PDA

Zobacz pełną wersję : Czy zdarzyło Wam się kiedyś zabłądzić ? Może macie jakieś ciekawe zdarzenia ?



włóczykij
25-08-2007, 12:09
Miałem taką przygodę daaaaawno temu.

Było to chyba za drugim lub trzecim pobytem w Bieszczadach. Niestety miałem wtedy nowe buty, które już na szlaku z Komańczy niemilosiernie, do krwi starły mi pięty. To był powód naszego postoju w Duszatyniu. Tu na polu obozowało wiele osób, a wśród nich dwóch chłopaków. Roztoczyli przed nami wizję wspaniałej wędrówki poza szlakiem, po dzikich zboczach Chryszczatej. Z opowiadań wynikało, że na szczycie zaraz obok betonowego słupa skręcimy na północ i pójdziemy ścieżką, która po godzinie skieruje się na wschód. Powinna nas zaprowadzić na polanę, gdzie jest szałas. Można tam nocować. Zapewniali, że sami stamtąd przyszli. Nie sposób nie znaleźć szałasu. Spodobało nam się to. Dołączyło do nas kilka osób z Katowic i Gdańska. Wszystko zapowiadało się ciekawie. Wyszliśmy późno, przed południem. Po pół godzinie marszu okazało się, że nie jestem w stanie normalnie iść i dotrzymywać tempa. Ból koszmarny. Pewnie znacie to uczucie. Nie mogłem iść nawet w tenisówkach. W bucie zaczęła odłazić podeszwa. Nie ma ich więc co żałować. Wycinam nożem otwory na pięty. Jeszcze gorzej. Krawędzie trą po ranach. Szybka decyzja - idę boso ... No i wędrowałem dalej, a raczej lazłem. Lezienie (jest takie słowo ?:lol:) sprowadzało się do wypatrywanie miejsc bez kamyków a najlepiej pokrytych błotem. Miękko, ciepło albo chłodno i przynosiło ulgę. Nad jeziorkami godzinny postój. Nie spieszyło nam się.
Na Chryszczatej znaleźliśmy się około 15-ej. Dłuższy popas i dalej w drogę wskazaną ścieżką. Szło się dobrze, ale po dłuższym czasie scieżka rozpłynęła się w poszyciu ... Byłem tak zmaltretowany bólem, że najchętniej położyłbym się tu gdzie stałem. Warunki ciężkie. Stromo, ślisko, krzaki, potrzaskane zmurszałe pnie, które należało pokonywać lub omijać. Robiliśmy koła, cofaliśmy się, poszycie szarpało za spodnie. Nie wiadomo gdzie nogę postawić. Ludzie z Gdańska zaczęli nas wszystkich "pocieszać", że musimy uważać. Mieli dzięki swojemu tacie gdzieś "we władzach" ulokowanemu dostęp do jakichś archiwów. Przypomniało im się, że chyba w tym rejonie znajdują się poupowskie nie rozbrojone pola minowe. (Później pomyślałem, że trochę fantazjują). Atmosfera zrobiła się ponura - cisza, duszno od wilgoci, zaczyna robić się coraz ciemniej. Ktoś zaczyna narzekać, że miał jechać do Australii do rodziny, a być może zaraz na minie wyleci.
Postanowilismy iść ciągle w dół aż natrafimy na jakiś strumień i podążąć z jego biegiem. Wleczemy się. Upłynęła godzinka. Jest wąska strużka. Człapiemy wzdłuż niej. Zaczyna się ściemniać. Po jakimś czasie strumyk zniknął zadeptany pod masą śladów. Odciski kopyt. Było ich tak wiele, że byliśmy pewni, że to krowy. Właściwie nie wiadomo dlaczego krowy przyszły nam do głowy, ale niezmiernie nas te ślady ucieszyły. Poszliśmy za nimi. Po ponad godzinie nagle krzaki się skończyły i wyszliśmy na kamienistą drogę. Za drogą ładna polanka. Wyzuci z sił uznaliśmy, że to dobre miejsce na nocleg. Kilku z nas poszło trochę dalej, aby zorientowac się, gdzie tak naprawdę jesteśmy i uzupełnić wodę. Znaleźli stado krów na niedalekiej polanie i jakiegoś człowieka. Nie można było się z nim dogadać. Był chyba upośledzony umysłowo. Bełkotał tylko niezrozumiale.
Wieczór był ciepły, a mnie trzęsło zimno. Byłem kompletnie wycieńczony. Chyba jakąś gorączkę złapałem. Może od łażenia po błocie ?

W nocy coś ciężko człapało wokół namiotów, ale nikt nie miał odwagi nosa wychylić ;) Zaczęliśmy głośno rozmawiać. "To" odeszło. Późnym rankiem poszliśmi już drogą. Też się skończyła ... w trawie. Z lewej strony za lasem w oddali na wzgórzu widać następną polanę. Skierowaliśmy sie tam. Z prawej strony widać było masyw Chryszczatej więc mieliśmy świetny drogowskaz. Przed południem dotarliśmy do innej drogi, która zaprowadziła nas do bazy Rabe. Leżeliśmy tam 2 dni. Przed wyjściem do Cisnej wpadłem na "genialny" pomysł. Na gołe nogi założyłem skarpety i pod kolanami związałem je sznurowadłami. Musiałem zabawnie wyglądać, bo zanim opuściłem bazę wszyscy kładli się ze smiechu. :smile:
Dodam tylko, że w drodze do Cisnej zużyłem 3 pary skarpet. Ale szło się fajnie. No i nogi się wyleczyły (uodporniły?).

P.s.
Z perspektywy czasu wygląda to smiesznie, ale wtedy nie było nam do śmiechu. No cóż kilku niedoświadczonych szczeniaków uważało się za "traperów" i wyszło jak wyszło ...
Kilka lat temu postanowiłem odnaleźć miejsce noclegu, bo ... jeden z chłopaków wbił tam w drzewo mikro-toporek na "pamiątkę". Ciekawiło mnie to jak ten toporek wygląda po tylu latach. Miejsce znalazłem, ale drzewa z toporkiem nie:-( Albo zarósł zupełnie, albo ktoś go znalazł i zabrał.
Ta droga, która tak nagla nam się pojawiła, nie była w tamtych czasach naniesiona na mapy turystyczne. Biegnie wschodnim zboczem Chryszatej.

Stały Bywalec
28-08-2007, 20:06
Mnie się 3 razy zdarzyło, ale już to wszystko na Forum opisałem (zrób egzegezę wszystkich moich postów, to się doszukasz :smile: ).

Teraz tylko w skrócie o najważniejszym zabłądzeniu.

Na początku lat 90-tych ub. wieku wędrowałem (z kolegą) z Rajskiego do Krywego (chciałem przejść na drugą stronę Sanu jeszcze istniejącym wówczas mostem w Krywem), lazłem stokówką, lazłem i dolazłem do ... Zatwarnicy.
A potem (żeby było już całkiem śmiesznie) zamiast wejść na leśną drogę z Sękowca do Studennego, wszedłem na stokówkę do ... Nasicznego.
Zorientowaliśmy się w końcu po biegu słońca, które już zachodziło.

Usprawiedliwienie:
- pierwszy raz w tamtych stronach,
- do d... ówczesna mapa (chyba specjalnie z błędami),
- nie można płynu z piersiówek popijać piwem.

Barnaba
29-08-2007, 12:14
ja chyba za każdym razem jak jadę to gdzieś pobłądzę. I dobrze, lubię. Prędzej czy później można się gdzieś odnaleźć, a takie błądzenie pachnie przygodą.

W Bieszczadach najlepsze co może się przytrafić to właśnie zabłądzić.

Derty
31-08-2007, 20:35
[...]
- nie można płynu z piersiówek popijać piwem.[...]

Należy na odwrót:D Wtedy wszystko nam się uplastycznia łącznie z wyobrażeniem terenu na podstawie mapy:P

Ja tak kiedyś wędrowałem po 'zabawie' przez Puszczę Białowieską:D Koleś dzierżył mapę i był w takim samym stanie uplastycznienia jak ja:D Ciągle gadał, że musimy wejść na jakieś wzgórze. Po kilku wiorstach płaskich niczym stół zniecierpliwiłem się, poprawiłem plastyczność wizji sporą dawką z piersiówki i kazałem sobie pokazać, gdzie to wzgórze. Koleś pokazał na mapie twór. Wyglądało jak wyrysowane warstwicami wzgórze. Wziąłem mapę bardziej pod światło i bliżej wzroku -to była dziwna, misterna plama, pewnie po jakimś rozlanym kielonku wódy. Tak ślicznie się brud na papierze schromatografował, że wyglądało jak bolszaja góra:)
Czego nikomu nie życzę,
Derty

PS: Zabłądzanie, jak słusznie zauważył Barnaba, czyni wędrówkę ciekawszą. Zatem dziwiłem się dlaczego na kursie przewodników beskidzkich największe baty dostawało się za 'buraczenie', zwłaszcza w kierunku przepastnych jarców w głuszy:D W końcu przewodnik buraczący pozostawi niezatarte wspomnienia u uczestników swych grup:D

Stały Bywalec
01-09-2007, 10:54
Oj Derty, masz rację, że owa kolejność spożywania trunków powinna być odwrotna.
Przypominam sobie teraz (z wielkim wstydem i skruchą) jeszcze jeden straszny epizod z owego feralnego zabłądzenia (chyba to było w 1992 r.).
Otóż gdy tak sobie wędrowaliśmy z kumplem stokówką do Zatwarnicy i wydawało się nam, iż z niej prawidłowo skręciliśmy i idziemy już do Krywego (w Krywem chcieliśmy przejść most na Sanie i wrócić drogą po prawej stronie Sanu do Rajskiego), spotkaliśmy zagubioną i zmęczoną parę młodych ludzi. Nie mieli mapy, wyglądali na zupełnych nowicjuszy.

Zaczepili nas grzecznie i spytali się o drogę do ... Zatwarnicy.

A my, również b. grzecznie i oczywiście w dobrej wierze skierowaliśmy ich na utwardzoną drogę, która (w czym się zorientowaliśmy jeszcze tego dnia, lecz znacznie później) wiedzie w kierunku ... Smereka (urywa się zresztą gdzieś w puszczy, już na terenie BdPN).
A byli już tacy zmęczeni, gdy z nimi rozmawialiśmy ...

A teraz poważnie. Trunki trunkami (nie było ich za dużo), ale najbardziej winnymi byli kartografowie, którzy wykonali ową mapę. Była to bardzo popularna wówczas mapa turystyczna Bieszczadów, zdaje się jakiegoś wydawnictwa warszawsko - wrocławskiego. Wydana chyba pod koniec lat 80-tych. Zawierała liczne błędy - nie tylko z rejonu Krywego, lecz także okolic Bukowca (tego z parkingiem, przy trasie w głąb worka bieszczadzkiego).

I, Derty, już na zakończenie. Napisałeś:
"(...) Wziąłem mapę bardziej pod światło i bliżej wzroku -to była dziwna, misterna plama, pewnie po jakimś rozlanym kielonku wódy. Tak ślicznie się brud na papierze schromatografował, że wyglądało jak bolszaja góra:) (...)"

Kolega ze studiów opowiadał mi kiedyś, jak podczas służby w SOR (szkole oficerów rezerwy, były niegdyś takie), zauważył, jak żołnierze reperują i regulują (przed transmisją z ważnego meczu) kolorowy telewizor (radziecki rubin albo elektron) w świetlicy.
"Bo, obywatelu podchorąży, obraz jest jakiś zamglony i przyćmiony".
Kolega przyjrzał się, wziął szmatkę i wytarł ekran z kilkumilimetrowej warstwy kurzu.
Od tej pory miał wśród żołnierzy wielkie poszanowanie.

buba
03-09-2007, 22:05
jakies 8 lat temu szlam z duszatyna na chryszczata...szlak sie nagle urwal ;) ale kto by sie tym przejmowal :) po dwoch dniach wyszlismy w woli michowej, nie pamietam przekraczania zadnej asfaltowej drogi ;) pilismy tylko wode z potoku i nie konsumowalismy grzybkow ;)) nie moge pojac jak to sie stalo... moze nie zauwazylismy idac noca z gasnaca latarka??? ;) juz nigdy (nawet jak sie staralam ) to nie udalo sie nigdzie zgubic tak skutecznie..

trzykropkiinicwiecej
25-12-2007, 17:28
..coś mi okolice Chryszczatej zalatują małym trójkątem Biesmudzkim... Raz szliśmy z Komańczy przez Karnaflowy Łaz do Smolnika, pamietam później modrzewie na Jasieniowej... i dwa dni później znaleźliśmy się w Sukowatem... znajomy pilot mówi że nad chryszczatą wyjątkowe noszenia są.. a i ludziowie z piszczałkami telepią się po zboczach w ilościach zupełnie niepotrzebnych, ryjąc doły jak dziki po wiadrze kawy... ponoć kto raz zobaczy widok z Pogarów - nie dziwota że wraca...

lucyna
25-12-2007, 19:46
W Bieszczadach najlepsze co może się przytrafić to właśnie zabłądzić.
Uwielbiam bładzić. W ogóle bardzo lubię chodzić bez mapy i kompasu. Z poprzednim psem złaziłam pół Gór Sanocko-Turczańskich i nie tylko. Lubię odkrywać nowe drogi tzn. widzę jakąś nieznaną ścieżkę i idę sprawdzić, gdzie ona wiedzie. Może to być też jar, potok.
Miejscowi mieli wyjątkowe Złe (słowo bies było ówczas nieznane, nie mówię juz o czadach, czorta czy diabła nie wolno było wzywać więc mawiano złe lub ono). Ów zły miał na imię Błąd. Sprowadzał ludzi na manowce. Mnie raz złapał ów czart w Górach Słonnych. Bardzo źle czułam się, dostałam wysokiej gorączki, łaziłam w kółko nie wiedząc zupełnie gdzie jestem. Las stał się czarny i tak nieprzyjazny, że aż przerażął. Byłam obolała i przerażona. Położyłam się pod drzewem. Było mi wszystko jedno. Po pewnym czasie obudziłam się słysząc ludzkie głosy. Znajdowałam się nieopodal drogi i rzeczki Olszanka. Nie muszę chyba mówić, że ten las znałam od dzieciństwa jak własną kieszeń. Nic innego, tylko Błąd chwycił mnie w swoje szpony.

vm2301
26-12-2007, 09:59
Chaszczowanie po lasach w okolicach Baligrodu błądzeniem trudno nazwać, to raczej poszukiwanie drogi;), gdy brak oznaczeń, ale na Dziale ze 2 razy skręciłem nie tam gdzie trza:). Generalnie lubię...

No i ucieczka kiedyś przed burzą z Wetlińskiej skończyła się złażeniem wzdłuż napotkanego potoku (Pański Zwir) do Wetliny. Nie wiedzieć czemu zamiast pójść na zachód do szlaku na przełęcz Orłowicza powiodłem rodzinkę odruchowo w dół doliny (wszak potok musi zakończyć się w dolinie;)). Błoto, brodzenie w potoku, chaszczowanie, później marsz napotkaną drogą leśną skończyły się przeziębieniem moich dziewczyn, wielkim praniem i gipsem żony na 3 tygodnie.
Do dziś nie rozumiem niektórych decyzji.....hehehe

Pozdrawiam:)

buba
26-12-2007, 16:50
a jeszcze raz bardzo skutecznie sie zgubilismy w ukrainskich bieszczadach chcac dotrzec z roztoki do tichego. Byl to tez jeden z niewielu razy kiedy sie udalo zgubic na utwardzonej drodze ;) zaznaczona na mapie droga do tichego tak napawde nie istniala lub istniala jako sciezka wiec podreptalismy prosto do husnego bedac pewnymi ze majaczaca w oddali nam wioska to tichyj..tylko te poloniny byly cos za blisko ;) a ze wioska wyludniona trudno sie bylo dopytac o jej nazwe... konie nie chcialy z nami gadac, ludzie nie dawali oznak zycia lub nawiewali... dobrze ze babuszka w koncu utwierdzila nas do konca w przekonaniu ze tu cos nie gra bo to husne!! z poczatku troche bylismy zli bo przez to ze jedna wiecej gorka wyrosla przed nami , juz nie dalismy rady dotrzec na polonine rowna...ale z perspektywy czasu- wizyta w husnym to byla jedna z wiekszych atrakcji wyjazdu!!!

dziabka1
26-12-2007, 21:45
Taaak, nam tez się zdarzyło w Gorganach pobłądzić. Raz przy schodzeniu z Popadii - na mapie była zaznaczona ścieżka schodząca z przełęczy między Popadią a Wierchem Koretwiną i idąca dalej jarem potoku do głównej drogi. Z przełęczy ścieżka schodziła, owszem, ale gubiła się na samym dnie jara. No i co było zrobić - wychodziliśmy z jara cała dobę z noclegiem po drodze. Takiego krzala to ja dawno nie widziałam, strome ściany jara, łojenie potolca iks razy, nocleg na jedynym płaskim miejscu w widłach potoku, no przygody. Całe szczęście było gorąco. Nie wiem, którędy szedł przedwojenny szlak, a szedł - bo widziałam na mapie i to nawet niejeden. Las był dziewiczy do któregoś miejsca. Potem znaleźliśmy drogę a właściwie drogopotok po kolana i leśny domek - widziałam później zdjęcia, że ktoś przeczekiwał w nim niepogodę. Ta trasa w drugą - przeciwną stronę jest bardziej podstępna, zaczyna się ładną drogą a kończy dzikimi krzakami. Ktoś może wpakował się w te okolice? Ale jestem dumna z siebie, bo posiadamy z koleżanką własny jar w Gorganach - "Jar Badowskiej - Zawadzkiej" :mrgreen:

I drugi burak - w odwrotną stronę, na tym samym obozie - w stronę Sywuli. Zamiast polecieć od doliny Bystyka trawersem, my poleciałyśmy przez pomyłkę doliną no i leciałyśmy nią, dopóki nam się droga nie zamieniła w potok po kolana. Łojenie potoku pod prąd nie jest zbyt przyjemną rzeczą, więc chcąc nie chcąc trzeba było wyjść do trawersu - w górę. Sześćset metrów podejścia w upale, dziewiczym lasem, potem krzaczkami jagód i limbami, śladem ścieżynki, za którą prawie węszyłam. Nie powiem - ciekawe doznanie. Uff...

Czy ktoś z was może odwiedzał te trasy? Bo jestem ciekawa, czy czasem nie egzystuje tam jakaś pętla czasoprzestrzenna...

Basia Z.
27-12-2007, 07:46
Taaak, nam tez się zdarzyło w Gorganach pobłądzić. Raz przy schodzeniu z Popadii - na mapie była zaznaczona ścieżka schodząca z przełęczy między Popadią a Wierchem Koretwiną i idąca dalej jarem potoku do głównej drogi. Z przełęczy ścieżka schodziła, owszem, ale gubiła się na samym dnie jara.

Czy ktoś z was może odwiedzał te trasy? Bo jestem ciekawa, czy czasem nie egzystuje tam jakaś pętla czasoprzestrzenna...

Ja też jedno ze swoich kilku pobłądzeń zaliczyłam w Gorganach.

Byliśmy na wycieczce "na lekko" z Osmołody
Po wejściu na Grofę planowaliśmy zejście tego samego dnia z Płyśców i powrót do Osmolody obok miejsca, gdzie obecnie stoi schronisko.

Niestety przegapiłam zwornik i z przełęczy zeszłam następnym jarem, schodząc zamiast do Doliny Kotelca do tej następnej.
W każdym razie do Osmolody zamiast około 8 mieliśmy około 16 km i doszliśmy o północy.

Dwa inne razy "zabłądziłam" w górach Rumunii - raz w Rodniańskich, przy zejściu przez Dolinę Repede, raz przy zejściu z Pietrosa Budyjowskiego, oba razy w towarzystwie kolegi, który też czasem pisuje tu na forum :-P

Za każdym razem (również tym w Gorganach) trudno to w zasadzie nazwać zabłądzeniem, bo właściwie po krótkim zejściu z planowanej trasy po prostu nie chciało się nam wracać po górkę i przez to droga nam się znacznie wydłużyła, ale cały czas wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.

W sumie wspominam te wszystkie przygody bardzo sympatycznie.

Pozdrowienia

Basia

P.S. A Kuba mi opowiadał, że on też się wpuścił kiedyś w Dolinę Pietrosa schodząc z Popadii do Osmołody - i to solo.
Ja w tym roku byłam już o jego doświadczenie mądrzejsza, a też byłam w okolicy. Ale ja schodziłam z Koretwiny istniejącym od tego roku szlakiem.

P.S. P.S. - właśnie dostałam życzenia świąteczne od Wiktora i Julii z Osmołody i tak miło mi się na sercu zrobiło.

wtak
27-12-2007, 09:33
...cos nie gra bo to husne!! ...
bubo będę uparty :-P : Husny nie Husne :smile:
Husne jest po "galicyjskiej" stronie Pikuja..

Husny do którego dotarła buba to miejsce godne odwiedzenia z powodu jego "dziwności" - uczucie dzikości mieszkańców i rozpadu wioski jest niesamowite :) zresztą zapytajcie buby, miała dokładnie takie same wrażenie

wtak
27-12-2007, 09:40
... a teraz o błąkaniu się po górach :)
również z UA:
spindramy się z Husnego (tego galicyjskiego) na Pikuj. O 1 po południu zaczęło tak lać że musieliśmy się rozbić, już na noc !!! Rano już bez deszczu ale w mgle wyłazimy na połoninę na grzbiecie i tuptamu na szczyt... jakoś dotarliśmy choć wiało jak z piekła (tyle, że zimnym wiatrem :-) )
chcieliśmy zejść do Krywki, mieliśmy mapę, a jakże Wig-ówkę wszystko się nam z nią zgadzało: przebieg grzbietów, potoki itd
no i doszliśmy do... Biłaszowic na Zakarpaciu :-P

wtak
27-12-2007, 09:46
Taaak, nam tez się zdarzyło w Gorganach pobłądzić. Raz przy schodzeniu z Popadii - na mapie była zaznaczona ścieżka schodząca z przełęczy między Popadią a Wierchem Koretwiną i idąca dalej jarem potoku do głównej drogi..:mrgreen:

...
Czy ktoś z was może odwiedzał te trasy? Bo jestem ciekawa, czy czasem nie egzystuje tam jakaś pętla czasoprzestrzenna...

dziabko, musiałaś trafić na jakieś zakrzywienie czasoprzestrzeni (jakieś podziemne morze sargassowe :-) )
dążyłem kiedyś tą trasą w odwrotną stronę. Spaliśmy przy słupku granicznym bodajże 61 (ostatnie płaskie miejsce przed Popadią !! , jak ktoś będzie chętny na nocleg w tym miejscu to moge sprawdzić czy to ten numer słupka :-) ). Potem cięliśmy pod górę, no i normalnie dotarliśmy na Popadię, bez "orientacyjnych" przygód...

jacob.p.pantz
27-12-2007, 10:50
przy schodzeniu z Popadii - na mapie była zaznaczona ścieżka schodząca z przełęczy między Popadią a Wierchem Koretwiną i idąca dalej jarem potoku do głównej drogi. Z przełęczy ścieżka schodziła, owszem, ale gubiła się na samym dnie jara. No i co było zrobić - wychodziliśmy z jara cała dobę z noclegiem po drodze. Takiego krzala to ja dawno nie widziałam, strome ściany jara, łojenie potolca iks razy, nocleg na jedynym płaskim miejscu w widłach potoku, no przygody. Całe szczęście było gorąco. Nie wiem, którędy szedł przedwojenny szlak, a szedł - bo widziałam na mapie i to nawet niejeden. Las był dziewiczy do któregoś miejsca. Potem znaleźliśmy drogę a właściwie drogopotok po kolana i leśny domek - widziałam później zdjęcia, że ktoś przeczekiwał w nim niepogodę. Ta trasa w drugą - przeciwną stronę jest bardziej podstępna, zaczyna się ładną drogą a kończy dzikimi krzakami. Ktoś może wpakował się w te okolice?


Ścieżka przedwojennego szlaku została do tego stopnia zniesiona przez wodę,
że Fundacja Karpackie Ścieżki odtwarzająca od kilka lat m.in. Główny Szlak
Karpacki im. Marszałka Piłsudskiego wyznakowała trasę nie przez Jamy,
ale grzbietem na wschód od owej adekwatnie zwanej doliny:
http://www.karpaty.com.ua/?chapter=12&item=212
(ok. połowy strony - prace w 2002)

Niezgodnie z tematek wątku - bo z pełną premedytacją (-; - zszedłem Jamami
z Popadii 2 czy 3 lata temu. Wiedziałem o powyższym ale spieszyłem się nieco
(zdążyłem przed odjazdem autobusu do Chudiaków na prysznic, ale przez
Koretwine nie byłoby dłuzej (-; ) no i ciekawiło mnie także, co też 'spłoszyło'
Ukraińców (otóż było to elementarne minimum zdrowego rozsądku.... ((-; )

Rzeczywiście ścieżka mile odchodząca moment nad siodełkiem w kosówkę
i jeszcze chwilę elegancko trawesująca około górnej granicy regla,
później spada w jara i jedyną (poza odwrotem na grzbiet) opcją pozostaje
brodzenie przez zmiksowane głazy, pnie i korzenie, kryte wybujałym łopuchem,
w korycie potoczku, opadającego co chwilę ca. metrowymi progami.
Późniejsza rzeka spleciona z koleinami po gruzawikach to już komfort (((-;

Także Marcin Kysiak wspominał na preclu swoje (chyba w grupie)
zejście tamtędy, krótko stwierdzając: 'hardcore' (-;

BTW:
http://www.stezhky.org.ua/Schema_marshrutiv/schema_marshrutiv_karpatski_stezhky.jpg
(zasmuca, ale choć szczęście, że tak wiele jeszcze 'przerywanych'...)

Serdeczności,

Kuba

Basia Z.
27-12-2007, 11:09
Rzeczywiście ścieżka mile odchodząca moment nad siodełkiem w kosówkę
i jeszcze chwilę elegancko trawesująca około górnej granicy regla,
później spada w jara i jedyną (poza odwrotem na grzbiet) opcją pozostaje
brodzenie przez zmiksowane głazy, pnie i korzenie, kryte wybujałym łopuchem,
w korycie potoczku, opadającego co chwilę ca. metrowymi progami.
Późniejsza rzeka spleciona z koleinami po gruzawikach to już komfort (((-;



Wiktor nam mówił (w tym roku), że aby zejść z Popadii bez takich przygód trzeba iść albo ściśle szlakiem, albo dość wysoko położonym trawersem, którym mniej więcej z przełęczy pomiędzy Popadią a małą Popadią trawersuje się cały masyw Parenkie i wychodzi w okolicach budowanego schroniska, skąd można już zejść szlakiem.
Trawers jest miejscami przywalony przez wiatrołomy, ale ponoć w terenie wyraźnie widoczny.
Widać go zresztą nawet ze szczytu Popadii.
Niemniej mając mało czasu i na dodatek nie w pełni sprawnych uczestników wycieczki wolałam się tam nie zapuszczać.

Pozdrowienia

Basia

jacob.p.pantz
27-12-2007, 11:43
albo ściśle szlakiem

to wszak i wówczas wiedziałem (-;


albo dość wysoko położonym trawersem, którym mniej więcej z przełęczy pomiędzy Popadią a małą Popadią

a to dokładnie w przeciwnym kierunku (-;

(a odejścia ścieżki z siodła pomiędzy Małą Popadią i Popadią -
gdzie przed Popadią, Jamami i dol. Pietrosa spałem - nie pomnę)

Serdeczności,

Kuba

Basia Z.
27-12-2007, 11:53
a to dokładnie w przeciwnym kierunku (-;



Zgadza się, jednak naszej grupie chodziło o to, aby wszedłszy na Popadię szlakiem od strony Wierchu Koretwiny nie powtarzać trasy, a jednocześnie powrócić do Osmołody tego samego dnia.

Wariant ten był rozważany jeszcze przed wyjściem na wycieczkę, poprzedniego dnia, więc te wszystkie rozważania nijak się nie mają do tematu wątku.

Ostatecznie z obawy przed zejściem z grupą nie znanym mi i nie pewnym do końca wariantem zdecydowałam się wracać trasą podejścia.
Jak się potem okazało była to decyzja słuszna, dwóch uczestników nieomal wylewało krew z butów.

Ja chyba już Ci kiedyś o tym wszystkim opowiadałam ?

I proponuję skończyć, bo temat naszych peregrynacji po Popadii jest całkiem OT w stosunku do tematu wątku.

Pozdrowienia

Basia

dziabka1
27-12-2007, 12:15
aby zejść z Popadii bez takich przygód trzeba iść albo ściśle szlakiem, albo dość wysoko położonym trawersem, którym mniej więcej z przełęczy pomiędzy Popadią a małą Popadią trawersuje się cały masyw Parenkie i wychodzi w okolicach budowanego schroniska, skąd można już zejść szlakiem.
Trawers jest miejscami przywalony przez wiatrołomy, ale ponoć w terenie wyraźnie widoczny.
Widać go zresztą nawet ze szczytu Popadii.


Kuba - jak tak opowiadasz o tym, co tam było, to mnie dreszcze przechodzą i znów tam jestem i mam dziki gon myślowy, co robić - jak wtedy :))) Piękny jar, trzeba przyznać. A nocowaliśmy w zlewisku potoków - Jama (na ukraińskiej mapie Pietros) i Kłębaka - tego spadającego spod Parenek.

A ten trawers, to fragment starego szlaku i w terenie istnieje tyko faktycznie we fragmencie. No i go widać ze szczytu - fakt.
Hmm - nie przypominam sobie odejścia jakiejkolwiek ścieżki z tej przełęczy - cała zarośnięta bujną kosówą.

Natomiast nocowaliśmy na przełęczy pomiędzy Małą Popadią a bezimiennym szczytem w stronę Parenek - bardzo ładne miejsce, tylko do wody w cholerę daleko, no i ekipa wysłana po wodę znalazła ten fragment - elegancko ułożony z głazów, ale to była jedyna ścieżka - cała droga z przełęczy do wody - po dziewiczym terenie.

Ciekawe, jak złapać początek tego trawersu.

Jeszcze mnie ciekawi jedna rzeczy - ta ścieżka, którą my schodziliśmy - ta z przełęczy pomiędzy Popadią a Wierchem Koretwiną - miała swoją kontynuację. Mianowicie przechodzi przez potok i idzie dalej na przeciwstok - w masyw Koretwiny, wznosi się łagodnym trawersem, pcha się do następnego jara i dalej już nie szliśmy, bo nam się nie zgodziło.
Podejrzewam, ze dołącza gdzieś do szlaku - czy ktoś może wie?

A tak a`propos do Admina - może przenieść te nasze rozważania, skoro są OT, do jakiegoś wątku do działu o Karpatach Wschodnich - bo chyba są one przydatne dla ogółu.

Basia Z.
27-12-2007, 12:27
Jeszcze mnie ciekawi jedna rzeczy - ta ścieżka, którą my schodziliśmy - ta z przełęczy pomiędzy Popadią a Wierchem Koretwiną - miała swoją kontynuację. Mianowicie przechodzi przez potok i idzie dalej na przeciwstok - w masyw Koretwiny, wznosi się łagodnym trawersem, pcha się do następnego jara i dalej już nie szliśmy, bo nam się nie zgodziło.
Podejrzewam, ze dołącza gdzieś do szlaku - czy ktoś może wie?



Szłam tym czerwonym nowo wyznakowanym szlakiem od samego dołu do samej góry na Wierch Koretwina. Już w kosówce było sporo mylnych ścieżek odchodzących na różne strony, ale trudno na prawdę określić, czy któraś z nich schodziła niżej. Nie próbowaliśmy.

W kilku miejscach nieco ponad granicą lasu musieliśmy trochę poszukać tego czerwonego szlaku, bo drogi w kosówce rozchodziły się na wszystkie możliwe strony, a potem niektóre z nich się nagle kończyły.

Popieram prośbę Magdy o wydzielenie tego tematu i przeniesienie do właściwego pokoju.

Pozdrowienia

Basia

wtak
27-12-2007, 12:38
He he :-) to się dogadaliśmy...
ja miałem na myśli wejście od południa :-)
a Wy błąkaliście się od strony północnej

Barnaba
21-03-2008, 21:52
Z pozoru banał, dojść z jednej chatki koło mucznego na drugą chatke koło mucznego, które są oddalone od siebie jakieś 300m nie dalej.

A była taka mgła, że nagle znalazłem się w lesie. Potem nie wiem gdzie, potem znalazłem chatkę- ale okazała się być tą pierwszą chatką, i musiałem szukać znów od początku- i znów wlazłem w las....
Po godzinie dotarłem na miejsce- z radością zaskoczyłem siedzących z syndromem nadchodzącego wędrowcy- bo podchodziłem do chaty nie od okna- tylko z boku. Taka mgła była

domina
26-03-2008, 21:23
Trudno mi powiedzieć, że lubię się gubić. Czasem nie jest mi do śmiechu, bo wędruję samotnie. Ale tak się składa, że gubienie się jest moim przeznaczeniem. Posiadam nadzwyczajną umiejentność gubienia się nawet we własnym mieście :oops:.
W Bieszczadach gubię się regularnie, w różnych rejonach, o różnych porach roku, ale zawsze się gdzieś w końcu znajduję:mrgreen:.
Moim własnym, małym, ulubionym miejscem pobłądzania jest pasmo Otrytu, gdzie od trzech lat, kilka razy do roku próbuję wejść na szczyt Hulskiego, gdzie ponoć jest (była?) polana widokowa, która pozostaje dla mnie niewidzialna - może drzewa mi zasłaniają:-D. Wychodzę zawsze z Serednich Małych i starymi zrywówkami, które nikną po przejściu 100m, prę naprzód różnymi metodami - parkurem, trawersem, zygzakiem, pełzakiem, na nogach, na kolanach, przez chaszcze, przez błoto, z kompasem, za słońcem...za każdym razem inną trasą i za każdym razem trafiam po kilku godzinach na stokówkę:evil:...Istnieje prawdopodobieństwo, że szczyt ten "zaliczyłam" wielokrotnie, ale tylko GPS mógłby to uwiarygodnić - tylko po co? Każdy ma swój Everest:-D.

P.S. W kwesti gubienia się przyjęłam filozofię pewnej mądrej kobiety - ja nigdy się nie gubię, to świat nie jest na właściwym miejscu.
pozdrawiam

marcins
26-03-2008, 21:37
Kiedyś błądziłem w poszukiwaniu namiotu, który rozbiłem ze cztery godziny wcześniej pod Kukulem... ale było ciemno... w końcu odnalazłem... i udało mi się tylko wejść do połowy, co zauważyłem dopiero rano gdy zaschło mi w gardle. Takie są skutki internacionalnych bratań się w górach.

domina
26-03-2008, 21:53
Przez godzinę szukałam nocą chatki z której wyszłam na siusiu - taką miałam mgłę przed oczyma:-D. I oczywiście musiałam wpakować się w pokrzywy:cry:

Jurko
27-03-2008, 14:50
Nie pij tego więcej !!! :-D

domina
01-04-2008, 20:27
Kiedy dobre było...przyniesione z Piekiełka...jaki sentyment, aż oczęta łzawią.

Jurko
01-04-2008, 20:35
trudno się nie zgodzić.....a,Piekiełka nie ma....żal....

domina
07-04-2008, 16:21
Gdzie ja teraz zjem ruskie ze skwarami. Czuję, że tej wiosny będę głodować w Biesach, bez względu na to czy się zgubię czy nie. A wczoraj zgubiłam się najpierw w Grodzisku Maz., a kilka godzin później w Milanówku - wolałabym w Bieszczadach!
pozdrawiam

Jurko
07-04-2008, 20:58
Każdy by wolał... pozdr

Monired
25-10-2008, 23:41
:razz: ... ja zgodze się ze Stałym Bywalcem....okolice Tworylne-Krywe... też tam zabładziłam z kolegami (odwołuje do lektury autorstwa stasiuvino "terka-zatwarnica")... przy pochmurnej pogodzie, późnej porze...można dostać psychozy ;) Łatwo tam zabłądzić a dookoła las, a w nim gęsto posadzone drzewa powodujące słabą widoczność...podobne doświadczenie mieli napotkani przez nas pod drodze turyści, którzy szli od drugiej strony, tj. z Zatwarnicy ... :razz:

czternastak
03-11-2008, 19:54
Jako ze szlakami nie chadzam, bladze i ja. W Otrycie mozna wbrew pozorom niezle pobladzic szczegolnie w okolicach Hulskiego i Torhanca ...apropos kiedys slyszalem o zolniezach co pobladzili tak dramatycznie pod Torhancem ze skonczylo sie tragicznie ktos cos slyszal? Natomiast bladzacym w rejonie Tworylne Krywe powiem ze to tylko wina nieznajomosci terenu. Jakby co to nad Tworylnem Krywem i biegnie stokowka znaczy szlak i radze na przyszlosc omijac wszelkie rozlewiska w gore biegu cieku wodnego z ktorego powstaja......Ja kiedys pobladzilem we mgle w okolicach szczytow Zgnily Menczyl przed Semenowa dokladnie nie wiem bo zaliczylem noc w lesie. Myslalem wtedy ze sistiema wyznacza granice Polsko-Ukrainska no i tak idac za nia przelazlem te 10 km na ich strone. Tu opowiesc zkoncze choc jazda dopiero sie rozpoczela.