PDA

Zobacz pełną wersję : Duże zwierzę



sir Bazyl
26-04-2007, 23:20
- Dziesięć minut postoju! -Rzucił przez ramię kierowca wyłączając silnik. Pora więc poczynić pierwsze kroki, kroki że tak napiszę wędrowne, a nie te szare, zwykłe, codzienne, zabiegane lecz przeciwnie, kroki jasne, radosne, prowadzące akurat w tej chwili do pobliskiego sklepu po browca i inne takie tam prowianty. To moje poranno-raźne kroczenie przerwał zastępując mi drogę nieznany mi człowiek o złotych zębach. Radosna moja twarz skłoniła go również do szerokiego uśmiechu. A trzeba Wam wiedzieć, że niebo tego dnia było piękne, ni chmurki, ni obłoczka, słońce świeciło więc całą swoją mocą a garnitur jego zębów lśnił i migotał. Po trwającym przez chwilę obopólnym szczerzeniu się do siebie, obcy Pan przystąpił do składania mi jak najbardziej jednoznacznych ofert, bynajmniej nie jakichś bezecnych lecz typowo handlowych:
- Papieroski? -Spytał z charakterystycznym akcentem.
- Nie, dziękuję, nie palę.
- Wódeczka? -Ciągnął niezrażony.
- Dziękuję, nie piję. -Nie wiedzieć czemu skłamałem.
- No to może chociaż cukiereczki dla żony? -Nie dawał za wygraną.
Nim zdążyłem otworzyć usta, sam z nieukrywanym rozbawieniem odpowiedział sobie:
- Pewnie żony u niego też nie ma! I tu spudłował haniebnie, ale nie wyprowadzałem go z błędu bo czas uciekał, a dziesięć minut to dziesięć minut. Ruszyłem więc do sklepu, a tam cóż, sklep jak sklep, nawet na półkach poukładane w odpowiedniej kolejności (szukany towar zaraz w pierwszym rzędzie) dzięki czemu jeszcze w ramach przyznanego mi czasu, siedząc na tylnej kanapie teleportującej mnie maszyny, usłyszałem miły memu sercu dźwięk: csssyyyt...pstryk!
Złoty balsam wypełniał moje wnętrze, złote słonko świeciło na niebie, złote zęby połyskiwały tu i ówdzie w okolicach dworca autobusowego PKS a ja obserwując przez szybę pobliskie tereny, śpiewałem sobie w duchu (by swoją „muzykalnością” nie narażać co wrażliwszych estetycznie współpasażerów na niewątpliwe katusze) piosenkę miejscowej formacji o tym, że – „to stolica Bieszczad jest”.
Ruszyliśmy dalej.

Browar
27-04-2007, 00:16
A gdzie się poniewierałeś?

sir Bazyl
27-04-2007, 00:33
A gdzie się poniewierałeś?

Mniej więcej w tym kierunku:

- Do widzenia! -Rzuciłem tym razem ja przez ramię, zeskakując z ostatniego stopnia na pobocze drogi. Zaciągnąłem się pełną piersią, chciałoby się napisać świeżym, górskim powietrzem ale niestety nieopatrznie znalazłem się w chmurze spalin ciągnących się za odjeżdżającym autobusem. Coś tam rzuciłem pod niewiadomo czyim adresem w powietrze, jednocześnie bacznie obserwując otoczenie. Czujność moja spowodowana była zasłyszaną zimową porą w TvRZ informacją, iż znalazłszy się jak mawiają na tym bieszczadzkim biegunie zimna, wystarczy rozejrzeć się wokół, by zobaczyć nieprzebrane chmary jeleni pasących się tu i ówdzie. Zlustrowawszy dokładnie otoczenie, doszedłem do wniosku, że musiałem oglądać program Pana Potockiego z cyklu „Baśnie i legendy bieszczadzkie”. Niezrażony brakiem choćby wizualnego kontaktu z fauną bieszczadzką zarzuciłem garb na plecy i ruszyłem obraną drogą przez most i w górę. Idę sobie i idę, buty człapią o asfalt, aż tu patrzę a z góry idą w moją stronę służby mundurowe. Jak się po chwili okazało służby były płci pięknej, jedna o ciemnoblond, druga o kasztanowych włosach. Podczas krótkiej rozmowy zacząłem nabierać ochoty na wstąpienie do służby, lecz myśl tą szybko odrzuciłem zastępując ją gorącymi fantazjami o osobistej rewizji dokonywanej na mojej skromnej osobie przez strażniczki naszych granic. By nie zanudzać czytających, szczegółów podawał nie będę i pożegnawszy dziewczyny ruszam dalej.

Anyczka20
27-04-2007, 00:46
Ciekawe czy te strażniczki w Stuposianach też miały piękny złoty uśmiech? ;)

sir Bazyl
27-04-2007, 14:36
W miejscu, w którym czuć kwaśny zapach dymu skręciłem w odpowiednią stronę czyli w bok i po chwili moim oczom ukazało się wywieszone na drewnianym kołku ogłoszenie o następującej treści:
UWAGA! Ostoja zwierzyny! WSTĘP WZBRONIONY!
Struchlałem! :wink: I tak sobie truchlejąc oczami wyobraźni widziałem rozszalałe stada szarżujących w moim kierunku popielic, czy unoszącego mnie w szponach do swojego gniazda, celem wykarmienia młodych – jastrzębia. Wizje te tylko spotęgowały moją ciekawość, co też znajduje się tam, za tą najeżoną wykrzyknikami tablicą. Poza tym bilet na biegun zimna ze stolicy Podkarpacia kosztuje nie mniej, nie więcej jak 21,50 złociszy i za sprawą byle blaszannej tablicy zrezygnować z obranej drogi nie zamierzałem, tym bardziej, że na obu moich ramionach pojawiły się anioły (z gatunku tych drugich - tych o ciekawszym usposobieniu) słodko szepcząc mi do uszu: Idź Bazyl, idź........a nie pożałujesz!
Biorąc pod uwagę wszystkie za i ani jednego przeciw, śmiało ruszyłem przed siebie.

Henek
28-04-2007, 10:16
A w biegunie zimna, w zagrodzie koło sklepu biegał sobie zwierzak o którym kiedyś pisano ... że jest zły i ma bardzo ostre kły.
To może on teraz zwiał do ostoji zwierzyny ???

sir Bazyl
17-05-2007, 00:18
Idąc sobie drogą, wymoszczoną w bardziej podmokłych miejscach grubymi żerdziami, zastanawiałem się jak to jest z tymi zakazami, skoro pewien przedsiębiorczy myśliwy z pobliskiego Kazimierzowa oferuje turystom za odpowiednią opłatą prawdziwe Camel trophy właśnie przez te tereny. A zresztą...pies to trącał! Porzuciłem te jałowe rozważania i wyostrzywszy na maxa wszystkie zmysły oddałem się kontemplacji przyrody. Już po chwili usłyszałem łopot skrzydeł i ujrzałem nadlatującego z prawej części ostoi stwora kosmatego. Ten czarny, ciemno żółtymi pasami przyozdobion Bombus (łac.) poszybował nad drogą tuż przed moim nosem, po czym na poboczu zakręcił śmiałą ósemkę i odleciał w zieloną dal. Kilkaset metrów dalej napotkałem raźno posykującego i śmiałe pozy do zdjęć przybierającego (foto_1) węża. Jak zauważyliście, nie była to anakonda ani inna boa ale ja i tak byłem zachwycony i obserwowanie go przez dobrych kilka chwil sprawiło mi niezwykłą przyjemność.
Po krótkim marszu wychynąłem z lasu i „wpłynąłem na suchego przestwór oceanu”. Przestwór cudownie falował a ja zamarłem w bezruchu podziwiając zalany promieniami słońca widnokrąg. Chwile takie jak ta (takie wyjście z mrocznego lasu na rozświetloną polanę, przejście bosą stopą przez potok zimnem ścinający, wpatrywanie się w pulsujący żar ogniska, słuchanie wycia wilków nocną porą i wiele innych) powodują, że będąc gdzieś tam daleko, daleko, ciągle się to widzi, słyszy i czuje, i oczywiście planuje jak najszybszy powrót.
Ruszyłem dalej i za załamaniem terenu napotkałem małżeństwo z 3-letnim synkiem, którzy zaprosili mnie na herbatkę. Skorzystałem z zaproszenia i rozsiadłszy się wygodnie postanowiłem chwilkę odsapnąć. Z rozmowy dowiedziałem się, że przebywają tu już od kilku dni robiąc codziennie dłuższe lub krótsze wypady w inne części gór. Poprzednio byli tu jesienią (również z synkiem), a jeszcze wcześniej mieli dłuższą przerwę spowodowaną pojawieniem się na świecie ich latorośli. Ale do czego zmierzam to opisując? Ano do tego, że słuchając ich opowiadania, w skrytości ducha zazdrościłem facetowi tak „turystycznej” małżonki, gdyż nie ma mowy by moja lepsza połowa wyjechała gdziekolwiek , gdzie nie ma łazienki i ciepłej wody a i temperatura otoczenia musi być odpowiednia (a teraz mimo pięknie świecącego słonka nie przekraczała w dzień 10 stopni).
Dopiwszy czaj ruszyłem w kierunku samego pypunia, by odszukać w terenie kanał młynówki i to co pozostało po młynie. Po ich odnalezieniu (foto_2, foto_3) postanowiłem przedzierać się w górę rzeki wzdłuż jej brzegu . Po drodze zrobiłem jeszcze zdjęcie rzece (foto_4) i wygrzewającej się w słońcu ladacznicy ukraińskiej (foto_5). W pewnym momencie stromizna i bezlitośnie chlaszczące mnie po twarzy gęste zarośla olszyny rzuciły mnie na tyły zamkniętej na cztery spusty prywatnej posiadłości. Dochodząc do tylnej ściany altanki, usłyszałem podjeżdżające od frontu samochody terenowe. Wyobraźnia zaczęła szaleć i w głowie zaświtała mi myśl: wypatrzyli, że się samopas szwendam tam i siam to i przyjechali z wizytą. W momencie gdy wstąpiłem na taras silniki zamilkły.

sir Bazyl
17-05-2007, 22:04
Pokonawszy go kilkoma susami ujrzałem kilka metrów przede mną dwa land rovery SG, z których wysypywali się zarówno mundurowi jak i cywile. Ki czort!? Po kiego grzyba ich tak dużo?! Troszkę onieśmielony, raczej nikomu nie patrząc w oczy głośno powiedziałem dzień dobry i starałem się przejść niezauważony. Na moje powitanie odpowiedziała tylko cywilna szatynka w przyciemnianych okularach oraz ktoś jeszcze, ktoś kto dodał skądś znajomym mi głosem mniej więcej takie zdanie: zwykły obywatel też może sobie tędy chodzić, dlaczego nie?
Zbyt byłem oszołomiony tym spotkaniem na odludziu by się oglądać za siebie i korzystając z braku zainteresowania stosownych służb moją skromną osobą żwawo kroczyłem w kierunku przeciwległej ściany lasu, by tam zniknąć im z oczu. Niestety uszedłem nie więcej niż sto metrów gdy usłyszałem wołanie:
- Proszę Pana, proszę poczekać!
Odwróciłem się i zobaczyłem biegnącego w moim kierunku żołnierza SG. Tuż za nim ruszył drugi. Oczywiście ja grzecznie czekałem (ściana lasu była zbyt daleko:-D ). Po chwili więc przedstawiliśmy się sobie, z tym że ja musiałem przedstawić się troszkę dokładniej i odbyliśmy krótką pogawędkę:
- Przepraszamy, że dopiero teraz Pana zatrzymujemy, ale to Pana nagłe pojawienie się trochę nas zaskoczyło.
- Proszę mi wierzyć, że Wasze mnie również.
- Pan tu sam? Gdzie się Pan zatrzymał?
- Sam. Jeszcze nigdzie, rano wysiadłem z autobusu.
- A na noc, gdzie się Pan zatrzyma?
- Jeszcze nie wiem. Może u znajomych x.
- A, znamy, znamy.
- Teraz są takie ludne patrole?
- To Pan nie zauważył z kim przyjechaliśmy?
- Jakoś tak nie rozglądałem się za bardzo.
- No to proszę się tam przypatrzeć.
Rzut oka i co widzę? Wśród sporego tłumu stoi właściciel głosu, który przy powitaniu wydawał mi się znajomym, a mianowicie Pan Jerzy Stuhr. Na bieszczadzkich rubieżach, w środku ostoi zwierzyny takie spotkanie - świat jest jednak strasznie mały pomyślałem i zapytałem:
- Czyżby urlop?
- Nie, Pan Stuhr szuka plenerów do nowego filmu.
- Pozwolicie, że ustrzelę go na pamiątkę zoomem?
- Proszę bardzo, do widzenia!
- Do widzenia!
Ustrzeliłem (foto_6) i ruszyłem dalej. Dotarłem do ściany lasu i dolną drogą, którą lubię bardziej, a to przez lub raczej dzięki zwalonym w poprzek drzewom i brakowi śladów bieżników opon samochodowych, podreptałem dalej. Chwilę później emołszyn przejście po kładce nad potokiem (foto_7) – wszystko idzie jak po maśle dopóki nie popatrzy się na sunącą pod spodem wodę i później długi skok i machanie ramionami, i doleciałem jakoś do brzegu. Przechodząc przez kładkę, przypomniałem sobie jak kiedyś idąc tędy po raz pierwszy, przeskakiwałem potok (kładki natenczas niebyło) z delikatnym niepokojem w sercu, czy czasem nie daję susa na ichnią stronę. Teraz to co innego, po drugiej stronie śmiało węszyłem w poszukiwaniu ruin tartaku. Ponieważ przyroda nie wystrzeliła jeszcze całą swoją zielonością, odnalazłem go szybko (foto_8). Tuż obok walały się kości jakiegoś zwierzęcia (foto_9). Stąd poszedłem dalej kawałeczek stokóweczką, kawałeczek końską drogą, hop – siup i już jestem na drodze z betonowych płyt.

sir Bazyl
20-05-2007, 22:44
Rześkie powietrze, słoneczko, przestrzeń i jak tu nie sięgnąć do czeluści plecaka w poszukiwaniu małego co nieco w aluminiowym opakowaniu. Rozłożyłem się więc na grzbiecie przydrożnego rowu i tak sobie jak wór leżąc, przyglądałem się taplającej się w rowie podwodnej jaszczurce (foto_10), pędzącemu drogą żuczkowi (foto_11), jak też dalszej okolicy (foto_12). Potoknąwszy nieco gardło, ruszyłem dalej, płyta za płytą (foto_13). Po pewnym czasie usłyszałem zaciekłe ujadanie sfory psów, dochodzące z drugiej strony Sanu. Gospodarstw tam żadnych w okolicy nie ma, skąd więc te psy? Po chwili padła odpowiedź w postaci dwóch strzałów i znów nad doliną zapanował spokój. Mam nadzieję, że któryś z naszych niedźwiadków czy żubrów nie przekroczył nieopatrznie granicy i nie padł łupem tego myśliwego.
W górę i w dół, w górę i w dół, radośnie dreptałem sobie lekko falującym terenem. Kolejny popas urządziłem wśród starodrzewia okalającego cmentarz (foto_14) w Dźwiniaczu. Nieopodal znajduje się drugi cmentarz (foto_15) nieoznaczony ani w terenie ani na pomarańczowej mapie (wydanie I, znacznie już nadgryzione przez ząb czasu i zszargane przez niejedną wichurę). Podszedłem jeszcze parę kroków w kierunku rzeki, by zrobić zdjęcie torfowisku, a raczej przylegającym doń krzakom i okolicy (foto_16).

sir Bazyl
20-05-2007, 22:55
Siedząc sobie na ławeczce pod starą lipą i wcinając społemowską bułę zagryzaną kabanoskiem obserwowałem spoczywającego w pewnej odległości Słonia (foto_ 17), przez niektórych zwanego Trumną, a na mapach noszącego jeszcze inne nazwy. Drogą przejechało czarne, terenowe BMW z przyciemnianymi szybami, które na kilka chwil zatrzymało się na wysokości cmentarza. Na szczęcie, podróżujące nim osoby nie chciały zakłócać mi spokoju i nikt nie wysiadł.
Idąc dalej mijałem kolejne krzyże przydrożne (foto_18 ) a w płynącym tuż obok Sanie udało mi się ustrzelić kilka rybek (foto_19). Wkrótce dotarłem do drogi asfaltowej.
Przed hotelikiem w Tarnawie stał parasol reklamujący treść, której byłem bardzo spragniony, serducho więc na ten widok zabiło radośnie! Bar niestety nieczynny z powodu, że zamknięty. Ale, ale! Tuż przy drzwiach dzwonek dla spragnionych tego i owego. Dzwonię więc, dzwonię, dzwonię i .....dzwonię. Nikogo! Nikogo w jednych drzwiach, nikogo w drugich, nikogo na ulicy, nikogo w okolicy. Pustka, kicha, klapa etc. Schowałem więc na miejsce jęzor, otarłem pianę z pyska i ruszyłem niepocieszony w dalszą drogę. Było już późne popołudnie a do miejsca noclegu jeszcze kilka dobrych wiorst. Przed zachodem dotarłem na miejsce. Kurna chata! - Nikogo nie zastałem, ale na szczęście wiedziałem jak poradzić sobie z drzwiami.

vm2301
21-05-2007, 07:24
O kurna...wydałeś już cóś?

:)

sir Bazyl
21-05-2007, 21:51
O kurna...wydałeś już cóś?

:)

:smile: Czuję się teraz nad wyraz mile połechtany:-) .
Nie licząc króciutkiego wtrętu w bieszczadzkich puzzlach, czym naruszyłem ździebko regulamin (na szczęście zostało mi to przez założyciela wątku wybaczone) jest to mój gawędziarski debiut. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że opowiadanie jest troszeczkę poszatkowane i nieoszlifowane, ale kładę to na karb braku czasu oraz warunków w jakich powstaje. Piszę je bowiem po kawałeczku podczas nadzorowania nazbyt śmiałych, a czasami wręcz karkołomnych ewolucji wykonywanych przez moją córunię na osiedlowym placu zabaw. Ponieważ rzucane przeze mnie srogie spojrzenia nie robią na mojej małej żadnego wrażenia, muszę co pewien czas wprost z Bieszczadzkich oczeretów przenosić się na drabinki, zjeżdżalnie bądź karuzelę, celem udzielenia stosownych reprymend, które zresztą momentalnie zostają puszczone w niepamięć i ulatują gdzieś w przestrzeń.
Jeśli więc choć troszkę się podoba – cieszę się i jednocześnie zapowiadam ciąg dalszy.
Pozdrówka –Bazyl

P.S.
Ponieważ w puzzle bawi się niewielkie grono forumowiczów, zachęcony pozytywną recenzją, pozwolę więc sobie na skopiowanie opowiadanka do niniejszego, właściwego działu i umieszczenie go w nowym wątku zatytułowanym „Wilczy bracia”.

sir Bazyl
21-05-2007, 22:48
Nie ma nikogo, to nie ma! Wczułem się więc w rolę gospodarza i przygotowałem wszystko do noclegu. Niestety do wieczora nikt nie przyszedł, więc ostatnią przytarganą w plecaku ćwiartuchnę zeszłorocznej wiśniowej naleweczki, charakteryzującej się wspaniałą, lekko korzenną nutą wytrąbiłem sam, wznosząc toasty ku mrocznym ostępom leśnym, z których dobiegało wspaniale głośne puchanie puchacza. Osuszywszy źródełko, zapakowałem się pod puchową kołderkę i po chwili nynałem jak niemowlę.
Nagle, w środku nocy zerwałem się krzycząc: orzesz ty! frańco kudłata!!!
To moje ciut impulsywne zachowanie spowodował potworny szelest (jeśli szelest może być potworny?) tuż obok głowy. W izbie było prawie całkiem ciemno, w kominku już przygasło a kontaktu nie znalazłem. Zaświeciłem więc latarkę, ale wokół panowała już cisza i spokój. Kładąc się spać wieczorem, zapomniałem swoje zapasy jedzenia odpowiednio zabezpieczyć i zostawiłem wszystko w reklamówce na stole, tuż u wezgłowia łóżka. A wiadomo, zwierz kudłaty w nocy nie śpi, tylko czuwa i poluje. Mea culpa! Czego nie zrobiłem wieczorem, musiałem teraz. Wygramoliłem się z wyrka, zapasy zawiesiłem na wbitym u powały gwoździu, dołożyłem drew do kominka i z powrotem myk pod pierzynkę.
Trrrrrr, Trrrrrr, Trrrrrr.....dzięcioła poranne stukanie niosło się po lesie.
Z kubkiem gorącej kawusi wyszedłem przed hacjendę powitać nowy dzień. Bezchmurne niebo zapowiadało wspaniałą pogodę (foto_20).

Kelly
22-05-2007, 01:04
wchodze co dzien na forum i czytam twa opowiesc. po przeczytaniu kolejnego odcinka zawsze rodzi sie w mojej glowie pytanie:
i co dalej!? i co dalej?!

Bison
22-05-2007, 16:06
Dużo dobra relacja dawaj dalej... :D

sir Bazyl
22-05-2007, 22:06
Naciągnąłem z lasu sporo suchych badyli, przyniosłem świeżej wody ze strumienia i zamiotłem izbę. Sterta drzewa przed domem wymagała obróbki, co stanowiło nie lada wyzwanie. W przedsionku stała oparta o ścianę twoja-moja. Niestety okazało się, że konstrukcja tego urządzenia uniemożliwiła mi użycie go do prac rębnych, gdyż moja chęć, moja ambicja, moja determinacja nie wystarczały by twoja drgnęła. Jakiś syn zapermandolił solo instrument, pozostało mi więc rozprawić się ze zgromadzonym drewnem przy zastosowaniu techniki pierwotnej, czyli metodą „o kolano” bądź „na skakanego”. No cóż, muszę się przyznać, że odniosłem tylko połowiczne zwycięstwo. Niektóre bowiem konary okazały się zbyt grube, czy też ja zbyt „cienki”. Po tej ciężkiej pracy, uznałem, że zasłużyłem już na śniadanko. Zbyt szumnym byłoby nazwanie tego ucztą, ale śledź w tomatnym sosie z wkrojoną doń cebulką, smakował wybornie. Po posiłku ruszyłem pięknym bukowym lasem ku potokowi, na którym ponoć jeszcze kilka lat temu można było odnaleźć resztki po funkcjonującej tu niegdyś klauzie.
Mimo, iż pewnie udałoby mi się go przeskoczyć (albo i nie), obnażyłem stopy, podwinąłem nogawki i dawaj zmagać się z nurtem i temperaturą (zeszronione gdzieniegdzie trawy dawały jasny i zrozumiały sygnał, że lekko nie będzie). Po jego przejściu taka rześkość we mnie wstąpiła, że stromiznę na przeciwległym brzegu pokonałem migiem, zostawiając swój cień gdzieś daleko w dole (foto_21 ).
Dopasowując pięćdziesiątkę jedynkę TSA do otaczających mnie okoliczności przyrody, nuciłem sobie pod nosem: „idąc błękitną aleją, szukam Ciebie mój przyjacielu...” Przyjaciela to może na tej drodze nie znalazłem, ale napotkałem odpoczywające na poboczu (niedziela była) dwa bieszczadzkie monstra (foto_22 i 23 ). Droga ciągnęła się i ciągnęła, a serce rwało na boki, ku szumiącym lasom. W końcu dotarłem do przełęczy (foto_24 ), za którą skręciłem między drzewa i zacząłem skradać się w kierunku bieszczadzkiego Słonia.

Browar
22-05-2007, 23:24
O Ty! Bieszczadzki Słoń jest pod ochroną!

sir Bazyl
23-05-2007, 14:24
O Ty! Bieszczadzki Słoń jest pod ochroną!
Wiem, wiem.
Wiem też, że mapa nie jest Ci obca, spójrz więc którędy szedłem. Słonia naszego nawet za ucho nie potargałem, tym bardziej nie próbowłem go też dosiąść. Ale na razie nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość.

sir Bazyl
23-05-2007, 16:50
Dróżka, wielce przyjemna, będąca kiedyś płajem prowadzącym ku pastwiskom na połoninach, spowodowała, że chyżo przebierałem nóżkami i wkrótce byłem na rozległej, widokowej polance (foto_25 ). Jeszcze tylko kawałeczek i tuż przede mną ukazało się w całej okazałości, zwaliste cielsko Słonia (foto_26 ). Całkowite zbliżenie, którego pragnąłem (jemu zapewne było to obojętne) uniemożliwiała mi niewidoczna, rzec by można zawieszona w próżni granica parku. Patrzeć, podziwiać, nie dotykać. Taki odrobinę platoniczny związek, choć nie do końca, gdyż ja, jak wcześniej napisałem, pragnąłem zbliżenia cielesnego. Niestety musiałem ująć swoje żądze w cugle i usadowić je w miejscu. Okiełznawszy co nieco rozbuchane hormony, sięgnąłem do plecaka w poszukiwaniu czegoś zimnego, co mogłoby mnie otrzeźwić:wink: . W ramach ćwiczenia silnej woli (jak nie przymierzając rycerz Jedi) targałem od wczorajszego poranka, jeszcze jedną puszeczkę, przeznaczoną właśnie na tę okazję. Ułożywszy się na trawie, podziwiałem prawie dookolną panoramę spijając żółciutki nektar. Dość wyraźnie prezentował się najwyższy szczyt Bieszczadów (foto_27 ) a za nim już mniej wyraźnie, ośnieżone stoki pasma Borżawy(?) (foto_28 ).
Troszkę się zasiedziałem, a tu zrobiło się już popołudnie. Ruszyłem więc cztery litery i odwracając się do obiektu moich westchnień plecami, rozpocząłem odwrót.
Minąwszy drugą z kolei, śródleśną polankę zszedłem ze ścieżki jakieś dwadzieścia metrów na bok w celu rozejrzenia się, co też znajduje się za załomem grzbietu. Za załomem znajdowało się dokładnie to samo co i przed, czyli piękny bukowy las. Już miałem wracać na drogę, gdy nagle usłyszałem silnik motoru. Na ścieżce, którą wcześniej szedłem, dojrzałem pędzących na dwóch motorach, uzbrojonych mężczyzn.

Kelly
24-05-2007, 02:49
Jaka nazwe nosi ten popularny Slon na mapach???

Browar
24-05-2007, 22:28
-> Kelly
Marianka,Wołowy,Kijowiec

Browar
24-05-2007, 22:32
->sir Bazyl
A zauważyłeś na Słoniu taką kreskę ukośną? Miejscowi nazywają ją "starą ukraińską drogą".

sir Bazyl
24-05-2007, 22:52
->sir Bazyl
A zauważyłeś na Słoniu taką kreskę ukośną? Miejscowi nazywają ją "starą ukraińską drogą".
Widziałem jakąś linię idącą z lewej strony od góry (powyżej dobrze widocznej skałki) w prawo ku dołowi - ale czy to jest ślad po tej drodze, o której piszesz to nie wiem.

Browar
24-05-2007, 22:58
Widziałem jakąś linię idącą z lewej strony od góry (powyżej dobrze widocznej skałki) w prawo ku dołowi - ale czy to jest ślad po tej drodze, o której piszesz to nie wiem.

Chyba odwrotnie:z lewej od dołu do prawej do góry...

sir Bazyl
24-05-2007, 23:16
To o czym ja mówię wygląda jak poniżej. Oczywiście może to być tylko załamanie terenu, ale zaraz po wejściu w zarośla pojawia się polanka "trzymająca kierunek".

Browar
24-05-2007, 23:23
To nie to,muszę poszukać na swoich zdjęciach.

Kelly
25-05-2007, 02:19
Wołowy Garb. To ten popularny Slon. Na mapie pokazana jest droga gruntowa, sciezka prowadzaca na niego. Pisaliscie ze jest on pod ochrona, czy to znaczy, ze nie ma na niego wstepu?

vm2301
25-05-2007, 07:50
@Kelly

Na terenie parków narodowych można poruszać sie jeno po znakowanych szlakach. Stąd "zboczenia" wszelkie są zabronione.

sir Bazyl
15-06-2007, 16:32
Należało reagować szybko! Puściłem się więc w dół, pomiędzy buki me kochane i gnałem niczym wypłoszony z barłogu dzik, byle dalej od ścieżki. Już w kilka sekund później zrozumiałem, że nie był to chyba najszczęśliwszy wybór, gdyż rzuciwszy szybkie wstecz spojrzenie dostrzegłem na załomie, z którego wystartowałem, przypatrujące mi się ciemne szyby kasków. O jej Bohu! Biegać to ja nie lubię, tym bardziej z garbem na plecach. Na szczęście tuż przede mną kolejne załamanie terenu a za nim już dość poważna stromizna. Może zrezygnują? Podczas, gdy oni tam zastanawiali się pewnie czy gonić mnie czy nie, ja dopadłem do kolejnego uskoku, za którym poległe drzewo utworzyło spore wgłębienie. Wcisnąłem weń plecak i przylgnąłem do niego niczym stęskniony kochanek do z dawna nie widzianej oblubienicy. Otarłem pot z czoła, strzepnąłem martwe komary z zębów i czekałem na dalszy rozwój wypadków. Plecak nie reagował:-P , natomiast coraz głośniejszy warkot silników świadczył o tym, że strażnicy naszych granic zdecydowali się jednak na dalszą pogoń. Dojechali do załomu tuż powyżej miejsca mojego chwilowego spoczynku i widząc przed sobą strome zbocze zatrzymali się. Przez chwilę tkwili tak nade mną na swych żelaznych rumakach, niczym czarni Jeźdźcy Mordoru nad ukrytymi w przydrożnym wykrocie Hobbitami. Żadne robactwo z ziemi nie wypełzło a i tak po plecach pędziły mi ciarki, falanga za falangą a serce waliło tak, że słychać je było pewnie w Tarnawie. Nagle zapanowała cisza i chwilę później czyjaś brutalna dłoń oderwała mnie od plecaka a przed oczami ujrzałem wpatrujący się we mnie ciemny wylot lufy karabinu.... I tu muszę Was prosić o wybaczenie, gdyż troszkę mnie fantazja poniosła i wstęp ten napisałem by wprowadzić do opowiadania odrobinę sensacji gdyż faktycznie wyglądało to tak:
Usłyszawszy jadące ścieżką motory postanowiłem po prostu nie ruszać się i sprawdzić czy mnie zauważą. Stałem wyprostowany w niewielkiej odległości od ścieżki i czekałem co będzie dalej. Dalej nie było nic, gdyż nie rozglądając się na boki przejechali obok wpatrzeni w drogę przed kołami motocykli (udało mi się przeczytać że to są Hondy). Muszę przyznać, że silniki pracowały dość cicho, gdyż w momencie gdy je usłyszałem znajdowali się już całkiem blisko. Widać taki skradający się model. Po chwili poszedłem w tym samym kierunku i na następnej polance napotkałem ślady (jeśli dobrze pamiętam to śladów lepiej nie dotykać, a tropy można), które musiało pozostawić duże zwierzę, a raczej sądząc po ich ilości kilka dużych zwierząt. Ich konsystencja wskazywała, iż nie są bardzo stare (foto_mam, ale nie zamieszczę, ponieważ niektórym treść zdjęcia mogłaby wydawać się obrzydliwą). O tej porze dnia te duże zwierzaki, których podobizny zalegają na wielu sklepowych półkach zdobiąc opakowania zacnego napoju chłodzącego, odpoczywały sobie gdzieś w leśnych oczeretach i niestety nie dane było mi ich ujrzeć.
Eh.....eh.....nastąpiła ta przykra chwila, która nazywa się „pora wracać”, już tylko lot stokóweczką w dół ku asfaltowej drodze i siedząc już w autobusie, powstają nowe plany leśno-górskich wędrówek.
Do zobaczenia!

qbacz
29-06-2007, 14:48
Że mnie tam nie było ....

sir Bazyl
06-07-2007, 21:06
Jaka nazwe nosi ten popularny Slon na mapach???
Troszkę odpowiedź spóźniona, ale oto co odnalazła wyszukiwarka internetowa na temat słonia bieszczadzkiego:
Najpierw wyszukała stronę „Dzikie Świnie z Bieszczad RPG”, z której pochodzi poniższy cytat:
„Pierwszą rzeczą jaka się rzuca w oczy kiedy się patrzy na Dzikiego Słonia Bieszczadzkiego, to wprost niesamowita tusza tej bestyi. To jest góra tłuszczu! Jak się niedawno okazało, Słonie Bieszczadzkie rosną przez całe swoje życie (które w porywach osiąga 200 lat) średnio 1 metr na 1 rok.
Słonie są bardzo duuuże. Dla porównania umieścilimy na obrazku zapałkę (tuż nad prawym uchem), ale jej nie widać, toteż umiecilimy również Sekwoję Bieszczadzką (więcej się o niej dowiesz czytając o florze i faunie Bieszczad).
A tak ogólnie słonie są złe... Są również niezbyt inteligentne i, co za tym idzie, nie potrafią wykorzystać swej masy (i bardzo dobrze!).
[...] Podobno koniec świata nadejdzie wtedy, gdy dwa słonie idące z przeciwka nie zdążą się wyminąć.
[...] Średnio słoń bieszczadzki osiąga 40 m. wysokości i 20 szerokości. Ciężaru jeszcze nigdy nikt nie obliczył. Słonie żywią się sekwojami bieszczadzkimi i powietrzem. Raz na dziesięć lat gromadzą się nad Morzem Bieszczadzkim, by tam odprawiać swoją ruję; podobno jest to najbardziej obrzydliwa rzecz na świecie, jaką dobry Bóg wymyślił.”

Słoń, o którego ja się otarłem, na szczęście należał do innego podgatunku i był tym samym osobnikiem co opisany na tej stronie:
http://skibicki.pl/?a=2&o=14

sir Bazyl
15-07-2009, 19:33
->sir Bazyl
A zauważyłeś na Słoniu taką kreskę ukośną? Miejscowi nazywają ją "starą ukraińską drogą".


Widziałem jakąś linię idącą z lewej strony od góry (powyżej dobrze widocznej skałki) w prawo ku dołowi - ale czy to jest ślad po tej drodze, o której piszesz to nie wiem.


Chyba odwrotnie:z lewej od dołu do prawej do góry...


To nie to,muszę poszukać na swoich zdjęciach.

Czekałem i czekałem na te Browarowe zdjęcia, ale się nie doczekałem i wiosną odwiedziłem miejsca, z których można poobserwować sobie Słonia i dojrzałem faktycznie jakąś linię idącą z lewej od dołu do prawej do góry (do przełęczy) - chyba to będzie ten ślad po starej drodze?

Browar
15-07-2009, 19:59
No tak,skleroza nie boli...To ten ślad właśnie.

Kusto
21-09-2011, 19:21
Ciekawe czy te strażniczki w Stuposianach też miały piękny złoty uśmiech? ;)
ha ha dobre... :D


(z gatunku tych drugich - tych o ciekawszym usposobieniu) słodko szepcząc mi do uszu: Idź Bazyl, idź........a nie pożałujesz!
Ciekawość i niedowiarstwo to jest to... dalej, dalej... :D


zapasy zawiesiłem na wbitym u powały gwoździu,
... w środku???... nie na zewnątrz???.. samolub... ;)

Kusto
21-09-2011, 20:04
Bardzo dobrze się czytało... wyprawa do pozazdroszczenia, winszuję... ;)

curik
02-10-2011, 13:57
Dzięki za relację. Już wiem gdzie wybiore się przy najbliższej okazji.

sir Bazyl
02-10-2011, 22:21
Dzięki, że zajrzeliście! Wczoraj byliśmy na miejscu po koszatkach, smutno troszkę , że pusto :(

bertrand236
03-10-2011, 18:30
Ba! smutno nie tylko Tobie...
Pozdrawiam