Orange
05-09-2008, 23:15
Pomysł wykluł się 26 sierpnia i natychmiast został zrealizowany. Jedziemy! :mrgreen:
Po prawie dobie jazdy -> nareszcie! - Bacówka pod Małą Rawką i rozstawianie namiociku.... Niebo cudne, gwiaździste, zapowiada się piękna pogoda...
Pierwszy dzień - przez Małą i Wielką Rawkę na Kremenaros, dalej na Rabią Skałę i zejście przez Jawornik. Cud pogoda, na początku ani żywej duszy, potem jakiś szczątkowy ruch. Za Kremenarosem nikogutko, pomijając dwóch panów ze słowackiej straży granicznej (dowodzik proszę, skąd, dokąd, którędy, dziękuję :P ) Widoki przecudne, tylko plecaki coraz cięższe, a do Wetliny kawał :wink: Zejście z Jawornika na szybciutko, bo jakoś ciemnawo już się robi. Obiecuję sobie nigdy więcej tą drogą :wink: Olcik klnie po cichu ;P
W Wetlinie rozbijamy się gdzie indziej niż zawsze - błąd jak jasna, a wcale nie lepiej niż na starych śmieciach.
Dzień drugi - nie wstajemy w porę, wyprawiamy się tylko na Sine Wiry. W nocy za to mamy atrakcję w postaci wichury i parasola przeciwsłonecznego lecącego na nasz namiot koło 3 rano :twisted:. Jakim cudem wyrwał się ze stojaka pozostaje tajemnicą, podobnie jak to jakim cudem nie trafił prosto w nas... Wstajemy i po ciemku przeciągamy skubanego w zaciszne miejsce, tego tylko brakuje żeby jeszcze latał luzem :twisted: Wszystko w sumie jak z komedii pomyłek :lol:
Następnego dnia wieje nieziemsko, chmury nad samą głową, ale ruszamy. Grunt że nie leje, nie pada, nie siąpi.... Na Fereczatą, gdzie mało nam głów z korzeniami nie urywa :twisted: Widoki ponuro - majestatyczne, z churami i mgiełką, pusto, cicho... Dalej szlakiem na Okrąglik, tam chmury wreszcie się rozłażą, mamy piękne panoramy z przebłyskami. I żywego ducha jeśli nie liczyć wycieczki, ale szybko przyszli szybko znikli. Zostajemy tylko my dwie i schodziny na powoli do Roztok Górnych, po drodze mijamy między innymi spore poletko kwitnących dziewięćsiłów.
Dalej ruszamy w drogę do Cisnej. Mamy łapać stopa, ale łapie się sam :-D Kierowca patrzy na nas i plecaki jak na zjawisko, standardowo pyta Olcik "czy to wędka? " (ona ma zatknięty za plecak połamany i posklejany maszt namiocika, KAŻDY pyta, czy to wędka! :lol: ) i wiezie nas i cały majdan do Cisnej, skąd łapiemy jeszcze samochód do Jabłonek. Dzień dobroci - nocujemy pod dachem, w PTSMie.
Rano ruszamy na "spacerek z dobytkiem" do Baligrodu a potem ruszamy do Studenckiej Bazy Namiotowej Rabe. Docieramy wieczorem, bazowy częstuje nas "eksperymantalnymi smażonymi pierogami" :mrgreen: Pycha.
W ogóle miejsce rewelacja...
W nocy telepie nas z zimna, dzięki czemu o piątej jesteśmy na nogach. Pewnie wyszłybyśmy wcześniej, ale drugi bazowy dosiada się na śniadanko i ciut się zagadujemy ;) W końcu ruszamy na Chryszczatą i dalej przez Jeziorka i Duszatyn do Komańczy. Spokojnie jest, ale już nie tak bezludnie. I pogoda wciąż jak marzenie. Rzadko mi się to zdarza Bieszczadach :P
Dzień szósty - wyłazimy z Komańczy już w sumie w Beskid Niski, idziemy na Kamień i schodzimy do Karlikowa. W lesie zrywka drewna, takich kolein w życiu nie widziałam :P Ale udaje się nie utopić :twisted: Zielono jest jak na wiosnę, słońce swieci... a na całym szlaku jedyne żywe dusze poza nami to drwale i wiewiórki... Poezja.
W Karlikowie kończymy niestety wyprawę, łapiemy podwózkę do Rzeszowa... i do domu...
Po prawie dobie jazdy -> nareszcie! - Bacówka pod Małą Rawką i rozstawianie namiociku.... Niebo cudne, gwiaździste, zapowiada się piękna pogoda...
Pierwszy dzień - przez Małą i Wielką Rawkę na Kremenaros, dalej na Rabią Skałę i zejście przez Jawornik. Cud pogoda, na początku ani żywej duszy, potem jakiś szczątkowy ruch. Za Kremenarosem nikogutko, pomijając dwóch panów ze słowackiej straży granicznej (dowodzik proszę, skąd, dokąd, którędy, dziękuję :P ) Widoki przecudne, tylko plecaki coraz cięższe, a do Wetliny kawał :wink: Zejście z Jawornika na szybciutko, bo jakoś ciemnawo już się robi. Obiecuję sobie nigdy więcej tą drogą :wink: Olcik klnie po cichu ;P
W Wetlinie rozbijamy się gdzie indziej niż zawsze - błąd jak jasna, a wcale nie lepiej niż na starych śmieciach.
Dzień drugi - nie wstajemy w porę, wyprawiamy się tylko na Sine Wiry. W nocy za to mamy atrakcję w postaci wichury i parasola przeciwsłonecznego lecącego na nasz namiot koło 3 rano :twisted:. Jakim cudem wyrwał się ze stojaka pozostaje tajemnicą, podobnie jak to jakim cudem nie trafił prosto w nas... Wstajemy i po ciemku przeciągamy skubanego w zaciszne miejsce, tego tylko brakuje żeby jeszcze latał luzem :twisted: Wszystko w sumie jak z komedii pomyłek :lol:
Następnego dnia wieje nieziemsko, chmury nad samą głową, ale ruszamy. Grunt że nie leje, nie pada, nie siąpi.... Na Fereczatą, gdzie mało nam głów z korzeniami nie urywa :twisted: Widoki ponuro - majestatyczne, z churami i mgiełką, pusto, cicho... Dalej szlakiem na Okrąglik, tam chmury wreszcie się rozłażą, mamy piękne panoramy z przebłyskami. I żywego ducha jeśli nie liczyć wycieczki, ale szybko przyszli szybko znikli. Zostajemy tylko my dwie i schodziny na powoli do Roztok Górnych, po drodze mijamy między innymi spore poletko kwitnących dziewięćsiłów.
Dalej ruszamy w drogę do Cisnej. Mamy łapać stopa, ale łapie się sam :-D Kierowca patrzy na nas i plecaki jak na zjawisko, standardowo pyta Olcik "czy to wędka? " (ona ma zatknięty za plecak połamany i posklejany maszt namiocika, KAŻDY pyta, czy to wędka! :lol: ) i wiezie nas i cały majdan do Cisnej, skąd łapiemy jeszcze samochód do Jabłonek. Dzień dobroci - nocujemy pod dachem, w PTSMie.
Rano ruszamy na "spacerek z dobytkiem" do Baligrodu a potem ruszamy do Studenckiej Bazy Namiotowej Rabe. Docieramy wieczorem, bazowy częstuje nas "eksperymantalnymi smażonymi pierogami" :mrgreen: Pycha.
W ogóle miejsce rewelacja...
W nocy telepie nas z zimna, dzięki czemu o piątej jesteśmy na nogach. Pewnie wyszłybyśmy wcześniej, ale drugi bazowy dosiada się na śniadanko i ciut się zagadujemy ;) W końcu ruszamy na Chryszczatą i dalej przez Jeziorka i Duszatyn do Komańczy. Spokojnie jest, ale już nie tak bezludnie. I pogoda wciąż jak marzenie. Rzadko mi się to zdarza Bieszczadach :P
Dzień szósty - wyłazimy z Komańczy już w sumie w Beskid Niski, idziemy na Kamień i schodzimy do Karlikowa. W lesie zrywka drewna, takich kolein w życiu nie widziałam :P Ale udaje się nie utopić :twisted: Zielono jest jak na wiosnę, słońce swieci... a na całym szlaku jedyne żywe dusze poza nami to drwale i wiewiórki... Poezja.
W Karlikowie kończymy niestety wyprawę, łapiemy podwózkę do Rzeszowa... i do domu...