PDA

Zobacz pełną wersję : Anielsko-czartowski kontredans, czyli chrzest w Łopience 11.05.2008



Marcowy
14-05-2008, 22:36
PROLOG

Było to w pierwszej połowie stycznia 2008. Rok ów zapisał się w stołecznych annałach jako wyjątkowo nieprzyjazny - naonczas w Warszawie zaspy sięgały 20 centymetrów, a 3-stopniowy siarczysty mróz kąsał niemiłosiernie. Wieczór w mieszkaniu państwa Marcowych jak zwykle był rozświetlon migotliwym ekranem laptopa i wesołym płomyczkiem junkersa. W ich romantycznym blasku szczęśliwi rodzice nachylali się z błogimi (nieżyczliwi powiedzieliby - debilnymi) uśmiechami nad kołyską ledwo miesięcznej Marcówny, która spała spokojnie, słodko się uśmiechając i donośnie pochrapując. Nie wiedziała, nieboga, jaki los przędzie jej najbardziej przewrotna z Parek, przy wydatnym współudziale wyrodnych rodziców.

- A może by ją ochrzcić w Bieszczadach? - rzuciła Marcowa, ni z gruchy, ni z pietruchy, ni mimochodem, ni w natchnieniu.
- Mghmmmmaarrrghhh... - odpowiedział rzeczowo Marcowy, niby z aprobatą, ale już wkurzony, że to nie jego pomysł.

W głowach Marcowych zaczął dojrzewać jeszcze nieśmialy, ale już plan.

CDN.

bertrand236
14-05-2008, 22:45
EPILOG, czy PROLOG, bo mi nie pasuje. :)

Marcowy
15-05-2008, 08:55
EPILOG, czy PROLOG, bo mi nie pasuje. :)

Kurczę, całą noc mnie to męczyło. Już poprawione :)

Krysia
15-05-2008, 09:18
Kurczę, całą noc mnie to męczyło. Już poprawione :)
zwał jak zwał, tak czy siak jakieś zagraniczne słowo;-))))))
pytanie: CO DALEJ;-))))

Henek
15-05-2008, 17:23
Ja przepraszam, ale w kwestii formalnej :
czy ten romantyczny PROLOG nie powinien mieć daty o dziewięć miesięcy wcześniejszej ?

luciu
15-05-2008, 18:02
Byłem 11.05 w Łopience z narzeczoną, kiedy ok godz 14 przyjechał samochód o warszawskich numerach rejstracjnych. Z auta wyłonili sie rodzice z zawiniątkiem i chrzestni ze swiecą. Ksiądz Piotr Bartnik przed cerkwią dopełniał formalnośći(?)
Jaki mały ten swiat:)
Trudno było namówic x.Piotra na tę uroczystość? My zastanawiamy się nad ślubem w Łopience.

Marcowy
16-05-2008, 14:04
Czy ten romantyczny PROLOG nie powinien mieć daty o dziewięć miesięcy wcześniejszej ?

A jakże. Ale nie liczcie na szczegóły ani zdjęcia ;)


Byłem 11.05 w Łopience z narzeczoną, kiedy ok godz 14 przyjechał samochód o warszawskich numerach rejstracjnych. Z auta wyłonili sie rodzice z zawiniątkiem i chrzestni ze swiecą. Ksiądz Piotr Bartnik przed cerkwią dopełniał formalnośći(?)
Jaki mały ten swiat:)

Hehe... Ten w rudej marynarce, dopełniający z księdzem formalności na ławeczce, to niżej podpisany :smile: Na marginesie - jakąś godzinę po uroczystości wróciliśmy do pensjonatu, a jego gospodarze zdążyli odebrali już dwa telefony z wiadomością, że w Łopience jest chrzest!
I spróbuj tu się ukrywać w Bieszczadach!



Trudno było namówic x.Piotra na tę uroczystość? My zastanawiamy się nad ślubem w Łopience.

Nie było najmniejszego problemu. Początkowo myśleliśmy o uroczystości w Górzance, ale ksiądz Piotr sam zaproponował Łopienkę. Zarówno miejsce, jak i osobę polecamy z czystym sumieniem :smile:

Ale nie uprzedzajmy faktów i wracajmy do opowieści.

Chrzest w Biesach - oprócz wagi samego sakramentu - miał dla nas także znaczenie z dwóch innych względów: pozwalał uniknąć rodzinnego spędu pt. chrzciny, na który nie mieliśmy najmniejszej ochoty, a także pozwalał na symboliczne "zaślubienie" Marcówny z górami. Liczbę uczestników zdecydowaliśmy się ograniczyć maksymalnie, czyli do 5 osób.

Pomysł z połowy stycznia dojrzewał w nas przez jakiś miesiąc. A gdy już dojrzał, eksplodował pod postacią forumowego wątku: "Sympatyczny ksiądz bieszczadzki poszukiwany". Jak łatwo się domyślić, nie mieliśmy znajomości w tych kręgach geograficzno-zawodowych, ale dzięki życzliwości forumowiczów już wkrótce weszliśmy w posiadanie kilku nazwisk i adresów (przy okazji - podziękowania dla wszystkich, a w szczególności dla Aleksandry i Betranda za wybitne zaangażowanie).

Na zasadzie prostego skojarzenia na pierwszy ogień poszło Saktuarium Matki Bożej Bieszczadzkiej w Jasieniu. Niestety, tamtejsi słudzy Boży - jakkolwiek sympatyczni - okazali się dość zasadniczy w kwestiach formalnych, więc równolegle rozpoczęliśmy namierzanie księdza z Górzanki. Nie należało to do rzeczy prostych jeśli wziąć pod uwagę, że mieliśmy do dyspozycji jedynie numer telefonu do - sporadycznie czynnego - biura parafialnego. Wreszcie, przy którymś podejściu z rzędu - sukces!

Ksiądz Piotr nie dość, że zgodził się natychmiast, to nie wykazał specjalnego zainteresowania sprawami pobocznymi. "Dorośli to dorośli, mają swoje sprawy, a dziecko trzeba ochrzcić." Niby prosta prawda, ale jakże rzadko artykułowana w tym fachu. Pod względem papierologii Ksiądz wymagał niezbędnego minimum - pisemnej zgody naszego proboszcza na chrzest poza parafią. I już! Swobodnie mogliśmy wybrać sobie datę i miejsce, czyli Górzankę lub Łopienkę.

Co do tego ostatniego nie mieliśmy wątpliwości - Łopienka to miejsce nie dość, że magiczne, to jeszcze odludne. Poza tym na forum zaczęło się już mówić o KIMB-ie. Zbieg wszystkich tych okoliczności pozwalał połączyć uroczystość chrztu ze zlotem i urlopem pomiędzy nimi. Tak oto został ustalony czas i miejsce. Do rozwiązania pozostało jeszcze sporo kwestii organizacyjno-logistycznych...

Ale o tym w następnych odcinkach :)

luciu
16-05-2008, 19:47
DZięki Marcowy.
Czekamy na cd.

bertrand236
16-05-2008, 22:24
...(przy okazji - podziękowania dla wszystkich, a w szczególności dla Aleksandry i Betranda za wybitne zaangażowanie). ...

A proszę bardzo. Że tak powiem, zaangażowałem się od początku do końca.

bertrand236
20-05-2008, 14:54
Barnaba się ze mnie śmieje, więc uściślam: Prawie od początku i to by było na tyle z mojej strony.

Marcowy! Kończ Waść swoją opowieść..

Pozdrawiam

luciu
21-05-2008, 17:48
Marcowy, no dawaj, dawaj ciąg dalszy. Napięcie już dosyc urosło.
Przeglądając zdjęcia z Łopienki okazało się, że mam na jednym 2 matki ze wspomnianego chrztu:)

Marcowy
26-05-2008, 11:13
Na początek sprostowanie:

Marcowa domaga się odszczekania stwierdzenia, jakoby pomysł bieszczadzkiego chrztu przyszedł jej do głowy "ni z gruchy, ni z pietruchy, ni mimochodem, ni w natchnieniu". Rzecz była bowiem od dawna wymyślona i przemyślana. No to odszczekuję. Ja wiedziałem, że tak będzie…

Ale do rzeczy:

Po ustaleniu terminarza wyjazdu należało jeszcze wydębić urlop w firmie i znaleźć bieszczadzkie lokum. Wzięliśmy się do rzeczy ze stosownym wyprzedzeniem, czyli na przełomie lutego i marca. Wniosek urlopowy przeszedł gładko i stosowny formularz opatrzony Najważniejszym Podpisem zaległ bezpiecznie w dziale kadr. Zaczęliśmy zatem szukać miejsca stałej dyslokacji.
Ogólna idea była taka, by weekend z chrztem (9-11 maja) spędzić w jakimś pensjonacie, a potem przeflancować się w bardziej spartańskie warunki. Niech się Marcówna hartuje! Poza tym zarówno Kum, jak i Kuma nie są zasadniczo górscy, więc uznaliśmy, że skoro ściągamy ich z odleglości ponad 500 km, to trzeba im zapewnić jakieś przyzwoite warunki. Przejrzeliśmy bazę obiektów, poczytaliśmy opinie forumowiczów i wybraliśmy wetlińską Łukę. Jeden telefon do Państwa Dobrowolskich i miejsca zostały zaklepane. Kolejne dni w Biesach postanowiliśmy spędzić w Ustrzykach Górnych - bo to i na KIMB blisko, i dróg przyjaznych wózkowi stosunkowo sporo. Co prawda mieliśmy dla Marcówny dwa nosidełka - "kangurka" na brzuch plus takie zawodowe na stelażu - ale nie byliśmy pewni, czy do wyjazdu dziecię posiądzie niełatwą umiejętność samodzielnego siedzenia, jako że 2-3 miesiące wcześniej radziła sobie z tym niespecjalnie. Zresztą nawet przy znacznych postępach w tej materii dłuższe trasy z nosidełkiem nie wchodziły raczej w grę, a wózek - i owszem. Przy okazji zakupiliśmy także składane łóżeczko turystyczne. Tak wyekwipowani zarezerwowaliśmy miejsca w Hoteliku Białym, zatarliśmy ręce i zapadliśmy w błogi letarg, przerywany jedynie odliczaniem dni do wyjazdu.

Ale burza - jak to w górach - nadciągnęła niespodziewanie…

CDN

Marcowy
02-06-2008, 20:14
Pierwsza lekka anomalia pogodowa objawiła się pod postacią żony Kuma. Najpierw sesję egzaminacyjną wyznaczono jej na weekend chrzestny i nie dało się testów przełożyć, a potem rzeczoną dotknęla niedyspozycja, która oparła się o szpital, więc atmosfera w rodzinie mocno zgęstniała.

Kum bez połowicy rusza się gdziekolwiek niechętnie, co jest tym trudniejsze, że są oboje rodzicami półtorarocznego Kumiątka (oczywiście w Biesy zaproszenie otrzymała cała trójka). Ostatecznie jednak w charakterze anioła opatrznościowego pojawiła się teściowa Kuma, która zatroszczyła się o Kumiątko, a żonę Kuma szczęśliwie wypisano ze szpitala, dzięki czemu mogła pojawić się na egzaminach. No i stanęło na tym, że Kum w Łopience pojawi się solo. Trzeba było z żalem poinformować gościnnych gospodarzy w Wetlinie, że przyjedziemy w zmniejszonym skladzie. Ale to była dopiero przygrywka.

Prawdziwe tornado przeszlo nad Zaciszem w przeddzień wyjazdu, gdy to mój osobisty szef (nie wspomnę jego narodowości i konduity jego mamusi, bo wyjdę na rasistę i chama) poinformował mnie, że... odwołuje mój urlop, bo jest sporo pracy, więc dział nie może zostać bez mego światłego przywództwa.

Arrrrrghhhh... Z faktu, że jesteśmy zawaleni robotą, zdawałem sobie sprawę od dawna, więc przez ostatni miesiąc robiłem wszystko, by moja tygodniowa nieobecność nie wpłynęła na bieg spraw. O tym starałem się pryncypała wszelkimi znanymi metodami przekonać, ale na próżno. Stanęło nam przed oczami widmo odwołania chrztu i udziału w KIMB-ie, ergo czekało nas sprawienie zawodu wielu miłym ludziom i klops organizacyjny w kwestii powsimordowej.

Zaczęliśmy intensywnie rozważać alternatywy. Nie było tego dużo. Ostatecznie stanęło na tym, że chrzest odbędzie się zgodnie z planem, po nim nastąpi szybki odwrót na Mazowsze wzdłuż linii Wisły, a po tygodniu drugi atak KIMB-owy w wykonaniu li tylko Marcowego. Czekało nas zatem wiele godzin spędzonych w samochodzie, a kontakt z górami w większości odbyć się miał przez szybę autka.

Słabo...

CDN

Barnaba
02-06-2008, 20:43
O tym starałem się pryncypała wszelkimi znanymi metodami przekonać, ale na próżno.

Cytuję zasłyszane na wypale:
"Bo gdy piwo pracy szkodzi
porzuć pracę. O co chodzi?"

Marcowy
03-06-2008, 00:35
Cytuję zasłyszane na wypale:
"Bo gdy piwo pracy szkodzi
porzuć pracę. O co chodzi?"

I na tym polega wyższość chłopaków z wypału nad chłopakami z konwencjonalnej budowy. Ci ostatni czasem myślą racjonalnie :mrgreen:

Barnaba
03-06-2008, 01:06
. :)

Marcowy
05-06-2008, 00:27
"Znów przyszedł twój wielki dzień,
na plecach rośnie podróżny garb..."

To fragment tekstu piosenki złożonej przez moich kolegów z liceum. Zdolne bestie były... I wreszcie nadszedł nasz wielki dzień - sobota, 10 maja. W przeddzień Kum podnosi nam ciśnienie dzwoniąc i nadając, że wsumielepiejmubyłobyiczymógłbywzasadzieruszyćw Biesywchrzestnąniedzielęranobotodużaoszczędno ćczasuitepeitede...

Udaje mi się wybić mu tę opcję z głowy. Żeby zdążyć na niedzielny chrzest w Łopience o godz. 15 - nie znając trasy i miejscówki - musiałby wyjechać z Warszawy o jakiejś 3 rano i tego samego dnia wracać na Kumowej łono, więc żadna oszczędność.

Ale póki co jest sobota. Wyruszamy ze stolicy - Marcowe z Kumą - ok. 10 rano i po spokojnej podrózy meldujemy się w Wetlinie ok. 19. Po rozłożeniu się w Łuce ruszamy - jak na niedzielnych bieszczadników przystało - do Bazy Ludzi. Marcówna zasypia w nosidełku, ale ewidentnie klimat jej odpowiada, bo nie budzą jej nawet gromkie powitania i pieśni z szafy grającej. Po spełnieniu dwóch kufelków wracamy na gościnny Manhattan do Państwa Dobrowolskich i przed północą kładziemy się do zasłużonego snu.

Spokój burzy Kum, któren dzwoni, bo właśnie dociera do Wetliny i chciałby wiedzieć, gdzie śpi. Ostatkiem sił zwlekam się z wyra i postanawiam zjechać z Manhattanu do drogi, by Kuma podprowadzić do noclegu, bo sam nie trafi. Docieram do drogi publicznej, skręcam w lewo, na Ustrzyki. Orientuję się w pomyłce i wzdycham ciężko - przecież Kum przybędzie z prawej strony, od Cisnej. Ale nie mam czasu na analizy. Przed oczami zapala mi się czerwona latarka, którą w ręku trzyma miejscowy pan policjant przyczepiony do służbowego terenowego mercedesa. W drugiej ręce trzyma tester-balonik.

K***a mać.

CDN

Barnaba
05-06-2008, 01:02
Po spełnieniu dwóch kufelków wracamy ...

Docieram do drogi publicznej, skręcam w lewo, na Ustrzyki. Orientuję się w pomyłce i wzdycham ciężko

hyhy, szwędacz się po piwku załączył :) Ciągnie wilka do lasu, i pochaszczować by się chciało :) Ja to rozumiem :)

Aleksandra
08-06-2008, 15:41
I gdzie ten cd?
Zasługa moja żadna.
Cieszę się, że chrzest odbył się w Łopience i z udziałem x. Piotra /jak chcieliście na sam pierw/ A w Jasieniu niech żałują, że nie dopiszą do swych parafialnych ksiąg - TAKIEJ BIESZCZADNICZKI, co na pewno na chwałę Bieszczadu wyrośnie :)

Marcowy
11-06-2008, 21:18
I mamy chrzestną niedzielę.

Po nocnych emocjach wstalibyśmy później, ale Marcównej wyraźnie podoba się w Wetlinie i domaga się porannego wyjścia na spacer. A na temat spaceru nie daje się z nią negocjować. Po smacznym śniadaniu wysyłamy Kuma do spowiedzi, Kumę... Bóg wie gdzie, a sami ruszamy na spacer w stronę połoniny. Po drodze oddychamy głęboko i pojękujemy sentymentalnie. Oglądamy też pachnące farbą chyże, które powstały w okolicy. Takie budowanie to chyba dość popularny miejscowy sport...

Docieramy do kasy BdPN i zawracamy, dalej wózek nie przejedzie. Wracamy na "Manhattan", bo Marcowa musi się urychtować na uroczystość. Pod "Łuką" spotykamy Kuma. Chyba niespecjalnie nagrzeszył, bo drogę powrotną pod górę pokonuje w postawie wertykalnej, nie zaś na kolanach. Wymieniają się z Marcową i panowie - w towarzystwie śpiącej Marcówny - ruszają ponownie w stronę kas, bo innej trasy przyjaznej dla wózka raczej w okolicy brak.

Wracamy do bazy w okolicy południa. Trzeba się szykować, bo do Łopienki kawał drogi, a my planujemy wyjechać ze sporym zapasem. Na szczęście.


CDN

Stały Bywalec
11-06-2008, 23:00
Czekam, czekam (oczywiście nie tylko ja) na ciąg dalszy.
Pociesz się, że nie tylko Ty masz problemy z kumem. Rysiek, mój kum (Aleksandra go zna) ostatnio chodzi z radiem przenośnym w ręku i na okrągło słucha Radia Maryja.

Henek
14-06-2008, 23:13
Dokładnie w tym samym czasie gdy Marcówna w tym niezwykłym dla niej dniu "domaga się porannego wyjścia na spacer. " tuż obok toczy się inne życie.
Życie nieświadome ważnych zdarzeń.
Los spowodował że po intensywnym dniu wczorajszym z 10-cio godzinną wędrówką połoninami przyszedł na mnie czas na lekkie szwędanie się po Bieszczadzie.
A to spacer do wodospadziku (foto), a to zdjęcie piękniejącego zielska(foto), za to świeczka zapalona przy jedynej takiej kapliczce bieszczadzkiej(foto).
Co to ma do głównego tematu ?
Też wydawało mi się że nic.
Ale życie pokazało że ???? .........

Aleksandra
14-06-2008, 23:44
Panowie, nie ociągajcie się... poproszę o ciąg dalszy ...

Barnaba
15-06-2008, 02:21
Marcowy, jak widać w avatarze, nabrał wody w usta.... buuu

Marcowy
15-06-2008, 22:40
Ech, wybaczcie, bardzo intensywny okres nastał i na pisanie czasu nie starcza :(

Marcowy
17-06-2008, 22:43
Ok. 14 wyruszamy do Łopienki w dwa auta, oczywiście mocno podenerwowani wagą wydarzenia. Już po wyjeździe z Wetliny gorączkowo sprawdzamy, czy zabraliśmy niezbędne dokumenty i inne utensylia. Okazuje się, że nie wzięliśmy mapy. Czuję się trochę nieswojo, bo w Łopience byłem może ze dwa razy, dość dawno temu, w dodatku docierając do cerkwi pieszo od strony Łopiennika. Ale jest za późno, żeby wracać do "Łuki". Jakoś przecież damy radę. Zasadniczo trzeba tylko zjechać z głównej drogi. Zasadniczo...

Skręcamy na Terkę. W lusterku widzę, że ufnie podążają za nami Kum z Kumą. Wydaje mi się, że pamiętam ten fragment mapy, więc za Bukiem wypatruję parkingu po lewej stronie drogi. Powinien pojawić się zaraz za przystankiem PKS, zaraz za mostkiem, naprzeciw kempingu. Wreszcie widzę coś takiego - placyk, ogrodzony, z tablicą o treści: "Zrywka drzew, wstęp wzbroniony"… O rany… Wypatrujemy jakiejś dróżki obok, ale nie ma takowej. Między sągami drewna widzimy jakąś wolną przestrzeń, ale zaschnięte, głębokie koleiny z błota i muldy po ciężkim sprzęcie wykluczają przejazd standardowym, nisko zawieszonym autkiem. Nerowo zastanawiam się, co robić. Czas płynie… Dzwonię do pani Ewy z "Łuki" z pytaniem, czy zna może jakiś miejscowy, inny sposób na dojechanie. Pani Ewa otwiera mapę i przypomina mi, że nieco wcześniej, przed zjazdem do Łopienki, jest kemping. Też zaraz za przystankiem PKS-u, też zaraz za mostkiem. Ale po lewej. Taaa… Zgadza się. Tu stoimy. Pod daszkiem instalują się jak raz jacyś panowie, którzy potwierdzają - do zjazdu na Łopienkę jeszcze kaaaaaawał. Wsiadamy i ruszamy w pośpiechu, ale z ulgą. Dojeżdżamy do Pohulanki i odbijamy na Łopienkę, z duszą na ramieniu przejeżdżając obok zakaz wjazdu. Ale w końcu cel mamy zbożny, tak?!

W ostatniej chwili dojeżdżamy do cerkwi. Z daleka widać, że drogę pod samą świątynią zagradza tajemnicza postać w kamuflażu, z groźnie wyglądającym kosturem. Ani chybi miejscowy bies! Podjeżdżamy bliżej… Ha! Wręcz przeciwnie - to Bertrand! Witamy się wylewnie i ruszamy w stronę świątyni, przed wejściem wpadając na księdza Piotra. Cóż za perfekcyjna koordynacja i wyczucie dramaturgii! Ksiądz właśnie przyszedł górami od strony Tyskowej. Siada na zewnątrz przy zbitym z desek stole, z wytartego plecaka wyciąga księgę chrztów i spisuje nas wszystkich z natury. I już. Po formalnościach!

Ksiądz idzie otworzyć kościółek - jakżeby inaczej - od zakrystii, razem z nim znika Bertrand. Na dworze jest już prawdziwe, słoneczne lato, ale gdy otwierają się drzwi, przez które katechumenka zostanie wniesiona do świątyni, ze środka bucha lodowate powietrze. Wiedzieliśmy, że będzie tam zimno, ale nie spodziewaliśmy się, że AŻ TAK! Na szczęście Marcówna jest solidnie opatulona, a dorośli... są dorośli. We wnętrzu zaskakuje nas widok Bertranda stojącego przy stellach. Czyżby wzięli go w ministranty?! Najwyraźniej, bo gdy ropoczyna się msza, Bertrand czyta pięknie fragmenty z Ewangelii. Oprócz nas we wnętrzu świątyni jest tylko jedna postronna osoba, bieszczadzka powsimorda płci męskiej. Razem 8 dusz.

Marcównej początkowo podobają się nowe okoliczności przyrody i rozgląda się ciekawie, ale z czasem - gdy nic spektakularnego się nie dzieje - zaczyna się nudzić i swemu stanowi głośno dawać wyraz. Na próżno Kuma za plecami próbuje jej pokazywać kościelne pisemka z obrazkami dla dzieci - mała nie okazuje zainteresowania. Ale w końcu nie jest chrześcijanką, więc jeszcze przez chwilę jej wolno.

Krótka retrospekcja - przy wyjeździe z "Łuki" pani Ewa zapewniała nas, że podczas swojej pierwszej mszy dzieci zazwyczja marudzą, ale tylko do momentu chrztu, ale potem - jak ręką odjął. Przypominamy sobie markotnie tę przepowiednię, gdy na głowę Marcówny leją się strugi święconej wody, a płucka Małej dają z siebie wszystko. I tak już prawie do końca mszy. Zapewne jedynie za sprawą wstawiennictwa Matki Bożej Pięknej Miłości konstrukcja budowli nie ucierpiała od tego operowego ryku.

Po uroczystości lekko skostniali wychodzimy na zewnątrz, z ulgą witając ciepłe promienie słońca. Próbujemy porwać na chrzciny księdza Piotra, ale z żalem odmawia - nabożeństwo majowe w Górzance tuż tuż. Udaje nam się jednak skusić Bertranda i ruszamy w drogę powrotną do Wetliny. W łuczańskim salonie czas płynie miło i zdecydowanie za szybko. Po uroczystej konsumpcji Kum i Kuma ruszają w drogę powrotną do stolicy, Bertrand również się żegna, a my korzystamy z ostatniego wieczoru w Biesach i wypuszczamy się na spacer. Na dłuższą chwilę przysiadamy w knajpce w Starym Siole, w celu wiadomym. Na szczęście Marcówna tego nie widzi, po całodziennych wrażeniach śpiąc spokojnym snem bieszczadzkiego anioła.

Rano, po śniadaniu i serdecznym pożegnaniu z gospodarzami, ruszamy w okrężną drogę powrotną pętlą bieszczadzką do Ustrzyk Dolnych, bo chociaż przez okna samochodu Panie Marcowe zobaczą połoniny. Obiecuję im po drodze postój na placek po bieszczadzku, ale jest na razie za wcześnie.

A potem kończą się Bieszczady.

Epilog wkrótce :-)

Cami
17-06-2008, 23:18
:) pięknie ;)

aż zgłodniałam połonin i placka...

Powinoszować, pomysłu, realizacji i pisadła :D

bertrand236
18-06-2008, 09:40
Marcowy nie okrasił relacji zdjęciami, więc wstawiam jedno..
pozdrawiam

Marcowy
18-06-2008, 10:58
Kilka ilustracji do wczorajszej relacji, szczegółowe podpisy chyba niepotrzebne :-D

Cami
18-06-2008, 15:44
Na zdjęciach widać surowość ścian, do tego skromne i jakże naturalne udekorowanie ołtarza, to wszystko nadaje niepowtarzalnego smaku wydarzeniu. Pamięć przechowa to jak coś nad wyraz niezwykłego...

Niech dziecina będzie radosna, zdrowa i szczęśliwa :)

sir Bazyl
18-06-2008, 19:49
...na głowę Marcówny leją się strugi święconej wody,a płucka Małej dają z siebie wszystko....
Czyli zważając na okoliczności, Marcowie za pomocą ksiedza Piotra nasiąkają Potomkinię bieszczadem od maleńkości. Bardzo mi się ten pomysł, jak i cała relacja podobają i życzę Wam by Mała Bieszczadniczka chowała się w zdrowiu a głos jej niechaj ciągle przybiera na sile :-D!

Stały Bywalec
19-06-2008, 09:09
To dopiero był CHRZEST !!!
Nieporównywalny z żadnym innym. Chyba że z tym z AD 966. :razz:

Marcowy
23-06-2008, 13:30
No i kilka zdań w charakterze obiecanego epilogu:

1. Dołączamy się do głosów zachwytu opiewających wetlińską "Łukę" - zarówno jej standard, jak i atmosferę. Skomplementować trzebaby w zasadzie każdy aspekt pobytu, ale dość wspomnieć, że gospodarze reprezentują unikalny, ten najbardziej pożądany typ gościnności, czyli połączenie serdeczności z dyskrecją i zdrowym dystansem.

2. Wyrazy głębokiego uznania dla księdza Piotra. Po prostu normalny, ludzki duchowny - tylko tyle i aż tyle. Nie będę się wdawał w szczegóły, ale możecie - notabene - wierzyć na słowo :-)

3. Okazało się, że oprócz bezpośrednich uczestników chrztu mieliśmy sporą grupę kibiców w całkiem bliskim sąsiedztwie. O włos w Łopience minęliśmy się z Henkiem, ale dzięki niemu mamy na fotce piękny pejzaż z naszą cerkiewką. Otarliśmy się także o osobnika, który objawił się na forum pod nickiem Luciu. Również dziękujemy za fotki - zdjęcia warszawianek, które przyjeżdżają w Bieszczady w sukniach i szpilkach, również nam sprawiły sporo radości ;) A po powrocie z Łopienki do "Łuki" okazało się, że w tak zwanym międzyczasie do gospodarzy dzwonili Barszczu i Iras (pozdrawiamy!), którzy już wiedzieli, że w Łopience jest chrzest. Podsumowując - jeśli kogoś zainspiruje nasza przygoda, to będzie nam bardzo miło i polecamy serdecznie, jednak nie łudźcie się, że bieszczadzka głusza zapewni Wam stuprocentową anonimowość :-)

Henek
24-06-2008, 22:04
tak,tak, w tą piękną majową niedzielę spacerowałem po zatopionej w kwiatach dolinie Łopienki nie wiedząc jak niecodzienne szykuje się tu zdarzenie.
Gdy już nasyciłem duszę ciszą modlitwy, szczebiotem ptaków i szumem potoku czas było wracać do samochodu stojącego w Tyskowej. Wspinam się więc po stromym zboczu ciągnąc do góry żonę gdy od strony przełęczy Hyrcza zmierza zdecydowanym krokiem człowiek w sile wieku.
- coś odpowiedział i poszedł w dół.
Ubrany nie-turystycznie, szedł jakby miał konkretny cel. W głowie coś zaświtało
- czy ja go nie znam ?
- czy to aby nie był ksiądz z Górzanki ?
Nie nie możliwe, o tej porze roku nie ma mszy w Łopience. Dziwne.
Stojąc na zboczu patrzyliśmy przez dłuższą chwilę z góry jak ten mężczyzna przywitał się z kimś kto właśnie przyjechał samochodem.
Patrzyliśmy z daleka nie wiedząc że oto zaczyna się ......

bertrand236
26-06-2008, 17:35
...
Patrzyliśmy z daleka nie wiedząc że oto zaczyna się ......

Wiedzieć, wiedziałeś ino lecytyna w warunkach łopieńskich nie zadziałała :smile:
pozdrawiam

pipa
26-06-2008, 18:56
Witka


Wiedzieć, wiedziałeś ino lecytyna w warunkach łopieńskich nie zadziałała :smile:
pozdrawiam

Może tak łaskawcy będziecie sobie podsrywać w innym wątku - jest taki OFF.
Jak chcecie to zapodam Wam gdzie możecie najtaniej zakupić tzw pampersy.

Marcowy - piknie zapodane - wydrukuj dla potomnej Twój opis. Będzie miała wirtualne odniesienie do faktu, na który nie miała żadnego wpływu - jak My prawie wszyscy. Stąd zapewne 289% katolików w tym kraju?

Zdrówka wszelakiego dla małej Marcówny - i oby omijały ją pochwały! - i cierpliwości dla rodziców.

Pozdrawiam

kathlen
10-07-2008, 22:04
Filiplsny, cudowna opowieść...Taki ślub, w magicznej Łopience, w ukochanych górach to moje marzenie. Kiedy trafiłam tam pierwszy raz to pomyslalam, że tylko tam mogę wziąść ślub.

Henek
10-07-2008, 23:04
filiplesny !!!
Jeśli chcesz się pochwalić wspomnieniami (własnymi) to powinieneś to zrobić w osobnym wątku.
A tak to Twoje słowa

Wino prosto z potoku i tańce na bosaka przy akordeonie.
wydają się propagandą na siłę wsadzoną do czyichś realnych opowiadań.
Sorry, ale tak to odbieram.

WUKA
11-07-2008, 12:32
Cieszę się,że miałaś TAKI ślub i w TAKIM miejscu! Z wielką przyjemnością przeczytałam o tym jak było!

damian
13-07-2008, 01:59
obie opowieści są wspaniałe! wzruszyłem się aż... Marcowy, jesteście wielcy!
wiele w swoim życiu widziałem i słyszałem... ale ponad magię doliny Łopienki nie wyrasta NIC! wspaniałe miejsce na ślub i jego konsekwencje:smile:
sie henek nie czepiaj! jest mi bardzo miło że filip dzieli się z nami swoim, bądź co bądź, intymnym przeżyciem!
pozdrawiam!

wojtek legionowo
13-07-2008, 12:53
Cóż jakiś bum na łopienkę i księdza Bartnika moja córa też ślub bierze w przyszłym roku w łopience i ma go udzielić ksiądz Bartnik już z nim młodzi rozmawiali

Alexandra
19-08-2008, 03:54
Do tej pory tylko słyszałam o urodzie łopieńskiej cerkiewki.
Tyle już lat a ciągle nie było po drodze... do tej ostatniej soboty.
Skręciłam z asfaltu i podreptałam ku pięknej, wypatrując ze zniecierpliwieniem zza każdego zakrętu...
Piękna ona cała, może dzięki dobrym ludziom, którzy dbają o nią całym sercem.
Cóż...zauroczyło chyba i mnie.

8133 8134 8135