dłuższa przerwa bo nawet z krótką drzemką a wszystko po to by o zmierzchu dojść na pstrą tzn. Rabią Skałę. Tam pierwszy raz wbrew planowi /oficjalnemu/ postanowiliśmy przenocować nie zchodząc do Wetliny. Noclego pod namiotem na stromej skarpie nie koniecznie był najlepszy i najbezpieczniejszy ze względu na niedźwiadki itp miejscowe zwierzaczki. Ale Elvis zamast postawić przedsionek od namiotu, zabrał rurki do środka i jak zapytałem po co mu je, odparł: "A bo jak przyjdzie taki niedźwiedź to go pokłuję" no cóż może nie były to widły ale zawsze coś. Kiedy upewniliśmy się że straż graniczna ani panowie od BPN nas nie odwiedzą położyliśmy się, prawie na siedząco spać.
24 czerwiec 2005
Zaraz z rana pozbieraliśmy namiot i po cichu dalej granicznym na Kremenaros /Krzemieniec/, potem na Wlk Rawkę i niebieskim szlakiem do Ustrzyk Górnych konkretnie do Kremenarosa, tym razem już baru na nocleg i piwo. Oj, nic tak nie smakuje jak piwo po 2 dniach samej wody... Na drugi dzień reszta wycieczki podążyła dalej zaś ja z naciągniętymi Achillesami, Piotrek ze spuchniętym kolanem, bez butów jak później zauważył i kilkoro innych z innymi potrzebami zapakowaliśmy się do autobusu oni do Sanoka, ja do Leska a potem do Zawozia. Tak wyglądał pierwszy etap, poznawania granicy Polsko-Słowackiej, i w części Ukraińskiej bo przecież na Kremenarosie się zbiegają.
To była pierwsza taka długa i przemyślana wycieczka, bo później chodziliśmy jak wyszło i generalnie jak nam pasowało. Planowo miało być 8 dni; trasa Sanok - Solina tylko naokoło. Wyszliśmy z Sanoka i nowowytyczonym szlakiem w kierunku Suliły. Szlak jak się okazało faktycznie był nowy, tylko że zwykle to co nowe jest w dobrym stanie, szlak był zupełnie niewidoczny, zarośnięty i bardzo kiepsko oznakowany. Po samym wejściu do lasu co kawałek trzeba szukać szlaków na drzewach, które lubią się chować. Początkowo trasa niezbyt ciekawa, gęsty las, z powojami pod nogami utrudnia marsz. W połowie drogi na Suliłę, zaczynają sie większe problemy ponieważ ciężko jest znaleźć ścieżkę ze szlakiem. Co kilkaset metrów zrzucamy plecaki i szukamy szlaku, jest ciężko ale posówamy się powoli do przodu. Punkt krytyczny następuje dopiero kiedy dochodzimy do trzech krzyżujących się dróg (ścieżek rozjeżdżonych ciągnikami) ponieważ w promieniu 200 albo i więcej metrów nie można odnaleźć choćby kawałka szlaku. Po długich poszukiwaniach, ktoś w końcu usiadł pod jakimś zwalonym drzewem i od spodu zauważył szlak. Zrobiło się gwarnie i wesoło, że coś mamy, ale dalej nie wiadomo było w którą drogę mamy skręcić. Ale odnaleziony szlak wytyczał kierunek poszukiwań kolejnych znaków i tak po ok 40 min łażenia za znaczkami udało się nam odnaleźć kolejny, prowadzący dalej prawie niewidoczną dróżką.
Kolejne godziny mijały, choć droga nie była zbyt atrakcyjna. Pod wieczór w deszczu docieramy na Suliłę, krótkie poszukiwanie miejsca na nocleg, które znajdujemy u podnóża góry. Rozkładamy namioty, kilka prób rozpalenia ogniska, ale mokre drzewo nie jest najlepszym materiałem, tak więc praktyczniejsza okazuje się butla gazowa Michała. Kórtki posiłek i spanko.
22 czerwiec 2005
Z Suliły niebieskim szlakiem na Chryszczatą, potem czerwonym przez Wołosań i Jaworne do Cisnej. Był to jeden z trudniejszych dni i jedno z ciekawszych zejścio-podejść do Cisnej. Na mapie z zaznaczonym 1 wzniesieniem pełni optymizmu zaczęliśmy dochodzić do Cisnej, jak się nam wydawało. W praktyce jednak wzniesień było 9, więc kolejny raz praktyka z teorią się nieco wyminęły. Kiedy doszliśmy do Cisnej pierwszy sklep zamknięto nam przed nosem choć plackiem leżałem na schodach. Ale już w centrum mielismy do wyboru szereg knajp z zapiekankami i takim innym gównem. Generalnie zapiekanki w bieszczadach nie mają sobie gorszych jednak po zejściu z gór zawsze są najlepsze. Niestety miejscowy bar legenda - Siekierezada był nieczynny więc udaliśmy się do Trolla - trochę dziwna to nazwa jak na bieso-czarcie góry, ale cóż. Wtedy to ów słyszałem jedną z lepszych wiązanek od Eli H.- wówczas swojej dziewczyny: "Misiek, k**** ty ch***", dość zabawna zbieranina pozytywów i negatywów, no ale wszystko przez to że nadepnąłem jej na tył stopy z której zeszła jej praktycznie cała skóra od butów, tu też ów Ela zakończyła tą wycieczkę i jak miało się okazać ja też nie dotrwałem do końca, lecz po kolejnych 2 dniach z naciągniętymi dwoma Achillesami udałem się na rehabilitację do Zawozia. Ale za nim to nastąpiło były jeszcze 2 dni na szlaku granicznym.
23 czerwiec 2005
Z Cisnej wydrapaliśmy się /dosłownie/ na Jasło, tam była dłuższa przerwa bo nawet z krótką drzemką a wszystko po to by o zmierzchu dojść na pstrą tzn. Rabią Skałę. Tam pierwszy raz wbrew planowi /oficjalnemu/ postanowiliśmy przenocować nie zchodząc do Wetliny. Noclego pod namiotem na stromej skarpie nie koniecznie był najlepszy i najbezpieczniejszy ze względu na niedźwiadki itp miejscowe zwierzaczki. Ale Elvis zamast postawić przedsionek od namiotu, zabrał rurki do środka i jak zapytałem po co mu je, odparł: "A bo jak przyjdzie taki niedźwiedź to go pokłuję" no cóż może nie były to widły ale zawsze coś. Kiedy upewniliśmy się że straż graniczna ani panowie od BPN nas nie odwiedzą położyliśmy się, prawie na siedząco spać.
24 czerwiec 2005
Zaraz z rana pozbieraliśmy namiot i po cichu dalej granicznym na Kremenaros /Krzemieniec/, potem na Wlk Rawkę i niebieskim szlakiem do Ustrzyk Górnych konkretnie do Kremenarosa, tym razem już baru na nocleg i piwo. Oj, nic tak nie smakuje jak piwo po 2 dniach samej wody... Na drugi dzień reszta wycieczki podążyła dalej zaś ja z naciągniętymi Achillesami, Piotrek ze spuchniętym kolanem, bez butów jak później zauważył i kilkoro innych z innymi potrzebami zapakowaliśmy się do autobusu oni do Sanoka, ja do Leska a potem do Zawozia. Tak wyglądał pierwszy etap, poznawania granicy Polsko-Słowackiej, i w części Ukraińskiej bo przecież na Kremenarosie się zbiegają.