Zobacz pełną wersję : Słów kilka(dziesiąt) o niedawnym wypadzie w Bieszczady
17 lipiec 2009, piątek
Dziś króciutki opis. Za Bukiem na kamienistej plaży nad Solinką zrobiłem sobie dzień wolny od chodzenia. Połaziłem sobie tylko w „butach do wody” po sporym kawałku rzeki i spokojnie się opalałem. Tak łażąc po wodzie wśród kamienistego dna ujrzałem jakiś nienaturalny kolor jak na to miejsce. Po odwaleniu kilku kamieni ręką wyciągnąłem… kość. Nie jestem znawcą anatomii, więc by później chociaż zaspokoić swoją ciekawość, kość sfotografowałem (dla porównania wielkości położyłem obok zegarek). Jeśli ktoś jest znawcą tematu proszę o informację do jakiego stworzenia mogła należeć?
Nie opisuję raczej wolnego czasu, już bez wędrówek, więc dziś tylko tyle.
Jutro czeka mnie dojście od strony Smerka drogą dokąd się da, później w stronę granicy a dalej przez Jasło do Cisnej. Mam także wieczorem umówione spotkanie z Mavo w ZpC a jak nie wypali to idę na koncert Sztywny Pal Azji w Cisnej.
Cdn…
...a jak nie wypali to idę na koncert Sztywny Pal Azji w Cisnej.
Cdn…
Mogę zaprorokować?;) Nie byłeś na Sztywnym Palu, nie?:-D
Konik, musisz jeszcze trochę poczekać na wiadomość czy dobry z Ciebie prorok. ;)
Dodam, że w piątek podskoczyłem do Prezesa Związku Zbieraczy Kitu, ale zastałem tylko jego przesympatyczną rodzinkę i trochę jak nieznajomi, a za chwilę znajomi sobie trochę pogadaliśmy. Otrzymałem cenną (!) informację o Prezesie, że u niego czas to pojęcie względne (przykład: wyskoczę tylko do Jasia na chwilkę... jak to na do Jasia na chwilkę?... przecież on w Jaśle mieszka, a to 3 godziny w jedną stronę... no właśnie ... będę za chwilkę za 7 godzin!).
Konik, musisz jeszcze trochę poczekać na wiadomość czy dobry z Ciebie prorok. ;)
Ależ oczywiście, gdzież bym śmiał uprzedzać fakty;)
Stały Bywalec
30-07-2009, 19:29
17 lipiec 2009, piątekDziś króciutki opis. Za Bukiem na kamienistej plaży nad Solinką zrobiłem sobie dzień wolny od chodzenia. Połaziłem sobie tylko w „butach do wody” po sporym kawałku rzeki i spokojnie się opalałem. (...)
Jak tam "Spisówka" ? Stoi ? Czy ktoś w niej teraz stale mieszka ?
Dobrze jeszcze pamiętam gadułę - śp. Tadzia Spisa i jego również śp. małżonkę ledwo poruszającą się przy pomocy dwóch kijów.
Obydwoje zmarli parę lat temu, on - pierwszy, ona - chyba dwa lata później.
:cry::cry::cry:
18 lipiec 2009, sobota
Znowu autobus o 8.46 i zaczynam start z przystanku PKS Smerek o godzinie 9.00. Tak jak w poprzednie dni słońce w pełni, chyba dziś jeszcze większy upał, ale w górze widać że wieje, ale na dole jednak tego nie czuć.
Skręcam zaraz przed leśniczówką w drogę, która biegnie wzdłuż strumienia Smerek i prawie równolegle do czerwonego szlaku idącego na Okrąglik. Nigdy tędy nie szedłem. Na początku ładnie wylany asfalt, po obu stronach są ładne domki, te po prawej na stoku muszą mieć przepiękny widok na Połoninę Wetlińską. Ci co tam mieszkają wybrali naprawdę piękne miejsce. Na początku drogi widzę tablicę z informacją, że tędy jest projekt na nowe przejście graniczne. Chyba przesada?!
Już po kilku krokach nabieram przekonania, że dobry wybór zrobiłem by pójść tędy. Myślę, że jeszcze lepsza opcja byłaby, gdybym schodził w dół, bo widoki jakie miałem z tyłu naprawdę były wspaniałe.
Idę spokojnie, bez pośpiechu, oglądam się, robię trochę zdjęć, obserwuję jak czmychają w bok wygrzewające się jaszczurki, widzę żmiję która też woli zejść mi z drogi. Cicho i pusto. Po 25 minutach, ku mojemu zaskoczeniu, natrafiam po lewej stronie informację o ścieżce edukacyjnej. Nie uwzględniłem jej w marszrucie, nie wiedziałem nawet, że coś takiego tutaj jest. Skręcam więc ochoczo i widzę, że KDLP Krosno urządziło tutaj przepiękny zakątek na biwak, imprezę i to nawet na sporą ilość ludzi (może KIMB?). Atrakcją jest oczko wodne z sitowiem, z przepływającym obok strumykiem i częścią „biesiadną” z zadaszonym miejscem na ognisko lub grill, z ławami i ławkami, jest nawet miejsce z wieszakami na ubranie, przygotowane są też patyczki na kiełbaski. Doprowadzono też prąd, więc można hulać w nocy. Nie trzeba iść w krzaki, bo jest nawet stosowny do tego celu przybytek ze światłem. Polecam to odwiedzić jak i przejść całą drogę do jej końca.
Cdn…
Cd… 18 lipiec 2009, sobota
Idąc dalej mijam most na potoku Smerk, i zaraz za nim pierwszy plac z retortami… dymią strasznie. Po minięciu zaczynam baczniej przyglądać się potokowi. Na niektórych mapach zaznaczano w tych miejscach z różną rozrzutnością wodospad. Potok ma tutaj przez sporą długość swojego biegu, swego rodzaju kaskady i jest tutaj bardziej bystry. Nie widziałem aż takiego uskoku by nazwać go wodospadem. Szum potoku słyszę zresztą cały czas z prawej strony . Ładna droga pod górę pnie się od samego początku wędrówki i tak będzie aż do Jasła. Po kilku minutach docieram do drugiego wypału by przy trzecim, nieczynnym, się zatrzymać. Tutaj właśnie kiedyś był przysiółek Smerku, Beskyd na kilka chałup a teraz jest pusto. Ciekawiło mnie to miejsce wcześniej a teraz mogę już ciekawość zaspokoić. Jest godzina 10.55, brak cienia a praży strasznie, więc postanawiam odpocząć trochę dalej już w cieniu na ściętych drzewach. Po odpoczynku ruszam znowu i widzę zaparkowany osobowy samochód a w bliskiej odległości odgłosy piły mechanicznej. W sobotę też praca wre. Idę coraz wyżej, wszystko cichnie, zaczynam czuć wiaterek od strony granicy i myślę sobie… taka tu cisza… taki spokój… idę od zawietrznej i… żadnego zwierzaka nie widzę. Idę dalej i za lekkim łukiem drogi… oczom własnym nie wierzę… 15 metrów ode mnie 2 przepiękne jelenie. Jeden ogromny i z ogromnym wieńcem a drugi jakby mniejszy. Spokojnie sobie skubią liście a ja spokojnie sięgam po aparat… odpalam i… brak miejsca na karcie… niemożliwe… pewno z upału styku nie ma… otwieram aparat, poprawiam kartę, ale wypadają mi baterie… ale i to nie płoszy tych jeleni dopiero na wypadnięcie baterii moje siarczyste q… m.. stawia je na równe nogi i d..a ze zdjęć. Złośliwość rzeczy martwych dała mi znać. Nie mogę odżałować, że tak blisko były i nic nie sfociłem.
Jest godzina 11.50. Droga się kończy taką jakby pętlą autobusową do zawracania. Dalej idzie w prawo wzdłuż potoczku łagodniejsza droga zrywkowa i w lewo mocno pod górę druga droga zrywkowa. Zastanawiam się którą iść. Wybieram tą którą szybciej dojdę do granicy, czyli lewą. Podejście jest mocno w górę, ale droga z sekundy na sekundę jest coraz mniej widoczna aż całkiem ginie. Patrzę na Oregona… granica blisko i idę dobrze, jeszcze bardziej ostre podejście i czuję szczyt, minutę dalej idzie w poprzek ścieżka, skręcam w prawo i widzę niebieski znak szlaku a ciutkę dalej pierwszy słupek graniczny. Jest godzina 12.20. Na szlak wyszedłem w momencie gdy ten zaczynał się wspinać ostro w górę. U szczytu robię odpoczynek by ruszyć po parunastu minutach dalej. Za jakiś czas widzę, że z prawej strony dołącza szlak czerwony . Na Okrągliku jestem o 13.10. Tutaj widzę pierwszych ludzi, dalej staje się to normą.
Cdn..
Cd… 18 lipiec 2009, sobota
Na Okrągliku zatrzymuję się tylko dla zrobienia kilku zdjęć, idę teraz na Jasło, znowu robię kilka zdjęć. Upał nie zachęca do tego by usiąść i popatrzeć dłużej. Dopiero zaraz za Worwosoką, w lesie, robię mały odpoczynek. Następny będzie przy stokówce dla odprężenia nóg z długiego zejścia. Jest 16.25, tutaj dochodzą dość głośne odgłosy z festynu Dni Cisnej. Widzę, że wyrównali szlak, bo kiedyś skręcał tutaj. Dalej szlak schodzi dość ostro w dół aż do Cisnej. Po drodze lekko zbaczam do pomnika ofiar wypadku helikoptera w roku 1993. Łapię czas na zapleczu schroniska Okrąglik, jest 16.55. Przeszedłem 16,4 km według Oregona.
W Cisnej impreza jak się patrzy, PKS za 45 minut, więc zaczynam łapać stopa. Dopiero po pół godzinie machania właściciel gospodarstwa agroturystycznego w Krzywe trochę mnie podwozi jeepem do przystanku. Tam znowu stoję i doczekałem się na autobus.
Dziś przyśpieszam bo o 19 umówiłem się z Mavo w ZpC, a chcę się po drodze jeszcze wykąpać i przebrać.
W ZpC jestem o 19.05, ale Prezesa nie ma, wcześniejsza „cenna” wskazówka karze zachować spokój. Za 20 minut mam telefon, że przecież byliśmy umówieni o 16 czy 17, ale mam czekać. Spoko więc jem obiad i gdy już go popijam drugim żywcem… Mavo się zjawia ze swoim kumplem Olkiem i odpowiednią ilością pełnych szklanek. Po sporym czasie Olka ciągną dźwięki gitary z Pod Eskulapa. Tam siedzimy do 1 w nocy (Konik, jesteś prorokiem!). A przecież oni jeszcze do Nasicznego a ja do Wetliny.
Dalszych szczegółów nie będę opisywał bo to Forum portalu turystycznego, ale zapewne jakieś echo gdzieś pójdzie. ;)
Jak ja dowiozłem całego i nie ruszonego Jacka Danielsa (nagroda od Mavo!) do Wetliny?
A jutro co?… jutro chyba trzeba będzie grafik przestawiać?
Cdn…
Konik, jesteś prorokiem!
Dzięki za uznanie, dopiero się wprawiam:grin:
Sobotę śledzę szczególnie, bo w tym czasie ja robiłem sobie wędrówkę Cisna-Komańcza. Oczami wyobraźni próbuję równolegle nas obu przemieszczać - ja szedłem tu, Ty byłeś tam itd. Fajnie to wychodzi.
Pragne poinformowac ze taniec Recona na dyskotece w ZpC pamietnej soboty zrobil na mnie wrazenie:-D
Coś mi świta, że taki fakt był! :shock:
Mavo, ale już więcej nic nie ujawniaj, bo... lepiej niech mi nie świta!:oops:
Pragne poinformowac ze taniec Recona na dyskotece w ZpC pamietnej soboty zrobil na mnie wrazenie:-D
No tak, Recon pewnie poczuł to, co odczuwa wielu bieszczadników, czyli "niebo gwiaździste nad sobą i poczucie wolności w sobie"*. I go poniosło. W Bieszczadzie jest coś takiego, przez co człowiekowi dusza w górę ulatuje, a uzewnętrznia się to na różne sposoby. Np. Vm 2301 gdzie indziej napisał, że
... myślałem, że się ze szczęścia zesram gdy mijałem Lesko w kierunku Balowego grodu**
I wyjaśnia dlaczego:
2-3 dni spędzone tu dają mi kopa na kolejne 2 miesiące
Nie kryguj się więc Recon, naprawdę nie ma czym. Ja też mam ochotę odtańczyć taniec szczęścia za każdym razem, gdy wjeżdżam w to magiczne miejsce.
* I. Kant lekko sparafrazowany
** Cytat z Vm2301 dosłowny, trochę drastyczny ale dobrze oddający stan ducha.
19 lipiec 2009, niedziela
Poranek niedzielny przedłużam w łóżku do godziny 10. Hmmmm… jakoś spać mi się chciało. Zmieniam plany na bardziej przyjazne dla mnie dniu dzisiejszym. Za oknem pochmurno i zanosi się na deszcz, tak jakby przyroda wyczuwała, że dziś potrzebuje wilgoci trochę ;)
Około 11 ruszam do Jaworca, w planie, na któryś dzień, miałem ten wypad. Chcę połazić po okolicy, dawnej wsi, poszwędać się trochę. Zawsze jak tamtędy przechodziłem nie miałem już czasu na to. Zawsze czas naglił bo było jeszcze trochę do przejścia, a Jaworzec wypadał jako punkt pośredni etapu, co najwyżej na posiłek i jakiś odpoczynek. A miejsce jak się później okazało faktycznie zasługuje na większą uwagę.
Pierwsze kroki daję na cmentarzyk, później do krzyża pańszczyźnianego, następnie na bród by oczyma wyobraźni powspominać ile razy tędy przechodziłem. Pamiętam jak pewnego razu idąc z Terki zielonym szlakiem do Krysowej, następnie czarnym do Jaworca cały czas miałem potworny deszcz. Dopiero co dochodząc do schroniska ustał i zaczęło wychodzić słońce. Buty były całe mokre, zresztą prawie cały byłem mokry i w błocie, stanąłem wtedy, po jakimś odpoczynku w schronisku, na tym brzegu i debatowałem… iść do mostku, bo woda była dość spora a i nurt też niczego sobie, czy jednak zaoszczędzić trochę czasu. Miałem jeszcze do zrobienia powrót przez Pohulankę i Polanki do Terki, więc dylemat był. Z jednej strony strach przed tą wodą, a z drugiej oszczędność drogi. Ta druga opcja zwyciężyła! Buty poszły na szyję, spodnie na plecak i zaczęła się walka z rzeką. Gdybym miał wiedzę co mnie czeka, jak głęboko faktycznie było wtedy i jak silnie płynęła Wetlina to bym jednak poszedł naokoło. Woda wtedy sięgała mi do… no powiem wprost, po wyjściu majtki były mokre… z wody…. z wody, chociaż woda nie miała krystalicznego koloru wtedy!!!!
Wspomnienia z brzegu przerwałem i poszedłem pochodzić po trawach i jakiś drogach zrywkowych. Polecam jedną prowadzącą od krzyża w górę do lasu. Ależ tam na skraju lasu było malin, poziomek, a jak pachnie łąka ziołami (z dzikiej mięty aż nie chciało mi się wychodzić), uruchamia się znowu wyobraźnia jak mieszkali tutaj kiedyś ludzie. Po ponad dwóch godzinach szwędania się zaczęło padać, najpierw drobnie a później zaczęła się istna ulewa. To pierwszy deszcz jaki mam w Bieszczadach od początku przyjazdu. Zbieram się do powrotu. Nie wchodzę do schroniska. Dochodząc do mostku ulewa jest porządna. Dobra pora coś zjeść więc wybieram na dziś Oberżę Biesisko w Przysłupiu. Na przystawkę biorę rydze bo nigdy mi się nie udało ich jeść. Od kilku lat zaczynają rosnąć w lasach, kiedyś nigdy nie udało mi się nawet je znaleźć. Co jadłem więcej to nie powiem by nie robić Wam smaku ;) Lokal fajny, polecam.
Mimo, że po okolicach Jaworca dreptałem, ale i sporo przystawałem to i tak na Oregonie wyszło 4,7 km na nogi. Deszcz tego dnia lał cały dzień.
Na dziś styknie, jutro zdradzam Bieszczady i robię skok w bok ;). Ten skok w bok to moja przepiękna dolinka, mam ją w głowie cały czas i muszę co jakiś czas do niej wrócić. Bieszczady musicie mi to wybaczyć!
Linki:
http://www.twojebieszczady.pl/dawne/jaworzec.php (http://www.twojebieszczady.pl/dawne/jaworzec.php)
http://www.bieszczady.net.pl/jaworzec.php (http://www.bieszczady.net.pl/jaworzec.php)
http://www.biesy.friko.pl/doliny/jaworzec.htm (http://www.biesy.friko.pl/doliny/jaworzec.htm)
http://wwhttp://www.panoramio.com/user/2029580/tags/JAWORZEC&comments_page=1&photos_page=1 (http://www.digitalphoto.pl/zdjecia/1315/)
w.digitalphoto.pl/zdjecia/1315/ (http://www.digitalphoto.pl/zdjecia/1315/)
http://www.biesisko.com/ (http://www.biesisko.com/)
Cdn…
20 lipiec 2009, poniedziałek
Dziś skok w bok w Beskid Niski, ale ten w bliskim sąsiedztwie Bieszczad. Strasznie dawno tam nie byłem a dolinkę mam jakby cały czas przed oczyma. Wracam do niej bo jest naprawdę piękna.
Ruszam z Woli Niżnej, jest godzina 9 rano i słonko ochoczo zaczyna świecić a dzień zapowiada się słoneczny i dobrze bo… dziś na plecaku mam kocyk. Spacerek, patrzenie na wszystko co się da, byczenie się na trawie i powrót.
Doradzali mi bym dalej zaczynał, ale ja mam wspomnienia z wędrówek od początku drogi z Woli Niżnej i tak chciałem zostawić. Swoista retrospekcja i o dziwo idąc wiele sobie przypominałem i wiele jakbym pierwszy raz widział. Czyli dobrze, że idę znowu. Idealna droga na spacer rodzinny z lornetką, z wiadomościami historycznymi, z legendami, z atlasem ornitologicznym itp. Po przygotowaniu jakimś tam można rodzinie lub tylko dzieciakom sporo naopowiadać i pokazać, a wszystko tutaj jest w zasięgu wzroku. Bo o chciwych kupcach można poopowiadać, o dawnych mieszkańcach, wierze na tych ziemiach, bitwach, napaściach, obronie, kurierach, PRL-u, PGR-ach, milicjantach i policjantach, strażakach, leśnikach, pracownikach leśnych, rabusiach i cwaniakach, zwierzętach. Spacer jeśli zaplanowany w ładną pogodę i na cały dzień jest super. Już zupełna rewelka, to na polu biwakowym spędzić noc i rano gdy jeszcze słoneczko nie wzejdzie podpatrzeć co tutaj się dzieje, jak wstają mgły, jak słońce. Ojcowie… tutaj macie pełne pole do popisu, tylko wcześniej zdobądźcie trochę wiedzy by błysnąć. J
To tytułem wstępu. Ostatnie zabudowania Woli Niżnej, bo jest niżej, zostawiam i już idę otwartą przestrzenią. Można przy leśniczówce zostawić samochód, dla grzeczności wcześniej spytawszy się o zgodę.
Idąc dalej trzeba się bacznie rozglądać by nie minąć jakiegoś krzyża na poboczu drogi, a warto nim się przyjrzeć by zobaczyć co im ubyło, jak ewentualnie naprawiono, co próbowano zrobić ( w jednym widziałem próbę dostania się, nie wiem czy udaną, by „pod” chyba znaleźć jakieś skarby, a jest pusta przestrzeń), co jest na nich napisane. Po co gnać do przodu? Lepiej oglądać i więcej widzieć.
Docieram do Woli Wyżnej, bo wyżej, i widzę trochę odnowione już 2 domy mieszkalne. Coś się byt poprawił? Odpowiedź będę znał w drodze powrotnej.
Kiedyś mijając te domy widziałem ludzi siedzących przed tymi domami z wzrokiem gdzieś w nicości utkwionym, było to wtedy przerażające dla mnie, chciałem wtedy jak najszybciej minąć wioskę. Dziś tego nie było, czyżby los się trochę odmienił, czyżby była praca, czyżby…?
Nadal straszą pozostałości i kikuty PRL-owskiej świetności wioski, ale już nie ma tych oczu ludzi bez przyszłości.
Dalej trochę lasu, kiedy tak przez niego idę czuję potrzebę odwrócenia głowy i … widzę straszliwie zabiedzonego i zaniedbanego człowieka za sobą, lekko zwalniam ale też i dyskretnie, tak przy okazji patrzenia w bok, patrzę za siebie i widzę że dystans się między nami zmniejsza. Widzę jego twarz, ale nie na tyle jest ta odległość bezpośrednia by już powiedzieć dzień dobry. Za minutę znowu dyskretnie zerkam do tyłu i… człowieka nie ma. Już go nie spotkałem.
Idąc terenem zalesionym trzeba też mieć oczy naokoło, bo też są krzyże, może nawet te najciekawsze.
Cdn…
Cd… 20 lipiec 2009, poniedziałek
Mijam pracujących pracowników leśnych i ich przeprawę traktorem przez potworne błoto przed strumieniem. Zatrzymuję się i patrzę czy maszyna się nie zakopie. Pojechali jednak. Tuż dalej piękna kolumna z krzyżem. Las się kończy i zaczyna się przestrzeń dolinki. I znowu cokół z napisem 1905, ale już bez krzyża, został tylko blaszany hełm.
Trochę dalej po prawej stronie zarośnięty zbiornik wodny na którym pływają dzikie kaczki. W pobliżu żeliwny krzyż na cokole i druga część zbiornika.
Idąc dalej, urokliwie drogę przecina strumyk, jest też obok do przechodzenia mostek, gdyby woda była wyższa, ja jednak przechodzę po brodzie. Są nawet małe pstrągi w tym strumieniu.
Droga zakręca teraz w lewo, ja razem z nią, szlak niebieski odchodzi w prawo. Kiedyś coś z tymi szlakami było tutaj inaczej. (?) Wchodzę w mały lasek i po lewej stronie zaczynam szukać cmentarzyka, nawet wchodzę na górkę, to jednak nie tu… jest troszkę dalej… po prawej stronie strome zbocze i rozlewisko zrobione przez bobry.
Cdn…
Cd… 20 lipiec 2009, poniedziałek
Obserwuję to rozlewisko i tak naprawdę to nie widzę bytności bobrów, swoje tamy musiały gdzieś dalej porobić.
Wchodzę na wzgórek, po lewej stronie, z wianuszkiem drzew i od razu widać, że to cmentarzyk w Jasielu, ogrodzony dwużerdziowym płotkiem. W jego oddzielnej pierwszej części znajduje się 70 mogił zbiorowych żołnierzy radzieckich z obeliskiem z gwiazdą pięcioramienną i datą „1944 rok”.
W drugiej części cmentarza pod płotem dwa krzyże obok siebie, drewniany i metalowy z kamieniem na którym układane są znicze. W głębi zarośniętego pokrzywami cmentarza widać cokół ale już pozbawiony krzyża, zapewne był tam z figurą. Wybierający ten teren na miejsce wiecznego spoczynku kierowali się zapewne urokiem miejsca i spokojem. Może kiedyś zostanie odnowiony?
Idąc dalej znowu są 2 cokoły, ale też bez krzyży. Może to czyjeś wota, ale bez należnej historii. Czy gdzieś one żyją w ludziach lub jakichś nieodnalezionych księgach?
Mijam po prawej stronie, kilkadziesiąt metrów od drogi, zrujnowane ceglane zabudowania strażnicy zbudowanej po 1946 roku, było później tu schronisko PTTK a jeszcze później owczarnia. Coś nie ma szczęścia ta ziemia do czegoś trwałego.
Dalej znowu cokół z resztkami żeliwnego krzyża.
Nie opisuję historii, każdy może ją sobie znaleźć, nic nowego ja nie wniosę. Szkoda, że nigdzie nic nie znalazłem na temat tych krzyży.
Cdn…
Cd… 20 lipiec 2009, poniedziałek
Dalej to już prawie finisz etapu „tam”, jeszcze mijam pomnik poświęcony Kurierom Bieszczadzkim i można pojeść i rozłożyć kocyk na polu biwakowym. Na terenie tego pola znajduje się obelisk poświęcony pamięci poległym WOP-istom.
Po 2,5 godzinnym „leżakowaniu” czas na etap „z powrotem”
Cdn…
Przepraszam za wtrącenie się w opowieść,ale...Na pierwszym zdjęciu jest z prawej strony pomnika drzewo a na nim maleńka kapliczka.Wiem KTO je wiesza(taką ma pasję-robi je i umieszcza w przeróżnych miejscach).To ciekawa sprawa(także historia naszego"poznania",bo osobiscie się nie spotkaliśmy).Może kiedyś o tym opowiem????
paszczak
03-08-2009, 19:26
dzień zapowiada się słoneczny
O to, to!
Bardzo ładnie, zgodnie z rzuconym mym czarem wieczornym wprost z okna shoutbox'a pogoda miała być łaskawa dla Ciebie i kupców...i taka była 8)
Czekałem na efekt i oto się doczekałem...
Miło obejrzeć to samo okiem innego człowieka upatrzone.
Nieco ponad miesiąc przed Toba widokowy czar mnie nie objął, podano za to klimat samotnej wędrówki poprzez mglistą ciszę...
Tym wtrąceniem paszczur podziękował za fotopowieść i zaszył się w tło czekając na dalszy ciąg.
pozdr,
Cd… 20 lipiec 2009, poniedziałek
Wracam tą samą drogą, widzę w jakiś odstępach 3 rodzinki idące spokojnie na spacer. Tam na polu biwakowym wpadł 1 pieszy i 1 rowerowy turysta i to koniec z bracią „po fachu”. Spokojnie więc było. Wracając spotykam tuż przed Wolą Wyżną parę staruszków… dzień dobry…. dzień dobry… pan się odzywa… już po pracy? Ja… że z wędrówki… żona daje mu kuksańca, że ja nie leśnik. ;) Zatrzymuję się i z 15 minut rozmawiamy co oni tu robią?.... ano są z Bochni, kupili tutaj w latach dziewięćdziesiątych na aukcji mieszkanie od Agencji Mienia Rolnego w jednym z budynków stojących we wsi. Jak tylko się ciepło robi oni tu przyjeżdżają i wyjeżdżają gdy zimno zaczyna doskwierać. Mieszkanie 70 m2 kupili za ówczesną wartość malucha. Cały dom tak został sprzedany i chyba część drugiego. Pod domami faktycznie całkiem niezłe fury stoją no i dlatego już nie ma tych oczu zapatrzonych w nicość.
Grzmi całkiem blisko, ale chmury raczej się oddalają, kiedy wracam to raczej wprost uciekają by na pożegnanie ze mną gdzieś za Wolą Michową pokazać mi całkiem blisko wyskakującą tęczę. Wcześniej jeszcze odwiedzam kapliczkę i źródełko w Radoszycach. I tyle na dziś. Przeszedłem dziś 15,5 km.
Jutro Słowacja i to wędrówka na 2 dni. Ale na relację trochę poczekacie, bo moja firma mnie na szkolenie na 4 dni wysyła.
Cdn…
bertrand236
03-08-2009, 21:12
20 lipiec 2009, poniedziałek
....
Można przy leśniczówce zostawić samochód, dla grzeczności wcześniej spytawszy się o zgodę.
Idąc dalej trzeba się bacznie rozglądać by nie minąć jakiegoś krzyża na poboczu drogi, a warto nim się przyjrzeć by zobaczyć co im ubyło, jak ewentualnie naprawiono, co próbowano zrobić ( w jednym widziałem próbę dostania się, nie wiem czy udaną, by „pod” chyba znaleźć jakieś skarby, a jest pusta przestrzeń), co jest na nich napisane. Po co gnać do przodu? Lepiej oglądać i więcej widzieć.
…
A cmentarz i miejsce po cerkwi po lewej stronie drogi z potokiem przegapiłeś????
Zostawiłem sobie na powrót i... przeszedłem (bliskość burzy mnie rozproszyła), a gdy sobie przypomniałem to już nie chciało mi się wracać.
Ale do tej dolinki jeszcze wrócę i oby nie raz i nie dwa. Jej "magia" przyciąga.
21 lipiec 2009, wtorek
O godzinie 9.20 wyruszam z Łuki. W plecaku woda, suchy prowiant (bułki, kabanosy, suszona wołowina, batony), niewiele jak na dwa dni. Jak się później okazało to całkowicie starczyło. Nie mam na Słowacji nic załatwionego do spania, nie mam karimaty, ani śpiwora, ani namiotu. Mam przeświadczenie, że uda się coś „załatwić”. Mam adresy i telefony do różnych noclegowni, ale bez rezerwacji. Nie jest to całkowicie według mnie prawidłowa logistyka, ale obawiałem się, że jak nic nie zaklepię to może mi to wstrzymać wypad.
Idę żółtym na Jawornik, upał od razu daje popalić a dochodzi jeszcze parowanie w lesie. Ciężko mi się idzie, ciężko oddycha, cały czas pod górę. Na początku podejścia widać dwie inwestycje budowlane, oj i to jak widać, okazałe. Do góry idzie trochę ludzi, część jak widziałem skręci w zielony do Wetliny, reszta jak widzę później z Rabiej Skały będzie wracała, dwie osoby poszły na Krzemieniec.
Do Jawornika dochodzę o 11.05 i odpoczywam wśród jagód przez 10 minut. Do granicy docieram o 13.15, jest sporo Słowaków i trochę naszych. Ja się nie zatrzymuję i za 15 minut docieram do platformy widokowej (wiem…. wiem o geokachu!, ale nie szukam), silnie wieje na górze i dobrze, przynajmniej wilgoć z koszulki wywieje. Z Łuki tu zajęło mi 4 godziny i 25 minut. Spokojnie idę, nie muszę się śpieszyć. Odpoczywam, jem, piję, robię trochę zdjęć. Widoki fantastyczne i dziwne uczucie, że się idzie na Słowację. O godzinie 13.55 podnoszę dupsko i ruszam skąd przyszedłem, ale tylko do żółtego słowackiego szlaku, dalej nim zejdę do Novej Sedlicy.
Cdn…
I jeszcze trochę zdjęć...
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Zaczynam schodzić z Rabiej Skały w dół. Zejście jest niesamowite, niespotykane po Polskiej stronie Bieszczad. Szlak i ścieżka wije się trawersem po zboczu… w lewo… w prawo… w lewo… w prawo… liczę i się gubię w liczeniu. To „zejście 100 zakrętów” (zakaz dla hardcorr`owców by nie skracali ścinając) i fantastycznie długi wodospad, słychać go z daleka. Podoba mi się ten szlak. O godzinie 15.10 (do Yumy) wychodzę na drogę. A 20 minut później Słowacy coś kombinują chyba dla turystów, stoi całkiem, całkiem fajny domek. Obok stoi słupek z opisem i strzałkami szlaku (czeski film… stałem i…. rozwiązałem zagadkę o co im chodziło, ale trzeba było trochę pokombinować).
I teraz uwaga (!!!!!), Ci co będą szli koniecznie muszą skręcić w boczną drogę w lewo (szlak idzie dalej prosto!!!). Mały kawałek dalej jest urokliwe jeziorko zrobione ludzką ręką wykorzystując mocne spady potoku. Warto wejść na małe molo i zobaczyć jak odbywa się retencja wody, jej dalszy odpływ do studni i podziemnym kanałem dalej w dół. Jak się nacieszymy widokiem wracamy znowu na żółty szlak idący drogą leśną. Głęboki wąwóz którym płynie Zbojsky potok ciągnie się dłuższy czas, a sam potok będzie nam towarzyszył aż do Novej Sedlicy.
Cdn…
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Jeszcze mi nie uleciało piękno miejsca a już 15 minut dalej… ogromny, pusty plac po składzie drewna i chyba największy czynny ul świata, na kilka a może kilkanaście rojów. Pszczółki wpadają do niego i wypadają czyli znaczy się nie jest to atrapa. Ciut dalej stoi wysoka na 710 cm drewniana Miodowa Baba. Historię jej poczytajcie sobie z załączonego zdjęcia. Bo nie jest to tylko taka sobie baba wystrugana i ociosana, ona jest ku pamięci prawdziwej Miodowej Baby.
Jest w pobliżu stoliczek i ławeczka więc robię sobie 30 minutowy popas.
Cdn…
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Mijam po prawej stronie jakiś cudaczny, niezamieszkały chyba domek. Bramę Parku osiągam o 16.50, a 20 minut dalej zarośnięte pole biwakowe, oglądam dziwne pryzmy z gałęzi (u nas takich nie stawiają ludzie od cięcia drzew), ciut dalej dołącza następny szlak słowacki a o godzinie 17.20 docieram do betonowego mostu . Może tu wrócę, bo tam niby dalej są 2 schroniska turystyczne. Eeeeee tam, powiem od razu… gówno prawda, nie ma żadnych, ale tę wiedzę nabyłem dopiero w ciągu 2 następnych godzin kiedy zwiedzałem Novą Sedlicę i szukałem noclegu.
Tak dotarłem do tego miasteczka. Schodząc z Rabiej Skały minąłem się z 4 osobową rodzinką słowacką i to wszyscy turyści. Teraz zwiedzanie i szukanie spania.
Cdn…
Cd… 21 lipiec 2009, wtorek
Przeszedłem Novą Sedlicę wzdłuż i wszerz chyba 3 razy, raz dla zwiedzenia (nie ma nic nadzwyczajnego do zobaczenia), a dwa na poszukiwanie spania. Pierwsze kroki skierowałem do pensjonatu „Kremenec”, znajdującego się w samym centrum miasteczka/wsi, ale tam od razu pokazano mi, że wszystko zajęte i … tak właściwie, to nigdzie nie znajdę noclegu! Na próby udowodnienia… istnienia 2 schronisk turystycznych, bo przecież opisy w Internecie,… bo na mapie,… bo przecież mieszkają tu ludzi i chcą zarobić wskazano, … usłyszałem, coś za mostem jest, można tam spróbować. Za mostem jest jakaś placówka związana instytucjonalnie z Narodowym Parkiem Połoniny, ładny budynek, za budynkiem ludzie sobie grillują, ale otrzymuję informację, że nie są tutaj gospodarzami, że oni tutaj wczasują. Skumałem od razu, że po znajomości i widać było, że niezręcznie było im o tym rozmawiać. Jeden z panów poradził iść do miasteczka Zboj. Nie poddawałem się i wtedy dopiero, a było już sporo po 18, zaczęło mi świtać spanie na przystanku PKS (słowackim). Każdy napotkany człowiek, każdy dom z jakąś tam tabliczką urzędową (min. Ośrodek Pomocy Społecznej) był nagabywany o spanie, ba… argumenty w postaci walorów pieniężnych nie robiły jakiegokolwiek wrażenia i nie widziałem nawet błysku oka. Musiałem zmienić taktykę i zacząć obserwować ludzi, a byli rzadkością, tak by wytypowany był wart zaczepienia i to w odpowiedniej sytuacji i by mnie nie zbył. Kilka osób odpuściłem i … wreszcie po około 5 minutowej rozmowie kobieta podała mi adres pod którym miałem spróbować. To już był połowiczny sukces, teraz tej szansy już nie mogłem zaprzepaścić. Idę pod ten adres, ale zbliżając się nie widzę numeru. Zatrzymuję się rozglądam a tu podchodzi do mnie staruszka z małym smykiem na rowerku i mówi, że… ona wie czemu się rozglądam, bo ten mały smyk został wysłany przez matkę z informacją, że idą do niej polscy turyści.
Były dwie opcje spania, w domu głównym lub za domem w takim „mini” domku. W tym „mini” nie było wody więc cena za pokój była 12 €, w głównym z wodą było 15 €. Zaproszony poszedłem na prezentację… i bezsprzecznie wybrałem w domu głównym. Jest tam spanie na 2 osoby, w tym „mini” można spać w 3. Pani pokazała mi, jak ma czysto, że pościel zmieni na krochmaloną, gdzie jest prysznic i nawet zaoferowała ręcznik (miałem przezornie mały ręczniczek i wszelkie przybory do mycia). Jako informację podam, że wynajmując ten „mini” można też skorzystać z łazienki ale za dodatkową opłatą 3 €. Normalnie ta 74 letnia kobieta na tle innych Słowaków zaimponowała mi podejściem handlowym.
By sprawa była na 100% dogadana zapłaciłem od razu 15 €, spytałem się czy piją piwo (był jeszcze 76 letni pan)… nie, powiedziała pani, a pan tylko filuternie się uśmiechnął, co dla mnie było jednoznaczną odpowiedzią. Byłem szczęśliwy zaklepaniem spania, więc poinformowałem, że teraz pójdę do Kremenca coś zjeść i wypić i wrócę gdzieś za godzinę i zostawiam plecak i laseczkę.
Była godzina 19.40 gdy formalności zostały dopełnione. W Kremencu jest knajpka z piciem i jedzeniem. Nie chciałem nic wydziwiać i poprosiłem o knedliczki i pilsner urquell. Dla orientacji knedliczki kosztowały 2 €, a piwo 1,33 €. Na wynos jeszcze zabrałem też pilsnerki a dla pani czekoladę milkę.
Wróciłem około 21 i chyba gdzieś parę minut po 23 skończyliśmy pogaduszki. Naprawdę super ludzie… opowieści o 2 wojnie światowej i walkach w okolicy (UPA nie było u nich), o ich życiu tutaj kiedyś (kiedyś chodziliśmy do Polski kosić trawę na siano, bo tutaj nie było) i dziś, o rodzinie, o emigracji zarobkowej tutejszej ludności (kiedyś tutaj mieszkało 1250 mieszkańców, a teraz 275). Z panem były też i inne rozmowy, ale zachowam je dla siebie ;) .
I teraz najważniejsze! Spytałem się czy wobec totalnej niechęci Słowaków na dodatkową kasę mogę zareklamować (gratis!) na portalu internetowym o Bieszczadach ich adres zamieszkania i czy mogę napisać, że spokojnie do nich można pukać o nocleg?
Jest pełna zgoda, było uściśnięcie rąk i teraz z tego się wywiązuję. Podaję adres: Nova Sedlica 67 (dom bez numeru, obiecali go namalować!). Idąc od strony granicy trzeba przejść w lewo przez most i iść równoległą ulicą do tej głównej przelotowej. Dom stoi po lewej stronie tej drogi/ulicy (ostatnie zdjęcie). Możecie się na mnie powołać (taki facet w zielonych spodniach, zielonym kapeluszu i „fajną laseczką”, można przypomnieć o nocnej rozmowie i koniecznie samemu też pogadać!). Można liczyć na herbatę gratis (ja podziękowałem) rano i wieczorem.
Kładąc się spać poinformowałem, że pomiędzy 6 a 7 rano wyjdę w stronę Kremenca (Krzemieńca).
Jutro bardzo długie odejście pod Krzemieniec, dalej Rawki i koniec na Przełęczy Wyżniańskiej.
Linki:
http://groups.google.pl/group/pl.rec.gory/browse_thread/thread/d61c063ff7baabbd/00aebaceed160418? - 00aebaceed160418 (http://groups.google.pl/group/pl.rec.gory/browse_thread/thread/d61c063ff7baabbd/00aebaceed160418?#00aebaceed160418)
http://www.regionsnina.sk/index.php?id=16&L=2
http://www.regionsnina.sk/index.php?id=58&L=2
http://www.kremenec.sk/
http://www.rawki.pl/slowacja.html (http://www.rawki.pl/slowacja.html)
22 lipiec 2009, środa.
Pani delikatnie puka o 6.20 do pokoju i budzi, wstaję na nogi, myję się, przeglądam mapę jak trzeba iść na Krzemieniec. Nic teraz nie jem, zrobię sobie na trasie małą przerwę na pierwsze śniadanie. Jest godzina 6.55 gdy mówię do widzenia i zamykam furtkę za sobą. Zapowiada się na cały dzień piękna i upalna pogoda.
Idę czerwonym słowackim szlakiem. Najpierw drogą, by gdzieś za budynkiem NPP, ciut za drewnianym kibelkiem, skręcić w prawo i jest to skręt niezbyt widoczny, z niezbyt widoczną ścieżką w trawie. Za skrętem ścieżka wije się w górę wśród gęstych drzew. O godzinie 7.45 ścieżkę przecina obszerna droga leśna z pustym miejscem składowania drzewa. Znajduje się tutaj też drewniana wiata z drewniana ławką. Lepszego miejsca na śniadanie zapewne szybko nie będę miał, więc robię popas do godziny 8.10. Ścieżka zaczyna się obok tej ławeczki by po kilku minutach podejścia wejść na drogę leśną i teraz już tą drogą biegnącą zboczem wspinam się coraz wyżej. W miejscu gdzie szlak skręca z drogi w ścieżkę stoi zielony terenowy samochód policji, w środku nikogo nie widzę a i w dalszej części wędrówki też nie. Za to zaczynają mnie wyprzedzać słowaccy turyści, blisko chyba kilkunastoosobowa grupa… chyba jakaś zorganizowana wycieczka młodych i w średnim wieku ludzi, ale idących w odstępach. Ścieżka teraz nagle tuż za drogą zaczyna gwałtownie opadać w dół w stronę Stužickiej rieki. Przejście jej odbywam po kamieniach, ale można gdzieś bokiem przejść przez mostek. Jest godzina 9.20, robię przerwę 15 minutową. Mocno nadszarpnąłem siły wejściem i zejściem a w perspektywie ponownie muszę wdrapać się ale tym razem to już na Krzemieniec, czuję też wczorajsze chodzenie przez 10 godzin. Po odpoczynku ruszam dalej by po chwili zauważyć, że idę ścieżką, która kiedyś była torami kolejki, widać tłuczeń i mocno zniszczone podkłady, są też pozostałości po dwóch mostkach, warto na to zwrócić uwagę, bo można przegapić. Ścieżka teraz znowu się wije, czasami opada by powtórnie iść w górę. Czas jakoś zaczyna mi się dłużyć i nachodzą myśli, że chodzę dookoła góry. Gdy już widzę przecinkę leśną i słowacką informację, że jestem na granicy z Ukrainą. Cieszę się, że doszedłem na szczyt. Za wcześnie! Szlak skręca teraz w lewo i biegnie bardzo ostro w górę. Upał i zmęczenie daje znać, chcę już być przy „trzysłupie”! Mobilizacja sił fizycznych i psychicznych i o godzinie 11.40 mogę gdzieś w cieniu u zbiegu trzech granic usiąść.
Cdn…
Czas jakoś zaczyna mi się dłużyć i nachodzą myśli, że chodzę dookoła góry (...) Upał i zmęczenie daje znać, chcę już być przy „trzysłupie”!
Ciągnij Recon w górę, ciągnij... tam przecież czeka na Ciebie zakopana River Queen;)
Cd… 22 lipiec 2009, środa.
Ciągnę Konik, ciężko dziś, ale ciągnę w górę ;)
Na Krzemieńcu chyba z 50 turystów z trzech narodów, wszak to punkt styku trzech granic. Siadam i cieszę się z odpoczynku, jem, piję i kombinuję jak tutaj dobrać się do odkopania „skarbu Wojtka 1121”. Skarb znajduje się w punkcie centralnym dla całej „widowni” złożonej z turystów, którzy się porozsiadali naprzeciwko. Nie ma co kombinować tylko trzeba się brać za odkopywanie. Napisałem w moim wątku w dniu 22 lipca 2009 „Patrzyli więc widzowie, cóż tak zaczynam grzebać w ziemi w miejscu przez Ciebie wskazanym, najpierw odwaliłem kamienie, później ziemię i... i... jest folia, a w niej whiski River Queen. Widzę, że Bieszczadnicy gustują w whiski, bo to już któraś z rzędu Tak więc miejsce jest spalone! No nie dało się bez widowni tego odkopać, bo gawiedzi różnych nacji było chyba z 50.” Wojtek… dzięki!
Ruszam w stronę Rawek o 12.15 i po zejściu z Krzemieńca w dołek i podejściu pod Wielką Rawkę zaczynam mieć kryzys formy, zatyka mnie z upału i zmęczenia. Upał jest istnym żarem. Od strony północnej szlak niebieski jest osłonięty lasem i zatrzymuje wiatr. Często się zatrzymuję, całkowite zmęczenie materiału nastąpiło.
O 13.00 docieram na szczyt Wielkiej Rawki, tutaj mocno wieje, aż muszę założyć kurtkę. Zatrzymuję się tylko dla zrobienia kilku zdjęć. O 13.35 jestem na szczycie Małej Rawki. Dziesięć minut dalej, już w lesie robię 10 minutowy odpoczynek. Teraz już czeka mnie ostre schodzenie w dół, inne też zespoły mięśniowe zaczynają pracować, aż się chce wyprostować nogi by były pod katem 90˚ w stosunku do ziemi.
Do schroniska „Pod Małą Rawką” wchodzę o 14.30, zdejmuję buty, zamawiam bigosik, później kawę z mleczkiem, by mi trochę witalności napłynęło. Punkt 15 ruszam do przystanku, by go za 15 minut osiągnąć. Nie czekam może 10 minut i mam autobus do Wetliny. Jeszcze 10 minutowa wspinaczka na Manhattan i wreszcie mogę wziąć prysznic i wypić zimne piwo z lodówki.
Dziś ponad 6 godzinne podchodzenie, potworny upał i wczorajsza 10 godzinna wędrówka dała mi w kość.
Na Rawkach byłem dziś czwarty raz, ale po raz pierwszy miałem piękną pogodę na tyle, że mogłem popatrzeć na całą bliższą i dalszą okolicę. Dotychczas albo potworna mgła, albo rzęsisty deszcz z bardzo małą widocznością, albo kapuśniak z też małą widocznością mi nie pozwoliły oka nacieszyć.
Oregona przez dwa dni używałem tylko częściowo, na terenie Polski (mapa mi się kończyła dokładnie na granicy), więc nie podaję kilometrów ale myślę, że było sporo.
Jutro robię zaległy dzień odpoczynku. Wyprzedzam harmonogram, ha… niektórzy życzyli mi 20% realizacji. Więc jutro robię wszystko by zbliżyć się do 100%. Został mi jeszcze, no właśnie został mi jeszcze… ale nie zapeszam. Poczekajmy na jutro, jeśli jutro się nie uda to musi w piątek, a jak też nie to pozostaje jeszcze sobota do południa. Będzie dobrze bo w to wierzę.
Linki: http://www.rawki.pl/strony.html (http://www.rawki.pl/strony.html)
Cdn…
23 lipiec 2009, czwartek
Dziś zaległy dzień odpoczynku, ale go wykorzystuję na recon-esans. Jadę w ciemno do Weremienia. Dzwonię już stamtąd do pana Piotra Bobuli, ale dziś zrobił przerwę ze względu na bardzo silny wiatr. Robię więc spokojnie obchód po lotnisku, zaglądam do hangaru, oglądam samolot i szybowiec. Wyjeżdżam z pełnym przekonaniem, że nadal chcę lecieć.
W dniu dzisiejszym zaglądam na chwilę do Ustrzyk Górnych, do Soliny też na chwilkę (!) by z brzegu tamy rzucić okiem na jej wielkość i na Jezioro Solińskie.
Już podczas tego przyjazdy w Bieszczady koniec łażenia po nich, pozostaje tylko by zobaczyć je z góry.
Wieczorem rozmawiam z Wojtkiem1121 i Pyrą, chcą mnie wyciągnąć jutro na wędrówkę po granicznym w okolicy Balnicy. Umawiamy się, że zadzwonię jutro po rozmowie z panem Piotrem Bobulą. Na dziś nie wiem jak z pogodą na jutro?
Linki:
http://www.lesko.pl/?c=mdTresc-cmPokaz-422 (http://www.lesko.pl/?c=mdTresc-cmPokaz-422)
http://bobulandia.pl/?sec=main&sn=Strona główna
http://karpaty.turystyka.pl/turystyka-powietrzna,197.html?sLang=pl
http://www.bieszczady.net.pl/coppermine_dir/displayimage.php?album=139&pos=0
Cdn…
Na Krzemieńcu chyba z 50 turystów z trzech narodów (...) Patrzyli więc widzowie, cóż tak zaczynam grzebać w ziemi (...) najpierw odwaliłem kamienie, później ziemię i...
Wybacz Recon, ale za każdym razem gdy próbuję sobie wyobrazić tą sytuację, nie mogę powstrzymać się od śmiechu:-D Śmieję się z min widzów, którzy to obserwowali. Na początku pewnie myśleli, że z gościem coś nie ten teges, ale gdy wyciągałeś flaszeczkę... nic tylko wyciągnąć aparat...:-D
Ale pewnie byłoby jeszcze śmieszniej, gdybyś pogrzebał tu... tu... i tam... porył pod tym... i tamtym drzewkiem...poodwalał trochę kamieni i... nic nie znalazł:-D
24 lipca 2009, piątek
W nocy straszliwie wiało. Budzę się około 7 rano, wyglądam przez okno… szarówa, mgła, ale bez deszczu. Godzina 9, nadal żadnych zmian z pogodą. Około 10 chmury zaczynają ustępować. Dzwonię do pana Piotra, i chcę umówić się na sobotę, jednak on odradza bo tego dnia ma być załamanie pogody. Umawiamy się więc na dziś, obiecuję, że będę miedzy 14 a 16. Na miejscu jestem przed 14. Pomimo, że nigdy siebie nie widzieliśmy pan Piotr od razu do mnie kieruje swoje kroki, wita się i pyta czy to ze mną kilka razy rozmawiał telefonicznie i mailował. Potwierdzam także swoją gotowość na dzisiejszy dzień. Na miejscu jest też kilkuosobowa grupa ludzi którzy raczej tylko fotografują i oglądają, są nawet Niemcy.
Cdn…
Cd… 24 lipca 2009, piątek
Z panem Piotrem dogadujemy się, że cena jest taka jaka była umówiona (300 zł za samolot 10-12 minut, 90 zł za szybowiec 4-10 minut… tutaj zależy od warunków wznoszenia). Wybieram samolot. Szybowiec, może za rok? Na hasło czy ktoś ze mną leci, zgłosił się jakiś facet z wycieczki, ale na lot daje najwyżej stówkę. Zgadzam się, ale pod warunkiem, że leci z tyłu. Ja siadam do samolotu po prawej stronie pilota i mogę mieć otwarte okno, czyli szyba nie będzie mi przeszkadzała w ewentualnym pstrykaniu zdjęć.
Wskakuję do samolotu, zapinam pasy, odsuwam szybę, zakładam słuchawki a raczej „wytłumiacze” i… zaczynamy kołować. Następuje oderwanie od ziemi i wznoszenie. Pierwszy raz będę leciał tak małym samolotem. Nie mam żadnego negatywnego uczucia w czasie startu, jak i w czasie lotu i lądowania.
Cdn…
Cd… 24 lipca 2009, piątek
Startujemy, ziemia się oddala, spokojnie lecimy w górę, mam otwarte okno i mogę robić zdjęcia. Rzuca trochę samolotem, czasami nawet mocno, trochę niezbyt wygodnie robić zdjęcia przy tych podrygach. Po chwili przełączam aparat z robienia zdjęć na kręcenie filmu. Zobaczę, a przy okazji i Wy, co mi wyszło. Po wylądowaniu zapraszam pana Piotra do zdjęcia ze mną.
Co mam napisać?... że fajnie się latało, że fajnie z 174 metrów (najwyższa wysokość na którą wzlecieliśmy) widać jakiś fragment Bieszczadów, że zrealizowałem założenia i jednak poleciałem…
Jak już byłem na dole to tylko żałowałem, że tak krótko. Szybko minęło 10 a może 12 minut. Może warto dłuższy lot zakontraktować? Wiem, że już jest jeden chętny do lotu np. do Smolnika z międzylądowaniem. Temat jest otwarty dla Wszystkich ;)
Link do filmu prześlę później, muszę go gdzieś najpierw wgrać.
Cdn…
Cd… 24 lipca 2009, piątek
Z Weremienia jadę do Terki „Pod Tołstą” na pstrąga z grilla. To już zaczyna być kultowa knajpka w Bieszczadach, w której koniecznie trzeba zjeść grillowanego pstrąga. Jest tam rewelacyjny, majstersztyk wart najwyższych gratulacji. Ja pogratulowałem osobiście!
Najedzony jadę do Maniowa, gdzie na drodze do Balnicy czekam ponad 2 godziny na Wojtka1121 i Pyrę. Do spotkania dochodzi. Oni jadą jeszcze do Balnicy po samochód Wojtka a ja wracam do… Ustrzyk Górnych do których się dziś rano przeprowadziłem na 1 noc. Umawiam się z Pyrą w ZpC tak „pi razy drzwi” tuż po 19.
Tam jemy wspólnie kolację, pijemy piwo i tam się rozstajemy. Ja wychodzę gdzieś około 1 w nocy, Pyra ciut wcześniej. Jutro mamy się spotkać o 10 rano jeszcze raz, ma oddać ładowarkę do telefonu i jedziemy do Mavo na kawę.
Link do filmu „Lot nad Bieszczadami” http://www.youtube.com/watch?v=TfbVEaXpkas
Cdn…
25 lipca 2009, sobota
Leje od rana, a może już od nocy? Bieszczady żegnają mnie deszczem. To już koniec… pakuję wszystko, jem śniadanie i o 10 rano spotykam się przed Hotelem Górskim PTTK z Pyrą. Jedziemy do Nasicznego do Mavo, który naszym widokiem jest chyba lekko zaskoczony. Może się przyzwyczaja, że coraz większa grupa ludzi go odwiedza. Wspaniała rodzinka z którą można chyba dni przegadać bo godziny lecą szybciej. Mieliśmy wpaść tylko na pół godzinki a zrobiło się półtorej. Leje nadal potwornie kiedy zarządzam jednak odwrót, żegnamy się wszyscy, ja też z Pyrą i zaczynam powrót do Warszawy.
Mogę podsumować pobyt jako 100 % wykonania zakładanego planu. Nie widziałem cmentarzyka w Maniowie, Buku i Zawoju, ale widziałem kilka innych i spotkałem się z fajnymi ludźmi z Forum. Pogoda dopisała, było słonecznie i wręcz upalnie z jednym popołudniem deszczowym (nie liczę ulewy w dniu wyjazdu). Nic przykrego mnie nie spotkało i nie musiałem szukać interwencji np. w lekach na jakieś zatrucia. Kwatery bez zarzutu i godne polecenia. Finansowo też było spoko, została nawet rezerwa nie ruszona. Cieszę się ze Słowacji, zwłaszcza z tego dwudniowego wypadu Wetlina - Nova Sedlica -Przełęcz Wyżniańska. Trasa godna polecenia.
Teraz spokojne myślenie o wyjeździe w listopadzie, a niedługo trzeba zabrać się za logistykę. W lipcu miało być kilka dni w Mucznem i kilka dni w Wetlinie, wzięła górę jednak ta druga miejscowość. Zostaje więc teraz jechać na kilka dni do Mucznego dla którego zręby logistyki już są. Wszystko zresztą na to wskazuje, że tam pojadę. Fajnie też byłoby 11 listopada zatknąć flagę polską na Krzemieniu. Może swoją świecką tradycję, zrodzoną w zeszłym roku, podtrzymam?
Koniec
Bieszczady żegnają mnie deszczem. To już koniec… pakuję wszystko,...Mogę podsumować pobyt jako 100 % wykonania zakładanego planu,... ale widziałem kilka innych i spotkałem się z fajnymi ludźmi z Forum. Pogoda dopisała, było słonecznie i wręcz upalnie z jednym popołudniem deszczowym (nie liczę ulewy w dniu wyjazdu). Nic przykrego mnie nie spotkało i nie musiałem szukać interwencji np. w lekach na jakieś zatrucia. Kwatery bez zarzutu i godne polecenia. Finansowo też było spoko, została nawet rezerwa nie ruszona. Cieszę się ze Słowacji, zwłaszcza ....Teraz spokojne myślenie o wyjeździe w listopadzie,..... Fajnie też byłoby 11 listopada zatknąć flagę polską na Krzemieniu. Może swoją świecką tradycję, zrodzoną w zeszłym roku, podtrzymam
Bardzo ciekawie opisujesz,czyta się z zainteresowaniem.Szkoda , że już "wyjechałeś " z Bieszczadów, ale wyjechałeś w pełni usatysfakcjonowany wnioskując z Twojej relacji, to cieszy :)
Jedno mnie zastanawia ...czy w tym roku flagę zatkniesz na Krzemieniu ? a Łopiennik ..?
ps. jak na Łopienniku ,to obiecuję zrobić zdjęcie:-D na wiosnę 2010 ,drugiej Twojej zatkniętej już tam Polskiej flagi .
Joorg, jeśli chodzi o sam fakt zatknięcia flagi w dniu Narodowego Święta Niepodległości to przecież nie dotyczy konkretnej góry a raczej upamiętnieniem samego święta. No... chyba, że zrodzi się jakaś wspólna tradycja na Forum i będzie przypisana konkretnej górze, wtedy trzeba się dostosować. ;)
W zeszłym roku wypadło na Łopiennik, był najbliżej miejsca kwaterowania. Teraz rodzą się plany na Muczne i blisko jest Krzemień. Narodowwe Święto Niepodległości to ważne święto i wchodząc na górę zostawiam tego dnia akcent, że o nim pamiętam. Bieszczady w zeszłym roku się nie pogniewały i dały mi przepiękną pogodę w ten dzień jak i na cały pobyt. Jeśli dadzą inną w tym roku, to potraktuję jako rzuconą próbę. ;) Może trzeba dać ciut większą flagę... może nie będzie to Krzemień... Dzisiaj zamknąłem mój wyjazd lipcowy, a listopadowy dopiero zakiełkował... może go jeszcze zmienię... chociaż Muczne ciągnie jednak :)
Myślę też o jakimś skarbie zakopanym pod flagą... to na razie plany.
A tak sobie myślę, czy ta mała flaga sobie jeszcze gdzieś tam na Łopienniku powiewa, czy stała się zbyt cenna i już zdobi czyjąś kolekcję? ;)
bartolomeo
10-08-2009, 22:31
czy ta mała flaga sobie jeszcze gdzieś tam na Łopienniku powiewa
Nie powiewa.
Plany są teraz na 8-15 listopada 2009 i w głowie rozgardiasz... gdzie?
" Pierwsze coś" mi podpowiada by było to Muczne, ale "drugie coś" sugeruje by tam skoczyć w lato, a w listopadzie jednak do Bystrego, zrobić tam bazę wypadową w różne miejsca jak np. Berezki i cmentarz w Bereźnicy Niżnej, też i Kamionki z okolicą, zajrzeć do Żerdenki, przejść z Maniowa do Kołonic(?), i jeszcze jakaś trasa "z flagą".
Z czasem się ulasuje cel bo jest jeszcze trochę czasu.
To drugie "coś" brzmi jakbyś w myślach mi czytał;)...no z pewnymi modyfikacjami.
W każdym razie jeśli wygra z pierwszym, to do zobaczenia:)
VM23011... więc do zobaczenia! :)
"Drugie coś" ma większą siłę i biorę się za bazę w Bystrem. Na "dzień flagowy" zrobię sobie wejście na Woronikówkę i przez pobliski rezerwat, i przez Berdo zejdę w dół. Woronikówkę (wtedy jeszcze jako Walter) zapamiętałem jako jedyną górę na którą szmat czasu temu właziłem momentami na czworaka i wpinałem się w glebę pazurami. Wtedy wchodząc był potworny upał i błoto po obfitych nocnych opadach... tak sobie zapamietałem wejście na tę górkę. Czas sobie odświeźyć "takie niby nic a coś". Mam nadzieję, że dla flagi znajdę jakieś godne miejsce.
No i by nic mi nie stanęło na przeszkodzie w tym wyjeździe!
Wojtek1121
17-08-2009, 20:57
Wchodziłem na Worokoniówkę w listopadzie ubiegłego roku , nie zapomniane wspomnienia ze zjazdu na tyłku po opadniętych liściach , polecam.Po drodze zebrałem niesamowitą ilość opieńków.
Góra z pozoru niepozorna ale co za atrakcje, niezapomniane!!!
"Po odwaleniu kilku kamieni ręką wyciągnąłem… kość. Nie jestem znawcą anatomii, więc by później chociaż zaspokoić swoją ciekawość, kość sfotografowałem (dla porównania wielkości położyłem obok zegarek). Jeśli ktoś jest znawcą tematu proszę o informację do jakiego stworzenia mogła należeć? "
Hmm? Homo sapiens? Kość ramienna prawa? Z urwaną głową kości ramiennej? ...Człowiek nie jest nieomylny-najwyżej wyrzucą mnie z pracy:)))))
Otrzymałaś maila ze zdjęciem w większej rozdzielczości, będziesz miała bardziej wyraźnie. Po obejrzeniu potwierdź informację.
Nie potwierdzam:( Ale śmieję się z samej siebie:) Człowiek nie jest taki ,żeby sam sobie rozrywki nie dostarczył:) Poza tym kto to słyszał ,żeby o 3 nad ranem kości rozpoznawać:) Potem są skutki:) No na coś trzeba zgonić... Jeden koniec (prawy) to mi trochę podchodzi pod k.ramienną ,ale ten lewy ????
Może powinieneś to wrzucić pod ten temat gdzie rozpoznają roślinki i inne gady? Niezła zgaduj zgadula:)Może znajdzie się ktoś z odpowiednią wiedzą?
Jak to ja... powoli, ale z jakimś skutkiem planuję sobie pobyt w listopadzie. Brakuje mi potwierdzonej informacji:
- czy w Turzańsku jedyne msze odbywają się nadal w niedzielę o godzinie 11.30?
- w jakim obrządku są odprawiane msze i jak długo trwają (mam informację... "Cerkiew służy prawosławnym, nie ma w niej elektryczności, nabożeństwa odbywają się przy świecach")?
I jeszcze jedno pytanie:
- czy jest jakaś sprawdzona w praktyce(!) ścieżka lub droga z Żerdenki do drogi Żernica Niżna - Żernica Wyżna (wiem, że od tej drogi odchodzą jakieś na północ i idą na teren prywatny, ale czy dochodzą do Żerdenki?)? W ostateczności też wiem, że jest przejście na azymut :)
Mam informację kto trzyma klucze do obiektu sakralnego w Turzańsku. Mam nadzieję, że informacja o mszy będzie z pierwszej ręki... Turzańsk - Klucze: p. Teodor Thoryk nr. 63. tel. 467 80 94.
Ale jeśli ktoś bedzie miał bieżące info na temat mszy to proszę o odpowiedź. Pytanie jest aktualne!
Terminy są zaklepane, plan też jest na listopad. Teraz tylko czekam spokojnie i... oby mi nic nie przeszkodziło!
1. Warszawa –> Bystre
2. Turzańsk (drewniana cerkiew /msza w niedzielę o 11.30 - brak potwierdzenia godziny!/, cmentarz) -> Przełęcz Zaworotcyna ->Wysoki Wierch (649 m) -> Suliła (?) ->Droga –> Turzańsk cerkiew
3. Kalnica cmentarz -> Kapliczka na zboczu Gawgania (miejsce Rozdile) à Sukowate cmentarz à Kamionki cmentarz à Przełęcz Nad Turzańskiem àKalnica
4. Berezki (ruiny cerkwi) à Bereźnica Niżna cmentarz à Berezka lub Myczków (powrót czerwonym szlakiem spacerowym lub zielonym)
5. Jabłonki à Woronikówka (836 m) /Flaga!/ à Rezerwat Woronikówka (ścieżka dydaktyczna) àBerdo (890 m) àOdbicie na stokówkę i zejście nią w dół àBystre cmentarzyk à ORW Bystre
6. Sanok (szwędanie się po mieście i knajpkach)
7. Zahoczewie à Żerdenka à Żernica Wyżna -> Żernica Niżna -> Zahoczewie
8. Wolny(?) lub powrót (?)
9. Bystre –> Warszawa
No to częściowo będziemy dreptać tymi samymi dróżkami. Myślę tu o Turzańsku, Wysokim Wierchu, Sulile i Woronikówce. Z tym że ja już tuż tuż, choć i tak nie mogę się doczekać już :-D
Tuż przed swoim obecnym wyjazdem w Bieszczady zadzwonił do mnie Wojtek1121 i opowiadał, że jedzie, żebym się zabrał, że będzie koło Ustrzyk Górnych. No, niestety moje plany są dosyć sztywne więc zostało mi tylko zdradzenie gdzie zakopałem flaszeczkę brendy (chyba dobrą?). Wojtek uwielbia zakopywanie i odkopywanie skarbów... mnie też tym zaraził :)
Dzisiaj dzwoni, że był ale nic nie było. Powiedziałem, że chyba za płytko kopał i zbyt daleko od wskazanego miejsca. Wojtek postanawia jeszcze raz podejść do szukania, nadrabia nawet drogi wracając do Sękowca. Kopiąc dzwoni ponownie, upewnia się, że w dobrym miejscu grzebie w ziemi. Słyszę w słuchawce... ooooo jest! Postanawia, że w czwartek pokropi nią Pastora i Poprawkowy KIMB w Sękowcu rozpije flaszeczkę. Cieszę się, że tylu znajomych ją posmakuje. Proszę Wojtka by Wszystkich w Sękowcu pozdrowił a Wojtek prosi bym pozdrowił całe Forum. Macie więc pozdrowienia!
A miejsce ma znowu przy okazji zapełnić. ;)
Dzisiaj byłem na liturgii prawosławnej w cerkwi w Turzańsku - coś wspaniałego! Było 15 osób - 7 kobiet i 8 mężczyzn. Pardon, 9 mężczyzn, bo jeszcze ja. Z tekstów niewiele zrozumiałem, bo nie znam języka, ale choć trwała 1,5 godz. (zaczęła się o 11-tej), cały czas stałem z otwartą gębą (siedzi się tylko na kazaniu, wiele razy się przyklęka, poza tym stoi się). Najwięcej zrozumiałem z kazania, był to rys historyczny dotyczący prześladowań chrześcijań - od Nerona, poprzez Hadriana, zakończonych Edyktem Konstantyna.
A stałem z rozdziawioną gębą, bo takiego śpiewu w naszych kościołach nie usłyszysz. Coś niesamowitego, ten śpiew unosi duszę w górę! W ogóle bycie świadkiem tej liturgii to niezwykłe przeżycie.
Na końcu zostało zapowiedziane kolejne spotkanie liturgiczne, ale niestety nie wiem czy dobrze zrozumiałem, więc nie chcę wprowdzać zamieszania.
Postanawia, że w czwartek pokropi nią Pastora i Poprawkowy KIMB w Sękowcu rozpije flaszeczkę. Cieszę się, że tylu znajomych ją posmakuje. Proszę Wojtka by Wszystkich w Sękowcu pozdrowił a Wojtek prosi bym pozdrowił całe Forum. Macie więc pozdrowienia!
A miejsce ma znowu przy okazji zapełnić. ;)
Wśród tych co smakowali byłem i ja. Nie powiem trunek zacny, dzięki Recon za poczęstunek.
1. Koniku, dziękuję za potwierdzenie tego co chcę tam zobaczyć i usłyszeć. Wybór jest więc doskonały na listopadową niedzielę a i okoliczne wzgórza i cmentarzyki zdążę obskoczyć.
Może też uskutecznię wędrówki w większym gronie bo mam zgłoszenia chętnych na wspólne łażenie ;) Ale to się zapewne wyklaruje tuż przed samym wyjazdem. Ja w każdym razie nie izoluję się. Plan podałem, daty prawie są widoczne. :)
2. Miriusz... tym bardziej mi miło.
A swoją drogą Twoje miasto jest mi jakoś bliskie, chociaż w mojej profesji przegrałem tutaj bitwę.
Jednak przeszkodziło!
W piątek powinienem się pakować a jednak musiałem urlop cofnąć. Naokoło kryzys a mnie dopadła istna hossa. Muszę to wykorzystać a to tworzy... full pracy.
Planów wędrówek nie zmieniam, ale niestety ziszczą się w innym terminie, najprędzej na wiosnę.
Przepraszam kilka osób, że się z nimi nie spotkam w Bieszczadach i jakąś część Forumowiczów czekających na moje relacje.
Trochę smutno. :(
Dopiero wczoraj pozapinałem wszystko w pracy na tyle by w miare spokojnie wyrwać się na kilka dni w Bieszczady. Łańcuchy wiążące mnie z Firmą muszę jednak zabrać, jest kilka spraw gdzie muszę być czujnym. Gdzie te czasy, gdy jadąc w Bieszczady dowiadywałem się co w domu, co na świecie, co w firmie... dopiero po 2-3 tygodniach. Pamiętam jak kiedyś musiałem się jednak odezwać i z ufnością zastukałem wieczorkiem na zaplecze poczty w Cisnej, pokazując dokument, że jestem blisko, jeszcze wtedy, z profesją jaką pani ta pełniła i mogłem zadzwonić. Centrala licząca wtedy chyba 100 numerów wewnętrznych, na kabelki wtykane w odpowiadające im dziurki. Ba... podobnie dzwoniłem wtedy też z Ustrzyk Dolnych. Takie to były czasy. Dziś medium chowa się do kieszonki koszuli i często jest obowiązkowo mieć je włączone. Ratunkiem jest więc brak zasięgu z pytaniem... czy to przeszkodzi czy raczej pomoże?
Jadę w miejsce gdzie może nie być zasięgu albo będzie utrudniony a może już białe plamy zginęły?
Wczoraj trochę podzwoniłem i... Bystre całe obsadzone... w innych miejscach komplet... dzwoniłem więc jak leci by za entym razem z odrobiną fartu coś zaklepać, bo się miejsce zwolniło. Normalnie musiałbym zapewne wysłać jakieś potwierdzenie a tak to... czy pan na pewno przyjedzie?... by uspokoić panią powiedziaałem... na pewno.
Parafrazując rzuconą kiedyś uwagę Browara, to tym razem "lotu Apolla" nie ma... chociaż zrębek planów na lipiec był, więc wykorzystam te założenia.
Ruszam w poniedziałek i ... już nic nie zapeszam.
Muczne, 31 maja 2010 poniedziałek
Podróż z Warszawy trochę trwała ale punktualnie o godzinie 18 jestem w Mucznem, pokój czeka, więc mogę się rozpakować, trochę odpocząć i późnym wieczorem, niczym rasowy wczasowicz, przespacerować się pod parasolem po osadzie, co jest dobrym określeniem dla kilku domów leśników, także dla kilku punktów noclegowych z zapleczem gastronomicznym dla gości i nie tylko, jednego ORW Pod Bukowym Berdem i jednego sklepiku, który czasami, gdy zamknięty, można „otworzyć na dzwonek”.
Pada spory deszcz (stąd parasol nad głową), włóczę się od jednego skraju Mucznego po drugi, liczę lampy, których z roku na rok co raz mniej się świeci, rozglądam się i „fotografuję” przydatne miejsca gdzie mogę liczyć na zaspokojenie głodu… kiedy je otwierają i zamykają. Patrzę w strugach deszczu jak zmieniło się Muczne przez lata. Wilcza Jama zamknięta, ale odsyłają do „bliźniaczej” w Smolniku (widziałem… oj, robi się małe miasteczko turystyczne blisko cerkiewki).
Samochodów z inną rejestracją niż RBI można policzyć na palcach jednej ręki, w dawnym Hotelu Muczne sporo mlodzieży, ale… jakoś tak, jak na tę grupę wiekową, to cichosza.
Żywych ludzi nie widać, więc rozglądam się za fauną a ta „spaceruje” w najlepsze po asfalcie… sporo winniczków, żabek różnej maści, dżdżownic. A co ciekawe dla mnie, a jestem słabym znawcą kotów, to te pomimo deszczu, spokojnie sobie siedzą na nie zalesionym terenie i… chyba polują na „spec” amatorów nocnych wędrówek, inaczej to po kiego by wlepiały wzrok w ziemię i się prężyły do skoku. Deszcz leje a one czają się… jak się nie boją wody to może by tak zobaczyć czy umieją pływać? ;) Stawiki są w pobliżu! Później już dowiedziałem się, że koty zaczynają być tutaj problemem a widziałem je sam osobiście w sporych odległościach od siedzib ludzkich.
Zerkam też na zasięg GSM… Era rządzi w Mucznem, więc ja komórki i modemy (a tych nie mam z Ery) wrzucam do szuflady i mam łańcuchy z głowy, późniejsza próba załapania się na wi-fi (klucz otrzymałem) w Siedlisku Carpathia, nie przyniosła pozytywnego rezultatu, co dało tak daleko idące podejście do oderwania się od rzeczywistości, że do innego już publikatora się nie zbliżyłem. Więc teraz Muczne będzie niczym u Wyspiańskiego „Niech na całym świecie wojna,byle polska wieś zaciszna,byle polska wieś spokojna”.
Wracam do pokoju na „coś” cieplejszego i myślę jak się będą miały życzenia Wuki wobec rzeczywistości ze sfery meteorologii?
Za oknem, kurcze… już nie wiem… czy to strumyk szemrze rozbijając się o kamienie czy deszcz rozbija coraz większe krople o powierzchnię stawiku przed oknem?
Gaszę światło i widzę tylko ciemność. Kiedy to ostatni raz kładłem się spać tuż po dwudziestej drugiej?
Ale już wiem, że… łóżko to mogłoby być wygodniejsze! Może kielich bacardi poprawi spanie a może nie kielich? Hmmmm…
cdn
trzykropkiinicwiecej
08-06-2010, 11:00
Ciągnie mi jesienią a tu przecież maj.. Sprawcami deszcz albo koty, no bo co innego... :D
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
Łóżko jednak jest niezbyt wygodne. Wstaję jakiś połamany i z pewnym ociąganiem, za oknem leje deszcz tak jak lał przez całą noc.
Z poddasza schodzę do jadalni bo gospodyni w dniu mojego przyjazdu oświadczyła, że śniadania są obligatoryjne i za dopłatą… i od razu zakołatały mi myśli o dudkach, które trzeba wycisnąć ze mnie jak jest dobra okazja. Jednak wczorajsze myśli o wyciskaniu dudków poszły w pył gdy usiadłem do stołu. Ta kobieta wprost wychodziła z siebie bym był zadowolony, moja sugestia, że nie jadam cebuli, czosnku, szczypiorku, poru i kiełbas (kabanosy mocno suche uwielbiam, a zwłaszcza z krakowskiego Kredensu)… jajeczniczkę może?... Może z szyneczką?... może pieczeń z selera?... Może serek kozi?... mam kilka rodzajów z owczego mleczka… kawka? Herbatka?... własnoręcznie pieczone bułeczki? Szyneczka taka… śmaka…. owaka… puszysty omlecik z jagodami… miody takie a takie… jogurt… była gotowa natychmiast zrobić wszystko do jedzenia co tylko bym chciał! Staram się trzymać jakąś tam swoją wagę ale czułem, że moje łazikowanie nie spali tych śniadanek. Z obiadów przezornie zrezygnowałem a to głównie z powodu związania z czasem i strachu przed pysznościami jakie by mnie czekały.
Za same śniadania miała niewygodne łóżka odpuszczone. Ta pani zresztą miała radość w tym co robiła i chętnie nawet opowiadała o swoich poczynaniach kulinarnych jak to ona tworzy różne kombinacje z jakiś tam przepisów lub z głowy.
Przy tym zawsze był czysty obrus, naczynia i w ogóle wszędzie było bardzo czysto. Brawo… kurcze gdyby tylko jeszcze te łóżka.
Sporo o tym śniadaniu ale to właśnie one przekładały się na późniejsze wychodzenie niż to zazwyczaj robię. Musiałem chwilę po nich poleżeć aż mi to się ułoży, inaczej bym chyba nie dał rady ;)
Już po dziesiątej gdy deszcz jakby(!) przestał padać jadę do Tarnawy Niżnej by od budki z biletami BPN ruszyć w stronę Sanu i skręcić w lewo od ujścia potoku Roztoki i dalej już iść drogą z płyt betonowych z biegiem rzeki granicznej.
A ciut wcześniej, tuż za Hotelikiem „Nad Roztokami”, pogadać z panią od koników… „a ile to kosztuje przejażdżka bryczką do Bukowca i z powrotem?”. Naprzeciwko jest małe przepływowe jeziorko, zauważam jak w nim baraszkują sobie bez opamiętania dwa bobry. Pyszny widok… pierwszy raz widziałem bobry i to w tak wesołej dla nich sytuacji. Po jakimś czasie mnie zauważyły a ja nawet im zdjęcia nie zrobiłem. Lekko tylko uchylę rąbka… że nie były to jedyne zwierzęta które pierwszy raz widziałem w Bieszczadach.
Skręcam z drogi asfaltowej na północ by dosłownie za kilka metrów odejść w prawo i wejść na niewielki nasyp… piękne widoki małego przepływowego jeziorka a trochę dalej ruiny przęseł mostku. Stoję tam dłuższy czas i cieszę oczy… a jest czym. Od deszczy które ciągle padają, soczysto zazieleniło się to co miało być zielone. Wody mają siłę, tylko czemu zamiast nakręcać, jak dawniej, koła młyńskie prą dalej i tylko już dalej napędzają ludziom… strachu, paniki i rozpaczy. Leśnicy też zapewne się cieszą, że poziom wilgotności w ziemi się zwiększył bo ostatnio to chyba raczej malał.
Zapominamy o przyrodzie a ona o sobie każe pamiętać.
Wędrując i ciesząc oko wpadają do głowy takie tam różne dyrdymały… idę dalej, nadal nie pada a jak już, to raczej taki wilgotny opad mgły.
cdn
Oj Recon! Po raz pierwszy nie zazdroszczę Ci widoków, przestrzeni, oddechu pełną piersią, spokoju ( jakiego u nas mało... ) , jednym słowem Biesów i Czadów... tylko tej KUCHNI !!! Tego żarełka wyśmienitego , które wreszcie zrobiłby ktoś za mnie!! I to lepiej ... :)) he he ... Marzenia ... się spełniają :) Poproszę namiary na PW lub GG . Będę dźwięczna ;) Pozdrawiam... A! Wiesz, "srak nie na darmo mnie optykał " 2 egz do przodu :))
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
Wchodzę na mostek, po jasności drewna widać, że niedawno został zrobiony. Po zejściu z niego kawałek polnej drogi i znowu płyty z betonu. W tym miejscu dochodzę do Sanu, widzę słupek graniczny po polskiej stronie, widzę tablicę ostrzegawczą „Pas drogi granicznej wejście zabronione”. Myślę… jak to w przeciągu kilkunastu lat różnego znaczenia nabierała ta granica, aż stała się wschodnią granicą Unii Europejskiej.
Staję na brzegu zakola jakie w tym miejscu robi San, przyglądam się ile przybrało w nim wody a przecież to dopiero początek rzeki.
Myślałem, że betonowa droga mnie uratuje przed błotem a tu zamiast chronić stwarza inne przeszkody… spore kałuże a po bokach wysoka i mokra trawa… oj, nie uda się przejść tej trasy na sucho. Droga oddala się od rzeki ale można obserwować z daleka jej bieg i rozległe nadbrzeżne łąki.
Po obu stronach mijam przydrożne krzyże i obserwuję część ukraińską.
Nadal utrzymuje się mgła. Na drodze trafiam sporą grupę krwiopijców, globtroterów z domkami, ostronosa, jeżozwierza (to moje nazwy im przypisane, w innym dziale dam zdjęcia a spece znajdą ich nazwy właściwe).
Jestem na terenie Dźwiniacza Górnego, droga skręca w lewo i za małą chwilkę docieram do znaku, na szlaku ścieżki dydaktycznej, wskazującym, że można odbić na cmentarz i go zwiedzić. Prowadzi do niego polna droga z wysoką i mokrą trawą. Idę tam… lubię oglądać stare cmentarzyki.
cdn
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
I jeszcze kilka obrazków zapamiętanych elektronicznie, zanim doszedłem do cmentarza…
cdn
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
Skręcam w stronę cmentarza, w dróżkę wyznaczoną pochyloną trawą przez koła samochodu. Miejsce pochówku widać dobrze od betonowej drogi, mniej widać ten drugi, historycznie młodszy, oddalony o jakieś 200 na północ, ale też łatwy do namierzenia. Tam już nie pójdę, w trawie dosłownie stoi woda a sama trawa też bardzo mokra. Popatrzyłem więc na kępę drzew przez lornetkę i… będzie na następny raz.
Obchodzę cały cmentarz, nie zważając na wysoką trawę, zatrzymuję się przed każdym nagrobkiem. Jeden poświęcony powstańcowi z 1863 roku szczególnie zwraca moją uwagę. Nagrobki z cyrylicą sąsiadują z polskimi znakami pisanymi. Jeszcze wtedy mógł być postawiony, jeszcze wtedy Lach mógł współistnieć z tutejszymi współmieszkańcami tych ziem. Za kilkanaście lat ten powstaniec mógł już zginąć śmiercią męczeńską od sąsiadów i być może nawet nie miałby swojego grobu. Mogę sporo dywagować przed tym pomnikiem, nad innymi zresztą też. Motto Zofii Nałkowskiej kłania się nie tylko tym ziemiom, ba co chwila się odzywa w różnych częściach świata by tylko wspomnieć hmmm… choćby stosunkowo niedawną wojnę w byłej Jugosławii.
„Stójmy! - jak cicho!”…
Cisza… nie słychać żurawi, deszczu, rzeki, wiatru, gwaru myśli… cmentarz nastraja na ciszę ale i na wspomnienia. Nie znam tych co leżą na tych zagubionych cmentarzykach ale od czego jest wyobraźnia.
Chwila modlitwy za spokój dusz leżących tutaj i idę dalej.
Przed ponad rokiem zachwycałem się łąkami wokół Ryli i nad mijanymi łąkami też to robię. Schodząc z drogi od cmentarza postanawiam skrócić sobie drogę idąc w stronę Jeleniowatego. Droga którą idę jest też z płyt betonowych ale bardzo zarośnięta. Ochraniacze nie pomagają, mokną spodnie powyżej kolan. Czuję sączące się stróżki wody na nogach. Ściągam mocniej ochraniacze. Mały kawałek przed połączeniem tej drogi ze stokówką stoi znak zakazu chodzenia poza szlakiem. Na połączeniu dróg siadam na popas i robię sobie chwilkę odpoczynku.
cdn
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
I jeszcze kilka obrazków z tego etapu wędrówki.
Nie poganiaj bo stracę oddech...
to Ty Piskalu masz "odgórne prikazy", ja se po lekku zapykom. :)
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
Z nieba widocznie dostałem „suchości” bo gdy tylko pojadłem, popiłem, odpocząłem i podniosłem tyłek to zaczął padać deszcz przechodzący przez różne fazy intensywności. Nawiasem mówiąc to padał już tak do świtu następnego dnia.
Jeszcze przed dojściem do stokówki wszedłem w las (ściana lasu to granica BPN i stąd ten wcześniejszy znak zakazu), dalej już cały czas drogą wśród drzew. Widoków niezbyt dużo, droga z dużą ilością zakrętów, podejść i zejść, padający deszcz i… na czym tu skupić wzrok? Szukam każdej ciekawostki, wypatruję zwierzyny co w pewnym momencie nawet mi się udaje i „ustrzelam” odbiegającą sarnę. Zanim z pod kurtki wyciągnąłem aparat, ustawiłem go to mogłem zobaczyć w wizjerze tylko biały tyłeczek.
Mijam ambonę i zamykany szałasik, kubiki drzew i wygaszony wypał. Tuż za nim dochodzę do asfaltu i na przełęcz 769 m. Teraz trochę w dół i mam już mostek potoku Roztoki. To ten sam strumień od którego ujścia zaczynałem dzisiejszą wędrówkę. Padające deszcze dają mu siłę a on sam da mi się jeszcze we znaki następnego dnia.
Teraz gdy to opisuję to wspomnienia następnego dnia same mi się nasuwają. Zachowam jednak chronologię i będę trzymał się czasu wydarzeń. Spokojnie dojdę do ich opisów ale myśli się kłębią i obrazy wracają.
Obserwuję przejazd przez ten mostek samochodu załadowanego drewnem. To mostek obok którego są stare, kamienne przęsła kolejki. Dalej to już prosta droga do Tarnawy Niżnej.
cdn
Muczne, 1 czerwca 2010, wtorek
I jak wspomniałem, teraz od mostku tylko prosto. Mijam drewniane domki i po prawej stronie ładnie osadzony w bryle nowo wybudowany kościółek. Myślę, że będzie jeszcze wykończony… ja bym zakrył jednak te białe cegły drewnem w dobranej formie i zostawił sam środek frontu tak jak jest obecnie, zakryłbym też formą żaluzji, drewnianą konstrukcję wieżyczki. Zapewne projektant ma swoją wizję a fundatorzy zbierają gotówkę. Będę obserwował okazjonalnie jak się w czasie będzie zmieniał ten kościółek. Ruszam klamką ale jest zamknięty a wisząca karteczka informuje, że msze odbywają się w niedzielę o godzinie 10 rano.
I to właściwie koniec dzisiejszej wędrówki.
Oregon informuje że trwała 3 godziny 50 minut, przeszedłem 15 km 150 m, najniżej znajdowałem się na wysokości 639 m a najwyżej na 778 m. Ustrojstwo wskazywało więcej danych ale chyba na wtedy mniej ważnych bo nie zanotowałem ich.
Szkoda, że nie było ładnej pogody bo byłyby ładne widoczki ale przecież mogłoby być jeszcze gorzej więc nie będę rozpaczał nad mokrymi butami, spodniami, nakryciem głowy, kurtką no i odległością horyzontu.
Wracając zjadam obiad w Carpathi i oddaję się przyjemnościom jakie niesie łóżko w pokoju. Już będąc w pokoju, nad Mucznem przechodzi totalna ulewa, walą pioruny ale ja spokojnie na to patrzę z pozycji horyzontalnej.
cdn
Muczne, 2 czerwca 2010, środa
Budzę się o świcie i aż wstaję z wrażenia bo myślę, że jakaś jasność nad Mucznem się stała tak jak w świetnym polskim filmie „Big Bang”. Niestety to tylko słońce i to bez żadnej chmurki… niestety nie zbiorą się mieszkańcy na dyskusję a przecież warunki są… moja gospodyni w mig by zastawiła stół, skoczyłoby się do sklepiku, zadzwoniło i szkło znalazłoby się na stole, i jest fajna polanka przed domem do lądowania. Zastanawiam się czy to ja bym się chciał z „nimi” zabrać, hmmm. Rozmyślania nad tym problemem usypiają mnie ponownie. Czy słońce się utrzyma?... bo jak tak to dziś idę na Bukowe Berdo.
Wstaję, świeci… najnormalniej w świecie słońce świeci, jest trochę chmur, zaczynam się dziwić nad tym zjawiskiem, skądinąd przecież normalnym, że widać słońce.
Ale, ale... zanim wyjdę muszę pokonać śniadanie a to wcale nie takie proste przy mojej gospodyni… gdy już sobie westchnę i powiem „no to sem pojadł” to ona, skubana wnosi coś nowego i odbywa się wewnętrzna walka… odpuścić jej czy sobie… wiadomo, że przegrywam ze sobą. Dziś na sali wszystkie stoliki zastawione i jest szwedzki stół. Nie jest lekko, gdybym chociaż czymś mocniejszym zakąszał(!) to by może to lżej wchodziło a tak tylko kawka na popitkę.
Nic to, dziś sobie dam czadu więc spalę… tak sobie powiedziałem ale jak później się okazało tego czadu było dużo więcej.
Słońce grzeje, na ganku zakładam buty („tylko proszę mi w butach nie chodzić po domu, zostawiamy je za drzwiami!”), sprawdzam czy wszystko jest w plecaku i w kieszeniach na wszelki wypadek, wyciągam z futerału aparat Zorkę 5, noooo H5, by po drodze zrobić kilka zdjęć, odpalam i zeruję Oregona i ruszam… szlak zaczyna się prawie przy mojej noclegowni. Ledwo wchodzę na szlak a tu jak nie walnie coś ciemnego z nieba, ja za aparat, był w pogotowiu, ale już „to coś” poleciało w górę. Więc ja pstryk…. pstryk…
Powiedzcie mi co to za ptaszek, ja mało się na tym znam i… piszę dalej ;)
cdn
Z radością czytam Twoja relację . U tej chwalonej przez Ciebie gospodyni spędzam już 5 wakacje . Pani Basia / bo chyba u niej gościłeś / jest moja ziomalką , pochodzi z Tarnowa . I powiem jedno - w Bieszczadach zaliczyłam juz wiele naprawdę eksluzywnych miejsc ale nikt tak nie karmi jak ona . I zgodzę się , że łóżka mogły by byc wygodniejsze ale za to gospodyni z pedantyczną dokładnością dba o czystość . Opisana przez Ciebie trasa na Dzwiniacz jest moja ulubioną . Na ruinach cmentarza zawsze modlę się / na swój sposób / za tych , którzy tu zostali i za ich rodziny . Rok temu spotkałam na bieszczadzkim pustkowiu grupę ze Szczecinka , która wędrowała szlakiem swoich przodków . To było niemal mistyczne przeżycie . Czekam na dalszy ciąg relacji i pozdrawiam wszystkich zainfekowanych nieuleczalnym bieszczadzkim wirusem .
Muczne, 2 czerwca 2010, środa
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czyżby nie było ornitologa wśród Forumowiczów?
Mamuśka, strasznie się ucieszyłem z Twojego pierwszego wpisu na Forum. Witaj u nas i dziękuję w imieniu „zainfekowanych” za pozdrowienia. J
Dla niecierpliwych… spokojnie… dojdę gdzie mieszkałem, ale dawkuję specjalnie wiadomości, byście trochę pogłówkowali.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jest godzina 9.50, po zrobieniu zdjęć zaczynam mozolne podejście na Bukowe Berdo. Początek cały czas przez las… jest mokro, ślisko, pod wpływem słońca i braku przewiewu robi się parno. Ciężko się idzie. O 11.15 osiągam pierwszy wierzchołek, widoki są fantastyczne i tutaj już czuć wiatr. Idę i co chwila robię obroty wokół siebie by ogarnąć wszystko wokół. W samo południe jestem na szczycie 1312 m i tam siadam na odpoczynek. Zaczyna się psuć pogoda na tyle, że zakładam kurtkę i postanawiam ruszyć do Krzemienia. Wchodzę przez przełęcz 1268 m i to dwukrotnie, bo gdy doszedłem pod szczyt postanowiłem, tak jak miałem w planach, wracać z powrotem. Pod Krzemieniem zaczyna mżyć, rozglądam się po chmurach i wiem… koniec bajki z pięknym dniem. Gdy wchodzę ponownie na grzbiet Bukowego Berda mżawka zamienia się w ulewę. Tak jak wcześniej zaplanowałem ze szczytu 1312 m skręcam na wschód na Obnogę (1081 m). Tylko po lekkim położeniu trawy rozpoznaję ścieżkę, widzę, że dawno tędy nikt nie chodził. Jest 13.30 idę śladem tej ścieżki, przechodzę Obnogę, przełęcz 943 m i Grandysową Czubę (1026 m) z nazwą na „innej” mapie jako Kudriawyński Wierch. Trzeba mocno uważać by tej ścieżki nie zgubić. To tam w pobliżu tej drugiej górki natykam się na obcięte drzewo z charakterystycznym nacięciem na sól dla zwierząt. Pieniek obgryziony z kory, zapewne też mocno zlizany bo gdy pada to sól się rozpuszcza i spływa po resztkach drzewa, wokół cała masa odcisków racic saren i jeleni. Skręcam teraz w lewo w las, ścieżka jest raz mocno widoczna raz słabo, dalej schodzę najpierw w dół by ponownie wchodzić lekko pod górkę. Na tej „innej” mapie górka ta oznaczona jest jako Czerteż (940 m), do jej szczytu brakuje mi ze 300 metrów i na „innej” też są dwie zaznaczone ścieżki . Zatrzymuję się by mocno się rozejrzeć po okolicy i po lesie… widzę od siebie, tak poniżej z 20-25 metrów, drogę ścinkową w trochę lepszym stanie niż ta którą idę a kierunek jednej i drugiej wskazuje, że dalej chyba obie się połączą. Zastanawiam się czy do niej zejść i nią spróbować iść w stronę okolic Mucznego. Trwa ulewa, wieje z zachodu w moją stronę i jestem około 20-25 metrów w linii prostej od obserwowanej drogi. Warto te wszystkie dane skojarzyć w całość!!!
Coś mnie naszło takiego, że pomimo deszczu nadal stoję i nie wiedząc czemu obserwuję tę drogę (jestem w pomarańczowej kurtce!). Za chwilkę już wiem, że to chyba jakiś siódmy zmysł kazał mi się w tym miejscu zatrzymać.
Teraz dopiero dostrzegam, że z lewej strony, obserwowanej drogi, wyłania się… mały 1-2 letni (na moje oko) niedźwiadek. Zachowuje się jak na rysunkowym filmie… skacze, staje na łapakach i ogląda się przez swój lewy (na moje szczęście!) bok na idącą z 10 metrów za nim… mamusię… ogromną niedźwiedzicę a ta zaś się też ogląda przez swój lewy bok (na moje szczęście!) na chyba następnego niedźwiadka bo coś za nią w krzakach się rusza.
W pierwszym odruchu złapałem za aparat i chciałem zrobić zdjęcie ale zrozumiałem, że to jest igranie z niebezpieczeństwem. Pstryknięcie, ruchy z ustawianiem, a może i wyskoczy flesz… rezygnuję z robienia zdjęcia. Schylam się mocno i bez gwałtownych ruchów wycofuję się na południowy wschód, patrzę też na co stawiam nogi bym nie złamał jakiejś gałęzi. Nie chcę by mnie mały niedźwiadek zobaczył i z ciekawości, choćby dla koloru kurtki, podbiegł do mnie. Odległość 20 metrów dzieląca mnie od niedźwiedzicy z małymi jest naprawdę niewielka a las w tym miejscu nie jest zbyt gęsty. Dziwię się, że mnie nie zauważyły! Czuję niepokój jak rozwinie się ta sytuacja ale strachu nie mam! Staram się robić wszystko to co należy robić w takiej sytuacji. Po 2-3 krokach oglądam się dyskretnie i stwierdzam, że nie zostałem zauważony. Po chwili wypukłość górki całkowicie mnie skrywa. Chwilę się zastanawiam czy nie wrócić jednak i dyskretnie nie spróbować zrobić zdjęcia. Obecność maluchów mnie jednak odstrasza, gdyby był tylko jeden duży to… bym spróbował. Postanawiam Czerteż obejść ze wschodniej strony i wylądować na asfaltowej drodze trochę dalej od Mucznego niż zamierzałem. Nie chcę wejść ponownie w kontakt z tymi niedźwiedziami. Idę w stronę potoku Roztoki by nim się kierować do drogi. Niestety nie mam już nawet śladu żadnej dawnej drogi. Grzbiet górki zaczyna się robić mocno stromy. Szans zejścia do strumienia nie ma bo stromizna jest mocna a w dodatku jest cholernie ślisko, strumyk przez opady wcześniejsze i obecne nabrał siły i jest nie do przejścia. Wiem w którym miejscu na mapie jestem, pomaga mi w tym GPS, wyznaczam więc marszrutę na północ wzdłuż strumienia z miejscem docelowym „stare przęsła mostu kolejki tam gdzie odchodzi droga na punkt widokowy”.
cdn
Reconie! Jako ten Tomasz niewierny:razz:
Szkoda ze niema fotografi.
Przeżyłem dreszczyk emocji.
bertrand236
14-06-2010, 21:38
Recon1!
Gratuluję zdrowego rozsądku...
Pozdrawiam
Muczne, 2 czerwca 2010, środa
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Oj mavo, mavo… niewierny Tomaszu, Ty i tak telefonicznie otrzymałeś więcej danych i powinieneś być bliżej wiary, Wojtek 1121 zresztą też bo z nim rozmawiałem prawie na gorąco.
Dzięki bertrandzie... już na zimno jak to przekalkulowałem to sam sobie też pogratulowałem :)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Myślę nieracjonalnie chcąc trzymać się blisko strumienia, mieć go w zasięgu wzroku a głupota kosztuje. Stok jest stromy i dosłownie posiekany wąwozami którymi spływa woda, niezbyt głęboka ale wąwozy są na 5 - 10 metrów głębokie, to zaś powoduje, że muszę schodzić w nie i następnie wchodzić. Jest ślisko, mokro, błotniście, pełno połamanych drzew i leżących sporych rozmiarów gałęzi które trzeba omijać. Po pokonaniu 5 jaru poddaję się, jestem najnormalniej w świecie wykończony fizycznie, nie mam chyba już rezerw w organizmie, śniadanie na bank spalone, totalna dętka… siadam na zwalonym drzewie. Mimo sporego deszczu, ściągam kurtkę by ciało odparowało, zjadam bułkę z kabanosami, batony, sezamki i popijam sporo wodą. Wracają siły i odchodzi głupota… idę ponownie w stronę szczytu czyli odbijam na zachód by ominąć wąwozy… wyżej będą mniejsze.
Przy okazji gdy tak siedzę i by mózg całkiem się nie rozleniwił, patrzę na GPS i zastanawiam się jak zlicza odległość mój Oregon gdy schodzę w te jary i później wychodzę, bo na wykresie tego nie widzę… czy zlicza tylko linię prostą w stosunku do poziomu czy jednak matematycznie zlicza długości krzywizn i paraboli w stosunku do poziomu terenu? Hmmmm… ot pytanie do znawców.
Pójście w górę powoduje ominięcie jarów chociaż jeden jeszcze zaliczam. Zaczynam łagodnie schodzić i w pewnym momencie zauważam zarośniętą starą drogę zrywkową. Postanawiam już jej się trzymać chociaż jest sporo zarośnięta. Od ostatniego odpoczynku idę 20 minut aż trafiam na świeżą drogę która jest wypełniona glinianą breją, w dodatku po obu stronach są druciane płoty ogradzające młodniki. Moja laska wchodzi na głębokość 50 cm w to błoto więc decyduję się na przejście bokiem po wolnym kawałku znajdującym się pomiędzy „drogą” a płotem. W niektórych miejscach jest prawie brak przestrzeni na oparcie stopy, w dodatku druciany płot się wygina i często nogi uciekają w dół, ręce bolą od trzymania się tego drutu. Trochę tak przeszedłem aż zobaczyłem, że w bliższej mi koleinie płynie woda i widać nawet kamienie. Decyduję się skoczyć w ten wąski tunel ale muszę to tak zrobić bym nie upadł a przy okazji nie chlapnął w to gliniane błoto. Skaczę i… udało się… uff. Teraz posuwam się już dalej koleiną, czuję pod butami kamienie, po których płynie głęboki na 3-5 cm strumyk brązowej wody. Zmuszony jestem iść wolno ze względu na wąski rów i śliską nawierzchnię po której stąpam, moja laska przydaje się niczym ślepcowi dzięki której mogę badć jak jest przede mną. Nie ma mowy o odwróceniu się lub o wyjściu… zastanawiam się nawet co bym zrobił gdyby coś z dołu lub z góry jechało. Wędrówka po tej koleinie trwała 15 minut ale zaprowadziła wreszcie na małą polankę na której… ale to już w następnym opisie ;)
cdn
Ale się teraz narobiło kiedyś czerwiec w bieszczadach był pełen słońca. Ale też trzeba widzieć w tym pozytywy - chocby te mgły takie plastyczne.
Muczne, 2 czerwca 2010, środa
… znajdują się bieszczadzkie monstra. Jest godzina 17.40 więc mają fajrant, może nawet kilka dni fajrantu. Mogę więc spokojnie sobie powchodzić i pozaglądać w te maszyny. To one tak wyprofilowały drogę, którą właśnie tutaj przyszedłem. Od pół godziny świeci słońce a mnie, jak się za chwilę okazuje, czeka jeszcze kilkumetrowa przeprawa przez błoto, które zebrało się pomiędzy drogą asfaltową a drogą zrywkową. Nie ma jak jego obejść a jest głębokie na 20 centymetrów. Rzucam kilka świerkowych gałęzi by zbytnio się nie upaplać ale i tak przy przechodzeniu całe buty znikają w tej gliniastej mazi. Spacer drugą stroną drogi po wysokiej mokrej trawie w miarę oczyszcza mi buty. Kieruję się, już teraz drogą, do Mucznego. Po kilkudziesięciu minutach po mojej prawej stronie dostrzegam polankę z kamieniem, który nijak nie pasuje do tej okolicy i zapewne to człowiek miał jakiś cel go tutaj przywieźć. Kiedy na niego z bliska popatrzyłem od razu kilka faktów powiązałem i… już skumałem o co biega. Robię fotkę bo za jakiś czas zdjęcie będzie historyczne a kamienia może już tutaj nie być. Słyszałem różne opinie, tutaj na miejscu w Mucznem, na temat celowości przedsięwzięcia ale patrząc kto trzyma sprawę w rękach jednak przekonuje mnie, że kamień będzie wykorzystany. No cóż, za 2 dni i ja koło niego skręcę w górę na małą wędrówkę.
Do Mucznego już kilka kroków.
cdn
Muczne, 2 czerwca2010, środa
I te kilka kroków jeszcze dziś muszę zrobić. Słońce nadal świeci, więc korzystam z okazji i robię kilka zdjęć osadzie. Jest godzina 18.55 gdy docieram do mojego miejsca kwaterowania… to ten dom na ostatnim zdjęciu.
W sumie mi się zeszło według zegarka 9 godzin i 5 minut, dużo… ale nie czas dziś był najważniejszy tylko wrażenia a tych było sporo. Według Oregona na czysty(!) ruch zeszło 3,56 godziny a na postój 5,46 godziny. Ciekawa statystyka… wynika żem dzisiaj leniucha miał strasznego. Nawet nie wiem kiedy na ten niby odpoczynek tyle zeszło, no ale Oregon zlicza każde zatrzymanie. Już wcześniej zauważyłem, że rozchodzi się to pół na pół, patrząc na chodzenie i zatrzymanie. Patrząc dalej na wskazania statystyczne to przeszedłem 15,77 km z zaliczeniem najwyższej wysokości 1312 metrów (high point pod Krzemieniem).
Już dziś nigdzie nie wychodziłem na jakieś jedzenie, zrobiłem ze swoich zabranych zapasów kolację z czymś na rozgrzewkę a dokończyłem się rozgrzewać przy kominku w sali na dole.
W nocy niestety znowu zaczęło lać.
cdn
Dwa lata temu też tam się zatrzymałem na kilka dni. To ptaszysko niemal codziennie było widoczne na polanie obok. To orlik krzykliwy. Co do warunków pobytu, też byłem zachwycony. Pokoik czysty, jasny i kuchnia ......... marzenie
pozdrawia łakomczuch
Długi
trzykropkiinicwiecej
17-06-2010, 13:04
..nie wiem... mi tam Muczne pachnie jakąś psychodelą, śmiało można by tam kręcić jakiś thriller albo tragikomedię turystyczną z elementami horroru. Co do ptaszysk... fakt.. miejsce dobre na lornetkę...
Muczne, 3 czerwca 2010, czwartek
Przez całą noc lało, rano też a tu przecież dziś Boże Ciało… procesje się odbywają, kwiatki sypią, ołtarze stroją, dywany, święto. Szkoda, że w taki świąteczny dzień tak leje.
Na dziś sobie zaplanowałem spokój z łażeniem więc została jakaś inna alternatywa na spędzenie dnia. Chciałem na wieczór wpaść na koncert Orkiestry św. Mikołaja, ale powstała zbyt duża luka czasowa i sobie odpuściłem, a żałuję tego.
Nie ma co tego dnia opisywać bo i specjalnie nic ciekawego się nie wydarzyło. Deszcz padał cały dzień a okresami nawet lał a nie padał. W nocy także. Poniżej kilka zdjęć jakie jednak zrobiłem by zaznaczyć, że gdzieś się jednak ruszyłem, chociaż pełnego obrazu one nie oddają.
Jutro żadna siła pogodowa mnie nie zatrzyma… idę na Branzberg.
Muczne, 4 czerwca 2010, piątek
Po nocy deszcz nie przestaje padać więc spokojnie po śniadaniu czekam na jakiś znak, że może choć na trochę deszcz zelży w swej intensywności. Nie muszę się śpieszyć, dziś mały wypad na wschodnią część pasma Jeleniowatego, by poddać się ostatniej modzie i odnaleźć miejsce po dawnej gajówce. Kiedyś przeszedłem całe pasmo i tylko w tym miejscu zatrzymałem się na kilka sekund by pomyśleć „to chyba tu była” i… poszedłem dalej. Wtedy nawet nie specjalnie byłem zadowolony, że wybrałem się na to pasmo. Nic tylko las z małą przecinką i to często nawet zarośniętą. Ale to już kilkanaście lat temu było. Dziś i artykuł w miesięczniku Bieszczady i dyskusja na Forum wyznaczyła swoisty trend. Tak nawiasem jeszcze wspomnę, że na innej mapie pasmo to ma nazwę Jasieniów, hmmm… czyżby jakiś powrót do starej nazwy? Jak do starej to prędzej powinno stać Jałynowaty.
Szukałem też o samym Brenzbergu ale nic specjalnego nie znalazłem.
Jest bodajże godzina 12.30 jak przestaje padać, chociaż koloryt i sama wysokość chmur nic nie wskazuje by wody zabrakło na górze. Dla mnie to znak, że teraz muszę ruszyć i to szybko.
Wychodzę z Mucznego drogą na południowy-wschód i dochodzę do wcześniej już przyuważonego kamienia. Nade mną kołuje jakiś ptak, chyba kruk(?)… dobry to czy zły znak?
Polanka z łąką, strumyk Muczny a dalej wystarczy się trzymać widocznej drogi zrywkowej niczym nici Ariadny. Ale wcześniej trzeba przejść przez strumień! Ja z pewną nonszalancją wchodzę na zwalone drzewa, niczym na mostek i przechodzę… mój pierwszy chrzest w Bieszczadach, pierwszy bo jakoś zawsze mi się do tej pory udawało przechodzić tego typu „ułatwienia” na sucho. Już prawie byłem na drugim brzegu, już witałem się z gąską i… noga się poślizgnęła na śliskim balu. Na szczęście tylko jedna noga a nie cały bo aparat miałem na szyi. Tak więc Andrzeju627, wodny czart i na mnie tu czekał, tylko szkoda, że filmującego Wojtka nie było. ;)
Dalej spokojnie już drogą do góry. Tego dnia, po ciągłych opadach, jest błotnista i z głębokimi kałużami. Wreszcie dochodzę na szczyt wzniesienia i widzę za drzewami ambonę (ostatnie zdjęcie). Oceniam, że doszedłem do poszukiwanego miejsca. Chodzę po straszliwie mokrej łące… jednak muszę przejść jeszcze kawałek drogą dalej. To jeszcze nie tu. Wokół w trawie wody po kolana i na drodze też mocno stoi w koleinach. Zaczynam się martwić czy obejdę całą polankę w poszukiwaniach.
cdn
Muczne, 4 czerwca 2010, piątek
Druga polanka jest bardziej przejrzysta. Patrząc od strony drogi, spory zarośnięty kopczyk, dalej stoi ambona. Tak, to ta polana, tu była gajówka. Zastanawiam się jak chodzić by jak najmniej mieć wody w butach. Podchodzę do kopczyka i odgarniam trawę, widzę, że to budowla uczyniona ludzką ręką i zapewne kiedyś była piwniczką. Jest nawet otwór ale w środku stoi woda i nie mam pewności czy głęboka. Ciężko się chodzi po polanie mając świadomość, że woda jest powyżej kostek a w niektórych miejscach nawet głębiej. Po chwili już nie ma to znaczenia, że wcześniej cała moja lewa noga skąpała się w strumieniu, teraz w obydwu butach chlupie. W czasie powrotu woda zostanie z nich wypompowana a skarpety z coolmaxu zniwelują uczucie wilgoci. Spenetrowałem część polany z lewej strony i już nic ciekawego nie zauważyłem, chociaż mam podejrzenie, że po lewej stronie kopca z kamieni była zapewne studnia albo to tam stał dom bo jest jakieś niewielkie obniżenie, no ale mogę się mylić. Widać też stare zdziczałe drzewa owocowe.
Po prawej stronie rzuca się w oczy nasyp w formie usypanego okopu i nad tym się zastanawiałem do czego mógł służyć lub jakie miał znaczenie dla mieszkańców. Leży też zwalony stary pień drzewa.
Gdy będzie tutaj bardziej sucho można się pokusić na uważniejsze obejście tego miejsca. Polana ma swój urok i zaciekawia, że nie zarosła przez tyle lat samosiejkami.
Droga w głąb Jeleniowatego jest zalana wodą z potwornym błotem. Nie będę szedł dalej by odszukać drzewo kasztanowca, który rośnie, jak potwierdza to leśniczy z tego rewiru, mały kawałek dalej. Na dziś styknie… wracam.
Na dole, przechodzę „mostek”, tym razem ostrożnie i łażę po ukwieconej łące by przyjrzeć się „co w trawie piszczy”. Kwiatki i jakieś tam żyjątka wrzucę przy okazji w odpowiedni dział forum by botanizujący mogli mi podpowiedzieć cóż tam poznajdowałem.
Będąc na asfalcie stwierdzono „w górze”, że czas mój się skończył, więc można znowu lać wodę. Zmoczony wchodzę do dawnego Hotelu Muczne by rozejrzeć się co tam dają do zjedzenia, hmm… kapryśny jestem i idę do Carpathi na obiad.
Mogę stwierdzić, że od strony turystycznej to dzień się zakończył ale do nocy został jeszcze spory kawałek czasu. ;)
cdn
Recon kupiłbyś sobie jakie gumofile, a nie w trampkach po deszczu chodzisz.
sir Bazyl
22-06-2010, 21:35
Recon kupiłbyś sobie jakie gumofile, a nie w trampkach po deszczu chodzisz.
Ważne, że się nam Recon nie utopił, gdyż znaki na niebie wyraźnie mu podpowiadały, żeby zasiąść w barze, a nie kusić los:
...Wychodzę z Mucznego drogą na południowy-wschód i dochodzę do wcześniej już przyuważonego kamienia. Nade mną kołuje jakiś ptak, chyba kruk(?)… dobry to czy zły znak? [/SIZE][/FONT]
"- Wiedział Pan, że go zabiło? - spytał Gwóźdź. - Skąd, panie Bojarski, skąd?
(...)
A dla Bojarskiego sprawa była prosta. Kruki. To się musiało tak skończyć.
- Pamiętasz - zwracał się tylko do Gwoździa, bo Podwójny przysnął - pamiętasz, jak dziś rano zatrzymał się tutaj przy smolarni Kopera, żeby zajarzyć?
- Pamiętam. Na zrywkę jechał.
- Przesiewałeś wtedy węgiel na siatce, nie mogłeś słyszeć. A ja go pytam: "Nie boisz się, Michał?" A czego?" "Skąd dziś drzewo zrywacie?" "Z Mohylnej". "To popatrz - mówię mu jeszcze - nad mohylskim lasem dwa kruki chodzą". widać stąd było, jakby kto dwie kropki nad drzewami pomalował. Niczego się nie bał. Pojechał...
- Pan by nie pojechał?
- Nigdy.
(...)
- Nigdy - powtórzył stary smolarz - Za krukiem śmierć się wlecze. Jak welon za wdową. Gdy ci na kominie usiądzie, możesz od razu testament pisać. a on siedzi i czeka. Może i miesiąc sterczeć, ale wie, ze się doczeka. (...)"
Jerzy Janicki "Hasło".
batmanek
23-06-2010, 12:05
hm.......
koledzy ...
a może kilka zniczy :!: ..dla kolegów z wypałów.....znamy ich..
dla Leszka.....
dla ...Grzesia........
z okolic Mucznego..
kto znał to zapali ..... znicz...
pozdrawiam
wiechu
Muczne, 5 czerwca 2010, sobota
Od świtu nic nie pada, na niebie chmurki kłębiaste gatunku „pięknej pogody” zwiastujące cały pogodny dzień. I dobrze, bo tam gdzie idę chciałbym widzieć okolicę skąpaną w słońcu.
Mechanicznie pakuję w plecak wszystko to co zawsze pakuję… kurtkę, jedzenie, wodę, mapy, aparat fotograficzny. Ostatnio nie biorę coś busoli a to za sprawką Oregona, którego przyczepiam do plecaka lub do spodni. Do paska jeszcze lornetka… hmmm, zaczynam się rozglądać za jakąś lepszą. W kieszenie jeszcze kilka szpargałów które się mogą przydać a niektóre oby się nie przydały i mogę schodzić na dół zakładać buty… no, są trochę wilgotne, ale pogoda jest łaskawa na ich osuszenie.
Koło Hotelu skręcam na Stuposiany, ale widzę jak podjeżdża busik z turystami na Bukowe Berdo zapewne, oni wysiadają a ja się pytam kierowcy czy będzie wracał. Dogaduję się, że za 5 zł od łebka dowiezie mnie do wskazanego miejsca. Mam więc z głowy co najmniej 4 km asfaltem, zawsze to coś.
Wysiadam przy bocznej drodze na Łokieć. Idę nią kilkanaście metrów i za stertą ułożonych metrówek odbijam w lewo w polną drogę. Początkowy odcinek nastraja optymistycznie lecz za pierwszym zakrętem widzę przedsmak co mnie czeka dalej. W sumie, po tylu dniach obfitych opadów, na co innego mogłem liczyć? Droga jest w tak potwornym stanie do wędrówki, że odbiera radość chodzenia. W dodatku jest rozjeżdżona w dniu dzisiejszym (świeże ślady) niczym po skończonym Rajdzie Camel Trophy na Sumatrze lub Borneo. Co jakiś czas zalatuje mi bliski smród niedźwiedzia a czasami nawet zbyt bliski. Ślady też są czasami tak świeże, że widać sączącą się wodę we wgłębienie odciśniętej przed chwilą w glinie łapy niedźwiedzia. Gdy smród czuję blisko to się rozglądam baczniej jak mi znika to idę swobodniej. Gdybym znał wcześniej tekst jaki przytoczył sir Bazyl to czując smród bym rozglądał się po niebie za krukami a tak walczyłem z gliną. Patrząc na to cholerstwo, które chciało mi zabrać buty pomyślałem czy aby go trochę nie zabrać dziś do Czarnej i tam w Baraku nie polepić czegoś pożytecznego z tego pieroństwa, że powiem delikatnie.
Marcinie wtedy to pomyślałem sobie, że kaloszki, ale takie sznurowane by nie zostały w błocie przy wyciąganiu z niego nogi, to nie byłby głupi pomysł zamiast butów trekingowych.
Mija mnie w pewnym momencie wóz terenowy z którym będę się widział kilka razy a z kierowcą nawet dwa razy pogadam, ale to później.
Błoto, już na samym szczycie Kiczery Dydiowskiej, poważnie się zmniejszyło, by za punktem kulminacyjnym pojawić się z jeszcze większą intensywnością i pokazać swoją moc na zmęczenie materiału ludzkiego w mojej osobie.
Aż nadchodzi moment, że las się wreszcie kończy i ukazuje się piękna łąka ba… przepiękna łąka.
cdn
Ha! Skąd ja znam tę drogę i to błoto. Jak szliśmy też był piękny dzień, ba, upalny, ale wcześniej też padało. Byłeś raptem 3 tygodnie później. Ciekawym, czy z rzeczy praktycznych miałeś cóś, co mieści się w kieszeni na piersi, a do tego miejsca pasuje wprost bajecznie.
bertrand236
24-06-2010, 23:08
Mi tam na piersi się nie zmieściło
Mi tam na piersi się nie zmieściło
No tak. Twoim to można by obdarować kilka piersi:grin:.
bertrand236
24-06-2010, 23:24
Ale produkcji PiotrkaF było. Ja tylko niosłem.... i rozczęstowałem również siebie.
Muczne, 5 czerwca 2010, sobota
Piskalu, no cóż mogę dodać w temacie tego „czegoś co mieści się w kieszeni na piersi”… gdybym miał tam, na tej łące, zostać na noc, to zapewne coś bym dla siebie zabrał. Nie miałem jednak tego zamiaru a i łamać swojej zasady także nie chciałem (chociaż, raz dla pana Majsterka złamałem, hmm, pisałem gdzieś o tym wcześniej ). O piersiówce później też jeszcze wspomnę.
Idę śladami kół samochodowych i rozglądam się po polanie. Ślady skręcają w prawo i dochodzą do chatki przy której krzątają się dwaj panowie, właściwie, jak się dowiaduję, to ją naprawiają. Wymieniamy uprzejmości (przez płot bo „teren prywatny”) i uprzedzając nasze drugie spotkanie, gdy już wracałem a oni stali w tym błocie bo poszło zawieszenie w terenowym samochodzie, dowiaduję się, że… łąka ma czterech właścicieli, ten z tej chatki właśnie odkupił jedną z tych czterech części i naprawia podwalinę domku, już swojego… właścicielem największej części jest profesor B. z Krakowa na którego terenie stoi druga chatka. To tak w skrócie.
Idę więc teraz do tej drugiej, ciągle się rozglądam wokoło… tak tu pięknie. Teren znajduje się na małej górce w zakolu Sanu, którego pobłyskujące fale widać w oddali. Za doliną rzeki jest zbocze góry. Widać też pobłyskujący w słońcu blaszany hełm cerkiewki w Dydiowej. Świeci pięknie słoneczko, leniwie płyną chmurki, ech…
cdn
Muczne, 5 czerwca 2010, sobota
__________________________________________________ ______________________________
Hmmmm, przy zmianie wizualizacji Forum coś poznikało z opisów więc tak w skrócie…
Z jednej chatki przenoszę się spacerkiem do drugiej, niewiele od siebie oddalonej. W linii prostej nie widzą się bo rozdziela je mały wzgórek porośnięty trawą. W „Dydiówce” właśnie przebywa para dwudziestokilkuletnich ludzi, są trzeci dzień i jeszcze trochę chcą zostać. Ja przysiadam się na ławeczce na odpoczynek i małe co nieco. Narzekają na nie wynoszone śmieci, ale chatka była wewnątrz czysta. Pogadaliśmy trochę o łażeniu po Bieszczadach a gdy nadarzyła się okazja postanowiłem koło chatki schować, dla czytelnika Forum, mały skarbczyk od Recona. Jest zakopany…. patrząc na front chatki to w lewo odchodzi ścieżka nad strumyk a od niej odchodzi ścieżka do kibelka i właśnie pomiędzy tymi ścieżkami pod pierwszym drzewem można troszeczkę pokopać (ten kto odkopie to proszony jest dać tutaj znać by inni już nie szukali a i moja ciekawość zostanie jakoś zaspokojona).
Po pożegnaniu się obszedłem jeszcze łąkę wzdłuż i w szerz ale bliżej Sanu podejść nie mogłem tak spora woda stała w trawie. Piękna łąka! Kilka mi się nawet przypomina by tylko wspomnieć łąkę wokół Ryli, łąkę w pobliżu Rosochatego, łąkę na dawnym Rosolinie (szkoda, że już jest koszona)…
Kończąc swoisty obchód kieruję się teraz ku ambonie bo czuję, że z niej na pewno będę miał przednie widoki.
ps. uffff.... pierwszy post na "nowym" Forum i po nowemu wstawianie zdjęć
cdn
192931929219291192901928919288192871928619285
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
Muczne, 5 czerwca 2010, sobota
Wchodzę na dość wysoką ambonę z której roztacza się wspaniały widok, widzę pierwszą chatkę. Oj chciałoby się tutaj przespać i popatrzeć jak się budzi dzień, jak wstaje słońce, jakie zwierzęta rano się tutaj kręcą…
Siedzę na tej wierzy i aż mi się nie chce schodzić, słoneczko zasłonięte daszkiem już tak nie praży, wieje przyjemny wietrzyk, przez lornetkę widzę jeszcze stare graniczne sowieckie zabezpieczenia przed tymi co chcieliby zwiać do komunizmu, ech… bajkowa okolica.
Czas jednak wracać, przede mną zaś ta błotnista droga i smród niedźwiedzi. Błoto nic nie podeschło, woda nadal stoi w rozlewiskach, pełno świeżych śladów niedźwiedzi i nawet jeden zaskakująco niedawny bo dosłownie kilkanaście sekund wcześniej zostawiony w koleinie. Woda się dopiero sączyła w odciśnięte łapą zagłębienie a tak z 20 sekund wcześniej przejechał samochód terenowy no i ten charakterystyczny smród.
Mijam w pewnym momencie samochód i słyszę jak kierowca mi mówi „szlak trafił zawieszenie”. To jest cena dowozu materiału budowlanego do tej pierwszej chatki . Na styku z drogą na Łokieć robię mały odpoczynek, mija mnie peleton rowerzystów jadących do Tarnawy Niżnej. Nie dali się nabrać na „proszę okazać pozwolenie na wjazd na teren BPN” chociaż jakaś konsternacja nastąpiła. ;)
cdn
19306193041930319302193011930519307
Muczne, 5 czerwca 2010, sobota
Mijam nieczynny wypał, teraz do Mucznego już asfaltem i całkiem prawie z górki a to jakieś 4 z małym kawałkiem kilometrów. Nie zatrzymuję nielicznych samochodów by nie narazić ich właścicieli na ubrudzenie dywaników i siedzeń. Słońce świeci i przypieka moją prawą stronę aż skóra skwierczy. Już wolę to niż ciągły deszcz więc nie marudzę.
Około 17 jestem w Arnice, teraz podkręcam tempo, szybka kąpiel i lecę do Czarnej do Baraku na „RękoCzyny”. Przed Galerią wielki subotnik… kładą właśnie nowy asfalt by przed Barakiem było jeszcze piękniej. Jest kilka osób w środku na „Rękoczynach” ja witam się z panią Różą, Krzysztofa nie było, chyba… upał zmógł ;) Kupiłem jakieś pamiątki, szczególnie podobał mi się rzeźbiony Chrystusik ustylizowany na wędrowca bieszczadzkiego. Miła pamiątka bo teraz co na niego spojrzę to kojarzę z nim i łazikowanie po Bieszczadach, i Czarną, i Barak i czerwcowy długi week .
Obiad Pod Czarnym Kogutem i tam pierwszy raz w życiu zjedzony dodatek kiszona papryka nadziewaną kiszoną kapustą, pyszna.
Czas mojego pobytu prawie minął, jeszcze tylko kilkanaście godzin i rano wyjazd. Ale przed wyjazdem będzie jeszcze śniadanko no i noc. J
193091931019308
Muczne, 6 czerwca 2010, niedziela
Około 10 rano wyjeżdżam, nadal przepiękna pogoda. Gdzieś tuż pod Tarnowem brutalne dotarcie rzeczywistości , czyli to od czego cisza medialna w Mucznem mnie odgrodziła… od tego co dzieje się poza tą osadą. Ja sobie jakby nic jadę a tu nagle staję nad przepaścią po zerwanym moście, spory objazd i znowu zerwany most, ogromny korek w Tarnowie i obraz ludzi walczących ze skutkami powodzi, gdzieś dalej głęboka na 20 cm i przelewająca się przez jezdnię cofka do Wisły, obrazy zawalonych domów, obrazy siły wody jaka się przelała przez wsie i miasteczka, unaocznienie żywiołu z zamienionych strumyków i rowów odwadniających, sterty worków z piaskiem, ciężarówki z padłymi zwierzętami, zmęczone i zapłakane twarze ludzi obok których przejeżdżałem. Jakiś to dyskomfort i zderzenie dwóch światów… z jednej strony człowiek wracający z wypoczynku a z drugiej strony człowiek z różnymi odbiciami niedawnych wydarzeń na twarzy. Jak patrzeć tym ludziom wtedy w oczy? Nie mogłem robić zdjęć… nie miałem takiej odwagi i wcale nie żałuję, chociaż tyle było do uwiecznienia w pamięci elektronicznej…. Mam to w pamięci swojej…. w swoim umyśle. To obrazy które jednak się inaczej widzi na żywo niż w telewizji. Straszne i niesprawiedliwe to wszystko. Chociaż patrząc na miejsca gdzie stały domy to nieraz aż się dziwiłem odwadze, że tam ktoś się pobudował… no tak ale czy ktoś wtedy myślał, że coś takiego może nastąpić?
Teraz tylko czekam na 17 lipca by znowu wrócić w Bieszczady!
W poście 349 nie weszły zdjęcia...
193121931719315 19316193141931119313
Od 17 lipca od godziny 4 rano jestem znowu w Bieszczadach. Na relacje jednak poczekacie do sierpnia gdy wrócę. Na razie jest ładna pogoda, za mną parę spotkań z Forumowiczami a już szykują się następne. Pozdrawiam.
Czekamy, Reconie! I zazdrościmy...
bertrand236
21-07-2010, 20:27
... za mną parę spotkań z Forumowiczami a już szykują się następne. Pozdrawiam.
Coś wiem na ten temat.
Pozdrawiam
17.07.10 (Sobota)
Na miejscu jestem o 4 rano, słońce już szykuje się do pobudki, jeszcze ociąga się by wyjść zza Działu, ale brzask już widać. Jaskółki jeszcze w swych ulepionych gniazdach śpią… później zauważyłem, że wylatują gdy słońce dopiero w całości się pokaże i gdy pisklaczki zaczynają się domagać papu. Tym razem ich pierwsze śniadanie ja prześpię. Gdyby nie szemrząca Jabłonka to byłaby idealna cisza. Sen więc przychodzi szybko. Koło południa jadę do Leska do Szelców na słodkości a później wracam na Dni Cisnej bo o osiemnastej ma dać po garach Viperaberus z 4dzikami. Koncert się opóźnia pół godziny, tuż przed jeszcze melduję się naszemu koledze z Forum, że jestem i tym razem zdążyłem. „Rozkwitali” jak zawsze dla mnie rewelacja. Niestety przed końcem muszę się zbierać bo w pobliżu Dwernika-Kamienia czeka już na mnie Mavo. Aż w Cisnej czuję jak coś pitrasi, co na miejscu się potwierdza. Tylko się tam zjawiam a Prezes Zbieraczy Kitu łapie za żeliwny saganek i wyciąga go z ogniska. Z saganka wylatują ziemniaczane talarki z czosnkiem niedźwiedzim i jeszcze inne dodatki, później są jeszcze pstrągi z foli z ogniskowego żaru i… czas chyba wariuje bo nawet nie wiem kiedy przekracza północ… to sprawka małego i dużego Jasia i całej rodziny. Można z nimi przegadać życie. Cholernie się cieszę z tej znajomości, której początki sięgają zeszłorocznego KIMB-u. Wracam więc w środku nocy, co stwarza okazję do spotkań ze sporą liczbą płowej i innej leśnej zwierzyny. Zanosi się, że trochę dłużej pośpię w niedzielę.
1957619575
cdn
Muszę się koniecznie wtrącić, bo mam takie same miłe wspomnienia z pobytu na ranczo Mavo. Czasu brakło na rozgowory, a pstrągi...mmmm! Wrócić by trzeba!
Czekam 14 i 15.:-D
Prosze nie kadzic
18.07.2010 (Niedziela)
Nie spałem zbyt długo, ciągnęło mnie by połazić.
Zazwyczaj kilka dni przed wyjazdem w Bieszczady dopinam plany lecz tym razem nawał pracy totalnie zabrał mi czas na te przyjemności. Jeszcze w dniu wyjazdu, gdy miałem już urlop ściągnięto mnie do pracy. Pakowanie też było na wydechu ale tutaj mam to opanowane… rzeczy są zawsze gotowe i prawie w jednym miejscu, zgarniam tylko do torby, chwila wyliczanki czy wszystko zabrałem i można jechać.
Na ten pobyt nie planowałem zbyt wielu wędrówek, tym razem trochę więcej niż zazwyczaj miało być takiego jakby wczasowania. Hmmm, o kompromisie można całkiem niezłą rozprawkę filozoficzną napisać… nie, nie… nawet jej nie zacznę.
W planach było, by któregoś dnia odnaleźć chatkę koło mojej noclegowni. Nie byłem w niej, nie wiedziałem gdzie jest, chociaż orientowałem się, że blisko. Poczytałem trochę w Internecie, wyłowiłem jakieś wskazówki i… kurcze, miałem mgliste pojęcie.
Dziś postanowiłem jednak ją odnaleźć. Już na początku postanowiłem sobie jednak mocno ułatwić te poszukiwania i zadzwoniłem do Wojtka1121 po jakieś wskazówki. Otrzymałem jedną tylko, jak się później okazało, on to powiedział niezbyt precyzyjnie a ja zbyt precyzyjnie tą wskazówkę zrozumiałem i ruszyłem ku przełęczy oznaczonej na mapie okolic Gminy w której przebywałem jako 704 m. Ba, spenetrowałem nawet boczną drogę i nic. Na wspomnianej przełęczy oprócz ambony nic nie znalazłem a po drodze także nic. Została więc druga alternatywa i ta była już szczęśliwsza bo chatkę zobaczyłem zanim znalazłem do niej ścieżkę. Chwila i już ją otwierałem. Przeczytałem wpisy w książce pobytów i sam się także wpisałem. Zabawiłem tam z godzinę. Stojąc na ganku i wpatrując się w płynący obok strumyk zauważyłem od razu jak zbliża się bertrand236. Od razu skumałem, że Wojtek1121 już nadał sprawę i skojarzył Forumowiczów, którzy byli blisko siebie. Pogadaliśmy trochę i…. bertranda karawanem wróciliśmy do jego kwatery. To był pierwszy powrót bo i był drugi. Musiałem tylko trochę się ogarnąć i coś zjeść w swojej kwaterze. Po piwku i po pogaduszkach już w całkowitych ciemnościach wracałem do siebie.
Dodam jeszcze, że wcześniej mijaliśmy (ja nawet, wcześniej i później, kilka razy) leśniczówkę w której najwidoczniej cały czas coś się działo… chyba następowała zmiana pokoleniowa?
195911959319594195961959719599195981959519592
cdn
Zero drewna przy kominku czy tylko mi się wydaje, że nie ma nic poza gałązkami jakimiś?
;-((((
bertrand236
05-08-2010, 12:16
Tam często tak jest.
19.07.2010 (Poniedziałek)
Zawsze mi było nie po drodze do Myczkowiec by zwiedzić w ośrodku Caritasu „Centrum Kultury Ekumenicznej” , teraz miałem to jednak w planie.
Zacząłem od zwiedzenia Ogrodu Biblijnego z specyficznym zapisem teologii biblijnej i zawierającego biblijną historię zbawienia.
1962119620196141961819619196151961619617
cdn
Następnie długo oglądałem kolekcję 140 drewnianych makiet świątyń w miniaturze w skali 1:25 pochodzących z Polski, Ukrainy, Słowacji, Rumunii i Węgier.
1962919628196271962619625196241962319622
cdn
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
Trochę już mniej poświęciłem czasu mini ZOO, chociaż patrzyłem jak urzeczony na pierwsze ostrożne kicanie kilkoro, niedawno przyszłych na świat, maluchów miniaturowych królików. Uwagę moją też zwracał dumnie chodzący na swobodzie nasz polski bociek a także już na zapleczu w podwórzu kilka baraszkujących w stercie drewna maleńkich kotków.
Jeszcze tylko w kawiarni kawa i ciastko i pojechałem na pobliska tamę. Zbyt późna pora ograniczyła próbę zwiedzenia wnętrza elektrowni w Solinie, ale przy jakiejś okazji chciałbym tam zajrzeć.
I tak mi dzień mijał na takim „wycieczkowaniu” i wcale nie żałuję ewentualnego chaszczowania lub dreptania po górach. Tym bardziej, że cały Ośrodek Caritasu wraz z przesłaną ideą bardzo mi się podobał.
196351963419633196311963019632
cdn
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
20.07.2010 (Wtorek)
Startuję z pod Zajazdu pod Sosnami trochę przed Berezką. W planie mam dziś dotrzeć czerwonym szlakiem spacerowym do cmentarza w dawnej Bereźnicy Niżnej i tym samym szlakiem wrócić . Mała pętelka z bezpośrednim dojściem do cmentarza, tak przynajmniej jest na mapach które posiadam… spacerek na góra 3 godziny.
Idę szosą pod górkę i dochodzę do szlaku który tą drogę przecina idąc od strony kościoła w Berezce. Jest po deszczu więc zapowiada się brodzenie, ale dla mnie to w tym roku nie pierwszyzna. Na początku ładne koszone łąki, po kilku minutach widzę lisa jak zapatrzony w jakieś tropy dość blisko mnie dopuścił do siebie i nawet pozwolił się sfotografować. Łąka ta jest zresztą idealna do podglądania zwierząt które wychodzą tutaj z lasu. Docenili to też myśliwi stawiając w pobliżu ambonę. Idę lekko pod górkę w las, droga staje się niezbyt przyjemna do „spaceru”… błoto, głębokie koleiny i stojąca w nich woda. Obserwuję też ślady ludzi, nawet widać jak jakieś dzieci szły na bosaka po tym błocie, są dość świeże ale ciekawe, że w obu kierunkach. Znaczy się… spacerują tędy ludzie ale i szybko wracają. Po chwili droga staje się coraz bardziej zarośnięta, na drzewie wisi tabliczka „Wycinka drzew – wstęp wzbroniony”. Widocznie ta tabliczka a także dość nieprzyjemna i zarośnięta ścieżka mocno zniechęca turystów do dalszej wędrówki i… zawracają, widać to po śladach. Idę dalej, na drzewach są znaczki ale ścieżka to była tutaj chyba z 5 lat temu. Spacerowicza(!) może to zniechęcić do dalszego wędrowania. Lekko podchodzę pod Kamieniec 521 m i zaczynam się zastanawiać czemu ciągle dalej idę na północ a powinienem zacząć skręcać na wschód. Baczniej się rozglądam po znakach ale dalej się przedzieram przez krzaki. Nikt tędy nie chodził od dość dawna, szlak (spacerowy) jest kompletnie nieprzetarty. Czas też mi wskazuje, że powinienem już skręcać w stronę Bereźnicy Niżnej, jednak gdy dochodzę do dolinki przez którą płynie jakiś strumyk zaczynam podejrzewać, że tego skrętu nie ma i szlak ma się inaczej niż ten na mapie. Nie sięgam po GPS-a, na niego jeszcze nie czas. Zaczynam powoli podchodzić pod górkę, aż w pewnym momencie nawet dość stromo . Sięgam po mapę i… jak nic wchodzę na Grodzisko 556 m, ale kurcze tam nie szedł przecież żaden szlak. Jak już jestem na szczycie sięgam po Oregona i jak w mordę strzelił jestem na szczycie Grodziska. Na czubku wzniesienia trzy betoniki po jakiejś wieży ale z ubiegłego wieku a nie ze średniowiecza. Teraz pytanie jak ta spacerówka schodzi, bo myślę sobie, że wrócę najwyżej szlakiem zielonym. Schodzę teraz z tego wzniesienia, wciąż na północ, czyli zapewne dojdę do drogi i tam spotkam się z zielonym szlakiem i… tak faktycznie jest. Po drodzę, a tutaj już trochę widać, że od tej strony czasami ktoś wchodzi, mijam tabliczkę „Rezerwat przyrody – Przełom Sanu pod Grodziskiem”. Wreszcie jest polna droga a za chwilę dochodzi zielony szlak.
1966919668196631966419666196651966719670
cdn
Mijam jakieś myczkowieckie opłotki, spotykam też ludzi, którzy dotarłszy na skraj cywilizacji postanawiają jednak zawracać widząc to co dalej może ich spotkać. Niestety mają rację, połączone szlaki czerwony spacerowy i zielony nie są zbyt wydeptane i wchodzą w jakieś wysokie trawy. Jest tabliczka… do cmentarza 30 minut. Ciekawe kto to obliczał… chyba kosiarka jechała przed nim albo se pierdyknął z głowy ten czas. Przez jakiś czas jeszcze jakoś mi się szło ale w pewnym momencie szlaki zniknęły, skończyła się nikła ścieżka i dalej postanowiłem iść brzegiem Bereźnicy, skacząc po kamieniach. Dobrze, że strumyk nie żył opadami. Wspomnę, że trochę wcześniej idąc trafiłem na stary kawałek ściany jakiegoś budynku. Gdy brzeg się mocniej podniósł, postanowiłem jednak wspiąć się i poszukać szlaku na pojedynczych drzewach. Trawa nadal wysoka i żadnej ścieżki. Wreszcie trafiam na szlak na drzewie. Kto tędy ostatnio szedł i kiedy?
W pewnym momencie szlak zielony rozchodzi się z czerwonym spacerowym. Ja idę czerwonym bo chcę do cmentarza dojść. Kiedyś przed wielu laty idąc zielonym z drugiej strony przegapiłem ten cmentarz a później mi się już nie chciało wracać. Wtedy szedłem z Terki do Leska a to był naprawdę kawał drogi na cały boży dzień wędrówki.
1967119672196731967419675
cdn
Teraz widząc to rozdzielenie się szlaków zauważyłem od razu cmentarz. Ciekawa historia z tym cmentarzem i warto o nim sobie poczytać. Nie będę się rozpisywał o nim, poniżej dam link do wiadomości o nim. Cmentarz położeniem przypomina mi jakoś ten z Caryńskiej.
196841968319682196811968019679196781967719676
cdn
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
Dalsza droga to tak jak się spodziewałem, to prawie autostrada (przecież jakoś muszą dojeżdżać samochody) i nawet dość urocza, ciągle zmieniająca się jej forma, fajny las, łąki które malowniczo się wkomponowały w krajobraz. Pod ulęgałką, na środku takiej rozległej łąki, z przepięknymi widokami zrobiłem sobie popas dla ciała i ducha, wcześniej, tylko krótszy, zrobiłem na Grodzisku, a czasu trochę minęło, więc na odpoczynek zasłużyłem. Zanim usiadłem to skręciłem w prawo w pomarańczowy szlak spacerowy, co było dobrym posunięciem. Raz, że skróciłem sobie drogę a dwa to te piękne widoki. Tym pomarańczowym dochodzę do kilku zabudowań a tuż za nimi, tak historycznie patrząc, to już jest właściwie miejsce podworskie. Urokliwe miejsce z małymi stawikami, ładnie skoszoną trawą, pasące się dzikie sarenki. Piękne miejsce! Pomarańczowym dochodzę znowu do czerwonego szlaku no i łąki na której spotkałem lisa. Wracam więc, mały kawałek, tą samą drogą do Zajazdu co zaczynałem wędrówkę. Podsumowując… w pierwszej części było trudno, brudno i mokro a w drugiej ślicznie i miło… ładna przemiana wędrówki. Polecam więc trasę każdemu kto takie odmiany lubi.
Teraz tylko wybrane dane z GPS-u: długość trasy – 12.250 km, całkowity czas przejścia – 6.38 h, średnia prędkość rzeczywistego ruchu 5,1 km/h, najwyższa wysokość 553 m, najniższa 375 m. Jak spojrzałem, że przeszedłem tylko trochę więcej niż 12 km to aż nie wierzyłem… myślałem, że grubo ponad 20. Czyżby trafnie określiła cecylia w swoim poście Psełdobiesy (niestety został usunięty przez moda i boję się cytować by nie przekręcić jej, może i trafnego, określenia) przejścia 10 km?
1968819686196891968719685
cdn
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
Wspomniałem o tym linku do wiadomości o cmentarzu w Bereźnicy Niżnej... podaję teraz wraz z dwoma innymi które do ewentualnej wycieczki się przydadzą.
http://www.bieszczady.net.pl/bereska.php (http://www.bieszczady.net.pl/bereska.php)
http://www.bieszczady.net.pl/bereznicanizna.php (http://www.bieszczady.net.pl/bereznicanizna.php)
Miałem też fajny link do opisów kapliczek w Myczkowie ale są jakieś problemy z jego otwarciem lub z wejściem na sam portal bieszczady.info, jeśli zrobi się drożny warto też i do niego zajrzeć.
http://www.bieszczady.info.pl/numer-17-kapliczki-i-krzyze-przydrozne-w-myczkowie.html (http://www.bieszczady.info.pl/numer-17-kapliczki-i-krzyze-przydrozne-w-myczkowie.html)
cdn
Dzięki. Ostatnio intensywnie myślę o tamtych stronach.
21.07.2010 (Środa)
Wreszcie idę na spotkanie z Żerdenką, ciągnie mnie do tych osad i wsi, które są na uboczu, bez drogi przejazdowej, PKS-u, sklepu… Gdzieś widziałem wpis „w Żerdence nie ma nic ciekawego”, a czy zaraz ma być tam jakiś pomnik?... jakaś geologiczna/przyrodnicza/historyczna odchyłka od normalności? Słyszałem głosy… i po co tam iść? Mnie jednak tam ciągnęło, ciągnie mnie też ostatnio do bieszczadzkich leśnych dróg, którymi głównie jeździ transport leśny albo czasami są już nawet nieprzejezdne.
Ruszam z Zahoczewia… w planie dojście do Żerdenki, przejście do Żernicy Niżnej i powrót do punktu wyjścia… skręcam w lewo na całkiem nowy mostek nad potokiem Ruchlin, dalej już prowadzi mnie droga asfaltowa… dawno był chyba kładziony ten asfalt. Mijam pierwszy czynny wypał, jak wskazuje mapa okolic Baligrodu, to ma być ich w sumie cztery, dochodzę do kapliczki znajdującej się na niewielkim wzniesieniu z prowadzącymi do niej betonowymi schodkami. Jest zadbana, są świeże kwiatki… to zapewne zasługa pracowników znajdującej się w bliskim sąsiedztwie retorty. Przekraczam granicę między Zahoczewiem a Żerdenką i znowu po prawej stronie wypał z gotowymi do podpalenia retortami. Dochodzę do skraju wsi, po prawej stronie sztuczne jeziorka przepływowe a po lewej już pierwsze oznaki, że teren ten może się podobać i fajnie tu sobie postawić chałupkę wypadową.
Jak kiedyś ogłosiłem plany wypadu do Żerdenki to w tym chyba miejscu miano czekać na mnie z gąsiorkiem nalewki, plany przesunęły się na dziś ale wolałem już nie ogłaszać nowego terminu bo teraz chyba czekano by z osinowym kołkiem a życie… coraz bardziej mi się podoba. Z pobliskiego domu, z balkonu, zawołał facet do mnie „czego tutaj szukam”, bo stanąłem i się zastanawiałem czy nie skręcić w prawo na mostek czy jednak jak miałem w planach, dojść do krańca wsi i dopiero wtedy zmienić kierunek, ja odpowiedziałem „zastanawiam się czy teraz skręcić na Żernicę czy później”… „ano teraz najlepiej, a w ogóle to New York Żerdenka City wita!!!!”. Już spory kawałek odszedłem a wciąż jeszcze słyszałem z oddali ciągle powtarzane „prosto aż do ambony a później w prawo!!!!…. prosto aż do ambony a później w prawo!!!!…. prosto aż do ambony a później w prawo!!!!….”
Kawałek za mostkiem po lewej stronie cmentarz z już powojennymi nagrobkami, stare groby są niewidoczne. Obszedłem wszystkie, chwila modlitwy i zadumy i idę do pobliskiej budowy a raczej zręcznie przebudowywanego domu. Tam odpocznę bo widzę, że nikogo w nim nie ma.
197011970019697196941969819699196931969519696
cdn
Podczas odpoczynku w podcieniu restaurowanego domu zastanawiam się którą drogą pójść? Na mapie mam dwie… jedna idzie poniżej tego domu, jest częściej używana no i na mapie ma swój ciąg, ta druga idąca powyżej domu, jest mniej używana, idzie na łąki i na mapie się gdzieś tam urywa. Wybieram pierwszą tą poniżej. Idę nią sporo powyżej potoku Silskiego i wchodzę w las. Droga do pewnego momentu jakoś tam wygląda, kończy się jednak na jakimś karczowisku a z prawej strony mam bardzo podmokły teren opadający w stronę wspomnianego strumyka, powyżej masę gałęzi, krzaków jeżyn, chaszczy… marnie widzę przeprawę przez te zapory i postanawiam wracać do tej drogi powyżej domu. Tracę godzinę na to. Panuje wściekły upał jakiego jeszcze w Bieszczadach nie uświadczyłem, w słońcu na pewno jest grubo powyżej 40 stopni, żadnego wiaterku, parno, wprost mnie czasami zatyka. Wchodząc na drogę spotykam mężczyznę idącego grabić siano. Rozmawiam z nim około 15 minut, chce sprzedać całą tą łąkę ale kwoty rzuca dość spore, rozmawiam o tutejszym życiu, wskazuje gdzie kto kupił ziemię, o spotkaniach z wilkami a ja mu o tegorocznym spotkaniu z niedźwiedziami… on idzie do roboty, ale wskazuje jeszcze na horyzoncie ambonę bym się na nią kierował a za nią bym skręcił w prawo. Idę drogą a właściwie śladami kół samochodów dojeżdżających do wieży dla myśliwych. Skręcam w prawo ale nie widzę by droga ta była uczęszczana, ot przejechał z 2-3 lata temu jakiś traktor, narobił koleiny i tyle. Mam dziwne wrażenie, że po skręcie w prawo a później na wprost to jednak coś jest nie tak z tym wędrowaniem. Słońce w zenicie i nagle zaczyna padać dość obfity deszcz, później tylko pada, nie zakładam nawet kurtki przez tą parówę w powietrzu… sięgam po Oregona i widzę, że robię cały czas lekki łuk w lewo idący tak bym się znalazł gdzieś na końcu Bereźnicy tuż przed szlabanem kończącym drogę i wyznaczającym dalej teren prywatny. Trzymam się jednak tych kolein i idę po mokrych krzakach i trawie zarastających koleiny i często stojącej w nich dość głębokiej wodzie. Wychodzę wreszcie na skraj lasu w pobliżu Patrola 613 m i Bani 606 m. Na mapie okolic Baligrodu oznaczono ten punkt jako widokowy bo też i widoki są przednie. Ku mojemu zaskoczeniu paręnaście metrów ode mnie schodzi w dół mocno wysłużona droga asfaltowa. Robię mały odpoczynek na małe co nieco i dla radości patrzenia. Słońce wściekle atakuje, intuicyjnie rozglądam się za cieniem a tu pusto, zresztą wszędzie na łące mokro, w oddali znowu ambona. Schodzę tą drogą w dół na końcu której jest stosowny szlaban i napis „teren prywatny, wstęp wzbroniony”, w Stanach właściciel miałby chyba prawo strzelać do mnie jako intruza. Za szlabanem już droga prosto do Zahoczewia.
19710197081971219711197091971319705197061970719704
cdn
I dodam jeszcze do tej relacj 2 fotki...
1971419715
Uffff, ależ praży, upał straszny, każdy najdrobniejszy cień to cel gdy idę ale teraz muszę dojść do cerkiewki i tam sobie zrobię dłuższy odpoczynek. Cerkiewka jest otwarta, więc wchodzę do wnętrza zobaczyć co się w niej zmieniło od listopada 2008 roku. Gdy już obejrzałem to na schodach przed wejściem mogłem wreszcie odpocząć. Za kilka minut zjawił się pan ze spalinową kosiarką i skosił trawę pomiędzy świątynią a drogą. Bacznie obserwowałem by wcześniej ode mnie nie odjechał, była to przecież okazja do zapytania z jakiej okazji to robi i na czyje polecenie. Odpowiedź była krótka, jest dopiero drugi dzień zatrudniony przez „Dolinę Ruchlinu Sp. z o.o. lub Fundację Doliny Ruchlinu”, może się to zgadzać bo rzeczka płynąca wzdłuż drogi to Ruchlin a i gospodarstwo znajdujące się naprzeciw cerkiewki może mieć taką nazwę. Prawdopodobnie to „Dolina Ruchlinu” odbudowuje cerkiewkę i chyba też kaplicę która jest bliżej Zahoczewia. To są moje domniemania więc wymagają też potwierdzenia.
Po odpoczynku ruszam dalej mijając cmentarz, który patrząc od mojej strony znajduje się bliżej niż kaplica. Cmentarz jest już ogrodzony i wykoszony z wysokiej trawy, widać też krzyże. Stoję naprzeciw na mostku pod którym płynie taki fajny strumyk… ach by tak do niego zejść i położyć się nie zważając na nic. Tak samo dalej, gdy idę, kusi mnie Ruchlin z takimi miejscami, że… jest od tej decyzji tylko - tylko. Na kilometr przed Zahoczewiem kończy mi się woda, w mózgu zaczyna coś bulgotać, powietrze nad drogą faluje i zniekształca obraz, brak cienia na poboczu, brak jakiegokolwiek podmuchu wiaterku, kurcze… czuję, że organizm się buntuje i wysyła sygnały „chłopie na dziś dość”. Biorę się w karby na ten ostatni odcinek i docieram do Zahoczewia.
Docieram też do swojej noclegowni, coś zjadam popijam zimnym żywcem i po kąpieli idę nad strumyk Jurczakowa, gdzie już wcześniej zrobiłem tamę z kamieni i mały, wąski przepust do biczy szkockich. Tam przez dwie godziny aż słońce schowa się za Lehowiska. Pomimo, że to górski strumień to woda była dość ciepła i nie wyciągnąłem nóg z niej przez cały czas a i kładłem się na płask też na spore chwile. To był błogostan dla ciała na koniec tak upalnego dnia.
Wieczorem rozmawiam z Wojtkiem1121 i już na jutro mam ustawiony dzień ale to dopiero jutro, teraz jeszcze uzupełniam elektrolity i płyny. Że też po wędrowaniu, po zejściu z gór tak cholernie smakuje zimny żywiec, w żadnych innych okolicznościach nie ma takiego smaku.
Ruszyłem równo o 10 rano i co zanotował GPS? Ano, że całkowity czas wędrówki wyniósł 5,20 h, że przeszedłem 13,67 km, czas rzeczywistego ruchu to 3,00 h, że średnia prędkość ruchu to 4,6 h, że najwyżej wszedłem na 571 m a najniżej zszedłem na 388 m. Ot taka ciekawostka, można więcej jeszcze się dowiedzieć… przekrój trasy, skan śladu na mapie… ot gadżecik dla próżnego człowieka ;)
http://www.bieszczady.net.pl/zerdenka.php (http://www.bieszczady.net.pl/zerdenka.php)
197231972119724197251972619722
cdn
22.07.2010 (Czwartek)
Zapomniałem dodać do poprzedniego dnia, że warto było wchodzić na wzgórze porosłe łąką i podziwiać położenie Żerdenki oraz Żernicy Niżnej znajdującej się już po drugiej stronie wzgórza, które rozdziela te wsie. Wycieczka godna polecenia dla tych co schodzili Bieszczady znajdujące się głębiej na południe.
To dotyczy dnia wczorajszego, ja jadę dziś poszwędać się trochę po Sanoku i spotkać się z Wojtkiem1121. Nie umawialiśmy się na godzinę więc na czuja wyjechałem a jakież było moje zdziwienie gdy wjechaliśmy do miasta w tym samym czasie. Posiedzieliśmy z pół godziny w Karczmie na terenie skansenu i Wojtek musiał się zbierać bo już Iras ponaglał go telefonicznie. Umówiliśmy się jeszcze na jedno spotkanie w schronisku w Komańczy Letnisku.
Jako, że wcześniej już po dwa razy widziałem zarówno Zamek jak i skansen więc tym razem chciałem połazić trochę po starówce i gdzie się da pozaglądać, wstąpiłem przy okazji na naleśniki „U Szwejka” i popróbowałem kaw „U Mnicha” (najbardziej smakowała mi kenijska). Poszedłem też przysiąść się do samego Dobrego Wojaka Szwejka, powąchać dymu z fajki, posłuchać jego opowieści o CK Monarchii, o Najjaśniejszym Panu i o pięknym Sanoku. Pozwolił mi się też ze sobą sfotografować.
Po trzeciej po południu zaczęło padać, więc czas pomyśleć o Komańczy, jeszcze w Zagórzu pizza w przydrożnej knajpce i… czym bliżej Komańczy tym potężniejsza ulewa, robi się dosłownie czarno. W schronisku chwilkę czekam na przybycie Wojtka z wnuczkiem Bartkiem i Irasem. Najpierw w środku a później na werandzie przegadaliśmy, głównie o Rumunii (były też filmy i zdjęcia z wcześniejszej ich wyprawy), parę godzin. Wojtek co chwila schylał się pod stół po wodę mineralną by rozmowa „się kleiła” ale, że oni rano wstawali więc trzeba było się żegnać… no, było już sporo po 22. I tak prawie minął następny dzień w Bieszczadach.
19733
cdn
23.07.2010 (Piątek)
Ruszam dość późno, no ale musiałem po wczorajszym spotkaniu trochę pomantykować by się zebrać. Zaczynam z pod leśniczówki Kalnica w górze ostro świeci słońce ale dziś przewiduję więcej cienia niż dwa dni temu. Za ostatnimi domami Kalnicy skręcam w lewo w drogę ułożoną z betonowych płyt, przechodzę bród na Tarnawce i idę skrajem łąki lekko w górę a po chwili wchodzę w las i wciąż cały czas w górę. Ścieżka dość mocno wydeptana i widać, że uczęszczana. Po przekroczeniu 600 m zaczynam obserwować Oregona kiedy mi zaświeci 620-625 m (tak mam na mapie okolice Baligrodu) bo wtedy muszę po prawej stronie ścieżki szukać kapliczki ze źródełkiem, które podobnież ma moc uzdrawiania. I tak faktycznie jest ale i bez Oregona by się obeszło bo na drzewie są stosowne znaki i każdemu dadzą do myślenia, że to tu jest to miejsce zwane Rozdila. Schodzę ze ścieżki w dół (nie ma tam widocznego zejścia), tam chwilkę odpoczywam, popijam i jem, fotografuję, modlę się na koniec i wracam z powrotem do drogi w Kalnicy. Na niej skręcam w lewo i idę do jej odnogi, która tak jak ta poprzednia też jest z płyt betonowych. Już prawie na początku, po lewej stronie wśród drzew ukryty jest mały domek, ale widoczny. Trochę dalej po prawej stronie widzę pierwszy w Bieszczadach a może jedyny Zakład Karny dla Zbieraczy Miodu. Mijam go ale bacznie obserwuję co się dzieje za drutami… wrogości jednak nie widzę. Idę spokojnie dalej.
19744197481975019752197491975119745197431974619747
cdn
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
Przed samym lasem na balach drzewa robię odpoczynek. Obok mnie spaceruje po pniu jakiś wąsacz, ale nie przeszkadzamy sobie i każdy robi swoje. Gdy pojadłem, popiłem i zebrałem siły to znowu ruszyłem. Idę teraz drogą przez las, przy końcu którego tuż przed wyjściem na polanę wśród drzew znowu widzę ukryty domek. Wyjście z lasu to niczym podniesienie kurtyny w operze… na scenie jednak natura i to tylko dopiero jej pierwsze znamiona. Na pierwsze widoki radość rozsadza mi piersi, aż chcę klaskać na przywitanie a to dopiero preludium. Skręcam w prawo w drogę także z betonowych płyt, ta którą szedłem idzie dalej prosto, podchodzę dość łagodnie w górę na wzniesienie, które jest odnogą Wysokiego Działu. To tereny dawnej wsi Kamionki. Idę, zatrzymuję się i ciągle się rozglądam, czym dalej idę tym preludium przechodzi w uwerturę widoków. Oprawa nieba i wszystko wokół tworzy istną harmonię, wspinam się na to wzniesienie, to także koniec drogi z betoników i… no teraz to już istna forma opery francuskiej. Z wrażenia siadam, wstaję i się rozglądam, znowu siadam i patrzę jak urzeczony. Teraz gdy to piszę i patrzę na zdjęcia, które i tak tego wszystkiego nie ukazują, to mięknie mi serce. Kiedyś zastanawiałem się w którymś z moich postów, która łąka w Bieszczadach mi się najbardziej podoba… teraz już wiem!
Już sam nie wiem co robić… czy odpoczynek, czy uzupełnienie kalorii, czy słuchanie popisowej arii w kulminacyjnym momencie? Wszystko na raz, kładę się pokotem z plecakiem pod głową, patrzę na falujące trawy, na widoki po horyzont, na łagodną formę okrągłości otaczających gór, na zbiegającą łagodnie w dół dalszą część drogi, już bez betoników, na jej odsłonięte fragmenty gdzieś w dali. Lornetką przybliżam niektóre miejsca, myślami wybiegam w przeszłość, ale też i w przyszłość… muszę tu wracać jeszcze, muszę też rozbić tutaj kiedyś namiot i popatrzeć w nocy na gwiazdy, rankiem na opadające mgły pod ciepłem słońca, na iskrzącą rosę o poranku, na zwierzęta które zapewne tutaj chodzą…
Co piękno potrafi z trzeźwo myślącego człowieka zrobić? Inny wejdzie, popatrzy, przejdzie dalej i żadne tam preludia, uwertury, arie… „kurde ładnie” i… pójdzie dalej.
Mnie też czas trochę goni no i kompromis, czas schodzić w stronę Przełęczy Nad Turzańskiem. Jedna uwaga jeszcze, na mapach w pobliży opisywanego punktu, jest zaznaczony punkt widokowy, ale tamten nie równana się z tym.
Zaczynam schodzić w dół, droga skręca po łuku w lewo, przechodzę przez mały strumyk i idę skrajem małego zagajnika. Zaczynam się lekko wspinać a to znak, że przełęcz coraz bliżej, jednak wbrew pozorom nie tak znowu blisko. Staję na przełęczy, leży kilka sporych bali, jak pamiętam zawsze tu były składowane. Od strony Turzańska podjeżdża samochód osobowy, wychodzi cała rodzinka i bacznie się rozgląda po okolicy. Chcą jechać dalej? Chcą podziwiać widoki? To już ich sprawa, ja idę w prawo w stronę Kalnicy. Słyszałem różne opinie o tej drodze, również na Forum… dziś ja sam nabędę stosowną wiedzę o jej stanie.
No cóż, są miejsca, gdzie mam wątpliwości czy najlepsze wozy terenowe przejadą, jeśli tak to bez wyciągarki i pomocy współpasażerów z saperkami, siekierami i piłami się nie obejdzie. Głębokie koleiny i głębokie doły wypełnione wodą, połamane drzewa w dodatku czasami dość nisko opuszczone w dół. Mocny napęd, wysokie zawieszenie i duże szerokie koła to rada dla pojazdu. Idę po sporym błocie, cały czas latają cholernie natarczywe gzy a są miejsca gdzie wprost latają ich chmary. Co jakiś czas spsikiwałem się specjalnym preparatem w aerozolu po każdym kawałku odkrytej części ciała a także po ubraniu bo tną nawet przez spodnie. Pomagało i nie gryzły ale samo ich bliskie latanie już wkurzało. Po przekroczeniu Kalniczki gzy zniknęły.
197591975819762197571975619754197551976119760
cdn
Reconowe relacje jak zwykle super,ale...
Narracja w liczbie mnogiej oddala by w pelni ich urok.
Pozdrowienia z poziomu 652
Sylwek74
13-08-2010, 16:13
Ja pierdziu! Dawaj dalej!:-)
Recon! Dałeś czadu z tą muzyką! Ale trzymaj ten muzyczny nastrój dalej.Bo chodzi się po górach,też dla wrażeń, nastroju,impresji...
Pozdrawiam
Teraz już jest więcej przestrzeni, idę drogą po niewielkiej skarpie, z prawej strony na lekkim obniżeniu spora łąka a za nią, w sporej odległości, ściana lasu. Właśnie coś na tej ścianie lasu mnie intryguje, na drzewie jest jakiś biały punkt… idę i co chwila na niego patrzę… może to torba foliowa przywiana wiatrem?… może coś innego? Na ostatnim postoju lornetkę odpiąłem od paska w spodniach (urwała mi się szlufka od pokrowca) i schowałem ją do plecaka. No, ale ten biały punkt intryguje mnie cały czas i w pewnym momencie gdy pomyślałem, że przejdę dalej i nie będę miał zaspokojonej wiedzy to postanowiłem się zatrzymać i lornetkę wyjąć. Patrzę przez nią i oczom nie wierzę… na sośnie(?) siedzi czapla(?). Siedzi nieruchomo dość długo, zaczynam się zastanawiać czy aby nie wypchana jakaś… obserwuję dość długo i brak jakiegokolwiek ruchu ze strony ptaka. Klaszczę i obserwuję, gwiżdżę i znowu w lornetkę… zaczynam już myśleć, że ktoś dla jaj zrobił jakiś numer dla innych. Jednak po trzech minutach skrzydła się ruszyły. Poniżej zamieściłem zdjęcia z zoomem na maxa bo z dużej odległości je robiłem i w dodatku zmniejszyłem rozmiar, więc są takie jakie są.
Droga dalej wchodzi pomiędzy zabudowania Kalnicy i wychodzi na drogę prawie przed miejscem gdzie pozostawiono fragment stodoły, na której umieszczono tablicę pamięci Wincentego Pola. W bezpośrednim pobliży znajdują się już atrybuty naszych czasów, znamiona zmieniających się czasów.
Jest dokładnie godzina 17.50 gdy zamykam pętlę w miejscu skąd wyszedłem. Słońce dziś też dość mocno prażyło więc potu trochę wylałem i marzę o chłodnej kąpieli, fajnym posiłku, zimnym żywcu i… mogę wtedy słuchać Traviaty, nawet w wykonaniu Violetty *****s. ;) W sumie cały wieczór jeszcze przede mną, ba… i noc. ;)
A cóż tam mój Oregon zapisał?... całkowity czas wędrówki wyniósł 5,26 h, przeszedłem 12,42 km, czas rzeczywistego ruchu to 2,53 h, średnia prędkość ruchu to 4,3 h.
http://www.twojebieszczady.pl/kalnica.php (http://www.twojebieszczady.pl/kalnica.php)
http://www.twojebieszczady.pl/kamionki/kamionki.php (http://www.twojebieszczady.pl/kamionki/kamionki.php)
http://kathiawari.wrzuta.pl/audio/0HHSFWHmMXk/la_traviata_giuseppe_verdi ------à a to już tylko dla słuchu, jak jesteśmy w temacie J
197651976419763
cdn
24.07.2010 (Sobota)
Dziś dzień bez wędrówki, jadę do Leska do Szelców na trochę słodkości a później na FestiwalKultur Karpackich i Jarmark Turystyczny. Pooglądałem stoiska na których wystawiono różnego rodzaju rękodzieła oraz regionalne produkty, serwowano też dania kuchni regionalnej i słowackiej. Nie byłem na żadnym koncercie bo w czasie mojego tam pobytu była cisza na estradzie.
Gdy zaczęło padać poszedłem do Romy na pizzę. W dobrym momencie to zrobiłem bo za chwilę nastąpiło istne oberwanie chmury. Gdy nawałnica się skończyła a także najedzony ruszyłem dalej na Półwysep Jawor do którego już dawno mnie ciągnęło by zobaczyć jak tam wygląda WZW Jawor i sam półwysep. Specjalnie nic nadzwyczajnego nie ujrzałem ,ot teren wojskowy, brama i strażnik skutecznie zniechęciły mnie do próby wejścia na teren, ale przynajmniej wiem jak tam się jedzie. J
Jadąc łapię jeszcze efektowny widok na zaporę w Myczkowcach i praktycznie to na tym mogę zakończyć opis tego dnia. Reszta jest już nieistotna.
1976919768
cdn
Jesteś pewien, że złapałeś efektowny widok na zaporę w Myczkowcach????
Lapsus, myślałem o Solinie a napisałem Myczkowce... dzięki za wychwycenie błędu.
25.07.2010 (niedziela) a i od razu też dzień następny
Od wczoraj potwornie leje, rano też i tak ma lać cały dzień a na dziś jest jeden żelazny termin „Cerkiew w Turzańsku, godzina 11.00” . Zaplanowałem także, ale już po mszy małą przechadzkę po okolicy „Turzańsk cerkiew ->Przełęcz Zaworotcyna ->Wysoki Wierch (649 m) -> Droga –> Turzańsk cerkiew”, ale jeśli nadal będzie tak lało to ten spacerek odpuszczę.
W cerkwi jestem tuż przed mszą, staję z tyłu z lewej strony, po prawej stoi jakaś rodzinka wczasowiczów, którzy są tylko z 10 minut. W połowie mszy przechodzę na ich miejsce bo jest tam ławeczka. Zresztą i tak przeważającą część mszy się stoi. Po lewej stronie na stoliku są wyłożone długie cienkie świeczki z wyznaczoną ceną 2 zł za sztukę, biorę 2 za zaokrągloną cenę i w momencie kiedy pan (uczestnik mszy) zaczyna je zapalać ja mu też swoje daję do zapalenia. Daję też banknot na wystawiony talerzyk na odbudowę cerkwi i oddzielnie na tacę w czasie mszy. Jestem na mszy od samego początku do samego końca… aż do zamknięcia drzwi na klucz. Nie znam aż tak bardzo liturgii i języka ruskiego by całkowicie oddać się ciałem i duszą odprawianej mszy ale bacznie obserwuję ludzi i jak umiem śpiewam alleluja, po chrześcijańsku się modlę w myślach i żegnam się znakiem krzyża ale od lewej strony… żegnania się jest zresztą bardzo dużo w czasie całej mszy. Przy przekazywaniu sobie znaku pokoju jeden z panów do mnie podchodzi i uściskiem ręki ten znak sobie przekazujemy. Razem z popem i jego dwoma pomocnikami w kościele jest ogółem 17 osób. Kobiety stoją po lewej stronie, patrząc od strony drzwi, a mężczyźni po prawej. Oprócz jednego pomocnika popa to uczestnikami mszy są ludzie którzy mają ponad 60 lat a niektórzy są sporo starsi. Msza przez większość jej trwania ma śpiewny charakter z osobliwą melodyką wschodnią bez podkładu muzycznego i bardzo mi się podoba. Z zainteresowaniem obserwuję komunię świętą… jest wyłożona pokrojona bułka, która jest święcona, wierni obchodzą wokoło ołtarzyk i palące się świeczki oraz wyłożone hostie komunijne pod postacią kawałków pieczywa. Dzielą się nim, cały czas wszyscy, łącznie z odprawiającym mszę i jego pomocnikami, w tym uczestniczą. W tym czasie ja wolałem stać na swoim miejscu, z niewiedzy czy mogę (nie byłem u spowiedzi przecież) i jakież było moje zdziwienie gdy po tym misterium komunijnym pan który świeczki zapalał podszedł do mnie i wręczył mi kawałek chleba teraz już hostię. Podziękowałem, pomodliłem się w duszy i zjadłem go.
Przed cerkwią, czego wchodząc nie zauważyłem, była tabliczka o zakazie fotografowania ale i tak na początku mszy zrobiłem bardzo dyskretnie dwa zdjęcia bez flesza a kilkuminutowy film kręciłem gdy aparat wisiał mi luźno na szyi… pełna dyskrecja. Jednak temu młodszemu pomocnikowi nie uszło uwadze, że jednak coś tam kombinuję bo aparat bez futerału miałem na szyi i pod koniec mszy podszedł do mnie i strzelił mi wykład o szacunku dla świętego miejsca, o zakazie fotografowania, o rozpraszaniu, o tym że się przemieszczam po kościele (w sumie to tak: poszedłem po świeczki, poszedłem dać je zapalić i przeszedłem z lewej strony na prawą w trakcie mszy). Ze względu na szacunek dla miejsca świętego nie podjąłem dyskusji o szacunku bo i jemu mógłbym zwrócić przynajmniej 2 uwagi (dołożyłbym też swoje racje, ale… nie w trakcie mszy!), tylko przeprosiłem i szukałem pokory u Boga. Wtedy gdy on podszedł ja już dobre pół godziny wcześniej wyłączyłem filmowanie z pozycji brzucha (z wiszącego na szyi aparatu) i na pewno wtedy tego nie zauważył, że filmuję!
Fragment mszy jest tutaj http://www.youtube.com/watch?v=Whv6yBlZKEM
Msza trwała 75 minut , wyszedłem tuż przed ostatnim zamykającym z nadzieją, że rozmowa z pomocnikiem będzie kontynuowana bo wtedy wyjawiłbym swoją linię obrony. Jednak do niej nie doszło i dobrze… w sumie kościół ma łączyć a nie dzielić i ma uczyć pokory!
Jednak gdzieś na górze już szykowała się kara dla mnie, widocznie jednak tej pokory było za mało, pycha była zbyt duża, krnąbrność wrodzona się odezwała, buta… ech wszystko na raz.
Po wyjściu z kościoła, a lało nadal potwornie, pojechałem do Komańczy by zobaczyć odbudowywaną cerkiew a później do Cisnej na obiad (uwaga! Tutaj zaczyna się moja kara!).
Wybrałem się na obiad do knajpki w której jeszcze nigdy nie jadłem i tam spożyłem go z dwóch dań a jedząc drugie coś mi ono nie podchodziło… ale tak lało, że już chciałem być najedzony i pobyczyć się na łóżku. I tak się stało.
Po tym obiedzie było mi coś nie tak ale miałem nadzieję, że jak pójdę spać to rano będzie już wszystko OK. G…. było a nie OK, o drugiej w nocy mój żołądek podjął walkę z toksynami bo sam nie dawał rady, więc się zbuntował i pozbywał się zawartości… co do grama. Gehenny przechodzenia nie będę opisywał, finał był taki, że cały poniedziałek nie miałem siły zwlec się z nawet łóżka. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło w Bieszczadach na przestrzeni kilkunastu lat, nawet kiedyś jedząc wynalazki(!!!) faceta z parkingu w Pohulance mnie nie rozłożyły i nawet survivalowe jedzenie co przyroda da także nie.
I do dziś biję się z myślą… była to kara czy nie?
I kilka linków w temacie:
http://books.google.pl/books?id=3XnX9Y9szdkC&pg=PA156&lpg=PA156&dq=prze%C5%82%C4%99cz+zaworotcyna&source=bl&ots=Eod6KBbAov&sig=7dX29_wos50VeIhiEy6RIfTRU8o&hl=pl&ei=5NWsStTALsGF_Ab1_-yyBg&sa=X&oi=book_result&ct=result&resnum=1#v=onepage&q=prze%C5%82%C4%99cz%20zaworotcyna&f=false (http://books.google.pl/books?id=3XnX9Y9szdkC&pg=PA156&lpg=PA156&dq=prze%C5%82%C4%99cz+zaworotcyna&source=bl&ots=Eod6KBbAov&sig=7dX29_wos50VeIhiEy6RIfTRU8o&hl=pl&ei=5NWsStTALsGF_Ab1_-yyBg&sa=X&oi=book_result&ct=result&resnum=1#v=onepage&q=prze%C5%82%C4%99cz%20zaworotcyna&f=false)
http://przewodnik.onet.pl/1127,2180,1081595,,,,Turza%C5%84sk,artykulr.html (http://przewodnik.onet.pl/1127,2180,1081595,,,,Turza%C5%84sk,artykulr.html)
http://www.bieszczady.net.pl/turzansk.php (http://www.bieszczady.net.pl/turzansk.php)
http://www.turfoto.info/turzansk.html (http://www.turfoto.info/turzansk.html)
http://www.stepow.pl/gallery/main.php?g2_itemId=4866 (http://www.stepow.pl/gallery/main.php?g2_itemId=4866)
1978019779
cdn
Recon pół leśnictwa mi zdreptałeś, a oranżady lesniczemu nie przyniosłeś ;)
PS Do kapliczki pod Gawganią jest jeszcze dróżka od dołu, która podchodzi prawie pod samą kapliczkę.
Miałem Ci jeszcze trawnik pod domem podeptać? Ręka swędziała by coś tam pod furtkę podłożyć, ale... dałem Ci czas na ogarnięcie się. Dwa razy tłum ludzi widziałem koło Ciebie a raz bieszczadzki święty spokój. Ale co się nie odwlecze to nie uciecze!
27.07.10 (Wtorek)
Rano otworzyłem oczy, spojrzałem w niebo, padało a niebo nastrajało do dalszego leżenia, tym bardziej, że słabość miałem w sobie taką by nawet się nie ruszać. Głód jednak już dawał znaki bo wczoraj skonsumowałem tylko jedną suchą bułkę i kilka kropel wody. Musiałem teraz powalczyć z niemocą, która mnie ogarnęła. Toaleta i na przemian zimny i gorący tusz już lekko postawiły mnie na nogi, później takie po lekku śniadanko i trzeba ruszyć na mały spacerek by definitywnie wypędzić z siebie „mamloka z rułą” (ech śląska godka). Plan jest by ponownie pójść do chatki, z nadzieją, że dojdę… ale jęśli będzie coś kiepsko, to najwyżej zawrócę przed osiągnięciem celu.
Idę spokojnie, przechodzę przez mostek opodal którego zrobiłem sobie tamę na bicze szkockie (tamę zmył zwiększony nurt), mijam Leśniczówkę Roztoki i powoli idę dalej. Nie patrzę nawet na zegarek, idę średnim tempem. Przed strumykiem widzę otwartą okiennicę a to znaczy, że ktoś już tam jest. Stukam i na otwarcie czekam dobrą chwilę. W czasie tej chwili przypomina mi się bertranda opowiadanie jak to wszedł z buta do chatki a tam… hmmm… ja nawet już miałem rozbudzoną wyobraźnię ;) . Jednak drzwi otworzył… jeden lokator. Dawid mu było i w czasie rozmowy przejawiał ogromną chęć zostania bieszczadzkim zakapiorem a błyskotliwą karierę chciałby zrobić jako bieszczadzki kuglarz czy coś tak. Osobiście miał w sobie materiał i predyspozycje ku temu bo egzotyczność jego opowieści poruszała mój umiejscowiony w korze mózgowej ośrodek odpowiedzialny za śmiech a i kanaliki łzowe musiałem siłą woli pozatykać. No cóż, rozpisał się on w „raportowniku” na kilku stronach, że nawet przez kilka zdań nie przebrnąłem.
Zaczął padać mocniej deszcz więc pożegnałem się, wcześniej wpisawszy się „że byłem obecny” i postanowiłem wracać. Dziś noc na poziomie 652 ma być krótka, ale liczba ta wynikła dopiero podczas mającego nastąpić spotkania.
197831978219784
cdn
"przechodzę przez mostek opodal którego zrobiłem sobie tamę na bicze szkockie (tamę zmył zwiększony nurt)"...
nie weszło mi jedno zdjęcie :(
19786
cdn
Napisałem w poście 338... "Patrząc od strony drogi, spory zarośnięty kopczyk, dalej stoi ambona."
W numerze 8/2010 miesięcznika Bieszczady w artykule "Leśniczówka Brenzberg" jest opis jak do niej dojść i jak autor KT napisał... "Jeszcze niedawno na polanie stała ambona myśliwska, ale parę tygodni temu została rozebrana i spalona." Jest nawet zdjęcie z pozostałościami.
Moje zdjęcie staje się zatem już historyczne. :)
19787
Deszcz nabierał obfitości, ja tempa a potoki siły. Te ostatnie mnie fascynowały gdy tak w oczach rosły w potęgę, jak zmieniały swoje ubarwienie. Stróżki z drogi spływały do rowu odwadniającego, ten łączył się już z istniejącym małym strumyczkiem, ten zaś jeszcze przezroczysty wpadał do potoku Jurczakowa , który kolorem, chociaż przez jakiś czas, chce się upodobnić do Huang-ho.
Do pokoju dotarłem całkowicie przemoczony, popatrzyłem, że i pod kurtką jestem mokry i wcale nie z wysiłku a to znaczy, że kilkunastoletnie jej używanie znacząco obniżyło parametry wodoodpornościowe materiału (hydrotex xPower) a to znaczy, że trzeba się rozejrzeć za nową (mam coś już na oku). Hmmm, widzę, że zaczyna mi się robić lista zakupów bo już na niej jest jakaś niegłupia lornetka (tutaj się rozglądam).
Oki, przebieram się, idę na lekki obiad a później jadę do mavo. Jak zwykle u niego i jego rodzinki czas pędzi i mimo, że już się podnosiłem kilka razy do wyjścia to i tak gdzieś przed drugą dopiero wyszedłem :P
Nie będę opowiadał o szczegółach, jeno tylko wspomnę… że smażone kurki były super i wszyscy przeżyli, że mierzyliśmy małego Jasia GPS-em, że powstał pomysł wejścia i zatknięcia flagi na Dwerniku-Kamieniu w dniu 11 listopada tego roku by odświeżyć świecką tradycję zapoczątkowaną dwa lata temu przez moją skromną osobę. To jeszcze trzeba organizacyjnie obgadać, ale jest to już jakiś pomysł! Temat jest otwarty na innych ale chyba na górę to zamknięty bo mavo chciałby wyruszyć na D-K prosto z łóżeczka :P
197881979019789
cdn
Oferuje moja chalpke jako baze do ataku szczytowego.
Fonetycznie "halpka" znaczy pewnie coś innego ?!?
28.07.10 (Środa)
Dzień jest pochmurny, pada deszcz z małymi przerwami ale i wtedy nie wygląda słońce. W planie stworzonym prawie at hock zaczynam od kirkutu w Baligrodzie a jestem na tym starym cmentarzu żydowskim pierwszy raz. Będąc w Bieszczadach zawsze wolałem łazić gdzieś po górach i tam gdzie jest zielono. Uciekałem od miejskiej zabudowy, aż nadszedł czas i nadrabiam zaległości.
Drugim punktem było obejrzenie działki w miejscu, które mi się podoba, zasięgnięciu języka i podejrzenie infrastruktury jaka jest wymagana dla działki budowlanej. Miejsce spełnia wiele założeń, ale trzeba też kilka spraw rozwiązać… to na razie tylko taki rekonesans.
No i wreszcie trzecie tego dnia odwiedziny… zostaje popełniona wizyta w Polańczyku. Tyle wypadów w Bieszczady, tyle miasteczek i wsi odwiedzonych, miejsc po starych wsiach a nigdy moja stopa nie stanęła na deptaku w Polańczyku. Nawet dobrze, że spory deszcz pada, że jest chłodno i nieprzyjemnie, bo jak się domyślam, gdyby była ładna pogoda to musiałbym się przeciskać przez tłumy spacerowiczów. No cóż zmieniają się mi poglądy w tym temacie. Kiedyś jako nastolatek, autostopem wyrwany w Polskę z domu i szkoły, z długimi włosami, w dzwonach szytych z materiału na żagle i własnoręcznie farbowanych, farbowanych także koszulkach z obowiązkową pacyfką na szyi i innymi jakimiś wisiorkami wieszanymi gdzie się da, jechało się do punktu zbornego do Sopotu spotkać się z innymi znajomymi i czasami też poszlifować Monciak. I nie było to w moim wykonaniu takie kontestacyjne zachowanie tylko na czas wakacji, Chylę czoła zarówno swoim dawnym nauczycielom, jak i rodzicom bo walka czasami była bardzo ostra by ta kontestacja była całoroczna pomyślna dla mnie.
Trochę odbiegłem od tematu… w Polańczyku trochę poszlifowałem deptak, pozaglądałem prawie w każdy „wyciągacz dudków” i kiedy powiedziałem dość poszedłem do pizzerii Korona na pizzę i tiramisu, które próbuję gdzie się da. Taka kolej losu, kiedyś po szlifowaniu Monciaka szło się do Baru Zdrojowego(?) na najtańsze jedzenie z możliwych… jajko sadzone, ziemniaki i maślanka… ech! J
Jutro muszę przypomnieć sobie Woronikówkę!
19805198041980319802198011980019799
cdn
29.07.2010 (Czwartek)
Startuję z przystanku PKS Jabłonki, kawałek idę szosą na północ i skręcam w prawo w stokówkę. Mijam zapełniony śmieciami kontener , trochę dalej odbijam w lewo w gęste chaszcze. Jest sporo błota przez padające ostatnio deszcze i myślę o czekającym mnie błocie na stromym zboczu Woronikówki. Jednak strach ma wielkie oczy i czym wyżej tym bardziej sucho. Przed kilkunastu laty wchodziłem na Woronikówkę (wtedy jeszcze Walter) i całkowicie gorzej mi się na nią wtedy wchodziło a winę zwaliłbym na ówczesne buty.
Dochodzę wreszcie na 836 m i na szczycie wita mnie śmietnisko z przepełnionego pojemnika na śmieci. Ktoś postawił śmietnik myśląc zapewne, że śmieci będą wybierane przez krasnoludki. Gospodarzu tego syfu… albo zlikwiduj ten śmietnik albo go sukcesywnie opróżniaj!!! – bo wstyd! Znak wskazujący kierunek do Rezerwatu Przyrody „Woronikówka” też wskazywał inny kierunek niż powinien, ale to udało mi się poprawić.
Odpocząłem trochę na ławeczce i odbiłem właśnie do tego Rezerwatu. Prowadzi tam szlak spacerowy, ale już bez widocznej ścieżki. Wracając natknąłem się na salamandrę plamistą... w sumie to rezerwat. Schodziłem teraz tym łagodniejszym zboczem w stronę przełęczy 727 a następnie do stokówki w którą miałem skręcić w lewo, dojść do jej końca i przebić się do stokówki znajdującej się po drugiej stronie strumyka Krupiwny. Nie wchodziłem więc po drabinie na dalej idący szlak zielony. Skręciłem tak jak zamierzałem… w lewo.
1982219821198161981919818198171981519820
... i tiramisu, które próbuję gdzie się da...
myślałam, że tylko ja mam takie hobby:mrgreen:
Skręciłem w lewo w stokówkę, która przy samej wychodni skalnej skręca w prawo by za chwilę, tak jak jest na mapie, się kończyć. Na końcu drogi mały placyk tak by mógł zawrócić samochód, ale ja chcę iść dalej by spotkać się z drugą częścią, a ciągłość zapewne została zniszczona przez potok Krupiwny. Trudno mi nawet ocenić jak dalej mogła biec droga by była jedną całością bo z lewej strony jest dość spory wąwóz którym płynie wspomniany potok a po prawej stronie jest zbocze. Mogę się też mylić i możliwe, że wcale tego połączenia nie było. Tuż za miejscem gdzie ta stokówka ma swój koniec zaczynają się gęste krzaki i stoi dość głęboka woda. Staram się omijać te bajorka i zagłębiam się coraz dalej ale czym dalej tym więcej wody… to skutek ostatnich ulewnych deszczy. W pewnym momencie jednak podejmuję decyzję by wracać pomaga mi też świadomość, że w sumie i tak będę schodził drogą, której nie znam . Wracam więc do zielonego szlaku a dalej powoli w dół. Fajna stokówka i różnorodność zieleni z lewej i prawej jej strony. Jak wspomniałem wcześniej, lubię takie ciche leśne drogi. Przy najbliższej okazji muszę się przejść tą drugą częścią do której nie doszedłem.
Droga łączy się z zielonym szlakiem i tym sposobem zataczam pętlę. Idąc cały czas szosą w stronę Bystrego próbuję łapać stopa. Tak maszerując wstępuję do schroniska w Jabłonkach spytać się o jednego Forumowicza, ale jak się okazuje dawno go tam nie było i nie mają z nim kontaktu. Idę dalej lewym skrajem drogi, na moje gesty uniesionego kciuka kierowcy rzadko jadących samochodów nie reagują, dopiero przy tabliczce oznaczającej początek Bystrego zatrzymuje się busik towarowy i całkiem jeszcze spory kawałek mnie podwozi.
A co zapisał Oregon?... w skrócie… razem 13,100 km… całkowity czas 5,30… najwyższe wzniesienie 823 m.
19863198641986119862
cdn
30.07.10 (Piątek)
O godzinie 10 rano, w pięknie zapowiadający się dzień, żegnam ORW Bystre. Ośrodek, pod wieloma względami mi pasuje. Tutaj miałem ostatnio kilka razy swoją bazę wypadową i stąd naprawdę jest sporo możliwości na wypady po okolicy a jeszcze kilka zostało na przyszłość. To dobrze, że jest jeszcze okazja wrócić w te okolice, chociaż myślę o małej zmianie.
Nie jechałem teraz, jak zazwyczaj, z żelaznym planem a raczej takim dość luźnym, jednak pierwotna wersja bardziej mi odpowiada. Sam jestem ciekaw czy ten trend się utrzyma czy raczej powrót do konsekwentnej realizacji wcześniej ułożonego planu?
Kilka dni deszczowych jak i zatrucie zabrało mi kilka okazji by ruszyć gdzieś na piechotę, ale pozwoliło zobaczyć też kilka miejsc, które dotychczas były jakoś omijane. Nie zrobiłem też wypadu po „coś” od Piskala i teraz się zastanawiam czy to „coś” się utrzyma w skrytce. Wątpliwości są bo… zbliża się mały spęd Tęgich Głów w Sękowcu i Piskal będzie miał niemałe dylematy na wytrzymałość (wszelką!). No cóż, niedaleka przyszłość wskaże odpowiedź. J
Teraz czekam na przedostatni miesiąc roku, zręby planów już są z ważnym punktem na 11 listopada.
I to tyle z lipca.
Nie chcąc otwierać nowego wątku, bo i po co, spytam się tutaj... czy ktoś z Was chodził wokół Czereszenki i Czereśni zwłaszcza po drogach leśnych odchodzących od tej większej drogi okrążającej te dwie górki. Na "niektórych" mapach są tam pojedyncze zabudowania (nie chodzi o SG), czy są tam tereny prywatne?
Planuję tam pochodzić w listopadzie i stąd moje pytanie.
bertrand236
12-09-2010, 14:35
Po pierwsze primo: uważaj na miśka. Był tam 4 lata temu :)
Po drugie primo: wtedy zasieków nie było. Może teraz już są. Nic mi nie wiadomo na temat prywatności tych terenów
Po trzecie primo: ludzi nie spotkasz i tam są fajne chaszcze i ścieżki leśne.
Po czwarte primo; Przy samej stokówce coś znajdziesz. Uważaj na osy były tam 4 lata temu.
Po piate primo więcej nie pamiętam ale możesz zadzwonić
Pozdrawiam
[QUOTE=bertrand236;107701]Po pierwsze primo: uważaj na miśka. Był tam 4 lata temu :)
I w tym roku też jest. Wiszą kartki z ostrzeżeniem.Teren luksio! Powodzenia i pozdrowienia!
Byłem tam wczoraj ale o tym opowiem później. Jest możliwe, że zacznę pisać jeszcze w Ustrzykach Górnych.
Jeszcze przed przyjazdem i sam dojazd…
Planowany(!!!) wyjazd w Bieszczady był na dzień 10 listopada na godzinę 00.30. O tej godzinie miałem Neobus, który miał przyjechać do Sanoka na 6.00. Później o 7.00 Veolią bezpośrednia jazda do Ustrzyk Górnych , tak aby dojechać na miejsce o 9.21. Dojazd dość prosty, wygodny i niemęczacy.
Jednak 9 listopada tak przed osiemnastą dzwoni do mnie mavo czy już się szykuję i czy na pewno będę na święto narodowe w Nasicznem?... a ja mu odpowiadam, że jeszcze jestem w pracy i zejdzie mi do 21. Szykuję ofertę na następny dzień i to na ogromną kasę i następnego dnia muszę być na otwarciu o 12.00. Mavo też długo pracuje i także następnego dnia ma wyjechać ale tak gdzieś około godziny 18. Zgadaliśmy się, że jeśli ja wyjadę o 17.00 to planowo będę w Sanoku o 23.00, więc… no właśnie teraz zaczyna się matematyczne zadanie. Z punku A (czyli z Warszawy) jedzie jeden pojazd i ma być w punkcie C (Sanok) o 23.00 to o której przyjedzie pojazd drugi z punktu B (powiedzmy, że z Krakowa) do wspomnianego punktu C, jeśli wyjedzie około godziny 18, hmmm?
A 11 listopada, nie ma bata, flaga przecież musi powiewać na Dwerniku-Kamieniu, jagnięcina zamówiona, mały Jasiu już się cieszy na spotkanie ze mną… Reconie musisz!
10 listopada wszystko idzie mi w pracy w miarę dobrze, robię jeszcze zakup flag (jedną dużą także do domu bo stara się trochę skoloryzowała), zaczynam też często zerkać na zegarek, powrót do domu, intuicyjnie pakuję torbę (u mnie jest wszystko czyste, ułożone… tylko brać), zamawiam taksówkę na 15.45 i o tej godzinie … zaczyna się horror. Dziś w Polsce po południu zaczyna się przecież wielka laba. Już przy wyjeździe z Ursynowa zaczynają się korki a gdzie jeszcze do Dworca Zachodniego??? Po drodze jest przecież Śródmieście, Aleje Jerozolimskie, uffff. Wspólnie z kierowcą wymyślamy różne skróty przez podwórka, ja zerkam gdzie inni „stoją” i kieruję na gdzie „jakoś jadą do przodu”. Kierowca przeciera oczy na moje skróty a ja na jego. Klepsydra czasowa wskazuje miarowy upływ czasu ale zgrana współpraca z taksówkarzem zaczyna przynosić rezultaty… wolno ale systematycznie zbliżamy się do Zachodniego. Jestem przy autokarze o 16.40. Kupuję bilet, który dzień wcześniej zarezerwowałem. O 17.00 są już wszystkie miejsca zajęte i ruszamy. Wiadomo już, że Warszawa jest dziś totalnie zakorkowana… istny paraliż komunikacyjny, więc jazda jest denerwująco powolna. Między Tarczynem a Grójcem STOP na pół godziny… wypadek na drodze gdzieś przed nami i korek kilometrowy. Czas leci a ja wiem, że gdzieś z tego punktu B lada chwila także ruszy pojazd a może już ruszył?
Po 18 dzwoni mavo i uspokaja się, że jednak jadę a ja się uspokajam, że on też jedzie. Uspokaja mnie, że spoko… w razie czego zaczeka w Sanoku na mnie. Ja przekazuję mu, że jest spore opóźnienie. Przed Ostrowcem Świętokrzyskim na stacji benzynowej, gdzie jest jedyny postój, dowiaduję się, że mamy 40 minutowe opóźnienie.
W Rzeszowie zaczyna padać ale u wrót Bieszcadów przestaje. Pierwsi pasażerowie wysiadają dopiero w Brzozowie. I pomyśleć, że tylu ludków z mojej ulubionej krainy gdzieś razem ze mna szlifuje warszawski bruk.
W Sanoku pod dworcem kolejowym jestem o 23.40, dzwonię do mavo… słyszę „spoko jestem za 5 minut”. I za 5 minut jest! Ot ciort ta matematyka, jadący z punktu A i B spotkali się… no, prawie o czasie, w punkcie C! W samochodzie po małym powitaniu i przemeblowaniu ruszamy w dalszą drogę.
W Hotelu Górskim PTTK jestem o 1.30 gdzie pani recepcjonistka, już wcześniej uprzedzona o porze mojego przyjazdu, czekała i po zapłaceniu z góry (bo Bieszcady to przecież góry, ale płacenie w hotelu z góry to dla mnie całkowita nowość!) za nocleg dała kluczyk do pokoju wraz z bonami na śniadanie (wliczone w nocleg).
Mavo pojechał ciut dalej do siebie. Umówiliśmy się, że swoim sumptem staram się dotrzeć do Nasicznego do godziny 10.30, jeśli nie to on po tej godzinie rusza w moją stronę z baczeniem na drogę. Wiem, że od Ustrzyk Górnych w stronę Wetliny to kiepsko z dojazdem.
Kładę się spać gdzieś o 2.30, budzik nastawiam na 7.15. Gaszę światło, wygladam przez okno a mam pokój od strony Caryńskiej i widzę istną ciemność… znaczy się nic nie widzę. Do łóżka małżeńskiego, takie mam, szybko jednak trafiam po omacku. Nie dociera jeszcze do mnie, że już jestem w Bieszczadach. Jedna sekunda i… zasypiam.
11 listopada 2010 rok (czwartek)
Nastawiony budzik z komórki gra mi trilalalila jakąś fajną melodię na pobudkę i budzi moją świadomość ze snu na jawę szepcząc… chłopie, dziś nie idziesz do pracy… dziś jesteś w Bieszczadach… jest święto… i żadne tam przekręcanie się z boku na bok… wstawaj, Dwernik-Kamień czeka! To mocna mobilizacja do natychmiastowego poderwania się z łóżka i oddania rutynowemu doprowadzeniu się do wyjścia na śniadanie wśród ludzi.
W restauracji jestem w kilka minut po ósmej i to jako pierwszy… szwedzki stół w pełni mnie poi i syci. Dodatkowo proszę o kilka herbat do termosu, a to też… w ramach śniadania, nie muszę więc nic dodatkowo płacić.
Przebieram się w pokoju w ciuchy „na góry”. Będę mógł zacząć testować nową kurtkę, którą dzień wcześniej kupiłem, zobaczę jak się spisze w czasie kilkudniowego pobytu tutaj.
Na zewnątrz temperatura 8 stopni powyżej zera, bardzo pochmurno, nie pada, trochę wieje, czuć nadchodzącą zmianę pogody, może w nocy lub na drugi dzień wiatr być dużo silniejszy. Ruszam na mały rekon`esans po Ustrzykach Górnych.
Przy ZpC spotykam sjuga i trochę rozmawiamy… „Rób zdjęcie ZpC, bo w poniedziałek zaczynamy ją burzyć. Otwarcie nowego ZpC jest planowane na 15 lipca 2011, ale może się trochę przesunąć. Wprosiłem się, ale zaznaczyłem, że z pustymi rękoma nie przyjdę!”
Sklep vis-a-vis jadłodajni „Pod eskulapem” jest otwarty, jednak wspomniana knajpka jest zamknięta. W sklepie kupuję słodkości na kalorie oraz „coś” do skitrania na Dwerniku-Kamieniu, wyboru specjalnego nie ma, bo tych co lepsze mogą kupić też nie ma. Kupuję też jakieś chińskie rękawiczki (nie użyłem ich ani razu), tak na wszelki wypadek, za zawrotną sumę 7,50 zł. Kiosk Ruchu też jest otwarty i tam kupuję worki na śmieci, które przydadzą się jako przeciwdeszczowa, wewnętrzna ochrona zawartości plecaka a i także jako same worki na śmieci.
Trochę ludzi jednak się kręci po Ustrzykach Górnych, zauważalnie mało w tak zwanym wieku średnim.
Oddalam się szosą od Centrum i staję koło Kremenarosa, tutaj według mojej oceny jest najlepszy punkt na stopa. Jest godzina 9.50. Ruch pojazdów w stronę Wetliny jak na lekarstwo, jeśli już coś jedzie w moją stronę to skręca do SG… dalej nic, no może 1-2 pełne samochody. Wreszcie tico zatrzymuje się z dwoma młodymi chłopakami i podwożą mnie do odbicia niebieskiego szlaku na Wielką Rawkę, ale mówią, że zaraz przyjedzie zamówiony bus, który ma ich zawieźć do Wetliny. Dojeżdżam nim do Berehów Górnych i od razu z buta walę na Nasiczne.
Teraz dopiero dociera do mnie, że jestem w Bieszczadach. Idąc przypomina mi się z dzieciństwa piosenka… „Jak dobrze nam zdobywać góry, I młodą piersią chłonąć wiatr, Prężnymi stopy deptać chmury…”. Naokoło pusto, żadnej żywej duszy, więc co mi tam… śpiewam sobie, a co?… mam tłumić radość, że jednak udało mi się wyrwać tutaj na kilka dni?
Koło kamieniołomu muszę jednak przestać śpiewać, widzę jak jedzie znajomy samochód. Przywitanie z mavo i małym Jasiem… ech ten mały Jasiu…. co ma pan tu?... czy wziął pan gps-a?... sto pytań i dwieście odpowiedzi… a co to za laska?... a jak się ją przedłuża?... a po co panu szalik w plecaku? Zawartość plecaka jest teraz ważniejsza od prezentów, które otrzymał. Z nich będzie się cieszył później. Teraz numer jeden to mój Oregon, gdy się widzimy to zostaje zaanektowany i ląduje w jego kieszeni. Rozbraja mnie ten chłopak i zmiękcza serce do cna.
W domku u mavo nie możemy się nagadać i zarazem zebrać do wyjścia. Po godzinie 12 jednak ruszamy, początek jest stokówką w górę, kilka zakrętów i skręcamy na szlak w górę.
Cdn…
21328213322133021326213292132721331
Przed szlakiem jeszcze mijamy pasące się konie, które łasą się do nas przymilnie i ustawiają do fotek.
Cdn...
213352133421333
Wejście na Dwernik-Kamień staje się od samego początku niezwykłą wycieczką.
W górach jestem milczkiem, każdy krok to spłynięcie złych prądów w uziom bieszczadzkiej ziemi, dla mnie wędrówka tutaj to izolacja od świata zewnętrznego, który zostawiam w niebycie a czasami wzorem tybetańskich mnichów włączam w sobie swoistą mantrę by ewentualnie zagłuszyć przesączające się ważne (!) sprawy. Pozwala mi to wyciszyć zostawioną rzeczywistość i wyścig szczurów, w którym aktywnie uczestniczę.
Idąc w górę często stajemy i gadamy, małemu Jasiowi przekazuję wtedy jakieś „mądrości życiowe” poparte różnymi „historiami”, często o coś pyta i dyskutuje z nami a my go mobilizujemy do dalszej wędrówki różnymi sposobami bo wchodzenie dzisiejsze na szczyt jakoś opornie mu idzie.
Kompletnie nie kontrolujemy czasu a czas nie kontroluje nas. Pogoda jak na listopad jest dobra, nic nie pada, co tylko nas cieszy.
Jaśki mnie tak rozminowali, że uwagę kieruję tylko na wspólne rozmowy, wejście przecież znam.
Idziemy i patrzymy na odciśnięte na ścieżce, w dniu dzisiejszym, ślady dwóch osób. Na moje oko to musiał iść przed nami młody facet i kilkunastoletnie dziecko a może to kobieta w wieku faceta. Nikt inny od strony Nasicznego dziś nie wchodził na Dwernik-Kamień. Wyszedł, co prawda skądś jakiś mężczyzna w kaloszach i gdzieś poszedł, ale ze zdobywaniem góry raczej go nie połączę. Nawet zaintrygowała nas jego obecność.
Na szczycie spotykamy biesiadującą przy ławie kilkuosobową grupę młodych ludzi. My od razu bierzemy się za wieszanie flagi a jeden z biesiadujących robi nam zdjęcie i z formalności to wszystko. Idziemy teraz zakopać wcześniej zakupione w Ustrzykach Górnych „coś”. Wybieramy stosowne miejsce.
Teraz uwaga dla poszukiwaczy „cosika”… powyżej tablicy poświęconej Arturowi Nowotarskiemu rośnie brzózka, bezpośrednio pod nią, tak raczej po lewej stronie, dość płytko w folii jest zakopane „coś”. Odkrywca niech się przy okazji pochwali.
Mavo zaczyna się niepokoić, że jest już prawie 15 a o tej godzinie miał być w Chmielu po upieczonego jagnięcia. Wyrywa do przodu a my go gonimy, po chwili jednak idziemy razem jednakowym rytmem w dół. Wchodząc i schodząc zauważam bardzo czysty szlak, porządni turyści tutaj chodzą.
Teraz tylko w skrócie… mavo wnosząc do domu upieczoną jagnięcinę (w całości) roztoczył zapachem rozmarynu cały parter swojego domu. Były inne też przyprawy, ale najbardziej czuć było ten rozmaryn.
Wiecie jak pachnie rozmaryn? Szkoda, że Was tam nie było. L
Następna wyprawa z flagą za rok. Tylko na który szczyt teraz wypadnie i czy będę wtedy mógł przyjechać w Bieszczady? Mavo już wspomniał o Rabiej Skale… no cóż, zjeść małe śniadanko na platformie widokowej to miła perspektywa. A może na inną górę jednak wypadnie? Temat jest otwarty.
Teraz trochę statystyki z dzisiejszej wędrówki… w sumie przeszliśmy 6,70 km, najwyższa osiągnięta wysokość to 1008 m, czas ruchu 1,46 godz., czas postoju 1,45 godz., prędkość średnia ruchu 3,8 km/godz.
Ps. Czyżby nikt nie znalazł „cosika” koło Dydiówki?
Cdn…
2134221346213412134321340213442134521347
12 listopada 2010 rok (piątek)
Temperatura 5 stopni powyżej zera, pełne zachmurzenie, nie pada (jeszcze!). Dziś robię wypad tam gdzie już wcześniej zapowiadałem. O godzinie 10.01 spod Hotelu Górskiego jadę Veolią do Procisne. Autobusem jedzie z 10 osób, głównie turyści.
Od przystanku zawracam do miejsca parkingowego przy ujściu Wołosatego do Sanu. Gdy robię przepakowanie i wyciągam aparat to z drogi, którą mam zamiar iść, wyjeżdża terenówka SG a za jakąś chwilę następna z leśnikami i później jeszcze jedna SL. I bardzo dobrze.
Po prawej stronie dwie górki Czereszenka i Czereśnia, to naokoło nich dziś chcę iść. Ruszam w stronę mostu, ale przed i za nim jest sporo zakazów, aż czerwono bije po oczach. Najbardziej groźne ostrzeżenia to „Ostoja niedźwiedzia, Uwaga!!! Zwierzęta niebezpieczne” oraz „!!!UWAGA!!! AGRESYWNY NIEDŹWIEDŹ. WSTĘP WZBRONIONY”. Są też inne, ale te wspomniane bardziej działają na podświadomość. Hmmm… i co?... mam teraz zawrócić? Muszę wspomnieć, że drogą którą będę szedł jest wyznaczony na mapie szlak rowerowy, są też stosowne znaczki po drodze, jednak na bramie wjazdowej informacji już brak.
Wchodzę na teren „Rezerwatu Śnieżycy wiosennej w Dwerniczku”. Za mostem droga najpierw idzie skrajem lasu po prawej stronie, a z lewej są widoki ze sporymi przebłyskami na pola i zabudowania Smolnika. Po północnej stronie przez pierwszą część drogi będzie mi towarzyszył San, który trochę wcześniej sobie odszedł meandrami na zachód i przestał być w tym miejscu rzeką graniczną. Otwarta przestrzeń w stronę Sanu pozwala na dłuższą obserwację przez lornetkę (muszę jednak kupić lepszą!). Przy małym zagajniku widzę ambonę. Ze zwierząt nic nie widać, w górze tylko krąży para kruków i to chyba z małymi… tak jakby im dawały jakieś nauki. Gdy poleciały za las to i ja ruszyłem dalej.
Droga czasami mocno błotnista ciągle systematycznie wspina się pod górę. Skaczę w każdą boczną drogę, ale głównie to są zrywkowe i nic tam specjalnie ciekawego nie widać. W jednej jednak trafiam na ciągnik do drewna. Te boczne drogi to koryta błotne i z każdej wracam potwornie upaćkany.
Cdn…
2135321348213502135121352213492135421355
PiotrekF
20-11-2010, 18:50
[FONT=Times New Roman][SIZE=3]Idziemy i patrzymy na odciśnięte na ścieżce, w dniu dzisiejszym, ślady dwóch osób. Na moje oko to musiał iść przed nami młody facet i kilkunastoletnie dziecko a może to kobieta w wieku faceta. Nikt inny od strony Nasicznego dziś nie wchodził na Dwernik-Kamień.
:) Wchodził ! Nie młody już i w niczym kobietę przypominający . Tak się akurat złożyło ,że też w tym dniu uparłem się być na DK (był to jednodniowy wyjazd w B. planowany już we wrześniu). I widział Was stojących w okolicy tablicy o świerkach, chyba nawet wtedy młody Wasz towarzysz był pojony.
To zdążyłem sfotografować nim ...przybyło "śladów"
PF
psDo DK mam ..... sentyment, była to pierwsza moja góra w B.(wtedy była pozbawiona drzew )....czterdzieści lat temu:wink:
No proszę, tylu Forumowiczów kręciło się tego dnia koło Dwernika-Kamienia i po Bieszczadach. Szkoda tylko, że obyło się bez spotkania w realu. Szkoda też mi, że nie spotkałem się z tym co kręcił się koło Łopiennika.
Podchodząc pod wzniesienie wyłania się coś zrobione ręką ludzką… to chyba jakaś szopa? Zamknięta jest na drewniany skobel, więc czemu mam nie zajrzeć do środka? Otwieram a tam dwie ławeczki i już rozpoczęta graficiarska twórczość pracowników leśnych (wskazuje to kolor farby, którą spotykam na leśnych drzewach). Jednak nic nie pobije tekstów jakie spotkałem kiedyś w nieistniejącym już domku myśliwskim na Krywe. Zaczyna padać deszcz i to z minuty na minutę obfitszy, chowam się na kilka minut do tej szopy. Od tego momentu aż do końca dnia deszcz mi będzie towarzyszem.
Cdn…
2137021374213712137521372213762137321369
Zamykam szopę i idę dalej, mijam małą polanę po lewej stronie (chyba z widokiem na Czerwony Wierch?) i metalowy szlaban… otwarty, więc mogę iść dalej. Jeszcze jeden zakręt i wyłania się BTS czyli maszt stacji bazowej GSM Plusa (dlatego tutaj w okolicy jest taki dobry zasięg tego operatora a inne milkną). Przed nim retorty z wozem Drzymały. Retorty puste, ale z komina wozu jakiś dymek się snuje. Gdy robię zdjęcie niepostrzeżenie stanął przede mną piesek i lekko mnie wystraszył, należał jednak do tych łagodnych. Za masztem wychodzę na drogę asfaltową Stuposiany-Muczne i kieruję się w dół. Deszczyk zamienił się w ulewę, woda przelewa się wprost po asfalcie. Odbywa się test kurtki. Oby tylko dojść do przystanku w Stuposianach, tam jest daszek.
Cdn…
213852139021387213862138821389
Autobus ma być o 13.45, mam więc trzy kwadranse na ogarnięcie się. Wspólne z kandydatami na radnych i z posłanką na Sejmik (dziś już zapewne wiedzą czy zostali wybrani) wypijam gorącą herbatę z termosu i zjadam kanapkę. Mogę też prowadzić swoiste obserwacje. I cóż można zobaczyć z pozycji pasażera stojącego na przystanku PKS Stuposiany? Hmmm?... mały budynek, w którym kiedyś był sklep (był czas gdy jadłem przed nim bułki i popijałem mlekiem ze szklanej butelki)… słup elektryczny, dzięki któremu doprowadzono kiedyś prąd do sklepu a teraz jest już bez kabli i z pustym kołem na szczycie, na którym bociany nawet nie chcą zrobić sobie gniazda... senną wieś bo ludzie jeszcze w pracy… skrzynki pocztowe… o przyjechał listonosz i już ludzie to zauważyli, idą do skrzynek zobaczyć czy coś przyszło (czy się spodziewali, że coś przyjdzie?)… dwie góry, które właśnie obszedłem… tak czas szybciej mija w oczekiwaniu na autobus.
Wreszcie jest i to punktualnie, płacę 410 groszy i dojeżdżam pod sam Hotel Górski.
Statystyki jeszcze trochę podam.
Przeszedłem 9,45 km ze średnią prędkością 5,00 km/godz., czas ruchu 1godz 53 min., tzw. bezruchu 37 min., całkowity czas wędrówki 2 godz. 30 min., różnica poziomów (najniższa/najwyższa) 540/668 m.
Cdn…
213942139321395213982139721396
13 listopada 2010 rok (sobota)
Dziś to mavo ma przyjechać z małym Jasiem do Ustrzyk Górnych. Mam przygotowane trzy wersje dojścia do nowej Koliby i kiedy już o 9 rano się widzimy to przedstawiam propozycję z dojazdem Veolią do Bereżek a później spacerkiem do schroniska, na Caryńską i powrót w dół do Ustrzyk Górnych.
Jest 6 stopni powyżej zera, pochmurno, wieje i to mocno wieje, ale nie pada. Przed odjazdem zapraszam jeszcze ojca z synem do hotelu na kawę i colę.
Mały Jasiu już zaanektował mi Oregona i totalnie go rozpracowuje, martwi się poważnie poziomem baterii bo spadła jedna kreska wskaźnika, ale gdy mu pokazuję, że mam spory zapas akumulatorków to jeszcze z większą chęcią zabiera się do rozgryzienia możliwości tego urządzenia gps. Na szczęście przez to urządzenie nie rozstroi satelitów, więc mogę się spokojnie z tym urządzeniem pożegnać na cały dzień. J
Jest 10.10 gdy ruszamy z przystanku. Z Bereżek idzie sporo ludzi, przed Kolibą i w środku też siedzi sporo. Stoją i ciągle podjeżdżają nowe samochody z turystami(?). Na moje oko to większość przyjeżdżających nie idzie w górę. Sporo osób zapewne wybiera płaską trasę Nasiczne – Bereżki (sam kiedyś tak sobie wędrowałem ale wtedy jeszcze i już Koliby nie było) lub odwrotnie. Teraz schronisko to będzie zapewne mocno oblegane i tylko patrzeć jak w pobliżu rozłożą się stragany z radosną twórczością kulinarną (prywatny biznes zapewne wykorzysta pustki w menu schroniska, chyba że Politechnika zwietrzy interes?) i twórczością regionalną. Obym nie był prorokiem ;) A Wy sobie prowadźcie obserwacje miejsca gdy tu będziecie, bo zapewne każdy chce zobaczyć nową Kolibę!
W środku podłoga jest z kamienia, więc „turyści” włażą z butami i znoszą błoto… trzeba pokazywać skarpetki i tłumaczyć jak one będą wyglądały gdy to błoto się poprzylepia. a jakie jest zdziwienie na takie uwagi.
W Kolibie podają tylko(!!!) kawę (5 zł) i herbatę, wszystkie pokoje są do niedzieli zajęte. Naokoło i w środku schroniska pachnie mi Kasprowym. Zaczyna brakować miejsc do siedzenia. Czas zmykać i to szybko. Mavo i Jasiu ostro ruszyli na Caryńską a ja się zbieram jak sójka za morze. Połoniny nie widać, mgła, błoto, ślisko (laska się przydaje), w górze słychać jak mocno wieje… sprawdzę jak mocno za godzinę. Zaczynam mozolne wdrapywanie się, źle mi się dziś idzie, zostaję w tyle, mały Jasiu ma niespożyte siły… potrafi wejść i zejść do mnie i znowu w górę… a wchodząc na Dwernik-Kamień tak marudził, chciał nawet komuś wskoczyć na barana ;)
Ciągle bacznie też obserwuje co takiego się zmienia na Oregonie, pozmieniał menu tak jak mu pasuje i ciągle zmienia, ale wszystko jest oki.
Cdn…
214002140521401214062140421402214032140821407
cd zdjęć
2141521410214142141721416214132141221411
Cdn...
Piękne drzewa!!!
noooooooo, fajne drzewa!
zeby jeszcze tych znakow szlaku na nich nie bylo ;)
Sporo ludzi schodzi z góry, czasami są to kilkunastoosobowe wycieczki. Nawet, gdy już schodziliśmy około godziny 15 to ludzie szli jeszcze w górę od strony Ustrzyk Górnych.
Osiągamy wreszcie 1234 metry, na szczycie piździ, że hej. Są momenty, że mavo musi trzymać Jasia by go nie zdmuchnęło gdzieś w dół.
Cdn…
2142221427214262142521420214242142321421
Schodzimy troszkę niżej i mając pod sobą amortyzację z borówkowych krzaków ustawiamy się tyłem pod wiatr pod katem 45 stopni i… nie upadamy. Efekt niesamowity. Czasami robi się jakiś przebłysk i coś trochę widać w dal.
Wreszcie samotna choinka świerkowa i można na trochę się skryć. Mgła przelewa się przez grań. Następny, kilkudziesięciometrowy skok i znowu chowamy się za krzaczki aby spokojniej pooddychać. W krzakach mavo znajduje kilka puszek po piwie i postanawia je zabrać w plecaku na dół. To niemy znak na akcję czyszczenia szlaku z pozostałości po "turystach". Ja wyciągam wcześniej przygotowany foliowy worek i teraz już każda butelka, puszka i inny śmieć w nim ląduje. Na samym dole na parkingu wywalamy całkiem sporych rozmiarów worek śmieci. Możemy zameldować, że od szczytu 1234 m do parkingu szlak został całkowicie oczyszczony.
Od ostatniego schodzenia z Caryńskiej szlak trochę zmienił zejście, wcześniej schodziłem koło Hotelu Górskiego na mostek, teraz schodzi koło schroniska Kremenaros na parking.
Pod Hotelem jesteśmy o 16.10, równe 6 godzin od momentu gdy wyszliśmy na szlak. Umawiamy się na pożegnalną kawę na jutro, tutaj na miejscu. Uprzedzając powiem, że nic z niej jednak nie wyszło. L
Oregon, mimo różnych w nim Jasia kombinacji, coś w pamięci schował i podsumował na koniec: całkowity czas wędrówki to idealnie równe 6 godzin, czysty ruch i postój rozłożył się idealnie po połowie, średnia prędkość ruchu 3,6 km/godz., wystartowaliśmy z 648 m (Bereżki) weszliśmy na 1222 m (tak zanotował GPS, a byliśmy przecież na 1234 m) by zejść na 552 m (Hotel Górski), przeszliśmy w sumie 10,82 km (tak po prawdzie to Jasiu przeszedł!).
Cdn…
214332142921430214312143221435214282143421436
14 listopada 2010 rok (niedziela)
Podczas tego pobytu pobudkę robię sobie o 7.15. Za oknem wspaniały widok Caryńskiej, na niebie żadnej chmurki, zanosi się piękna niedziela w Bieszczadach. Otwieram okno na full, stawiam buty na parapecie by też pooddychały, bo za 2 godziny znowu je założę i wyruszę… hmmm, muszę teraz przemyśleć czy Wam zdradzić gdzie?
Cdn…
21437
14 listopada 2010 rok (niedziela)
...Otwieram okno na full, stawiam buty na parapecie by też pooddychały, bo za 2 godziny znowu je założę i wyruszę… hmmm, muszę teraz przemyśleć czy Wam zdradzić gdzie?
Recon nie bąź taki tajemniczy i zdradź gdzie to 14 listopada bywałeś.
Od 9 rano czekam na telefon od mavo chociaż wiem, że w Nasicznem jest totalny brak zasięgu wszystkich operatorów. O godzinie 10.45 nagrywam się mu na sekretarce, że wychodzę z hotelu i życzę mu szczęśliwej podróży powrotnej.
Na dzisiaj miałem zaplanowane dwa alternatywne spacerki do „zony”. Jeden odpadł bo ostatnio z tym miejscem był związany dość poważny kryminalny zgrzyt, więc wolałem tam nie iść i nie ryzykować, miejsce było zbyt naznaczone. Mavo też zasięgnął języka u źródła i potwierdził wszystko. Musiałem więc pójść w drugie miejsce, chociaż to pierwsze ciągnęło mocniej.
Pogodę miałem wymarzoną do tego wypadu… listopad, ostatnia niedziela długiego weeku, pustawo już po południu, mogłem więc liczyć na względny spokój. Wcześniej dwukrotnie w okresie letnim, z pewnych względów, nie udało się mi tam wejść.
Wybaczcie, że tego dnia nie opiszę zbytnio i nie opiszę też emocji jakie wędrówce tej towarzyszyły. Pokażę jednak trochę zdjęć. Jeśli już tam ktoś był i rozpoznaje miejsce to proszę o wstrzymanie się z komentarzem by nie rozsławić zbytnio tego miejsca bo byłoby to na jego szkodę! Nie pytajcie mnie nawet na PW!
Oregon coś tam zapisał, ale też przemilczy swoje dane.
W hotelu pusto, wieczorem w restauracji tylko ledwo widoczne światełko nad barkiem daje sygnał gotowości na klienta. Zamawiam obiad i gdy czekałem na drugie danie gaśnie światło w całych Ustrzykach Górnych… na sali zapalają świece i robi się całkiem przyjemnie. Podają mi zamówione danie… czyżby bieszczadzki wieczór przy świecach?
Jestem w tej chwili w restauracji jedynym jej klientem a jeszcze wczoraj o tej porze było krucho z wolnym stolikiem.
Gdy kończę jeść następuje powrót napięcia. Kelner wspomina historię z połowy października zeszłego roku jak to w Ustrzykach Górnych nie było prądu przez cały tydzień.
Cdn…
2145421449214532145221446214472145021451
http://forum.bieszczady.info.pl/images/misc/pencil.png
Jeszcze kilka zdjęć...
Cdn...
2146321459214622145821456214572146021461
Cel wędrówki i ostatnie spojrzenie na "zonę".
Cdn...
2146421465
Witam wszystkich forumowiczów.
Jestem mały Jasiu.
Wycieczki z panem Zbyszkiem były wspaniałe. A najlepszym jest GPS i laska. Ja kocham Bieszczady.Zapraszam wszystkich do Nasicznego.
(korekta tekstu: Mavo )
Jasiu, dziękuję za dobre słowo, dziękuję za towarzystwo, dziękuję za pytania i rozmowy, dziękuję... mavo Tobie także! Myślę, że jeszcze nie raz wspólnie powędrujemy po Bieszczadach. Pozdrowienia dla całej Rodzinki.
Dziękuję Jasiu, że spełniłeś moją prośbę. Przyznaję, spodziewałam się dłuższej opowieści o Twoich osiągnięciach, ale i tak bardzo się cieszę, gratuluję dużej odwagi we wszystkim. Tak trzymać chorąży! Pozdrawiam.
15 listopada 2010 rok (poniedziałek)
Dzień dziś jeszcze piękniejszy od wczorajszego, jednak niestety to mój ostatni dzień w Bieszczadach w tym roku.
Przed śniadaniem mały spacerek a już po zaczynam się pakować, o 9.40 zdaję w recepcji klucz od pokoju. Do czasu odjazdu autobusu o 10.01 wygrzewam się na słoneczku i obserwuję puste Ustrzyki Górne. Na parkingu przed hotelem stoi jeszcze tylko jeden samochód. Gdy pominę przejazd w obie strony, chyba do sklepu, samochodu Straży Leśnej to można powiedzieć… ruch na drodze zerowy. Aż żal wracać do domu!
W Ustrzykach Dolnych jestem o 11.15 i czekam do 12.15 na przesiadkę do Warszawy. Pogoda iście wiosenna, 25 stopni. Na dworcu Warszawa Zachodnia jestem o 22.00, zamawiam jeszcze w autobusie taksówkę i w domu jestem o 22.30. Podróż trwała 12,5 godziny i wcale nie była męcząca. Dla ciekawości podam, że podróż powrotna kosztowała mnie w sumie114 zł (9+60+45).
Podsumowując, byłem krótko ale zaliczyłem wszystko co zaplanowałem wcześniej. Teraz tylko… aby do wiosny!
21488
Nikt nie napisał czy znalazł "cosik" skitrany koło Dydiówki i na Dwerniku-Kamieniu a może znalazł a nie napisał?
Wszystko wskazuje, że w 2011 roku w Bieszczadach nie będę... oj, dawno tak nie było. Moje górki przegrały tym razem w wakacje z najdłuższym wąwozem w Europie i całą zachodnią częścią tej wyspy a teraz nad nimi wygrywa moja kontuzja. Bieszczady muszą więc na mnie trochę poczekać.
Tym razem nie będzie nic o wędrowaniu po Bieszczadach L
Kilku dni zabrakło a byłoby równe dwa lata jak ostatni raz byłem w Bieszczadach. Zapewnie jeszcze sporo dni by upłynęło zanim bym do nich dotarł, ale mavo, jakiś miesiąc wcześniej , swoim sugestywnym głosem oznajmił, że muszę być... i już. Krótko wspomniał jaka to będzie okazja, przekazał bym odszukał odpowiedni wątek na Forum i podjął pozytywną dla niego decyzję. Zasiał pomysł a mi pozostało go tylko zrealizować. Najtrudniej było od strony zawodowej, ale jak już zapadły stosowne decyzje to zabrałem się za logistykę. Na Forum nie byłem od dość dawna, nie byłem nawet zorientowany jak przedstawiają się tegoroczni laureaci Powsimord. Aby zbytnio nie grzebać w annałach Forum skupiłem się na wskazanym wątku by wiedzieć… dlaczego w Nasicznem, z jakiej to okazji i może coś jeszcze? To dało impuls do ponownego zainteresowania się Forum. Spojrzałem w kalendarz i zauważyłem, że termin tego spotkania"gryzie się" z Czart Graniem, piękną październikową pogodą co natychmiast odbijałosię na wolnych miejscach noclegowych w całej okolicy. Jako, że założyłem, że nie będę spać umavo to musiałem poszperać w necie i poszukać kwatery . Trochę to potrwało, ale...ostatecznie wyszło najlepiej jak tylko mogło. Z racji, że cała impreza miała się rozpocząć w piątek to zaplanowałem przyjazd do Nasicznego najpóźniej do godziny 19, tak aby być u mavo przed godziną dwudziestą. Kwaterę miałem na piętrze w Gościńcu Pod Jaskiniami, z oknem wychodzącym na domek i działkę mavo,chociaż rozdzielała nas przestrzeń jednej działki. W Nasicznem w październiku ogodzinie 19 jest już bardzo ciemno co nie przeszkadzało widzieć z okna palące się ognisko oraz światełka w domu. To był widoczny znak, że już tam… coś się dzieje!
Informacyjnie przekażę, że Gościniec dysponuje 2 pokojami z łazienkami i 2 pokojami ze wspólną łazienką na korytarzu. Pokoje umieszczone są nad częścią mieszkalną domu leśnika a osobne wejście do nich jest po schodkach z tyłu budynku. Szczegóły można wyczytać na Gościńca stronie internetowej http://www.podjaskiniami.pl/ (http://www.podjaskiniami.pl/). Pokój całkowicie mnie zadowolił, był ogrzewany, zawsze była gorąca woda domycia i też w prysznicu, był też sedes, na wyposażeniu był czajnik i radio (nie używałem) a na obszernym korytarzu stała wspólna lodówka. Skromnie, czysto, cicho i blisko mavo.
Umyłem się po podróży, przebrałem, zabrałem latarkę oraz kamerę i ruszyłem naocznie zobaczyć co też ten Pierogowy z mavo wymyślili. :P
cdn
Reconie1 czekam na cd relacji.
12 października 2012... wcześniej zapomniałem o dacie a przecież relacja ma swoje umiejscowienie w czasie.
Idę w stronę ogniska i światełek, nad głową realne planetarium, widzę nawet spadającą gwiazdę zwiastującą zapewne coś dobrego. Na drodze i podwórku full samochodów... mnożę przez cztery i już jestem pod wrażeniem, bo spodziewałem się tylko z dziesięć osób. Te "spodziewane" są przy ognisku, witam się, przedstawiam, parę osób znam, kilku się domyślam, nowych poznaję. Zanim się zorientowałem to jestem już w centrum "konsumpcji Foto-Powsimordy", już się coś leje na jedną nogę, później ktoś inny polewa na drugą, ktoś dokłada do ognia całkiem spore polana drewna, trwają rozmowy na dwa... trzy a może więcej tematów, już jestem w dwa wciągnięty a przecież są jeszcze światełka w domu i tam też są "konsumenci". Idę więc wyżej, przed wejściem do domu mavo przy stoliku znowu powitania. W środku przed kominkiem, zaczynam gubić się w imionach i nickach, z mavo wpadam w objęcia "mordo ty moja", w głębi przy stoliku następni, dalej siedzący na materacu, jeszcze przy kuchni znowu kilka osób. No to zrobiłem rundę wokół ściany z kominkiem. Ogarniam wzrokiem stojące wiktuały i przeróżne napitki, w myśl tłoczy się stwierdzenie "ooooooooooooo będzie nieźle", dokładam swoje napitki, widzę jak olkaa wyciąga swojski smalec, kiszone ogórki, schab pieczony i różne chleby. Idę pogadać, czuję się jak u siebie, jak u swoich... ogarnia mnie spokój, luz i zapomnienie o Bożym Świecie. To będzie trwało trzy dni i czuję się z tym dobrze. Dom i cała "konsumpcja Foto-Powsimordy" ma dynamiczny charakter, ciągle się coś dzieje i wciąż dojeżdżają nowi konsumenci... kurcze gdzie oni się pomieszczą???? chyba mavo zaczyna mieć jakiś gospodarski niepokój "rany, jak ja ich wszystkich pomieszczę". A dzieje się coś zarówno i przy ognisku, i przy kominku, i przy kuchni... Bezwzględnie bryluje Pierogowy, jest wszędzie, hmmm... patrząc w perspektywie całego pobytu to raczej w okolicach kuluarów przykuchennych było go najwięcej. Puszcza muzykę z zaproszeniem do tańca, gotuje soliankę, polewa napitki, rozmawia to z tym to z tamtym a za chwilę porywa do tańca dziewczyny i jeszcze z nimi... flirtuje, gagatek. Sam jestem już jak planeta na orbicie, z tą różnicą, że trajektorię mam mocno zmienną. Prawie północ i znowu następni wchodzą z plecakami... mavo już się nimi zajmuje, rozkłada, za chwilę podchodzi do mnie i prosi o... nalanie mu czegoś mocniejszego. Po godzinie drugiej w nocy frekwencja zaczyna powolutku spadać, chyba przezorniejsi zaczynają zajmować co lepsze miejsce na czymś miękkim i co lepszy kawałek na glebie. Najwytrwalsi mają niespożyte siły, ja sam bardziej oficjalnie, już mocno po trzeciej, wycofuję się na z góry ustaloną pozycję... dwie działki dalej. Wychodząc dokładam do pieca, dokładam też do ogniska i idę w nasiczniańską ciemność. W górze pełny asteryzm gwiazd, idę na południe, nocny horyzont zasłania trochę ciemna góra z jaskiniami, Gościniec mam blisko. W dłoni krzepko trzymam latarkę i kamerkę, kiedyś na spokojnie sobie pooglądam co nagrałem. Jutro, hmmmm, to już przecież dziś, będzie dalszy ciąg "konsumpcji", muszę się teraz wykąpać, wyspać a rano nie ruszam się nigdzie dalej niż dom mavo.
cdn
13.10.2012....Oczy otworzyłem gdzieś tak przed dziesiątą, wyjrzałem przez okno na działkę mavo a tam co jakiś czas „konsumowicz/ka” wita się z rześkim porannym powietrzem, dając sobie chwilkę namysłu w którą stronę iść... i w ślimaczym tempie z ręcznikiem w ręku idzie do strumienia obmyć noc. No dobra, ja też muszę się poprzeciąąąąąągać, pooooooooziewać , ogarnąć i zjeść śniadanie. Nie jest to łatwe, oj nie… ale się udało. Do ludzi ciągnie a i ciekawość jak oni sobie poradzili po tej nocy. Nie patrzę na zegarek, bo nigdzie się przecież nie śpieszę, ale jest chyba przed jedenastą, jak idę do domku mavo. Gospodarzy piesek, który wieczorem trochę na mnie poszczekał, później obwąchał a następnie spojrzał w oczy, tak jak to pieski potrafią patrzeć, gdy chcą trochę ludzkich pieszczot… i otrzymał i zaakceptował, teraz znowu ten wzrok, spora porcja pieszczot i odprowadza do sąsiedzkiej bramy. Mavo narzekał na niego bo go kilka razy dziabnął i z wzajemnością nie przepadają za sobą. Naprzeciw bramy za ogrodzeniem, dwie długowełniste owce czochrają się o koła jakiejś przyczepy, kilka kóz wskakuje na nią… chyba tak kozy lubią, kot idzie gdzieś w teren obadać co w trawie piszczy. Pochmurno, strasznie cicho i spokojnie. Na podwórku nawet dymek z ogniska się nie snuje, nie mówiąc o żywych ludziach… normalnie wszystkich wymiotło. W domu jednak jest jeden człowiek, kolega Browara (zapomniałem imienia), skręca swoje papierosy, ale jakiś… nieobecny. Jak nic wszystkich wygnało w góry i czapka z głowy dla nich i pełen szacun… ja nic nie planowałem. Rzucam hasło by ogarnąć „to co zastaliśmy” tak aby wracający ludzie z gór zastali „unijne normy bytowania”. Olkaa od razu bierze się za gospodarską robotę, ja „czeszę” podwórko a kolega Browara… nadal skręca papierosa. Gdy wchodzę ponownie do domu by sobie przydzielić dalszą robotę zauważam, że spod pierzyny wystaje jakiś nos… wołam olkę by pomogła rozwikłać zagadkę… któż tak sprytnie się zakamuflował… haa.
Oceniliśmy, że to jak nic… mavo we własnej osobie, poznaliśmy go po nosie, chociaż nie ma go jakiegoś charakterystycznego. Skorzystał zapewne z okazji, że wszyscy się wynieśli i wskoczył pogrzać się pod pierzyną. Obok na podłodze leżały okulary z jednym zausznikiem, książka Agaty Christie A.B.C. i siekierka, co znaczyłoby, że albo do czytania mu była potrzebna, albo znalazł narzędzie zbrodni i pozostało jeszcze poszukać zbrodniarza, albo jest jeszcze inne rozwiązanie znane jemu a może… komuś innemu. Uspokojeni, że na ostrzu nie ma oznak krwi i pustka w domu to na pewno oznaka wyjścia ludzi w góry, postanowiliśmy nie budzić gospodarza domu by mógł pospać na miękkim i w cieple a sami zabraliśmy się dalej ogarniać parter domku. Zajęło nam to z półtorej godziny. W międzyczasie mavo jednak się sam obudził i czynnie włączył się w porządki.Tymczasem wyszło słońce i przed domkiem zrobiło się przyjemnie ciepło a za chwilę i… głodno. Sprzątając wyczailiśmy ogromną miskę pierogów i teraz olka ochoczo zabrała się na odsmażaniu ich na woku. Gdy tylko zmietliśmy pierwszą porcję a i zapach zapewnie rozniósł się po okolicy, to od razu przygnało z gór… Pierogowego z ekipą. Olka nie nadążała odsmażać a już następni szli pod górkę gdzie stał domek, tym razem szła ekipa z manio (z gitarą na plecach)i z Hero na czele. Pierogi parowały na stoliku, podlewano likier litewski,snuły się opowieści o ptaszkach, o smokach, o halucynogennych ziołach i doświadczeniach w tym temacie. Później już co chwila ktoś dochodził, dojeżdżał, odjeżdżał a i ja sam z Wiolą, Zbyszkiem i olką wybraliśmy się do Lutowisk po zakupy głównie związanych z czystością. Po drodze mieliśmy jeszcze oddać komuś w Dwerniku kociołek do pitraszenia. Zaraz po przyjeździe z olką, kobietą bieszczadzką i… no właśnie znowu zapomniałem z kim, wybraliśmy się do Ustrzyk Górnych zobaczyć przede wszystkim kawałek Czart Grania oraz nowy Zajazd Pod Caryńską.cdn
don Enrico
24-10-2012, 08:19
Recon1 napisał :
i… no właśnie znowu zapomniałem z kim, wybraliśmy się do Ustrzyk Górnych zobaczyć przede wszystkim kawałek Czart Grania oraz nowy Zajazd Pod Caryńską.cdn
To była Asia Zmiennocieplna
Dziękuję don Enriko a Asię Zmiennocieplną przepraszam :)
---------------------------------------------------------------------------------------
ZpC widziałem ostatni raz gdy był to jego ostatni dzień w całości oraz widziałem go w pierwszy dzień rozbiórki. Teraz jawił się całkiem niczym pałac nocną porą ,wyglądał okazale. Drzwi się otwierały i zamykały, ruch jak w McDonald`s pod Dworcem Centralnym, już przed drzwiami słychać wołania o odbiór zamówionych dań a za drzwiami już w środku full ludzi. Okalając wszystko widzę, że od strony biznesowej to bardzo dobrze rozkręcony biznes. W sumie moje jakieś wspomnieniowe sentymenty w zderzeniu z realizacją biznes planu właściciela mają się nijak. Właściciel oczekuje by mu się biznes kręcił i robi wszystko byklient był zadowolony, klient oczekuje dobrej obsługi, smacznego jedzenia,klimatu, czystości, komfortu i uczciwej ceny. Po pierwszej wizycie w Zajeździe pod Caryńską odnoszę wrażenie, że ta symbioza biznesu właściciela i jego klientów odniesie sukces.
Przeciskamy się przez tłum ludzi na sali jadalnej, schodząc do dolnej sali spotykamy manio, który podczas rozmowy zaproponował obejrzenie "swojego" pokoju wraz ze szczegółowym opisem jakie ma walory i udogodnienia. Witamy się też przy okazji z Jackiem właścicielem ZpC, który jak zauważam jest chyba wszędzie... był na górze, był za barem, jest na dole,zagląda na salę gdzie ma się za chwilę odbyć CzartGranie... no cóż, gospodarz musi mieć baczenie na wszystko.
Gdy siadamy w drugim rzędzie ławek na sali jeszcze pusto, ale ludzie zaczynają się schodzić. Ci których za chwilę będziemy podziwiać już stroją gitary, sjug suwa heblami miksera. Widzę jak Hero usadowił się bliżej sceny jako ten bardziej wtajemniczony i popija chmielowy napój, a ludzi wciąż przybywa, ba… już brakuje miejsc i to nawet na schodach. Jacek jako gospodarz „strzela” mowę powitalną. Słuchamy trzech wykonawców, przy którejś piosence mania (w duecie) olkaa zaczyna mnie szturchać by się zbierać (ją bardziej ciągnęło, jak widać!) do Nasicznego…to ona rządzi transportem, zbieramy się, ja trochę niechętnie bo zaczyna mi siępodobać. Wychodząc szukamy jeszcze Jacka i dajemy mu beczułkę piwa by mu sięZpC nie rozeschł. Na zewnątrz piękny wieczór z niebem pełnym gwiazd… teraz do Nasicznego, do mavo, do Pierogowego, do Browara, ach by nie wymieniać wszystkich, do muzyki, do kominka, do jedzonka (bo zgłodniałem) i do kieliszka (bo też mi się chce pić). Za Ustrzykami Górnymi wjeżdżamy w pełną noc… kurcze, za mało czasu byłem w ZpC. Olkaa jedzie prawie na pamięć ale zakręt do Nasicznego by ominęła, ja byłem jednak czujny ;)
Cdn…
Zapomniałeś dodać , że Manio też dotarł do Nasicznego ......za co ma u mnie ( chyba u wszystkich ) wielkie uznanie :-))
Nie zapomniałem! wcześniej o nim napisałem, a teraz jeszcze nie dotarłem do Nasicznego (zobacz, że jest cdn) :)ps... gratulacje za zdobycie stopnia Bieszczadnika :P
W nocy droga przez Bieszczady jest czasami jak w upiornej Transylwani, a gdy jeszcze księżyc w pełni to tylko patrzeć czy jakiś wilkołak przy drodze błyśnie zakrwionym okiem w oczekiwaniu na zbłąkanego turystę. Jakże często widać wtedy zwierzęta a zwłaszcza ich świecące oczy, a to lis sobie maszeruje poboczem, a to kuna przeleci w poprzek drogi, sarna przyczai się do skoku, sowa rzuci cień księżyca na asfalt. Jeszcze bardziej ciemno robi się od skrętu w Berehach aż do Nasicznego. Jakże inaczej wygląda droga gdy jedzie się w środku nocy i przy pełni księżyca od strony Smolnika do Majdanu. Niesamowity widok, zwłaszcza gdy jest bezchmurnie, bezwietrznie i ciepło. Teraz gdy jechaliśmy do Nasicznego było też bezchmurnie, bezwietrznie i tylko z tym ciepłem się nie zgadzało. Na nasze szczęście nie widzieliśmy na drodze wilkołaka! Jeszcze ostry skręt lekko pod górkę i za chwilę jesteśmy w domu… o domu mavo mogę tak powiedzieć. Znowu znajome widoki, grupka przy ognisku, grupka przy stole przed domem, w środku też są samoistne enklawy złożone z ciągle zmieniającymi się rozmówcami… a to przed kominkiem, a to przy stoliku, a to w części kuchennej i w każdej fajnie sobie można pogadać, posłuchać. Trwają przymiarki do obwieszenia zdjęciami jednej ze ścian, koło kominka słychać strojenie gitary, przy kuchni i stoliku brzęczy szkło. Lubię dźwięk gitary, więc gdy Ivan zaczyna uderzać w struny siadam koło kominka i słucham, klaszczę, czasami też śpiewam z innymi, później manio dojechał i dał cudny koncert, znowu Ivan, a też gitara nie była obca koledze Browara. Olkaa mnie odciągnęła od muzyki „bo ludzie głodni i trzeba coś im dać do ręki”… posłużyłem za kelnera (nie zresztą pierwszy raz w Nasicznem) roznosząc wyczarowane kanapki. W międzyczasie nastąpiło uroczyste otwarcie wystawy zdjęć i swoisty wernisaż. Kiedy w miarę kończono koncert gitarowy to Pierogowego już ciągnęło do muzyki mechanicznej. Za jakiś czas „gospodarz imprezy” niczym wyrwany z jakiegoś snu, bo w stroju by rzec iście wieczorowym (majteczki w kropeczki ło ho ho), poprosił do tańca damę wyrwaną niczym z balu studniówkowego, ale jakże w odmiennym stroju wieczorowym niż jej do tańca partner „kropeczkowy”. Ten bałamutnik niewieścich serc obtańczył chyba wszystkie niewiasty i to… w tych „ło ho ho”. Było koło trzeciej jak zauważalnie zaczęło zmniejszać się towarzystwo, pod wernisażem już „ktoś” spał w najlepsze, ale nie koniecznie z nudów, przy stoliku jakowyś kapelusznik, dzierżąc w dłoniach, niczym pitbull, butelkę piwa i spał na krześle w najlepsze (kapelusz mu się dobrze trzymał!). Nie miałem sumienia nad butelką i z uścisku udało się ją wyjąć, a później ruszył mnie ludzki odruch i kapelusznik został obudzony i nawet dał się namówić na pójście spać. Kilku osobom przy kominku jednak obce było wszelkie zmęczenie. To byli bieszczadnicy zaprawieni w nocnych pogaduchach. Mnie sen zaczął brać i czas było się dyplomatycznie wycofać do Gościńca. Cdn…
Wiola /Zbyszkowa:)/
17-11-2012, 01:35
Witaj. Mój pierwszy raz w Bieszczadach o tej porze roku to delikatne stąpanie po zmrożonych trawach. To radość oddechu i słowa z głębi siebie: jestem, żyję i mam się dobrze. Mam sie dobrze! Ostatnie spotkanie u naszego szlachetnego przyjaciela Mavo kojarzą sie z nim samym , po pierwsze ze słowmi : Mój dom jest waszym domem. Czujcie sie jak u siebie. Czy znacie kogoś takiego? Pozdrawiam.
Wiola /Zbyszkowa:)/
17-11-2012, 02:08
Chciałabym tak pięknie jak Ty opsiywać świat. To jak być w krainie Alicji, Czarownika z Oz a jednocześnie być tu i teraz. Czarem jest, kiedy ludzie z własnej nieprzymuszonej woli gromadzą się wokół ognia, gitary, teleskopu, jedzenia i zwykłej rozmowy, poczucia bliskości. Wszystko inne jest nieistotne. Do zobaczenia!
Wiolu.
Słowa Twe miłe są dla mnie. Dziękuję.
Ale prawda jest mroczna.Cytuje moją kol. małżonkę.:oops:
Serdeczności.
Ożeż w mordę jeża... nie zakończyłem jednej a jużem chciał zacząć nową. Kończę więc to "listopadowe" szybko jak się da bo i tak... był to dzień mojego (i większości) wyjazdu. Szybkie pożegnanie z uczestnikami "już na chodzie" i czas w drogę powrotną. Szybko zleciało, bo też miało tak zlecieć. Cieszę się, że sporo ludzi poznałem i radość z krótkiego pobytu w Bieszczadach.
Następny przyjazd też był jakiś inny niż te moje wcześniejsze. Ale to już w następnych częściach.
Poźno zapadła decyzja o wypadzie w Bieszczady w pierwszą długą majówkę. Od razu też było założenie by pokazać maksymalnie dużo Bieszczad młodemu człowiekowi, ale tak umiejętnie by dynamicznie można było reagować na jego sugestie. Tym razem nie miałem żadnego wcześniejszego planu, jak to ja mam w swoim zwyczaju robić. Musiałem szybko kombinować nocleg, na Forum już były sygnały o jego brakach. Pierwsza decyzja by baza wypadowa była w Ustrzykach Górnych jako miejscowości tej najbardziej ziejącą turystyką. Była też z premedytacją wybrana by móc wejść wzrokowo w kontakt z ludźmi, którzy tutaj jadą połazić po górach a nie szlifować asfalt i chodniki od jednego końca miejscowości do drugiej, co widać coraz częściej w Bieszczadach. Wytypowałem na pierwszy ogień Zajazd pod Caryńską, bo też chciałem zobaczyć od środka jak to jest w nim być. Pierwszy telefon i... trafiony-zatopiony, co prawda dwójka a chciałem trójkę, ale będzie dostawka, będzie trochę taniej, ale... z pakietem majówkowym. Decyzja na tak była od razu, mail potwierdzający, zadatek przelewem, informacja o przyjeździe około 2 w nocy i... nocleg załatwiony. 1 maj 2013 środa. Gdzieś o pierwszej w nocy, a to już był 1 maj, na punkcie widokowym przed Żubraczem, nakazuję postój na siusiu i wyprostowanie krzyża. Cisza jak makiem zasiał, rozsypane na niebie gwiazdy, nocna panorama w poświacie połówki księżyca, tak jakby z lekka przysypany różem, a młody nie pozwala zgasić świateł w samochodzie by zobaczyć ciemność. Oki, oki daje ale tylko na chwilkę, bo... musi wszystko widzieć! :P Pod Zajazd dojeżdżamy o 2 w nocy, Sebastian i Jacek czekają, dają nam... karty magnetyczne do drzwi i światła w pokoju. Padamy spać o 2.40 przecież rano trzeba wcześnie wstać, mamy proszone śniadanie w Nasicznem. Zasypiam w sekundę, budzik w komórce budzi mnie o 7.00. Cdn...
Przykładnie wstajemy i kolejno się szykujemy. Mamy problem z zamknięciem drzwi balkonowych, które opierają się naszemu intelektowi i aż dwa razy szef Zajazdu p. Leszek daje nam instrukcję ich zamykania... klamka na 11, mocno do siebie i zamykamy zamek. Śniadanie (jest od 8 do 9.30) w postaci "szwedzkiego stołu" zaczynamy punktualnie i zaraz jedziemy do mavo. To 12 kilometrów tylko. Czeka na nas z kolegą swoim i jak zapowiadał.... czeka ze śniadaniem. Jemy więc drugie śniadanie. Po jakiejś godzinie a może dłużej, żegnamy się i jedziemy dalej. Mavo też się zbiera do wyjazdu do domu. Kierujemy się do Zatwarnicy, robimy krótki postój w Chmielu by popatrzeć z góry na progi skalne na Sanie. W Zatwarnicy zostawiamy samochód i idziemy do Wodospadu na Hylatym. Po drodze idzie też kilka osób, ale czy pójdą dalej niż my? Po powrocie znowu w samochód, jedziemy w stronę Ustrzyk Dolnych, ale w pewnym momencie Ewę i młodego namawiam do skrętu w wąską drogę na Lipie. W wiosce sporo ogłoszeń o wolnych pokojach a ja wskazuję kierunek na Bystre by zobaczyć jedną z najpiękniejszych, według mnie, cerkwi w Bieszczadach. Jest już kilka samochodów i trochę ludzi, chodzą wokół cerkwi, jest też tablica informacyjna o remoncie, a na drzwiach wejściowych karteczka "Klucz do cerkwi jest obok w Galerii". Jak jest taka informacja to trzeba z niej skorzystać, bo wcześniej byłem tutaj dwa razy, ale nigdy w środku. W Galerii, jak później się przedstawiła, pani Marlena oświadczyła, że za parę minut przyjdzie z kluczem... i przyszła, i otworzyła, i trochę poopowiadała. Remont to duże słowo, to tylko naprawa, tak by cerkiew się całkiem nie zawaliła, bo co to jest 40 tysięcy dotacji? Przynajmniej krzyże stoją prosto na wieżach i został wzmocniony dach po wschodniej stronie, bo tam było najgorzej. Z zewnątrz piękna a od środka jeszcze piękniejsza a gdyby tak jeszcze ją wyposażyć? W środku sterta zabytkowego żelaztwa znaleziona w pobliżu, mała galeria obrazów męża p. Marleny. Dysponują w swojej 100 letniej chacie też noclegami. Są w Bieszczadach od 8 lat a przyjechali z centralnej Polski. Z naszego wejścia skorzystały skwapliwie pozostałe osoby, ale czy chociaż "coś" do puszki wrzucili wychodząc z cerkwi? Jest tam taka puszka na datki na remont tego zabytku.Wracamy przez Czarną i już witam się w baraku z p. Różą. Coś tam kupiliśmy, pogadaliśmy, ja nawet trochę dłużej i... do następnego razu. Kiedy teraz ten następny raz będzie? Po drodze do Ustrzyk Dolnych jest jeszcze tyle cerkwi, ale oglądamy je bez mała w locie, bo czas goni. Aż mnie korci by skręcić w boczną drogę i pojechać do Moczar... tak mi się tam kiedyś podobało, to tam widziałem kiedyś na łąkach dziesiątki młodych bocianów uczących się latać. A gdy się zbytnio zbliżyłem to poderwały się wszystkie do lotu... piękny był to widok no i ten ich szum skrzydeł.Szwendamy się po Ustrzykach, koło pustego bazaru jednak nas dopada... może cygarety?, może alkohol?, może ...? Lądujemy na lodach i kawie w pobliskiej kawiarni (takiej pod kopułką). Kurcze, dobre lody tam mają!Wracamy... jeszcze tylko Równia po drodze, tam też przecież piękna cerkiew. Jedziemy, chcemy zjeść obiadokolacjię i spokojnie zdążyć na koncert o 20 w Zajeździe.Cdn...
31847318463184431843318423184131845
Bystre - trochę zdjęć z cerekwi i cmentarza.
A koncert odbył się z lekkim opóźnieniem, przeto i być może więcej zjedzono i wypito piwa a i my nie omieszkaliśmy trochę popić. Zagrał zespół Lord & the Liar z Poznania i ich utwory, zwłaszcza gdzie dokładali akordeon, tak mi się podobały, że nie omieszkałem tego osobiście im powiedzieć, tym było łatwiej mi było bo siedzieliśmy w pierwszym rzędzie tzn. stole. Bitowego czadu (ale nie tego z Biesu) dał też zespół Larz Reller Band ze Stepów Akermańskich i nawet jedną piosenkę Czerwonych Gitar po polsku zaśpiewali. Odchodząc od muzyki, ale tak nie całkiem, wspomnę, że od rana wpada na nas manio... alby też my na niego. On zostaje, my też więc... rozmowy są krótkie, bo przecież jeszcze pogadamy. Nie wspomniałem o nim tak sobie, bo po tych afiszowych gwiazdach wieczoru zaczął i on stroić swoją gitarę. Manio dał czadu, ale już tego biesowego, czyli nastroił nas na bieszczadzki klimat! Po nim zagrał miejscowy gitarzysta, nie pomnę imienia, ale już go wcześniej na Czart Graniu słyszałem, i zagrał swój sztandarowy utwór o pędzącej kolejce po torach tutututututututututu... Jak już stukot ustał to zebraliśmy się na nocleg, była przecież już prawie północ. Ale myślę, że stukot tututututututu było grane pewnie do rana... ja w każdym razie sen miałem tej nocy twardy.cdn...
Rano, jak się okazało, to Ewa z młodym pogadali wieczorem w kuluarach z zespołem z Ukrainy. Jacek nawet zerwał im plakat anonsujący koncert i dostali autografy od całego zespołu. Ja już po powrocie do domu poszperałem po necie i wyczaiłem ich utwory http://www.lastfm.pl/music/Lord+&+the+Liar/Vanity+Fair . Nie ukrywam, grają dla mnie coś innego, lubię taką mroczną, klubową muzykę, która działa na wyobraźnię. Są na dorobku i życzę im powodzenia! Jeden ich utwór Trent Road leci mi z kompa wkółko, teraz także. 02.05.2013 Ustrzyki G.Na dziś też objazdówka. Po śniadaniu jedziemy do Baligrodu i tam skręcamy na Stężnicę. Ewa chce odwiedzić swoich znajomych, którzy są właścicielami Natura Park. Ja mam przyjemność także ich poznać. Zostaliśmy przez nich oprowadzeni po włościach, które robią wrażenie rozmiaru inwestycyjnego i rozmiaru posiadania areału ziemi a i plany rozwojowe mają jeszcze, że fiufiu. No cóż... jak naocznie widziałem, ludzie nie muszą przyjeżdżać w Bieszczady by łazić cały czas po górach, ale wypocząć w inny sposób. Jednych ucieszy jazda konna, innych westernowe zajęcia, innych quady (obłożenie na 2-3 dni, a 140 zł za 1h), innych jazda po wertepach a tylko czasami można zrobić wypad do Czarciego Młyna bo blisko chociaż ostatnio przestano bo czasami... niedżwiedzie tam chodzą. Kurcze, niedźwiedzie stały się najlepszymi strażnikami. A propos Czarciego Młyna... gdy do niego szedłem, to przeprawiałem się przez brody, następnie przez potok i szukałem go... tak, tak, szukałem i to na oko. Teraz panie dziejku kochany droga, że 200 na godzinę można zap.......ć (cenz. własna) nawet przez brody a do Czarciego Młyna wskazuje stosowny drogowskaz... tak drogowskaz. Jeszcze nie ma tam mostka, ale czego nie robi się dla "turysty". Jak poprowadzą drogę do Grobu Hrabiny i zrobią tam parking a na Opołonku wieżę widokową (no bo każdy obywatel polski ma prawo przecież być na najdalszym południowym punkcie Polski, jak już był na plaży na Rozewiu) to chyba zwątpię. Derty... szacun, wiesz za co ;) Wróćmy do tych sławnych brodów na odcinku Stężnica - Górzanka... są, są ostały się, ale teraz są europejskie, zgodnie z wszelkimi normami (pstrąg przepłynie!). Gdzieś są moje zdjęcia z tymi starymi, w moich opisach a w następnym poście dam Wam już te nowe. Teraz chyba brody ostały się jeszcze na Osławie.... chyba się ostały. Mości turyści łazić jeszcze gdzie się da, łazić, łazić... niedługo Wojtek nigdzie w Bieszczadach nie nagra brata jak się skąpie w strumieniu bo wszędzie przejdzie suchą nogą lub podjedzie.Cdn...
318593185831857318563185531854 Tak wyglądają brody i początek szlaku (popatrz na znak!) do Czarciego Młyna
Teraz patrząc widzę, że to "zakapiorski szlak". Oki, koniec z tymi brodami. Jedziemy teraz do kościółka/cerkwi w Górzance i następnie lekki nawrót, później w prawo i jazda w górę po wertepach do Bereźnicy Wyżnej, do najpiękniej położonej, według mnie, wsi w Bieszczadach. Wcześniej na rozwidleniu, na punkcie widokowym robimy popas. Słonko praży, pić się chce, jeść też, ładne widoki, wspomnienia wracają... tutaj szedłem, tam też, tam dalej nie bo stała woda, tamtędy wracałem do Baligrodu gdy już zmierzch mnie łapał, tam dalej coś zrobiło koło łowieckie, jeszcze dalej postawili kamień ku pamięci leśnika, czy jeszcze coś ostało się po obelisku na cześć Kaczkowskiego, a tu już nowa super chatka się zbudowała, a może ostatni raz widziałem drogę z wertepami bo już niedługo będzie śliczny asfalt. Cisza wkoło...
"Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie, Kędy wąż ślizką piersią dotyka się zioła... W takiej ciszy tak ucho natężam ciekawie, Że słyszałbym głos z Litwy... Jedźmy, nikt nie woła!"
Zatrzymujemy się przy cerkwi, chodzimy po cmentarzu... jedne groby zanikają a już są nowe, te są mocniejsze i dłużej wytrzymają a może nie? Mnie ciągnie na grób, którego gdy tu byłem nie mogłem sobie obejrzć bo było koło niego trochę ludzi z jakimiś "nie naszymi" medalami i krzywo na mnie patrzyli a ja nie miałem wtedy ochoty na jakieś historyczne dysputy, bo bym może nie zdzierżył. Dla ciekawych... na zdjęciu ten grób jest a i historia związana z tym nazwiskiem jest dość ciekawa historycznie jak i też z tą wsią... warto poszperać w necie.
Cdn...
3186131860
Zawsze mnie intrygował ten znak informujący o strefie nadgranicznej. Cisza wszędzie o nim. Czemu tutaj go postawiono a stoi już dawno a teraz na czyjejś parceli z nowym domkiem.
Teraz przez Hoczew do Leska. Łazimy trochę po mieście, ja kręcę co chwila kamerką... "eeee tyyyyyyy tutaj nie można kaaaaamerować eppp, eppp... mnie nie wolno kamerować... ep, ep... trzeba zapłacić ep, ep.... eeee tyyyy". Młody naciska by jechać do tych Szelców co mu obiecano a widać, że już go skręca na słodkie. Jedziemy za miasto, wolę to niż w samym mieście. Na miejscu, już chyba nie ma małego ZOO(?)... nie sprawdzam, za to folguję sobie obżarstwo, a co... mam dobre spalanie :P ciacho, 6 gałek lodów i cola. Lubię słodkości od Szelców tak jak lubię też od Bliklego, mają naprawdę dobre. Teraz mały skok do Kamienia Leskiego, na miejscu skałkarze ćwiczą. Jakieś dwie dekady temu szliśmy z kolegą zielonym szlakiem z Terki do Leska i ten zatrzymując się koło skały powiedział "rany ale fajna skała do wchodzenia i dziewicza jeszcze". Ewa z młodym wchodzi na szczyt, mi się nie chce, pilnuję bagażu całej trójki.
W Uherce skręcamy na Myczkowce, zwiedzamy park miniatur a nstępnie robimy spacer po tamie. W Solinie parkujemy, łazimy wśród straganów i wchodzimy na deptak na tamie. Szlifujemy ją w jedną i drugą stronę i zbieramy się bo młody zaś przypomina "a kiedy będzie ten sławny pstrąg?". Objeżdżamy Polańczyk aż do mola, trochę nawet lansujemy po trotuarze i... pryskamy z uzdrowiska na pstrąga do Terki.
Parkujemy pod Córką bo tam było 1 wolne miejsce i idziemy Pod Tołstę "halo, halo... proszę państwa, jak nie jecie u mnie to proszę zabrać samochód z mojego parkingu". Zabieramy i dalej robimy coś na wcisk. Pod Tołstą uderza mnie zaś jakaś zmiana... w mordę jeża, wszyscy z obsługi ubrani w czarne t-shirty z napisem UNITRA. Normalnie wyglądają jak jakaś ochrona. Dlaczego Unitra? Czy to własność CWS w Polańczyku? Koszmarnie to wygląda, no żeby jeszcze Pod Tołstą ale Unitra. To wyzwala we mnie czujność, zamawiamy pstrągi plus dodatki a ja bacznie obserwuję "ochronę". Ten "ochroniarz" od grilowania to już nie ten sam człowiek, który, gdy byłem ostatnio, serce wkładał w grilowanie pstrąga, teraz tylko przewraca i dosypuje węgla. Czy tutaj też pewna epoka się skończyła? Może miałem wtedy pełną d..ę (cenz. własna), ale to chyba już nie ten sam smak pstrąga co drzewiej bywało. Zrobiło się chłodno a i ciut deszczyk pokropił. Jedziemy asfaltową drogą do Dołżycy... wspominam jak kiedyś robiłem pętlę Terka - Krysowa zielonym szlakiem, dalej odbiłem w czarnym do bacówwki, brodem przez Wetlinę, Sine Wiry, w Polance w zielonej budce (mieszkał tam kiedyś człowiek i zrobił mi placki ziemniaczane z zieleniny jakiejś) i żadnej tam galerii nie było i parkingu też, i dalej z buta do Terki. Słabo? Zapraszam na taką pętelkę z buta! Tylko właśnie wtedy była jeszcze żółta żwirowa droga a nie asfalt! O kapliczka! tutaj wtedy odpoczywałem, teraz już odnowiona. Było już ciemno jak dochodziłem do sklepu na górce... rany jak wtedy smakuje zimny żywiec. To se ne wrati panie Havranek.
Myślimy już o powrocie do Zajazdu, jest 19.30 gdy mijamy mostek w Polance. Nie ma bata... zatrzymujemy się i z buta walimy do Sinych Wirów. Pusto, szaro, cicho i żadnych już ludzi, lekko tajemniczo, ooooooooo to lubię w Bieszczadach.
Warto było tam pójść bo miałem tam okazję coś zobaczyć czego przez tyle lat łażenia po Biesach nigdy nie widziałem. Dawkują mi to skropmnie po trochu, to żbika, to niedźwiedzia, to gniazdo zaskrońców, to wysyp żmij, to orła na odległość 7 metrów a teraz...
Cdn... :)
Nie to, że nigdy w życiu tego nie widziałem, widziałem, ale nie w Bieszczadach. Zeszliśmy do Sinych Wirów i oczom naszym ukazały się zawody pstrągów(?) (z czerwonymi płetwami) w skokach wzwyż i zarazem w dal. To był zbiorowy pokaz całkiem sporych osobników od około 20 do sporo ponad 30 centymetrów, chociaż były też i mniejsze. Nie widzieliśmy czy udawało im się przedostać przez silny nurt i kaskady z kamieni by płynąć dalej, ale paru cwaniaczków zobaczyliśmy pod samymi nogami jak na kamieniu odpoczywały do następnego skoku. Jednemu postanowiłem pomóc, ale się z ręki wyśliznął... nie chciał? eee.... śliski był. Staliśmy i staliśmy bo widok był przedni. Nakręciłem też z tego konkursu film a tym cwaniaczkom spod moich nóg zrobiłem kilka zdjęć... Zorki 5 :P Nie chciałem używać flesza i nie wiem czy coś zobaczycie, ale potrenujcie oczy. Otaczająca szarość zaczynała się zmieniać w ciemność i skoczków postanowiliśmy pożegnać, chociaż zawody trwały dalej w naajlepsze. Niektórzy powiedzą phiiiii, ależ mi rewelacja?... dla nas była!Do Polanki doszliśmy jak już było ciemno. W samochód i teraz już prosto na obiadokolację do Zajazdu, później na dołku w Matragonie piwko i palulu. Następnego dnia wreszcie czas na większe użycie nóg. Cdn...
318873188631885
Cwaniaczki... pewnie warszawskie :P
Wojtek z Zielonki
22-05-2013, 12:59
Powiadasz, że skakały pstrągi z czerwonymi płetwami. To bardzo ciekawe.
Pozdrawiam !
Mnie te "pstrągi" wyglądają na klenie w tarle ;)
Znawcą nie jestem i dlatego dałem znak zapytania przy pstrągach aby sprowokować znawców do opinii. Widziałem pstrągi potokowe i tęczowe i one miały kropki a te ich nie posiadały. Napisałem o czerwonych płetwach bo takie miały trochę je na zdjęciu widać.
Nie oczekiwałem Wojtku sarkazmu, chociaż masz do tego prawo, ale bardziej informacji np. to nie był pstrąg tylko brzana. Teraz jak poszperałem to... na brzanę wygląda, ale nigdy jakoś nie kojarzyłem tej ryby z Bieszczadami. Pozdrawiam!
No proszę, a ja myślałem, że w strumieniach bieszczadzkich są tylko pstrągi. Na Forum o rybach też nic się nie pisało... wzięcie miały wilki i niedźwiedzie :P
sir Bazyl
22-05-2013, 18:08
Fajnie, że można takie cuda przyrody podziwiać w Bieszczadach. Chętnie obejrzałbym ten filmik, który nakręciłeś.
Wojtek z Zielonki
22-05-2013, 19:02
Znawcą nie jestem i dlatego dałem znak zapytania przy pstrągach aby sprowokować znawców do opinii. Widziałem pstrągi potokowe i tęczowe i one miały kropki a te ich nie posiadały. Napisałem o czerwonych płetwach bo takie miały trochę je na zdjęciu widać.
Nie oczekiwałem Wojtku sarkazmu, chociaż masz do tego prawo, ale bardziej informacji np. to nie był pstrąg tylko brzana. Teraz jak poszperałem to... na brzanę wygląda, ale nigdy jakoś nie kojarzyłem tej ryby z Bieszczadami. Pozdrawiam!
Łowię ryby od ponad pięćdziesięciu lat i różne cuda widziałem. Jeżeli odebrałeś mój post jako sarkazm, to Cię przepraszam, nie było to moją intencją. Sam widziałem ryby tego samego gatunku, o różnych kolorach a nawet kształtach (wszystko zależy od środowiska w którym żyją). Co do brzan, to mówi się że fruwają (kiedy wyskoczą nad wodę, słychać furkotanie). Jeśli chodzi o ryby z czerwonymi płetwami, to jak stwierdził Browar, prawdopodobnie były to klenie.
Pozdrawiam !
Wojtek OK :) Poczytałem sobie trochę o rybach w polskich górskich potokach i już wiem... że nie tylko pstrągi w nich są. Ja zawsze patrząc na strumienie w Bieszczadach myślałem, że tam pływają tylko pstrągi. Teraz będę już baczniej im się przyglądał. Czyli dobrze, że miałem wątpliwości co do pstrąga z czerwonymi płetwami! Kto pyta ten nie błądzi. ;)
W Święto Konstytucji 3 Maja zaordynowałem wyjazd do Wołosatego gdzie miał być start w połączeniu z metą, taka pętelka przez Rozsypaniec, Halicz i Tarnicę. Jak chodzę to lubię się rozkręcać i stopniuję odległości a teraz trasa została wymuszona sytuacją. Najbardziej urokliwa dla mnie trasa to ta na przekór zegarowi (chociaż mam zegar co chodzi prawidłowo w lewą stronę!). Pokonałem ją na różne sposoby już kilka razy i zawsze z kimś. Planowałem iść osiem godzin... spokojnie, z postojami na popas i podziwianie widoków. Zaparkowaliśmy 3 cm od znaku zakazu wjazdu, nie było nigdzie więcej miejsca. Ruszyliśmy o 9.50, cały czas była piękna, słoneczna pogoda. W wyższych partiach czasami wiał chłodny wiatr, ale gdy założyłem na podkoszulkę koszulę z podwiniętymi rękawami było oki. Co będę opowiadał o trasie skoro ją wszyscy znają. Z nowości to znak z zakazem wstępu na most na Wołosatce (kiedyś wchodząc albo go nie było albo ja nie chciałem zauważyć), nowy schron na Przełęczy Bukowskiej (teraz jest taki, że fiufiu) i tyle. Obok schronu całkiem spora łacha śniegu, pozwoliłem sobie nawet na rzucanie śnieżkami. No i niestety braki kondycyjne a może już nie te lata, ale jednak... zostawało się w tyle. Podchodząc pod siodło pod Tarnicą pierdyknął mi mięsień w prawej łydce i kicha z łażenia. Wyobraźnia podpowiadała... GOPR, śmigłowiec, nosze, szpital. Podbiegł nawet do mnie facet co szedł za mną bo zobaczył, że coś nie tak. Stałem z 10 minut, noga boli jak diabli i każde zgięcie stopy w górę ból potęguje. Ewa z młodym stoją już na siodełku i obserwują co się ze mną dzieje. Macham, że coś się stało, ale daję znaki by stali. Uczę się w jak stawiać stopę by ból wytrzymać i... idę, wspinam się, podpieram się o swoją niezawodną towarzyszkę bieszczadzkich wędrówek, laskę trekingową. Czytałem na Forum dyskusję na temat kijków, ale mnie one nie kręcą a rzekłbym nawet, że są niezbyt wygodne a nieraz mogą nawet przeszkadzać. Laska jednak... oooo laska to dobra rzecz, czy przy wchodzeniu czy jeszcze lepiej przy schodzeniu a i przez strumyczek przejść też niczego sobie.Jakoś doszedłem do siodełka, na Tarnicę nie wszedłem tak jak Ewa z młodym, nie zobaczyłem nowości na górze, za to pojadłem popiłem. Schodziłem bardzo powoli, ale zmieściliśmy się w zaplanowanym czasie bo dokładnie o 17.50 byliśmy przy aucie. Gdy schodziliśmy to jeszcze ludzie szli w górę (czy ich zlało?).W Zajedździe gdy się kąpałem lunęło ostro i pogrzmiało tak z 20 minut. Już nigdzie się tego dnia nie ruszaliśmy, pomijając spacerek do sklepu.Cdn...
3191131910319093190831907
Weszły trochę nie po kolei ;)
4 maj 2012. Noga boli, coś tam się zerwało lub naderwało to i boli. Dziś nie będziemy łazili, ponownie objazdówka. Po śniadaniu trochę zwlekam z wyjazdem bo mam jeden plan ale czy wypali? czy to co kiedyś zapamiętałem nadal ma swoje określone pory czasowe?Ruszamy, oficjalnie mówię, że jedziemy do Cisnej, ale bacznie patrzę by nie minąć Przysłupia a gdy dojeżdżamy to... jest wszystko planowo. Stoi na stacji lokomotywa ;). Podjeżdżamy, szukam szefa pociągu... chcemy jechać na stopniach (bo tak fajniej)... OK nie ma sprawy, ale w ostatnim wagonie koło mnie. Ewa jedzie do Majdanu i tam na nas poczeka, bo jadę z młodym... ja już jechałem 2 razy. Z młodym siadamy na stopniach po obu stronach wagonu, po śropdku pan hamulcowy, cieszę się, że z nim pogadam. I rozmawiamy... dowiaduję się, że od Przysłupia prawie aż do Majdanu pociąg jedzie na luzie bo cały czas jest spadek, w tym największy na całym obsługiwanym odcinku, pan hamulcowy tylko popuszcza lub dociska hamulec... są znaki kolejowe z oznaczeniem w postaci ułamka zwykłego i tak w liczniku (to ponad kreską ułamkową) jest podany stopień spadku w promilach a w mianowniku (pod kreską ułamkową) jest podana długość spadku w metrach... praca na godziny, około pół roku... jak nie jeździmy to naprawiamy tory... po to jest fundacja bo mniejszy podatek... ooo tutaj wieś Krzywe (tuż za Przysłupiem) a tam jest cmentarzyk, ooooo tam sporo Ukraińców przyjeżdża, odnowiono ten cmentarz... kiedyś na torach rozsiadł się niedźwiedź, ale spokojnie odszedł... między Cisną a Majdanem pokazuje mi stare piece hutnicze... ooo to jeszcze za jakiegoś króla było... a nie należały one do ojca pisarza niejakiego Fredry?... możliwe... na pewno są historyczne. Cmentarzyk muszę przy okazji sam osobiście kiedyś zobaczyć. W Majdanie już z daleka ogroooooomny(!) tłum ludzi, koleika będzie jeździć póki będą chętni. Ewa czeka na nas. Jedziemy teraz do Cisnej.Cdn...
Taki spacerek pod sklep (po tym jak zlazło sie z gór, opłukało i coś zjadło) to jedna z moich ulubionych części wyjazdów.
Wojtek z Zielonki
23-05-2013, 12:16
Ta sama trasa, Wołosate - Rozsypaniec - Halicz - Tarnica - Wołosate, tylko październik 2012r., zbliżony czas przejścia (prawie dziewięć godzin) i podobna przygoda (moja Bożenka zasłabła na siodle pod Tarnicą). Też myślałem o wezwaniu pomocy, ale jakoś Bożenka doszła do siebie i pomalutku zeszliśmy do Wołosatego. Rekonie, czy dobrze widzę, że w swoich dłoniach trzymasz wędkę ?
Pozdrawiam !
Taaaaa, na latające pstrągi z czerwonymi płetwami :P
Wojtku, ależ to właśnie moja laska trekingowa, pisałem o niej nie raz. ;) Bez niej nie ruszam się na wędrówki, od niej też zaczynam pakowanie. W sklepach są teraz tylko kijki (a parokrotnie chciałem podobną kupić dla Jasia juniora od mavo i nigdzie nie ma!), mi ze dwie dekady temu udało się ją kupić i był to dobry zakup. Jest teleskopowa, lekka, bardzo mocna i przydatna w wielu przypadkach. Może to wynika z jakiś zaszłości bo nawet chodząc po płaskim lesie to lubię zaraz trzymać kijek.
Wojtek z Zielonki
23-05-2013, 14:05
Zacząłem zbyt późno chodzić po górach i tylko kijki mi zostały (w sklepach), bardzo przydatne, to jakbym miał dwie nogi więcej. A wracając do wędki, to każdy wędkarz jak zobaczy byle kałużę, od razu szuka w niej ryb i tak samo jest z kijem, myśli że to może być wędka.
Pozdrawiam !
Do Cisnej z Majdanu całkiem blisko więc i znaleźliśmy się w niej szybko, samochód na parking, małe obejście całej miejscowości a to w sumie niezbyt długa wędrówka i sru do Siekierezady pokazać jej nietuzinkowe wnętrze. Od pewnego czasu brakuje jej jednej siekiery za sprawą Jacka, który tam będąc spytał się właściciela "mogę sobie jedną zabrać";... "jak ci się uda wyrwać to możesz"... i tak Jacek ma siekierę z Siekierezady a Siekierezada nie ma jednej siekiery a może już ma nową? Zjadamy tam z jednego talerza całkiem sporą misę pierogów i wychodzimy z lokalu popatrzeć po pobliskich galeriach. Gdy wychodzimy z Atamanii p. Ryszarda Szocińskiego nagle patrzę i widzę jak Renatka (piszę zdrobniale bo tak ją nazywa jej druga połowa) daje lekkiego kuksańca w bok Bertranda i szepcze "patrz Recon". No i tak odbyło się paruminutowe spotkanie znajomych z Forum. Za chwilkę mieliśmy także przyjemność poznać ich latorośl Barnabę... do tej pory tylko nickowego znajomego z tegoż samego Forum.W samochód i jedziemy dalej, kierujemy się na Terkę przez Dołżycę, wspominam jaka tutaj kiedyś była straszna droga, skręcamy na jej końcu w prawo... w czasie tej majówki jeszcze tędy nie jechaliśmy. Skręcamy w Rajskie bo chyba(?) Bertrand o niej mówił, że tutaj miał nocleg. Chciałem zobaczyć czy coś się zmieniło, byłem tam przelotem z trzy lata temu. Trochę się zmieniło a jak przy pomocy Uni Europejskiej odpicują drogę do Zatwarnicy to jeszcze więcej się zmieni. W sumie to Rajskie jest całkiem niegłupią alternatywą dla Zatwarnicy na wypady do Tworylczyka, Krywe, Ryli, Hulskie i na Ryli.Zaczyna padać, nawet się błyska i grzmi a to by mi trochę popsuło plany. Mijamy Polanę, przestaje kropić z nieba, nie będzie się kurzyć, więc skręcamy sobie w prawo na Skorodne. Polana była kiedyś dla mnie takim swoistym centrum wędrówek po okolicy. Miło wszystkie pamiętam bo niektóre dały mi nieźle w kość. Najbardziej taka jedna końcówka gdy od jaskini w Rosolinie postanowiłem się przedzierać wzdłuż potoku Czarnego do Czarnej Dolnej. Chaszcze ciąłem maczetą, później jakieś pokonywane wąwozy i jary a na koniec wylądowałem na tyłach stadniny koni (wtedy była tam chyba stadnina koni belgijskich... takich bardzo wysokich). Najmniej miło wspominam pokonanie szlaku niebieskiego z Polany do Ustrzyk Górnych bo jakoś mi się potwornie ciągnął w czasie, na początku ukrop z nieba, później na podchodzeniu pod masyw Żuków złapała mnie burza z piorunami, na szczycie ścieżka była potwornie grząska a dopiero na Gromadzynie wyszło słońce. Eeee, takie tam wspomnienia czasami się cisną do głowy.Droga na Skorodne to droga jeszcze(!!!) w fatalnym stanie, uwielbiam tą okolicę i przy każdej okazji lubię tu zajrzeć, każdy ma swoje miejsca w Bieszczadach. Zatrzymujemy się na kilkanaście minut w pobliżu mostku gdzie bobry sobie trochę popracowały, na co wskazują ich świeże cięcia drzew i rozlewisko.Przed samym wyjazdem na obwodnicę znowu jakaś budowlana inwestycja. Przy okazji się spytam... od drogi na Skorodne odchodzi droga na Polana Ostre, ostatnio jak tam byłem to szykowała się w pobliżu spora budowlana inwestycja. Czy wiadomo co tam powstało?Cdn...
31907
Takie pytanie mi sie nasunęło - czy grafika na forumowych koszulkach to właśnie Recon1? Kapelusz i jedna dodatkowa noga by pasowała :-)
Cd z 4 maja 2013 roku.Po wyjeździe na szosę, jedziemy w prawo a za Smolnikiem, jak się patrzy z samochodu to prosto, ale na mapie w prawo, przez Dwerniczek, później w lewo na Dwernik, w Berehach Górnych w prawo i jesteśmy za kilka chwil pod Chatą Wędrowca. Były słodkości u Szelców, był pstrąg pod Tołstą no to teraz opatentowany w Urzędzie Patentowym RP Naleśnik Gigant. Pod Chatą full ludzi, stoją nawet w kolejce na schodach i lipią innym w talerze a w duszy dopingują do szybszego jedzenia, parking też pełen. Zanosi się, że też postoimy. Decyzja jest taka... Ewa z młodym idzie szukać miejsca do parkowania a ja idę pocwaniakować. Przechodzę kolejkę na piętro, przeciskam się przez drzwi i zaglądam... stoliki zajęte, ale dwa w głębi wolne (jeden to stara maszyna do szycia), siadam i zajmuję te dwa. W sumie to przyszliśmy tylko spróbować certyfikowanego Bieszczadzkiego Produktu Lokalnego a nie rozkoszowaać się siedzeniem. Gdy jesteśmy w komplecie zamawiamy trzy razy po połówce (naleśnika!) i gitara. Ludzie nadal stoją w drzwiach, ale my jesteśmy daleko i nam nie będą zaglądać a co najwyżej będą dopingować jak już widzą, że tam też można siadać. A czasu będą mieli sporo... pomijam czas oczekiwania na kelnerkę to od zamówienia do otrzymania 3 porcji minie 35 minut, wyjdzie więc ponad godzinę. Jem tego Giganta po raz pierwszy, bo jadłem tutaj obiady, ale deserów nie i muszę uczciwie powiedzieć SZAŁU NIE MA. Naleśnik zawsze kojarzył mi się z ciastem smarzonym na patelni a Giganty są smarzone na głębokim tłuszczu. Młody dostał "czyjąś" połówkę, ale my z Ewą dopasowaliśmy, że są z jednej całości i co skwapliwie zauważyła były objętościowo i wagowo bardzo, bardzo nierówne. Innymi słowy było niesprawiedliwie i awantura wisiała w powietrzu! Oki, oki każdy się opchał. Obok przy stoliku jednak prawdziwa awantura... kelnerka co innego przyniosła niż było zamawiane. Aby nie tracić znowu czasu, już nie czekaliśmy na kelnerkę, zapłaciliśmy w kasie. Wyraźnie na spróbowanie Gigantów należy tutaj przyjechać gdy jest spokojniej. Każdy go może spróbować i ocenić, tak jak pstrąga w Terce (ewentualnie iść dalej i porównać Pod Tołstą i w Córce), tak jak słodkości u Szelców a i jest w Bieszczadach jeszcze kilka lokali i potraw do zaliczenia, chociaż może już nie tak upublicznionych jak wspomniane wcześniej. Wracamy do Zajazdu jak już się ciemno zrobiło. Cdn...
Muszę dodać, że w Zajeździe na dołku był jeszcze jeden koncert (grał też manio), ale ja byłem wtedy jakiś padnięty (to było po tej wędrówce) i mi się zdrzemnęło, ale pozostali lokatorze poszli i przynieśli mi nawet żywca... na sen czy pobudkę?. W niedzielę po śniadaniu tak gdzieś około 8.50 wyjechaliśmy. Pobyt był typowo objazdowy z jednym wchodzeniem, ale miał być takim właśnie. Jak trochę czasu minie to się spytam czy się podobało. I to mogłoby być na tyle, ale jeszcze, jak to ja mam w zwyczaju, ocenię swój pobyt w Zajeździe. To jednak już w następnym poście.Cdn...
Trochę na ten post poczekałem, ale postanowiłem go dać w temacie ZpC http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/7537-Zajazd-pod-Cary%C5%84sk%C4%85-znowu-dzia%C5%82a?p=146891#post146891
Wyjazd na pierwszomajowy weekend był całkiem niespodziewany. Znajomym „wypadła” połowa chatki w Wisanie, więc dałem informację zwrotną, że w razie czego to spoko… nie muszą się już martwić o pustostan. Jednak gdy byłem już spakowany to w dniu wyjazdu, dostałem info, że młodzi sobie dobrali ludzi „po wieku” a nam załatwili pokój w hotelu w Wisanie. Jarała mnie ta chatka, była języczkiem u wagi by jechać w te okolice, nawet już miałem wstępne plany na łażenie po okolicy, chociaż te tereny już mocno wcześniej schodziłem, to jednak na takie dictum powiedziałem „nie” i zacząłem załatwiać… po swojemu. Miałem trochę fartu, już pierwszy wykonany telefon a był zapewne w odpowiednim czasie, ;) okazał się celnym strzałem w dokonanie rezerwacji… cóż, właśnie przed chwilą ktoś odwołał pokój. Gościniec, w którym już kiedyś kilka dni przebywałem, oddzielony jest pasmem działki od tej na której czasami urzęduje prezes Związku Zbieraczy Kitu. Niekiedy bywa zgryźliwy, bo jak nie nazwać jego odpowiedź na moją informację o Bystre… to wy na pewno jedziecie w Bieszczady???? Znający prezesa muszą sobie wyobrazić jaką miał zgryźliwą minę, gdy tak (zgryźliwie!) odpowiadał. Najnormalniej w świecie mi dopiekł! Za taką uwagę, nie został wcześniej poinformowany o zmodyfikowanych planach.
01.05.2014 czwartek
W „Pod jaskiniami” w Nasicznem byliśmy o 1.50 w samym środku nocy. Mimo, że o tej porze są tam istne ciemności, to po drzwiach wejściowych już było widać dokonane ostatnie zmiany w Gościńcu. Pokój mieliśmy w nowej części i byliśmy w nim pierwszymi gośćmi. Pachniało nowością, świeżymi deskami... po 20 minutach byliśmy w głębokim śnie.
Kilka chwil po siódmej rano otworzyłem okno na rozcież. Pokój był od wschodniej strony, odczuwało się przyjemne ciepło od pełnego słońca, w oczy wdzierał się pokryty zielenią Wysoki Wierch (kiedyś na mapach to było tylko „842 m”) z jaskiniami, w nozdrza wchodził ciepło-wilgotny zapach lasu z gór, do uszu dochodziło szczekanie psa i pianie koguta, Ewa dodała jeszcze zapach świeżo zaparzonej kawy a ja smak mojego ulubionego śniadania. O innych zmysłach ludzkich nie będę wspominał a zostały chyba jeszcze dwa rodzaje. Bajka! Dzień dobry Bieszczady!
I… już nas niesie do mavo. Pani Halinka, na dzień dobry poinformowała, że „Jasiu już elegancko ubrany, chodzi po podwórku”… hmmmm, elegancko? hmmm, w sumie to dzisiaj jest święto. Za pomocą ;) GPS-a „trafiliśmy” pod samą działkę. Jasiu wytężał wzrok a my czytaliśmy jego myśli „kogo tu tak z rana niesie”. Na ganku pojawił się też „już nie taki mały” drugi Jasiu. Po powitalnych uprzejmościach, gdy tak sobie gadamy i pijemy kawę a w tle cicho lecą z radia wiadomości o Ukrainie, mavo z poważną miną, wyrażającą głębokie przemyślenie, „wypalił”… zbieram na pomnik Stalina… u nas nastąpiła pełna konsternacja… a Jasiu ciągnie dalej, widząc nasze totalne zdziwienie… no bo zobaczcie, dzięki niemu nie mamy tego co teraz dzieje się za wschodnią granicą. Nie przytoczę dalszej dyskusji bo zostanie to wycięte przez forumową cenzurę, zgodnie zresztą z nowym paragrafem na Forum. Oprócz tego tematu przegadaliśmy jeszcze o innych. Minęło ze dwie setki minut gdy dałem sygnał by się gdzieś ruszyć i trochę zmęczyć. Mavo kategorycznie powiedział, że 1 maja to on nic nie robi i nawet starania „już nie tak małego” Jasia by ruszył front robót (mama kazała mu tego pilnować!) nic nie zdziałały. Jedynie co mógł zrobić to spełnić moją prośbę podwiezienia do Sękowca za most. Tam mieliśmy rozpocząć we trójkę, Jasiek, Ewa i ja, przemarsz(sic!) stokówką, wschodnim zboczem Dwernika Kamienia, którą prowadzi szlak rowerowy i koński. Są z niej też trzy oznaczone wejścia na szczyt, co chwila na poboczu widać ustawione wysoko (zapewne by czytać z konia) tablice informujące o odbudowie różnych zasobów leśnych (przy ściętych drzewach i „monstrumach” już odpowiednich tablic nie widziałem). Pomysł tego przejścia dał mavo a że środkowej części stokówki nie znałem więc ochoczo z tego pomysłu skorzystałem. Kiedyś, będzie tak ze dwie dekady temu, gdy nie było jeszcze oznakowanego szlaku na Dwernik Kamień, to „trochę” pochodziłem wokół niego jakimiś ścieżkami i bez też. Na sam szczyt pierwszy raz wchodziłem drogą za wodospadem na Hylatym a gdy się ta skończyła to dalej już tak na czuja. Później jeszcze byłem na nim trzy razy i na piąty szybko się nie zanosi.
„Ten co nie pracuje 1 maja” zawozi nas za most, przed nami parkują samochód dwie panie, rozmawiamy z nimi, idą na DK. Mavo przytomnie proponuje im podwiezienie do Nasicznego, by nie chodziły dwa razy po tym samym, ale rozmowa szybko schodzi na obecne tutaj niedźwiedzie a ja odnoszę wrażenie, że propozycja nie była zbyt analizowana.
Jeszcze przed odjazdem „Ten co nie pracuje 1 maja” daje ojcowskie dyspozycje „już nie taki małemu” i ruszamy.
Cdn.
Czuć jak temperatura powietrza rośnie, jest wręcz gorąco, stokówka wbrew pozorom nie jest taka płaska, przez ¾ drogi trzeba iść pod górę do wysokości około 750 metrów, co daje różnicę wejścia 300 metrów. Oregon tak jak niegdyś został „pożyczony” przez Jasia, więc nie mam wiedzy co on tam zlicza. W pierwszej fazie podejścia wyprzedza nas para pieszych rowerzystów, zapewne by po podejściu na najwyższy punkt stokówki sobie z niej zjechać, mija nas grupa łazików z psem i mijają jeźdźcy na koniach. Ta ostatnia grupa koduje nam pomysł w głowach by kiedyś tego też spróbować w Bieszczadach.
Idziemy osobno, każdy swoim tempem, Jasiek wystrzelił do przodu, Ewa w zasięgu wzroku a ja niczym radziecki parowóz z ładunkiem w czasie drugiej wojny na Przełęcz Łupkowską. Z drobną różnicą, że ja jeszcze się rozglądam, czasami odskakuję w bok, zatrzymam się, coś zobaczę, robię zdjęcia i... dojdę do celu. Po drodze mijamy bieszczadzkie monstra stojące na poboczu. W pewnym momencie słychać nawet spalinową piłę drwala, który ma „gdzieś” święto pracy. Kilkaset metrów dalej stoi ładna wiata a z dołu do stokówki dochodzi całkiem fajnie zbudowana droga szutrowa (tu widać już jak normy unijne zawitały nawet na szutry). Jaki jest cel tej drogi to nie wiem, można snuć tylko podejrzenia?
Kiedy wydaje się¸ że droga zaczyna opadać, to w tym momencie popełnia ona jednak małe oszustwo wobec piechura i jakby ostatnim, niewidocznym ruchem podnosi się na wyższy poziom by następnie na dobre prowadzić w dół, odsłaniając jednocześnie piękne widoki, które do tej pory skrywał las. Teraz już idziemy razem.
Jeszcze przed ostatnim zakrętem, zanim na dobre po obu stronach drogi zaczną się łąki, Jasiek mówi nam cześć i informuje o swoim skrócie. I tyle go widzieliśmy. My idziemy dalej drogą i wychodząc na ostatnią prostą Ewa pokazuje jak ucieka do rowu ok. 25 centymetrowa brązowa żmija. Nie pamiętam o której godzinie zaczęliśmy iść (nawet nie mogę podać czasu na podstawie informacji z pierwszych zdjęć, bo był wyzerowany aparat), wróciliśmy o 15.40, przeszliśmy 11,14 km. Co zliczył Oregon to tylko Jasiek wie, ja nawet nie zaglądałem.
Poniżej trochę próbek, co widzieliśmy.
34419344203442134422344233442434425344263442734428
Cdn.
I jeszcze kilka próbek z tego dnia.
34429344303443134432344333443434435344363443734438
Cdn.
Szkutawy
10-05-2014, 14:24
... no i fajno...:razz:
Wracamy i od razu idziemy do mavo a tam… niespodzianka, „Ten co nie pracuje 1 maja” przygotował wędzoną, w naturalnej wędzarni koło domu, karkówkę wraz z całą furą dodatków. Obiad z widokiem na pasące się konie w zagrodzie nieopodal strumyka Kniażki, z widokiem na zbocze Magury Nasiczańskiej a też i widokiem na górę Caryńską po lewej, z widokiem na słoneczne niebo i z widokiem na wszędobylską zieleń, bajka. Tak zawsze można jeść obiad a do tego jeszcze popijając australijskie wino „z kolorową żabą” o którego, już następnego dnia pani w sklepie w Lutowiskach zapytana, czy takowe jest, odpowiedziała „było, ale wczoraj był tu jeden pan i… całe wykupił”.
Każde spotkanie z Jasiem było „odpowiednio” okropione i nawet nie wiem czy te „z kolorową żabą” „całe wykupione” wypiliśmy czy nie, bo przecież było jeszcze polewane nasze włoskie i francuskie a było też lekkie musujące i były jeszcze piwne „wynalazki”. Wszystko zależało od okazji ;) W mocne trunki nie szliśmy, te lżejsze były odpowiednie do sytuacji i trzeźwości w mowie i uczynkach.
Jako, że latarek nie mieliśmy, a w Nasicznem noce były jakieś takie bardzo ciemne, wracaliśmy do Gościńca zawsze dobrze po północy i w ciemno choć oko wykol, na macanego… jak pod stopami (też i palcami) czuliśmy trawę to znaczy „Uwaga! schodzimy z drogi”, później lekko w lewo pod górkę, jeszcze wymacać drzwi i klamkę, zapalić na chwilkę światło i już.
To do rana!... bo przecież nie do jutra ;)
34440
Cdn.
"Cdn."
i tego się trzymajmy
Czekam
02.05.2014 piątek
Ewa już kiedyś w lipcu weszła na Caryńską od strony Berehów, wtedy mgła była od poziomu tamtejszego cmentarza, lało jak z cebra a po ścieżce płynął wartki strumyk, po pustej od ludzi połoninie szalał zimny i porwisty wiatr, nie było nic widać i co sekundę kołatało się po jej głowie pytanie „po kiego ch..a łazić w taką syfiastą pogodę”. Ale pomimo, że wtedy nic nie widziała, no, znaczy się, oprócz mgieł, zarysu ścieżki na szlaku, nosków swoich przemoczonych butów, mokrych i obciekających spodni, odczuwania zsiniałych palców u rąk, ogólnego zziębnięcia, zimno-mokrego makeup`u na twarzy to… to… jednak zapamiętała tą wędrówkę najbardziej a być może zapamięta ją też do końca życia i będzie ją wnukom jeszcze opowiadać, ba, przyjdzie jeszcze czas, że będzie się nią szczycić co już czasami w jej wspominkach delikatnie jest wyczuwalne, ale jeszcze się do tego nie przyznaje! Oficjalnie to woli psy wieszać na tym co ją wtedy wyciągnął w góry. Ale czas robi swoje.
Ja przyznaję się, że właśnie najbardziej wspominam te wędrówki naznaczone jakimś elementem ekstremalności. Było ich trochę… jedne ze względu na rekordowe odległości, inne na warunki pogodowe, inne na totalne zmęczenie a jeszcze inne ze względu na „bliskie spotkania” ze zwierzyną, która wywołuje dreszczyk, nawet strachu.
No więc jak tylko nastał taki ładny dzień jak ten ustawowy Dzień Flagi RP, to został wyznaczony tylko jedyny słuszny kierunek, Połonina Caryńska i… nie ma zmiłuj. Wreszcie Ewa będzie mogła tam delektować się słońcem, patrzeć aż po horyzont, móc usiąść na suchej skale a może i powspominać. Ja już nie pamiętam, który raz wchodzę na Caryńską a wchodziłem i schodziłem na różne możliwe sposoby. Dla wielu takie wejścia to banał, no bo weź się bieszczadnikowi pochwal „byłem na Caryńskiej”…. …. …. „fajnie”. I to weź jeszcze opisz.
Z naszego Gościńca do „Jaśkowego gościńca” wyszliśmy gotowi do wędrówki, teraz zostało namówić tylko następnych. Udaje się tylko „już nie tak małego” bo ten co przyjechał tutaj odpocząć przy pracy był w trakcie przymiarki do tego „odpoczynku” i chyba na rękę mu było by z widoku stracił się „mamy anioł stróż”. Namówiony szybko wskoczył w odpowiedni uniform i buty, zapakował coś do jedzenia w plecak i już jedziemy we trójkę. Logistycznie miało być tak, jedziemy do Berehów i tam na parkingu zostawiamy samochód, dalej czym się da do Ustrzyk Górnych, Caryńską wracamy z buta, w samochód i powrót do Nasicznego. I tak to w realu się też odbywa. Szybko pytamy się o busik do Ustrzyk Górnych, prawie natychmiast mamy zaklepany zanim inni otworzyli buzie, trochę łapiemy się na wcisk, ale już pod Rawkami jest luźniej. W UG Jasiek kupuje sobie picie, ja tylko szybko rozglądam się po osadzie, która budzi we mnie odległe sentymenty i jednocześnie widać jak bardzo jest turystyczna. Przed budką z biletami słyszę rozczarowanie, że nie można psa brać na szlak. Jedna para zawraca i chce zwrotu pieniędzy „bo nie wiedzieli” a druga kilkuosobowa grupka postanawia jednak na smyczy poprowadzić czworonoga (był to chyba seter angielski). Widzę i słyszę (idę tuż za nimi) jak zatrzymują ich strażnicy BPN „dzień dobry tu straż BPN, czy państwo nie znają regulaminu i zakazu wprowadzania psów… tak wiemy przepraszamy… co mamy z państwem zrobić?... proponujemy pouczenie i to z pokorą przyjmujemy… no dobra, trafiliście na strażników z dobrym sercem, ale następni mogą już być ostrzejsi, miłego dnia”. Na samym początku podejścia widzę też jak po szlaku zbiega długowłosy coli i co dziwne aż do szczytu nie widzę by ktoś go szukał lub gonił. Kolejność i sposób wejścia na Caryńską to powtórka dnia wczorajszego. Zastanawiam się jaki będę miał czas wejścia, czy jeszcze zmieszczę się w czasie dla „przeciętnych” turystów czy raczej już wypadam z tej kategorii do tej niższej. Dla przeciętniaków to dwie godziny na wejście na szczyt. Postanowiłem nie patrzeć na zegarek, ale też nie forsować tempa. Chodzę tak jak zawsze pod górę, gdy serce niemal puka w głowie to staję i normuję uderzenia, 25 minut idę i 5 minut odpoczywam. Jest grupka ludzi w średnim wieku co idzie czasowo jak ja i nawet lekko ich wyprzedzam, parę osób nawet zostawiam lekko w tyle i to niezbyt „posuniętych wiekiem” czym łechtają moją próżność. Po wyjściu na otwartą połoninę robię nadprogramową strefę bufetową. Na ostatniej prostej pod szczytem zbiega Jasiek i stwierdza bez owijania w bawełnę „ale pan wolno idzie” ja tak samo odpowiadam „jak już będziesz miał 5 dych więcej na karku to wystartuj tutaj z czasem”. Na szczyt, już z Jaśkiem, ale bez jego pomocy oczywiście, docieram z czasem 2h3`. Znaczy się… spadam o te 3 minuty do niższej kategorii turystycznej. Na szczycie cała masa ludzi, wysyłam Ewie sms, że Jasiek jest ze mną, przed skałką we trójkę robimy mały kilkuminutowy odpoczynek.
344443444534446
Cdn.
Dalej szczytem idziemy razem, przy początku zejścia Jasiek nam odskakuje. Przy źródełku, daję odpoczynek napiętym mięśniom piszczelowym przednim trochę odpoczynku. Następny odpoczynek to cmentarzyk w Berehach Górnych, małe zwiedzenie, też stwierdzenie faktu włożonej pracy przez szymona magurycza, też jakaś satysfakcja włożenia w to swoich pięciu groszy.
Trochę kropi, nad Wetlińską wisi czarna chmura i po schodzących ludziach widać, że tam mocno lało.
Przejście Caryńskiej zajęło mi 4h15`, Jasiek jak wyliczyliśmy potrzebowałby na to 1,5 godziny (samo wejście, bez zbytniego "spinania się", zaliczył w 40 minut). Ech młodość!
Z parkingu chcemy wyjechać i zapłacić. Szukam parkingowego, tak mocno aktywnego gdy przyjechaliśmy a teraz jakby zapadł się pod ziemię. Za nami zaczynają trąbić bo blokujemy wyjazd, wyjeżdżamy… komuś trochę kasy wypadło.
W Gościńcu odświeżamy się i padamy na łóżka, nie na długo, do drzwi nagle… puk, puk, puk… Jasiek… „tata zaprasza na obiad, czekamy”… i już go nie było. Proszonego obiadu u mavo się nie odmawia, idziemy ochoczo. To był taki niedzielno-rodzinny obiad z pysznym rosołem w głównej roli. Gospodarz później potrzebował 2 godzin na dokończenie „frontu robót” więc zabraliśmy mniejszego Jaśka na zakupy do Lutowisk, głównie słodycze i lody. Znowu po północy wracaliśmy „na macanego”.
34449344503445134452344533445434455
Cdn.
Wrócę jeszcze do 1 maja,
Michał z dziewczyną, których to zostawiliśmy w Bystrem jadąc do Nasicznego, tego dnia mieli wchodzić na Wetlińską. Siedząc na werandzie u mavo, spojrzałem na zegarek i wyliczyłem, że młodzi powinni schodzić do Berehów. Namówiłem Ewę byśmy tam skoczyli i zabrali ich ze sobą do mavo. Najlepiej to do nich zadzwonić, ale o ile tam w górze można mieć „pole” to tutaj o nim można tylko pomarzyć. Jedziemy na Wyżną tam pokazuje się zasięg, dzwonię… „właśnie jesteśmy w trakcie schodzenia, za pół godziny będziemy”. I byli. Posiedzieliśmy razem prawie do wieczora, później zawieźliśmy ich do Bystrego i powrót do Nasicznego.
Zaczynało mocno się ściemniać. W Wetlinie to już zapadały istne ciemności kiedy na poboczu zauważamy jakieś machające dwie sierotki. My w Bieszczadach zawsze zabieramy każdego turystę, który tylko macha i to bez względu na wygląd i pogodę. Zatrzymujemy się więc przed tymi dwoma turystkami sierotkami… chcą podjechać do parkingu przy szlaku… och jak my tu długo czekamy… całkiem spore plecaki do bagażnika, one do tyłu… zatrzymujemy się na Wyżnej… dziewczyny wysiadają i rozglądają się… świecą latarkami, bo już istna ciemność… my czekamy na wszelki wypadek… to coś chyba nie tu… tamten parking to jakoś tak inaczej wyglądał… wsiadają do samochodu… wyjmuję mapy… okazuje się, że chcą na parking na Wyżniańskiej, do Bacówki Pod Małą Rawką… my jedziemy do Berehów a później skręcamy w lewo, tam mamy ich wysadzić, ale gdy dojeżdżamy i widzimy, że w tych ciemnościach mamy je zostawić to Ewie serce mięknie i wieziemy do celu na właściwy parking… tam to już ciemność jak w kopalni na dole… światłami samochodu oświetlamy parking, dziewczyny latają z jakimiś bzdzidełkami i… tak to ten parking… mówię jak dojść do bacówki i że to kilka minut… poszły… może nie zostały zjedzone?… jedna jechała z Poznania… druga z Gdańska… spotkały się w Lublinie… od godziny 13 jadą od Sanoka.
Wracamy tam gdzie czeka na nas mavo „z kolorową żabą” cy cuś moze insym. Tak mi się jakoś jeszcze przypomniało.
Cdn.
03.05.2014 sobota
Całą noc lało, za oknem wilgotno, pada i zimno. Na dziś rano u Jasia to my mamy przygotować wspólne śniadanie. Robimy je czym chata bogata ;)
Już po, Ewa chciałaby gdzieś pojechać albo coś poczytać a ja czuję się jak pies, który widzi jak jedno z ogniw łańcucha, trzymającego go na uwięzi, zaczyna puszczać. Przebieram się w ciuchy do łazikowania na deszczu, proszę o podwiezienie do Zatwarnicy, wstępnie umawiam się, że będę gdzieś tak na godzinę 3-4 pm. Sam muszę sobie poradzić z powrotem.
Zaczynam od początku drogi idącej w stronę kościoła, jest trochę przed dwunastą, pada ale nie leje. Pod kościołem samochody, słychać śpiew, drzwi otwarte, trwa właśnie trzeciomajowa sobotnia msza, zapewne z początkiem o 11.30. Tyle razy byłem w Zatwarnicy a nigdy w środku tego kościoła, łapię się na połowę mszy, staję na końcu jak jakiś odmieniec. Bóg lubi turystów, no może mniej tych co się na mszę spóźniają… no ale chyba mi wybaczy. Gdy msza się kończy zaczyna już mocno padać, dla łażących po Bieszczadach to żadna nowość, niektórzy nawet uwielbiają jak zostaną na wędrówkach sponiewierani przez górki, chaszcze i pogodę… zwłaszcza przez pogodę.
Mimo rzęsistego deszczu na siłę robię dwa zdjęcia, o dwa chyba za dużo na poczynioną gimnastykę… by nie zalało aparatu.
Dalej idę drogą, zbaczam w chaszcze na Uhryń, idę lekkim zboczem wzdłuż jakiegoś strumyka, ze szczytu wracając trafiam i schodzę jakąś nikłą ścieżką, gdyby nie stuptuty to w butach by mi już chlupało, totalna dzicz, przedzieram się tzn. zaczynam się poniewierać na własne życzenie i nie wiem po jakie licho tam idę, nie było i tak niczego ciekawego oprócz „czegoś” (czegoś bo nie widziałem i nie czułem) co narobiło trochę hałasu gdy schodziłem w dół. Wyłażę z lasu gdzieś na zakręcie drogi, skąd do Hulskie już blisko. Idę teraz drogą w stronę Tworylnego, wszędzie napotykam salamandry... na tej utwardzonej drodze, na tej nikłej ścieżce gdy schodziłem, tam to musiałem uważać by ich nie zdeptać. Czas jakoś wolno idzie, aż mi się nie chce wierzyć, że tak krótko łażę i muszę sprawdzić czas na innych miernikach. Teraz już spokojnie idę, skręcam w drogę idącą wzdłuż strumienia Hulskiego. Chcę dojść do jej końca bo na jej końcu na powiększonej na maxa mapie Google zobaczyłem „coś” i chcę zobaczyć co to jest to „coś”. Patrzę na zegarek a tu zaczyna być poważne zagrożenie spóźnieniem obiecanego powrotu na godzinę 3-4 . To był jeden z celi wędrówki dzisiejszej, ten drugi to trochę ostatnio wzmocniona murowana cerkiew w Krywem. Ludzie(!)… tyle lat łażenia po Bieszczadach a nigdy nie byłem w jej środku, widziałem ją z odległości 30 metrów, widziałem z kilkuset, ale nigdy z bliska, od środka. To widziałem jeszcze bliski a już nie istniejący domek myśliwski i widziałem na własne oczy panią Majsterkową jadącą maluchem przez most drewniany przez San (gdzieś tutaj znajdziecie te obiekty na zdjęciach), tak ze dwie dekady temu przedzierając się przez zieloną ścianę trafiłem na ruiny młyna (ooooo nie, nie było wtedy ścieżek) a cerkwi z bliska nie widziałem!
To zaczyna być niesprawiedliwe… łażąc po krzaczorach i to kawał drogi czas idzie wolniej niż gdy idę ubitą drogą. W dalszej wędrówce nawet to siedzi mi w głowie... czy abym gdzieś nie uszczknął czasu w tzw. szczelinie czasowej. Staję, zaczynam wyliczać ile mi czasu do końca zostało, ile do końca tej drogi, liczę też ile mi może zająć dojście do cerkwi, analizuję ile mi zajmie czasu powrót do Nasicznego a przecież samochód nie czeka. Rozkładam mapę, trochę ładuję akumulatory wodą i węglowodanami. Niestety wychodzi, że jestem teraz już nie w szczelinie a raczej totalnej d…e czasowej i muszę z czegoś zrezygnować, jak to przeważnie w Bieszczadach mi się zdarza. Zaczynam użalać się nad moją głupotą i skoku w bok na Uhryń, bo co ja tam niby chciałem zobaczyć… było to wbrew mojej logistyce na dzień dzisiejszy. Jak to piszę to mnie to wnerwia, co i tak ładnie napisałem.
Decyzja podjęta, nawet przestało padać. Pakuję plecak, zarzucam na plecy, laska w rękę, ruszam.
3445634457
Cdn.
Zawracam. Za mną, jeszcze albo już nie dymiące retorty, przed odbiciem w prawo w stronę Ryli, nawet zatrzymuje się samochód i chcą mnie podwieźć, ale dziękuję. Prawie na wzgórzu na takim mini parkingu stoi kilka aut. Idę dalej gdy widzę pochyloną nad trawą wianuszek ludzi, miła pani nawet woła „proszę pana tutaj mamy salamandrę, oooo”… o nie, mam już czarno-żółte migotki przed oczami. Jak się domyślam ludzie, którzy gdzieś tam idą to na bank do cerkwi na Krywe. Ja schodzę bardziej na prawo od drogi by lekko na wschód od szczytu Ryli zejść koło jedynych mieszkańców Krywe. Z jedną połową się kiedyś poznałem i było nawet z gwinta na poznanie, z tą ważniejszą rozmawiałem tylko incognito trzy razy, tak na przestrzeni 20 lat. Gdy tam pierwszy raz tam zbłądziłem, to jak pamiętam, wisiała nad drzwiami ręcznie napisana tabliczka, tak coś w tym sensie… „Nie mów jeśli nie masz nic do powiedzenia”. Teraz, krzątającej się koło domu Pani Majsterkowej, zrobiłem ukłon, spytałem się „czy jest jeszcze mostek”… „tak, tam dalej”…” dziękuję i miłego dnia”… ”miłego”… więcej nic mądrego nie miałem do powiedzenia. Mostek był taki, że przechodziłem po nim „na czterech” by mi się nie przydarzyło coś podobnego, gdy kiedyś szedłem na Brenzberg. Jeszcze chwilka i cmentarzyk z cerkwią… wreszcie jestem! Trochę zwiedzam, robię zdjęcia, odpoczywam, posilam, popijam… o właśnie popijam... czy to tu „ktoś” specjalnie dla mnie przypadkiem nie miał „czegoś” schować? Jakiś gąsiorek cy cuś? Mówił, że schował, ale później sam odnalazł z innymi i… kurcze… teraz to będzie brzmiało niczym apel: Hej „ktoś”… nie ma zmiłuj, miałem obiecane literki (te od pojemności!), to miałem… a tu lata lecą, lecą i chyba też procenty!
No dobra, tak sobie też teraz przypomniałem mając w pamięci też wczorajszy post sir Bazyla.
Wracam do tematu. Zbieram się i idę mozolnie dalej do góry, czasami się zatrzymuję i spoglądam w dół i w dal. Przed kulminacją wzniesienia oglądam się a tam z dołu do góry wślizguje się po błocie jakiś gazik. Pada od 10 minut. Przyśpieszam by być przed nim na szczycie.
Cdn.
34502345033450434505345063450734508345093451034511
Zatrzymał się na machnięcie ręką. Wiezie kilka młodych osób, które tutaj przyjechały konno z Polany. Podwozi mnie do drogi odchodzącej na Sękowiec. Zerkam na zegarek, jest godzina 15.45. Teraz z buta do miejsca tak gdzieś przed leśniczówką w Chmielu, tam znowu łapię stopa do drogi na Nasiczne. Jeszcze jeden stop do pierwszej drogi w lewo, to tylko kilkaset metrów, ale gdy jadę to deszcz zmienia się w nawałnicę. Wysiadam i już daję sobie spokój ze stopowaniem, ostro zacina, cieknie ciurkiem z kurtki, z kapelusza, z nosa, spodnie też całe mokre… nie będę narażał wilgocią suchych siedzeń. Chociaż czuję kilometry w nogach to idzie mi się całkiem dobrze. Woda przelewa się po asfalcie, pokonuję kilometry do Nasicznego. Gdy dochodzę do pierwszych zabudowań widzę znajomy samochód. Jest 17.10, czyżby Ewa po mnie wyjechała? NIE! Ona jechała kupić papierosy dla mavo… nie mówi nic, ale to jest taki cichy op…..l. Jedziemy do budki w Dwerniku i wracamy do Nasicznego… Ewa jedzie dalej do Cisnej spotkać się z Michałem, ja idę do mavo pogadać, ale u niego czuję jak siły ze mnie odchodzą i udaję się do swojego pokoju. Umawiamy się na wieczór.
„Pod jaskiniami” biorę gorący prysznic, coś jem, sięgam po Oregona, zaskakująco mały czas postoju i nie dziwię się, taka pogoda zmusza do chodzenia. Zmierzyłem dwa etapy, od kościoła w Zatwarnicy do miejsca gdzie złapałem gazika wyszło 18,36 km i drogą asfaltową od Dwernika 3,12 a gdy doliczę kilkaset metrów za Sękowcem i początek do kościoła to spokojnie mogę sumę zaokrąglić do 22 km.
Na smartfonie włączyłem też Endomondo, ale gdy odskakiwałem w chaszcze to włączyłem niechcący pauzę i dopiero schodząc na drogę przy sprawdzaniu czasu ponownie wystartowałem. Na niewiele się to i tak zdało bo gdzieś gdy wracałem z Krywego baterie padły całkiem. Mam nauczkę, smartfon jak będę brał w góry to tylko taki na zapas na „w razie czego” a tak to kartę sim przekładam do Nokii E52.
Cdn.
Gdy Ewa mnie obudziła już zaczęło się ściemniać, idziemy do mavo. Tam poznajemy, będącego z sąsiedzką wizytą, gospodarza z Gościńca, który jest jednocześnie pracownikiem BPN. Rozmawiamy o Parku (trochę podpytałem o sprawy mnie interesujące), rozmawiamy o zamkniętych strefach, o zwierzętach, o różnych sytuacjach z nimi związane, uzyskujemy też potwierdzenie, że spotkanie z niedźwiedzicą i rocznymi jej maleństwami to najgorsza rzecz jaka mogła nam się wydarzyć w Bieszczadach a my takie spotkanie przeżyliśmy mając ich w odległości zaledwie 25 metrów, Tylko dzięki splotowi różnych wydarzeń nie zostaliśmy wtedy zauważeni. Normalnie niedźwiedzica, gdy ma w pobliżu swoje maleństwa, zwłaszcza takie do jednego roku, to w przypadku niebezpieczeństwa, a człowiek jest wtedy zagrożeniem, atakuje instynktownie. Potrafi nawet zostawić swoje małe i to nawet na znaczną odległość, by "załatwić" zagrożenie. Potrafi je później odnaleźć w promieniu do 2 kilometrów. Trochę też posłuchaliśmy opowieści o jego spotkaniu z niedźwiedziem i też jego kolegi, któremu mniej się poszczęściło.
Myśmy wtedy wzorcowo postąpili. A miałem wtedy odruch by zrobić im zdjęcie, aż boję się pomyśleć co byłoby dalej.
Mniejszy Jasiu zasnął, „człowiek z BPN” poszedł do siebie a myśmy jeszcze sobie trochę pogadali. Znowu po omacku wracaliśmy na nocleg.
Cdn.
04.05.2014 niedziela
Wstajemy przed ósmą, za oknem drobna mżawka, pochmurno i zimno. W nogach czuję, że tak ładnie powiem… zespół opóźnionego bólu mięśniowego, który po kilku dniach na pewno minie, czego nie mogę powiedzieć o myślach związanych z Bieszczadami. Normalnie jak dłużej tutaj chodzę to właśnie czwartego dnia robię sobie odpoczynek połączony najczęściej z przeniesieniem w inne miejsce lub coś wymyślam by tego łażenia było jak najmniej. Dziś też się przemieszczam, ale niestety to już wyjazd. Śniadanie takie jak lubię najbardziej plus poranna kawa z mlekiem i czas na pakowanie. Zaczynam od butów, które są nadal mokre po wczorajszym łażeniu. Mają już 6 lat, kiedy pisałem tutaj pierwszy post w „Słów kilka…” to właśnie były po pierwszym razie, nie mam słów uznania dla nich, jeszcze sporo pochodzą.
Zawsze gorzej mi idzie pakowanie, gdy jest to powrót, nic nie dokładam a wszystko nagle nabiera objętości i wagi.
Żegnam się z panią Haliną i mówię do zobaczenia, do następnego razu. Niesamowicie pracowita kobieta… niesamowicie.
Kilka słów o miejscu gdzie spałem… „Gościniec Pod Jaskiniami” zmienił się od maja tego roku. Kiedyś miał wejście po schodach od strony zachodniej a teraz ma wejście od wschodu i z parteru. Za drzwiami jest duże pomieszczenie służące zarówno za jadalnię, kawiarnię, i salę telewizyjną. Dobyło też pokoi (na stronie internetowej jeszcze tego nie dodano). Można w czasie pobytu lub wcześniej zamówić śniadania, obiady, kolacje lub obiadokolacje. Państwo Polakiewicze są bardzo komunikatywni i chętni do wszelakiej „współpracy” by wszystko grało po myśli ludzi tam wypoczywających. Byłem świadkiem gdy już pod wieczór rozmawiano o wodospadzie na Hylatym i jak tam dojść… nie ma sprawy, możemy zaraz tam pojechać i zaraz też tych co chcieli to tam zawieziono. Mają busa więc dowożą na szlaki i odbierają a że mają telefon stacjonarny (też i WI-FI) więc w tej głuszy GSM-owej to skarb.
Na piętrze gdzie są pokoje dla gości, jest ogólnodostępna lodówka i czajnik. Łóżka wygodne, czysta i świeża pościel, czysto, ciepła, ba gorąca woda w kranie i prysznicu o każdej porze. Nawet, ku mojemu zdziwieniu na noc włączano kaloryfery (a może i na dzień też, ale ja całkiem wyłączyłem w pokoju)… bo gdzieś byli ludzie z małym dzieckiem. Ja płaciłem 35 zł od osoby (bez jedzenia) co jest ceną przystępną i tak płacą wszyscy.
Bywam kapryśny, jeśli chodzi o kwatery, tą jednak polecam. Wystarczy spojrzeć na mapę i każdy przyzna, że miejscówka palce lizać i to dla wszelakiego łazikowania bez względu na wiek. Próbkę tego opisałem. Więcej o miejscówce na stronie http://www.podjaskiniami.pl/index.php a jest co poczytać, może też i zainspirować do wcześniejszej logistyki przed pobytem w tym miejscu.
Zapakowani w samochód podjeżdżamy do mavo, z pół godziny rozmawiamy i bez mała ścieramy ukradkiem łezki cisnące się w kącikach oczu. Przed godziną 10 wyjeżdżamy z Nasicznego, jest zimno i siąpi deszczyk. Na Przełęczy Wyżnej łapiemy zasięg i dzwonię do Michała, że dojedziemy gdzieś przed 11, deszcz miesza się ze śniegiem. Następnego dnia gdy Ewa rozmawia z mavo ten mówi, że właśnie na wspomnianej przełęczy, gdy wracał godzinę później do domu, wszędzie było biało.
Z Wisana zabieramy młodych i w Lesku, co każdy no… prawie każdy wyjeżdżający i zaprawiony w bojach bieszczadnik robi i ma w obowiązku, jedziemy do Szelców. Tam można odbudować tkankę tłuszczową i zamulić się cholesterolem. Ja biorę wuzetkę i napoleonkę z nugatem, Michał jest lepszy i bierze trzy ciastka plus dwa jego obecna połówka i jeszcze się wracają po większy pakunek, Ewa trzyma linię i tylko tak ciut-ciut posmakuje od każdego, do tego zamawiamy różne kawy. Szelcowie wiedzą jak osłodzić życie swoim Klientom. Biorąc pod uwagę jak się zmieniło otoczenie i sama cukiernia, od czasu gdy tam byłem pierwszy raz, to… dobrze słodzą, oj dobrze. :razz:
Ja mam bardzo wysublimowany smak na dwie słodkości: wuzetka (torcik warszawski W-Z) i tiramisu. Mam też swoje wzorce na ich smak i zawsze odnoszę się do tych wzorców. Wzorce są od lat niezmienione, chociaż wszędzie i gdzie się da, są prowadzone nowe testy. Wuzetki wzorzec jest robiony u Walczaków w Warszawie w Al. Niepodległości, ale ten od Szelców też ekstraliga. Wracając do Szelców to mają tam wszystko super! Zostawiając za sobą Bieszczady to idealne miejsce na osłodę łez powrotu.
Od Sanoka robi się ładna pogoda i czym dalej tym jest ładniejsza.
Wracając, chcemy, młodym pokazać to co być może za jakiś czas całkiem zniknie z polskich rzek a co już buba na Forum wykrzyczała „Precz z mostami!! Niech żyją promy!!”. Nic nas nie gnało, więc na prom tzw. górnolinowy czekaliśmy pół godziny, była kolejka, bo wchodziło na niego tylko trzy samochody. Wtedy też, aby osłodzić nam czekanie, młodzi wyciągnęli torcik owocowy na kruchym cieście od Szelców. Za przeprawę zapłaciliśmy 6 zeta, tyle płaci się za samochód osobowy.
Kiedy ponownie w Bieszczady… kiedy?... no to do następnego razu.
Pewien podkrakowski Mistrz loży nasiczniańskiej a jednocześnie Prezes wielce tajemnej organizacji dał znać swoim głosem przez umyślnego by szykować się na zebranie w "strefie ciszy GSM-owej". Trza się szykować, może trza odświeżyć pewną świecką tradycję, może trza nawet odbić Balniczkę, może trza odkopać lub sprawdzić czy nadal jest zakopane to co onegdaj skitraliśmy na D-K? Już tam Mistrz wie co!
...Hej, szable w dłoń, łuki w juki, a łupy wziąć w troki.
Hajda na koń, okażemy się godni epoki.
Ruszamy w bój, by Balniczkę uwolnić od zbója...
Byłem w listopadzie, byłem, byłem i wiem, że muszę pobyt spisać, ale firma mocno ostatnio absorbuje mój czas. Ale napiszę!
Dobra kawe daja w Nasicznym.:razz:
don Enrico
01-06-2015, 19:09
Kawę powiadasz ?
Nie mogłeś tego wcześniej zapodać, a tak tylko poiłem się powszechnym płynem na "belce" kilka dni temu
Mavo tylko ja kumam o co biega z tą kawą i rozumiem aluzję oraz zakamuflowane ponaglenie. Sprężam się i... zacznę spisywać moje ostatnie dwa pobyty. Z weną do pisania u mnie jakoś ciężko, ale posłużę się słowami Zalewskiego... "słowo się rzekło kobyłka u płota". Zaczynam od dziś, będę pisał powoli bo wiem, że czytasz/czytacie powoli ;)
08.11.2014 Nasiczne
Kończę pracę o 18, szybko do domu, przebranie się, pakowanie, tankujemy już na początku do pełna i w drogę, czeka nas ciut ponad 400 km. Nie jedziemy jakimiś skrótami by oglądać coś nowego po drodze, raz że słońce już zaszło o 16.08, dwa to nie chcemy po ciemku kręcić się po nieznanych drogach. Póki jeszcze niezbyt późno rozmawiam z Wojtkiem i… z bratem bo w listopadzie 2014 roku nastąpi nasze historycznie pierwsze wspólne spotkanie w Bieszczadach. On już zarażony przeze mnie opowieściami o „dzikiej” krainie kilka razy tu bywał, często na góra 2-3 dni. Brat Zenek będzie się więc, chcąc nie chcąc, z musu przewijał w moim opisie . Z Wojtkiem1121 (później już będzie bez cyferek) wszystko dograłem, jeszcze kilka telefonów i został jeszcze raz telefon do Zenka… on z Rzeszowa miał startować, gdzie miał tam chwilowy pobyt rodzinny, nie musiał więc jechać z Wawy. Dałem mu info, że jak tylko zjedzie ze Smolnika, ale koniecznie przed Dwernikiem, to musi do mnie zadzwonić… później to sobie może pomarzyć. Upewniłem go, że ma wszystko załatwione. Niewiele brakowało by jednak nie przyjechał. „Pod Jaskiniami” wszystko było zajęte, ale szczęśliwie przez dwie noce zarezerwowany pokój przez Wojtka miał być pusty, pani Halinki nie miało być w Nasicznem i z tego względu nijak nie chciała się zgodzić na przekazanie kwatery, gdy będzie nieposprzątane. Na informację, że brat ładnie posprząta po swoim pobycie a on na to przystał, to Wojtek tylko powiedział „spoko” i… logistycznie zostało wszystko dopięte. Brat gdzieś przed 21 zadzwonił, że mija Smolnik, ale nie wie w którym pokoju będzie mieszkał a ten brak informacji później zamienił się w znamienne w skutkach zdarzenia dla wielu(!!!) ludzi.
Teraz będzie bardzo długie zdanie jako, że piszę wolno to i Wam czytającym sporo zajmie czasu… my jechaliśmy dalej, nagle tuż za tabliczką informującą, że hmmmm wjeżdżamy do Nasicznego, a już minęło 48 minut pierwszej godziny soboty, nagle Ewa zatrzymuje samochód, sięga do swojej torebki, grzebie, grzebie i grzebie (chyba wiecie ile czasu zajmuje kobiecie znalezienie czegoś w torebce?) i wreszcie wyjmuje smartfon, co mnie w tym miejscu totalnie dziwi, ale stoickim spokojem, milcząc, czekam na dalszy rozwój wypadków a ona najnormalniej w świecie robi zdjęcie desce rozdzielczej. Skończył się stoicki spokój a zagrała ciekawość… co się dzieje?... no zobacz jaka jest tutaj temperatura, przecież to już dekada listopada, środek nocy! Patrzę, fakt, ciepło. Na załączonym zdjęciu zobaczycie ile stopni Celsjusza zarejestrował licznik temperatury.
Jeszcze 5 minut i jesteśmy pod Zajazdem. Syn pani Halinki czekał, dał nam klucze, a my nawet nie wchodząc do pokoju, z buta poszliśmy troszkę wyżej do „domku mavo”, właśnie tak ją nazwę bo wtedy jeszcze nie miała swojego nowego pełnego i medialnego imienia.
Przed domkiem mavo paliło się nikłe ognisko, z okien na parterze sączyło się równie nikłe światełko, znaczy się tajemnie rozpowiadana impreza jednak doszła do skutku. Po przywitaniu się z ogromem ludzi zapowiedzieliśmy, że jak się rozpakujemy to wrócimy. Tak też zrobiliśmy, chociaż wychodząc ani brat do nas nie wyszedł, ani nie zauważyliśmy światełka w oknie, co by znaczyło mocny bieszczadzki sen u Zenka. Nie będę opisywał co gadaliśmy u mavo z masą ludzi zakochanych w Bieszczadach, kto był tam, jak wyglądał, ile i co piliśmy, co jedliśmy… zdradzę, że my ze swej strony przywieźliśmy 10 kilogramów w sporym garze bigosu z wkładem „od serca” bo wszak dla z znamienitych gości przeca było, wiaderko kiszonych ogórków, sporą kamionkę swojskiego smalcu i trochę chleba by nie wspomnieć o napitku. Patrząc jak znika myślę, że smakowało.
Zapowiedziałem wyżej, że nie wspomnę co gadaliśmy, uszczknę jednak rąbek bo o tym muszę… już „trochę” czasu minęło gdy wymsknęło się mi albo Ewie, że pod Jaskiniami śpi mój brat i nawet nie wiem w którym pokoju, bo bym go tutaj przyprowadził. Nastąpiło to czego w najchłodniejszych myślach nawet nie świtało, nagle tak nawet bez jakiś dłuższych debat, nawet nie wiem kto był pomysłodawcą lub inaczej inspiratorem, chociaż jakieś podejrzenia mam, nastąpiło, tutaj sparafrazuję Mickiewicza… ostatnie pospolite ruszenie w Nasicznem. Każdy kto żyw, ja zostałem (chyba bojaźń obciachu przed bratem mnie wstrzymała!), ze „szkłem” i co kto miał pod ręką, aż mi się wtedy przypomniała sławna piosenka „Hej, szable w dłoń, łuki w juki, a łupy wziąć w troki”. Nasiczne ożyło w środku nocy, echo niosło, grozą powiało po dolinie, zwierzęta przyzwyczajone do ciszy, zamarły po krzakach, wydawało się że nawet strumyk Kniażki nawet zatrzymał swój bieg wody, konie śpiące nieopodal zaczęły rżec jakby z genów przypomniały sobie zgiełk bitewny ojców i matek sprzed kilkuset lat. Ja zamknięty w chacie mavo nawet przez ściskane uszy słyszałem dochodzące do mnie kilkunastominutowe wołanie Zeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeenek! !!... Zeeeeeeeeeeeeeeeeeenek!!!!!
By nie przeciągać, tym bardziej, że nie byłem naocznym świadkiem niczym Gall Anonim mogę bazować tylko na opowieściach zasłyszanych co tam się działo. Zenka w niewolę nie wzięto bo jak już rano się okazało, on obudziwszy się wywnioskował, że okazanie swej obecności może tylko doprowadzić do jakiejś biblijnej tragedii, że starszy brat niczym Kain przyszedł zabić młodszego brata.
Gdy pospolite ruszenie wróciło, opowieściom nie było końca, ale na szczęście już nikt nie wpadł na jakiś inny niecny pomysł i wszystko działo się w „chacie” lub w jej bezpośredniej bliskości.
Chyba świtało, jak my postanowiliśmy się „ewakuować” chociaż ja miałem szekspirowski dylemat „czekać albo nie czekać na świt”… zmęczenie, jakby je nie nazwać, zaczynało jednak dawać po głowie.
Przezornie jednak, gdy zauważyliśmy prześwity na dnie gara z bigosem, dyskretnie go u mavo schowaliśmy, by mieć co zjeść gdy będzie mocno słońce swieciło.
Pierwszy wpis, jak naocznie widzicie, nijak nie ma nic wspólnego z jakimiś wędrówkami, opisem przyrody itp., więc tych chłonących wszystko co bieszczadzkie zapewne nie zaciekawił, ale może (a co będę zdradzał!) dalej coś wyskrobię, muszę jednak wcześniej sięgnąć ku zasobom pamięci. Chociaż, uczciwie napiszę, będzie też trochę pikanterii ;)
37806
cdn
08.11.2014 Nasiczne
Tak coś po godzinie ósmej otwieram oczy i ogłaszam pobudkę. Kiedy tylko ogarnąłem się koło siebie poszedłem do lodówki i też rozejrzeć się gdzie śpi braciszek. Ten przezornie miał szeroko otwarte drzwi i mogliśmy się witać, było u niego widać oznaki dłuższego snu. Nam było potrzeba jeszcze trochę czasu by wrócić do rzeczywistości.
Zenek miał pokój z balkonem na południową stronę, łapiemy na nim wyłaniające się słońce zza góry i rześkie poranne powietrze z zapachem ogrzewanej trawy, co dla mnie ma to zbawienne w skutkach działanie. Wszystko na zewnątrz znamionuje piękną pogodę na dzisiejszy dzień i możliwość fajnego spacerku. Zaczynam delikatnie zagadywać gdzie chciałby dziś pójść i co robić. Mam swoje plany, ale kiedy już zszedłem się tutaj z bratem to podporządkuję się jemu a może coś zmodyfikuję.
Wrócę jeszcze do tego pokoju, zaletą jest wspomniany południowy balkon, ale ma jedną małą niedogodność… jako jedyny pokój „Pod Jaskiniami” łazienkę z prysznicem ma osobno wydzieloną na korytarzu, jednak dedykowaną tylko do tego pokoju i zamykaną na klucz. Gospodarzom tak po prostu wyszło.
Kiedy jesteśmy gotowi, we trójkę idziemy do Chaty Wuja Mavo, tak będę już o niej pisał, chociaż nazwa powstała pół roku później. Tutaj już jest jakiś ruch, wszyscy są na chodzie, chociaż w różnym jego stadium przechodzenia z zombie do realnego życia przez zmycie z twarzy niedawnej nocy, patrzenia na słońce przez zmrużone oczy, pierwsze łyki kawy „na powrót”, też inne płyny służące do nawodnienia organizmu, śniadanie i zdawkowe rozmowy z niedawnym snem pod powiekami. Z Ewą przechodziliśmy to samo. Zenka anonsuję wszystkim, ma istne wejście smoka w towarzystwo, każdy chce się od niego dowiedzieć o jego mocnym śnie a może raczej o innych przyczynach nie ujawnienia swojej osoby podczas zbiorowego poszukiwania. Teraz docierają do mnie informacje, że „pospolite ruszenie” starało się wejść do każdego pokoju niczym CBA, tylko ci nasi nie czekali na godzinę szóstą. Były drzwi do pokoi, które zostały otwarte i aż boję dopuścić domysły co ich mieszkańcy wtedy myśleli… braciszek przezornie wcześniej zamknął swoje na klucz i jak wiemy za żadne skarby nie chciał się wtedy ujawnić. Teraz myślę, że ze szkodą dla wszystkich! Dla „pospolitego ruszenia” byłby łupem a on sam zapewne miałby też co wspominać.
Chatę opuszczamy gdy chyba już wszystkie "zombie" wróciły do krainy życia doczesnego. My wracając do siebie dopinamy marszrutę na dziś. Zenek nie chce się narzucać a my wyrażamy entuzjazm wspólnego spacerku, on chce się przejść na Przełęcz Nasiczniańską, ja rozwijam jego pomysł o przejście aż do Bereżek, on stawia opór by dojść do Koliby i wracać bo „no ale jak z powrotem?”, my prawimy o powrocie stopem, jemu ten pomysł nie mieści się w głowie… ot wychodzi na to, że stopował ostatni raz ze mną gdy mieliśmy długie włosy, naście lat, sprane dżinsowe dzwony, ja jeszcze lenonki, a wyznaczoną trasą była ta najbardziej kultowa Warszawa-Sopot-Warszawa. W Sopocie Kamiennym Potoku zbierali się nasi wszyscy znajomi. Ech to były czasy!
Konsensusu nie osiągnęliśmy i we trójkę wychodzimy z Gościńca gdzieś tak trochę po godzinie 12, brat z myślą o powrocie od Koliby a my ze spiskiem by dojść jednak do Bereżek. Dla Zenka to dziewicze przejście, moje już któreś tam w różnych wariantach, Ewa przeszła raz, ale z przeciwnego kierunku. Fajna trasa dla każdego, idealna zwłaszcza podczas ładnej pogody. Polecam szczególnie dla rodziców z dziećmi, ale wtedy warto trochę poczytać by później mieć o czym opowiadać o mijanych miejscach.
Cdn
08.11.2014 Nasiczne
Z Gościńca na mostek nad Nasiczniańskim potokiem prowadzącym wprost do bazy harcerskiej to rzut beretem. Możliwe¸ że wcześniej już to pisałem, ale z tym właśnie mostkiem mam ciągle powracające wspomnienia… pierwsze, gdy chyba ze dwie dekady lat temu chciałem przez niego przejść to dwóch harcerzy, tak na oko z 8-9 lat za mostkiem skrzyżowało swoje dwumetrowe laski i poprosili o hasło, co spotkało się u mnie z bardzo poważnym podejściem do sprawy… poprosiłem o widzenie z dowódcą i zostało to skwapliwie wykonane przez jednego z wartowników, ów dowódca już jakiś tak trochę starszy 12-13 latek zameldował się i stosownie przepytał o cel przejścia, nie omieszkał także poinformować gdzie przebiega granica BPN i… wyraził zgodę na przejście, nawet zgodził się na odpoczynek na pilnowanym przez zastęp terenie. Nigdy później już o hasło nie pytano, chociaż warty stały a nawet pamiętam jakąś wieżyczkę z wartownikami na niej. Drugie wspomnienie dotyczy moich dwóch podejść, jednego dnia, do odszukania jaskiń na wzgórzu 842 (jakoś tak mam mocno zakodowane w pamięci wzrokowej, że na ówczesnych mapach nie było nazwy Wysoki Wierch). Wtedy lało od kilku dni no i tego dnia też, już z rana Nasiczniański przybierał w siłę i wracając przez mostek czułem jak trzeszczy w szwach a harcerze uważnie go obserwowali. Na moich oczach nie dawał radzie wodnemu żywiołowi ku zresztą rozpaczy obserwatorów.
Wracam do lejtmotywu. Z opisanego mostku na Przełęcz Nasiczniańską trzeba podejść, tak circa prawie 200 metrów w różnicy poziomów a tu człowiek od dawna nie łaził, dziś mało spał, suszy tak… no trochę suszy, ciepłe słoneczne promienie też nie pomagają lenia wygonić. To jest raczej dzień na skitranie się gdzieś w głębokiej trawie na kocyku. Ewa z Zenkiem konwersując swobodnie już mnie odsadzają niczym kolarska ucieczka, ja się co chwila oglądam za siebie co daje swoiste poczucie pokonywania poziomic w terenie a może, trzymając się tematu kolarskiego, na autobus z napisem "Koniec wyścigu"? Jakoś na przełęcz wejdę a dalej to już mały pikuś.
Fizyczną podporą służy mi nieodłączna w bieszczadzkim łażeniu teleskopowa laska trekingowa a na plecach równie nieodłączny plecak Natalex z różnościami wewnątrz na każdą okoliczność. Plecak ten ma wszystko to co od niego potrzebuję, jest jakby dla mnie szyty na miarę i potrzeby. Dzięki sporym wstawkom z codury długo i dużo jeszcze przetrzyma. Są ze mną od drugiego pobytu w Bieszczadach.
Na „szczycie” zarządzam odpoczynek, brat oświeca, że musimy mieć wspólną fotograficzną pamiątkę z Bieszczad i już mnie ustawia na solo, Ewa później na 2 aparatach uwiecznia braciszków… to wiekopomna chwila dla mnie. Tyle lat łażenia po Bieszczadach i wreszcie jesteśmy w nich razem z bratem.
37807378083780937810
Odpoczynek trwa kilkanaście minut, brat okopuje się przy swojej wersji wędrówki a my z Ewą, tak jakbyśmy się w myślach umówili, nie podejmujemy dyskusji. Za to w trójkę wprost nagadać się nie możemy w innych tematach.
Cdn
Szkutawy
09-06-2015, 12:59
To parę postów mnie ominęło, ale już nadrobiłem. Bardzo lubię Przełęcz Nasiczańską. W ubiegłym roku, idąc na Caryńskie spotkałem tam tylko raz jakąś parkę turystów, a był to środek wakacji. Wcześniej nikogo, ale było to kupę lat nazad.;)
08.11.2014 Nasiczne
Jeszcze kilka zdjęć okolicy i ruszamy dalej. Spacerkiem docieramy do tablicy informacyjnej i w prawo odchodzącej ścieżki do cerkwiska i cmentarza w Caryńskiem. Ewa sobie odpuszcza schodzenie w dół a ja nawet nie muszę namawiać braciszka by ze mną zszedł i zobaczył. W Bieszczadach to dla mnie cmentarz numer jeden, zachwycam się jego niezwykłym umiejscowieniem i swoistym urokiem.
Nie chcę robić jakiejś klasyfikacji cmentarzy, ale gdybym miał na szybko wymienić następne „ulubione”, to miałbym na bank jeszcze trzy, będzie w miarę „krótko”.... ten w dawnej wsi Bereźnica Niżna za historię ludzi tam pochowanych a i za umiejscowienie, ten w dawnej Balnicy za „coś” nie dające się określić piękno i panującą ciszę, no i ten cmentarz z Żubraczego, za to że formalnie nie ma statusu cmentarza i też choćby za niezwykły w formie współczesny grób Janusza Radziszewskiego a także za grób księcia Władysława Giedroycia. Gdzieś we wcześniejszych opisach z wędrówek wspomniałem o tych grobach i cmentarzu, nawet był czas, że skupiłem się na rozszyfrowaniu kim był JR współcześnie pochowany, nawet rzuciłem na Forum zapytanie, ale bez zbytniego echa. Stosunkowo szybko dotarłem kim był, ale nurtowała mnie okoliczność dość szybkiej śmierci, bo cóż to jest 49 lat życia i okoliczność pochówku na nieformalnym cmentarzu, aż pewnego razu znalazłem coś w necie http://pl.soc.religia.narkive.com/hWoK2lP6/polskie-cmentarze
Dobra, popłynąłem z tymi cmentarzami, ale jak tutaj opisuję to mi się tak coś przypomni więc piszę, może będzie mniej nudno.
Zenkowi na dawnym cmentarzyku nawet nie starałem się przeszkadzać, był to chyba jego pierwszy stary cmentarz w Bieszczadach, widziałem jak po nim chodził w zadumie, jak stawał i zapewne uruchamiał nieraz wyobraźnię, po pewnym dopiero czasie zaczął robić zdjęcia. Dopiero wtedy nawiązałem z nim rozmowę, trochę powiedziałem o cmentarzu i niezwykłym położeniu, o drzewach i wskazałem cerkwisko. Sam nienawidzę jak mnie ktoś ponagla gdy jestem na cmentarzu wiedząc, że tym co tam leżą już się nigdzie nie śpieszy i należy im się zaduma a i jednocześnie zaduma nad „Memento mori”… przemijaniem zycia.
Teraz już prawie prosto starą asfaltową drogą idziemy spacerkiem do następnego etapu wędrówki jakim jest schronisko Koliba. Po drodze mija nas grupka ludzi wyglądających na jakiś „badaczopomiarowców” sądząc po niesionych atrybutach. Zaczynam się rozkręcać, czasami nawet idę dużo wcześniej niż Ewa i Zenek, czasami razem a czasami za nimi jak to ja. To jeszcze jakaś chyba „genetyczna” nostalgia za łażeniem w samotności po Bieszczadach. Odeszła ona już w niebyt, ale lubi tak niespodziewanie uruchomić się poprzez przyśpieszenie lub spowalnianie chodu by być samemu z myślami a raczej na pewno z ich totalnym resetem, tak jak to tylko i wyłącznie facet potrafi… wyłączyć całkowicie lewą półkulę mózgową odpowiedzialną za mówienie ;)
378173781237813378143781537816
Cdn
08.11.2014 Nasiczne
I tak spokojnym spacerkiem, prowadząc różnego kalibru dysputy lub czasami nawet milcząc, doszliśmy do schroniska Koliby. Była godzina 12.55 a wiem to ze zdjęć oooo nie nie, nie z pamięci.
Teraz już ciepłe, okrzepłe, bardziej osadzone w sobie i na ziemi niż wtedy gdy razem z mavo, też wtedy z jeszcze(!) „małym” Jaśkiem i co znamienne, też w listopadzie a dokładniej to dnia 13, lecz pięć lat wcześniej, bo w roku 2010, to schronisko widziałem. A gdyby tak się cofnąć jeszcze ze dwa lata temu do odpowiedniego wątku http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/1966-Koliba-remont/page8?highlight=koliba gdzie wstawiłem dwa zdjęcia w poście #71, to wtedy cisza krzyknie. W pamięci mam też zachowany obraz tego pierwszego z dużym drewnianym tarasem i wylegującym się na nim, w promieniach zachodzącego słońca, sporym wilczurem. Ot i mamy klasyczne przemijanie! Ot i jest retrospekcja.
Ewa z Zenkiem widzi Kolibę pierwszy raz, starej nie widzieli, ale zapewne ją też zapamiętają przez pryzmat sporego psa z... małym kotkiem. Tacy to właśnie gospodarze od razu, widząc jak się zbliżamy, wyszli nam na spotkanie. Gospodarz wyglądał na groźnego, by po chwili pokazać, że nas zaakceptował i jeśli będziemy trzymali odpowiedni poziom to zachowa obecny status quo przyzwolenia. Grzecznie wybraliśmy ławeczkę, grzecznie rozłożyliśmy się na niej na popas, poszliśmy też grzecznie zobaczyć wnętrze a ja jeszcze zobaczyć dokonane zmiany. Gospodarz wszędzie nam towarzyszył w bliskości „na skok”. Schronisko zaczyna łapać klimat, chociaż zapewne wszyscy z Was przyznają mi rację, że takowy tworzy się latami.
Kiedy już usiedliśmy do stołu, powyjmowaliśmy, w celach konsumpcyjnych, napitki i jedzenie to uaktywnił się kotek… a może to była „kotkowa”? Z Ewą i gospodarzami nić wzajemnej sympatii powstała od samego początku i nawet pozwalali sobie na wzajemne okazywane czułości i między nimi dystans interakcji przekraczał często dystans intymny, to tak gdybyśmy trzymali się nomenklatury komunikacji niewerbalnej. My staliśmy się tylko dawcami materialnej dobroci w czym mistrzem proszenia był gospodarz ten bardziej kotowaty.
Szczęśliwi czasu nie liczą więc posiedzieliśmy sobie tam trochę. Jak już się nasiedzieliśmy i nacieszyliśmy gospodarzami to sobie poszliśmy dalej, przecież nie będziemy tam siedzieć do rana ;)
PS. zdjęć jest więcej, ale przeca nie będę nimi Was katował.
Cdn
3781837819378203782137822378233782437825
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2025 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.