PDA

Zobacz pełną wersję : Fundacja im. Duszewoja...



Anonymous
13-06-2002, 02:05
No i znów mnie nie było czasu sporo... Lenistwo zwykłe, cóż począć... No i globu czempionat... Ja wiem, że tak być nie powinno, ale PRAWIE tak bardzo chce mi się teraz być na trawiastych placach Korei i Japonii, jak na trawiastych przestrzeniach Rawek (choć trawa inna ma dlugosc... Moze to, ze ta Bieszczadzka nie koszona a i ludzia mniej - bo na pewno nie 23 na powierzchni 106 x 72, zdecydowalo, ze jednak wolalbym Bieszczad???) Ale, ale, relacji z Bieszczadu Kochanego Naszego live nie ma, więc pozostaje ogladać te z Korei. Może i nasi piłkarze tak stęsknili się za Wetliną, że chcieli szybko wracać? Złośliwcy plan opracowali: niech sobie Pauleta meczy sie daleko od Bieszczad a my juz jedziemy! Na pstragi w swiecie najlepsze co je w Terce daja i na..... no na co?.... Wiecie na co?...... NA PIEROGI, ktore Admin lubi zwlaszcza jesienia....
No, ale dość już o kopaczach, bo piłkarzy tam nie widzę.... Przpraszam więc że mnie nie było i obiecuję się poprawić w najbliższym tygodniu. W ostatnim czerwcowym mnie nie będzie bo na Mazury podążę, ale potem znowu wrócę. A na razie po raz drugi po wagarach - proszę o usprawiedliwienie i procesu nie wytaczanie!
Ale ja nie o tym chciałem.... Nie o szlacheckich opryszkach z Rymanowa, ani nie o tym nawet, dlaczego Leski Kamień Leskim się nazywa i skąd się wziął.... Nie będzie równieżo Doboszowych pieczarach, co je ten hatman zbójecki pod Haliczem zostawił.. Ale będzie o DUSZEWOJU!
Zauważyliście moi drodzy, jak się ostatnio opuścił w forumowych rozważaniach. A i mnie przez to do pisania nie mobilizuje, więc wina jego podwójną uważana być musi! Nie do końca jednak. Otóż ilekroć mu wspomnę o krótkim choćby wypadzie w Bieszczad, smutniej Druh mój i minę robi smutną, jak wtedy gdy przez trzy godziny stopa po nocy i poza sezonem w Berehach chwycić nie mogliśmy... A smutna to mina była, bo przez 180 minut deszcz padał sporawy, ciemno było a samochód jeden tylko przejechał. I to w stronę Ustrzyk a nie Wetliny....
Miał więc Duszewoj mine smutną i ma takowa, gdy mu Bieszcady wspomne. Bo On prosze Was moi drodzy, studia obecnie konczy. I to nie takie jak ja, co to dwa dni do egzaminu dowolnego to czasu bylo az nadto!! On prosze Was medycyne konczy i juz 4 tydzien sie do interny kuje! I mowi, ze do 19.6 nie zdazy!!!!!
No fakt, ze sporo tego.... Ale dla Niego i dla wszystkich, co gnebienie sa przez profesrowo na uczelniach, magistrow w szkolach i szefow w pracach - proponuje zalozyc Fundacje Bieszczadzka im. Duszewoja! I na początek Jemu pomóc! Wspierać! Dobrym słowem ocucić i od nauki oderwać
Pokazać, że się pamięta. Że współczuje, że odbytu rak ważniejszy być musi od Krzemieńca a nerek zapalenie od wędrówki ze Stuposiańskiej Magury do Dwerbnika na pierogi upragnione StałoBywalcowe. Wspomóżcie mego druha by to skończył i z Naszym i Waszym wsparciem jak najszybciej mógł o parciu na ścianki macicy się nie uczyć, jeno Bieszczad swym widokiem zachwycić a nas uradaować! Wspierajcie! Pomożecie???
(Edward) Barszczyk

duszewoj
13-06-2002, 10:28
Tobie się cos w głowie poprzekręcało o pierwszej w nocy... Żeby takie rzeczy na forum publicum wygadywać...(ja już z Tobą sobie pogadam na uboczu gdzieś) Napisz lepiej co z tym Kamieniem Leskim (jestem pewien,że wszystkich dziewiętnastu legend spisanych nie znasz. A tych, co tylko od bajarzy i czadów usłyszeć można - na pewno; ale może mnie zaskoczysz?)
Kłaniam się Wszystkim,
duszewoj

Aleksandra
13-06-2002, 23:05
Zacznę od Oleńki, bo jak mi wiadomo kilka jest leskich legend związanych z tym imieniem.
Jasnowłose to dziewczę, o błękitnych oczkach było córką niejakiego Jacka Pełka, ławnika tamtejszego grodu.
Do tego urodziwa, uzdolniona wielce, tak że nie jedna tamtejsza kuma z niepokojem myślała o przyszłości swoich córek. Trudno było jej dorównać, więc jak to często bywa w gronie takowych kum plotki, ploteczki zaczęto czynić.
A w tym czasie Oleńka rozmiłowała się wielce, bezpamięci, tak na zabój...całkowicie i jak tam jeszcze chcecie.
Serce swe skierowała ku Januszowi Horwacie, synowi srogiego kupca węgierskiego, który najprzedniejszy z win handlował, jak to w całej tamtejszej okolicy bywało. (czy wiecie, że w okolicy Hoczwi i Baligrodu, w starych zasypanych lochach włości Balów niezastąpiony ten trunek spokojnie sobie spoczywa i mocy nabiera! I zachwalane wszem i wobec piwo nie może mu się zapewne równać) Wracając do mojej imienniczki i jej lubego, który wzajemnością ją obdarzył: żyliby zapewne długo i szczęśliwie, popijając do obiadku owe wino, gdyby jego ojciec plotkom nie wierzył! Ale plotki to nie tylko domena kobiet, kupcom czasem też się zdarza ludzkich złośliwości słuchać i nimi się kierować...bowiem wysłał pan ojciec syna do wojska co Smoleńsk zdobywało. Obiecał on Oli wrócić, ran ciężkich unikać...czekała rok, dwa, pięć...oczy wypłakiwała, kupców się wypytywała i wiernie czekała...kandydaci do jej ręki dawno już cierpliwość stracili, pożenili się, dzieci odchowali, a Ona czekała...na drogę za Leskiem wychodziła, siadała z boku i tęskne pieśni śpiewała...razu jednego na noc do domu nie wróciła, rodzice szukać ją poczęli...
Odnaleźli ją w miejscu, gdzie zawsze wypatrywała powrotu umiłowanego, odnaleźli...ale z tęsknoty zamienioną w kamień.
Zdarza się czasem spotkać Oleńkę pod skałą – Kamieniem Leskim –zwaną, ale tylko tym co prawdziwie kochać umieją.

Jest to jedna z owych " - nastu' leskich historii, kto opowie następną? Nie przypuszałam, że może być aż tyle.(świnie, złe macochy, niewdzięczne dzieci, zapadłe miasta, biesy i synowie czarownic..., ale co jeszcze?)
Pozdrawiam uczących się pilnie, sama egzaminacyjno zagoniona. :D
Aleksandra

lina
14-06-2002, 19:06
:)

DOROTA
15-06-2002, 16:19
Zaleta ludzi madrych jest skromnosc. Dobrze ,ze wielu takich ludkow jest na tym forum. Duszewoj nie gniewaj sie na Barszczyka, on nie moze juz doczekac sie kiedy wyruszycie w gory. Wiec, wkuwaj bracie i wyruszaj !!!
A tak w przerwie, zeby nie pokrecilo Ci sie w tych wszystkich anatomicznych szczegolach, poczytaj moje wspomnienia.
|Jestem juz dama z mocno siwym wlosem, ale dusza bieszczadzka zostala na szczescie ta sama i rwie sie do Bieszczad i na to Wasze forum.
Dwadziescia lat temu w stanie wojennym jezdzilismy w nasze kochane gory. To nie to co teraz, ulubione pierozki Duszewoja, bieszczadzkie smakolyki. W tych czasach sklepy, bary swiecily pustkami. Czesto naszym miejscem docelowym byl Chrewt niedaleko Ortytu. Spotykalismy sie tam cala paka latami. Ludzie z calej Polski rok rocznie gnali tam po sesjach egzaminacyjnych, po roku ciezkiej pracy jak po worek zlota. Nie mielismy internetu, wiec nasze spotkania musialy nasycyc nas na nastepny rok. W Chrewcie stala sobie mala budka " u Zyda", ktora byla miejscem spotkan, rozrywki, historii, wymiany towarowej. Mimo ,ze nie bylo w niej prawie nic ( tylko papierosy na kartki), to od samego rana bylo tam dosc tloczno. Jezeli plecak twoj swiecil pustkami i juz zapasy wszelakie zostaly wyczerpane, pod budka bylo wszystko. Mozna bylo zamienic sie kartkami na papierosy (w wypadku abstynentow) na puszke jakiejs glowizny w sosie wlasnym czy gulaszu. Palacze papierosow jak nie mili co palic, gonili na Otryt na grzybobranie i zamieniali kozaki, maslaki za paczke sportow. Szczytem szczescia bylo, kiedy to ujrzelismy "zyda" wlasciciela budki, jak wiozl beczki z piwem. Wtedy kto zyw biegl po swoje najwieksze naczynie jakie mial w namiocie ( wiadra, miski, nawet miednice do mycia ) i ustawial sie w kolejce. W ciagu kilku sekund beczki byly oproznione. I zaczynala sie fiesta, ktora trwala do rana. Wtedy przy dzwiekach kilku gitar, w blasku kilkudziesieciu ognisk witalismy wschod slonca nad Solina. Historyczna postacia Chrewtu byl stary szeryf, ktory czesto nam towarzyszyl. Opowiadal nam o swoim zyciu, o bieszczadnikach, byl nasza legenda. Nigdy nie roztawal sie, ze swoim wytartym skorzanym kapeluszem , czasem jak przespal noc gdzes tam w trawie, zawsze pierwsza rzecza co sprawdzal to byl kapelusz. Opiekowal sie mala zatoczka kilka kilomertow od Chrewtu , gdzie zawijali czesto zeglarze z calej Soliny. Po jego smierci nazwano ja zatoczka u Szeryfa.
Mysle ,ze udalo mi sie na chwile oderwac Cie od nauki. Pozdrowienia dla wszystkich, udanej sesji. :-) Dorota

Aleksandra
15-06-2002, 19:01
Przepyszna ta historia... :D

duszewoj
15-06-2002, 21:33
...dziękuję Tobie i ściskam Cię najbardziej po bieszczadzku, jak tylko potrafię. Myślę, że już żadna wizyta na Otrycie nie obędzie się bez wspomnienia o Tobie i Twej opowieści.
duszewoj

duszewoj
16-06-2002, 11:21
...a wiesz, że i tak Cię w Bieszczady zaciągnę, Aniele Ty jeden, co z Chmarnikami w sprawie chmur się zadawać jeno potrafisz!
duszewoj :)

Stały Bywalec
17-06-2002, 00:37
Dorotko, a jakże, ja też pamiętam dobrze ten "rynek producenta" w PRL. W 1986 r. we wrześniu, pierwszy raz w życiu, byłem w Bieszczadach. Zatrzymaliśmy się z żoną w Polańczyku i stamtąd robiliśmy podjazdy samochodem (bo maluch to też samochód) do miejsc, z których wyruszaliśmy na piesze wycieczki. Któregoś dnia rzuciło nas do Ustrzyk Grn., ponad godzinę jazdy z Polańczyka (to ważne). Trochę się tam szwendaliśmy, było już raczej po sezonie (pierwszy tydzień września). Poczuliśmy głód, a więc skierowaliśmy kroki do obskurnej budy z napisem "Wielkie Żarcie". Była tam ostatnia porcja kurczaka z rożna (na owe czasy rarytas) i ... kaszanka. Żonie oczywiście kupiłem tego kurczaka, a sobie kaszankę (nic innego nie było). Herbaty do popicia też nie było, wypiliśmy jakiś kolorową oranżadę, absolutnie niekomplementarną względem kaszanki. Kaszanka pamiętała chyba jeszcze szczyt letniego sezonu, w każdym razie długo na mnie tam czekała. Objawy zatrucia zaczęły się już po ok. godzinie - ból brzucha i coraz to większa temoeratura (czułem to bez termometru). Dr Dooshevoy już na pewno wie, jak uczenie nazwać przyczynę owej dolegliwości (a ja do dziś nie mam pojęcia, bo nie poszedłem do lekarza). Szybko wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się w drogę powrotną do Polańczyka, póki jeszcze byłem w stanie prowadzić auto (żona do tej pory nie ma prawa jazdy). Boleści, ponad 39 st. gorączki (dreszcze), a tu serpentyny za Czarną. Wreszcie dojechaliśmy. Gorąca herbata i do łóżka (w pozycji skulonej). Boleści ustąpiły po kilku godzinach. Za dwa dni wysypało mnie jakimiś krostami na brzuchu i klatce piersiowej.
Za tydzień pojechaliśmy do Ustrzyk Grn. ponownie, w liczniejszym składzie i z karną ekspedycją. Żądza zemsty przysłaniała mi oczy, ale jej (żądzy zemsty) nie zaspokoiłem Buda była zamknięta.

lina
17-06-2002, 17:34
no myślę że zaciągniesz!

Anonymous
19-06-2002, 23:19
Eeech, to są dopiero historie, DOROTKO i SB!!!! Serce się kraje, rwąc się równoczesnie w częściach do tych gór ukochanych, ale w czasach przeze mnie niestety nie pamiętanych... Chciałoby się tam być! Pod sklepuikiem "U Żyda", gdzie jak wnoszę prawdziwych LUDZI się spotykało i to o tych samych pasjach co nasze i o sercach gorących. Nie zazdroszczę Bywalcowi kaszanki (hihi, wiem co robię, że za tym czarnym nie przepadam :-)), ale to wszystko miało jakiś taki urok, charakter i klimat, który jeszcze bardziej uprzyjemniać musiał wędrówki!
A dziś? Jedyne historie jakie o kłopotach natury spożywczej opowiedzieć możemy, to takie, że wody braknie na szlaku z Komańczy do Cisnej i trzeba na przełęczy Żebrak do źródełka odbić... Albo pierogi w barze się skończą i trzeba kurczaka w zamian zamówić.... Nie ten klimat, eeech...
Jedyne historie w tym temacie, jakie ja wspominam, to takie, gdy brakło pewnego artykułu spożywczeego...Nocując na przykład w domkach Elektromontażu w Starym Siole postanowiliśmy świętować urodziny koleżanki. Mieliśmy nawet ciastka kawałek, świeczek kilka w nim a nawet szampana bezalkoholowego typu Piccolo. Zachciało się jednak ekipie wspomnianego artykułu... I poszliśmy twwardo o 23, w deszczu zacinającym i ulewnym szosą do Wetliny, bo bliżej nie było jak artykułu kupić. We dwóch szliśmy i uznaliśmy gdzieś na wysokości poczty, że po jeden artykuł to aż szkoda, kupimy dwa. Gdy przemoczeni dotarliśmy do Rancza - poprosiliśmy o cztery. I tak wszystko spożyliśmy. A wracając w ulewie, północ juz była, zobaczyliśmy za nami światła. Wystawiłem kciuk a peugocik się zatrzymał, wyskoczył gość jakiś i krzyczy - wsiadajcie szybko, bo cały mokry będę! No to my migiem! Kumpel już praweiw w srodjku, gdy gość spytał: do Cisnej? My: Nie, stare sioło... On: To wynocha!!! Macie przecież już tylko 500 m!!! I odjechał w dal.... Deszcz zacinał, my ogłupieli na szosie.... Rozgrzaliśmy się dopiero w domku, niezbyt potem zacissznym, bo pół kilograma ważący artykuł spożywczy, którego nazwy nie wymienię, by Kassandry nie denerwować, pomagał w hulankach.... Eeech, takie opowieści, jakie czasy :-((((

Aleksandra
20-06-2002, 11:15
Hej Kasandro odezwij się...!

Co do nostalgicznie wspominanego klimatu, to Barszczyku masz szansę go jeszcze odnaleść. Wystarczy, że zdecydujesz się pojechać w ukraińskie Bieszczady...powród do przeszłości gwarantowany! :D
Do góry głowa.
Pozdrowienia dla wszystkich śliczne.
Aleksandra.

marekm
20-06-2002, 13:08
Za mych czasów szkolnych to się zdarzyło w 1972 roku jak pierwszy raz do Łez Padołu przyjechałem.Czasy to były takie, że jak się do sklepu po chlebuś przychodziło to zdarzało się często dwie kolejki zastać. W jednej niedużej, stało kilku miejscowych, a w drugiej znacznie większej ludkowie co po górach chadzać chcieli.Pierwsi kupowali chlebek w ilościach potrzebnych aby do nastepnej dostawy starczyło, a drugim to co zostało.Bywało że nie raz brakło.Rozłożyliśmy się z namiotami w Berehach Górnych, na stoku, po prawej stronie w dole mając potok i drogę do Nasicznego.W pobliżu były ruiny po domu jakimś z którego piwnica tylko pozostała, a dziś śladu nawet po niej znaleźć nie mogłem.Było tam palenisko zrobione i jedzonko tam sprawialiśmy przez dni kilka.Zapasy się skończyły, słońce grzeje jak nie wiem co, do sklepu daleko, a nam się jeść chce.Leżymy i marzymy o różnych frykasach patrząc w niebo, jakby miało to w czymś pomóc.Przetrząsneliśmy wszystkie plecaki i ...jest !! Dobre pół chlebka i jedna puszka śledzi w sosie pomidorowym na kilka osób.Podzieliliśmy to sprawiedliwie, każdemu równo. Kochani jak te półtora kawałka chleba ze śledziem w pomidorach smakowało!!!!! Została jeszcze tzw "przylepka" małych rozmiarów i puszka z pozostałościami po sosie. Dla wszystkich nie wystarczy, więc postanowiliśmy zagrać w "zapalki" i kto wyciągnie najkrótszą, tego cała reszta. Puszka była tak czysta, że można się było w niej przegłądać, a jaka byla radość dla podniebienia, hmmmmmm.
Barszczyku , pozwolisz, że Cię zacytuję:
....Eeech, takie opowieści, jakie czasy :-((((
marekm

Szaszka
20-06-2002, 16:46
Jest w Wetlinie Jadłodajnia Smak. A w środku - raj dla tych, którzy z sentymentem wspominają PRL. Różnica tylko taka, że panie miłe, a na pytanie "Czy jest...?" dotyczące pozycji w jadłospisie, w większości usłyszeć można, że jest!
PRL-owe, iście muzelane jest za to wyposażenie wnętrza:
Małe, kwadratowe stoliki ustawione w "karo" i przykryte ceratą. Na ścianie - olejna lamperia. Krzeseł ze skaju. o metalowych, aluminiowych nogach - przynajmniej trzy różne rodzaje. Aluminiowe sztućce, talerze z napisem "gs", i grube okrągłe kubki bez uszek, takie co to można wkladać jeden w drugi.
A w jadłospisie - naleśniki, ogórkowa, ruskie pierogi i kompot! Prawdziwy kompot!
Poczułam się jak na koloniach.
Jest prawie południe, upał. Wiatr wydyma firankę w oknie, mucha bzyczy i postukuje w szybkę, a my siedzimy, odprężeni, i jemy naleśniki z serem i jagodami. Wchodzi trzech studentów, składają po kolei zamówienia przy okienku. Jeden z nich, z entuzjazmem w głosie:
"A dla mnie żurek z jajkiem. Tylko żeby był taki z a j e b i ś c i e gorący!".

Napluliśmy sobie twarogiem do kompotu... :)

Szaszka
PS. Mam nadzieje, że nie zmienią wystroju wnętrza. Ani talerzy...

duszewoj
27-06-2002, 11:14
<HTML>dobrałbym się z ochotą do hoczwiańskich lochów, by balowym trunkiem swoje trzewia rozgrzać i o leskim kamieniu pobajać. A Ty?
duszewoj</HTML>

Aleksandra
27-06-2002, 15:13
<HTML>...z dużą przyjemnością!</HTML>

Jacek
28-06-2002, 01:35
<HTML>Rok 1973 pierwszy raz w Bieszczadach. Był to mój ostatni obóz wędrowny jako uczestnik.Trasa: Sanok, Kamańcza, Cisna, Wetlina Ustrzyki Górne. Wspaniała wyprawa.
Rok 1977 ponownie w Bieszczadach ale na bardzo krótko.
Rok 1981 pierwszy obóz wędrowny jaki ptowadze w Bieszczadach. Trasa; Ustrzyki Dolne, Czarna, Stupasiany, Wetlina Cisna. Tuże kłopoty z aprowizacją ale jest wspaniale. Do dziś prowadze obozy wędrowne w polskie góry.
Rok 1988 pierwszy raz w Bieszczadach moje dzieci Iga lat cztery i Filip lat 2. Tym razem wyprawa wyrobem samichodo podobnym (fiat 126), z namiotem.Baza w Polańczyku
Rok 1992 tym razem namiot w Wetlinie.Namówiłem dwie rodzine znajomych.
Rok 1996 kolejny obóz wędrowny. Trasa: Lesko, Jabłonki,Cisna, Kalnica, Wetlina.
Pogoda nam nie sprzyja
Rok 2000. Ponownie obóz w Bieszczadach.Trasa: Lesko, Jabłonki, Kalnica, Wetlina.
Dokładniejsze opisy wypraw w Bieszczady (i nie tylko) możecie znaleść na stronie: obozy.pepowo.w.interia.pl
Pozdrowienia dla wszystkich miłośników najpiękniejszych polskich gór
Jacek</HTML>

Stały Bywalec
28-06-2002, 12:11
<HTML>Jacku, koniecznie przybądź na nasz wrześniowy Kongres. Bardzo chętnie wysłuchamy Twoich opowieści.
SB</HTML>