PDA

Zobacz pełną wersję : Towarzysz Doskoczyński!



jastrzab
28-03-2008, 13:02
jakies historie...zna ktos owego towarzysza..tzw.wielkiego lowczego prl?
zyje?

bertrand236
28-03-2008, 13:14
Z informacji, które posiadam nie żyje. Mogę się dowiedzieć od kiedy ale to trochę potrwa.
Pozdrawiam

lucyna
28-03-2008, 13:47
Z tego co mi mówił Kolega wynika, że nie żyje. A po informacje o Czerwonym Księciu najlepiej udać się do Wilczej Jamy. Bardzo dużo o nim słyszałam. I dobrego i złego. Polecam też " Arłamów bez kurtyny". Można tę książkę kupić w ośrodku Arłamów.

bertrand236
28-03-2008, 14:57
Zmarł albo w 2001, albo w 2002.

Nie sądzę, żeby w Wilczej Jamie się o nim mówiło.

Pozdrawiam

Polej
28-03-2008, 15:30
Jedna z wielu anegdot o Doskoczyńskim:
„Pewnego razu pułkownik Doskoczyński wracał swoim LandRoverem z Mucznego. W Lutowiskach usiłowała zatrzymać ich milicja. Kierowca otrzymał polecenie, aby jechał dalej. Dzielni milicjanci nie wiedzieli z kim mają do czynienia. W końcu to oni byli władzą. Dalej więc swoim gazikiem gonić nieposłusznego kierowcę. Nie wiadomo co wydarzyło się w LandRoverze, w każdym bądź razie gazik cały czas miał wiekie szanse na dogonienie uciekiniera.W Kwaszeninie szlaban był już otwarty i oba rozpędzone samochody wpadły na tereny, w których udzielnym władcą był Wielki Łowczy. Tutaj on ustanawiał prawo. Szybko o tym przekonali się milicjanci. Szlaban został opuszczony, a gazik otoczyła grupa żołnierzy. Wyciągnięto ich z samochodu i rozbrojono. Ślad po nich zaginął.
Wkrótce zostali pouczeni z kim mają do czynienia i że nie wolno przeszkadzać w podróży panu pułkownikowi. Aby ta nauka lepiej im się utrwaliła, ... przez dwa tygodnie rąbali w lesie drzewo.”

Stały Bywalec
01-04-2008, 19:59
Poleju, dość dobrze znam (i pamiętam) realia z okresu PRL. Owa anegdota wydaje mi się wręcz wyssana z palca.

Przede wszystkim VIP-y, a do nich niewątpliwie należał ów pułkownik, dysponowały tzw. erkami, czyli przepustkami zwalniającymi ich z wszelkiej kontroli milicyjnej. Były różne rodzaje takich przepustek: niektóre należało pokazać po obowiązkowym zatrzymaniu się, a innymi wystarczało tylko "pomachać" milicjantowi z okna samochodu w czasie jazdy.
Poza tym milicja dysponowała spisanymi numerami i markami samochodów, którymi jeździły "najważniejsze persony" na danym terenie. Absolutnie nie wydaje mi się prawdopodobne, aby na bieszczadzkiej prowincji w czasach PRL (gdzie i gdy syrenka oraz maluch były oznakami luksusu) mogło dojść do takiej "pomyłki" milicjantów.

Być może coś było "na rzeczy", np. jakaś scysja pomiędzy panem K.D. a milicją, ale na pewno nie w sposób przedstawiony w tej niby anegdocie.
Bo różnego rodzaju "awantury" pomiędzy poszczególnymi formacjami mundurowymi miały miejsce i w okresie PRL, tylko że o tym było cicho, w zasadzie nic nie przedostawało się do opinii publicznej. Pan pułkownik K.D., jeśli służył w BOR, dysponował legitymacją SB. A ta formacja z kolei nie była lubiana w MO, zwłaszcza na szczeblu podstawowym.

A owo "zniknięcie" i dwutygodniowe "uwięzienie" milicjantów, połączone w dodatku z obowiązkową pracą, to już zupełna lipa. Być może komendant wojewódzki w Krośnie oddelegował czasowo kilku milicjantów do służby w ośrodku rządowym i stąd się wzięła ta cała "historia".

trzykropkiinicwiecej
01-04-2008, 20:39
....aj Bywalcze... i zepsułeś taką fajną bajkę.. co ja teraz będę wnukom opowiadał... przecież nie Potockiego!?

lucyna
01-04-2008, 20:46
" Jeden z żołnierzy,który strzegł ośrodka w Kazimierzowie (Mucznem) opowiadał jak wiózł wozem ciężarowym, wąską drogą pełną zakrętów karmę dla zwierzyny. Nagle zauważył naprzeciw jadącego z dużą prędkością landroverem Doskoczyńskiego. Natychmiast ustąpił mu miejsca, zjeżdżając na pobocze, ale prawą stroną wozu zjechał do rowu. Wieczorem żołnierz ten otrzymał pięć dni urlopu za, że zachował się elegancko ustępując pułkownikowi z drogi. Po powrocie z urlopu otrzymał pięć dni paki za to, że zjechał do rowu"
" Dziwak z pomysłami wariata, autor różnych fanaberii. Kiedy nie słuchały go jego pieski wymierzał im karę aresztu i zmiejszał racje żywnościowe. Podczas jazdy trasą z Arłamowa do Mucznego nie do pomyślenia było, gdy przyjeżdżał pułkownik aby spotkać psa bez uwięzi, kazał je strzelać i le to kończyło się dla właściciela".
"Pepera nazywał Doskoczyńskiego czarną postacią łowiectwa i człowiekiem, który miał najwięcej podłych cech charakteru, spośród ludzi, których znał. Aby nie było żadnych wątpliwości co do wymowy tej opinii, Pepera uzupełniał to takim zdaniem: Jeżeli mierzyć negatywne cechy człowieka liczbą stu, to pułkownik Doskoczyński miał ich 99"
"Arłamów bez kurtyny'' Wiesław Białkowski

~~misiek
14-04-2008, 17:44
Jeden z blacharzy z MO, którzy zatrzymali Doskoczyńskiego żyje do dziś- nie powiem gdzie. Historia nie skończyła sie "zniknięciem nadgorliwych milicjantów", po wjeździe do Kwaszeniny, do stali rozkaz porąbania drzewa na rozpałkę. Gliniarze ci pracowali w Milicji w Ustrzykach i byli powodem kpin, dlatego niektórzy z nich przeszli do rejonów, np.Czarna. Ale dość, bo oni jeszcze zyją i pamiętają.

Darkowski
18-04-2008, 12:25
Pułkownika Doskoczyńskiego widziałem parę razy w życiu. Pamiętam jak jeździł białym Land Roverem. Kawał chłopa z niego było. Na parę lat przed śmiercią przyjechał odwiedzić stare kąty. Pewnie przeżył szok jak zobaczył to co musiał zostawić. A czy ktoś wie dzięki czemu miał dobre układy w Moskwie? :-D

lucyna
18-04-2008, 12:53
Breżniew?

Darkowski
18-04-2008, 18:02
Z kim miał układy w Moskwie, tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że był ochroniarzem Bieruta i podobno kiedyś zasłonił go przed strzałem z broni, samemu obrywając w genitalia :-)

Lech Rybienik
18-04-2008, 22:23
To znaczy odstrzeliło mu jajca?

Darkowski
18-04-2008, 22:29
Chyba tak. Ja przynajmniej o jego żonie czy dzieciach nie słyszałem to widocznie coś w tym musi być.

lucyna
18-04-2008, 23:34
Doskoczyński był ochroniarzem Bieruta. W czasie jednego z zamachów miał zasłonić miał "przleć za niego krew".Zamachowiec strzelał niecelnie. Jedna kula zabiła drugiego ochroniarza. Widząc to Doskoczyński zasłonił Bieruta własnym cialem. Ugodziły go dwa pociski. Jeden w głowę, a drugi w podbrzusze. Był leczony m.in. w Szwecji. Po zamachu nie mógł nigdy zostać ojcem. W dowód wdzięczności został awansowany i stał się z czasem osobą wszechwładną. Pierwszy o nim opowiedział Józef Świtała. Potem o tym wspominała Torańska w książce "Oni", gen Szlachcic.
Za "Arłamowem bez kurtyny" Wiesława Białkowskiego
Doskoczyński pochodził z Huculszczyzny. Za młodu aby przeżyć kłusował.

Stały Bywalec
22-04-2008, 13:25
Swego czasu interesowałem się biografią Bieruta, ale jakoś umknęła mi informacja o owym zamachu, udaremnionym przez Kazimierza D. Ale nie twierdzę, iż tak nie było.

Natomiast sam Bierut, to wyjątkowo tajemnicza postać. Ostatnio pojawiła się hipoteza, że Bierutów było dwóch, tj. jeden rzeczywisty - figurant i drugi - sobowtór, agent NKWD, ale także figurant. Obaj grali swoje role b. dobrze. Jeden z nich miał jakoby zginąć w zamachu. Ale jak to sprawdzić bez dostępu do radzieckich archiwów ?
Obydwoma "Bierutami" dyrygował natomiast tow. Jakub Berman, mający w gmachu KC wewnętrzne połączenie swojego gabinetu z gabinetem Bieruta. Inaczej być nie mogło, gdyż na czele państwa i partii powinien stać etniczny Polak, a Berman takim nie był.

Wracając zaś do płka Doskoczyńskiego ... Zainteresowała mnie ta postać. Do czasu lektury tego wątku, wiedziałem o nim tylko tyle, że był szefem ośroda rządowego, i że na "jego cześć" Muczne "przechrzczono" na jakiś czas (do I Solidarności) na "Kazimierzowo".
Jak coś wyniucham, to niezwłocznie napiszę.

lucyna
25-04-2008, 20:34
"Gorzki smak władzy" Gen Szlachcic
"Strzelał do niego osobnik lecz oficer ochrony osobistej rzucił się na niego. Bierut wyszedł z tego cało, a oficer na całe życie został kaleką".
Być może chodziło o Doskoczyńskiego.
Inna wersja podana w książce to ta iż Doskoczyński został raniony 7 lutego. Tak twierdził pułkownik Godziszewski. Doskoczyński mial być raniony przez byłego lewicowego partyzanta, chorego psychicznie. W tym incydencie miał zginąć Markowski. Autor "Arłamowa bez kurtyny" nie dostał do wglądu teczki Doskoczyńskiego.

Klaudia D.
25-08-2008, 13:59
Witam! jestem tu nowa :)
chciałabym się dowiedzieć czegoś o płk Doskoczyńskim, czy miał jakąś rodzinę ( z tego co wyczytałam na forum to niestety dzieci nie miał) może brata? czegoś o życiu prywatnym, kiedy się urodził, ile miał lat jak zmarł czegokolwiek.
Z góry dziękuję.
Pozdrawiam Klaudia Doskoczyńska

Stały Bywalec
27-08-2008, 21:31
Przed chwilą zajrzałem tu:

http://www.google.pl/search?hl=pl&q=%22Kazimierz+Doskoczy%C5%84ski%22&btnG=Szukaj+w+Google&lr=lang_pl

Znajdziesz tam chyba 42 rekordy dot. płka K.D.

Browar
27-08-2008, 22:26
Trochę o towarzyszu Doskoczyńskim można przeczytać tutaj:
http://www.ibook.net.pl/przystanek-bieszczady-litosci-p-18913.html

Marcin
13-06-2009, 07:37
Darz bór, towarzysze!
Krzysztof Masłoń 07-01-2008, ostatnia aktualizacja 07-01-2008 19:06
Pułkownik Kazimierz Doskoczyński w bieszczadzkiej legendzie przetrwał jako pan i władca, który w dolinie górnego Sanu robił, co mu się żywnie podobało. Nazywano go Wielkim Łowczym PRL.


źródło: Archiwum „Mówią Wieki"

źródło: Archiwum „Mówią Wieki"
Wielka kariera Doskoczyńskiego, na cześć którego nawet na kilka lat miejscowość Muczne „przechrzczono” na Kazimierzowo, rozpoczęła się od zamachu na Bolesława Bieruta w 1952 roku, kiedy to na dziedziniec Belwederu wdarł się młody człowiek pragnący dostać się do gospodarza. Zabili go agenci ochrony, wcześniej zdążył jednak postrzelić, wówczas porucznika, Kazimierza Doskoczyńskiego.

W latach 70. w eks-Mucznem zbudowano elitarny ośrodek myśliwski wraz z hotelem i szosą dojazdową. Polowano tam na żubry, jelenie, niedźwiedzie i dziki. Dla dostojnych gości (m.in. Josip Broz-Tito, brat szacha Iranu Abdoreza Pahlawi) i stałych bywalców (m.in. Piotr Jaroszewicz, Edward Gierek) gotował szef kuchni warszawskiego Grandu, a tradycyjne łowieckie powitanie „Darz bór!” grał specjalnie wynajmowany zespół trębaczy. Myśliwi „z najwyższej półki” nie lubili się przemęczać, stąd zwierzynę – bywało – zabijano w rezerwatach i przy paśnikach.

Doskoczyński rządził w zamkniętym ośrodku URM w Arłamowie (tym samym, w którym w stanie wojennym przebywał internowany Lech Wałęsa), zamierzał do swoich włości włączyć całe Wysokie Bieszczady, aż po Wetlinę, toczył też prywatne wojny, a to z przyrodnikami z Bieszczadzkiego Parku Narodowego, to znów z... milicją, której przy każdej okazji udowadniał, kto tu naprawdę ma władzę. Kiedyś podobno milicjantów, którzy w pogoni za łamiącym przepisy drogowe URM-owskim gazikiem zapędzili się na ograniczony 120-kilometrową siatką teren, kazał rozebrać do gaci i przez tydzień musieli rąbać drzewo.

Ta i podobne anegdoty (gdy dowiedział się, że majster Bieda, o którym Wojtek Bellon śpiewał ballady, żyje na „jego” terytorium, odnalazł człowieka i zawarł z nim umowę na dostawę grzybów, niezbędnych wszak do myśliwskiego bigosu) sprawiły, że w legendzie pułkownik Doskoczyński występuje jako ludzkie panisko. W istocie jego rządy doprowadzały miejscową ludność do rozpaczy. Z goryczą wieszczono, że umrą z głodu, bo „świnie Gierka pasą się na chłopskim”. Te „świnie” to były dziki, które ryły pola uprawne, a za szczucie ich psami, bicie, nawet krzyczenie na nie – karano. Kiedy pewien chłop rzucił się na dzika z nożem i go zabił, dostał pięć lat więzienia za kłusownictwo. Z Arłamowa przeniesiono Koło Łowieckie do odległego o siedem kilometrów Ropienka, żeby tylko nie podstrzeliwano zwierzyny „wyższego przeznaczenia”.

W 1978 roku 180 chłopów ze wsi położonych wokół ośrodka w Arłamowie wystosowało list do Edwarda Gierka ze skargą na poczynania Doskoczyńskiego i jego ludzi. Otrzymali odpowiedź z Departamentu Lasów Nadzorowanych Ministerstwa Leśnictwa z informacją, że zwierzyny przybywa w całym kraju, nic więc dziwnego, że w Bieszczadach również.

Chłopi, nie mogąc doczekać się obiecanych rekompensat za zniszczone uprawy i pobite owce, chcąc ograniczyć straty, zaczęli stróżować po nocach w drewnianych budkach. Na rozkaz Doskoczyńskiego budki te niszczono, podobnie jak szałasy na połoninach stawiane bez jego zezwolenia. Także poza „jego” terenem, jak na Caryńskiem, gdzie pewnemu bieszczadnikowi znudziło się odbudowywanie regularnie podpalanego szałasu, pozostawiał więc kartkę z prośbą: „Proszę nie palić podczas mojej nieobecności”.

Na myśliwych z czerwoną legitymacją PZPR w kieszeni nie było jednak siły. Z łowiectwa nomenklatura uczyniła sobie jeszcze jeden przywilej, skądinąd wykpiony w filmach z epoki: „Czterdziestolatku” i „Nie ma mocnych”. Łowcy neofici urządzali sobie „saloniki myśliwskie” prezentując trofea z polowań, które od jatki niewiele się różniły. A trofea były rozmaite... Piotr Jaroszewicz „swojego” niedźwiedzia podarował muzeum Bieszczadzkiego Parku Narodowego w Ustrzykach Dolnych. Nic bliższego nie wiadomo o myśliwskich sukcesach ówczesnego dyrektora gabinetu prokuratora generalnego Witolda Rozwensa. W 1976 roku w „Dzienniku Telewizyjnym” udzielił głośnego wywiadu, w którym więzionych uczestników robotniczych protestów nazwał „pospolitymi przestępcami”, a zamordowanego w Krakowie studenta Stanisława Pyjasa usiłował przedstawić jako ofiarę porachunków kryminalnych. Prokuratorski stres był widać tak silny, że nie minęło wiele czasu, a Rozwens postanowił odreagować go na polowaniu. Przebywając w takim jak arłamowski – specjalnym ośrodku wypoczynkowym strzelił do psa, który śmiał rozszarpać skórę upolowanego zwierzęcia. Traf chciał, że pies należał do właściciela sąsiadującej z ośrodkiem chałupy i znajdował się na swoim podwórku. Wraz z trzyipółletnim dzieckiem sąsiada. Witold Rozwens nie trafił w psa...

Tej sprawie nie udało się ukręcić łba, jak wielu innym, choć skazany za nieumyślne zabójstwo Rozwens nie spędził w więzieniu ani dnia. Co więcej, obciążał rodziców zabitego dziecka o to, że go „nie upilnowali”, odmawiał też wypłacenia im odszkodowania, o które procesował się w dwóch instancjach. Sprawę o pieniądze przegrał jednak z reprezentującym rodziców przed sądem mecenasem Stanisławem Szczuką. A po tym, jak Jan Walc opisał w prasie podziemnej to „polowanie wyższego przeznaczenia”, dokonane – a jakże – po alkoholu, kariera prokuratorska Rozwensa dobiegła końca. Objawił się natomiast po latach w roli adwokata, jako właściciel dobrze prosperującej kancelarii w podwarszawskiej Jabłonnie. To jego wybrał generał Jaruzelski do swojej obrony w procesie Grudnia '70. W maju 2001 roku Rozwens wypowiedział jednak pełnomocnictwo obrończe, po pierwsze dlatego, że – jak powiedział – „sprawa nie zakończy się przed końcem jego aktywności zawodowej” (eksprokurator urodził się w 1931 roku), a po drugie – użalił się – brutalna nagonka mediów sprawiła, że jego „żona ciężko zachorowała, a syn, nie chcąc słuchać o swym ojcu, opuścił dom”. Ale nie unikał adwokat Rozwens innych głośnych spraw, np. katastrofy samolotu Iskra, w której 11 listopada 1998 r., w Święto Niepodległości zginęło dwóch pilotów.

Co do mnie, to z łowiectwem nie miałem nic wspólnego, dopóki nie pojechałem do swoich kuzynów, którzy w miejscowości Łapy ordynatorowali w tamtejszym szpitalu, a w związku z tym przynależeli do miejscowego establishmentu. A łapski establishment polował. W nadleśnictwie Dojlidy. Tam też zostałem powieziony mocno pod wieczór, gdyż – jak dowiedziałem się – łowy połączono z imieninami miejscowego sekretarza, więc impreza przedłużyć się miała do dwóch dni. Wystarczyło mi dwie godziny, by błagać krewniaka o szybki odwrót, aby tylko uwolnić się z objęć solenizanta, który koniecznie chciał obdarować mnie talonem na traktor i tytułował „obywatelem kapitanem”. Towarzystwo pijane było – jak mawia się w tamtych stronach – do sinosti. Dziczyzny nie dostrzegłem żadnej, hojnie polewaną żytniówkę zakąszano kaszanką i palcówką. Nie wytrzymałem i w sprzyjającym momencie spytałem kuzyna, czy kiedykolwiek ustrzelił np. dzika na tych „prominenckich” polowaniach.

– Dzika nigdy. Ale dzikuju babu, i owszem – i charakterystycznie przymrużył oczy.

Rzeczpospolita

http://www.rp.pl/artykul/81782.html?print=tak

Krzysztof Franczak
13-06-2009, 14:48
Czy coś sie zmieniło?

BOY
09-03-2016, 20:34
ja słyszałem tą historię inaczej byłem kierowcą Doskoczńskiego jako żołnierz w latach 1970/1972 i rzecz się miała w Łańsku