PDA

Zobacz pełną wersję : Bieszczady 2007 - relacja jedna z wielu ;-)



_Mursi_
12-10-2007, 01:00
Witam Forumowiczów :-D

Ujęty opisami Waszych bieszczadzkich wojaży postanowiłem i ja w końcu zamieścić jakąś skromną relację z tegorocznej wyprawy. Wspomnienia jeszcze świeże, ale ludzka pamięć (no, może nie uogólniajmy, niech będzie: "MOJA pamięć") wszak dość ulotna – śpieszę tedy spisać pokrótce to, co jeszcze pamiętam, później może być za późno ;-)
Ze swojej strony obiecuję podjąć starania, by nie było nudno, a na wypadek, gdyby ów zamiar całkowicie mi się nie powiódł, będę ilustrował wspomnienia zdjęciami – może przynajmniej one nie wypadną najgorzej ;-)

Panie i Panowie, zapinamy pasy, zapraszam Was na małą podróż przebytymi ścieżkami :)


1. INTRO

Czy ja już wcześniej byłem już w Bieszczadach? Nominalnie - tak. Była w latach osiemdziesiątych (o kurczę, prawie dwadzieścia lat temu!) jakaś wycieczka z ogólniaka do Wetliny. I wyszła z tego raczej... balanga - ech, jakiż durny był wtedy człowiek. Prawdziwe, „świadome” górskie wyprawy rozpoczęły się znacznie później...
W zeszłym roku dotarliśmy czerwonym szlakiem beskidzkim, razem z moją piękniejszą połówką, do Komańczy (podróż ową rozpoczęliśmy dwa lata wcześniej w Rabce, i tak wędrowaliśmy na piechotę podczas naszych urlopowych wyjazdów na wschód, przemierzając Gorce, później Beskid Sądecki, a jeszcze później - Beskid Niski).
Była jeszcze Bóbrka nad Soliną, dokąd już podjechaliśmy na sam koniec zeszłorocznej eskapady, by ciut odetchnąć po trudach podróży (e tam, jakie tam trudy – toć to sama przyjemność :) – prawdziwym trudem było wymijanie turystów w zatłoczonej i pozbawionej jakiejkolwiek subtelności Solinie, dokąd – nieświadomi sprawy – pojechaliśmy na wypożyczonych rowerkach).

A mimo wszystko twierdzę jednak, że do momentu tegorocznego urlopu nie byłem w Biesach – wszak dotąd nie chodziłem jeszcze tutejszymi szlakami, nie wspinałem się na szczyty, nie podziwiałem widoków z połonin... Coraz bardziej zbliżałem się, ale wtedy nie starczyło czasu... I właśnie nadszedł teraz :)

W tym roku zdecydowaliśmy się zmienić formułę naszych wojaży. Stwierdziliśmy, że nie będziemy każdego noclegu spędzać w nowym miejscu, idąc cały czas z plecakami przed siebie, tylko wybierzemy sobie kilka lokalizacji, w których spędzimy po kilka dni, i z których będziemy wyruszać w góry bez obciążenia. Po zaplanowaniu wyprawy wyszło pięć miejsc w ciągu dwóch tygodni urlopu. Czyste lenistwo ;-)

Tak więc rozpoczynam snuć swoją opowieść. Nim jednak ją zacznę, poniżej kilka zdjęć z dotychczasowych podróży. Uwaga: nie są z Bieszczadów (może ktoś rozpoznaje te miejsca?), za co z góry przepraszam i obiecuję, że cała reszta będzie już „tematyczna”. Przyjmijmy, że te poniżej przedstawiają... naszą „drogę do Biesów” ;-)

c.d.n. ;)

Barnaba
12-10-2007, 01:28
dobrze sie zapowiada, a relacje pisane na świerzo są najlepsze, potem człowiek myśli, kombinuje zapomina.... Sam kiedyś zapomniałem gdzie i kiedy spalem (wcale nie z przepicia), i musiałem się potem dopytywać. Dobrze jak ktoś ma kogo się zapytać...

calanthe
12-10-2007, 01:29
no no... czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy... zapowiada się bardzo sympatycznie:)

_Mursi_
12-10-2007, 08:47
Dzięki, Barnabo i Calanthe, za Wasz miły support :-D
- bardzo mnie zachęcił, postaram się Was nie zawieść :)

Winien jestem jeszcze opisy do czterech fotek powyżej:

1. Gorce, Hala Długa - widok na szczytową kopułę Turbacza ze schroniskiem. Niedaleko miejsca, gdzie stoję, jest bacówka, zostaliśmy poczęstowani przez bacę Krzysztofa przepyszną żętycą.

2. Beskid Sądecki - zdjęcie z południowego Złomistego Wierchu z widokiem na Radziejową. Bardzo fajnie widać drogę, którą idzie się dalej.

3. Łabowska Hala w Beskidzie Sądeckim - totem, ognisko, a wokół nieprzebrane morze jagód. W tle maleńkie schronisko - wtedy jeszcze "Republica Jamaica" :wink: - byliśmy bodaj jedynymi osobami nie przypominającymi wyglądem Marleya... W kolejnym sezonie zmieniono gospodarzy - chyba nie podobało się ludziom, że nie można tu zjeść mięsa.

4. Beskid Niski, (po)łemkowska wioska Skwirtne. Niewiele tu jest poza tą uroczą cerkwią. Po obu stronach wsi natknęliśmy się na sarny, dwa niesamowite spotkania!

========== OK, to kontunuuję ==========

2. WYJAZD

Trochę to może nudnawy etap podróży, ale ma to do siebie, że zawsze musi być ;-)

Podróż z Warszawy zdecydowaliśmy się odbyć PKS-em (Connex Sanok), trwała w sumie 10 i pół godziny – trochę sporo, ale można było polekturzyć się i pospać – a to jedne z moich ulubionych zajęć ;-) Wakacyjny nastrój, wspaniała pogoda, perspektywa kolejnego urlopu w górach – czego tu chcieć więcej? Szkoda, że postoje dosyć długie, co przy trasie tej długości jest trochę irytujące. W końcu jednak dotarliśmy do Sanoka. Tutaj kolejny postój i zmiana kierowców. Gdy stoję obok autokaru, podchodzi do mnie jakaś kobieta, współpasażerka. Poniżej przytaczam ten dialog, bo, psia kość, był dość oryginalny...

- Razem z mężem jedziemy do tego miasta nad wodą. Czy wie pan, jak tam dojechać? – zaczepia mnie.
Próbuję dociec, o jakim mieście i „wodzie” mówi, niestety – zapomniała nazwy. Podchodzi mąż, on również nie pamięta. Chyba w ogóle niewiele wiedzą poza tym, że są gdzieś w Bieszczadach. Ostatecznie udaje mi się z nimi ustalić, że jadą do znajomych do Soliny. Próbuję im wyjaśnić, jak dotrzeć do celu.
- A duże to jeziorko? – zagaduje mąż.
Stoję jak wryty. Że niby nie słyszał o Zalewie Solińskim? Niemożliwe. Szukam na jego twarzy cienia żartu – na próżno.
- Wie pan, no sporawe – w końcu odpowiadam i mrugam porozumiewawczo do Ani, mojej piękniejszej połówki. – Są nawet tacy, którzy określają je mianem „bieszczadzkiego morza”.
- Naprawdę?
- No tak, to taka bardzo duża niebieska plama na mapie Bieszczadów, na pewno pan widział – zaczynam sobie lekko dworować.
- A czy daleko od centrum?
- Hmm, raczej szybko pan tam dotrze – odpowiadam i odtąd zbywam kolejne zaczepki, z ustęsknieniem wypatrując zmiennika kierowcy. Dżizus, ci ludzie nawet nie sprawdzili dokąd jadą. A może jednak facet się wygłupia? Nie!

W końcu ruszamy w dalszą podróż. Teraz do kierowcy autokaru podchodzi jakaś kobieta.
- Czy zatrzymuje się pan w Ciśnie?
- W „Cisnej” – jednym głosem koryguje nazwę chórek głosów z przodu pojazdu, jakby na sygnał. Komedia.

No, zbliżamy się do Wetliny. Zagaduję do kierowcy, czy będzie mógł się zatrzymać ciut wcześniej, chodzi o Smerek. Mówi, że takiego postoju nie ma w planie trasy. Cosik gburowaty jest nasz pan szofer, ale bez trudu daje się go uprosić Ani (dlaczego kobietom to wychodzi???) i za moment wypuszcza nas przy przystanku. No to jesteśmy na miejscu! Łapię komórkę i dzwonię do naszej gospodyni, obwieszczając przyjazd i upewniając się, w którym kierunku mamy iść. Jest już ciemno, więc szybko kierujemy się we wskazaną stronę. Wkrótce stajemy przed wejściem okazałego domu. Pukamy, wchodzimy do środka. Gospodyni płata nam figla, udając zaskoczenie i mówiąc, że to chyba pomyłka. Ale sekundę później wybucha śmiechem, a my – czując ulgę – rechoczemy wraz z nią. Przemiła osoba! I udaje nam się pożyczyć od niej trochę piwa (piszę „pożyczyć”, bo nie mogliśmy kupić – za to następnego dnia odkupiliśmy) - super, bo sklepik nieopodal przystanku był już zamknięty.

Rozpakowujemy się w przytulnym pokoiku i prędko schodzimy na plac przed domostwem. Siedząc na ogrodowej ławce raczymy nasze podniebienia chłodnym, złocistym napojem i wpatrujemy się w zarysy ledwo już widocznych gór... Bosko!

Fotki, oczywiście robione już w ciągu najbliższych dni (teraz jest ciemno):

1. Nasze nowe, milutkie domostwo :)
2. Taki mieliśmy widok z okna.
3. Przytulny ogródek, gdzie będziemy przesiadywać przez kilka najbliższych wieczorów.

c.d.n. :mrgreen:

Aleksandra
12-10-2007, 14:28
Relację miło się czyta i z niecierpliwością czekam na cd.

A drogę do Sanoka /i długie, męczące postoje/ mogą skrócić prywatne busy odjeżdżające z Dw. Zachodniego. Zawsze to o 2 godziny szybciej.

pozdrawiam
Aleksandra

joorg
12-10-2007, 21:04
[FONT=Arial]Witam Forumowiczów ....Panie i Panowie, zapinamy pasy, zapraszam Was na małą podróż ...

Bardzo dobrze się czyta Twoją relację ,a jeszcze do tego zważywszy na porę rozpoczęcia:wink: 00:00 ,tym bardziej staje się ona interesująca.
...."Zapinamy pasy.." i oczekujemy dalej...

_Mursi_
13-10-2007, 02:14
Bardzo dobrze się czyta Twoją relację ,a jeszcze do tego zważywszy na porę rozpoczęcia:wink: 00:00 ,tym bardziej staje się ona interesująca. (...)

Hehe, no jak startować, to najlepiej od samego początku :wink:

Dziękuję za Wasze pochlebne opinie :) - sam mam niemały fun spisując teraz to wszystko, jeszcze raz się to wszystko na swój sposób przeżywa... :)

A z tymi busami - fakt, mogliśmy lepiej rozwiązać sprawę. No, ale najważniejsze, że dojechaliśmy. I właśnie rozpoczyna się pierwszy dzień pobytu:

======================================

3. SMEREK / POŁONINA WETLIŃSKA cz. 1

Poranek - jak to poranek :) - ograniczę się więc tylko do stwierdzenia, że nasza gospodyni - poza tym, że jest niezwykle sympatyczną osobą - serwuje również wyśmienite śniadanka. Aż z trudem udaje mi się opamiętać – w końcu jednak dociera do mnie świadomość, że później trzeba będzie to wszystko ze sobą nosić ;-).

Pamiętając poprzednie wyjazdy, gdy po pierwszych dniach w górach człek poruszał się niczym hollywoodzki zombie :lol: , decydujemy się wziąć „na rozgrzewkę” lżejszą traskę – niech będzie Smerek. Idziemy piechotą do Kalnicy i skręcamy w prawo, mijając most na Wetlinie. Nieopodal jest parking i budka PTTK z kasą, stajemy w kolejce po bilety na wejście do BPN (przy okazji, i wyłącznie na zasadzie ciekawostki: chyba pierwszy raz w życiu muszę kupić bilety, by pochodzić po górach). Sporo samochodów – i sporo ludzi. Gdy jestem przy okienku, do kobiety przede mną podbiega dwudziestoletnia na oko córa.
- Mamo, jak się nazywa to coś, gdzie wchodzimy?

OK, wiem - czepiam się, ale zawsze mnie śmieszą takie dialogi. Nieważne. Odbieram bilety i czym prędzej śmigamy przed siebie. Idzie się dobrze, momentami jest trochę ostrzej pod górkę (heh, no i znów się człowiek odzwyczaił od tych „nierówności”), ale później są bardziej płaskie fragmenty, na których wyrównujemy oddech. Nie jest tragicznie, zważywszy na wielomiesięczną przerwę. Mijamy tablicę BPN, robimy kilka fotek. W końcu wychodzimy z lasu i docieramy do połonin – krótki postój, nieskrywany zachwyt widokami, kolejne fotki. Znów trochę płaskiego, a później nieco strome, widokowe wejście na Smerek.

Na szczycie sporo osób, ale bez problemu znajdujemy sobie miejsce nieopodal krzyża, siadamy, rozglądamy się wokół, znów fotki... W końcu ruszamy w stronę Przełęczy Orłowicza. Po drodze mijamy masę ludzi, formujących niekończący się sznur... Momentami czuję się jak na jakiejś promenadzie. Są w najróżniejszym wieku, niemal wszyscy z uśmiechem odkłaniają się, tak więc tłoczno - ale i miło. Z pewną ciekawością przyglądam się im – cały przegląd turystyczno-górskiego ubioru i ekwipunku, wiele osób maszeruje z kijkami. Niekiedy zdarzają się kreacje bardziej plażowe (klapeczki), dostrzegam nawet jakąś bardziej... wieczorową? Ha!

Na Przełęczy odbijamy żółtym szlakiem w prawo i schodzimy do Starego Sioła. W połowie drogi nagle zaczyna lać – wkrótce na tyle obficie, że musimy się skryć. Odnajduję jakieś drzewo, którego pień pochylony jest niemal 45 stopni w stosunku do podłoża – stajemy pod nim, odpowiednio nachyleni. Śmiesznie musimy wyglądać, ale odtąd prawie nic już na nas nie kapie. Gdy się przejaśnia, ruszamy dalej. Wydeptana ścieżka zmieniła się tymczasem w pasmo błota, podczas próby wykonania jakiegoś przeskoku nagle sunę po nim, daremnie próbując się zatrzymać. Cudem udaje mi się zachować równowagę i – uff - kończę tylko z zabrudzoną ręką – drobna podpórka. Schodzimy do Sioła i robimy sobie jeszcze spacerek do Wetliny, tam wcinamy conieco, wracamy do naszego domostwa...

Pierwszy dzień za nami... Jestem trochę zszokowany ilością osób na szlaku, chyba nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałem (może Tatry albo Małe Pieniny)... No, ale w końcu to chyba najbardziej popularny szlak w Biesach... Jeszcze czeka nas wieczorna posiadówka na dworzu, gdzie przy schłodzonym piwku wpatrujemy się w coraz mniej widoczne zarysy gór... Pięknie!
Dosiada się do nas sąsiad z pokoju obok, przemiły człowiek (jeśli to czytasz, Rafale, serdecznie pozdrawiamy!) - milutko gaworzymy sobie, w końcu rozstajemy się – czas spać.

Ciąg dalszy – wiadomo ;-)

A poniżej garstka zdjęć z tego dnia :)

Serdeczności,
Mursi

Groszek
13-10-2007, 13:06
Fajnie sie czyta czekam na cd. Może też coś napiszę tydzień temu wróciliśmy z Biesów, brak słów do opisania kolorów. Muszę się tylko zebrać to może też coś skrobnę.

_Mursi_
13-10-2007, 16:11
(...) Może też coś napiszę tydzień temu wróciliśmy z Biesów, brak słów do opisania kolorów. (...)

Jak tylko znajdziesz czas, napisz coś i wrzuć jakieś fotki :) Jesienią góry są piękne, choć akurat w samych Bieszczadach o tej porze roku nie byłem. Nasze zdjęcia pochodzą z drugiej połowy sierpnia.

==================================

4. CHATKA PUCHATKA / POŁONINA WETLIŃSKA cz. 2

Są czy nie ma? Chodzi oczywiście o zakwasy... No więc... nie ma :mrgreen: To jeszcze bardziej poprawia nasze dobre samopoczucie :)

Co dzisiaj? Postanawiamy domknąć Połoninę Wetlińską z drugiej strony i jedziemy busem do Berehów Górnych. Ciekawa droga – na koniec niezła serpentynka. Po wyjściu z busu i kupnie biletów kierujemy się jednak najpierw na Połoninę Caryńską, by po przejściu jakiś stu metrów zobaczyć po lewej stronie miejsce po starej cerkwi i cmentarz. Zawracamy i wkrótce rozpoczynamy podejście pod Hasiakową Skałę.

Początkowo milutki spacerek, później ostrzej, niekończący się ciąg stromych schodów... Raz po raz podziwiamy widoki, w końcu dochodzimy na grzbiet i niemal jak za dotknięciem różdżki nagle otacza nas mgła. Mleko, ktoś rozlał wokół nas hektolitry mleka, a my pływamy w środku tego morza... Widoczność spada nawet do kilku metrów, do tego zaczyna ostro zacinać deszcz. Szybkim krokiem docieramy do Chatki Puchatka i wchodzimy do środka – czas na gorącą herbatę i energetycznego batonika :). Ale w środku taki tłum, że ledwo można się poruszać. Wypijamy ciepły płyn i wychodzimy przed budynek. Pogoda ta sama co przedtem, no, może trochę więcej pada i jest jeszcze bardziej mgliście :) Obok stoi kilka osób, ciskają przed siebie niedopałki – widać, że deszcz zniechęca ich do podejścia do pobliskiego kosza... :-? Bydełko, smutne to...

Ruszamy, idzie się ciężko – chłodno, ciągle pada, cały czas ślizgamy się po błotnistej dróżce, a do tego niewiele widać. Raz na jakiś czas ktoś idzie z naprzeciwka – o wiele wcześniej słyszymy szelest jego peleryny, niż możemy go ujrzeć. Mimo wszystko jest w tym marszu jakiś niesamowity nastrój - w końcu, dzięki warunkom pogodowym, mamy trochę bardziej samotny spacer, a góry pokazują nam, że żyją, że bywają surowe, że wymagają... Przesadzam? No, może tak :wink: Mijamy Roha, Hnatowe Berdo...

Gdy pojawiają się pierwsze drzewa, mgła nieco ustępuje. Stąd już niedaleko do Przełęczy Orłowicza. Docieramy do niej mniej więcej w półtorej godziny po opuszczeniu Chatki Puchatka – i w tym momencie wraca niemal pełna widoczność. Wracamy znanym już z poprzedniego dnia żółtym szlakiem, a następnie wstępujemy do „Chaty Wędrowca”. Jedliście tutejsze naleśniki? Pyszota!

Drugi miły dzień za nami, przed nami jeszcze tradycyjny już wieczór w ogródku :)
Zdołaliśmy się rozruszać i obiecujemy sobie, że kolejna trasa będzie dłuższa i niekoniecznie tak uczęszczana.

c.d.n.

Zdjęcióweczki:

1. Nieopodal Berehów Górnych...
2. Dochodząc do grzbietu Połoniny Wetlińskiej – coraz więcej mgły.
3. Chatka Puchatka. Słowo daję, że mój aparat więcej wtedy widział niż ja.
4. Dochodząc do Przełęczy Orłowicza – w końcu się przejaśnia.

calanthe
13-10-2007, 16:31
fajnie fajnie... tym bardziej że moja tegoroczna wyprawa też zaczęła się od wejścia na Smerek, i później Wetlińska:) i jak czytam to widzę te piękne widoki które miałam okazje tego lata podziwiać... każdy fragment drogi... eh się rozmarzyłam...
pozdrawiam gorąco:)

Groszek
13-10-2007, 19:26
Zgodnie z obietnicą piszę kilka słów: zawsze chcieliśmy pojechać w Bieszczady jesienią-kolory. W ubiegłym roku wyjazd nie doszedł do skutku-choroba mojego taty. W tym roku postanowiliśmy pojechać żeby się miało walić i palić.Przed każdym wyjazdem jako że jest nas 11 osób- odprawa tzn. co kto bierze, gdzie będziemy łazić. Wyjechaliśmy bardzo wcześnie o 5 rano pogoda niepewna. Jedziemy na Jeziorka Duszatyńskie. Chcieliśmy tam dojść od strony Komańczy niestety znaki zakazu, i błoto uniemożliwiło nam to. Nie daliśmy za wygraną pojechaliśmy od strony Mikowa i znaną nam trasą z wcześniejszych wypraw ruszyliśmy po torowisku. Pogoda była nadal niepewna, cały czas zbierało się na deszcz.Było ciężko droga strasznie zarośnięta, krzaki, krzaki, i jeszcze raz krzaki ale nie dawaliśmy za wygraną, cały czas mieliśmy przed oczami wspaniałe widoki Jeziorek z poprzedniej wyprawy. Po zejściu z torowiska zaczął padać deszcz. Nie chcieliśmy ryzykować ponieważ droga nawet w czasie suszy jest śliska nie mówiąc jak wygląda w czasie deszczu.Nie było innego wyjścia musieliśmy zawróci.:-(cdn

Groszek
13-10-2007, 20:02
Wracaliśmy już inną drogą sądząc że będzie łatwiejsza. Cały czas padał deszcz, doszliśmy do pierwszego brodu. W lecie nie byłoby problemu można go przejść na bosaka, ale teraz zimno, październik, pada deszcz. Pierwszy ściągnął buty mój mąż my jeszcze nie przekonani, ale czego się nie robi aby szybciej być w ciepłym samochodzie. Chcąc nie chcąc tez poszliśmy w jego ślady. Pierwsze spotkanie z wodą brrrrrr, ale czy jesteśmy chorzy, mamy katar ,nieee. Chociaż niektórzy mogliby powiedzieć że z głowami coś nie tak. Deszcz lał strasznie. w strugach deszczu dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych.
Dzień II-pogoda nadal niepewna Połonina Caryńska odpada, nie chcąc tracić czasu ruszamy na Rozsypaniec. Trasa po asfalcie więc nie będzie ślisko. Droga z Wołosatego nadal dziurawa jak ser. Chwilami są przebłyski słońca, widoki wspaniałe wszystko kolorowe. Dochodzimy na Rozsypaniec nic nie widać , mgła , mgła. Ale warto było w drodze powrotnej słońce. Następny dzień to już niestety wyjazd , chcieliśmy zajechać do Łopiennika zobaczyć cerkiew akurat wtedy był odpust ale pogoda nie pozwoliła na to. W drodze powrotnej podziwialiśmy jedynie widoki z samochodu, powalały z nóg. Już planujemy wyjazd w Biesy w przyszłym roku na dłuższy okres czasu, nie na dwa dni tylko tak jak 4 lata temu na dwa tygodnie. W te góry się wraca.Na naszej kwaterze nocowało małżeństwo, które jeździ w góry od 35 lat sami byli już po 60-tce, i cały czas ich ciągnie w góry. My też kochamy góry nie wyobrażamy sobie wakacji bez gór, szczególnie lubimy Beskidy.W tym roku byliśmy w Skawicy blisko Zawoii, weszliśmy na Babią Górę, ubiegły rok to po raz kolejny Wisła, Barania Góra, Czantoria, Stożek itp. wcześniej Gorce i tak można by bez końcfile:///D:/Documents%20and%20Settings/Taranowski%20Bartek/Pulpit/DSC00149.JPGa. file:///D:/Documents%20and%20Settings/Taranowski%20Bartek/Pulpit/DSC00149.JPGMoże kiedyś spotkamy sie na szlakufile:///D:/Documents%20and%20Settings/Taranowski%20Bartek/Pulpit/DSC00149.JPG
:grin:

Groszek
13-10-2007, 20:13
Wracaliśmy już inną drogą sądząc że będzie łatwiejsza. Cały czas padał deszcz, doszliśmy do pierwszego brodu. W lecie nie byłoby problemu można go przejść na bosaka, ale teraz zimno, październik, pada deszcz. Pierwszy ściągnął buty mój mąż my jeszcze nie przekonani, ale czego się nie robi aby szybciej być w ciepłym samochodzie. Chcąc nie chcąc tez poszliśmy w jego ślady. Pierwsze spotkanie z wodą brrrrrr, ale czy jesteśmy chorzy, mamy katar ,nieee. Chociaż niektórzy mogliby powiedzieć że z głowami coś nie tak. Deszcz lał strasznie. w strugach deszczu dojechaliśmy do Ustrzyk Górnych.
Dzień II-pogoda nadal niepewna Połonina Caryńska odpada, nie chcąc tracić czasu ruszamy na Rozsypaniec. Trasa po asfalcie więc nie będzie ślisko. Droga z Wołosatego nadal dziurawa jak ser. Chwilami są przebłyski słońca, widoki wspaniałe wszystko kolorowe. Dochodzimy na Rozsypaniec nic nie widać , mgła , mgła. Ale warto było w drodze powrotnej słońce. Następny dzień to już niestety wyjazd , chcieliśmy zajechać do Łopiennika zobaczyć cerkiew akurat wtedy był odpust ale pogoda nie pozwoliła na to. W drodze powrotnej podziwialiśmy jedynie widoki z samochodu, powalały z nóg. Już planujemy wyjazd w Biesy w przyszłym roku na dłuższy okres czasu, nie na dwa dni tylko tak jak 4 lata temu na dwa tygodnie. W te góry się wraca.Na naszej kwaterze nocowało małżeństwo, które jeździ w góry od 35 lat sami byli już po 60-tce, i cały czas ich ciągnie w góry. My też kochamy góry nie wyobrażamy sobie wakacji bez gór, szczególnie lubimy Beskidy.W tym roku byliśmy w Skawicy blisko Zawoii, weszliśmy na Babią Górę, ubiegły rok to po raz kolejny Wisła, Barania Góra, Czantoria, Stożek itp. wcześniej Gorce i tak można by bez końcfile:///D:/Documents%20and%20Settings/Taranowski%20Bartek/Pulpit/DSC00149.JPGa. file:///D:/Documents%20and%20Settings/Taranowski%20Bartek/Pulpit/DSC00149.JPGMoże kiedyś spotkamy sie na szlakufile:///D:/Documents%20and%20Settings/Taranowski%20Bartek/Pulpit/DSC00149.JPG
:grin:

_Mursi_
14-10-2007, 10:47
(...) Dzień II-pogoda nadal niepewna Połonina Caryńska odpada, nie chcąc tracić czasu ruszamy na Rozsypaniec.
(...)
Może kiedyś spotkamy sie na szlaku :grin:

Ależ kolory! Mam fotki Rozsypańca z końca sierpnia - jedną wrzucam poniżej, a więcej dołożę, jak w swoim opowiadaniu dojdę do tego momentu 8-)

Niewykluczone, że się kiedyś spotkamy na szlaku :) Nasze wyprawy baaardzo ogranicza czas urlopu, ale szanse są spore :)
Też uwielbiam spokój Gorców i dzikość Beskidu Niskiego, tam jest niesamowity klimat, a trasy wydają się ciut zapomniane... Z resztą nie ma co robić jakiś ratingów, po prostu góry są piękne! :-D

_Mursi_
14-10-2007, 10:58
5. Fereczata – Okrąglik – Kurników Beskid – Płasza – Dziurkowiec – Rabia Skała – Paportna – Jawornik.

Opis tej trasy brzmiał dla nas bardzo zachęcająco, toteż - będąc już odpowiednio rozruszani – zdecydowaliśmy, że najwyższa pora się w nią udać. Słoneczny dzień, wyruszyliśmy czerwonym szlakiem - tuż przy sklepiku spożywczym w Smereku.

Na początku ciut monotonnie idzie się drogą szutrową, mijając ostatnie zabudowania Smereka. Od samego początku dziwi nas niemal całkowity brak ludzi :mrgreen: – totalnie inny świat, niż widzieliśmy dotąd. W końcu docieramy do skraju lasu, stąd nieco wspinaczki w błogim cieniu. Tak docieramy do poprzecznej drogi – podobno niegdyś biegła tędy kolejka wąskotorowa. Skręcamy w lewo, idziemy nią kilka minut, za zakrętem skręcamy w prawo w las, odtąd czeka nas momentami dość strome podejście. Tu wreszcie zaczynam czuć klimat gór... W końcu docieramy do Fereczatej i musimy zrobić sobie mały postój – widoki są tak niesamowite, że wręcz każą nam się zatrzymać! Dopiero tutaj spotykamy dwie osoby – będziemy z nimi jeszcze kilkakrotnie mijać się na szlaku tego dnia. Schodzimy dość ostro w dół. Zaskakuje mnie olbrzymia ilosć jaszczurek, które przy tej pogodzie chętnie wygrzewają się na nasłonecznionej, wyeksponowanej ścieżce. Wprawdzie gdy się zbliżamy, czmychają w trawę, ale kilkakrotnie muszę uważać, by jakiejś nie zdeptać.

Gdy podchodzimy pod Okrąglik, wydaje mi się, że słyszę rżenie konia. Gdy już niemal jestem pewien, że się przesłyszałem, nagle wyłania się dwóch jeźdźców. Iście westernowy obrazek, od razu przypominają mi się historyjki o bieszczadzkich kowbojach... Idziemy dalej i niebawem docieramy do granicy polsko-słowackiej. Tu rozstajemy się z czerwonym szlakiem i, skręciwszy w lewo, maszerujemy odtąd niebieskim. Po drodze sporo widoków, przede wszystkim jednak idzie się pięknym lasem. Gdy dochodzimy do ostatnich drzew, widzimy jakąś psią budę (skąd się u licha tu wzięła?).

Wkrótce osiągamy Płaszę, widok stąd jest po prostu bajeczny. Wokół nas olbrzymia połonina, wspaniale widać okoliczne pasma, po słowackiej stronie rozciąga się Národná Prirodná Rezervácia. Błogi spokój i bezludzie – jeśli nie liczyć znajomej pary, z którą znów się mijamy i pozdrawiamy. W końcu wstajemy, po jakimś czasie idziemy przez częściowo zalesiony teren, w końcu dochodzimy do siodełka pod Dziurkowcem. Dopiero tutaj widzimy kilkanaście osób. Pomału daje się nam we znaki zmęczenie, mobilizujemy więc siły i wchodzimy na Dziurkowiec, a niedługo później – na Rabią Skałę. Tu odbijamy zielonym szlakiem w lewo i kierujemy się na Paportną. Znów bardzo ładne przejście, częściowo lasem, częściowo przez malownicze łąki. W pewnym momencie mam złudzenie deja vu – kilka minut temu szliśmy przez niemal identyczny teren... A może to już rzeczywiście zmęczenie? :wink:

W końcu osiągamy Jawornik i odtąd podążamy żółtym szlakiem (druga strona „wczorajszego” żółtego szlaku), by zejść do Starego Sioła. Nie wiem, jak często ktoś tędy chodzi, ale zejście dostarcza nam niemało atrakcji – droga ma olbrzymie koleiny, które po ostatnich deszczach zmieniły się w wielkie fałdy błota. W tej sytuacji wchodzimy do lasu i odtąd idziemy wśród drzew. Co pewien czas drapią nas gałęzie, a z twarzy zdejmujemy pajęczyny. W końcu wychodzimy z lasu i pomału dochodzimy do Sioła, mijając jeszcze po drodze stare tory kolejki wąskotorowej, malutki potoczek oraz gigantycznych rozmiarów kałużę. Stąd maszerujemy już obwodnicą do Smereka, gdzie zamykamy pętlę...

Piękna trasa, bardzo widokowa i klimatyczna, rzadko uczęszczana przez turystów. To właśnie tego dnia tak na prawdę spodobały mi się Bieszczady :-D

c.d.n.

Zdjątka:
1. Opuszczając ostatnie zabudowania Smereka...
2 i 3. – Fereczata.
4. Zabawa w chowanego ;-)
5 i 6. Podchodząc na Okrąglik...
7 i 8. Widoki z Płaszy.
9. Siodełko pod Dziurkowcem.
10. Widok z Dziurkowca.

Groszek
14-10-2007, 12:13
Nasze wyjazdy ogranicza nie tylko urlop, ale i dziecko które jest na etapie szkoły (gimnazjum). Jak był mniejszy jeździliśmy przed sezonem albo po. Teraz musimy dostosować urlop do dzieci, których jest w naszej grupie 5. I do nas osób pracujących, konieczność uzgodnień urlopów zaczynamy bardzo wcześnie, aby ustalić dogodny termin dla wszystkich 6 osób. Czasami bywa bardzo ciężko. :smile:.

_Mursi_
17-10-2007, 02:03
Ech, czas mnie trochę ogranicza (to już nie wakacje :cry:), ale coś tam udało mi się skrobnąć :)

======================================

6. Rezerwat „Sine Wiry”

Dla urozmaicenia naszych wojaży postanowiliśmy pożyczyć rowery górskie i śmignąć na nich w jakąś urokliwą traskę. Rowery można wypożyczyć w ośrodku wypoczynkowym w Smereku (widzieliśmy reklamę), okazało się jednak, że i nasza miła gospodyni dysponuje dwoma jednośladami, więc skorzystaliśmy z tej sposobności. Postanowiliśmy wyruszyć do rezerwatu „Sine Wiry” i pojechać szlakiem rowerowym, bodaj czarnym (piszę „bodaj” nie dlatego, że jestem daltonistą :wink:, ale mogę źle pamiętać).

Najbardziej lubię swój prywatny sprzęt, ten jednak został w stolicy. Wypożyczone rowery okazały się jednak nowe i niczego sobie... :) Wskoczyliśmy i pojechaliśmy drogą do Kalnicy. W miejscu, gdzie obwodnica odbija w lewo - na Strzebowiska i Krzywe - pojechaliśmy prosto i jechaliśmy wzdłuż rzeki Wetlina. Puściutka droga, po obu stronach piękne góry. Zachwycając się tym sielskim widokiem jechaliśmy leniwie przed siebie... Powierzchnia na tym odcinku jest nieco kamienista, ale jazda nie sprawia najmniejszej trudności. No i rzadko można jechać tak widokową trasą.

W pewnym momencie zdecydowaliśmy się podjechać do Wetliny i zrobiliśmy sobie na kamienistej plaży króciutki postój. Uroczy, zapomniany przez świat zakątek, wokół żywego ducha, posiedzieliśmy chwilkę i przemyliśmy twarze chłodną, przynoszącą ulgę wodą.

Gdy ruszyliśmy dalej, mijaliśmy po prawej stronie śliczne jabłonki – czyżby jakieś zdziczałe sady? Skusiłem się i zerwałem kilka owoców – nieco kwaśnawe, ale pyszne. W końcu minęliśmy kilku pieszych turystów i dojechaliśmy na obszar rezerwatu. Odtąd droga stała się nieco bardziej uciążliwa, powierzchnia – znacznie gorsza, a spadki terenu gwałtowniejsze. Momentami podprowadzaliśmy więc rowery na górkę, aby jakiś czas później móc sobie, czasem nieco karkołomnie, zjechać w dół. W pewnym momencie droga wyraźnie odbija na zachód – nieopodal, po prawej stronie, znajdowała się wieś Zawój. Jechaliśmy dalej, dojeżdżając w końcu do murowanej wiaty, gdzie zrobiliśmy sobie krótki postój. Odtąd mieliśmy już znacznie więcej zjazdów, trochę sobie tu poszalałem – niemała atrakcja dla amatorów terenowego szaleństwa :twisted:. Z czasem na drodze zaczęło pojawiać się znacznie więcej osób, w końcu dotarliśmy do miejsca, w którym Wetlina niezwykle efektownie przepływa przez szereg głazów i skał – sporo osób plażowało się tutaj, kilka zażywało kąpieli. Stąd jeszcze kilka szalonych zjazdów po kamiennej drodze – i z impetem wypadłem na parking przy Polankach.

Na skrzyżowaniu skręciliśmy w lewo, kierując się na Buk. W Dołżycy kolejny skręt w lewo – a wkrótce Krzywe. Tutaj, przy drodze, natykamy się na bar z hodowlą pstrąga - amatorzy wędkarstwa mogą w stawikach samodzielnie złowić swój obiad - my zadawalamy się jakąś surówką pod frytki. Obsługa rodem z PRL-u, jesteśmy świadkiem jakiegoś seansu z cyklu „oblicza socrealizmu”. Bardziej rozbawieni tym wszystkim ruszamy w dalszą drogę. Jestem już zmęczony i trochę nie chce mi się pedałować pod górę. Docieramy do Przysłupu i odtąd - praktycznie bez użycia pedałów – mkniemy z niezłą prędkością do samej Kalnicy. Rewelacja! Stąd już tylko kawałeczek do domu.

Fajne urozmaicenie ostatniego dnia w Smereku... Kolejnego dnia czeka nas bowiem przemarsz do nowego miejsca. Ale o tym już następnym razem 8)

Poniżej garść zdjęciówek, ciąg dalszy - nastąpi :)

_Mursi_
18-10-2007, 01:00
7. DZIAŁ / Bacówka pod Małą Rawką

Zapewne znacie to uczucie, gdy przyzwyczaiwszy się do nowo poznanych okolic, polubiwszy spotkanych ludzi, człek musi się nagle żegnać... Właśnie teraz, gdy opuszczamy Smerek, zaczyna się ono nasilać – w pewnym momencie zadaję sobie nawet pytanie, czy dobrze robimy, że opuszczamy tak miodliwą miejscówkę... Ale przecież nastrojom tym towarzyszy także ciekawość nowych tras, nieznanych jeszcze miejsc, nieodkrytego (no, nie przesadzajmy, po prostu PRZEZ NAS nieodkrytego :wink:). Taaak, trzeba ruszać!

Żegnamy się z gospodarzami. Pani Małgorzata zachęca nas, żebyśmy jeszcze kiedyś przyjechali. Jej mąż, przesympatyczny i przezabawny człowiek, opowiada o planach inwestycyjnych. I dobrze, wiedząc, jak potrafią zadbać o turystę (a jednocześnie zaufać gościom i zapewnić im dużą dawkę swobody) wiem, że to właśnie tacy ludzie powinni prowadzić agroturystykę. Szczerze życzę im dalszego rozwoju i zadowalających zysków.

A w naszych planach przejście przez Dział i dotarcie do schroniska pod Małą Rawką. Na przystanku łapiemy busa do Wetliny. Mówię kierowcy, że chcemy wysiąść w Wetlinie – Zabrodziu (tako rzecze moja mapa) - on na to, że nigdy nie słyszał o żadnym „Zabrodziu”:?: Zrezygnowany macham ręką, ostatecznie wysiadamy nieco za Wetliną i niewielki kawałek dochodzimy szosą do zielonego szlaku. Podchodzimy do punktu biletowego, gdzie niewielki pupil kasjerki (pies) bezskutecznie usiłuje mnie zjeść (mam farta – w przeciwieństwie do jakiegoś turysty, któremu na moich oczach pożera... bilet!), ja zaś tym razem decyduję się na karnety – chyba będą wygodniejsze. Chwilę później jesteśmy na szlaku.

Na początku idziemy lasem, ale dość szybko trasa wiedzie nas ostro w górę i mamy nieco wspinaczki – kończy się wejściem na grzbiet pasma. Odtąd idziemy niemal spacerowo niezwykle malowniczą trasą, mijając po drodze liczne polany pokryte borówczyskami, to znów fragmentarycznie idąc przez odcinki lasu. Świetna pogoda odkrywa przed nami nowe widoki, po drodze mijamy nielicznych turystów – część wymija się z nami, część nadchodzi zna przeciwka. Na ścieżce znów natrafiamy na niezliczone ilości jaszczurek wygrzewających się na słońcu... Piękna trasa, z resztą z pewnością doskonale znana większości Forumowiczów :)

Na Małej Rawce robimy sobie krótki postój, po czym rozpoczynamy marsz w dół. Przyznam, że nie sądziłem, że aż tyle schodzi się do schroniska. Na tym odcinku jest też najwięcej turystów, którzy z Przełęczy Wyżniańskiej wchodzą na Rawki – momentami całe pielgrzymki. W końcu wychodzimy z lasu i wkrótce naszym oczom ukazuje się schronisko PTTK - Bacówka pod Małą Rawką.

Sporo ludzi, częściowo „przychodnych”, ale i niemało mieszkańców. Nieopodal budynku stoi rozbitych kilkanaście namiotów, ludziska siedzą na ławkach, wesoło sobie gaworzą, popijaja piwo, integrują się. Od razu udziela nam się ten nastrój, ale wpierw idziemy się zameldować. Dostajemy pokoik na drugim piętrze, do którego klucz zdobi sympatyczny, blaszany zajączek – budzi w nas ogromną wesołosć :) Obsługa bardzo sympatyczna (pozdrowienia!), a do tego serwuje przepyszne posiłki, o czym możemy się przekonać zamawiając wkrótce grule z bundzem i placki. Zwyczaj wywoływania klientów po imieniu, gdy posiłki są gotowe do odbioru, stwarza fajny, rodzinny klimacik...

Później jeszcze kąpiel w sanitariacie na dole, w niemal lodowatej wodzie... Heh, trochę człek nie przyzwyczajony do takiej temperatury, ale przy odpowiedniej auto-motywacji można wziąć „pełen” prysznic – potwierdzam :mrgreen:. Pod sam wieczór jeszcze jeden przysmak – naleśniki z borówkami – i zasiadamy przy piwie. Poznajemy kilku sąsiadów, tocząc z nimi dyskusje o górach i nie tylko... I, kurcze, coraz lepszy wydaje się ten świeżutki Leżajsk... :wink:. Gdy robi się na prawdę późno, w niemal śpiewnym nastroju idziemy spać... :)

C.d.n.

Zdjęciówki:
1 do 5. – Dział,
6. Na Małej Rawce.
7. Schodząc z M. Rawki w kierunku schroniska.
8. Dochodzimy do Bacówki.
9. Widok sprzed schroniska na Połoninę Caryńską.
10. Nasz zajączek :)

buba
18-10-2007, 18:17
groszek! czemu dzieciak was ogranicza was z powodu szkoly?? tak ja lubi ze nie chce opuscic?? ;) ja caly okres edukacji (oprocz studiow) w kazdym roku wyrywalam z 3 tygodnie w miesiacach poza wakacyjnych zeby powloczyc sie z rodzicami po gorkach poza sezonem. Nauczycielki musialy przywyknac po nie mialy innego wyjscia :)

fajne zdjecia!!

andrzej627
18-10-2007, 19:09
5. Fereczata – Okrąglik – Kurników Beskid – Płasza – Dziurkowiec – Rabia Skała – Paportna – Jawornik.

Piękna trasa, bardzo widokowa i klimatyczna, rzadko uczęszczana przez turystów.

I długa. Ciekaw jestem, ile czasu Wam zajęła.

_Mursi_
19-10-2007, 01:11
I długa. Ciekaw jestem, ile czasu Wam zajęła.

Heh, wyszło tego jakieś dziewięć godzin, ale z tego pewnie godzinę spędziliśmy łącznie na postojach :)
Jedna z ładniejszych naszych wycieczek w Biesach...

================== kontynuuję ===================

8. POŁONINA CARYŃSKA / Ustrzyki Górne

O świcie mam wrażenie, że Bacówka zaraz się rozpadnie na drobne kawałki. Nie, tak na prawdę nic złego się nie dzieje, ale któryś z domowników właśnie przeszedł się kilka kroków w sąsiednim pokoju, ktoś inny przekręcił na drugi bok... Słychać każdy ruch i szmer, a cała podłoga trzeszczy jakby zaraz miała się rozpaść. Wieczorem dowiemy się od obsługi, że jak swojego czasu ktoś zaczął szaleć w swoim pokoju, to na dole w kuchni z blatów zaczęły spadać szklanki!

Tymczasem mój pęcherz przypomina mi, że wczoraj przyjąłem trochę piwa... Próbuję z nim negocjować, ale kiepsko mi to wychodzi – nie ma rady, trzeba zorganizować wyprawę do łazienki, na dół. Po wyjściu z pokoju mijam kilka osób, które śpią w śpiworach na podłodze (gleba rulez). Uregulowawszy swoje rozliczenia z pęcherzem wychodzę przed budynek i obserwuję życie „obozu”, który jest jeszcze pogrążony we śnie i dopiero zaczyna się przebudzać. Jeden z bacówkowych psów – krzyżówka wilczura z malamutem, jeszcze młodziutki, ale już wyrośnięty na olbrzyma, dumnie obiega okolicę – ma tutaj bajeczne warunki. Drugi, stary i już ledwo chodzący, leży w swoim kącie – smutna jest jego historia: został porzucony, przywiązano go do drzewa (!) i pewnie miał tak skończyć - został jednak w porę znaleziony, odwiązany i przygarnięty... Przynajmniej ma trochę spokoju na starość.

Przed ósmą robi się trochę tłoczniej – amatorzy ciepłej wody pospiesznie zmierzają do łazienki. Ciepła woda jest dostępna od 8:00 i 19:00 do wyczerpania zapasów, praktycznie kończy się po kilkunastu minutach, bo jak sam biorę prysznic 20 minut później, to już nie pozostaje po niej nawet wspomnienie. OK, no problem, hartujemy się, hartujemy... :mrgreen: Na śniadanko wciągamy na spółkę porcję naleśników i wkrótce opuszczamy schronisko. Dzisiejszy szlak prowadzi nas przez Połoniną Caryńską do Ustrzyk Górnych.

Początkowo idziemy do Przełęczy Wyżniańskiej zielonym szlakiem. Zaczyna mżyć drobny deszczyk – czyżby zapowiedź większych opadów? Na przełęczy podbijamy w punkcie kasowym nasze karnety i przechodzimy na drugą stronę obwodnicy, po czym kawałek podchodzimy pod las. Od tego momentu droga robi się stroma, do tego zaczyna coraz bardziej kropić i wkrótce wspinamy się po fałdach błota. Mijamy kilku turystów, jeden z nich żartobliwie mówi, że nam współczuje. U skraju lasu robimy mały postój, próbując przeczekać deszcz. Schodzimy nieco w bok i kucamy pod drzewami. Prosto na nas wychodzi jakaś parka, która najwyraźniej zaniechała wchodzenia po błotnistych „schodach”. Widząc mnie kucającego pod drzewem zaskoczona kobieta głośno przeprasza – ja na to odpowiadam, że to nie jest to, o czym myśli :wink:. Wkońcu i my ruszamy, nie ma sensu tutaj tkwić.

Jeszcze trochę podejścia pod grzbiet. Zaczynamy iść przez mgłę, jest chłodno, deszczowo, błotniście. Ania poślizguje się i wywija pięknego orła, całe szczęście z mięciutkim lądowaniem. Pisałem już, że taki spacer ma jednak swój urok? :) Wkrótce skręcamy w prawo i docieramy do głównego wierzchołka Połoniny – nasz szlak łączy się tutaj ze szlakiem czerwonym, którym odtąd będziemy zmierzać dalej. Silny boczny wiatr wieje mi prosto w ucho – przekrzywiam czapkę, aby je trochę zasłonić :) Mgła nie ustępuje i praktycznie uniemożliwia nam widoki, mało też tego dnia focimy. Idziemy przed siebie, rozstając się po jakimś czasie z zielonym szlakiem i dochodząc w końcu do drzew. Stąd zaczynamy pomału schodzić, momentami ostro w dół, nieustająco błotniście, ogólnie idzie się jednak dobrze, widoczność znacznie poprawia się, a droga wiedzie przez piękny bukowy las.

Kiedy już jesteśmy całkiem blisko UG, pojawia się przed nami kolejna grupka turystów. Pozdrawiamy się, a jakiś markotny facet, ubrany w spodnie w kancik i pantofelki, rzuca w moim kierunku pytanie:
- Daleko jeszcze?
Jestem ciut zaskoczony, przecież najdalej kwadrans temu opuszczał Ustrzyki...
- Wie pan, to zależy dokąd pan idzie – odpowiadam spoglądając pytająco na jego twarz.
- No nie wiem... – przebąkuje, i widzę, że rzeczywiście chyba nie ma pojęcia.– Do jakiegoś schroniska?
- Na Caryńskiej nie ma schroniska – uświadamiam go i zostawiam za sobą.
Skąd się biorą tacy ludzie? Nie obchodzi ich, dokąd jadą na swój urlop (nie mówiąc już o zaplanowaniu tras), nawet nie wydadzą kilkunastu złotych na dostępną wszędzie mapę, żeby jakoś supportować swoje wędrówki... Podobne spotkania uświadamiają mnie, że jesteśmy na tzw. „popularnym” szlaku.

My tymczasem docieramy do Ustrzyk i w pobliskim ośrodku fundujemy sobie rozgrzewającą herbatkę. Korzystając z odrobiny cywilizacji robimy niewielkie zakupy spożywcze w „Centrum”, po czym wsiadamy do busa i wracamy do Przełęczy Wyżniańskiej. Stąd maszerujemy do bacówki, żeby ciut wypocząć i spędzić kolejny miły wieczór przy dobiegających nas dźwiękach gitary :)

C.d.n. :)

Zdjęcia (tak, jak mówiłem, tego dnia mało ich robiliśmy):

1. Widoczek na południe podczas marszu do Przełęczy Wyżniańskiej
2. Połonina Caryńska: mijając się na szlaku...
3. Krajobraz górski :mrgreen:
4. [po prostu Połonina Caryńska]
5. Opuszczając połoninę dochodzimy do lasu...
6 i 7. „Schodzić czy zjechać?” :wink:
8. Home, sweet home ;-)

_Mursi_
26-10-2007, 01:15
Heh, jeśli ktoś mnie czyta(ł), to wyjaśniam, że pewne sprawy wstrzymały mnie z pisaniem... Ale jestem i kontynuuję – w końcu kiedyś dobrnę do finiszu :-D

====================================

9. Przez Wielką Rawkę na Kremenaros

Bladym świtem kilku z poznanych „Rawkowiczów” opuszcza bacówkę – niestety, gdy się zbierają, ich odgłosy totalnie nas wybudzają. Trudno, cóż zrobić... Tego dnia jesteśmy niewyspani i nieco śnięci, a energetyczna jajeczniczka tylko trochę dodaje nam sił. Ustalamy więc, że wybierzemy się na Kremenaros – to nie tak daleka wyprawa, ale zawsze trochę pochodzimy – no i koniecznie chcemy zobaczyć styk trzech granic: polskiej, słowackiej i ukraińskiej.

Najpierw znana już nam droga na Małą Rawkę – tym razem w odwrotnym kierunku, pod górę. Idzie się nam wyśmienicie, a gdy jesteśmy na szczycie, aż dziwimy się, że to już – poprzednio wydawała się nam znacznie dłuższa. Dziś jednak już nie dostrzegamy stąd szczytu Wielkiej Rawki – wszystko wokół spowija mgła. Idziemy bez zatrzymania się, teraz żółtym szlakiem, niewiele widać. W końcu docieramy do grzbietu, a przed nami wyłania się pomału betonowy słup – stary punkt geodezyjny. Strzelamy sobie jakieś fotki i idziemy dalej, mijając urokliwe skałki i dochodząc do szczytu. Tutaj chwila oddechu, i idziemy dalej w prawo - szlakiem niebieskim. Niewiele osób, a wśród tych mijanych napotykamy na dwóch mundurowych ze straży granicznej. Wkrótce dostrzegamy słupy graniczne – nasze i ukraińskie - i od tego momentu idziemy cały czas wzdłuż granicy.

Jeszcze trochę marszu – i zaczyna się fragment lasu. Obok nas z lewej strony jest on całkowicie wykarczowany – to oczywiście kilkunastometrowej szerokości pas graniczny. Docieramy do siodła, i odtąd znowu wspinamy się w górę. W międzyczasie przejaśnia się i z łatwością spostrzegamy cel naszej podróży. Robię fotkę i kontynuujemy wspinaczkę, mijając się z jakąś liczniejszą grupką skandynawskich podróżnych. Świetna pogoda utrzymuje się do wejścia na szczyt. Tu napotykamy na parkę Polaków oraz jakiegoś samotnego Słowaka, któremu pomagam wyjaśnić, jak ma dotrzeć do Novej Sedlicy. Chwilę później dołącza do nas rodzina Niemców – heh, dość międzynarodowe towarzystwo. Oczywiście obowiązkowo obfotografujemy się przy trójkątnym słupie, po czym decydujemy się na powrót, tą samą drogą.

Gdy dochodzimy do siodła, w miejscu, w którym ostatnio robiłem zdjęcie obracam się, by jeszcze raz spojrzeć za siebie – tym razem jednak nie mogę już dostrzeć szczytu. Zmienna ta pogoda! Wracamy w morzu mleka i tak docieramy do Małej Rawki. Stąd postanawiamy trochę urozmaicić sobie drogę i zaczynamy szybko zbiegać, wzbudzając u niektórych podróżnych niemałe zdziwienie. Kilka razy o mało co nie kończy się to wywrotką, ale udaje się nam cało dotrzeć na sam dół. Tutaj jeszcze mała niespodzianka – po gałęziach tuż nade mną przebiegają w niesamowitym pościgu dwie wiewiórki, próbuję je sfilmować aparatem, ale jestem zbyt wolny, i już tylko z daleka obserwujemy ich karkołomne harce na drzewie.

Obok schroniska coraz mniej namiotów, większość osób już stąd wybyła. Przed nami też już ostatnia noc tutaj, jutro przenosimy się w kolejne miejsce. Tymczasem nadchodzi wieczór, jakiś chłodniejszy... Czyli czas na grzańca :wink:


C.d.n.

Zdjęcia z tego dnia:

1. Podchodząc pod Wielką Rawkę...
2. Stary punkt geodezyjny
3. Szczyt W. Rawki
4. Przy granicy ukraińskiej
5. Idąc w kierunku Kremenarosa
6. Przejaśnia się!
7. Trzy w jednym :wink:
8. Zbiegając z Małej Rawki :mrgreen:

konrad2
27-10-2007, 15:36
5. Fereczata – Okrąglik – Kurników Beskid – Płasza – Dziurkowiec – Rabia Skała – Paportna – Jawornik.

Gdy podchodzimy pod Okrąglik, wydaje mi się, że słyszę rżenie konia. Gdy już niemal jestem pewien, że się przesłyszałem, nagle wyłania się dwóch jeźdźców. Iście westernowy obrazek, od razu przypominają mi się historyjki o bieszczadzkich kowbojach... Idziemy dalej i niebawem docieramy do granicy polsko-słowackiej. Tu rozstajemy się z czerwonym szlakiem i, skręciwszy w lewo, maszerujemy odtąd niebieskim. Po drodze sporo widoków, przede wszystkim jednak idzie się pięknym lasem. Gdy dochodzimy do ostatnich drzew, widzimy jakąś psią budę (skąd się u licha tu wzięła?).

Mam akurat zdjęcie tej psiej budy. Czy ktoś wie na ten temat coś więcej?

_Mursi_
29-10-2007, 08:55
To chyba ta sama :)
Zważywszy na odległość od najbliższych ludzkich osad – zastanawiające, skąd się tam wzięła...
Ech, pies ją trącał :wink:

=============================

10. Wołosate – TARNICA

O czym to ja wspominałem? Ach, że to już ostatnia noc w Bacówce pod Małą Rawką... Tak, szybko ten czas nam jakoś ucieka... Za to rano czeka mnie niespodzianka – mam pod prysznicem ciepłą wodę! Pierwszy raz, odkąd tu jestem!!! Miłe zaskoczenie na pożegnanie, prawdziwy luskus :mrgreen:.

Coś nam jeszcze zostało z przedwczorajszych zakupów w Ustrzykach, więc klecimy z resztek jakieś skromne śniadanko, po czym oddajemy klucz z urokliwym zajączkiem, żegnając się z miłą obsługą, i idziemy na Przełęcz Wyżniańską. Po drodze mijamy pasące sie stado owiec, całkiem spore. Na przełęczy niemal natychmiast łapiemy busika do Ustrzyk G. i wkrótce jesteśmy przy znanym już sklepie, w którym robimy jakieś drobne zakupki. Szczeście nas nie omija, bo oto przed nami stoi busik do Wołosatego – są jeszcze tylko dwa czy trzy wolne miejsca, które kierowca chce jak najszybciej zapełnić, żeby ruszyć z korzystnym „obłożeniem” swego pojazdu. Tak więc wszyscy radują się wielce na nasze przybycie :grin: i ruszamy.

Ktoś już powiedział, że droga do Wołosatego jest niczym ser szwarcarski. Ale czy nam się gdzieś śpieszy? :) Z resztą kierowca zna tutejsze dziury chyba na pamięć i po mistrzowsku je wymija. Spostrzegamy, że na jego wizytówce widnieje to same nazwisko co naszej ‘nowej’ gospodyni, więc przy wyjściu z pojazdu zapytuję o to. Bingo, okazuje się, że to jej szwagier i od razu dowiadujemy się jak dojść do celu.

Mijamy sklep, bar i parking, przechodzimy przez mostek na potoku wpadajacym do Wołosatki. Jakoś zacisznie i spokojnie tutaj, od razu przypada mi do gustu klimat tego miejsca – tak blisko z takiej np. Wetliny, a tak inaczej :) Wkrótce dochodzimy do niebieskiego szlaku na Tarnicę i budki biletowej BPN – tuż za nią jest nasza nowa kwatera. Wchodzimy na wiejskie podwórko, frontalny dom należy do gospodarzy, dla gości przeznaczony jest budynek po przeciwległej stronie – prawdopodobnie niegdyś stodoła, dziś – odnowiony, otynkowany przytulny pawilonik z werandą z ławeczkami. Na podwórzu stoją duże ławy ze stołami, z boku stos drewna do porąbania, na którym bawią się młodziutkie kociaki pod czułym okiem płochliwej matki. Sielska miejscówka, bardzo nam się podoba. Za chwilę dostajemy klucz do pokoju – bardzo ‘domowy’, cieszymy się również na własną łazienkę. No, to tyle o miejscówce :)

Szybciutko ruszamy na Tarnicę, którą obraliśmy sobie za cel dzisiejszej wędrówki. Sympatycznie, że tuż przy samym domu mamy szlak. Podbijamy karnety i idziemy, początkowo drogą wśród rozległych łąk. Widokowo i dobre na rozgrzewkę. W końcu docieramy do tablicy BPN, a po jakimś czasie na polankę, spod której zaczyna się strome podejście wśród lasu. Z uporem maniaka obfotografowuję jakąś nieostrożną jaszczurkę, która wypełzła na środek drogi, po czym rozpoczynamy wspinaczkę po schodkach. Szlak dosyć ruchliwy, co jakiś czas mijamy po kilka osób, ale nie da się tego żadną miarą porównać do tłumów na np. Połoninie Wetlińskej. Trawersujemy wierzchołek Hudów Wierszku i w końcu dochodzimy do drewnianej wiaty, w której robimy sobie króciutki postój. Po raz kolejny przekonuję się, że zwykła woda potrafi niesamowicie smakować.

Podnosimy się i idziemy dalej – początkowo jeszcze płasko, bardzo ładnym lasem z dużym prześwitem, potem nieco pod górkę, a w końcu zaczyna się znacznie stromiej – tak dochodzimy do grzbietu z bardzo widokową polanką. Postój, kilka zdjęć, po czym skręcamy w prawo i wśród pięknej buczyny rozpoczynamy krótkie, strome podejście w górę. W końcu wychodzimy na skraj lasu i naszym oczom ukazuje się droga wiodąca wprost na Przełęcz Krygowskiego, a po prawej stronie – Tarnica. Jednak trochę musimy jeszcze pomaszerować, aby dojść do przełęczy – nasze wysiłki zostają za to nagrodzone pięknymi widokami i co jakiś czas przystajemy, aby porozglądać się wokół. Oto jedno z takich ujęć:
http://pl.youtube.com/watch?v=oMetpXEUQBg (http://pl.youtube.com/watch?v=oMetpXEUQBg)

Na przełęczy odbijamy żółtym szlakiem w prawo i już minuty dzielą nas od wejścia na najwyższy szczyt polskich Bieszczadów. Gdy docieramy na miejsce, dziwi nas duża liczba osób, których wcześniej zupełnie nie było widać. Znajdujemy sobie odosobnione miejsce i siadamy, wpatrując się w okolicę i łapczywie biorąc po kilka łyków wody... Wracamy tą samą drogą - jesteśmy zbyt zmęczeni, by dzisiaj robić pętelkę.

Po dotarciu do Wołosatego kierujemy się do sklepu i położonego za nim baru. Fundujemy sobie po jakiejś solidniejszej porcji żarełka i chłodnym piwie, które smakuje wprost nieziemsko. Wracamy do domku i jeszcze pod wieczór wylegamy na podwórko, by usiąść sobie przy ławie przy kilku piwach i postudiować mapę. Wkrótce poznajemy sympatycznego sąsiada, z którym przez jakiś czas miło sobie gaworzymy. W końcu ściemnia się, więc podnosimy się i udajemy na spoczynek. Niedaleko na północ od nas zaczyna grzmieć – jestem przekonany, że przez Ustrzyki właśnie przechodzi burza... Kątem oka dostrzegam jeszcze innych sąsiadów, którzy chyba właśnie wracają z baru. Musieli sobie nieźle dać w palnik, kobietą tak zarzuca na boki, że pewnie robi potrójną drogę :lol:. Ech, kanikuły ;-)

Zdjęcia:
1. Opuszczamy Bacówkę - w drodze do Przełęczy Wyżniańskiej
2-9. W drodze na Tarnicę
10. Widok z Tarnicy...

_Mursi_
30-10-2007, 07:47
11. Wołosate – Przełęcz Bukowska – Rozsypaniec – Halicz – Kopa Bukowska – Przełęcz Goprowców – Przełęcz Krygowskiego – Wołosate

... a ta burza jednak dotarła do nas, w środku nocy... Dziwne, bo w sumie masa czasu upłynęła od momentu, jak ją widzieliśmy gdzieś nad Ustrzykami... Błyskało co moment, grzmiało niemiłosiernie... Obudziłem się niewyspany, w dodatku żołądek wywinięty na drugą stronę – cholera, to chyba to wczorajsze żarło z baru – nie będę jednak wysuwał oskarżeń, pewności wszak nie mam... Poczułem się jednak dość nieswojo, zamarzyłem o jakimś leniwym dniu w domku... i na przekór sobie postanowiłem, że dzisiaj kręcimy pętlę przez Przełęcz Bukowską :mrgreen:.

Dość długi kawałek szliśmy drogą, którą wiódł nas nasz stary znajomy - główny szlak beskidzki. Śmieszne: w sumie tak często się z nim spotykaliśmy w Gorcach czy Beskidzie Sądeckim i Niskim, a teraz jego kres mamy tuż przy samym domu... Minęliśmy wszystkie zabudowania Wołosatego i dotarliśmy do rozstaju dróg przy wiatce – w prawo wiedzie droga do przejścia granicznego z Ukrainą, a następnie do Łubni – niestety (albo i stety) niedostępna dla ruchu pieszego. My odbiliśmy w lewo, by po jakimś czasie wejść na teren BPN.

Mała przygoda: myślałem, że tu będzie jakaś budka – punkt kasowy, gdzie będziemy mogli podbić nasze karnety. Tymczasem zaczepiło nas dwóch strażników i zaczęli marudzić, że brakuje nam dzisiejszych stempli. Wytłumaczyliśmy, że zapłaciliśmy za karnety właśnie po to, by robić z nich użytek, natomiast nie jest naszą winą, że nie ma ich kto podbić. Nie wiem, może i przegapiłem jakąś informację, że trzeba tego dokonać przy „niebieskim”, ale mam wrażenie, że po prostu chcieli wziąć w łapę... Jeśli tak, to bardzo źle trafili 8). Skończyło się na tym, że sami zrobili wpis - długopisem. Dalej już poszło bez przygód, minęliśmy mostek na Wołosatce i równą, acz cały czas lekko pochyłą drogą, dotarliśmy do Przełęczy Bukowskiej. Niestety, tego dnia czułem się fatalnie i to łagodne podejście bardziej mnie umęczyło niż niejedna górska trasa...

Po króciutkim postoju ruszyliśmy, by odtąd piękną połoniną iść w stronę Rozsypańca. Prezentuje się bardzo malowniczo, a widoki stąd - wspaniałe. Wkrótce rozpoczęliśmy marsz w dół, by za chwilę ponownie się wspinać – tym razem na szczyt Halicza. Mały postój, podczas którego czuję, że mam gorączkę... No nic, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni :wink:. Stąd pięknie widać dalszą drogę, którą wnet zmierzamy i trawersujemy Kopę Bukowską. Na szlaku mijamy coraz więcej ludzi – widać, że jest to dość uczęszczana trasa. W końcu idziemy zboczem Krzemienia, który majestatycznie wznosi się po prawej stronie. Kusząco brzmi możliwość wędrówki na Bukowe Berdo, ale odpuszczamy sobie ten temat i na Przełęczy Goprowców odbijamy w lewo. Tutaj mozolnie gramolimy się w górę, by w końcu dotrzeć do Przełęczy Krygowskiego. Stąd, po zasłużonym odpoczynku, wracamy do Wołosatego znaną z wczorajszego dnia trasą.

Wieczorem zasiadamy na podwórku, wkrótce dołącza do nas nasz wczorajszy rozmówca wraz ze swoją sympatią, i w czwórkę długo sobie gawędzimy o tym i owym :) (Ola, Janusz, to była jedna z pyszniejszych kaw, jakie piliśmy :grin: – pozdrawiamy Was i gród Kraka, który lada dzień pewnie odwiedzimy).

Za nami bajecznie widokowy dzień! A przed nami trochę odmienny – ale o tym już następnym razem ;-).

Foteczki z tego dnia (dziś same widoki):

Maciej.K
30-10-2007, 11:14
Relacje bardzo fajnie napisane, czyta się naprawdę przyjemnie.
Mam pytanie dotyczące krzyża na Haliczu. Jak tam byłeś to zwróciłeś uwagę, czy na krzyżu jest figurka Jezusa ? Ja będąc w październiku zauważyłem jej brak. W październiku roku ubiegłego jeszcze była.

robines
30-10-2007, 17:52
W kwietniu tego roku też jeszcze była...

_Mursi_
30-10-2007, 23:58
My byliśmy na Haliczu dokładnie 21 sierpnia. Przyznam, że wówczas jakoś nie zwróciłem na to uwagi :oops:, ale... od czego ma się aparat :) - w swoich zbiorach odnalazłem zdjęcie z krzyżem w tle.

Poniżej zamieszczam miniaturkę całego zdjęcia - dla orientacji kierunków - oraz wykadrowane zbliżenie na krzyż. Fotka oczywiście jest robiona z innego miejsca i pod innym kątem, ale chyba prezentuje tę samą stronę krzyża... Jeśli tak, to znaczy, że już nie było figurki.

_Mursi_
31-10-2007, 01:13
12. Relax rulez ;-)

Znamy kilka osób, które na urlop jeżdżą na południe Polski i później opowiadają znajomym, że były „w górach”. Jeśli się jednak dokładnie zapytać, gdzie były i co robiły, to okazuje się, że praktycznie spędzały czas... w dolinach :mrgreen:. Cóż, w końcu to prywatna sprawa każdego człowieka, choć zawsze się im nieco dziwimy. Tym razem jednak najwyraźniej zazdrościmy im leżenia bykiem – i postanawiamy, że dzień lenistwa należy się i nam :) Trochę jesteśmy zmęczeni, mnie cały czas jeszcze boli żołądek... Tak więc – byczymy się. I zaraz później kolejna decyzja: w takim razie - w ramach owego byczenia się - idziemy na piechotę do Ustrzyk :) To się nazywa konsekwencja :wink:

Ach, jak fantastycznie jest się zdrowo wyspać i po przebudzeniu nie musieć nigdzie śpieszyć :grin:. Nadrabiam też zaległości czytelnicze – do tej pory podczas wyjazdu tylko trochę podczytywałem. Na warsztacie jest właśnie książeczka Wojtczaka o masakrze Szejenów nad Sand Creek – pomyślałem, że indiańskie klimaty będą tu, w Biesach, pasowały...

Pijemy leniwie herbatkę na werandzie, gdy w drzwiach pojawia się wesołe małżeństwo balangowiczów. Mężczyzna dumnie pręży odkrytą chudą klatkę piersiową, na której blada skóra w kształcie t-shirta wyraźnie kontrastuje ze spalonymi na czerwono przedramionami.
- Kurna, strzaskałem się na patriotę – obwieszcza wesołym głosem, spoglądając na ręce. Chyba cały czas nie wychodzi z zakrętu...

Ruszamy do Ustrzyk. Teoretycznie po prawej stronie drogi powinniśmy mieć ścieżkę dydaktyczną „Salamandra”. Praktycznie chyba jednak nie za bardzo jest jak tamtędy iść, toteż posuwamy się do przodu bokiem drogi. W pewnym momencie widzimy jednak, jak wśród zarośli przejeżdża grupa kilku jeźdźców na pięknych konikach huculskich. Wiedzie ich nasz gospodarz, machamy sobie ręką. Pozostajemy jednak na drodze.

Mija nas cała fala samochodów. To turyści, zapewne mający w planach wejście na Tarnicę. Spory ruch jak na tę dróżkę, ale później długo nie widać żadnego pojazdu. W końcu mija nas ktoś z tyłu, zapytuje, czy podwieźć. Jestem zaskoczony tą uprzejmością – dziękujemy jednak wyjaśniając, że celowo chcemy to przemaszerować. Koniec końców docieramy do UG, skręcamy w prawo i przechodzimy kawałek drogi. Poczta – w końcu uda mi się wysłać wypisane kilka dni temu kartki, potem drobne zakupy... Niższe ceny niż w Wołosatem – zauważamy mimochodem. Wychodzimy ze sklepu, przy jednym ze stolików siedzą już przy browarku nasi „balangowicze”... Wracamy na piechotę do Wołosatego z poczuciem, że przynajmniej nie pogrążyliśmy się w jakimś totalnym bezruchu.

Pod wieczór wracają nasi znajomi ze swojej górskiej wyprawy, zachwyceni. Spędzamy na rozmowie kolejny miły wieczór, tym razem pożegnalny – bo jutro znów zmieniamy miejsce. Szybko to wszystko leci...

Dziś – tylko fotki z podwórka. Urocze stworzenia, choć strasznie płochliwe, ale podstępnie wyciągnąłem z buta sznurowadło i ciekawość zwyciężyła ze strachem :wink:

calanthe
31-10-2007, 01:34
i czytam i czytam i czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością:) tak fajnie to piszesz że chce się czytać bardzo bardzo!!
pozdrawiam!

majka777
31-10-2007, 15:34
Mam pytanie dotyczące krzyża na Haliczu. Jak tam byłeś to zwróciłeś uwagę, czy na krzyżu jest figurka Jezusa ? Ja będąc w październiku zauważyłem jej brak. W październiku roku ubiegłego jeszcze była.

Nie, niestety figurki już nie ma na krzyżu.

_Mursi_
01-11-2007, 02:39
Nie, niestety figurki już nie ma na krzyżu.

No, z poprzednich postów wynika, że zniknęła między kwietniem (jeszcze była) a sierpniem (już nie było) 2007...
Kto zawinił – wandale? Stare mocowania? A może to świadoma decyzja?


=========================================

13. (Wołosate -) Stare Sioło – Zatwarnica

Nasza trasa wiedzie nas dzisiaj do Zatwarnicy. Po porannej kawie i pożegnaniu się ze znajomymi oraz gospodarzami pędzimy na PKS. Zależy nam bardzo na tym kursie, bo dzięki temu nie będziemy musieli przesiadać się w Ustrzykach. Udaje się – i wkrótce przejeżdżamy przez Ustrzyki, Przełęcz Wyżniańską, Berehy Górne i Wetlinę, aby wysiąść w Starym Siole. Fajna, odświeżająca pamięć podróż – praktycznie co chwila mijamy po jednej lub drugiej stronie jakieś miejsce, z którym mamy świeże wspomnienia :-P

Wysiadamy w Siole i od razu kierujemy się na żółty szlak prowadzący na Przełęcz Orłowicza. Tutaj niezłe obrazki: przed nami jakaś kobieta pcha duży wózek dziecięcy - zastanawiamy się, jak daleko z nim zajdzie. Chwilę później napotykamy jakąś grupkę dziwnie wystrojonych jak na góry ludzi. Jedna z niewiast kuca i dyszy, oznajmiając towarzyszom, że marzy o łyku wody... Heh, jak starczy jej sił, to może dotrze do tablicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego – bo na razie jeszcze dzieli ją od niej kawałek! Taaak, jesteśmy obok Wetliny.

Wspinamy się znaną z pierwszych dni trasą, wymijając po drodze jakąś grupę kolonijną i kilka pojedynczych osób. Na przełęczy robimy króciutki postój i chwilę później – kontynuując podróż żółtym szlakiem (ścieżka dydaktyczna „Jodła”) – rozpoczynamy marsz w dół. Nagle robi się odludnie, przez długi czas nie spotykamy dosłownie nikogo. Idziemy pięknym lasem, niemal cały czas z górki, urokliwa trasa.

W pewnym momencie wychodzimy na drogę, którą odtąd – po skręcie w lewo – będziemy podążać dalej. Wkrótce mijamy po prawej stronie schronisko „Ostoja” i pole namiotowe – totalnie wyludnione. Bez zatrzymywania się idziemy dalej, przechodząc wkrótce przez mostek i idąc odtąd wzdłuż Rzeki (rzeki Rzeki - nazwa własna). Po drodze mijamy jeszcze stację ekologiczną i wychodzimy z BPN.

Z lewej strony zbocze lasu dość stromo schodzi do samej drogi, a my co chwilę dostrzegamy na nim olbrzymie okazy koźlaków – widać, że nikt ich tutaj nie zbiera. Maszerujemy przed siebie, nieco już znużeni, w końcu po jakimś czasie dostrzegamy pierwsze budynki Zatwarnicy. Jesteśmy prawie na miejscu, gdy mój Misiak spostrzega na drodze jakieś dokumenty. Schylamy się i oglądamy – prawo jazdy i dowód rejestracyjny; patrzę na adres zamieszkania – praktycznie miejscowy. Bierzemy je i postanawiamy zostawić w miejscu, skąd łatwo będzie je mógł odebrać właściciel.

Wkrótce docieramy pod duży ośrodek wypoczynkowy – to cel naszej podróży – ale nieco dalej dostrzegamy sklepik spożywczy i udajemy się wpierw tam. Na miejscu wymawiam nazwisko z dokumentów i pytam sprzedawczyni, czy zna taką osobę – okazuje się, że to jej dobry znajomy. Zostawiamy jej dokumenty i dokonujemy drobnych zakupów. Gdy sączymy sobie po soczku, pod sklep już podjeżdża właściciel zguby, macham ręką i mówię, gdzie to znaleźliśmy. Człek widać bardzo ucieszony, pyta się nawet czy coś jest nam winien – potrząsamy przecząco głową, on jeszcze raz dziękuje... No, to chyba mamy miejscowych po swojej stronie :wink:

Ośrodek spory, chyba jeszcze wzniesiony za „starych” czasów, ale ładnie odnowiony, wokół rozległy trawnik, drewniane ławy i miejsce na ognisko... Zapowiada się miło. Dostrzegamy jakąś liczną wycieczkę młodzieży. W recepcji załatwiamy formalności i, mijając po drodze makietę cerkwi (chyba w Równi – zgaduję), kierujemy się na piętro do pokoiku. Nieco podniszczony, sprzęty ciut wyeksploatowane, ale wszystko w porządku. Do tego trzeba przyznać, że niezwykle miła obsługa :)

Tego dnia już nigdzie dalej się nie wybieramy. Kuchnia serwuje nam przepyszny obiad (och, jak już dawno nie jadłem „obiadu”), a my robimy sobie późno-popołudniowy spacer. Urzekają mnie drewniane domki i maleńka, również drewniana, remiza strażacka, przed którą stoi czerwony maluszek :) Jest klimat :grin:

Wieczorem zasiadamy przed ośrodkiem na wieczorne piwo... W jutrzejszych planach ciekawa wyprawa – ale o niej dopiero po weekendzie :)

Kilka zdjęć z Zatwarnicy:

1 - 2. Drewniane domostwa.
3. Makieta cerkwi (w Równi?)
4. Remiza strażacka.
5. Nad potokiem – podobno Głębokim (sic! :mrgreen:)

_Mursi_
08-11-2007, 02:10
A ja znów milczący, ale co się odwlecze... :wink:

=============================================

14. Zatwarnica – HULSKIE – KRYWE

Miniona noc była tzw. „zieloną nocą” owej grupy młodzieży, o której wspominałem ostatnio. Aż się bałem, że nie będziemy mogli zasnąć, była jakaś pożegnalna impreza z dyskoteką, spodziewałem się hałasów i harców do rana... I niesłusznie, było spokojnie i cicho :) No proszę, jaką mamy dzisiaj przyzwoitą młodzież – jej siła w spokoju i opanowaniu :wink:

Tego dnia mamy dylemat: czy iść na Dwernik-Kamień, czy też w zupełnie odwrotnym kierunku. Bardzo mi zależy na zobaczeniu ruin cerkwi w Hulskiem i Krywem, toteż decydujemy się maszerować na północ. Gdy wychodzimy z budynku, ośrodek opuszcza akurat cała wycieczka.

Idziemy w stronę mostu na potoku Głębokim i nie dochodząc do niego skręcamy w drogę w lewo, tuż przy krzyżu i tablicy z szyldem Radia Maryja :mrgreen: Po prawej stronie mijamy kościółek o dość ciekawej, współczesnej architekturze i powoli zaczynamy wspinać się pod górę. Po obu stronach drogi leżą olbrzymie ilości drewna przygotowanego do załadowania – widać, że odbywa się tu spory wyrąb. Od pewnego momentu droga robi się też coraz bardziej kręta i zataczamy kilka kolistych łuków. W okolicach Wierszka zaczynamy łagodnie schodzić w dół, mijając wkrótce tablicę informacyjną „Rezerwat ‘Krywe’ – Dolina Sanu pod Otrytem”.

Idziemy dalej przed siebie i jakimś trafem przegapiamy zejście w prawo do ruin cerkwi :oops: Dość szybko orientujemy się jednak w sytuacji i decydujemy się zawrócić. W tym momencie spotykamy przesympatycznego wędrowca – jedną z zaledwie kilku osób napotkanych tego dnia, z którym już bezbłędnie dochodzimy na obszar zespołu przyrodniczo-krajobrazowego „Cerkiew w Hulskiem”. Ruiny cerkwi i pobliskiej dzwonnicy są prawie szczątkowe, ale robią na nas niesamowite wrażenie. To tutaj tętniło niegdyś życie tej małej wioski, tu stała murowana cerkiew, w której mieszkańcy gromadzili się na wspólne modły... Dziś cały ten teren skrywany jest szczelnie przez las, co nadaje pozostałościom smaku tajemniczości...

Rozstajemy się z naszym nowym znajomym i ruszamy dalej. Skracamy sobie drogę i po przejściu potoku podchodzimy łagodnie na szczyt wzniesienia Ryli. Roślinność niewysoka, ale i tak musimy uważać i cały czas zerkać pod nogi. Gdy dochodzimy na sam szczyt, powracamy na nasz czerwony szlak i dalej maszerujemy małą dróżką. Po pewnym czasie łagodnie skręcamy w lewo i schodząc w dół docieramy do kilku zabudowań. Pytamy się spotkanych ludzi, którędy dojść później do Tworylnego, po czym wchodzimy na wzgórze Diłok, na którym znajdują się ruiny tutejszej cerkwi. Zarysy sylwetki cerkwi widzimy już od jakiegoś czasu, ale bardzo niewyraźnie, gdyż otaczają ją drzewa.

Będąc na wzgórzu dochodzimy do tablicy „zespołu przyrodniczo-krajobrazowego Wieś Krywe”. Wkrótce zza drzew wyłaniają się ruiny, które na tle poprzednich prezentują się bardzo okazale – praktycznie brakuje niewiele poza dachem. Kręcę krótkie ujęcie z wnętrza budynku, tutaj link:
http://pl.youtube.com/watch?v=3_I6cRhHGWo (http://pl.youtube.com/watch?v=3_I6cRhHGWo)
Obchodzimy teren, uważnie przyglądając się wszystkim detalom. Znów dociera do mnie świadomość, że stąpamy po ziemi, która niegdyś byłą domem kilkuset mieszkańców...

Po zejściu czujemy, że brakuje nam sił, aby maszerować dalej, i decydujemy się zawrócić do Zatwarnicy. Ponieważ kończy nam się woda, decydujemy się wpaść na herbatkę do Tosi, która prowadzi tutaj agroturystykę. Całe szczęście jest w domu i wkrótce zasiadamy przy ławie w ogródku. Wydaje nam się trochę nieufna, ale podejmuje nas miło, a my wkrótce pijemy upragniony napój. Wracamy do ośrodka, mając za sobą jedną z piękniejszych naszych wycieczek w Bieszczadach – na prawdę uroczy szlak.

W ośrodku czeka nas jeszcze niespodzianka – okazuje się, że poza dwoma czy trzema osobami z obsługi, które pozostają praktycznie niewidoczne, zostaliśmy sami. Chodzimy pustymi korytarzami, mając wrażenie, że poza nami nie ma tutaj żywego stworzenia... Klimat trochę jak z filmu „Lśnienie” z Jackiem Nicholsonem, śmiesznie. Wieczorem zasiadamy jeszcze przed ośrodkiem – dla nas jest to znów pożegnanie z kolejnym miejscem, gdyż następnego dnia czekają nas następne przenosiny...

C.d.n.


Zdjęcia:

1. Kościół w Zatwarnicy
2. Hulskie – pozostałości cmentarza - stary nagrobek
3. Hulskie – pozostałości po dzwonnicy
4 - 5. Hulskie – ruiny cerkwi
6. Podchodząc pod górę Ryli
7 - 9. Krywe – ruiny cerkwi
10. Krywe – pozostałość po dzwonnicy, obok z lewej - ruiny cerkwi

_Mursi_
09-11-2007, 01:11
15. Zatwarnica – SANOK

Tym kolejnym miejscem na trasie naszej letniej eskapady jest... Sanok. To też Bieszczady, choć może trochę inne :) Chcemy jednak zatrzymać się i tutaj, zwiedzić miasto i koniecznie udać się na zamek, by zobaczyć kolekcję ikon i wystawę prac Beksińskiego, urodzonego właśnie tu...

Połączenia PKS z Zatwarnicy są ubogie, a prywatnych busów nie ma w ogóle... Mamy do dyspozycji jeden sensowny kurs poranny – do Ustrzyk Dolnych, skąd – jak mamy nadzieję – bez problemu powinniśmy dotrzeć do celu. W recepcji regulujemy rachunek i żegnamy się z kierowniczką (?) ośrodka, która zaprasza nas do ponownych odwiedzin. Kupuję jeszcze przy okazji publikację wydawnictwa Rewasz pt. „Drewniane cerkwie Karpat” – tuż po przyjeździe pójdzie na prezent, a wcześniej będziemy mieli wspaniałą lekturę na podróż do Warszawy. Udajemy się szybko na przystanek, by nie przegapić autobusu.

Czekam nieco zniecierpliwiony, ale kierowca zjawia się punktualnie co do minuty (ech, żeby tak było w stolicy!). Kupujemy bilety i zasiadamy wygodnie na siedzeniach, nastrajając się do podróży. Jedziemy przez Sękowiec i Chmiel, a później przez Dwerniczek i Smolnik. Raz na jakiś czas nasz wzrok przykuwają różne osobliwości, np. piękne cerkwie (o ile dobrze pamiętam - w Chmielu i Smolniku). Od Lutowisk robi się już trochę „inaczej” – miejscowości zaczynają przypominać cywilizację i aż dziwnie się z tym czujemy.

W Ustrzykach przesiadka, musimy czekać około pół godziny na autobus. Pod dworcem jakaś ekipa nieźle nawalonych weselników, kontynuujących swoją zabawę, zaczyna się kłócić i poszturchiwać, żałosny seans swoistego „reality show”...

Do Sanoka docieramy ciut po 15:00 i szybciutko meldujemy się w hotelu. Obiekt nawiązuje do, powiedzmy, tradycji królewsko-szlacheckich, znamy go z poprzednich wakacji (wówczas tylko stołowaliśmy się w tutejszej restauracji przed podróżą – znakomita i przystępna cenowo kuchnia, głównie polska), prezentuje wysoki standard i aż nie mam pewności, czy podana cena jest za pokój, czy tylko za osobę. Okazuje się jednak, że za pokój :) A ten nas wręcz zachwyca swoją olbrzymią powierzchnią i wyposażeniem. Ale przecież nie będę się na ten temat rozwodził, zamek czeka...

Szybko zbieramy się i wkrótce docieramy ulicą Podgórze do Schodów Franciszkańskich. No, możemy się trochę powspinać i tutaj :wink:. Chwilę później wkraczamy na rynek. Dawno mnie tutaj nie było, zupełnie inaczej to wszystko pamiętam... Teraz pierzeje są odrestaurowane bądź właśnie odnawiane, powierzchnia wybrukowana kolorową kosteczką – tylko gdzieniegdzie leżą jeszcze ostatnie stosiki do ułożenia, wspaniale prezentuje się kościół i klasztor Franciszkanów, a po przeciwnej stronie kilka kafejek rozstawiło przed swoimi podwojami ogródki i kolorowymi parasolami kusi nielicznych turystów... Na prawdę ładnie. Teraz jednak nie zatrzymujemy się i konsekwentnie zmierzamy do zamku.

Jestem wielkim miłośnikiem budowli obronnych i każda sposobność obejrzenia ruin zamku, twierdzy, grodu sprawia mi olbrzymią przyjemność. Pod tym względem zamek w Sanoku przedstawia się dość skromnie i nie oferuje zbyt wiele. Warto jednak tu przyjść, aby obejrzeć jego kolekcje. My docieramy dosłownie 20 minut przed zamknięciem, czasu jest więc niewiele, ale zdążamy obejść wszystkie sale i przynajmniej rzucić okiem na wszystkie eksponaty, zatrzymując się przy tych najciekawszych... Obsługa przy tym bardzo miła, widząc płomienie w oczach przymyka oko na mój aparat, a do tego wydłuża o kilka minut czas swojej pracy i bez najmniejszej oznaki zniecierpliwienia pozwala nam dokończyć zwiedzanie – na prawdę super pro-klientowskie podejście :grin:. Po wyjściu z budynku oglądamy jeszcze ekspozycję „Twarze rzeszowskiej bezpieki” (czemu "twarze" - raczej "mordy"!), po czym udajemy się na rynek, by na zewnątrz jednego z lokali, w promieniach słońca, uraczyć podniebienie drobną przekąską i szklanką chłodnego piwa... Później jeszcze mały spacer, a pod sam wieczór kolacja w restauracji w hotelu... Ależ luksus :mrgreen:

Ciąg dalszy - nastąpi :)

Zdjęcia:

1. W drodze na zamek...
2 - 3. Gmach zamku.
4. Zamkowa studnia.
5. Widok na San.
6 - 8. Ikony.
9. Widok na rynek oraz kościół i klasztor oo. Franciszkanów.
10. A tak to wyglądało kiedyś... :)

_Mursi_
10-11-2007, 03:03
16. Powrót do Warszawy. Podsumowanie i wnioski ;-)

Tak, to już niestety ostatni rozdział naszej wyprawy, wszystko ma swój początek i koniec... Ale po kolei.

Po opuszczeniu hotelu udaliśmy się na dworzec w Sanoku. Próbowaliśmy kupić w kasie bilety na kurs do Warszawy, ale kobieta w okienku odmówiła tłumacząc, że nie wie, czy w ogóle będą jakiekolwiek miejsca. Z niemałym zniecierpliwieniem oczekiwaliśmy autobusu, a jego przybycie potwierdziło nasze najgorsze obawy – tak, nie było już żadnych wolnych miejsc.

Wokół pojazdu ustawił się tłumek osób, które podobnie jak my liczyły na przejazd, ale przecież autobusu nie powiększy się, cudów nie ma... Udało nam się ustalić, że spora część pasażerów jedzie do Rzeszowa i tam wysiada. Ponieważ kwadrans później odjeżdżał inny autobus docelowo do Rzeszowa, praktycznie ludzie ci mogliby pojechać nim, a chętnym zwolnić miejsca w tym autobusie - do Warszawy. Ale nic z tego, operacja chyba zbyt skomplikowana logistycznie, no i trzeba by dużo dobrej woli...

Trudno, jedziemy do Rzeszowa. Sprawnie, szybko. Zastanawiamy się nawet, czy nie dogonimy „pierwszego” autobusu, ale tak się jednak nie dzieje. Mając na miejscu ponad godzinę wolnego czasu, zaszywamy się w jakiejś ukrytej, przytulnej kafejce – fundujemy sobie kawę i jakieś ciacho. Miejsce miłe i czas szybko ucieka, nawet się nie spostrzegamy, jak musimy się już zbierać na dworzec. Tutaj bez problemu wsiadamy i już bezpośrednio jedziemy do Warszawy.

Szejenów już skończyłem czytać i z ciekawością sięgam po „Drewniane cerkwie Karpat”, gdzie odnajduję opisy kilku budowli, jakie widzieliśmy w ubiegłych latach. Trochę próbujemy pospać, gdy tymczasem na tylnych siedzeniach na dobre rozpoczyna się balanga. Ech, maja ludziska zdrowie – w taki upał wódę żłopać. Ciut głośno, ale nie przeszkadza mi to.

Przed samą stolicą gigantyczny korek. Co minutę przesuwamy się o kilka metrów do przodu, i znów trzeba czekać, nim przejedzie się kolejny kawałeczek. Docieramy na dworzec umordowani, z blisko godzinnym opóźnieniem, więc bez namysłu biorę taksówkę i po kolejnych 20 minutach stoimy u progu naszego mieszkania. Home, sweet home...

===============================

Jakieś dwa słowa podsumowania by się przydały.
Było zajefajnie :grin:

No, a gdyby chcieć trochę więcej, to myślę, że chyba całkiem sprawnie to wszystko ułożyliśmy sobie. Były trasy dłuższe, były spacerowe. Chodziliśmy zarówno tymi najpopularniejszymi szlakami, jak i kilkoma stosunkowo omijanymi przez tłuszczę. Pobyt urozmaiciliśmy sobie rowerową wycieczką, a wędrówka do Hulskiego i Krywego doprowadziła nas do jakże ciekawych miejsc związanych z historią doliny Sanu. Zwiedzanie tamtejszych ruin cerkwi wspaniale dopełniła wizyta na zamku w Sanoku, gdzie zobaczyliśmy unikalną kolekcję starych ikon. Może i można było zobaczyć jeszcze więcej, ale mamy świadomość, że i tak zwiedziliśmy sporo, a poza tym wszak to wakacje, a nie bicie rekordów :mrgreen:

Wszystkie miejsca noclegowe sprawdziły się idealnie, gospodarze i obsługa - przemili, temat praktycznie bez zarzutu. Nie zawsze tak bywa.

No i na koniec - czy się „zaraziliśmy”?
Podpadnę Wam, Forumowicze, jeśli powiem, że nie?
Bo oczywiście „zaraziliśmy” się, ale już kilka lat temu i nie w Biesach. Bieszczady – to dla nas kolejne wspaniałe (ale nie jedyne) góry, po których jakże uroczo jest powłóczyć się...
Nie do końca wiem, czemu cieszą się opinią „dzikich” - może z uwagi na „dzikie” tłumy na Połoninie Wetlińskiej czy Caryńskiej? OK, paskudnie sobie teraz żartuję, bo przecież można znaleźć tu wiele szlaków, którymi będzie się godzinami niemal samotnie podążać, ale w chwili obecnej owa przypisana Bieszczadom „dzikość” jest chyba magnesem przyciągającym coraz więcej turystów, znacznie więcej niż inne góry, które hasłowo nie są „dzikie” - i dzięki temu „dzikie” pozostają...

Na pewno tu wrócimy, pewnie nie raz. Lubię powracać w stare miejsca, gdzie człek zostawił kawałek serducha, ale równie silnie ciągnie mnie do tych, w których jeszcze nie byłem... A jest ich tak nieprzyzwoicie wiele... A czasu tak mało...

Z refleksyjnymi pozdrowieniami,
Mursi


PS.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem :roll:. Pewnie wszystkie te trasy są Wam, drodzy Bieszczadnicy, wyśmienicie znane, ale mam nadzieję, że tą jeszcze jedną podróż po znanych zakątkach przyjęliście z życzliwością. Dla tych, którzy dopiero rozpoczynają bieszczadzką przygodę (tak jak my niedawno), może zamieszczone tu opisy okażą się pomocne (jakby co, zainteresowanym mogę podać na privie namiary na miejsca noclegowe, które opisałem). A w ostateczności zawsze jeszcze pozostaje te ponad sto zdjęć, które w międzyczasie powrzucałem ilustrując nasze wojaże :)

Gdyby ktoś miał ochotę skomentować niniejszą, wielce niedoskonałą relację, dodać jakieś uwagi, albo po prostu – pogadać o Biesach – to jestem :smile:

Serdeczności,
M.

kathleen
10-11-2007, 12:22
Wiesz Mursi, w porównaniu do Tatr, w których o każdej porze roku są dzikie tłumy, to Bieszczady nadal są dzikie. Trzeba tylko jechać w odpowiednim momencie:)

robines
10-11-2007, 17:06
Wiesz Mursi, w porównaniu do Tatr, w których o każdej porze roku są dzikie tłumy, to Bieszczady nadal są dzikie. Trzeba tylko jechać w odpowiednim momencie:)

Z tego co pisze Mursi(nie tylko w tym wątku)wynika że schodził(w różnych latach)całą południową częśc szlaku granicznego.Kto na tym szlaku bywał to wie że są tam o wiele "dziksze" tereny niż bieszczadzkie połoniny(np.Beskid Niski).

Mursi fajna relacja-jak nie byłeś to zapraszam Cię w przyszłości w mój Beskid Mały-też jest piękny,średnio dziki i baaardzo pusty.

_Mursi_
11-11-2007, 04:41
Wiesz Mursi, w porównaniu do Tatr, w których o każdej porze roku są dzikie tłumy, to Bieszczady nadal są dzikie. Trzeba tylko jechać w odpowiednim momencie:)

Na pewno tak, Kathleen, zapewne wiosną czy jesienią inaczej to wygląda niż w sierpniu. Ale u mnie z urlopem bywa różnie, więc jak go w końcu mam, to nie narzekam i jadę, kiedy mogę :mrgreen:. A Tatry - to już zupełnie inny temat :wink:.



Z tego co pisze Mursi (nie tylko w tym wątku) wynika że schodził (w różnych latach) całą południową częśc szlaku granicznego. Kto na tym szlaku bywał to wie że są tam o wiele "dziksze" tereny niż bieszczadzkie połoniny (np.Beskid Niski).

Dokładnie :grin:. Turystyka jest mniej rozwinięta, większe odległości między ludzkimi osadami, dochodzi do tego kwestia popularności regionu, etc. Jak np. wyszliśmy z Krynicy na wschód i obraliśmy sobie za cel Lackową Górę, która może stanowić wspinaczkowe wyzwanie, to podczas całego dnia widzieliśmy na szlaku raptem cztery osoby - a był to bodaj środek lipca.

Kathleen, polecam artykuł i komentarze na dole:
http://www.travelpolska.serwery.pl/gory/lackowa.-od-drzewa-do-drzewa.html

Dodam też, że Bieszczady są jednymi z nielicznych gór, gdzie - niestety - nie widziałem dzikich czworonożnych zwierząt. Oczywiście są, ale w takim np. Beskidzie Sądeckim "wpadnięcie" na stadko jeleni było czymś, czego doświadczałem niemal codziennie... To oczywiście nie jest główny cel wędrówek, ale trochę mówi o górach.




Mursi fajna relacja - jak nie byłeś to zapraszam Cię w przyszłości w mój Beskid Mały - też jest piękny, średnio dziki i baaardzo pusty.

Dzięki :-D. Nie byłem i powiem, że z zaproszenia tego pewnie chętnie skorzystam :)

Na kolejny wyjazd planów jeszcze nie mam, natomiast po głowie cały czas mi chodzi, żeby połączyć góry z moją drugą pasją - zamkami. Tych ostatnich też trochę zwiedzam, fotek nie będę tutaj wrzucał, bo byłoby to off-topiczenie, ale zainteresowanych odsyłam do skleconej na prędko stronki z tegorocznych wojaży (tylko niektórych spośród odbytych, głównie po "państwie krzyżackim"): http://mursi2003.w.interia.pl/zamki2007.html

Dlatego myślę albo o Sudetach i szlaku "raubritterskim", albo o Szlaku Orlich Gniazd. Dużo do chodzenia i dużo do zwiedzania :) A co będzie - zobaczymy, z resztą decyzji sam też nie podejmuję - ach, ta demokracja ;-)

Pozdrowienia,
M.

Groszek
12-11-2007, 13:31
Góry kocham ponad życie, ale razem z zamkami to więcej mi do szcześcia nie potrzeba. Twój opis jest świetny,ja niestety nie mam takiego daru i czasu. Ale jak coś jeszcze napiszesz to chętnie przeczytam.

_Mursi_
13-11-2007, 01:40
Dzięki, Groszek, za miłe słowa :razz:

Co do daru, to bez przesady, cieszę się dobrym zdrowiem - i to jest najważniejsze :mrgreen:. Jak to kiedyś niezwykle trafnie ujął pewien wybitny przedstawiciel szkockiego oświecenia, "czego może brakować do szczęścia człowiekowi, któremu dopisuje zdrowie, nie ma długów, a jego sumienie jest czyste?" :-D

Natomiast rzeczywiście dużą część wolnego czasu spędzamy na zwiedzaniu - to jedna z bardziej fantastycznych rzeczy, jakiej można się bez umiaru oddać. A później jeszcze opisywanie tras, katalogowanie zdjęć... ożywają wspomnienia, jeszcze raz się to wszystko przeżywa... :)

I, kurcze, nie mogę wyjść z podziwu, ile rzeczy się mieści w tym niewielkim, nadwiślańskim kraju :shock:

Groszek
15-11-2007, 22:09
Witam! Masz rację w Polsce jest tyle fajnych miejsc to zobaczenia ale nie wszyscy potrafią je znaleźć. Niedaleko Lublina skąd pochodzę jest Poleski Park Narodowy. :razz:Świetna sprawa, na spacer w sobotę, niedzielę cisza mało ludzi. W tym roku odkryłam jeszcze inne miejsce Zawieprzyce(ruiny) i spływ kajakami po Wieprzu też za "miedzą". Nie wspomnę o Jurze Krakowsko-Częstochowskiej do której też jest blisko. Chociaż moim marzeniem jest Malbork i inne zamki krzyżackie.:razz:Oby do wiosny !!! Chociaż zima też jest dobra na odpoczynek i planowanie tras przyszłorocznych wypraw. Do zobaczenia być może na szlaku?

BIESY1
18-11-2007, 11:41
Czytam ta opowieść z zapartym tchem....w tym roku bylam pierwszy raz w Bieszczadach...wspominam to z ogromnym sentymentem..a czytając Twoją (Waszą) rewlacje wpomnienia wracają...poprostu miejsca...ludzie...WIDOKI, niesamowita mgla...zaskakująca...nigdzie wcześniej przezemnie nie widziana z ta swoją "nagłością" przybycia...intensywnością...same wspomnienia...było niesamowicie...nie mogę się naczytać tej relacji:))pozdrawaim

Rycho
19-11-2007, 19:40
Dzięki za piękne relacje z bieszczadzkich wojaży, niektóre znamy i byliśmy ale są jeszcze nieznane i godne zobaczenia , mam nadzieję w 2008 roku poszwendrać sie po Bieszczadzie. Wspomniałeś o Sudetach to polecam jako
bazę gminę Radków na terenie Stołowych Gór a w promieniu ok.40-50 km
zamek Książ gdzie nagrywano "Tajemnicę wieży szyfrów" zamek Grodno nad jez.Bystrzyckim, twierdza Kłodzko, bastiony Srebrna Gora, podziemne budowle z okresu III rzeszy Osówka i Rzeczka i jeszcze parę zamków i klasztorów pocysterskich. Oczywiście do łażenia Góry Stołowe i G. Sowie.
Można też wyskoczyć do Czech np. Skalne miasto, Kurna Hora, Bromow itd
na terenie Czech są wspaniałe zagospodarowane zamki o dużej wartości historycznej.Za ok 70 zł wypad do Pragi autokarem z przewodnikiem hahaha w tej opcji można spokojnie posmakować czeskiego piwa a można skoczyć autkiem ok 140 km ale to drożej i bez piwka. Sieć agroturystyki i pensjonatowa bardzo dobra i stosunkowo tania.Poza sezonem spokojnie i pustawo.

_Mursi_
22-11-2007, 02:15
Kochani, dziękuję za Wasze przychylne komentarze - zawsze to trochę łechce :wink:, a przede wszystkim miło sobie pogaworzyć o odbytych wędrówkach, snując plany nowych tras...

Dla mnie góry (w kontekście wędrowania) rozpoczęły się od Gorców i może dlatego taki mam do nich sentyment... Pamiętam wejście na Turbacz, gdzie do samego końca szliśmy czerwonym szlakiem - kto tędy szedł, ten wie, co czeka turystę przy samym końcu, nieopodal wierzchołka... A wokół piękne, widokowe okolice, puste przestrzenie, niesamowity klimacik...

Lubań, pod który wówczas ledwo wgramoliłem się i zrzuciwszy plecak leżałem zachłystując się powietrzem... Później zaś obmyśliłem własną trasę zejścia, oczywiście zgubiłem się i ostatecznie schodziliśmy stąpając po kamieniach płynącego pod naszymi stopami potoku - bo lasem niestety nie dało rady iść... Heh, nie było nam wówczas do śmiechu, ale wiedziałem jedno - w końcu musi gdzieś wpadać do Dunajca :idea:. A kilka godzin później jakże z tego rechotaliśmy...

W Beskidzie Sądeckim wspaniale wspominam Halę Łabowską, wtedy jakby zapomnianą przez świat, niemal całodzienne marsze przez piękne lasy... Kiedyś, poniekąd przez przypadek, udało nam się całkowicie zaskoczyć stadko młodych jelonków - z jednej strony było urwisko i nie miały drogi ucieczki - musiały przebiec tuż przed nami, niesamowity widok... A po słowackiej stronie, na Spiszu, można zwiedzić np. piękny polski (tak, polski!) potężny zamek w Starej Lubowli - przez jakieś 350 lat była to południowa strażnica granic Polski, do dziś na jego murach można dostrzec nasze orły i napisy w rodzimym języku... i nawet są tu kopie insygniów królewskich, których oryginały podczas "potopu" wywieziono właśnie tu, by nie dostały się w ręce zamorskiego najeźdźcy... Młody Słowak, który nas wtedy trochę oprowadzał, z wypiekami na twarzy czytał właśnie słowackie tłumaczenie Sienkiewicza :)

Beskid Niski - długie wędrówki przez porośnięte lasem góry, często niezłe stromizny do pokonania, mijanie się po kilka razy podczas dnia z tym samym, urokliwym strumieniem, nieoczekiwane spotkania ze zwierzakami, a w dole cerkwie, kapliczki, krzyże i Łemkowie, którzy wrócili na ojcowiznę... Kiedyś spędziliśmy w Bartnem nocleg u takiej rodziny, bardzo mili ludzie, przy nas - pewnie z grzeczności - mówili po polsku, ale jak podczas śniadania oddaliliśmy się na ganek, słyszeliśmy, jak rozmawiają ze sobą w ich rodzimym języku... A taka Wysowa Zdrój - jakież piękne uzdrowisko z parkiem zdrojowym i blisko dziesięcioma ujęciami wód mineralnych, pewnie jeszcze poczeka kilka latek na swoje odkrycie... I dobrze, niech wszyscy jeżdżą do Krynicy, mówiąc potem znajomym, że byli w górach (tzn. na Górze Parkowej :wink:). Ale oczywiście do muzeum Nikifora warto wdepnąć :)

Bieszczady są zalane przez turystów, przez co niejednokrotnie tracą swój klimat, ale jak pójść wzdłuż granicy, jest wspaniale. Widoki z Fereczatej czy Płaszy są po prostu nie do opisania - tę trasę wyjątkowo miło wspominam. Marsz przez połoninę we mgle z pewnością pozostawi piękne wspomnienia... A taka wędrówka do ruin cerkwi w dolinie Sanu (Hulskie, Krywe) - po prostu urocza.

Jakaż masa tego wszystkiego, nie do opisania... Właśnie pisząc te słowa uświadamiam sobie, ile bym NIE zobaczył, gdybym siedział w jednym miejscu... Zawsze z dużym zaciekawieniem i podziwem wysłuchuję ludzi, którzy od lat jeżdżą w to samo miejsce i potrafią opowiadać o nim niesamowite historie z przeszłości... Na prawdę ciekawie się tego słucha... Ale wiem, że sam podobnych opowiadań nie będę chyba nigdy snuł, wolę wybrać się w nowe trasy...

Wielkie dzięki za sugestie odnośnie nowych podróży :) Coś wybiorę... będzie pięknie. Howgh!