PDA

Zobacz pełną wersję : Też byłem w Bieszczadach tego lata



Fiaa
18-08-2007, 16:09
Cz. 1
Byłem tam już piąty raz, a drugi raz z rzędu sam. I po raz kolejny wyjechałem z uczuciem niedosytu. Pomny ubiegłorocznych problemów kondycyjnych, tym razem zrobiłem sobie wyprawę półstacjonarną. Część trasy przemierzałem z "garbem" na plecach, w części zakładałem stałą bazę.

Po osiemnastogodzinnej jeździe środkami komunikacji kolejowej i autobusowej Lesko przywitało mnie deszczem. Zatem, zamiast na końcu wyprawy, Lesko zwiedziłem na początku. Różne różności można tam zobaczyć - synagogę, kirkut, zamek, kościół. Mnie najbardziej zadziwił stary cmentarz miejski. W uporządkowanej Wielkopolsce także cmentarz jest miejscem w którym panuje ład wyznaczany przez alejki proste, jak strzelił, wygrabione z liści, broń Boże bez źdźbła trawy. A w Galicji - na środek cmentarza (położonego na wzgórzu) wyprowadza asfaltowa alejka, która w pewnym momencie się kończy i widzimy dookoła bezładnie (przynajmniej dla mnie) rozsypane groby. Co ciekawe ta różnica wydaje się być ponadwyznaniowa. Na wrocławskim kirkucie groby uporządkowane są podobnie, jak na naszym wolsztyńskim cmentarzu. W Lesku - rozsypane tak samo, jak na tutejszym cmentarzu.

Następnego dnia były już góry. W zasadzie jeszcze nie góry, bo postanowiłem wreszcie przejść szeroko reklamowaną trasę wiodącą doliną Sanu przez dawne wsie Tworylne i Krywe. Prześladowała mnie ta trasa od momentu, kiedy jakieś 7 lat temu, jako młodzi, praworządni wędrowcy odstąpiliśmy od niej widząc na drodze zakaz wstępu do rezerwatu ścisłego. O tym, że popełniliśmy błąd przekonała nas dokładniejsza analiza mapy jakieś dwa dni później.

Tworylne nazywane jest jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Bieszczadach. Jednocześnie jest jednym z nielicznych już miejsc, gdzie tak dobrze zachowały się ślady dawnego życia bojkowskich wsi. Życia zniszczonego po II wojnie przez bolszewickie hordy. Na mnie widoczne tu i ówdzie ślady zabudowań, dawna aleja dworska, w połączeniu z zeschłymi trawami i zaroślami porastającymi dolinę wywarła przygnębiające wrażenie.

W dzisiejszym Tworylnem najbardziej widocznymi mieszkańcami są bobry, które przegradzając strumień zamieniły ścieżkę w rozlewisko nie do przejścia suchą nogą. Zaiste ciekawe uczucie pojawia się, kiedy na jednej nodze, woda wlewa się do buta, a wszelkie próby zmacania dalszej drogi wskazują, że dalej jest już wody po kolana. Pewne jest tylko, że zawracać nie ma sensu, bo i tak w butach już chlupie.

Dalej było już spokojnie – nocleg pod chmurką na wzgórzu nad Zatwarnicą, dalej powolne człapanie przez Dwernik- Kamień (fenomenalny widok) do Nasicznego, gdzie wobec braku harcerzy czekał mnie kolejny nocleg pod chmurką. I wreszcie, jeszcze bardziej powolne człapanie, przez kolejną opustoszałą wieś Caryńskie, do Bereżek. No a stamtąd już żabi skok (autobusem) do bieszczadzkiej cywilizacji w Ustrzykach Górnych.

Cdn.

Relacja pisana dla: http://zniebytu.salon24.pl/28224,index.html

Stały Bywalec
19-08-2007, 19:24
Czekamy na ciąg dalszy. Bardzo to interesujące. Czytałem z przyjemnością, przywołując w wyobraźni widoki dobrze znanych stron.

Ale z historią to jesteś troszkę na bakier. Napisałeś (cyt.)" (...) Tworylne nazywane jest jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Bieszczadach. Jednocześnie jest jednym z nielicznych już miejsc, gdzie tak dobrze zachowały się ślady dawnego życia bojkowskich wsi. Życia zniszczonego po II wojnie przez bolszewickie hordy.(...)".

Nie wydaje mi się, aby akcję "Wisła" przeprowadziły ... bolszewickie hordy.

Fiaa
20-08-2007, 14:42
Ale z historią to jesteś troszkę na bakier. Napisałeś (cyt.)" (...) Tworylne nazywane jest jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Bieszczadach. Jednocześnie jest jednym z nielicznych już miejsc, gdzie tak dobrze zachowały się ślady dawnego życia bojkowskich wsi. Życia zniszczonego po II wojnie przez bolszewickie hordy.(...)".

Nie wydaje mi się, aby akcję "Wisła" przeprowadziły ... bolszewickie hordy.

Dzięki za uznanie. :)
Co do tego bycia z historią na bakier. Bieszczady fascynują mnie nie tylko swą dzikością, czy widokami z połonin, ale także swoją pogmatwaną historią. Dlatego na krok nie ruszam się bez "Przewodnika dla prawdziwego turysty" wydanego przez wyd. Rewasz. A o w nim Tworylnym czytam: po 17 września wieś przecięła granica biegnąca Sanem. Niemcy wybudowali tu strażnicę graniczną. Latem 1946 roku opustoszałe po wysiedleniu ludności zabudowania spaliła kompania UPA Bira (...)" Ludność pewnie, jeszcze w 45, lub w początkach 46 roku przesiedliła Armia Czerwona, lub jednostki NKWD, co u mnie się kryje pod mianem "bolszewickie hordy".
Pozdrawiam.

Fiaa
22-08-2007, 00:26
Do Ustrzyk zawitałem około godziny 16. Był więc czas, aby się rozejrzeć za ewentualnymi zmianami. No i top jest tak, ze na pierwszy rzut oka nic się nie zmienia – Kremenaros tak samo obskurny i tak samo oblegany, Pod Caryńską ciągle gra Stare Dobre Małżeństwo, a dziewczyny za barem są uroczo nieuprzejme, centrum handlowe droga na Wołosate dziurawa nawet jeszcze bardziej niż rok temu. Po uważnym przyjrzeniu się widać jednak zmiany - wyremontowany kemping, nowo wyznakowana ścieżka spacerowo-narciarska, a także niemal zupełny brak osób zmęczonych życiem w okolicach centrum handlowego.
Pierwsze dwa dni pobytu w Ustrzykach spędziłem niemal bezczynnie. Przy czym o ile pierwszy z tych dni był planowanym dniem odpoczynku, to drugi był już lenistwem przymusowym. Po prostu padało całą noc, dzień i jeszcze jedną noc. Aczkolwiek znaleźli się zapaleńcy, którzy ruszyli w góry, tak jak przygodny znajomy ze schroniska, którego na Rawkach dopadł grad, mimo to dotarł jeszcze do styku trzech granic na Kremenarosie i wrócił szczęśliwy, ponieważ na całej trasie nie spotkał nikogo.
Po tym przymusowym lenistwie ciągnęło mnie w góry niemożebnie. Chyba każdy kto przyjeżdża w Bieszczady ma swoją ulubioną trasę, którą musi przejść. „Moją” trasą jest pętelka z Wołosatego do Ustrzyk Górnych przez Przełęcz Bukowską, Rozsypaniec, Halicz, Przełęcz pod Tarnicą i Szeroki Wierch. Szlak ten, uważany za najbardziej widokowy w Beszczadach tego dnia tonął we mgle. Zresztą z samego rana ktoś niewtajemniczony mógłby pomyśleć, że Ustrzyki znajdują się na jakiejś równinie – tak szczelnie mgła otuliła okoliczne góry. Nie zrażony tym wyruszyłem. Jak zwykle się nie zawiodłem, Chociaż nie było mi dane podziwiać widoków, to mogłem doświadczyć rzeczy niemal niespotykanej w sezonie – pustki na szlaku. W dodatku prawie każdy z nielicznych tego dnia wędrowców czuł się w obowiązku zamienić życzliwe słowo.
Po powrocie ze szlaku okazało się, ze kolonia, która do tej pory okupowała Kremenarosa, pojechała do domu, za to pokoju wprowadziło się kilka naprawdę sympatycznych osób. Przed schroniskiem, pod parasolami pojawiła się też gitara i wieczór upłynął na wspólnym śpiewaniu... szant.
Dzień następny (już pogodny) upłynął na mozolnym człapaniu (z dużym plecakiem) z Ustrzyk do Wetliny. Jednak, kiedy po 6 godzinach dotarłem dopiero do Berehów Górnych, postanowiłem dalszą część drogi pokonać autobusem. Jak zwykle odwiedziłem cmentarz (tym razem przykładnie wykoszony), zadumałem się nad smutnymi kolejami losu tej ziemi. Z przyjemnością zauważyłem, ze na cmentarz zagląda sporo osób, niektórzy nawet stawiają znicze. Jak zwykle też udałem się do sklepiku do pani Anieli. I tu niemiłe zaskoczenie – gustowny drewniany sklepik zamknięty, a obok niego stoi paskudna blaszana bud. Ponoć ze względów sanitarnych. Ech ta Unia.
W Wetlinie zakwaterowałem się w schronisku młodzieżowym (na szczęście w Komsomole ponoć do 40 lat przyjmowali). W oczekiwaniu na otwarcie (schronisko czynne od 7 do 10 i od 17 do 22 ) mogłem osobiście się przekonać, że warto wyświadczać przysługi bliźnim. Ale o tym już w następnej (ostatniej części).
Cdn.

Dostępne także na:
http://zniebytu.salon24.pl/index.html

dorota z krakowa
26-08-2007, 17:11
Tworylne, to istotnie magiczne miejsce. Piękne, a ostatnio trudno dostępne (bobry). Ale idąc od Studennego, za ruinami stajni dworskich, trzeba kierować się w prawo i można suchą nogą dotrzeć do ruin dzwonnicy, cmentarzy i do drogi na Krywe. Bobry zadomowiły się w Bieszczadach na dobre.
Łopienka, Smolnik, nie wspominając już Parku, gdzie trasa do grobu Hrabini została oddalona od potoku Niedżwiedziego, właśnie z uwagi na bobry.

Stały Bywalec
27-08-2007, 16:05
(...) W Wetlinie zakwaterowałem się w schronisku młodzieżowym (na szczęście w Komsomole ponoć do 40 lat przyjmowali). W oczekiwaniu na otwarcie (schronisko czynne od 7 do 10 i od 17 do 22 ) mogłem osobiście się przekonać, że warto wyświadczać przysługi bliźnim. Ale o tym już w następnej (ostatniej części).
Cdn.(...)

Już 6 dni czekamy na tę 3-cią część.

Fiaa
28-08-2007, 01:10
Już 6 dni czekamy na tę 3-cią część.
He he. Padłem ofiarą ataku dzikiego zwierza - Leniwca. ;)

Fiaa
28-08-2007, 01:11
Byłem w Bieszczadach cz. 3.

Wetlina była miejscem, w którym poznawałem bieszczadzkie klimaty. Ale od 96 roku sporo się tu zmieniło, a w miarę spokojna wieś stała się gwarnym kurortem. Co gorsza kurort ten skutecznie wyssał ze mnie ostatnie grosze, więc już po dwóch dniach trzeba się było zwijać do domu.

W ciągu tych dwóch ostatnich dni pobytu starałem się wejść tam, gdzie jeszcze nie byłem. Najpierw wejście na Smerek. Zawsze tak się składało, że po przejściu Połoniny Wetlińskiej od Berehów Górnych, nie było już sił, ani ochoty, żeby podchodzić na jeszcze jeden szczyt, tylko szybko w dół na zimne piwo. Tym razem wyruszam wcześnie rano na przełęcz Orłowicza, spotykając po drodze tylko trzy osoby. Dopiero na Smereku znalazło się ich trochę więcej, a prawdziwe pielgrzymki spotykam podczas zejścia w stronę Kalnicy. Traktując wycieczkę bardzo rekreacyjnie – warto na Smereku spędzić trochę czasu. Panorama jest naprawdę imponująca.

Po bardzo przyjemnym zejściu lasem (ach ten cień) i mniej przyjemnym odcinku szosą trafiam do Kalnicy, gdzie sklep jest przeniesiony żywcem z epoki dawno minionej. Niestety kierowniczka jest w bardzo złym humorze. Swoją złość wyładowuje właśnie na dostawcy, każąc mu ważyć każdą przywiezioną sztukę mięsa, a później na pijaczkach, których przegania z okolicy sklepu.

Po południu staram się zrobić wywiad pod kątem planowanej wycieczko klasowej do Wetliny. Niech chociaż jedna osoba zarazi się tą chorobą bieszczadzką. Później jednej z drużyn piłkarskich brakuje bramkarza, więc dołączam do gry. Co ciekawe drużyny są mieszane pod względem płci, a razem z jednym z opiekunów grupy robimy za weteranów. Na zakończenie meczu dostaję zaproszenie na ognisko.

Wieczorem, przy ognisku, okazało się, że grupa młodzieżowa zamieszkująca PTSM to jakiś obóz ewangelizacyjno-integracyjny. Wyjaśnił, się wiec brak nocnych hałasów i bardzo nikły odsetek słów na k...., czy też ch... . Atmosfera przy ognisku była bardzo przyjemna, niestety o 22 młodzieżowe schronisko jest zamykane, więc trzeba było się wcześnie zwijać.

Następnego dnia pierwszym autobusem ruszam na Przełęcz Wyżniańską w celu wdrapania się na Rawki. Problem w tym, że po paru minutach marszu uginają się pode mną nogi. Nie, nie z powodu nadwagi, czy też nadmiaru trunków dnia poprzedniego. Po prostu widok gór zanurzonych w delikatnej porannej mgiełce dosłownie powalał na kolana. Po raz pierwszy pożałowałem, że nie robię zdjęć. Po takiej dawce emocji na dzień dobry, może być już tylko lepiej. I jest! Po drodze mijam jakąś piekielną maszynę (chyba do zwózki drewna), której warkot straszy turystów i inną zwierzynę, już od samej Bacówki.

Na Wielkiej Rawce jestem już po raz trzeci, ale po raz pierwszy wzrok sięga dalej niż na Małą Rawkę. Trzeba przyznać, że sięga znacznie dalej, choć znad Ukrainy nadciągają niezbyt przyjazne chmurzyska. Po obowiązkowej kontemplacji widoków, zamiast na Krzemieniec, ruszam, poganiany pierwszymi kroplami deszczu z powrotem na Małą Rawkę. Te „pierwsze krople deszczu” towarzyszą mi już prawie do samej Wetliny. Wyglądało to tak, jakby deszczowa chmura szła krok w krok za mną i poganiała, kiedy odpoczynek się zbytnio przedłużał.

Po południu w Wetlinie ciąg dalszy rekonesansu w sprawie wycieczki. Wizyta w „Bazie Ludzi z Mgły”, która sprawia na mnie przygnębiające wrażenie. Jednym słowem lokal udaje „dzikie Bieszczady” w samym centrum kurortu, jakim stała się Wetlina. Te niewesołe refleksje, przecina jeszcze smutniejsza – czas się pakować.

Czwartek – dzień powrotu. Autobus zdecydowanie zbyt szybko pokonuje serpentyny wielkiej obwodnicy. W Zagórzu jestem przed 12. Jakiejś dziesięć minut tłumaczę pani w kasie kolejowej zawiłości połączenia, po czym mam jakieś 3 godziny na zwiedzanie Zagórza. Dziwne to – nigdy dotąd nie było okazji, aby zwiedzić słynne ruiny klasztoru franciszkanów, górujące nad Osławą. Tym razem się udało. Po drodze można się przyjrzeć sennemu życiu miasteczka. W porównaniu z bieszczadzkimi kurortami jest naprawdę fascynująco zapyziałe.

Przed godziną 16 na stację wtacza się pociąg, w którym zaczyna się osiemnastogodzinna podróż do domu. Powrót za rok.

Koniec.

Dostępne także na:
http://zniebytu.salon24.pl/index.html