PDA

Zobacz pełną wersję : Relacja z dużuru cz.I



Anonymous
24-06-2002, 12:49
Cześć.

Byłem, widziałem, opowiem.
Od początku mi pechem pachniało. Wyjechaliśmy z domu ok 19 w Piątek. Już w Krakowie mi się nie spodobało. Korki jak okiem sięgnąć. Chyba wszyscy na wakacje wyjechali. Do Tarnowa 80 na godzinę. Później się trochę rozluźniło. A tera mapa do ręki i patrzcie. W Nowym Żmigrodzie na skrzyżowaniu policja mówi że trasa na Duklę zablokowana, bo jakiś wypadek, można jechać objazdem, albo wrócić do Jasła. Biorę mapę - przez Jasło nie bardzo mi się chce wracać no to objazd. Droga zaznaczona, jakieś wioski na mapie są i policjant mówi że droga dobra. Była 21.30) No to jazda. Kąty, Krempna - skrzyżowanie, dobrze że młodzież na przystanku stała (ani śladu znaków drogowych). Jedziemy, drogą na szerokość 3 m, coraz gorzej, znowu skrzyżowanie w domach ciemno, nawet psy nie szczkają. Ani znaku, nic. Wg mapy pojechałem w lewo, a droga coraz gorsza. Wracać się czy nie, jeszcze nie, nad nami las, nawet księżyca nie widać. Dziury coraz gorsze, ale jest przystanek (bezimienny) pewnie coś to jeździ. Jedziemy dalej - jakby był samochód z niskim zawieszeniem - nie ma szans. Cud, droga nagle stała się idealna, jedziemy dalej - drogowskaz na Olchowiec, no to jesteśmy w domu. Droga się urywa - znowu dziury (ciekawe??). Jakoś dojechaliśmy do drogi na Barwinek. Średnia prędkość 20 km/h. Ja nie wiem jak to jest. Mieszkają tam ludzie, płacą podatki i nawet nie mają dobrej drogi. Jest tam Magurski Park Narodowy, czyżby minister środowiska tak dbał o nie że nie chce aby ktoś jeździł po drogach. Ja tam jechałem tylko raz a ludzie jeżdżą tam codziennie co Oni mają powiedzieć?? Może miejscowi znają drogi na pamięć, a co z turystami??
Wreszcie dojechaliśmy na miejsce - było po 2 w nocy. Zaczęło grzmieć, było późno nie chcieliśmy budzić przyjaciół - spaliśmy w samochodzie. Ze zdjęć nici.
Rano zaczęło lać. Jak pech to pech.
koniec cz.I

marekm
24-06-2002, 14:31
Drogi J.L na postawione przez Ciebie pytanie "Ja tam jechałem tylko raz a ludzie jeżdżą tam codziennie co Oni mają powiedzieć??" chyba mam odpowiedź.
Gospodarz, u którego spałem opowieział mi taką historyjkę:
Miała do niego przyjechać rodzinka, kóra nigdy jeszcze u niego nie była.
Jadąc troche się pogubili się i zaczęli się rozglądać za kimś , kto by im jekiejś informacji udzielił. Patrzą a tu idzie podchmielony tubylec. Pytają go o drogę a on zaczyna ich wypytywać do kogo itp. Rad nie rad , udzielili mu informacji , to on na to, że jak go zabiorą to on im wskarze drogę bo i tak szedł pod wskazany adres.Wszyscy szczęśliwi, zagadują nowopoznanego o różne rzeczy.
- A jak wam się tu żyje ? - pada pytanie
- A z przyzwyczajenia - odpowiada.

Mam nadzieję, iż pech Cię jednak opóścił ?
marekm

Anonymous
24-06-2002, 16:00
Cz. II

Nawet fajnie się spało, deszcz zmył komary z szyby. O 10 było już cudnie. Prawdziwe lato wykluło nam się. Mgły opadły. Co za zapachy powiały z lasu!!! Jagody - można siedzieć w jednym miejscu i pół godziny się objadać. Czujecie ten smak? A poziomki, same się w ustach rozpuszczają. To trzeba spróbować. Niestety żmije też obrodziły (Musicie drodzy bieszczadzcy turyści uważać szczególnie na nasłonecznionych polankach!!!). Już myślałem, że pech odszedł wraz z deszczem, bo się nie uaktywniał. Ale nie, on przeszedł na Szymona - syna naszych przyjaciół. Złapał Go w postaci bólu zęba. Zanim tabletka zaczęła działać była 16. Pojechaliśmy we czwórkę do Dwernika. Dorota - mama Szymona, moja żona i ja (skład istotny w dalszej części). W Wetlinie nawet późną jesienią nie widziałem takich pustek. Autobusem z Sanoka przyjechał tylko kierowca. Widocznie jeszcze nie czas.
W Berechach Górnych zatrzymała nas S.G. do kontroli. Drogę do Dwernika znałem, ale jej stan się pogorszył i najepszym pojazdem jest rower terenowy (proszę nie dokonywać porównań tej drogi z drogą opisaną w czI). Na szczęście jedzie się z góry. Wreszcie jest!!! DWERNIK! Ale gdzie ta knajpa. Jest. Po lewej stronie szosy "gustowny" budynek w stylu GS. Po jednej stronie bar, po drugiej sklep. Przed barem nowiutkie ławy, jeszcze drzazgi wystawały. Nie ukrywam, że zaglądałem w oczy sprzedawczyni i miałem wątpliwości, czy to tu. Wzrok miała piękny, oczy ciemne. Wzięliśmy coś do picia. Siadamy na owych ławach. Obserwujemy. Obok stoją piękne duże drzewa, pod nimi leżą panowie. Śpią. Szymon pyta na głos czy oni śpią, bo są zmęczeni, czy są pijani. W tym momencie przypomniałem sobie słowa Kassandry. Nic nie dodam. Pod drzewami miejsc wygniecionych było więcej. Nagle przed sklepem pojawiła się Pani, reperowała parasole reklamowe. Spojrzałem jej w oczy, wiedziałem już że to tu.... Niestety jeden Pan się obudził, klęknął i się zaczęła.... Byłem z dzieckiem i kobietami, czas było kończyć inspekcję. Jakoś nie wsmak nam były pierogi. Czekały na nas konie na Strzebowiskach i chłopaki z Leska mieli przyjechać. Potem kiełbaski, ognisko....

Podsumowanie

Stały Bywalcze. Miałeś rację - piątki pewnie byłyby lepsze. Może miejsce na spotkanie niezłe, ktoś powie że lepsi miejscowi co śpią w krzakach, niż wrzeszcące punki w Wetlinie, ale ja znam miejsca bardziej nastrojowe, również bieszczadzkim duchem przepełnione. Może ktoś z forumowiczów będzie tam i również opisze swoje wrażenia.
To tyle mojej relacji. Warunki do łażenia idealne, powyżej granicy lasu wiatr przecudnie łagodził żar, lejący się z nieba. Widoki piękne, woda w Solinie w normie, ryba bierze - nic tylko wracać.
Szaszko - przesyłam pozdrowienia od Starych Bieszczadników.
Czekają na Ciebie we wrześniu.

J.Lupino

Stały Bywalec
24-06-2002, 23:53
Lupino, rozumiem Twoje raczej negatywne doznania dot. knajpy w Dwerniku. Były one jednak chyba spowodowane okolicznościami - wyboistą drogą od Berehów Grn., bólem zęba u dziecka, itd., itp. Sam wspomniałeś też o towarzyszącym Wam pechu.
Dojazd samochodem do Dwernika jest dużo lepszy drogą prowadzącą z obwodnicy do Zatwarnicy (przez Dwerniczek, Dwernik i Chmiel)..
Co zaś do nastroju - scenerię takiej gospody inaczej odbiera się po przebyciu dłuższej pieszej wędrówki. Przychodzisz do niej po południu zmęczony, zakurzony, spragniony, głodny. Jesteś wtedy bardziej tolerancyjny nawet dla miejscowego stałego bywalca (zbieżność z moim pseudonimem przypadkowa).
A Dwernik ma b. dobre położenie i jest taki typowo bieszczadzki !

Aleksandra
25-06-2002, 15:16
Drogi Lupino, u mnie poszło lepiej, choć wszystko wskazywało na tzw. klapę. Ruszyliśmy z Warszawy stopem dopiero – o zgrozo – o 16,00; w korku piątkowym, warszawskim , spalinowym.
Ale tęsknota musiała w nas być tak silna a w przypadku pewnego kolegi – ciekawość tak wielka, że razem wzięte dodawały skrzydeł kierowcom. Do Iłży dwoma samochodami i tu na pewien moment zapanował zastój, ale tylko do momentu, w którym to - na widok tablicy rejestracyjnej z Sanoka - odtańczyłam na ulicy coś w rodzaju „tańca szaleństwa” i auto się zatrzymało. Wielkie podziękowania dla pana tego, to za mało! Już o 21.45 byliśmy w Sanoku. Dalej stopem w trójkę o zmroku było trudno, ale jechał autobus do Ustrzyk Dolnych...
Późnym wieczorem opracowując trasę na dzień jutrzejszy wspomniałam o Dwerniku i dyżurze forumowiczów.
Jednak godzina piętnasta była dla nas nierealna, więc miała się tylko odbyć symboliczna wizja lokalna. Poszliśmy spać. Rano jak już wspomniał Lupino przywitał nas deszczyk, zignorowaliśmy go całkowicie nie wyciągając niczego co by zabezpieczało nas przed jego kroplami. Zrezygnowaliśmy z rozpoczęcia szlaku w Ustrzykach, chcieliśmy dotrzeć do Polany i przez Otryt...a tu kap kap. Zatrzymał się nam pan nadleśniczy z Lutowisk, przesympatyczny człowiek, z tych co przyjechali na rok i zostali na zawsze. Pokręcił nosem na chodzenie przez Otryt i zabrał nas na .... „ucztę iście bieszczadzką” ! Widzieliście kiedyś na powierzchni ok. 300 metrów kwadratowych 2000 jodeł jednorocznych wielkości zapałki? Albo trzylatki modrzewia czy leszczyny wysokości zatemperowanej kredki? A trzyletnie drzewa to już nie byle co, można je przesadzać do lasu... To był dopiero widok, coś poruszającego całkiem...a ile pielęgnacji i zatroskania potrzebują takie drzewka...nadleśniczy miał w nas zachwyconych słuchaczy. Do tego pstrągi i ich pełna zatroskania i pasji hodowla...opuszczaliśmy to miejsce ubogaceni wielce, ja zaś w „kolanowej – kieszeni” niosłam podkowę wykopaną niedawno z ziemi, kiedy to przygotowywano teren pod nową szkółkę. Stamtąd pojechaliśmy do Dwernika.
Jedno jest pewne przed dziewiątą cała miejscowość uśpiona wielce, sklepy i knajpy tym bardziej, okolica wyludniona. Stały Bywalec ma rację co do bieszczadzkiego charakteru tego rejonu, choć....nie wiem czy przypuszcza, że można tam spotkać stadko młodych strusi i wietnamskie świnie, takie całkiem zminiaturyzowane? O pierogach o takiej porze można było zapomnieć. Ciekawa jestem czy S. Bywalec zaliczy mi bytność w Dwerniku.
A później to już czysta przyjemność, jagody, Przysłup, jagody, Połonina Caryńska, wylegiwanie, ucieczka przed stonką na Rawki (przez schronisko oczywiście)... a tam to już....wszystko....nie było w nas siły motywującej do powrotu. Długo trwało zanim zdecydowaliśmy się wracać Działem z jagodami. Dany nam był wspaniały zachód słońca, lekko przymglony., wymieszany z zapachem ziół, ptakami wyskakującymi nam z pod nóg, ze wspaniałym szybującym drapieżnikiem nad Małą... Kolega został zarażony całkowicie i nieuleczalnie, panoramę Bieszczadu opanował bez problemu, poznał legendy i historie, wie co to stokówka i stonka...oraz zielona, falująca połonina. Jedynie nie umiał wyłączyć telefonu, a ten zasięg teraz wszędzie prawie...ale nad tym starał się pracować towarzyszący nam Kwiatuszek.
Co powiecie o schodach, które uczyniono chyba w zeszłym roku na końcu zejścia z Działu? Jest to zapewne bardziej bezpieczne, ale tam było takie „fajne” to zejście...slalomem miedzy drzewami...A teraz - nie podobają mi się te schody - okropność.
Na dobranoc wypiliśmy chmielowo – malinowy trunek, który dedykowałam Wam.
:D

Stały Bywalec
25-06-2002, 17:47
Aleksandro, jesteś wspaniała. Jeśli ktoś w to jeszcze nie wierzy, powołaj się na mnie. Na Kongresie wystąpię z wnioskiem o nadanie Ci tytułu honorowego mieszkańca Dwernika.
A o strusiach, a jakże, wiem. Na dowód tego powiem Ci, gdzie są hodowane: w zagrodzie przy kompleksie budynków koło poczty.
Natomiast o świnkach wietnamskich pierwsze słyszę.
Ten trunek chmielowo - malinowy to piwo z sokiem malinowym, czy jakiś inny wynalazek ?
SB

Lupino
26-06-2002, 19:31
<HTML>Witam!

Olu! Też widzieliśmy te świnki. Ciekawe w jakim celu je tam hodują. Znajomi z Kalnicy mieli jedną, ale ją zjedli. Gratuluję tak wspaniałych tras. Mnie udało się tylko obejżeć Połoninki z poziomu drogi. Jedyny szczyt jaki odwiedziłem to moje ukochane Jasło. Po piątkowym niepowodzeniu chciałem zrobić w niedzielę wschód słońca, ale wyszło średnio z powodu mgły. Po sugestiach Szaszki widziałem próby Admina, co do umieszczania zdjęć. To byłoby coś!!!
Będąc na Jaśle wpadłem na inny pomysł - "relacji na żywo" za pomocą esemes-Forum.
Tu pytanie do Admina czy możesz wymyślić jakiś skrypcik, który by automatycznie kierował wpisy do Forum??? Z większości telefonów można wysłać wiadomość na email.

Stały Bywalcze!
Nie traktuj moich spostrzeżeń w sensie negatywnym. Sama w sobie knajpa nie jest zła - otoczenie ładne. Wiadomo że po wędrówce spragnionemu to nawet woda smakuje inaczej. Sam rozumiesz jednak, widok jaki tam zobaczyliśmy (mnie to osobiście nie dziwi, ale dziecko!). Co do drogi to byłem kilka razy u Prezesa w Chmielu, ale zawsze jechałem obwodnicą a od Berechów to tylko do Nasicznego doszedłem. Środek mnie jakoś ominął. O jednej rzeczy tylko zapomniałem, czy jest tam jakieś pole namiotowe??

pozdrawiam

J. Lupino</HTML>

Lupino
26-06-2002, 19:37
<HTML>przepraszam za fatalny błąd.
Pech mnie opuszcza. W poniedziałek zepsuł mi się monitor, a dzisiaj radio w samochodzie. Może ktoś zna jakieś odczyny na złe czary rzucone przez wiedźmy z Czarnej Góry???

Lupino</HTML>

Aleksandra
27-06-2002, 00:20
<HTML>Musiałeś się nieopacznie narazić jakiemuś bieszczadzkiemu baszowi lub mamunie, może też gdzieś na Jaśle kwiat paproci ukryty - wiec Ci błądzonie dokuczały podrodze. Ale tak to bywa jak ktoś w równonoc w krainę biesów i czadów podąża...chyba, że o dusiołka postarałeś się kiedyś - a on Ci teraz psocić zaczyna...
Jeśli to jednak czarownica jakas była...to musisz postarac się o grządziele i to dwa koniecznie od jakiegos pluga (kiedyś bylo łatwiej). Następnie musisz je rozgrzać do czerwoności na watrze i ułożyć na środku mieszkania. A na koniec musisz poleć je świerzym mlekiem! Gdy to uczynisz, wiedźma, która Ci tak dokucza będzie odczuwała tak silne pieczenie w okolicy serca, iż przyjdzie prosić o zmiłowanie. Wtedy będziesz miał spokój!
Powodzenia :>


[A tak na marginesie: nie pijam wynalazków jeno szlachetne trunki, jak już coś..].</HTML>

marekm
27-06-2002, 01:36
<HTML>OLU pod wrażemiem wielkim jestem.Talentów Ci nie brak jak widzę , a i dar odczyniania czarów posiadłaś również. Pozazdrościć tylko Twiom przyjaciołom,
którzy mając Cię w swej kompanii bezpiecznie podróżować mogą.Jeżeli będziesz we wrzesniu w Kongresie dwernickim uczestniczyć mogła to i nas ludków bieszczadzkich swą wiedzą i talentem wspomożesz w razie potrzeby.
pozdroowka
marekm</HTML>

duszewoj
27-06-2002, 10:12
<HTML>Mamuny to dla mnie najptworniejsze z czarcich pomocników, żyjących w buczynie bieszczadzkiej. Potrafią one bez przyczyny zamienić serce ukochanej osoby w twardy głaz i spowodować, że przestaje ona bez przyczyny kochać. Taka ich biesia natura szkaradna, okropna, wstrętna, ponura. Spotkanie z takowym na długie miesiące, lata, a czasem i do końca życia pozostawia na duszy ogromną, sączącą się, bolesną ranę. Oby nikt w Was mamuniej dzialalności nie doświadczył.
duszewoj</HTML>

Stały Bywalec
27-06-2002, 11:32
<HTML>Nikt tak nie zwalcza czortów (w tym bieszczadzkich) jak inny bies, jeszcze silniejszy i władzę odpowiednią nad nimi posiadający.
Takim "czorcikiem" jest moja kotka Sabinka, którą od pewnego czasu zabieram ze sobą w Bieszczady. Jest cała czarna, z jedną tylko małą białą plamką na szyi. Ma aksamitne, gęste błyszczące futerko i zielone oczy. W nocy wygląda upiornie. Wiek - obecnie 7 lat, ale wygląda na dużo młodszą (podobnie jak jej pan).
O jej nadzwyczajnych zdolnościach przekonaliśmy się z żoną parę lat temu, gdy nasza córcia (obecnie 15 lat) za nic nie chciała spać sama w swoim pokoju. Bała się, i już. Na pytanie, czego się boi, odpowiadała, że duchów. Żadne racjonalne tłumaczenia nie skutkowały. Co wieczór był płacz i zgrzytanie zębów. Któregoś dnia coś mi odbiło i powiedziałem Ani (córce, wówczas chyba 9 - letniej), że jak się boi duchów, to niech śpi z kotem. Puściłem wodze fantazji i "wyjaśniłem", iż czarny kot już z samej swojej natury jest odporny na duchy, pierwszy je wyczuje i natychmiast zwalczy. Po prostu zobaczy to, czego ludzkie oko nie ujrzy. A wszystkie duchy się panicznie czarnych kotów boją ! I wiecie, że to poskutkowało !!! Od razu. Ania zaczęła nawet drzwi od pokoju na noc zamykać, aby tylko kot nie wyszedł !
Musi być w tym coś prawdziwego. W Bieszczadach przed wyruszeniem na całodniową wędrówkę głaszczę "na szczęście" to aksamitne futerko i ... pech mnie omija. Natomiast po moim powrocie i przebraniu się kotka buszuje po zabłoconych butach i dżinsach. Osoba niewtajemniczona pomyślałaby, że ona "niucha", coś wącha, a w rzeczywistości to ona różne błądzonie i inne świństwa precz wypędza, czarty takowe, wobec których nawet lek. med. Duszewoj staje bezradny (vide Jego tekst powyżej).
Tak było w roku 1999 i 2000. Natomiast w ubiegłym roku nie wziąłem ze sobą Sabinki na urlop i spotkał mnie w Bieszczadach pewien pech. Nie zamierzam o tym pisać. W tym roku będę już jednak ostrożniejszy i zabieram kotkę. Dla niej to też będzie urozmaicenie i wyjątek od kanapowej szarej rzeczywistości.
SB
Ps. Jeżeli ktoś z Was miewa pecha w Bieszczadach, to może mnie odwiedzić w Sękowcu (umówiwszy się przedtem) i pogłaskać Sabinkę. Efekt gwarantowany.
Ps. Moja żona twierdzi, że ja "mam kota na punkcie kota". Córka nawet to wzmacnia, mówiąc bez ogródek: (cyt.) "mamo, tata ma na punkcie tej kocicy wręcz pierdolca". Może. Byłby to więc koci syndrom. W odmianie: zespół czarnej kotki. Przypadłość owa okazuje się jednakże w Bieszczadach b. pożyteczna, zabezpiecza bowiem przed złą pogodą, pechem na trasie, oraz pomaga w ekstremalnych sytuacjach.</HTML>

Lupino
27-06-2002, 18:47
<HTML>S.B. musisz zabrać kotkę na Walne Zebranie. To będzie dla nas jak wyrocznia, która uwalnia od zaklęć. Dzisiaj przeczytałem:

"Na jeziorze Bajkał rozpoczyna się dziś festiwal szamanów z całego świata. Będą nie tylko doskonalić swoje kwalifikacje, ale także spróbują oczyścić energetyczne pole Ziemi. Szamani wybrali na miejsce swego spotkania wyspę Olchon na jeziorze Bajkał, na Syberii. Podobno w tym miejscu istnieje strefa o wysokim natężeniu energii, która sprzyja szamańskim obrzędom. To właśnie na Olchonie szamani proszą o deszcz lub błagają o ochronę przed powodzią.
W ramach festiwalu odbywać się będą wykłady na temat czerpania informacji z kosmosu, leczenia dotykiem, panowania nad energią czy odkrywania nadnaturalnych uzdolnień człowieka. "

Może by tak za rok w Bieszczadach???

J.Lupino</HTML>

Anonymous
28-06-2002, 00:16
<HTML>Aleksandro droga, poproszę o prywatne korepetycje z bajań i opowieści bieszczadzkich. Toż to wstyd, że mając pod ręką taką specjalistkę od biesów, czadów i czarownic wiem o nich tak niewiele... Żal mi wielce, że na bieszczadzkich szlakach zamiast snuć z pożytkiem dla nas opowieści o miejscowych straszydłach (tudzież aniołach licznie zamieszkujących tęża krainę), śpiewasz (hm...) niekoniecznie bieszczadzkie piosneczki.
Buźka w serduszko i za tę odrobinę sekretów bieszczadzkich mamideł, które odkryłaś przed nami ostatnio i dzięki którym wiadomy kolega zakochał się - póki co tylko w Bieszczadach...

Apel do reszty forumowiczów: więcej bajania dla już kochających, ale jeszcze mało świadomie.</HTML>

Aleksandra
28-06-2002, 00:38
<HTML>To juz wiem, dlaczego mój promotor jutro tam jedzie ;>

Lupino czy Ty chcesz wszystkie bieszczadzkie anioły pogonić z naszych Gór kochanych? Jak chcesz, to bez wielkiego szumu, ktoś z nas przypomni Ci o Twych ukrytych pokładach wewnętrznej siły osobowości...a Łez Padół zostawmy naszym biesom i czadom.
Co do Mamun to nie jest tak tragicznie...okropne one okrutnie, ale zawsze można znaleść jakieś dobre rozwiązanie...Kiedyś radzono sobie w dość bolesny sposób: tłukąc nieszczęśnika tak długo miotłą ze świeżej brzozy, aż przez obolałą skórę zmiekczono jego lub jej skamieniałe serce. Ale tak się działo dopóki nie pojawiły sie w końcu bieszczadzkie anioły, które strzegą zbieszczadziałych serc. Kiedyś Pan Bóg odmówił wysłania aniołów dla równowagi czartów i czady musiały przejąć anielską role, ale w zamian Ten na górze wysyła w Bieszczad kochany pewną specyficzny rodzaj ludzi... ich miłości do tej krainy nie moga przemienić Mamuny, nawet jakby sie bardzo starały! Skoro Mamuny nie mogą odmienić takiego miłowania, to też do innych prawdziwych uczuć nie maja dostępu.
Za to Stały Bywalec powinien przyjrzeć się krytycznie swej kotce...nie od dziś wiadomo, że wiedźma i czarny kot w jednej parze chodzą (zob. Baba Jaga). A wśród ludu zamieszkującego Tamtejsze tereny utarło sie przekonanie, iz czarownica jak nie chce zdradzić swej tożsamości, to postać kota chętnie przyjmuje... :D</HTML>