PDA

Zobacz pełną wersję : Zapraszam do ogniska



bertrand236
29-12-2008, 15:39
Trzy tygodnie upalnego sierpnia 2008 roku spędziłem w Bieszczadzie i w Beskidzie Niskim. Nie pisałem żadnej relacji po moim powrocie, bo liczyłem na to, że inni napiszą swoje. Tak naprawdę to dawno już nie napisałem relacji. Ta powstała za namową Pastora podczas ostatniego KIMBu. Mam nadzieję, że Pastor jeszcze tu zagląda…Postanowiłem swoją relację pisać, kiedy będzie już zimno i liście opadną z drzew. Teraz zapraszam do ogniska wszystkich, którzy mają ochotę na dłużej lub tylko na krótko tu przysiąść. Ogień się pali, więc tylko browara do ręki lub grzańca proszę wziąć i posłuchać opowieści.
Osoby biorące udział w wyjeździe: zacznę niegrzecznie od siebie – Bertrand, moja kochana /wielu z Was wie, że tak naprawdę jest/ żona Renatka, kuzyn, jego żona, czyli kuzynka, chrześniak o kolega chrześniaka. Tak będę nazywał osoby.

Dzień 0.

Niedziela przed piątkowym wyjazdem. Wracam z służbowego wyjazdu na Mazury. Mazury to piękne miejsce jest. Woda jak w Solinie tylko małego szczegółu mi brak. Nie ma tam Zielonych Wzgórz. Dlatego nie do końca mi się tam podoba. Jestem umówiony z WUKĄ w Toruniu. WUKA myślała, że jadę bezpośrednio w Bieszczad i liczyła na to, że zabiorę ze sobą do karawanu pasażerkę. Niestety jechałem do Poznania. Zabrałem za to kilka tomików jej poezji, które miałem zostawić w Cisnej u Rysia. Kilka wcale nie oznacza, ze to nie było kilkadziesiąt ;). Czego to się nie robi dla Bieszczadzkich Przyjaciół? Z wielką radością przyjąłem od WUKI tomik ze specjalną dedykacją dla Renatki i dla mnie oraz z mniejszą radością /ze względu na tuszę/ pierniki toruńskie. Wracam do domu, a książki lądują na półce w garażu w oczekiwaniu na dalszą podróż..

WUKA
29-12-2008, 15:48
Bertrandzie,podkładaj do tego ognia chyżo!

bertrand236
29-12-2008, 16:04
Bertrandzie,podkładaj do tego ognia chyżo!

Mamy mały problem....
Lubię małe ogniska, takie co nastrój dają, a nie światło. Cierpliwości trochę. 3 tygodnie opowieści przed nami. Do wiosny nam zejdzie.
Pozdrawiam

Pyra.57
29-12-2008, 18:34
Bertrand zaczełeś ciekawie, stopniując napięcie, mam nadzieje, że zdradzisz trochę tajemnic z tego wypadu w trakcie styczniowego pyrlandzikiego spotkania bieszczadzkiego.

bertrand236
30-12-2008, 18:25
Dzień 1

Godzina 0:00. Spotkanie na umówionej stacji benzynowej w Poznaniu i jazda dwoma autami w drogę. Przez Łódź, Kielce Rzeszów do Mucznego. Tak myślałem…. Trzymaliśmy się razem. Raz ja prowadziłem naszą kolumienkę, raz chrześniak. Gdzieś za Łodzią oni przelecieli na ciemno zielonym /noc przecież była/, a ja stanąłem na czerwonym. Stałem na tych światłach dosyć długo. Ruszyłem, więc z kopyta, żeby ich dogonić. A tu nic. Myślę sobie, że musieli szybko jechać. Jak minąłem Kielce zadzwonili, że są ku mojemu wielkiemu zdziwieniu przed Kielcami. Mam stanąć pod dystrybutorem, bo muszą zatankować. Znajduję odpowiednie miejsce i dzwonię z informacją gdzie jestem. Zjadamy z Renatką część wiktuałów, które zabraliśmy z domu, a ich nie ma… W końcu telefon dzwoni i odzywa się kuzynka, że mają do Tarnowa około 90 km. Tak ich poprowadził GPS. Umówiliśmy się w Mucznem i pojechaliśmy dalej. Po drodze tankowanie w Ustrzykach Dolnych i próba zjedzenia śniadania w Jadłodajni przy Muzeum. Niestety jest za wcześnie. Jedziemy dalej. Mam zamiar jeść Pod Czarnym Kogutem. Zanim tam dojechałem widzę przy drodze nową Karczmę. Daję po hamulcach i wchodzimy do środka. Pani stojąca za bufetem informuje nas, że to nie jest Karczma tylko Agroturystyka. Dała się jednak uprosić i zrobiła pyszną jajecznicę. Zabieram na wszelki wypadek wizytówkę tej Agroturystyki, płacimy za śniadanie i jedziemy dalej. Po drodze kuzyn dogonił nas w Smolniku. Zatrzymałem się, aby sprawdzić, o której jest w niedzielę Msza Św., a kuzyn dał po garach i tyle go widziałem. Spotkaliśmy się w Wilczej Jamie. Gospodarze przyjęli Renatkę i mnie jak rodzinę. Powitanie było gorące. Niestety nasza bania jeszcze nie była przygotowana na nasze przyjęcie.
Czekamy, więc grzecznie pijąc herbatkę. Ja taką cienką, zimną i z pianką, ale była chyba lepsza od tej, którą pili wszyscy. W kuflu moja mi podano… W końcu idziemy pod banię. Panie jeszcze się krzątają. My starsi czekamy na tarasie, a młodzi są w domku. Po pół godzinie albo i lepiej pytamy młodych, czy Panie jeszcze są. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem, że Panie dawno już sobie poszły, tylko młodym do głowy nie przyszło, żeby nam o tym powiedzieć. Po co nas informować? Szybko się rozpakowujemy. Ja od razu montuję lodówkę. Lodówka składa się z: studni przepływowej wody z potoku, siatki /takiej komunistycznej siatki z żyłki na zakupy i linki. Do siatki wkładam kilka browarów i flaszkę. Kuzyn przywiązuje siatkę do linki i opuszczamy ją do studni. Linkę wiążemy do balustrady tarasu. Przebieramy się i w dwa samochody jedziemy do Tarnawy. Ja przy wypale po lewej zostawiam karawan. W Tarnawie wykupujemy bilety Nie do Parku tylko na ścieżkę /teraz już chyba wszyscy znają ten podstęp BPN/. I idziemy do Dźwiniacza. Wydawało mi się, że to będzie dobra przebieżka. Po ciekawym spacerze docieramy na cmentarz. Ku mojemu WIELKIEMU zaskoczeniu nikt nie wyraził ochoty pójść kilkaset metrów dalej na ten drugi. Pochodzili po cmentarzu i odpoczywali w cieniu. I tu z rękawa wyjmuję mój plan: Kto idzie ze mną do stokówki i stokówką do karawanu? Grzecznie się zapytałem. Nikt nie wyraził takiej ochoty, zwłaszcza, że po przeczytaniu mapy stwierdzili, że to dwa razy dalej niż do Tarnawy. Kolega chrześniaka stwierdził, że 6,5 km to za dużo i trzeba oszczędzać siły na jutro. Trochę się zdziwiłem, bo chłop jak wielki dąb, a okazało się, że jaja jak żołędzie. Poszedłem, zatem sam. Najpierw po bardzo zarośniętych płytach betonowych a potem stokówką. Szedłem i chłonąłem. Chłonąłem Bieszczad, widoki na ukraińską stronę, ciszę, śpiew ptaków, szemranie mijanych potoków i całą resztę też chłonąłem. Gdyby nie uporczywy ból uda, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem w tej części kontynentu. Wkurzyłem się tylko raz: po prawej ambona, po lewej lizawka i magazyn na karmę dla zwierząt. Tak się teraz poluje. Zmęczony nocną jazdą i tym spacerem wsiadam do karawanu i jadę do Mucznego. W Mucznem długie Polaków rozmowy i w końcu sen...

bertrand236
30-12-2008, 18:30
Coś mi to jedno zdjęcie nie chciało wejść..

Piskal
30-12-2008, 18:37
Właśnie dołączyłem do twojego ogniska i twojej gawędy.Posiedzę, pozwolisz, dopóki nie skończysz!:-P

paszczak
30-12-2008, 18:42
Jak można to też przysiądę i poczekam na dalszy ciąg...cicho, w drugim rzędzie, na granicy światła i mroku ;)

Barnaba
31-12-2008, 13:41
Dzień 1

Kolega chrześniaka stwierdził, że 6,5 km to za dużo i trzeba oszczędzać siły na jutro. Trochę się zdziwiłem, bo chłop jak wielki dąb, a okazało się, że jaja jak żołędzie. Poszedłem, zatem sam.

Muszę sprostować. Łaziłem troszkę z tym Dębem, i złego słowa nie powiem. Idzie, nie gada, nie marudzi, jak trzeba to kroku dorównuje. Dęby rogalińskie nie z kokosów a z małych żołędzi powstały. Widać kolega wiedział co może, kiedy może i nie chciał się forsować nasampierw. Rozsądnie

Z samotnego łażenia to same korzyści wynikają... a nie?

Recon
31-12-2008, 14:01
No to i ja przysiądę, uważnie posłucham bo i łazilo sie kiedyś po tych terenach, ale sporo się zapomniało, sposobność więc dobra odświeżyć pamięć a w dodatku mam plany na rok 2009 na tę okolicę. Już nic nie gadam, połaszczę się najwyżej na poczęstunek z tej.... lodówki ;)

bertrand236
01-01-2009, 12:36
Dzień 2

Niedziela. Pogoda nijaka. Lekko siąpi. Po śniadaniu jedziemy do Smolnika na Mszę Św. Trochę się spóźniamy, ale myślę, że tam w górze zostało to nam wybaczone. Po Mszy postanawiamy się rozdzielić. Kuzyn z rodziną i kolegą chrześniaka jadą na objazd Bieszczadu samochodem. Kolega chrześniaka będzie z nami tylko kilka dni i kuzyn chce mu pokazać maksymalnie dużo. Po wczorajszym doświadczeniu obawiam się, że może go tylko zniechęcić do nastepnego tu przyjazdu. Dzwonimy do Barnaby i umawiamy się na spotkanie w UG. Jedziemy z Renatką do synka. Spotykamy go w Zajeździe. Coś tam jadł i jak zwykle narzekał na jakość tego, co je. Krótka narada przy piwie i jedziemy z Barnabą do Mucznego. Tam zostawiamy Renatkę i jedziemy dalej, az za Tarnawę Trzeba Barnabę wykorzystać, bo ma przy sobie stosowny kwit. Zostawiamy karawan przy wylocie 19 stki i idziemy w stronę Potaszarni. Po drodze z daleka widzimy dach jakiejś budowli. Postanawiamy sprawdzić, co to jest. Idziemy w kierunku dachu. Krzaczory, pokrzywy, potok. Nic to. A właściwie to jest to, co lubimy najbardziej. Tylko łatwo się o tym pisze, gorzej z pokonywanie tych przeszkód. Barnaba prowadzi, a ja idę za nim. Cały czas patrzę przed siebie nad głową syna. Nagle i niespodziewanie widzę dolną część jego pleców, czyli d..pę. Woda wlewa mi się do buta. Po prostu nie zauważyłem starej studni, do której właśnie wpadłem. Studnia nie była ani głęboka ani szeroka. Zatrzymałem się oparty na rozłożonych ramionach. Barnaba pomógł mi się z niej wygramolić. Wtedy przyszła do głowy refleksja. Bardzo lubię łazić sam. Coby było gdybym był sam i studnia była głębsza? Zasięgu w tym miejscu żadnego. Telefon do niczego nieprzydatny. Sam bym nie wylazł z głębszej studni i chyba wilcy by mnie tam zjedli… Idziemy dalej. Widzimy, że ta budowla to sporej wielkości paśnik. Jak paśnik, to znaczy popas trza zrobić. Obeszliśmy go dookoła, piwko wypiliśmy, pojedliśmy trochę i ruszyliśmy z powrotem do drogi.

bertrand236
02-01-2009, 20:07
Wszyskkie przeszkody powoli pokonywaliśmy. Najgorzej było z przekroczeniem potoku w dosyć glębokim jarze, ale udało się. Po dojściu do drogi ruszyliśmy w stronę jej końca. Kto tamtędy kiedyś szedł, to pamięta, że ona cały czas się wznosi. Ta droga. W pewnym momencioe osiaga kulminację i opada sobie w dół. I na tym wzniesieniu rzuca się nam ow oczy widok, którego nigdy bysmy się tutaj nie spodziewali. W błocku stoi samochód osobowy, przy którym stoi 5-6 osób. Na nasz widok lekko zbledli. Było wyraźnie widać, że są wystraszeni mocno. My z Barnaba byliśmy uprani w barwy zielone i można nas było wziąć za pracowników leśnych. A tu Park Narodowy, poza szlakiem… Samochód ten był na miejscowych blachach. Bez naszej pomocy nie wypchnęliby tego auta z błota. Az sobie krzyże nadwyrężyłem przy wypychaniu. Podziękowali i czym prędzej odjechali. Do tej pory jesteśmy z Barnabą przekonani o tym, że pomagaliśmy miejscowym kłusownikom wypchnąć ich pojazd na równa drogę. Cóż ich i tak było więcej… Poszliśmy dalej. Droga ta zakończona jest pętlą. Sporo tam śladów miśka widzieliśmy. Zadziwił nas drewniany parkan, który stoi sobie w krzeczorach. Barnaba porobił fotografie i powoli tą samą drogą wróciliśmy do Bukowca. Tam po ponownym przekroczeniu potoku poszliśmy na miejsce po cerkwi i cmentarz. Smutne miejsce. Nie wiem, dlaczego ale to miejce po cerkwi działa na mnie bardzo przygnebiajaco. Nie znajduje tam tego spokoju, który jest np. na Zawoju. Nastepnie udaliśmy się na cmentarz wojenny, który znajduje się tuz obok. Potem to już tylko do karawanu. Po drodze do Mucznego przystawaliśmy jeszcze kilka razy natychając się widokami. Zwłaszcza, ze było tuż po deszczu i naprawdę było cudownie. W Wilczej Jamie Barnaba wziął szalona kąpiel we wzburzonym potoku, żeby nie powiedzieć w sztucznym wodospadzie. Kuzyn ze swoją ekipą przejechał całą petlę od cerkwi do cerkwi i od knajpy do knajpy. Nie jestem pewiem, czy kolega chrześniaka był z tego zadowolony. Zwłaszcza, że dnia poprzedniego przejechaliśmy około 700 kilosów. Młodzxi jeszcze poszli do chatki nad Sanem a my kolacja, małe conieco i sen.

bertrand236
02-01-2009, 20:15
Znowu nie chciało mi jedno zdjęcie wejść.
Wszystkie zdjęcia z tego dnia: foto Barnaba

Piskal
02-01-2009, 21:01
i powoli tą samą drogą wróciliśmy do Bukowca. Tam po ponownym przekroczeniu potoku poszliśmy na miejsce po cerkwi i cmentarz. Smutne miejsce. Nie wiem, dlaczego ale to miejce po cerkwi działa na mnie bardzo przygnebiajaco. Nie znajduje tam tego spokoju, który jest np. na Zawoju. Nastepnie udaliśmy się na cmentarz wojenny, który znajduje się tuz obok.
Znam to miejsce, rzeczywiście robi dziwne wrażenie. Zmusza do refleksji ale i smutku.

bertrand236
05-01-2009, 19:10
Dzień 3

Tu muszę się cofnąć trochę wstecz. Jeszcze w Pyrlandii podczas planowania pobytu żona kuzyna znalazła w internecie stronę, na której oferowane są różne atrakcje dla turystów przebywających w Bieszczadzie. Jedną z atrakcji była reklamowana wycieczka śladami dzikich zwierząt. Uznaliśmy, że może to być ciekawe i po negocjacjach doszliśmy do porozumienia z organizatorami. Śladami dzikich zwierząt mieliśmy chodzić ogólnie rzecz biorąc na terenie Nadleśnictwa Baligród. Padło, więc na trzeci tydzień naszego pobytu, ponieważ będziemy mieli najbliżej. Z racji tej, że z nami jest kolega chrześniaka, a chcemy mu pokazać jak najwięcej, zmieniliśmy plany i umówiliśmy się na trzeci dzień naszego pobytu. Wstajemy o iście nie chrześcijańskiej godzinie /powiedziałbym, że barbarzynskiej/ zabieramy suchy prowiant i w drogę. Jesteśmy wcześnie rano umówieni pod Leskiem, czyli dosyc daleko z Panią /będę ją zwał Przewodniczką, – chociaż chyba nią nie jest/, która będzie nas prowadziła. Na dłuższych prostych odcinkach wielkiej obwodnicy jeszcze troszkę drzemki;) i po „chwili’ jesteśmy na rynku w Lesku. Na spotkanie z Przewodniczką docieramy na czas. Ponieważ w karawanie jest więcej wolnego miejsca niż w aucie u kuzyna zabieramy dziewczynę my. Po drodze rozmawiamy o Bieszczadzie. Okazuje się, że mamy wspólnych znajomych. Ba, nawet userów tego forum!. Dziewczyna mówi, dokąd jedziemy i jest w szoku nie małym, że wiem gdzie to jest. Po zjechaniu z asfaltu drogę przebiegł nam zając. Jest to o tyle ważny szczegół, że było to jedyne zwierzę płowe, które tego dnia widzieliśmy. Za wypałem jakieś 300-500 metrów parkujemy samochody. Krótkie przebieranie się, zakładanie stuptutów i w drogę. Przewodniczka prowadzi nas prosto do lasu. Od razu widać, ze czuje się tutaj jak u siebie w ogrodzie. Zna prawie każde drzewo i każdy jar. Po pół godzinnym marszu znajdujemy bardzo zardzewiały karabin bez kolby. Przytroczyłem go sobie do plecaka. Renatka stwierdziła, że wyglądam jakbym z wojny wracał… :lol: Przewodniczka cały czas pokazywała nam tropy różnych zwierząt i inne ślady ich bytności w tym lesie. A to kupy żubrów, a to odchody innych zwierząt. Nawiasem mówiąc nigdy w Poznaniu nie widziałem jednego dnia tyle psich odchodów, co w tym lesie żubrzych kup. Na pniach drzew widzieliśmy sierść żubrów. Przewodniczka prowadziła nas w dosyć trudnym górzystym terenie poprzecinanym głębokimi jarami. Nasze panie Renatka i żona kuzyna zaczęły wymiękać. Dobrze, że extra krzaczorów nie było. W pewnym momencie Przewodniczka nasza, jak wytrawny tropiciel poprosiła nas o absolutna ciszę, ponieważ żubry są tuż, tuż. Leciutko, na palcach przemierzaliśmy las. Niestety żubrów nie widzieliśmy. Musiały być gdzieś w pobliżu, bo tropów było, co niemiara. Umęczeni po same pachy wyszliśmy w końcu na łąkę. Upał doskwierał straszny. Szło się ciężko. Dotarliśmy wreszcie do drogi. Całe towarzystwo zaległo w rowie tylko kuzyn udał się samotnie po swój samochód. Po chwili wyszedłem mu naprzeciw. Podwiózł mnie do karawanu i zjechaliśmy do naszej grupy. Zawiozłem naszą Przewodniczkę do domu i udałem się na miejsce zbiórki, czyli do Cisnej. Po drodze chwila refleksji. Jakby nasza Przewodniczka naprawdę chciała nam pokazać żubry, to by nam je pokazała. Po pierwsze: żubry to zwierzęta dzikie i codzienne ich nachodzenie z grupą turystów nie ma najmniejszego sensu. Niech one sobie w spokoju po lesie chodzą nie straszone przez nikogo. Gdyby się rozniosło w np. w internecie, że można żubry w naturze za niewielką w sumie opłatą zobaczyć, to stwory te nie miałyby dnia spokoju. Po drugie wiem, że dzisiejsza technika pozwala na wiele, ale nie będę o tym pisał.
Zatrzymuję się, w Cisnej przy Atamanii. Witam się z Głównym Atamanem i zostawiam mu przesyłkę od WUKI. Jest bardzo zdziwiony tym, że robiłem za listonosza. Przesyłka nadeszła w odpowiednim czasie, czyli jeszcze przed Festiwalem Bieszczadzkie Anioły, do którego Cisna mocno się przygotowywała. Rysiu opowiedział nam wszystkie nowinki Bieszczadu. Największą nowością przynajmniej dla mnie było to, że Zakapior główna postać jednego z opowiadań Ryśka /tych wydanych drukiem/, stał się abstynentem i teraz rezyduje w Polańczyku. Świat się wali pomyślałem, ale jednocześnie życzyłem mu w duch wytrwania w trzeźwości. Na obiad poszliśmy gdzie? Oczywiście do Zacisza. Jedzenie jak zwykle świeże i smaczne. Po obiedzie pyszna kawa o smaku mięty. Jak pyszna kawa w Cisnej, to gdzie? Oczywiście w Herbaciarni. Następnie przez Wetlinę i Ustrzyki Górne udaliśmy się do Mucznego. Po drodze zatrzymałem się na chwilę w Ustrzykach. Chciałem sprawdzić, czy Andrzej Lach jest u siebie. Niestety jegomość, który stał za ladą oznajmił mi, że Andrzej nie prędko się pojawi, ponieważ pojechał tam, gdzie chciał pojechać. Po powrocie pyszna kolacja podczas której Renatka mówi Andrzejowi Pawlakowi: Andrzeju dzisiaj widzieliśmy bardzo dużo śladów zwierząt w lesie. A Andrzej na to odpowiedział: Renatko, ślady to Ty możesz zobaczyć na prześcieradle, a w lesie są tropy…Oczywiście nastąpiło też napoczęcie naszej lodówki. Dużą satysfakcję miałem, kiedy zobaczyłem zdziwienie Jacka Pawlaka na jej widok. Powiedział, że różne rzeczy już w Wilczej Jamie widział, ale takiej lodówki to jeszcze nie widział…

bertrand236
05-01-2009, 19:12
I jeszcze kilka
/Wszystkie zdjęcia z tego dnia foto kuzyn i foto żona kuzyna/

Stały Bywalec
05-01-2009, 20:23
Bertrandzie, a jak owa pani przewodniczka z Leska miała na imię ?
Chyba nie zdradzisz wielkiej tajemnicy, jak to napiszesz.

Pyra.57
05-01-2009, 20:47
No to Bertrandzie Pani przewodnik miała kłopot z żubrami taki jak ze słoniem który się zasłonił.

bertrand236
05-01-2009, 22:09
Bertrandzie, a jak owa pani przewodniczka z Leska miała na imię ?
Chyba nie zdradzisz wielkiej tajemnicy, jak to napiszesz.

Nie zdradzę, bo NAPRAWDĘ nie pamiętam jej imienia :oops:. I zeby było jasne. Sama wycieczka była super. Sporo się dowiedzieliśmy. I tu jeszcze raz za pomocą internetu podziekowania dla Przewodniczki za wspaniały dzionek. :-). Co prawda troche w tym zasługi było aury. pogoda nam dopisała tego dnia.
Pozdrawiam

marcins
05-01-2009, 22:34
Potwierdzam pani przewodnik - pełen profesjonalizm.

Stały Bywalec
06-01-2009, 21:34
Bertrandzie - otworzyłem "dębowe mocne", rozłożyłem mapę Compassu, zasiadłem do Twojego ogniska ...
I co ? Nic. Jeno popiól z dnia wczorajszego.

Zmuszasz mnie, abym się teraz wylogował z Forum i oglądał w TVN24 spór Joanny Senyszyn z Jerzym Kropiwnickim ws. przywrócenia dnia wolnego z okazji Święta Trzech Króli. A potem w TVP2 kolejny odcinek "M jak miłość".

Bo po piwie to już nie chce mi się pracować.

bertrand236
06-01-2009, 21:52
Faktycznie, za oknem mam - 18 stopni Celsjusza. Pora rozdmuchać trochę popiół.

Dzień 4

Rano. Normalne rano, a nie jakieś tam barbarzyńskie. Przy śniadaniu narada dotycząca planów na dzisiejszy dzień. Panie się zbuntowały. One zostają w Mucznem i będą się opalać nad potokiem. Są wakacje i mają do tego pełne prawo. Ponieważ kolega chrześniaka jutro wraca do domu, kuzyn postanawia do końca wypełnić mu czas. Oznajmia mu, że zabiera go na Bukowe Berdo. Kolega kuzyna, sądząc po minie wolałby sobie odpocząć, ale z grzeczności mocno nie protestuje. Ku wielkiemu mojemu zaskoczeniu chrześniak się buntuje i oznajmia, że on nie idzie na Bukowe. Wszak są to koledzy i myślałem, że skoro razem tu przyjechali, to razem będą czas spędzać. Pomyliłem się. Ja oznajmiam, że jadę do Wołosatego i na razie plana żadnego nie mam. Trochę skłamałem. Chrześniak oznajmia, że jedzie ze mną. Plan mój był następujący. Zabieram chrześniaka i Barnabę, bo ma kwit. Jedziemy do Wołosatego. Tam, jeżeli da się złapać stopa na Przełęcz Bukowską to jedziemy i wracamy do Wołosatego czerwonym. O tym chrześniak nie wiedział. Chytry plan, prawda? Zdaję sobie sprawę z tego, że mało realny. Mogłem liczyć tylko na Straż Graniczną albo Służbę Leśną. Nie cierpię wprost chodzić tą drogą. Szedłem nią w obie strony, to znaczy z przełęczy i innym razem na przełęcz i na razie nie mam ochoty na powtórne jej przemierzanie. Co innego pojazdem…Zostawiamy karawan na parkingu i dalej drałujemy drogą. Po przejściu punktu kasowego serce skacze nam do góry. Jedzie samochód i na nasze machanie zatrzymuje się. I tu szczęście nasze się skończyło. Samochód służb drogowych jedzie jeszcze tylko 300 metrów i zaraz wraca. Nie ma lekko idziemy dalej. Dochodzimy do leśniczówki. Zachodzę do leśniczego, który o dziwo jest w domu. Powiedział, że zrobił sobie przerwę śniadaniową i zaraz jedzie do pracy. Znowu rozbłysnął promyk nadziei. Niestety nie jedzie w pożądaną przez nas stronę. Pogadaliśmy chwilę o pokojach, które leśniczy wynajmuje turystom. Leśniczy zapytał nas, dokąd idziemy. Kiedy usłyszał, dokąd to, próbował nas odwieść od tego pomysłu. Straszył nas mandatami i temu podobnymi karami ze strony S.G. powiedzieliśmy mu, że mamy stosowne zezwolenie. Nie bardzo nam wierzył, ale już nie oponował. Podczas rozmowy podziwiałem wspaniałą kolekcję poroża, którą zgromadził leśniczy. Udaliśmy się na pobliską Przełęcz Beskid. Miejsce, jak miejsce nic specjalnego. Po polskiej stronie nic oprócz szlabanu, a po ukraińskiej stoi sobie budowla drewniana przypominająca trochę swoim kształtem indiańskie tipi. Porobiliśmy fotki i wróciliśmy do drogi, która skierowaliśmy się w stronę Wołosatego. Jeszcze przed leśniczówką skręcamy w lewo. Przez mostek udajemy się drogą wiodącą delikatnie pod górę. Po kilkudziesięciu metrach wiemy, że droga ta nie jest uczęszczana przez naczelne, ani jakiekolwiek inne. No, może uczęszczane jest, ale bardzo rzadko. Skoro jest, to musi być czasami uczęszczana. Po może 200, może 300 metrach droga skręca w prawo i delikatnie pnie się w górę. Stokówka ta jest równoległa do drogi, ale jest wyżej od niej. Ze stokówki tej roztaczają się przed nami wspaniałe widoki na Tarnicę i Szeroki Wierch Powoli, nie spiesząc się nigdzie, cicho idziemy i podziwiamy. Po lewej stronie stok robi się coraz bardziej stromy. Droga robi się wyraźnie węższa. Kończą się widoki. Po prostu stokówka prowadzi przez las. Coraz bardziej jest zarośnięta, tak, że chwilami musimy się schylać pod gałęziami. Droga skręca w lewo. Idziemy dalej, ale trudno ją już nazwać drogą. Po prostu zaczyna się ścieżka. Może i ona gdzieś prowadzi, ale po 200 metrach jest ona tak zarośnięta, ze trudno przedrzeć się przez krzaczory. Zarządzam odwrót. Po wyjściu z lasu z niedowierzaniem spoglądamy w kierunku Królowej Polskiego Bieszczadu. Krzyża nie widać, spowiły go ołowiane chmury. Cieszymy się, ze nas tam nie ma, bo ulewa musi być straszna. Mimo woli przyspieszamy kroku. Dochodzimy do mostku, a na nim czeka na nas Komitet Powitalny. W poprzek drogi stoi zaparkowane auto terenowe z napisem Straż Graniczna. Panowie stanowczym głosem nieznoszącym sprzeciwu poprosili o dowody osobiste. Kiedy stwierdzili, że jesteśmy Polakami i na dodatek mamy takie samo nazwisko, ton ich głosu był już łagodniejszy. Powiedzieli, ze jesteśmy na terenie Parku, poza szlakiem i muszą nam dać mandat - 100 PLN od łebka. Zapytałem ich, co im do tego, ponieważ od tych spraw jest Straż Parkowa. Trochę chyba ich to zdenerwowało, bo podnieśli wysokość mandatu do 150 PLN. Kiedy wyjęli z auta stosowny bloczek, Barnaba poinformował ich, ze ma stosowny kwit podpisany, przez kogo trzeba. Trzeba było zobaczyć ich miny. Schowali bloczek i łagodnym tonem pouczyli nas, że powinniśmy zgłosić swoją obecność na tym terenie w odpowiedniej jednostce SG. Ze skrucha przyjęliśmy pouczenie i zapytaliśmy, czy nas podwiozą do Wołosatego, bo właśnie zaczęło kropić, a niebo zrobiło się prawie czarne. Z dużą satysfakcją chłopaki odpowiedzieli, że nie są taksówką i pojechali. Po chwili byliśmy kompletnie przemoczeni. Było ciepło, więc szybki marsz, albo bieg niczego by nie zmienił. Statecznym krokiem szliśmy drogą. Kiedy doszliśmy do cmentarza, deszcz już był wspomnieniem. Weszliśmy na cmentarz, porobiliśmy fotki i nadal całkiem mokrzy wróciliśmy do karawanu.

Stały Bywalec
07-01-2009, 19:39
Faktycznie, za oknem mam - 18 stopni Celsjusza. Pora rozdmuchać trochę popiół.

Dzień 4

(...)Dochodzimy do mostku, a na nim czeka na nas Komitet Powitalny. W poprzek drogi stoi zaparkowane auto terenowe z napisem Straż Graniczna. Panowie stanowczym głosem nieznoszącym sprzeciwu poprosili o dowody osobiste. (...)Powiedzieli, ze jesteśmy na terenie Parku, poza szlakiem i muszą nam dać mandat - 100 PLN od łebka. Zapytałem ich, co im do tego, ponieważ od tych spraw jest Straż Parkowa. Trochę chyba ich to zdenerwowało, bo podnieśli wysokość mandatu do 150 PLN. Kiedy wyjęli z auta stosowny bloczek, (...) Z dużą satysfakcją chłopaki odpowiedzieli, że nie są taksówką i pojechali. (...).
1. W strefie przygranicznej Straż Graniczna posiada uprawnienia Policji. Pogranicznicy mogą więc wypisywać mandaty również za naruszanie przepisów porządkowych, dawać "balonik" do dmuchania, etc.

2. Być może za ostro z nimi gadałeś. Na ogół są bardzo chętni do pomocy, zwłaszcza gdy chodzi o taką drobnostkę, jak podwiezienie.

Polej
07-01-2009, 20:04
1. W strefie przygranicznej Straż Graniczna posiada uprawnienia Policji

Ostatnio zostały one jeszcze rozszerzone:
http://www.strazgraniczna.pl/wps/portal/tresc?WCM_GLOBAL_CONTEXT=/pl/serwis-sg/wydarzenia/z_zycia_sg/nu

Aleksandra
08-01-2009, 17:29
Za oknem piękny zmierzch /nawet w warunkach warszawskich mróz, słońce i śnieg mogą zdziałać piękne widoczki/, przydałoby się zasiąść do opowieści przy płonącym ogniu...

Dobry to czas do snucia i słuchania takich histor(y)ii

bertrand236
08-01-2009, 17:43
Proszę bardzo. :-D

Ogrzewanie i włączona klimatyzacja szybko zrobiły swoje. Bardzo szybko obeschliśmy. Po drodze zastanawiamy się, co dalej z tak fajnie rozpoczętym dniem. Zimą o tej porze zaczęłoby się ściemniać, ale teraz mamy sierpień. Barnaba wraca do domu i najbardziej by chciał żebym podwiózł go do Rzeszowa. Idę na mały kompromis zawożę go do Smolnika nad Sanem. Stąd do Rzeszowa to przecież rzut beretem. Każdy mieszkaniec północnej Polski to potwierdzi. Im bardziej na północ Polski, tym bardziej to oczywiste jest. My z chrześniakiem udajemy się na most wiszący nad Sanem. Miejsce zacne, aż dziw bierze, dlaczego nigdy tu nie byłem? Na połażenie po drugiej stronie mostu mam zamiar wybrać się następnego roku. Miejsce to jest o tyle ciekawe, że sąsiedztwo mostu to ładna kamienista plaża, którą miałem zamiar pokazać Renatce. Z chrześniakiem wróciliśmy do karawanu i podjechaliśmy trochę w stronę Stuposian, do miejsca biwakowego. Nadszedł czas ogniska i pieczonej kiełbasy, którą kupiliśmy jadąc z Wołosatego. Trochę trudu kosztowało nas/mnie/ rozpalenie ogniska. Tutaj też padało i wszystko było mokre. Nie takie rzeczy się przecież kiedyś robiło. Trochę zachodu i ogień płonie. Nadziewamy kiełbasy na patyki i smażymy. Smakuje jak zawsze. Żaden grill nie zastąpi ogniska….. Po biesiadzie całkowicie gasimy ogień i wracamy do Mucznego. Tam słuchamy opowieści kuzyna. Nie dość, że wyciągnął kolegę chrześniaka na Bukowe Berdo, to dopiero na górze powiedział mu, że jeszcze Tarnica przed nimi. Nie wiem, co sobie młody pomyślał, ale do rękoczynów nie doszło. Natomiast niebiosa chyba się na kuzynie zemściły zsyłając na nich straszną ulewę. Przemoczeni zeszli do Wołosatego i stamtąd zadzwonili do Renatki żeby po nich przyjechała. Przemoczeni czekali mnóstwo czasu na transport. Nie mogę się nadziwić, że kuzyn nie zadzwonił do Renatki będąc na Tarnicy. Tam mógł być pewien zasięgu GSM /polskiego, czy ukraińskiego/ w Wołosatem mogło być z tym gorzej. Ciekawe, co wtedy by zrobili???
Wypijamy ostatnie piwko w pełnym składzie /oczywiście z naszej lodówki/ i idziemy spać…

Aleksandra
08-01-2009, 17:56
Nadszedł czas ogniska i pieczonej kiełbasy, którą kupiliśmy jadąc z Wołosatego. Trochę trudu kosztowało nas/mnie/ rozpalenie ogniska. Tutaj też padało i wszystko było mokre. Nie takie rzeczy się przecież kiedyś robiło. Trochę zachodu i ogień płonie. Nadziewamy kiełbasy na patyki i smażymy. Smakuje jak zawsze. Żaden grill nie zastąpi ogniska….. [/FONT]

i idziemy spać…

Miodzio...:-D

joorg
08-01-2009, 18:37
.... podjechaliśmy trochę w stronę Stuposian, do miejsca biwakowego. Nadszedł czas ogniska i pieczonej kiełbasy, którą kupiliśmy jadąc z Wołosatego. Trochę trudu kosztowało nas/mnie/ rozpalenie ogniska. Tutaj też padało i wszystko było mokre. Nie takie rzeczy się przecież kiedyś robiło. Trochę zachodu i ogień płonie. Nadziewamy kiełbasy na patyki i smażymy. Smakuje jak zawsze. Żaden grill nie zastąpi ogniska….[/FONT]
Twoje "ognisko daje dużo ciepła", to do którego zaprosiłeś.
Kiełbaska na tym miejscu biwakowania jeszcze lepsza jest z tego drugiego paleniska.:-D
ps. która to tak "fikała" ;)za Twoimi plecami?.... i znowu nie dopilnowałeś :lol:

marcins
08-01-2009, 18:39
A ja tam wolę kartofle z ogniska... no znaczy się pyry.

SzaryWilk
09-01-2009, 13:17
To prawda, że żaden grill nie zastąpi prawdziwego ogniska. Świetna relacja, czytało się z wielką przyjemnością :-D

bertrand236
09-01-2009, 14:10
Na początku relacji napisałem, że byłem 3 tygodnie w Bieszczadzie. Ognisko jeszcze długo będzie się palić. raz mocniej, raz słabiej. Napiszę, kiedy wygaszam ogień.
Pozdrawiam

bertrand236
11-01-2009, 18:34
Niedzielny zimowy spacer poza Wami. Jesteście zmarznięci. To zapraszam...

Dzień 5

Nie wiem, jak to się stało, ale kolega chrześniaka zostaje z nami jeszcze jeden dzień. Rano usłyszałem to przy śniadaniu. O.K. Myślę sobie. Ciekawe, co dzisiaj będziemy robić. Żona kuzyna proponuje Zatwarnicę. Nikt nie oponuje. Po śniadaniu wyruszamy. Po drodze widzę po raz pierwszy przy tej drodze tablicę z napisem „Chmielowe Kaskady”, albo odwrotnie. Daję po hamulcach. Okazuje się, że słusznie. Miejsce bardzo zacne. Szkoda tylko, że po pierwsze przy samej drodze jest i po drugie, że nie można zejść nad San. Robimy sobie sesję zdjęciową. Podczas sesji pytam się kuzyna, czy gdyby jechał sam, to czy zatrzymałby się tutaj. Usłyszałem, że nie. Kuzyn jest takim typem kierowcy, który jedzie z punktu A do punktu B i nigdzie się nie zatrzymuje. W ten sposób jednak niewiele się zobaczy. Jedziemy dalej. Zatrzymuję się po drodze przy cerkwi w Chmielu, ponieważ nigdy nie byłem w środku. Idę do domu po drugiej stronie drogi z pytaniem, czy mogą mi cerkiew otworzyć. Usłyszałem, że muszę mieć zgodę księdza. Bez zgody nic nie załatwię. Lipa, ale na tacę też nie dostaną. Jakieś dziwne podejście do turystów. Zupełnie inne niż na przykład w Michniowcu, czy Smolniku, nie wspominając o Komańczy. Droga robi się iście bieszczadzka, czyli więcej dziur niż asfaltu. Nie wiem jak inni użytkownicy forum /nie cierpię nazwy forowicz – a ona ponoć poprawna jest/, ale ja z sentymentem dużym wspominam drogi bieszczadzkie jeszcze sprzed renowacji. Po drodze wypatruję pewnego miejsca, ale o tym opowiem innym razem. Teraz zatrzymuję się przy sklepie i na kultowym ponoć tarasie wypijam zimne piwko. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy bezpośrednio z tarasu można było zamówić lane piwko. Dziś te drzwi są zamknięte. Na tarasie oczywiście nie jesteśmy sami. Trzech miejscowych fanów wyskokowych napojów chłodzących, właśnie się chłodzi. Mogę powiedzieć nawet, ze są dosyć mocno schłodzeni. Tak, żeby coś zagaić pytam się czy dojedziemy do Krywego. Ten najmniej schłodzony jegomość odrzekł, że i owszem dojedziemy bez problemów, ale nie tymi pojazdami, którymi przyjechaliśmy. „Panie tam za wysokie progi już są. Takim autkiem nie da rady”. Uznaję, że gość mimo swojego stanu wie, co mówi. Wybijam sobie z głowy jazdę w tamtym kierunku tego roku. Dopijam piwko i ruszamy dalej. Już niedaleko. Zostawiamy pojazdy na pętli autobusowej i ruszamy pieszo. Kuzyn się buntuje, że można jeszcze było trochę podjechać, ale idzie ze swoją załogą. Gdyby jechali na pewno nie zobaczyliby monumentalnego pomnika z zagadki, Henka chyba. Po kilku dosłownie minutach dochodzimy do miejsca szumnie zwanego Wodospadem. Tutaj czytamy na tablicy, jakie to w potoku tym pstrągi nie pływają. Informacje te chłoniemy bezkrytycznie. Skoro stoi napisane, to tak jest. Dopiero w listopadzie będąc w tym samym miejscu z Naczelnym Przyrodnikiem tego forum dowiedziałem się od niego, że pstrągów tęczowych tutaj nie ma i nigdy nie było. Ot ciekawostka przyrodniczo-informacyjna taka… Schodzimy do potoku, robimy zdjęcia i takie tam zabijanie czasu. Zdecydowałem, że idę na Dwernik Kamień i schodzę do Nasicznego. W towarzystwie zapanowała konsternacja całkowita. Wyjęto mapy i zaczęto studiować, co, gdzie i jak długo. Nikt nie przejawia entuzjazmu żadnego. Proszę Renatkę tylko, żeby po mnie przyjechała do Nasicznego o określonej godzinie.

vm2301
11-01-2009, 18:46
Widzę, że nie tylko ja mam problemy z namówieniem kompanii na "spacerek"...tylko, że po mnie rzadko ma kto podjechać:(

bertrand236
11-01-2009, 19:00
Musimy razem kiedyś pochodzić. Na Renatkę zawsze można liczyć...

vm2301
11-01-2009, 19:23
OK:)

Piskal
12-01-2009, 09:38
s Nadszedł czas ogniska i pieczonej kiełbasy, którą kupiliśmy jadąc z Wołosatego. Trochę trudu kosztowało nas/mnie/ rozpalenie ogniska. Tutaj też padało i wszystko było mokre. Nie takie rzeczy się przecież kiedyś robiło. Trochę zachodu i ogień płonie. Nadziewamy kiełbasy na patyki i smażymy. Smakuje jak zawsze. Żaden grill nie zastąpi ogniska…..
Gdy spojrzałem na ciebie, gdy rozpalasz ognisko, to aż poczułem zapach tego dymu. Siła sugestii jest niezwykła!

bertrand236
12-01-2009, 18:49
Nie oglądając się za siebie ruszam w dalszą wędrówką ścieżką, którą tu przyszliśmy. Po chwili skręcam w lewo na starą drogę zrywkową. Po chwili słyszę za sobą kroki. Dogonił mnie chrześniak. I tak we dwóch szliśmy dalej. Lubię chodzić z tym młodzieńcem, bo on nic nie mówi. Nie, że jest niemową, co to, to nie. On jest naprawdę bardzo oszczędny w słowach. Tak nic nie mówiąc powoli pniemy się pod górę. Wiem, że tutaj gdzieś jest oznakowana ścieżka, ale na razie idziemy nie oznakowaną. Kto tamtędy szedł ten wie, że widoków żadnych tam nie ma. Tylko las i góra. Po pewnym czasie wychodzimy na oznakowaną ścieżkę. Zaczyna się cywilizacja, znaczy się papierki na ścieżce. Nie macie pojęcia jak mnie wq… śmieci w lesie. Cóż, nic nie poradzę. Po drodze mijamy schodzącą parę. Dalej cisza, spokój i las. Chrześniakowi też chyba to pasuje, chociaż od niego trudno wydobyć, co jemu pasuje. Małomówny jest chyba za swoim Don Corleone. Tuż przed samym szczytem słyszymy pilarza. Czy on kuźwa musi tak głośno zarabiać??? Na szczycie pusto, nikogo nie ma. Ludzi zero, czyli nul. Jest sierpień, środek sezonu. Gdzie ci ludzie poleźli? Się zastanawiam. Swoją drogą dobrze, że nie tutaj. Chwilę odpoczywamy. W głowie rodzi mi się następny pomysł. A może tak na przełaj na Magurę Nasiczańską?Patrzę na zegarek. Nie da rady, nie chcę, żeby Renatka zbyt długo na nas czekała. Znowu jest powód, żeby przyjechać w Bieszczad ponownie. Postanowiłem, że idziemy do Nasicznego, ale nie szlakiem. Trochę się cofamy i schodzimy w lewo na malowniczą łąkę, o której czytałem w jakimś przewodniku. Miejsce jest naprawdę warte zobaczenia. Przypuszczam, że nawet w czasie, kiedy na szczycie Dwernika Kamienia jest tłoczno, to na tej łące jest cisza. Poza tym myślę, że jeszcze przez jakiś czas z łąki tej będzie można oglądać sympatyczny widoczek. Później drzewa zasłonią. Napawałem się łąką do bólu i w końcu myśli moje pobiegły w kierunku Renatki. Czas ruszać. Przedzieraliśmy się dosłownie przez krzaczory w kierunku wschodnim. Było to dosyć męczące, ale ku mojemu wielkiemu zdziwieniu po jakimś czasie słyszę taki głos: „Wuja! Szlak jest!” Zdziwienie nie, że szlak tylko, że chrześniak się odezwał. Istotnie doszliśmy do szlaku. Szlak ten chyba pokrywa się ze ścieżką przyrodniczą. Kilkakrotnie mijamy tablice z opisami, co akurat tu rośnie, Teraz już wiem, ze nie musi tam być napisana prawda. Bardziej zastanawiają mnie tam kosze na śmieci. Miejsce, do którego nie da się podjechać i kosz na śmieci. Czy ktoś z Was wie, kto takie kosze opróżnia? I jeżeli tak, to w jaki sposób śmieci te znajdują się na dole? Quadami? Może motorami jakimiś?. Schodząc w dół, już szlakiem spotkaliśmy kilku turystów. Na parkingu przy wejściu na szlak stoi karawan z Renatką. Przyjechała tutaj kilka minut przed naszym zejściem. Jedziemy do Mucznego. Po drodze dowiaduję się, że reszta naszego towarzystwa spędziła sporo czasu na kamienistej plaży przy moście wiszącym. Po drodze mijamy po lewej stronie sercu bliski niektórym forowiczom bar „Piekiełko”, a raczej to, co z niego pozostało. Niby jest remontowany, ale pracowników żadnych tam nie widziałem. Zdjęcia baru już widzieliście po moim powrocie, możecie je znaleźć na forum. Ponieważ pora była jeszcze niezbyt późna pojechaliśmy do miejscowości, która jest siedzibą władz gminy. Tam poszliśmy na miejsce w, w którym kiedyś stała synagoga. Jest to strasznie opuszczone i zapuszczone miejsce. Zapomniane przez Boga i ludzi. Następnie pojechaliśmy w stronę Mucznego. Po drodze kontrola przez S.G. I znowu zdziwko!. Kontroluje mnie bardzo ładna i sympatyczna brunetka. Z czarującym uśmiechem wypytała o to, o co zawsze pyta S.G. i na pożegnanie wskazała nam miejsce bardzo ładnej piaszczystej plaży jeszcze przed Stuposianami. Sprawdziliśmy, istotnie miejsce niczego sobie. Potem kolacja w Wilczej Jamie rozmowy z gospodarzami i lulu. Oczywiście nie zapomnieliśmy o naszej lodówce….


P.S. Z tego dnia jest jeszcze jedno zdjęcie w wątku skąd znam ten widoczek

peterix
12-01-2009, 20:28
Przyjemnie się z Tobą wędruje...
Fajne, nieoklepane miejsca, "elastyczne" plany tras, ciepło ogniska, a wieczorkiem.. przyjemności z "lodóweczki" ;).
Czy trzeba czegoś więcej?
Pozdrawiam serdecznie!

marcins
13-01-2009, 21:38
Widzę, że odwilż w Pyrlandii i ocieplenie jakieś, bo drwa do watry Bertrandzie nie podkładasz...

lucyna
13-01-2009, 21:45
To cały Bertrand. Kiedyś czekaliśmy prawie rok na ciąg dalszy nastąpi.

bertrand236
13-01-2009, 22:39
To cały Bertrand. Kiedyś czekaliśmy prawie rok na ciąg dalszy nastąpi.
Jeżeli masz na myśli http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php?p=54650#post54650, to nawet i dłużej. Tak, jakoś mi wtedy Wena przzykrość zrobiła i rzuciła ode mnie.;)
Obieuję, że ten wątek skończę i wygaszę ogień. Jutro postaram się coś dorzucić.
Podrawiam

bertrand236
14-01-2009, 15:07
Dzień 6
Rankiem kuzyn z kuzynką i chrześniakiem odwożą kolegę chrześniaka do Rzeszowa. Po drodze chcą się jeszcze zatrzymać tu i tam, więc wyjeżdżają wcześnie. My z Renatką statecznie jedziemy do Czarnej. Jak zwykle żelaznym punktem jest Galeria Barak. Spędzamy tam trochę czasu i prawie jak zwykle nic nie kupujemy. Po wyjściu z Galerii dzwonię do Łysego. Umawiamy się na następny wieczór na spotkanie u niego w pracowni. Postanawiam odwiedzić dawno niewidzianą okolicę. Jedziemy do Czarnej Dolnej. Najpierw krótki postój przy kaplicy z 1848 roku. Później rzut oka na malutki kościólek. Jedziemy dalej. Zatrzymuję się przy starym cmentarzu i miejscu po cerkwi. Wchodzę na strasznie zarośnięty cmentarz. Miejscami trudno przedrzeć się przez pokrzywy, czy inne temu podobne rośliny. Nie obarczam tym stanem cmentarza mieszkańców Czarnej Dolnej. Po prostu jest upalny sierpień z przelotnymi, ale intensywnymi opadami. Wszelkiego rodzaju chwasty rosną jak na drożdżach. Chwila zadumy nad przemijaniem i wracam do Renatki, którą pokrzywy skutecznie odstraszyły. Jedziemy dalej. Na drodze już gruntowej zostawiam karawan. I tutaj okazuje się, że wczorajszego wieczora moja małżonka wyjęła z bagażnika swoje „buty górskie”, o których dzisiaj zapomniała. Cudownie się wtedy prezentowała. Od kostek do szyi zielony strój w plamy, a na nogach białe tenisówki /buty do chodzenia w potokach/. Widok przekomiczny. Wędrowaliśmy spokojnie dalej drogą gruntową. Nagle z daleka pojawiła się przed nami tajemnicza budowla w kształcie tipi. Coś podobnego, jak ta na Przełęczy Beskid, tylko dużo mniejsza. (Teraz rozwiązałem zadadkę z wątku "Bertrandowe zagadki". Fotka jest tam i nie mogę jej teraz wstawić do tej opowieści). Kiedy podeszliśmy bliżej, to zobaczyliśmy, że budowla ta stoi na terenie ogrodzonym pastuchem. Pastuch był pod napięciem. Mamy ją po prawej stronie drogi. Idziemy spokojnie dalej. Po pewnym czasie drogę przecina nam potok, którego nie chce się nam sforsować. Zgodnie stwierdzamy, że wracamy. Na usprawiedliwienie mam tylko jedno. Jest upał, cholerny upał, a Renatka źle znosi wysokie temperatury. Mnie jednak coś kusi… Teraz po lewej, jeszcze przed tipi mam prawie odkryty grzbiet. Stamtąd musi być przedni widok. Daję Renatce kluczyki. Niech się zamknie w karawanie i włączy sobie klimę. Będzie się lepiej czuła. Ja idę pod górę. Idę wykoszoną łąką. I tu wkurzyłem się. Po lewej i po prawej mam druciane ogrodzenie. Teren prywatny i wejść nie można. Ku…wa grodzą Bieszczad na potęgę. Jeszcze trochę i szlaki będą prowadziły pomiędzy ogrodzeniami i zboczyć na załatwienie potrzeb fizjologicznych nie będzie można. Nic to! Wspinam się pomiędzy płotami, zbliżam się do grzbietu i tu następna niespodzianka! Zaczyna mi się wyłaniać dach. Ki diabeł a właściwie Czad? Podchodzę wyżej i bliżej. Dach jak się okazało przykrywa dużą wiatę. Nagle jak spod ziemi pojawia się przede mną tubylec. Tubylec ten na szczęście jak większość tubylców tam, jest przyjaźnie do mnie nastawiony. Opowiada, że wiata to magazyn paszy. W zagajniku pod nami kryje się przed gorącem „dzikie bydło z olbrzymimi rogami. Panie, jakie one mają wielkie rogi” To tipi to ich paśnik jest. Ziemia, która jest ogrodzona została wykupiona przez jakiś Kościół – chyba Zielono Świątkowców. Tego tubylec nie wiedział dokładnie. Ogrodzenie jest po to, żeby bydło nie rozlazło się i krzywdy ludziom spokojnym nie zrobiło. Istotnie w cieniu krzaków i drzew kryje się jakiś zwierz i nawet słychać jego porykiwanie. Jeżeli napisałem nieprawdę na ten temat, to myślę, że Krzysztof Franczak sprostuje. Wszak on powinien mieć większą wiedzę ode mnie na ten temat. Tubylec robi mi fotkę, natycham się widokiem z góry i schodzę w dół. Istotnie, tipi nie jest zbyt duże. Wracam do Renatki i schłodzonego karawanu. Jedziemy do Lutowisk.

Henek
14-01-2009, 21:45
Bertrand (o Dwerniku) pisząc :

Bardziej zastanawiają mnie tam kosze na śmieci. Miejsce, do którego nie da się podjechać i kosz na śmieci. Czy ktoś z Was wie, kto takie kosze opróżnia? I jeżeli tak, to w jaki sposób śmieci te znajdują się na dole? Quadami? Może motorami jakimiś?
...chce rozwiązać mroczne tajemnice specjalnie zapodane przez leśników.
Cóż by to były za Bieszczady gdyby nie te tajemne tajemnice ???
A tak, kolejne osoby staną przed rozwiązaniem tej sprawy.

bertrand236
15-01-2009, 21:03
Zaglądamy do Punktu Informacyjnego BPN, gdzie dokonujemy zakupu publikacji, których jeszcze nie posiadamy. Następnie jedziemy w stronę kirkutu. Ja idę na kirkut. Jest większy niż myślałem. Renatka tylko z brzegu stała, a ja na samą górę polazłem. Kirkut, jak kirkut, ale za to widoczki z niego przednie są. Gorąc straszny się zrobił. Udajemy się do delikatesów. Tam drogą kupna nabywamy kiełbasę, piwko i inne napoje dla Renatki. Jedziemy nad San. Wyjmujemy leżaki z karawanu. Rozstawiamy je we wodzie i leżymy. Jest bosko. Cisza, tyko lekki szum Sanu, krzyk przelatującego nad nami ptaka i co najwyżej trzask otwieranej puszki. Każdego letniego pobytu w Bieszczadzie mamy taki dzień. Laba i nic poza tym. W końcu wakacje są i nie musimy nigdzie łazić, żeby intensywnie zaliczyć kolejny dzień. Jak już mi nogi trochę zmarzły, to wyszedłem na brzeg, poszukałem jakiegoś suchego drewna wokół i żeby się niepotrzebnie nie walało wziąłem i spaliłem je. Jak się paliło jeszcze, to kiełbaski na nim upiekliśmy. Potem wróciłem do bardzo intensywnego zajęcia polegającego na leżeniu na leżaku stojącym w Sanie. Późnym popołudniem zmęczeni strasznie tym leżeniem wrócilismy do Wilczej Jamy, gdzie miło dla ucha szumiała woda w naszej lodówce….

bertrand236
19-01-2009, 20:23
Dzień 7

Rano, a już jest bardzo gorąco. Przy śniadaniu narada bojowa. Nawiasem mówiąc w Wilczej Jamie są bardzo pyszne śniadania serwowane w postaci stołu szwedzkiego, a jak ktoś ma ochotę na coś ekstra, czego nie ma na stole, to Pani Ania bez zmrużenia oka uszykuje. Ochotę do wędrówki mam tylko ja. Tak naprawdę nie bardzo mnie interesuje, to co reszta ma zamiar robić. Po śniadaniu wsiadam do karawanu i jadę w kierunku Zatwarnicy. Po drodze wypatruje miejsca, którego szukałem 2 dni temu. Jest ci ono nieopodal przystanku PKS. Zatrzymuję się i wyruszam w drogę pieszo. Pierwszy odcinek jest krótki, a nawet bardzo krótki. Dochodzę do Sanu. Tutaj zdejmuje buty i skarpety. Podwijam spodnie, na nogi wkładam sandały i podpierając się kijkami wchodzę do rzeki. Woda sięga mi powyżej kolan, ale szczęśliwie bez upadku przechodzę na drugą stronę. Siadam na brzegu i znowu się przebieram (od kostek w dół). Z brzegu, na którym zostawiłem karawan spogląda na mnie kilka par zdziwionych oczu. Wyruszam na teren dawnej wsi Ruskie. Planowałem tu być już kilka razy, ale nigdy nie doszło to do skutku. Cieszę się jak dziecko. Od brzegu rzeki idę gruntową drogą. Idę niedaleko. Po około 100 metrach drogę przegradza siatka stalowa z tabliczką „Teren prywatny”. No w tym momencie to „żem się” (uwielbiam tę formę) wqrwił maksymalnie. Chwila zastanowienia i obchodzę siatkę bokiem. Zastanawiam się tylko, co zrobię jak przybiegnie do mnie rottweiler, albo inny stwór. Ponieważ nic sensownego na taki słuczaj nie wymyśliłem, przestałem sobie tym zaprzątać głowę. Droga wyprowadziła mnie na uroczą łąkę. Po prawej drzewa i góra po lewej, ale dalej San, a ja sam na łące. Z niecierpliwością czekam, co będzie dalej. Przechodzę jakieś 300 metrów. Łąka robi się podmokła trochę a droga prowadzi do potoku. Przechodzę przez potok, dalej idę drogą, ale już przez zagajnik. Staram się przypomnieć, co na temat tego miejsca napisał Piotr na stronie Twoje Bieszczady. Ponieważ mam zasięg dzwonię do niego z informacją, że jest to teren prywatny i powinien to na stronie zmienić. Chwilę pogadaliśmy i poszedłem dalej bacznie patrząc w prawo. Droga delikatnie się wznosi. Po wyjściu z zagajnika wchodzę na zarośniętą łąkę. Co jakiś czas spoglądam w prawo. Niestety nic nie widzę oprócz zielonej ściany. Pomału posuwam się do przodu. Nie widzę tego, czego spodziewałem się zobaczyć. Zrezygnowany przyspieszam. Po pewnym czasie zatrzymuję się i spoglądam do tyłu. Pośród drzew nagle zauważam coś, jakby dach. Czyli chata, której się tu spodziewałem jest. Stoi naprawdę. Przedzieram się przez krzaczory w jej kierunku. Są takie miejsca, przez które nie mogę się przedrzeć. Muszę je obejść dookoła. W końcu spocony znajduję się przy budowli, która kiedyś była chatą. Niestety jest ona w takim stanie, że obawiam się wejść do środka. Jestem tu sam, moi z grubsza tylko wiedzą gdzie poszedłem. Jak mi na łepetynę spadnie jakaś belka albo inny kawał dachu, to będę miał kłopot. Budowla jest w takim stanie, że wydaje mi się, że stoi siłą woli. W środku znajduje się totalny bałagan. Z daleka widzę, że w środku chyba lodówka leży. Do dziś jak o tym myślę, to się zastanawiam, co ona tam robiła. Za szafę kiedyś robiła, czy ktoś agregat prądotwórczy miał? Obszedłem chałupę dookoła. Obok chałupy stoi mur, którego elementem konstrukcyjnym jest duża kość. To druga zagadka, której nie potrafię rozwiązać. Skąd ta kość? /Zdjęcie tego muru znajdziecie w wątku „Bertrandowa zagadka”. Muru nie daje się obejść dookoła, chyba, że razem z krzaczorami. Odchodząc od ruin domu spostrzegam jeszcze obok starą wiatę w stanie jeszcze gorszym niż dom. Wracam na ścieżkę i podążam dalej. Ścieżka prowadzi do niewielkiego lasu. W lesie tym płynie potok, który przekraczam i po chwili wychodzę z lasu. Powoli, mozolnie łąkami pnę się do góry.

bertrand236
20-01-2009, 20:28
Jest upał. Idzie się, jak to w upał z nogi na nogę. Co chwilę przystaję i odwracam się za siebie Przed moimi oczami roztacza się coraz ładniejszy widok. Im wyżej, tym ładniej. Im wyżej tym przyjemniej. Jakiś wiaterek powiewa. Z za grzbietu dochodzi do mnie dziwny odgłos. Tak, jakby traktor tu jeździł. Nagle przed oczami pojawia mi się płachta namiotu, krzesło jakieś i inne sprzęty. Wychodzę na grzbiet. Po jego drugiej stronie traktorzysta dzielnie zmaga się z łąkami. Dopłaty unijne zrobiły swoje i ludziska koszą łąki gdzie się da. Możecie mi mówić i przekonywać mnie, że tak być powinno, a ja swoje wiem. Nieskoszone łąki bardziej mi się w Bieszczadzie podobają. Trawy do ramion, to jest to, w czym bardzo lubię chodzić.
Z grzbietu widok mam przedni. W obie strony przedni. I w stronę Otrytu i w przeciwną. Stoję i podziwiam. Podziwiam i stoję. Trochę mnie denerwuje ambona pod lasem, ale nic nie poradzę. Pewnie postawiono ja li tylko dla obserwacji zwierząt. W końcu wracam. Pomału, ciągle podziwiając widoki schodzę w dół. Dochodzę do potoku i idę w górę jego biegu wychodzę na mały grzbiet. Myślę sobie, że tutaj stała gdzieś cerkiew i cmentarz też musiał być. W tej chwili wszystko jest tak zarośnięte, że nawet kamieni znaleźć nie potrafię. Obok stoi druga w tym rejonie ambona obserwacyjna. Włóczę się trochę po łące. Jest tak cicho i spokojnie...
W końcu trza wracać. Dochodzę do znajomej już mi ścieżki i podążam do Sanu. Na przeciwnym brzegu jest już spore grono ludzi szukających ochłody w rzece. Patrzą na mnie jak na zjawę jakąś, kiedy przeprawiam się na drugą stronę. Zmęczony, ale szczęśliwy docieram do karawanu. Super miejsce. Dzwonię do Renatki i pytam się gdzie jest. Okazuje się, ze cała grupa czeka na mnie na piaszczystej plaży w Stuposianach. Po drodze zabieram stopowicza z garbem. Chce do Ustrzyk Górnych, ale Stuposiany też mogą być. Podjeżdżam na plażę i rozkładam leżak w wodzie. Jest ognisko, są kiełbaski i piwko z Wołosatego jest. Raj jakiś albo, co. Żyć nie umierać!!! W końcu zalewamy ognisko i wracamy do Wilczej Jamy. Nie idziemy do lodówki tylko na obiad. Pod wieczór wsiadamy do karawanu i jedziemy do Czarnej. Jesteśmy przecież umówieni z Łysym. Chwilę na niego czekamy przy Pracowni oglądając deski z różnymi napisami. Najbardziej podoba nam się ta, z prośbą o nie karmienie psa. Ci, co ją widzieli wiedzą, co mam na myśli. Przychodzi Łysy i zaprasza nas do środka. On szykuje nam siedziska, a ja wyjmuję jego ulubiony trunek. Adam, bo takie ma imię nasz gospodarz gra i śpiewa własne teksty. Melodią jest ukochany przez niego blues. Znam jednego użytkownika tego forum, co twierdzi, że Adam nie potrafi śpiewać i grać. Ja mam inne zdanie. Jego poezja bardzo mi się podoba, a głos ma naprawdę ładny. Adam był mocno przygaszony, bo spotkała go niedawno przykrość. Napisał o tym ładny wiersz i zaśpiewał. Nie o samej przykrości, ale to już inna bajka. Może do ogniska przysiadła się też .. i się domyśla, o czym tu wygaduję. Wszystkim nam bardzo się podobało. Przy łyskaczu, gitarze, śpiewie i opowieściach czas, jak wiecie szybko mija. Ani się nie spostrzegamy, a tu noc się zrobiła i dno złowrogo spogląda na nas z butelki. Czas wracać.

bertrand236
20-01-2009, 20:42
Ładne miejsce, to i troche więcej fotek. Upał tego dnia był duży to i do potoku wskoczywszy się ochłodziłem.

Stały Bywalec
22-01-2009, 07:07
Dzień 7

(...)Wyruszam na teren dawnej wsi Ruskie. Planowałem tu być już kilka razy, ale nigdy nie doszło to do skutku. (...)
Wg przewodnika Rewaszu (cyt.):
"W 1921 r. Ruskie liczyło 30 domów i 184 mieszkańców - samych grekokatolików. Była tu niewielka cerkiew zbudowana w 1848 r. oraz dwór. Po II wojnie światowej wieś uległa całkowitemu wysiedleniu i zniszczeniu.".

Jaki stąd można wysnuć wniosek (być może zbyt daleko idący) ?
Ano taki, że i dziedzic był chyba Rusinem.
We wsi był dwór, ale podczas spisu w 1921 r. nikt się nie przyznał do konfesji rzymskokatolickiej.
Analogiczne dane spisowe podawane dla innych wsi bieszczadzkich wymieniają po kilku - kilkunastu katolików rzymskich, którymi najczęściej byli dziedzic z familią oraz jego dworscy pomocnicy i rezydenci.

Bertrandzie, wstyd mi się przyznać, ale w opisanym przez Ciebie miejscu jeszcze nie byłem ! Przejeżdżałem lub przechodziłem "n" razy drogą po drugiej stronie Sanu, ale teren b. wsi Ruskie znam tylko z mapy.
A tam historia aż wyje ...

bertrand236
22-01-2009, 09:58
Może i wyje, ale jej ślady trudno znaleźć. Nie tak jak w innych miejscach Bieszczadu /krzyże, podmurówki, piwnice itp/.
Pozdrawiam

bertrand236
22-01-2009, 17:18
Dzień 8

Pada. Niebiosa płaczą, że Bertrand razem z towarzystwem opuszczają Muczne. Nie spieszymy się. Śniadanie, pakowanie klamotów, pożegnanie z Pawlakami. Kargule nas zignorowali i się nie pojawili przez cały nasz pobyt ;). Obiecujemy, że jeszcze tutaj wrócimy /Ja swoją obietnicę już dwukrotnie spełniłem od tego czasu/ i wyjeżdżamy w nieznane. Nieznane dla mnie, bo nigdy jeszcze nie kwaterowałem w tej miejscowości. Powiem tak. Jedziemy przez U.G. Wetlinę, Cisną. W Cisnej widać, że trwają przygotowania do Bieszczadzkich Aniołów. Obiecujemy sobie, że przyjedziemy tutaj dopiero jak tłumy się rozjadą. Cały czas pada. Jedziemy dalej przez Wolę Michową. Postanawiam skręcić w lewo. Przez wioskę, później serpentynami pniemy się do góry. Dalej zjeżdżamy w dół. Po obu stronach drogi stoją dwa kioski. Już puste. Bez funkcjonariuszy naszych i Słowackich. Dalej nie jedziemy. Nabywamy drogą kupna specyfiki do zaklinania deszczu i wracamy do kraju. Po dojechaniu do Drogi Karpackiej skręcamy w lewo i spokojnie jedziemy do miejscowości będącej siedzibą gminy. Zatrzymujemy się przy naszym „Gospodarstwie Agroturystycznym”. Zabieramy klucz od domku i jedziemy kawałek dalej. Do domku, który stoi na górce trzeba podjeżdżać jedynką, tak mówił gospodarz i chyba miał rację. Rozpakowujemy się. Pada. W takiej sytuacji na usta ciśnie się tylko jedno słowo. Takie na ku...:oops: Zaczynamy zaklinać deszcz. Zapasy specyfików się kurczą…

joorg
22-01-2009, 21:58
Dzień 8

... płaczą, że Bertrand razem z towarzystwem opuszczają Muczne..... przez Wolę Michową...... Postanawiam skręcić w lewo. Przez wioskę, później serpentynami pniemy się do góry. Dalej zjeżdżamy w dół. Po obu stronach drogi stoją dwa kioski. Już puste. Bez funkcjonariuszy naszych i Słowackich. Dalej nie jedziemy. Nabywamy drogą kupna specyfiki do zaklinania deszczu i wracamy do kraju. Po dojechaniu do Drogi Karpackiej skręcamy w lewo i spokojnie jedziemy do miejscowości będącej siedzibą gminy. Zatrzymujemy się przy naszym „Gospodarstwie Agroturystycznym”. Zabieramy klucz od domku i jedziemy kawałek dalej. Do domku, który stoi na górce trzeba podjeżdżać jedynką,…
Dobrze się "siedzi przy Twoim ognisku",
ale piszesz teraz tak tajemniczo ,że muszę "zgadywać".Jedziecie przez Radoszyce i kupujecie tam na dole "specyfiki" i to jeszcze za korony lub PLN. Następnie wracacie ... i do Komańczy i jedziecie na kwatere w kierunku Dołżycy.:-D (Witamy w Beskidzie Niskim)

ps. czy teraz dostanę piwo za odgadniecie ?

bertrand236
22-01-2009, 22:19
Masz rację, ale to nie była zagadka. To piwo, to będę musiał przemyśleć jeszcze. Słyszałem o takim zwyczaju, że jak ktoś dosiada się do ogniska, to coś ze sobą przynosi.;)


O.K. Zapraszam w lutym do Twista.
Pozdrawiam

bertrand236
24-01-2009, 23:07
Dzień 9.

Mówcie, co chcecie, a ja swoje wiem. Jak się dobrze zaklina, to cel się osiąga. Trzeba się tylko dobrze starać i odpowiednich środków zaklinających używać.
Poranek przywitał nas słoneczkiem.
W tym miejscu muszę podzielić się z wami pewną refleksją. Otóż od lat kilku będąc w Bieszczadzie oczy moje uciekały w stronę Beskidu Niskiego. Dlatego jeden tydzień urlopu zaplanowałem właśnie w Komańczy. Niby jeszcze Bieszczad, a Beskid Niski z zasięgu nogi i oka. Przygotowywałem się trochę bardziej do tego tygodnia niż do ostatnich wyjazdów w Bieszczad. Po prostu Beskidu Niskiego nie znam wcale. Absolutne nul. Dlatego poprosiłem sir Bazyla o rady na długo jeszcze przed urlopem. Dzięki Ci w tym miejscu Bazylu za Twoje cenne rady i gotowe plany wycieczek.


Komańcza, to nie Muczne i śniadania trzeba sobie robić samemu. Po śniadaniu pakujemy się do karawanu i hajda w stronę Dukli. Aż tak daleko nie jedziemy. Najpierw krótki postój na pogorzelisku i budowie. Jestem pod dużym wrażeniem zaawansowania prac przy odbudowie cerkwi. Jedziemy do Woli Niżnej i tam skręcamy w lewo. Bardzo wyboistą drogą dojeżdżamy do miejsca, w którym znajduje się „Ośrodek Łowiecki Gawra”. Tutaj zostawiamy karawan i idziemy drogą pieszo. Droga ta prowadziła nas lekko pod górę poprzez malownicze łąki. Minęliśmy leśnictwo Rudawka i szliśmy dalej. Ja wypatrywałem po lewej stronie drogi miejsca, w którym mógłby znajdować się cmentarz i miejsce po cerkwi. Po pewnym czasie po lewej stronie drogi, za Jasiołką widzę takie miejsce. Nawet jest kładka przerzucona przez Jasiołkę. Starym zwyczajem mówię, że idę poszukać cmentarza i nie oglądając się za siebie przechodzę przez kładkę. Po pewnym czasie dogonił mnie kuzyn w przemoczonych butach. Widocznie uznał, że kładka jest dla cieniasów jakiś. Na nasze szczęście / tak mi się wydawało/ z naprzeciwka idzie dwóch jegomościów. Pytam się o cmentarz i zdziwko z mojej strony, bo oni nic nie wiedzą o cmentarzu. Sprawiali wrażenie ludzi spędzających urlop w okolicy. Nic to kilkuletnie bieszczadzkie doświadczenie w łażeniu po cmentarzach zrobiło swoje. Cmentarz jest dokładnie tam, gdzie go oczekiwałem. Zarośnięty mocno, ale jest. Wyraźnie widać schody do istniejącej tu kiedyś cerkwi. Połaziliśmy, porobiliśmy zdjęcia i wracamy. Nie wiem, dlaczego ale po takich starych cmentarzach lubię włóczyć się samotnie. Wychodząc z cmentarza zauważamy na drzewie suszącą się skórę. Czyżby ci ludzie, których spotkaliśmy kłusowali tu sobie i nie chcieli, byśmy tutaj chodzili?
Na drodze czekają na nas kobiety i chrześniak. Idziemy dalej drogą gruntową wijącą się poprzez łąki. Dochodzimy do miejscowości Wola Wyżna. Nie powiem żeby miejsce to było urokliwe. Jest ponure. Jakiś blok, jakieś rozwalające się budynki po PGR. Krótka narada bojowa. Panie stwierdzają, że im się już nie chce dalej iść i wracają. Nic na siłę. Chcą wracać – ich prawo. Urlop jest. Nam jest to na rękę, kiedy my wrócimy do Woli Wyżnej, to powinien już na nas czekać w tym miejscu karawan. Krótkie pożegnanie i idziemy dalej. Doga po kilkuset metrach zagrodzona jest szlabanem. Omijamy go i wchodzimy do lasu. Żywego ducha tu nie ma. Nawet ptaszki nie śpiewają. Po pewnym czasie droga wyprowadza nas na uroczą polanę. A na polanie, co stoi? Kto zgadnie? Bingo! Ambona stoi. Tu zwierzyna musi przychodzić i łatwo ją obserwować przez lunetę przykręconą do lufy. Chrześniak nawet wszedł na nią, aby sprawdzić. Nie wiem co, ale aby sprawdzić. Po małym odpoczynku podążamy drogą dalej. Na jednej z mijanych polan leśnicy zrobili sobie skład drewna.

sir Bazyl
25-01-2009, 09:26
(...) Dlatego poprosiłem sir Bazyla o rady na długo jeszcze przed urlopem. Dzięki Ci w tym miejscu Bazylu za Twoje cenne rady i gotowe plany wycieczek.(...)[/FONT]


Cieszę się, że mogłem Ci choć troszkę pomóc, dzięki czemu teraz w nagrodę mogę sobie poczytać Twoją relację z pobytu w tej części naszych pięknych gór. Dawaj dalej...

bertrand236
26-01-2009, 12:17
Dochodzimy ponownie do szlabanu. Wychodzimy na przepiękne łąki. Dzięki Ci Bazylu - myślę sobie. Tutaj jest naprawdę cudownie. Urok tego miejsca podkreśla brak ludzi. Poza nami nikogo tu nie ma. Idziemy dalej. Po lewej stronie drogi stoi krzyż w miejscu gdzie, jak myślę był cmentarz w Rudawce Jaśliskiej. Zresztą po drodze mijamy, a to krzyże, a to cokoły, na których kiedyś one stały.. Dochodzimy do cmentarza i miejsca po cerkwi. Są zaraz przy drodze po jej lewej stronie. Obchodzimy te miejsca. Są one uprzątnięte i w miarę zadbane. Tak sobie myślę, że dbają o to miejsce Pracownicy L.P. Może się mylę, ale w tej chwili nie ma to żadnego znaczenia. Idziemy dalej, po drodze po prawej stronie mamy przepiękne jeziorka bobrowe. Chyba bobrowe. A może sztucznie zrobione przez człowieka? Wszak napis głosi „Zbiornik Przeciwpożarowy”. Wiem, że tutaj w rezerwacie „Źródliska Jasiołki” stoją dwa pomniki, do których chcemy dojść. Jeden to pomnik Wopistów, a drugi to pomnik Kurierów Beskidzkich A.K. Dochodzimy do pomnika Kurierów. A zatem pomnik Wopistów minęliśmy albo został on zniszczony. Odpoczywamy przy głazie, który robi za pomnik Kurierów i wracamy bacznie rozglądając się za pomnikiem Wopistów. Nie ma go i już. W tym miejscu prośba do Was. Póki, co niech tak zostanie i nie komentujcie tego teraz proszę. Ponieważ jest parno i gorąco wracamy powoli. Po drodze ku mojemu zdziwieniu spotykamy cztery osoby. Idą tam skąd my wracamy. Krótkie cześć i się rozchodzimy. Mocno zmęczony docieram do karawanu. Na moje zmęczenie w znacznym stopniu ma chyba wpływ wczorajsze zaklinanie deszczu. Wracamy powoli wyboistą drogą do Drogi Karpackiej. W trakcie jazdy uzgadniamy, że na obiad jemy smażony ser z frytkami i zimnym Keltem polany. Oczywiście takie specjały dają w Barwinku po słowackiej stronie. Obiad wprawia nas w dobry nastrój. Potem zakupy w sklepie, a potem chcemy zobaczyć panoramę z wieży po słowackiej stronie stojącej. Niestety obiekt ten już jest zamknięty, pomimo tego, że pora nie jest jeszcze zbyt późna. Cóż, co kraj to obyczaj. Wracamy do naszego. Po drodze zatrzymuję się w Wisłoku Wielkim przy cerkwi. Parę fotografii i jedziemy dalej. Teraz zatrzymujemy się przy galerii z dużym aniołem. Tam jak zwykle oglądamy obrazy i ikony. Czy ładne? Jak, kto lubi, ale my z Renatką lubimy. Po wizycie w galerii wracamy do naszego domku na górce. Ja jeszcze idę nogi sobie wymoczyć do pobliskiego stawu.:lol: I tak minął nam kolejny dzionek….

WUKA
26-01-2009, 14:54
Niech mnie ktos poprawi jeśli się mylę,ale wieża po słowackiej stronie chyba nie jest w Barwinku tylko Wyżnym Komarniku.

Piotr
26-01-2009, 15:03
Niech mnie ktos poprawi jeśli się mylę,ale wieża po słowackiej stronie chyba nie jest w Barwinku tylko Wyżnym Komarniku.
To jest zdaje się w miarę nowy maszt PTK Centertel w Barwinku, widać go ładnie jak się w Tylawie skręci na Komańczę, również w nocy bo jest dobrze oświetlony. Ale głowy nie daje że to ten sam.

joorg
26-01-2009, 15:05
Dochodzimy ponownie do szlabanu........Jeden to pomnik Wopistów, a drugi to pomnik Kurierów Beskidzkich A.K. Dochodzimy do pomnika Kurierów. A zatem pomnik Wopistów minęliśmy albo został on zniszczony. Odpoczywamy przy głazie, który robi za pomnik Kurierów i wracamy bacznie rozglądając się za pomnikiem Wopistów. Nie ma go i już. W tym miejscu prośba do Was. Póki, co niech tak zostanie i nie komentujcie tego teraz proszę.….
Nie będe komentował , choć ażż mnie nosi;)
Ale załączenie zdjęcia to nie komentarz?



.... na obiad jemy smażony ser z frytkami i zimnym Keltem polany. Oczywiście takie specjały dają w Barwinku po słowackiej stronie. Obiad wprawia nas w dobry nastrój….
To je dobre pane H'awranek .. w Bieriozce na górce, tuż tuż za granicą??? (jaka granica?):lol:

bertrand236
26-01-2009, 15:33
Niech mnie ktos poprawi jeśli się mylę,ale wieża po słowackiej stronie chyba nie jest w Barwinku tylko Wyżnym Komarniku.
Po przejściu/przejechaniu granicy w Barwinku /teraz nie pamietam dobrze ale nie pomylę się o wiele/ po przebyciu około 200-300 metrów należy skręcić w lewo i asfaltowa droga po około 400-500 metarch doprowadzi do wieży. Widok z niej musi być zaje..fajny ale nie było nam go widzieć :-(
pozdrawiam

bertrand236
26-01-2009, 15:35
Nie będe komentował , choć ażż mnie nosi;)
Ale załączenie zdjęcia to nie komentarz?




A tak prosiłem....;)
Wyjaśnienia będą zaś, jak mawiała moja babcia.

Lubię jak wątek żyje. Jak piszę i nie ma komentarzy, to wydaje mi się, że sam przy tym ognisku piwo piję.
pozdrawiam

joorg
26-01-2009, 15:41
Niech mnie ktos poprawi jeśli się mylę,ale wieża po słowackiej stronie chyba nie jest w Barwinku tylko Wyżnym Komarniku.
Nie wiem czy o tą wieże Ci chodzi, ale to co na zdjęciu u bertranda, to nie jest stara graniczna (obserwacyjna ;) )Słowacka (Czechosłowacka) wieża.
Tamta jest troszkę na wschód od Barwinka w stronę Zyndranowej, a czy Wyżny Komornik? , cały ten rejon to Komornik po Słowackiej stronie .

ps. i tu mi sie przypomniało ..jak kiedyś pięknie śpiewał T Wożniak..." a ja mam dziewczynę po Słowackiej stronie ,wyjdę na wyżynę i zawołam do niej...hejjj Hannno "
ps.' bertrand przepraszam, już nie "zaśmiecam " Ci wiecej "ogniska", ale musiałem bo "wdepnąłeś " TU , i dobrze:lol:

paszczak
26-01-2009, 15:52
Lubię jak wątek żyje. Jak piszę i nie ma komentarzy, to wydaje mi się, że sam przy tym ognisku piwo piję.
Do Twej prośby, tej z tekstu, się zastosowałem...teraz czas na powyższą uwagę.
Niech zatem i ja samotność Twoją zakłócę tym małym wpisem.
Tym bardziej, że zniosło Ciebie/Was w najbliższy mej duszy Beskid...
a przy ognisku przysiadam każdego dnia bardziej lub mniej widoczny ;)
Pozdrawiam i czekam przy ogniu.

bertrand236
26-01-2009, 15:57
Tak naprawdę, to bałem się zjebki. Forum bieszczadzkie, a opowieści z BN. ale kto nie ryzykuje to w Rawiczu nie siedzi

paszczak
26-01-2009, 16:11
Tak naprawdę, to bałem się zjebki
Hyh, śmiało...ci od BN nie dadzą ogniska zagasić...a oburzeni tematyką pewnie już nie zaglądają ;)

WUKA
26-01-2009, 16:11
Wiem,która to wieża.Też nie udało nam się na nią wejść-widać trzeba więcej szczęścia.Granicy już nie ma,ale jak istniała to pieczątka słowacka głosiła "Wyżny Komarnik"stąd moje wątpliwości co do nazwy "Barwinek Słowacki".Boze broń,żeby to miało jakies znaczenie albo wygladało na czepialstwo.Jak go zwał,tak zwał-tez chcieliśmy poszerzyć sobie z niej horyzont.A zresztą,masz dowód jak uważnie sie Ciebie "słucha"przy ognisku!

bertrand236
27-01-2009, 16:30
Trochę przygasa.. Miało być o pomniku, ale na razie nie będzie. Będzie o przyjaznej ręce sowieckiej armii..
Dzień 10
Pogoda cudowna. Jedziemy, zatem do Łupkowa. Nie, żeby tam spać, ale zobaczyć. Nowy Łupków zawsze robił na mnie przygnębiające wrażenie i nic się teraz nie zmieniło. Przejechaliśmy przez centrum i pojechaliśmy drogą w kierunku stacji kolejowej. Parkuję na tyłach stacji i idziemy do kolejarzy. Pytam się, czy możemy przejść tunelem na słowacką stronę. Usłyszeliśmy, że za chwilę pojedzie pociąg, a potem możemy iść. Rzeczywiście pociąg nadjechał szybko. Na początku tunelem idzie się fajnie, a potem robi się ciemno. Tylko to światełko na końcu tunelu… Po kilku minutach wychodzimy po słowackiej stronie. Ja oczywiście od razu włażę na górę, nad tunel. Robię fotki i schodzę na tory. Po chwili z tunelu wychodzi jeszcze kilka osób. Na murze obok wjazdu do tunelu jest tablica w języku rosyjskim rodem z zamierzchłych czasów oznajmiająca, że bratnia ręka sowieckiej armii odbudowała to, co nienawiść niemiecka zniszczyła. Posiedzieliśmy chwilę przy tunelu i postanowiliśmy wracać. Ruszyłem z kopyta do przodu. Szybko zostawiłem towarzystwo za sobą w tunelu. Po wyjściu skierowałem się w lewo, a potem w kierunku zabudowań. Popadł mnie mały bardzo hałaśliwy piesek. Właścicielka psa starsza pani zdziwiła się niezmiernie, ze ktoś z tej właśnie strony nadchodzi. Przywitałem się grzecznie i poszedłem dalej. Po chwili zaczął szczekać większy pies. Tego już znałem. To strażnik domu Krysi Rados. Krysia nie od razu mnie poznała, ale jak już spunktowała, kto ją odwiedził, ucieszyła się bardzo na mój widok. I tu mnie zaskoczyła. Powiedziała, że wiedziała, iż ją odwiedzę. Kurcze pytam się, ale skąd? Otóż niejaki Darek odwiedził ją kilka dni wcześniej i powiedział, ze będę w tej okolicy i na pewno ją odwiedzę. I tak się też stało. Ku wielkiemu niezadowoleniu Krysi odmówiłem kawy tylko zamieniłem kilka z nią słów i powędrowałem na stację kolejową. Tam przyszła reszta grupy. Karawanem podjechaliśmy na rozwidlenie dróg. Ja z chrześniakiem poszliśmy na cmentarz, a reszta poszła do schroniska. Nam na cmentarzu zeszło trochę czasu. Moim zdaniem cmentarz w Łupkowie jest najpiękniejszym cmentarzem bieszczadzkim. Każdy może mieć inne zdanie, ale jam mam właśnie takie. Wychodząc z cmentarza zobaczyliśmy jak obok nas śmiga łania. Po kilku minutach dotarliśmy do schroniska.

bertrand236
27-01-2009, 16:32
jedno zdjęcie mi umknęło..

marcins
27-01-2009, 16:55
Bertrandzie jednak chyba inne zdjęcie Ci umknęło...

bertrand236
27-01-2009, 17:05
A co masz na myśli? Wiesz, z naprawdę dużej ilości zdjęć wybieram tylko 10 do każdego posta, bo więcej nie można. I dobrze tak..
Pozdrawiam

marcins
27-01-2009, 17:22
A na myśli mam to, że zdjęcie które wstawiłeś w drugim poście jest również w pierwszym na miejscu nr 2.

bertrand236
27-01-2009, 18:50
Przepraszam. miało być to. Ale miło, że jesteś czujny, jak bolszewik :wink:

marcins
27-01-2009, 18:59
Sam wiesz Bertrandzie, że ktoś musi stać na straży ognia...

paszczak
27-01-2009, 19:02
ktoś musi stać na straży ognia...
Byle taki co z zaskoczenia nie ugasi go "po harcersku" ;]

bertrand236
28-01-2009, 13:07
Reszta już tu była i czekała na ławce pod drzewem. Przechodząc tuż obok chałupy przywitałem się z Gospodarzem i zamieniłem z nim kilka słów. Uważam, że tak trzeba, ale jak się później okazało tylko ja z naszej grupy tak uważam… Wyjąłem mapę i zacząłem ją studiować. Po prostu nie chciało mi się wracać o tak wczesnej jeszcze porze. lepiej iść dokądkolwiek. Dużo czasu nie potrzebowałem na podjęcie słusznej decyzji. Idę na Zubeńsko, a potem czarnym do szosy. Proszę Renatkę, żeby po mnie tam przyjechała. Ruszam na szlak. Po chwili słyszę, że ktoś za mną idzie. Patrzę, a to dogonił mnie chrześniak, a po chwili kuzyn. Idziemy sobie we trzech. Renatka z żoną kuzyna wróciły do karawanu. Dawno nie szedłem tą trasą. W krzakach widzę stojącą sławojkę. Podszedłem, nie żeby skorzystać, tylko, żeby zobaczyć, w jakim jest stanie. Stan opłakany. Idziemy dalej. Nagle po lewej stronie drogi widzimy nowiusieńki maleńki domek. Domek o pięknej nazwie „Mglisty Anioł” Podchodzimy do samego domku. Zbudowany na podstawie 3x4m. Zakluczony. Ciekaw jestem, kto go sobie tu postawił. Mijamy trzy niewiasty. Idą do Łupkowa. Przy domku chwilę odpoczywaliśmy i poszliśmy dalej. Na Zubeńsku idę szukać cmentarza. Znaczy się miejsce znaleźć nie jest trudno, tylko jest ono tak pozarastane, że niczego nie widziałem. Krzyża, nagrobka, ani kamieni nawet. Za to chaszczowanie w krzaczorach - miodzio. Kuzyn z chrześniakiem sporo czasu na mnie czekali na drodze. Po chwili skręcamy czarnym szlakiem w lewo. Po prawej widzę drewniany dach. Nie zastanawiam się ani chwili i podążam w jego kierunku. Jest to stara wiata a raczej jej resztki. Wracam do chłopaków i już spokojnie idziemy do karawanu. Siadam za kierownice i nic nikomu nie mówiąc jadę w kierunku Cisnej. Daleko nie jadę. Wiem, że w Woli Michowej jest bardzo wysoki wiadukt kolejowy. Mam zamiar go znaleźć. Towarzystwo nie jest chyba bardzo zadowolone, ale kierownica, czyli władza jest w moich rękach. Zostawiam karawan razem z chrześniakiem. On się zbuntował i łazić nigdzie nie będzie. My idziemy. Znalezienie wiaduktu nie przedstawia żadnej trudności. Istotnie jest wysoki. Żeby sprawdzić jak jest wysoki schodzę na dół. Nikt nie idzie ze mną. Miejsce takie sobie, ale budowla robi na mnie wrażenie. Wyłażę na górę i wracamy do samochodu. Wracamy do Komańczy. Nie jest to koniec dnia. Mam jeszcze coś w zanadrzu. Bez pomocy Lucyny się nie obejdzie. Wiem, że w Komańczy mieszka pewna starsza pani, która ma w domu cos w rodzaju muzeum, czy skansenu jakiegoś. Nie wiem gdzie i nie wiem jak się ona nazywa. Po krótkiej rozmowie z Lucyną wiem prawie wszystko. Pani nazywa się Daria Boiwka i mieszka mniej więcej tam i tam. Po zasięgnięciu języka na miejscu trafiam bez problemu. Starsza pani jest przeuroczą gawędziarką. Przede wszystkim prezentuje w swoim domu hafty, które zrobiła razem ze swoim nieżyjącym już mężem. Nie znam się na „sztrykowaniu”, ale Renatka tak. Jest pod wrażeniem ogromu pracy. Poza tym pani Daria opowiada o starych zapomnianych zwyczajach miejscowej ludności. Czas szybko leci. Wychodzimy w końcu z domu Pani Darii. Jedziemy na obiad. Mimo, że Komańcza to siedziba gminy, to zjeść nie można prawie nigdzie. Jedziemy do schroniska, tego obok klasztoru. I tu pełne zaskoczenie. Porcje smaczne duże i niezbyt drogie. Najedzeni wracamy do domku…

trzykropkiinicwiecej
28-01-2009, 13:38
Porcje smaczne duże i niezbyt drogie. Najedzeni wracamy do domku…

..tchnie intrygująco... niemożliwością prawie...

bertrand236
28-01-2009, 13:48
Przynajmniej w sierpniu było to jedyne sensowne miejsce, w którym można było dobrze zjeść. Pomijam kuchnię u naszych Gospodarzy. Raz u nich jedliśmy i było smaczne i jeszcze taniej. Problem polegał na tym, że pani Być chciała dzień wcześnieć znać godzinę posiłku. A kto to może wiedzieć, gdzie rzuci Bertranda dnia następnego??? ;)
pozdrawiam

bertrand236
29-01-2009, 16:24
Dzień 11

Słonecznie i ciepło. Po śniadaniu zarządzam wyjazd w dwa samochody. Jedziemy ogólnie rzecz biorąc na północny wschód. Po drodze cały czas po lewej stronie mamy tory kolejowe. W pierwszej większej miejscowości skręcamy w prawo i z niej wyjeżdżamy. Kawałek dalej rozpoczyna się wieś. Na wysokości cerkwi, która nadal pełni tę rolę zostawiamy jeden samochód i już karawanem jedziemy przez wieś. Domostwa są przy drodze, którą jedziemy i w dole po prawej stronie. Wieś się skończyła, a my jeszcze jedziemy. Już jednak niedaleko. Ilekroć tutaj byłem, albo z drugiej strony, zawsze zastanawiałem się, czy dałoby się karawanem przejechać? Z tamtej strony po betonowych płytach już na górę wyjeżdżałem. Tylko, co dalej? Czy podwozie karawanu to wytrzyma? W każdym razie dojechałem do takiego miejsca, skąd można wyruszyć już pieszo oznakowaną na niebiesko ścieżką. Idziemy w lewo, pod górę. Pniemy się mozolnie sapiąc i dysząc, a za nami widoczki piękne są. Przy granicy lasu robimy sobie odpoczynek podziwiając widoki. W lesie wydawałoby się, że będzie przyjemniej, ponieważ cień jest. Nic z tego. Nie ma wiatru i jest parno. Dochodzimy do wieży przekaźnikowej. Przy niej skręcamy w lewo i rozpoczynamy powolne zejście. Po kilku minutach wychodzimy z lasu i przystajemy. Przed sobą mamy imponujący widok zarówno na Beskid Niski jak i na zachodnią część Bieszczadów Zachodnich. Schodzimy łagodnie opadającym grzbietem, a widoki mamy na prawo, na lewo i przed siebie. Za siebie się nie oglądamy. Ścieżka prowadzi przed siebie, ale ja zabieram chrześniaka i odbijamy w prawo. Tam stoi ambona. Miejsce cudowne. Nie zabieram go do drugiej ambony, która jak pamiętam stoi nieopodal. Tęsknym wzrokiem spoglądam w prawo. Czy będzie mi dane tego wyjazdu odwiedzić pobliską dolinę? Chyba nie, ale co się odwlecze to nie uciecze. Przyspieszamy kroku i doganiamy naszą grupę. Z dala wyłania nam się widok na cerkiew, ale jeszcze kawał drogi do niej. Nie spiesząc się, rozmawiając i żartując sobie dochodzimy do miejsca, w którym jest cmentarz wojskowy/wojenny. Cmentarz, to bardzo duże słowo. Jest to miejsce o powierzchni około 4 m kwadratowych otoczone małym płotem. Za to na płocie znajdują się krzyże: greckokatolicki, prawosławny i rzymskokatolicki. Od cmentarza w dół prowadzi już polna droga. Nie idziemy nią do końca, tylko skręcamy w prawo. Dochodzimy do dwóch cmentarzy i cerkwi. Po raz kolejny żałuję, że nigdy jeszcze w niej nie byłem. Oznacza to jednak, że trzeba tutaj wrócić. Po chwili kuzyn zawozi mnie do karawanu. Wracamy do naszej grupy. Tutaj się rozdzielamy. Kuzyn z rodzinką jadą do Radoszyc,

Piotr
29-01-2009, 17:08
Ilekroć tutaj byłem, albo z drugiej strony, zawsze zastanawiałem się, czy dałoby się karawanem przejechać?Musi być bardzo sucho, wtedy powoli przejedziesz. Po deszczach nie ma się co pchać. Suma sumarum najgorszy (imho) jest króki odcinek od samej przełęczy do lasu (głębokie koleiny i "nigdy" nie wysychające kałuże, zrobione przez ciągniki) i potem kawałek w lesie (w zasadzie pierwszy ostry skręt w prawo, bo drogę przecina potok i teren jest podmokły). Potem zostanie łąka (dobrze żeby była skoszona lub choć droga "przetarta"), przejazd przez potok (płytki), krótki podjazd i zjazd centralnie na leśniczówkę droga polną. Spróbuj kiedyś to się dowiesz na 100% :)

lucyna
29-01-2009, 17:22
Szanowny Panie Autorze za wspomnienie o kuchni pani Być powinieneś iść na stos.
Ja chcę pajdę domowego chleba z serem i swojskim mlekiem.
Buuu tylko jedną pajdkę.

bertrand236
29-01-2009, 17:34
Stołowałaś się tam? Nie za daleko miałaś? :-)

bertrand236
30-01-2009, 13:52
a my z Renatką do Moszczańca. W Moszczańcu skręcamy w lewo. Nie dają mi spokoju te dwa pomniki, które powinniśmy zobaczyć przedwczoraj. Jestem roztargniony, ale żeby pomnik przeoczyć? Albo ślad po nim? Cos mi tu nie grało, ale chodzić takie hektary ponownie też mi się już nie chciało. Mijamy dawny PGR i Zakład Karny. Dojeżdżam do leśniczówki. Tutaj kicha. Szlaban i leśniczy przy nim. Mówi, że dalej to nie wolno jechać. Zapytałem, czy skoro nie wolno, to może tak sobie przejadę? Nie wolno, nie szybko, ot tak. Podparłem się tym, że żonie chciałem pokazać Rezerwat, ale ona tam nie dojdzie. Od razu inna rozmowa. Oczywiście może pan jechać, ale tylko do następnego szlabanu. Dalej to już z buta trzeba. Już dziś nie pamiętam ile, ale kilka 2-3 może 4 kilometry podjechaliśmy. Zatrzymałem się przy szlabanie i poszliśmy pieszo. Jeszcze kawałek było. Cały czas w dół, drogą przez las. W pewnym momencie droga ostro skręciła w prawo i po kilkuset metrach wyprowadziła nas na jasielskie łąki. Aż przystanąłem zdumiony. Po prawej ręce miałem Pole Biwakowe. Wielkie, czyste i zadbane. Elegancja Francja. Jeszcze dziś jestem pod wrażeniem. Wiata, miejsce na ognisko, stoły, ławy. A za polem biwakowym stoi sobie śliczny jak malowanie Pomnik Wopistów. Okazało się, że, mapencja którą się posługiwałem przedwczoraj i dzisiaj była prawie dobra. Prawie czyni jednak różnicę. Zamienione zostały podpisy przy pomnikach. Ot i całe zamieszanie. Nie żałowałem, ze tu przyszedłem, pomimo wcześniejszego łażenia nad Turzańskiem. Znowu odkryłem piękne miejsce. Januszu! Jak mogłeś zwątpić we mnie? Myślałeś, ze się tak poddam bez walki? Jeżeli czegoś nie znajdę to rezygnuję. Chłopie! Ja chatkę z cieknącym dachem za czwartym razem dopiero znalazłem. :-D Poczekaliśmy, aż Renatka odpocznie i wróciliśmy do karawanu. Po drodze do Komańczy zatrzymaliśmy się jeszcze nad stawem i zamówiliśmy obrazki u mieszkającego tam artysty. Potem już tylko wieczór w Komańczy.

Recon
30-01-2009, 15:38
Fakt... rejony te cieszą oczy. Też byłem zaskoczony tym polem biwakowym. Dawno tam nie byłem i... złapałem smaka na rundkę Wola Niżna-Jasiel-Moszczaniec :)
Gdzieś na tej rundce były jakieś ruiny z czerwonej cegły, podobnież stanicy wojskowej (WOP?), nie pamietam już... dawno tam byłem :(

bertrand236
30-01-2009, 16:20
Pamiętasz, pamiętasz. Proszę bardzo..

Recon
30-01-2009, 16:48
Dziękuję! To wprost przepiękna dolina!

Browar
30-01-2009, 16:53
Bertrand
A mogłeś jednak zostawić auto przy leśniczówce,przejść drogą do Jasiela,a następnie pójść w dół,za pomnik kurierów.Przed cmentarzem w prawo do góry,koło Poziomkowego Wąwozu na szczyt łąkami.Tam zaczyna się przedwojenna jeszcze droga,zachaszczona,zarastająca,na rowerek i pieszkom genialna,kwintesencja B.Niskiego i chaszczowania.Wychodzi z powrotem na leśniczówkę.

bertrand236
30-01-2009, 17:05
Browar! Dzięki. Ale to mój pierwszy raz był :oops:. Teraz wiem jaka to przyjemność jest tam wejść. Napewno to powtórzę i to nie raz ;).
Pozdrawiam

bertrand236
31-01-2009, 16:49
Dzień 12

Przy śniadaniu pokazałem mapę i plan mojego marszu w dniu dzisiejszym. Mój plan z aplauzem się nie spotkał. Jednoznacznie wszyscy stwierdzili – Idziesz dzisiaj sam. Ponieważ często zdarza mi się chodzić samotnie po górach, specjalnie się nie przejąłem. Poprosiłem Renatkę żeby mnie zawiozła na start i odebrała z mety. Jak zwykle Renatka się zgodziła. Na start jechała również z nami żona kuzyna. Z Komańczy mieliśmy kilkadziesiąt kilometrów. Po drodze mijamy ruiny cerkwi w Płonnej. Miejsce zniszczone i ponure. Jedziemy dalej. W końcu wysiadam z karawanu i wyruszam. Umawiam się jeszcze z Renatką na konkretną godzinę na mecie. Powiem tak: Ze startu ruszam drogą asfaltowa na południe. Po kilkuset metrach asfalt się kończy, a zaczyna droga szutrowa. Idę dalej i przechodzę przez most na rzece. Jeszcze kilkaset metrów i skręcam w lewo. Po chwili dochodzę do rzeki. Rzeka nie jest ani duża ani mała, ale w butach nie przejdę na drugą stronę, a taki właśnie mam zamiar. Siadam, zatem na kamieniu i zdejmuje buty. Przechodzę na drugą stronę i się ubieram. Polną drogą wychodzącą z brodu, którym przekraczałem rzekę wyszedłem na łąki. W oddali widzę po lewej stronie duże zabudowania. Nawet ktoś się przy nich kręci. Zabudowania te nie były celem mojej wędrówki, więc z daleka je sfotografowałem i poszedłem w prawo w stronę rzeki. I tu mnie przymurowało… z mojej strony do rzeki jest łagodne zejście, ale po drugiej stronie olbrzymia ściana skalna. Sir Bazyl pisał, ze warto tam zajrzeć, ale nie napisał, dlaczego. Teraz już wiem. Pokręciłem się trochę po brzegu i poszedłem szukać miejsca po cerkwi. Znalazłem je nieopodal. Trochę zaniepokojony popatrzyłem na gówna, które w trawie były. Sporych rozmiarów zwierzęta musiały je zostawić. Łąki były ogrodzone pastuchem. Pastuch nie był pod prądem. Sprawdziłem. Spojrzałem na mapę /tę z błędami, a przynajmniej z jednym/ i na przełaj przez łąki poszedłem przed siebie. Chciałem dojść do rzeki, która w tym miejscu tworzy zakole. Miejsce byłoby fajne, gdyby nie te pastuchy. Doszedłem po kilku minutach do rzeki. I znowu zdziwienie. Teraz to ja stoję na wysokim brzegu, a musze przejść na drugą stronę. Nie jest, to aż taki wysoki brzeg, ale zawsze. Znalazłem kawałek dalej stosowne miejsce do zejścia. I tu następne ZDZIWKO! Na drugim brzegu jest ktoś. Facet. To jeszcze nic. Zdziwienie moje wzbudziła czynność, którą ów gość wykonywał. Nie! Żadnych świństw nie robił. On po prostu pranie urządził sobie. Prał nie byle co, bo białe koszule. Wyprane rozkładał na skałach na słońcu. Wyobrażacie sobie taki widok??? Przeszedłem na drugi brzeg i przywitałem się. Zanim ubrałem buty poprosiłem go o zrobienie mi zdjęcia. Potem krótka rozmowa. Wyobraźcie sobie, że ten facet mieszka w Krośnie i przyjechał tu sobie odpocząć i przy okazji pranie uskutecznić. Janusz, może znasz gościa? Pan ten zapytał, dokąd idę i opowiedział mi o kilku miejscach, które warto zobaczyć po drodze. Miło się gawędziło, ale czas leciał. Ostrzegł też mnie przed bydłem, które chodzi po lesie. Zastanawiałem się przez chwilę, czy to, aby nie takie samo bydło, jakie w Czarnej Dolnej widziałem. Nic mądrego nie wymyśliłem. Przez uroczą łąkę poszedłem w kierunku drogi.

sir Bazyl
31-01-2009, 17:03
Gość pranie robi, bydlęta fajdają, Ty nogi moczysz - wszystko to płynie do Rzeszowa, a ja później się dziwuję czego woda w kranie taka wonna i żółta;)

bertrand236
31-01-2009, 17:06
Skąd wiesz, że do Rzeszowa? A może do Przemyśla? ;)

Pyra.57
31-01-2009, 18:38
Bertrand twój opis, przypomniał mi jak moja babcia, w czasach gdy dinozaury po świecie biegały, równiez w ten sposób pranie nad rzeką urządzała. A jak to pranie wysuszone słońcem pachniały, niech się różne lenory schowają ...

Henek
01-02-2009, 20:09
Bertrand Twoje pytanie

Skąd wiesz, że do Rzeszowa? A może do Przemyśla?
...mnie powaliło.
A od kiedy to Wisłok płynie przez Przemyśl ?
Zamieściłeś przecież zdjęcia na których brodzisz po tej rzece.
Ogrzewam się ogniskiem twoich wspomnień, szczególnie w taki chłodny dzień jak dzisiaj i cieszę się że otworzyłeś się na Niski , który ma takie fajne, mało znane miejsca jak te które pokazałeś.
Mam nadzieję że otworzysz się również kiedyś na wschód i uda mi się namówić Cię choćby na krótką eskapadę.
Będę ponawiał swą propozycję.

marcins
01-02-2009, 20:37
Bertrandzie wschód czeka. I nie ma co zwlekać, bo przestaje powoli być tym dzikim wschodem...

bertrand236
01-02-2009, 20:56
Henek! Ja nie pisałem, że ta rzeka to Wisłok. To Ty sobie tak wymyśliłeś. A może i dobrze. ;)
Marcinie! Może w tym roku dam się namówić? Kto wie?

Chyba będzie przerwa w mojej opowieści. Mam zamiar wyjechać z Poznania. Tylko jeszcze temperatura ciała za wysoka jest. Jeżeli wyjadę to również zahaczę o... Albo nie będę Was wkurzać i nie napiszę o co. Mam nadzieję, że jak wyjadę to będziecie jakieś szczapy tu dorzucać.



Droga była bardzo błotnista. To, że była błotnista, to Pikuś, ważne, ze pusta była. Żadnego człowieka, żadnego pojazdu. To, co lubię. Idę sobie tą drogą przez las i słucham jego odgłosów. Nagle cóś mi przestało pasować. Po chwili nadjechała z przeciwnej strony terenówka z gośćmi w kapeluszach. Mieli je ze skóry i nie uważam, żeby to był obciach. Zdjęli kapelusze na powitanie i tyle ich widziałem. Po chwili smród spalin też ustąpił. Droga wreszcie opuściła las i wyprowadziła mnie na piękne łąki. Wedle poznanego niedawno pracza powinienem skręcić teraz w lewo, nad rzekę. Łatwo powiedzieć tylko, w którym miejscu? Wreszcie widzę jakąś ścieżkę prowadzącą w tym kierunku. Prowadzi mnie ona nad rzekę. A tu przede wszystkim znowu wysoki skalisty brzeg po drugiej stronie. Okazuje się, że nie jest to miejsce zapomniane przez Boga i ludzi. Nie wiem jak z tym Bogiem, ale ludzie tu przychodzą. I teraz was zaskoczę. Wcale tego nie poznałem po śmieciach. Śmieci tam nie było. Było miejsce na ognisko, ruszt, patelnia. Tak sobie myślę, że to miejsce zrobili poławiacze ryb. Łapią sobie ryby i od razu na patelnię… Posiedziałem chwilkę, piwko wypiłem, puszkę zabrałem ze sobą i poszedłem dalej. Po lewej ręce miałem rzekę z kamienistą plażą. Na plaży w oddali dwoje ludzi. Myślę, że mnie nie zauważyli. Byli zajęci sobą ;) . Po chwili doszedłem do rozstaja dróg. Wiem, że musze skręcić w prawo, co właśnie czynię. Na pobliskich drzewach widzę przymocowane kartki. Znaczy się ogłoszenia są jakieś. Podchodzę i czytam pierwszą: „ UWAGA!!! 5000zł nagrody za pomoc w ujęciu sprawcy podpalenia schroniska w… telefon itd.” O kurczę Dziki Zachód mamy w Beskidzie Niskim. Swoją drogą skur.. yn jakiś. Podpalacz jeden. Podchodzę do drugiego ogłoszenia i czytam: „UWAGA. Wypas bydła. W stadzie znajdują się buhaje. Prosimy nie zbliżać się do stada.” Nie powiem zrobiło to na mnie wrażenie. Zwłaszcza, że z pobliskich krzaczorów i lasu dochodzi mnie porykiwanie. Swoją drogą ciekawe, kto odpowiadałby za poturbowanie mnie przez buhaja w lesie? Droga prowadziła wzdłuż potoku, ale z obu jego stron. Co rusz musiałem go przekraczać, a porykiwanie mnie goniło. W końcu wyszedłem z lasu na łąki. Po chwili po lewej stronie zobaczyłem ciekawą murowaną budowlę. Jej podstawa to kwadrat o boku ze 4-5 m. Za to dosyć wysoka była. Obok tej budowli cmentarz stary jest. Za niedalekim płotem widzę jakieś zabudowania, czy wiaty. Wszedłem do murowanej budowli, dzwonu brak. Wszak to pozostałość po dzwonnicy jest. Cmentarz jest zaniedbany. Idę dalej drogą.

Browar
01-02-2009, 21:35
Henek! Ja nie pisałem, że ta rzeka to Wisłok. To Ty sobie tak wymyśliłeś.


No nie,kogo Ty chcesz nabić w balon? ;)
Ponad dzwonnicą są kapitalne,największe jakie widziałem Pola Poziomkowe.Zjazd rowerkiem tamtędy to czysty miód.
Polecam świetną książkę o tamtych terenach "Od Rymanowa do Jaślisk" Potockiego.

WUKA
01-02-2009, 22:49
Fajnie,że przypomniałeś mi fotkami to miejsce.No i do dziś czuję jeszcze gesią skórkę na myśl o tym stadzie i omijaniu go szerokim łukiem z duszą na ramieniu!Z opowieści opiekującego się tą rogacizną,wynikało że żartów nie ma!Sam miał przygody mrozące krew w żyłach.

sir Bazyl
02-02-2009, 20:34
(...)
Ponad dzwonnicą są kapitalne,największe jakie widziałem Pola Poziomkowe. (...)
Jak Horbki były Polańską to ze znajomymi nazywaliśmy ją Poziomkową Górą. I Browarku, chyba te czasy pamiętasz. Później przyszły byki i zeżarły poziomki a na stoku zostawiły efekt uboczny trawienia i teraz łatwiej wdepnąć w marmoladę niż w poziomki :twisted:. Kiedyś wlazłem w to stado i tłumaczyłem im żeby żarły niżej - niby słuchały i patrzyły na mnie z zainteresowaniem, żadnej agresji, ale już w trakcie wykładu niektóre jawnie olewały całą sprawę a reszta też jakoś sobie do serca tego nie wzięła. Od tej pory wołowina coraz częściej gości na moim stole :-D
P.S.
Bertrandzie - ja wiem, że mapa BN na pn kończy się na Dołach Jasielsko-Sanockich, ale kurczę spróbuj uwierzyć, że rzeka po której łaziłeś płynie przez Rzeszów a nie Przemyśl :mrgreen:

joorg
02-02-2009, 21:23
.... Znowu odkryłem piękne miejsce. Januszu! Jak mogłeś zwątpić we mnie? Myślałeś, ze się tak poddam bez walki? Jeżeli czegoś nie znajdę to rezygnuję....
Bertrand , nawet przez chwile nie zwątpiłem w Ciebie. Przecież wiem ,że Wielkopalanie są "oszczedni" :roll: i do tego uparci w dążeniu do celu.
Tylko nie wiedziałem ,że tak "dobrej" mapy używasz.
ps. co raz "cieplej" jest przy Twoim ognisku, dzięki za to.

bertrand236
03-02-2009, 19:59
Po chwili widzę dwa obejścia. Jedno całkiem, całkiem gotowe do przyjęcia gości i drugie spalone. Chyba jest to, to schronisko, co zostało podpalone. Przy jego nędznych resztkach kilka osób się kręci. Wchodzę na teren tego całego. Jakiś młody ciupie. Siekierą ciupie. Podchodzę i mówię mu Cześć. Odpowiedział Cześć i następnie po angielsku powiedział, że to jest tyle, co po polsku umie powiedzieć. Zapytałem się go skąd tu przyjechał, a on ku mojemu zdziwieniu, że z Australii. Boże myślę sobie, te tereny to popularne bardzo są wśród Australijczyków. Kilka lat temu z Jabolem spotkaliśmy dwójkę na rowerach. Na rowerach oni z Portugalii w Bieszczad przypedałowali. Po roku znowu byli w Bieszczadzie, bo się spotkaliśmy, ale wtedy byliśmy już umówieni. Teraz ten tutaj. Szok. Powiedział, ze w chałupie jest Monika. Zanim doszedłem do chałupy Monika przyniosła mi herbatę ze świeżo zbieranej mięty. Oni już sami są w tym miejscu kilka dni. Jak wypiłem herbatę chciałem się pożegnać, bo już mało czasu miałem. Nic z tego. Dostałem obiad. Po obiedzie nieładnie jest od razu wyjść, więc czas mijał na sympatycznej rozmowie. W końcu się zdecydowałem i pożegnałem się. Poszedłem wprost do furtki. Zamknąłem ją za sobą i ruszyłem ścieżką pod górę. Ani wysoka, ani stroma nie była, ale trochę czasu minęło zanim wszedłem na szczyt. A tam Jezusiczku! Jaki stamtąd widok piękny jest!. Siadłem sobie i patrzyłem. Cisza, góra, widoki i ja. Nie wiem, po jakim czasie się opamiętałem, ale sporo go minęło. Wstałem i schodzę tą samą drogą, co tu przyszedłem. Nagle widzę w oddali, ale na mojej ścieżce bydło z dużymi rogami. Od razu sobie ogłoszenie przypomniałem. Robię zdjęcie, tak żeby się bydlądku przyjrzeć. Oglądam na zbliżeniu. Rogi duże, patrzy w moim kierunku no i najważniejsze, między tylnymi nogami nie ma wymion. To, co widzę na pewno nie jest wymionem, chyba, że pojedynczym takim. Zrezygnowałem z tej drogi. Skręciłem w prawo w krzaczory. Matko! Jakie tam krzaczory były. Żałowałem, że maczety jakiejś nie mam. W końcu wyszedłem na łąkę. Bydła nie ma. Wchodzę ponownie w krzaczory cały czas podążając na dół. Wychodzę na łąkę, a tam piekne ruiny kaplicy jakiejś stoją sobie. Zacne miejsce znalazłem. Zapewne kilku z was tam było, ale ja dopiero to miejsce odkryłem. Poszedłem w dół do potoku. Po kładce przeszedłem na drugą jego stronę i poszedłem ścieżką w stronę drogi. Na drodze stoją dwa traktory i coś tam rozładowują, chyba drewno. /Skleroza/. Zapytałem się a raczej upewniłem się, co do kierunku dalszej wędrówki i się pożegnałem. Mozolnie piąłem się pod górę tym razem drogą. Za sobą miałem piękny widok na górę, z której miałem piękny widok na tę drogę. Nagle drogę i całe pole ogradzają zasieki z bardzo mocnego drutu kolczastego. Z dala słyszę traktory. Czekam na nie. Może na stopa się zabiorę. Kiedy nadjeżdżają zdejmuję zasieki i robię drogę przejezdną. Traktorzysta ochoczo mnie zabiera na przyczepę. Przyczepa! Dużo powiedziane. Rura jakaś, na którą usiadłem i która mocno mi się wrzynała w .. Wiecie, w co. Nie powiem. Kawałek mnie podwieźli. Potem wskazali kierunek dalszego marszu i się rozstaliśmy. Schodzę betonowa drogą w stronę Drogi Karpackiej. Droga mało uczęszczana jest z racji dziur i wyboi pomimo, że z płyt betonowych była. Z daleka widzę karawan, który pnie się betonką w moim kierunku. Już się boje o podwozie. Renatka szybko spasowała. Nawet nie nawracała, tylko stanęła i czekała na mnie. Ja schodząc z góry szukałem miejsca, w którym mógłbym zawrócić. Znalazłem. Zostawiłem Renatkę i żonę kuzyna, bo obie panie po mnie wyjechały i delikatnie, na paluszkach pojechałem w miejsce, w którym mogłem zawrócić. Potem, to już bułka z masłem. Zjechaliśmy do asfaltu. Terenówka na miejscowych blachach chciała wjechać na betonkę. Musiała nas przepuścić. Do dziś widzę zdumiony wzrok kierowcy. Tą drogą to terenówka albo ciągnik tylko przejedzie, a tu zadowolony facet wyjeżdża z dwoma kobiałkami na dodatek. I to by było na tyle z tego dnia. Aha jeszcze jedno. Ilekroć Renatka po mnie gdziekolwiek przyjeżdżała zawsze w karawanie miała zimne piwko. Tak było i tym razem….

dziabka1
04-02-2009, 12:24
Ech Bertrandzie... Piszesz o miejscu, które ja kocham bardzo. Za każdym razem, jak jestem, to bardziej.

Grzesiek
05-02-2009, 01:43
Tak wyglądało to przed pożarem, a na byczki trzeba uważać:lol:

bertrand236
05-02-2009, 22:59
...Bertrandzie - ja wiem, że mapa BN na pn kończy się na Dołach Jasielsko-Sanockich, ale kurczę spróbuj uwierzyć, że rzeka po której łaziłeś płynie przez Rzeszów a nie Przemyśl :mrgreen:

No, nie wiem;). Ale zbyt wiele osób w tym tygodniu przy piwku mówiło mi to samo, co TY. Coraz bardziej się zastanawiam, czy aby nie macie przypadkowo racji :lol:.

Dziekuję wszystkim za te "konsultacje" i pozdrawiam

bertrand236
06-02-2009, 23:32
Dzień 13

Jestem zmęczony. Nogi mnie bolą. Pogoda nijaka jest. Po śniadaniu zapada decyzja. Jedziemy na Słowację. Z Komańczy jedziemy na wschód. Niedaleko. Potem skręcamy w prawo i przejeżdżamy przez wieś. Za wsią jest cudowne źródło i kaplica przy nim. Tam zarządzam postój. Chrześniak do kaplicy nie idzie. Nie wiem, dlaczego. Po krótkim postoju jedziemy dalej, znaną na pamięć drogą, która prowadzi do sklepu. Sklep mijamy i pędzimy dalej. Zatrzymujemy się dopiero przy murowanej cerkwi greckokatolickiej pw. Narodzenia Panny Marii z 1826 r. Niezbyt ładna i okazała budowla. Pogoda robi się coraz gorsza. Jedziemy dalej. Następna miejscowość jest celem naszej jazdy. Miejscowość ta nie zrobiła na nas korzystnego wrażenia. Sporo żebrzących brudnych dzieci. Za to na wzgórzu stoi przepiękna, wysoka, murowana cerkiew prawosławna pw. Świętego Ducha Wybudowana została w 1949 r., w starym „ruskim” stylu, jako pomnik ku czci poległym w I i II wojnie światowej. Niestety zamknięta była. Obszedłem ją dookoła i tyle mojego. Weszliśmy też do pobliskiego Muzeum Sztuki Współczesnej, gdzie kupiłem śliczną książkę, album z cerkwiami słowackimi i polskimi. Droga była, ale warto było. Może to nieładne, ale wszedłem na fontannę Andy Warhola. Następnie wróciliśmy do Polski. Oczywiście zakupy zrobiliśmy w znajomym sklepie. Po powrocie do domku wszyscy zalegli w pozycji horyzontalnej. Kiedy przestało padać namówiłem Renatkę na krótki wypad. Podjechaliśmy do miejscowości, którą odwiedziłem ostatnio podczas KIMBU. Poszedłem na cmentarz i miejsce po cerkwi. Poszliśmy też w stronę lasu, ale deszcz znowu zaczął padać. Wróciliśmy do karawanu. Po drodze zatrzymałem się przy miejscowym kościele. Wszedłem do środka, bo otwarty był. Bardzo mały i bardzo skromny jest. Następnie pomimo deszczu postanowiłem znaleźć wodospad. Po przedzieraniu się przez krzaczory i spacerze wezbranym potokiem znalazłem go. Jest on tak ładny, że ściągnąłem doń Renatkę. Kiedy szedłem po Renatkę zobaczyłem, że korytem potoku, po kamieniach idzie młoda niewiasta i niesie małe 2-3 letnie dziecko na plecach. Niewiasta owa obuta była w „klapki”. Jak wyszedłem na szosę to zobaczyłem mężczyznę. Opowiedziałem mu o kobiecie w klapkach, a opowieść moją zakończyłem tak „Na głupotę ludzką nie ma rady”. Gość ten odpowiedział mi, że ta niewiasta, to jego żona osobista jest i idzie z ich dzieckiem. Był oburzony moim stwierdzeniem, bo co jej się może stać? Kiedy mu powiedziałem, że kamienie są śliskie i może się na nich noga omsknąć, kobieta może się przewrócić np. na plecy a dziecko wyrżnąć głową o kamienie, to zrobiło na nim wrażenie… pobiegł do żony. Po powrocie do Komańczy pojechaliśmy na kolację do schroniska i to by było na tyle tego dnia. Aha! Żona kuzyna obmyśliła wycieczkę na dzień następny…

bertrand236
09-02-2009, 11:11
Dzień 14

Po śniadaniu wsiadamy do auta i jedziemy na północny wschód. Jedziemy bardzo niedaleko. Zatrzymujemy się przy zabudowaniach po lewej stronie i dalej wyruszamy pieszo. Idziemy drogą szutrową. Po lewej ręce mamy potok. W pewnym momencie potok zaczął wydawać inny odgłos niż do tej pory. Od razu skręciłem w jego stronę zobaczyć, dlaczego zaczął szumieć. Okazało się, że w tym miejscu tworzy on niedużą kaskadę. Poszliśmy spokojnie dalej mijając po drodze drewniany krzyż przybity do drzewa. Tak idąc, żartując sobie doszliśmy do niewielkiego zabudowania. Okazało się, że jest to pasieka. Droga się rozwidlała. Postanowiłem, ze pójdziemy w prawo. Po kilkudziesięciu metrach droga zrobiła się baaardzo błotnista. Cała moja grupa stanęła i zaczęła się zastanawiać, co dalej. Wiedząc, co będzie dalej od razu poprosiłem Renatkę, żeby po mnie przyjechała do miejscowości, w której Zdzisław Pękalski zrobił w kościele Drogę Krzyżową. Dokładnie sobie nie przypominam, ale tak się rozpędził, że chyba nawet jedną stację więcej zrobił. Po tych konsultacjach z żoną śmiało wszedłem w błoto. Głęboko się nie zapadłem nawet, tak gdzieś do kolana. W tym momencie wiedziałem, co się stanie. Wszyscy spasowali. Idę sam. Po chwili jednak słyszę takie: śluup, śluup. Odgłos łażenia po błocie. Dogonił mnie kuzyn. Dalej już we dwóch przemierzaliśmy przez błoto. Błoto po chwili się skończyło. Przekroczyliśmy potok i wąską ścieżyną przez krzaczory przedzieraliśmy się pod górę. Jeszcze jeden potok i wychodzimy na łąki. Ścieżka, nasza przewodniczka się urwała. Zostawiła nas samopas z łąkami. Gdzieś na środku łąki stoi drzewo. Przedzieramy się do niego. Są tam łąki takie, które lubię, nieskoszone. Znaczy się, że trawy /Marcin pewno wiedziałby, jakie to rośliny, dla mnie to trawy/ sięgają mi, co najmniej do ramion. Trudno się przez nie przedzierać. Dochodzimy do drzewa, a tu szok. Na drzewie stary, bo stary, ale czerwony znak ścieżki spacerowej. Tylko, co dalej? W którą stronę iść? Na łąkach szlak wyznaczają tyczki. Tutaj żadnych tyczek nie ma. Idziemy, a raczej przedzieramy się w stronę lasu. Na jednym z pni znowu jest czerwony znak. Idziemy wzdłuż drzew. Szmat drogi idziemy i znaków nie ma. Wracamy znowu łąkami. Z dala widzimy jakąś postać, która idzie dosyć szybko. Znaczy nie przedziera się. Idziemy, więc w tym kierunku. Co tu dużo mówić? Jary /szczęście, że niezbyt głębokie/, potoki, trawy. Gdzieś po pól godzinie a może dłużej wychodzimy na drogę. Leśną drogę. Siadam zmęczony i upocony na kamieniu. Otwieram plecak i wyjmuje puszkę ze złocistym nektarem. Razem z kuzynem raczymy się jej zawartością. Na drzewach są znaki. Idziemy drogą dalej. Dzisiaj z perspektywy czasu myślę sobie, ze kiedyś w czasach zaprzeszłych szlak, czy ścieżka był wytyczony trochę inaczej i my natknęliśmy się na stare oznaczenia. Po kilku minutach dochodzimy do przedziwnego miejsca. Po lewej strony drogi jest miejsce po cerkwi, na którym stoi nowa budowla sakralna. Bardzo ona skromna i mała jest. Wewnątrz widać sztandary. Po prawej strony drogi jest cmentarz z nowymi grobami. Znaczy się cmentarz jest użytkowany współcześnie. Ludziska kawał drogi muszą tuptać za trumną…

bertrand236
11-02-2009, 19:28
Chętnie bym się od Was czegoś dowiedział na temat tego cmentarza. Spędziłem na nim parę chwil, porobiłem fotografie i poszliśmy dalej. Niedaleko od tego miejsca droga zaprowadziła nas w inne bardzo ciekawe. Jest to baza studencka. Chałupa z paleniskiem w klepisku, ławami i innym sprzętem bazowym. Obok jakiś loszek, albo piwniczka zamknięta na klucz. W bazie było dwoje ludzi. Nie byli oni zadowoleni z naszej wizyty. Nie wiem, dlaczego. Pokazali nam dalszy kierunek marszu i poszliśmy sobie po króciutkim odpoczynku dalej. Powiedzieli na odchodnym, że zobaczymy po drodze bardzo duże marnotrawstwo. Mówiąc to byli bardzo tajemniczy. Ścieżka wyprowadziła nas pod górę na łąki. W przeciwieństwie do tych poprzednich, te były ładnie wykoszone. Nie dość, że ścieżka ładna to obok łąka prawie jak boisko piłkarskie. Za to widoczki, im wyżej tym ładniejsze. Palce lizać. Z naprzeciwka pojawili się jacyś ludzie, ale przeszli bez słowa. Z daleka widzimy na szczycie betonowy trójnóg. Już wiem, o co chodziło z tym marnotrawstwem. Otóż na szczycie i obok niego są poukładane w pryzmy około 4 m wysokie bele z siana. Leżą i gniją. O.K. Czy aby na pewno marnotrawstwo. Może prawa ekonomii porąbane tu zadziałały. Uni znaczy Unia dopłacają jakiś grosz od hektara wykoszonej łąki, pod warunkiem, że siano jest zebrane. Natomiast z sianem tym nie ma, co zrobić. Kupca nie ma, a jak już jest, to koszty transportu są tak wysokie, że nie opłaca się kupować. Więc leży i gnije sobie. Przynajmniej tak to sobie wytłumaczyliśmy. Wierzcie mi, że z tych pryzm widok jest imponujący na wszystkie strony świata, bez względu ile ich jest. Tam też był zasięg i mogłem poinformować Renatkę, o której ma podjechać z piwkiem. Polną droga poprzez łąki schodziliśmy w dół. Znowu jakaś pasieka się znalazła przy drodze. Jak już doszliśmy prawie do Drogi Karpackiej to okazało się, że mamy problem, bo drogę przecina szeroki i bardzo wartko płynący potok. Nie takie przeszkody już pokonywałem, więc i z tą sobie poradziliśmy. Doszliśmy do asfaltu w najniższym punkcie wsi. Renatka musi już być, ale chyba w innym jej punkcie, a tu zasięgu telefonicznego niet. Idziemy pod górę asfaltem. Idzie się fatalnie. W pewnym momencie Kuzyn woła do mnie mam zasięg. Siadamy w rowie i czekamy. I to by było na tyle tego dnia. Super wycieczka i super, że troszku pobłądziliśmy…

Browar
11-02-2009, 19:50
Taaaa...tygrysy lubią to najbardziej.Czuję zapach tych łąk-bezcenne w lutowy wieczór.

paszczak
11-02-2009, 20:09
tygrysy lubią to najbardziej
Oj, lubią, lubią...świetnie się podąża za bertrandem.


Czuję zapach tych łąk-bezcenne w lutowy wieczór.
Racja, ale wiecie co? Skoro wieczór lutowy to patrząc na te przestrzenie wręcz nieograniczone, czy to na fotkach bertranda czy własnymi oczętami niedawno zobaczone...wzdycham do zimy,której nie było i narciarskich wycieczek w tamtejszych stronach wciąż niewykonanych.
No dobra, już wracam na swoje miejsce w drugim rzędzie tj.kręgu by zaczekać na c.d. ;)

Basia Z.
11-02-2009, 22:48
Chętnie bym się od Was czegoś dowiedział na temat tego cmentarza.


Czy to czasem nie ten cmentarz, gdzie zmarłym przebijano serca osinowym kołkiem aby po śmierci nie zamienili się w upiory ?

A przez te błoto przejechałam kiedyś rowerem !

Błoto jest tam wieczne i niezniszczalne.

Pozdrowienia

Basia

Piotr
12-02-2009, 00:04
Czy to czasem nie ten cmentarz, gdzie zmarłym przebijano serca osinowym kołkiem aby po śmierci nie zamienili się w upiory ?
Niezupełnie, tamten jest/był kawałek niżej.

Henek
12-02-2009, 10:31
Bertrand !
Jak już trafiłeś w tą dolinkę to nie kusiło Cię o odszukanie źródła z wodą mineralną ?
Może jest lepsza od złocistego napoju ?
W sumie takich źródełek jest w Bieszczadach tylko kilka.

bertrand236
12-02-2009, 23:00
Teraz mnie kusi. W sierpniu nic nie wiedziałem o źródełku. :( Dlatego TAM zawsze się wraca.
Pozdrawiam

bertrand236
15-02-2009, 17:05
Napięcie wyborcze rośnie! Wygląda na to, że jest niewiele osób, tak stałych w uczuciach i swoim wyborze, jak ja. W tej turze zdania nie zmienię. Aby jednak choć na chwilę oderwać Was od tych najważniejszych od roku wyborów zammieszczam opis kolejnego dnia. Będziecie trochę zawiedzeni ale urlop, to nie tylko codzienne przedzieranie się przez chaszcze i błoto...

Dzień 15

Przeprowadzka. Jedziemy do Zawozu. Oczywiście robimy to pomału z powagą. Po drodze zatrzymujemy się w Cisnej. Rysiek opowiada o Bieszczadzkich Aniołach, których dzięki Bogu i partii udało nam się nie widzieć. Obok Atamanii stoi fajna Kapliczka Pamięci. Część kapliczki jest dłuta Zdzisława Pękalskiego. Możecie powiedzieć, że obciachowa ona jest, ale mi ona nie przeszkadza. Obok Atamanii kupujemy jakieś pamiątki, ale nie te z Chin. Następnie kawa miętową w Herbaciarni. Potem obiad w Zaciszu. Dojeżdżamy w końcu do Zawozu. Danusia i Krzysztof witają nas prawie jak rodzinę. Zawsze chętnie tam jedziemy. Mieszkamy w odremontowanym domu dla turystów. Na dole 5 pokoi dwuosobowych i wspólna kuchnia i jeszcze jakieś pokoje na piętrze. Obok zadaszone miejsce na grilla. Super to zrobili. Ponieważ jest strasznie gorąco idziemy nad wodę. Renatka chrześniak i ja zażywamy kąpieli. Wracamy na pokoje. Rozpakowujemy się i pod dachem bez grilla grzejemy. Co grzejemy niech zostanie naszą tajemnicą…

bertrand236
18-02-2009, 22:22
Dzień 16

Jest pochmurnie, parno i gorąco. Po śniadaniu ładuję ekipę do karawanu i jedziemy. Ja wiem dokąd, Renatka wie, a reszta nie wie. Na pierwszej krzyżówce skręcam w lewo. Jedziemy drogą niedawno wyremontowaną. Po pewnym czasie skręcam w prawo. Mijam wypał, a potem odgałęzienie do WIELKIEJ posiadłości. Ta posiadłość mnie od jakiegoś czasu wkurza. Olbrzymi obszar Bieszczadu za murem i siatką. Z żadnej strony nie wejdziesz tam… Jadę dalej, niżej i niżej. W końcu przy odgałęzieniu w prawo zostawiam karawan przed szlabanem. Napis głosi, ze teren prywatny, a ktoś mi mówił, że jak wjadę, to mogę się zdziwić przy wyjeździe. Często szlaban jest w takim wypadku na kłódkę zamykany. Dalej idziemy więc pieszo szutrową drogą najsamwpierw pod górę. Renatka opóźnia marsz, bo obżera się jeżynami. Pełno ich tutaj. Po chwili w miarę podchodzenia pod górę przed nami roztacza się coraz ładniejszy widok. Łąki, góry, woda. Droga prowadzi delikatnie w dół do wypału. Zaraz za nim skręcamy w lewo. W prawo na śliczny cmentarz nie prowadzę. Pomyślałem sobie, ze wszyscy mamy mapy i możemy z nich wyczytać, co jest nieopodal nas. Może to i nieładne było, ale najlepszym się zdarza. Podążamy dalej drogą. Ona skręca w prawo, więc my też. Tuż przed bramą taką bez bramy skręcamy w prawo. Dalej drogą wychodzimy na łąki. Z daleka obserwujemy dom, który tam stoi. Miejsce naprawdę zacne ale chyba tylko na lato. Zimą hektary do odśnieżania, aby się wydostać. Dalej prowadzę na przełaj przez łąki. Tak na pamięć. Pamięć mnie jednak trochę zawodzi i nie wiem, w którym miejscu mam zejść. Schodzę sam na pałę i z dołu znajduję ścieżkę, którą wracam po resztę. Renatka i ja znaliśmy to miejsce, ale dla reszty było to dużym zaskoczeniem. Byliśmy w posiadłości Króla Włóczęgów. Króla nie było. Może i dobrze… Obszedłem całe królestwo i wróciłem do reszty. Potem spokojnie tą samą drogą wróciliśmy do karawanu. Na obiad pojechaliśmy do Polańczyka. Obiad jak zwykle w Polańczyku u Pani Leszkowej, a deser i MUZYKA u Pana Leszka. Takiej muzyki nie usłyszycie nigdy w Bieszczadzie.

I jeszcze jedna refleksja z tego dnia. Była to niedziela. Tak myślę. Niedziela kończąca sierpniowy łikęd. Jakiś kretyn w tym wydał zgodę na zorganizowanie w tym dniu wyścigu rowerowego. 90% ludzi, którzy przyjechali tego tygodnia w Bieszczad między innymi na Anioły, tego dnia chciało wyjechać. A tu dupa. Droga wyjazdowa z Bieszczadu zamknięta, bo się Herosi na rowerach ścigają. Korek stał od Polańczyka do Wołkowyi. Wyobrażacie sobie to? A ten kretyn, co wydał zgodę na wyścig w tym dniu sobie tego nie wyobraził….Szkoda, że nie słyszał tego, co mówili, ci co w korku stali, a do domu mieli kilkaset kilosów

WUKA
18-02-2009, 22:43
Do Twojego zdjęcia nr 7 fragment mojego wiersza :

"Niczym złoto,dąb błyszczy
posród wodnej krainy.
Daj mi jeszcze raz, Panie,
takie urodziny"

...bo były niezwykłe i niepowtarzalne (chyba!)

bertrand236
18-02-2009, 22:50
Myślę, że te strofy bardziej pasują do zdjęcia 8. Dziękuję.
Ale to zależy od interpretacji. Chyba mi Pan da. Teraz uwaga. Urodziny mam 11 maja. Jadę w tym roku w tym czasie z Renatką. I to Ona mnie namówiła. Dokąd jadę nie muszę pisać.
Pozdrawiam

WUKA
18-02-2009, 22:55
Nie,no dąb jest na nr 7 i lśnił w słońcu jak złoto a król goscił malinową naleweczką .Moja opowieść jest dłuuuga z pobytu TAM.A szlaban czasem "robi"przykre niespodzianki,niestety.A tośmy są BYKI!!

bertrand236
19-02-2009, 15:10
Zdjęcie w istocie siódme w kolejności, ale nazwa zdjęcia 8.jpg i stąd to nieporozumienie :)
Pozdrawiam

bertrand236
23-02-2009, 15:38
Cosik towarzystwo senne przy tym ognisku jest. Nikt się nie odzywa… A może winko z Miśkiem zadziałało?

Dzień 17.

Poranek budzi nas ciepły i słoneczny. Umawiamy się przy śniadaniu, że wyruszamy we dwa samochody. Najpierw jedziemy do miejscowości, w której stoi Kapliczka Pamięci. Tam robimy zakupy odwiedzamy Pracownię Ikon, z której jak zwykle ciężko się wychodzi ze względu na gościnność domowników. Krótka rozmowa z Bardem Bieszczadu i jedziemy do Baligrodu. Mam ochotę zobaczyć jak wygląda kirkut po pracach wykonanych tego roku. Ni i jestem pod dużym wrażeniem. Ci, którzy pracowali na kirkucie, a pracowali jak zwykle społecznie wykonali kawał DUŻEJ roboty. Odkrzaczono cmentarz na takiej powierzchni, że nie myślałem, iż on jest taki duży. Odnowiono sporą liczbę macew. Widok iście imponujący. Po wyjściu z kirkutu rozdzielamy się. Kuzyn z rodziną jadą w swoją stronę, a my z Renatką w prawo. Po drodze zatrzymujemy się przy ślicznej kapliczce, którą setki razy mijałem, bez zwrócenia na nią uwagi. Za kapliczką ileś tam metrów oczywiście skręcam w prawo. Najpierw droga asfaltowa, a potem szutrowa. Szutrowa i dziurawa. Ileż to razy karawan ją już pokonywał? Na rozwidleniu dróg skręcam w prawo i dalej jadę przed siebie bacznie wypatrując. Nie zwierza, bardziej samochodu. Niestety parking pusty jest znaczy nikogo nie ma, tam gdzie myślałem. Dalej na nogach do chatki. Istotnie pusta stoi. Sprawdziłem czystość, wpisownik i wróciliśmy do karawanu. Ruszam i po kilkuset metrach staję. Droga zatarasowana dużą ciężarówką jest. Chłopaki kończą ładowanie metrówek na pakę. Grzecznie się pytam: - kiedy odjedziecie, bo się nie przecisnę? Odpowiedz, którą usłyszałem po prostu mnie rozwaliła: - Panie my nie wiemy. Kierowca sobie poszedł poszukać miejsca gdzie można zawrócić. Duża ciężarówka + duża przyczepa. Niewiele myśląc zawróciłem i pojechałem szukać kierowcy. Znalazłem go i przywiozłem do auta. Po drodze powiedział, ze jest tu pierwszy raz i nie myślał, że tu taka droga jest. Uśmialiśmy się z Renatką i pojechaliśmy dalej. Kiedy droga się skończyła to skręciłem w prawo. Oj jak Renatka tej drogi nie lubi… Mijamy wypal po prawej i cały czas pniemy się pod górę. Nagle po wyjechaniu zza zakrętu widzę ciężarówkę. Inną co prawda, ale równie skutecznie blokująca drogę. Chłopaki zwijają się jak w ukropie. Pot się z nich leje. Jesteśmy pełni podziwu. Już po 20 minutach są załadowani i odblokowują drogę. Jedziemy dalej. Mijamy Błękitną Rapsodię, a raczej to, co z niej zostało. Powoli i mozolnie pniemy się w górę. Renatka się zastanawia, co zrobię gdy z góry pojedzie coś dużego.. Nic jednak nie jechało. Zajeżdżam na sam szczyt drogi, nie góry. Droga się znowu rozwidla. Ja jadę w prawo. Wiem i nie musicie głośno tego mówić. Wiem, stał tam. Widziałem go. Droga po paru kilometrach poprowadziła mnie do wsi. Na rozwidleniu skręciłem w kierunku domu bacy. Tego, co oscypki robi. Teraz to on chyba, co innego robi, bo oscypki, to tylko w Tatrach się wyrabia…Skręciłem i stanąłem. Drogę tarasowała ciężarówka. Trzecia tego dnia już. Grzecznie się pytam: Panie a długo to potrwa? A on na to odpowiada pytaniem na pytanie: A dokąd pan jedzie? Odpowiedziałem, że…. Gość kazał mi zawrócić. Powiedział, ze na tej drodze to szkoda podwozia. Zapytałem go: Panie, a przez wodę przejadę? Przejedziesz, przejedziesz usłyszałem. Ucieszyłem się, bo nigdy tą drogą jeszcze nie jechałem. Droga okazała się super. Bez dziur. Tylko nam rzeka przez drogę płynęła. Nie żeby tam raz. Ona płynęła cztery razy. Cztery razy karawan przez bród przejeżdżał. Raz jak zobaczyłem betonowe płyty porozrzucane naokoło, to troszkę zwątpiłem, ale karawan sobie poradził. Renatka tylko jakaś taka blada się zrobiła. Po przejechaniu rzeki zatrzymałem się w pobliżu Pola Biwakowego. Pole to jest oznaczone i z daleka już człowiek wie, kto może na nim przebywać. Toż to teren Naszego kolegi forumowego i przesympatycznej małżonki jego. Nie bierzcie tego dosłownie. Oni tam po prostu od „ho, ho, ho, a może i dłużej” przyjeżdżają w to miejsce świętować. Nie będę zdradzał, co świętują, ale okazja do świętowania z roku na rok jest coraz dostojniejsza. Oczywiście są na miejscu. Jakże by inaczej. Wypijamy i zjadamy, „czym chata bogata” i rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy. Czas leci zbyt szybko. Nadeszła pora pożegnania. Umawiamy się na następny rok i odjeżdżamy. Już nie przez wodę. Jedziemy prosto. W pewnym miejscu zawsze staję i… nic z tych rzeczy. Podziwiam wspaniały widok na rzekę. Dojeżdżam w końcu do Drogi Karpackiej. Skręcam w prawo. Mijam nie zatrzymując się nową cerkiew po lewej i grób Jędrka. Wracamy naokoło na nocleg. Po drodze zatrzymujemy się u miejscowego rzeźbiarza, malarza i przede wszystkim gawędziarza. Oglądamy nowe dzieła i jedziemy dalej. Teraz tylko kolacja w Polańczyku u Pani Leszkowej i kawa u Pana Leszka. Na noclegu kuzyn wita mnie zimnym piwkiem. I tak minął kolejny dzień. Bez chodzenia tym razem. Ale jeden z milszych dni tego urlopu….

paszczak
23-02-2009, 15:54
Cosik towarzystwo senne przy tym ognisku jest. Nikt się nie odzywa… A może winko z Miśkiem zadziałało?

Nieśmiało wyłaniając się z nieco ocienionego drugiego kręgu paszczak melduje się na posterunku!

Browar
23-02-2009, 16:16
Bertrand,widzę żeś nawiedził najfajniejszą drogę,he he. A NIM się nie przejmuj,witaj w klubie.Na dole,jakbyś skręcił w górę rzeki,to zamiast brodów napotkał byś największe,przejezdne kałuże.Jak jechałem to woda zamykała się nademną.Budziłem później należyty szacun pięknie obłoconym włącznie z dachem autkiem.Tam gdzie podziwiałeś widok jest osuwisko.Podczas wykonywania drogi wielokrotnie się osuwało,raz z przejeżdżającym kokumem który to wylądował w rzece(kierowcy nic się nie stało).Uwielbiam tą dolinę.

bertrand236
23-02-2009, 16:21
To nie był mój pierwszy raz. ;) przynajmniej z góry na dół. Zawsze jednak skręcałem w górę rzeki. Teraz będzie inaczej. ON tylko ma za zadanie tam być, to i jest... :-)

Henek
23-02-2009, 21:23
A to zdjęcie ostatnie ... gdzie robiłeś za świętego (chłe, chłe !!)
to gdzie ono jest ?

bertrand236
23-02-2009, 21:37
Może ktoś z Was wie, gdzie jest taki uroczy kibelek?
Pozdrawiam

bertrand236
24-02-2009, 10:21
Nikt nie wie? Lucyno! Ty też nie wiesz? A "toście" mnie zaskoczyli. Chyba to zdjęcie do bertrandowych zagadek wsadzę.
Pozdrawiam

długi
24-02-2009, 21:56
Oj Bertrandzie! Obudziłeś miłe wspomnienia. Mam nadzieję, że i w tym roku zawitacie do nas na skromny żołnierski poczęstunek.
Pozdrawiam
Długi

joorg
24-02-2009, 22:07
.....
Dzień 17....
Ale jeden z milszych dni tego urlopu….

Super się czyta Ciebie, wiedząc gdzie wędrowałeś.:lol:
Czy dzień 17 znaczy 17 sierpień ?? bo 17-tego też tam byłem i naszego Szanownego Kolegę forumowego pluskającego się w Osławie też widziałem ,przejeżdżając brodem.
Może minęliśmy się, my pierwsze "zaliczyliśmy" brody z butami w rękach, a nastepnie dopiero autkiem.
A czy tam wstąpiliście ?(zdjecie nr 4)

bertrand236
24-02-2009, 22:37
Oj Bertrandzie! Obudziłeś miłe wspomnienia. Mam nadzieję, że i w tym roku zawitacie do nas na skromny żołnierski poczęstunek.
Pozdrawiam
Długi

Ba! Nie może inaczej być. I nie mów nic o skromności, w 2007 był pyszny tort. Przywieziemy bąbelki i schłodzimy je w lodówce.

bertrand236
24-02-2009, 22:41
Super się czyta Ciebie, wiedząc gdzie wędrowałeś.:lol:
Czy dzień 17 znaczy 17 sierpień ?? bo 17-tego też tam byłem i naszego Szanownego Kolegę forumowego pluskającego się w Osławie też widziałem ,przejeżdżając brodem.
Może minęliśmy się, my pierwsze "zaliczyliśmy" brody z butami w rękach, a nastepnie dopiero autkiem.
A czy tam wstąpiliście ?(zdjecie nr 4)
17 dzień nie znaczy 17 sierpień. Uważni czytelnicy mogą się doczytać dat...
Skleroza mnie wali albo za mało mam we krwi tego, no... znowu zapomniałem. Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie zrobiłeś zdjęcie 4.
pozdrawiam

joorg
24-02-2009, 23:18
.....
Skleroza mnie wali albo za mało mam we krwi tego, no... znowu zapomniałem. Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie zrobiłeś zdjęcie 4....

No tak , za mało we krwi masz.... cholesterolu.Wiesz, ja też nie moge sobie przypomnieć gdzie zrobiłem to zdjecie nr 4 . ;)

ps.A o czym my to rozmawialiśmy :lol:,Bertrandzie ?

Anyczka20
24-02-2009, 23:31
W sumie nie było mnie u niego ze 2 lata, ale kibelek zapewne stoi u Pękalskiego w Hoczwi.

Recon
24-02-2009, 23:51
W ostatnie lato przez ten drugi bród nie dało się przejść... była za duża i za silna woda. Terenowy z Zakładu Energetyki też się wtedy wrócił.

bertrand236
24-02-2009, 23:54
W sumie nie było mnie u niego ze 2 lata, ale kibelek zapewne stoi u Pękalskiego w Hoczwi.
:smile: Masz rację. Wpadnij do niego, jak będziesz w Hoczwi. Sporo się zmieniło przez dwa lata.
Best regards ;)

bertrand236
24-02-2009, 23:56
W ostatnie lato przez ten drugi bród nie dało się przejść... była za duża i za silna woda. Terenowy z Zakładu Energetyki też się wtedy wrócił.

W sierpniu tam byłem, to chyba lato jest? :lol: Wiem, wiem lato jest długie.
Pozdrawiam

bertrand236
27-02-2009, 23:28
Wieczorem grillujemy. Jak mięsko robi się dopieczone, dołączają do nas sąsiedzi. Bez żadnych skrupułów oznajmiają, że są głodni. Przynieśli ze sobą flaszki, ale oni są już prawie ugotowani. Jest z nimi pewien miejscowy /znaczy się Bieszczadzki/ notabl. Konsumujemy karkóweczkę i popijamy, bo pikantna jest. Bardzo pikantna, to często popijamy. Mięsko było tak pikantne, ze jeden z sąsiadów się rozebrał. Nie całkiem, tylko od pasa w …. górę. Ciemno już było i chłodno. Żal mi się chłopa zrobiło i przyniosłem mu mój osobisty sweter, bo swoje rzeczy gdzieś zapodział. W końcu zagrycha się skończyła reszta jeszcze została… Mimo wszystko poszliśmy spać.
Zapewne się zastanawiacie, o co mi chodzi z tym swetrem.. Ognisko dogasa, to i chłodno się przy nim zrobiło.

trzykropkiinicwiecej
28-02-2009, 15:02
...i pewnie z grilla fotek nie będzie? ;-)

bertrand236
28-02-2009, 18:58
Z tej imprezy nie moze być. Za dużo się działo.... ;)
Pozdarwiam

vm2301
28-02-2009, 21:57
Możesz Bertrandzie czarne paski na oczy nakleić i git:)

A wtedy osoby będą anonimowe: jakis gość w kapeluszu, jakiś w moro itd...

Pozfdrawaim:)

Pozdrawiam:0

Pozdrawiam:)

...ależ to piwo dzisiaj ciężkie;)

Henek
28-02-2009, 23:16
czy wówczas przychodzi poezja ?


Bez wojny wódkę pijemy
Za zdrowie na śmierć
Przeoczeni w spisie tragedii
Szczęśliwi upici niewierni

bertrand236
02-03-2009, 11:35
Przychodzi, Henek. Przychodzi!!!


Dzień 18.

My wstajemy dosyć wcześnie /jak na ranek po imprezie/, sąsiedzi jeszcze śpią. Po śniadaniu wyruszamy karawanem. Małą obwodnicą poruszamy się w kierunku wschodnim. Oczywiście wiem, ze droga na pewnym odcinku jest nieprzejezdna, ale aż tak daleko nie wybieram się. W pewnym momencie skręcam w prawo na piękną drogę z płyt betonowych. Droga niezbyt szeroka pnie się ostro pod górę. Kiedy przed szybą mamy tylko niebo słyszę pytanie z tylnego siedzenia: „Boże, a co będzie jak z przeciwka coś pojedzie?”. Tez się kiedyś nad tym zastanawiałem, ale stwierdziłem, że problemy są po to, aby je przezwyciężać, a nie, aby je wymyślać. Po małej chwili znajduję miejsce, w którym mogę zatrzymać karawan, tal, że nawet ciągnik obok spokojnie przejedzie. Jest gorąco. Wysiadamy i dalej idziemy pieszo. Drogę zagradza nam potok i to dosyć szeroki. Szybko, żeby górą się do butów nie nalało przechodzę na drugą stronę. Renatka zdejmuje buty i zakłada swoje białe tenisówki. W tenisówkach przechodzi. Reszta stoi na brzegu i myśli. W końcu kuzyn z żoną i chrześniakiem są również na tym brzegu. Mówię im, że to dopiero początek. Patrzą na mnie z niedowierzaniem. Po chwili dochodzimy do …. Tak do potoku. Tym razem trzeba go pokonać po betonowych płytach. Nie lubię łazić po takich płytach, bo zawsze są obrośnięte czymś zielonym. Marcin zapewne potrafi powiedzieć, czym, ja mogę tylko powiedzieć, ze to jest śliskie. Tym razem woda sięga wyżej. Idę przez ten bród wolniej /ślisko/ i trochę wody mam w butach. Zaraz za brodem skręcam w prawo. Drogę zagradza mi pastuch. Sprawdzam, czy aby jest uzbrojony w coś. Ale nie to łagodny pastuszek, który nikomu nic złego nie uczyni. Idziemy przez łąkę, po lewej mamy jakieś zabudowania, a po prawej potok. W końcu łąka się kończy. Znowu musimy powalczyć z niegroźnym pastuszkiem i jesteśmy nad brzegiem potoku. Tłumaczę wszystkim oprócz Renatki, bo ona doskonale zna ten teren, że teraz jakieś 200 metrów potokiem trzeba iść. Ruszam pierwszy z kamienia na kamień podpierając się kijkami trekingowymi. Takie kijki to naprawdę dobra rzecz. Powoli wypatrując kamieni w potoku idę naprzód. Uważam, żeby woda mi się do butów nie nalewała. W końcu dochodzę do celu naszej wędrówki. Ja na jednym brzegu, cel na drugim. Pod skałą dosyć duża grupa ludzi. Młody jegomość mówi mi, że musze iść swoim brzegiem dalej, bo tu jest zbyt głęboko. Powiedział dokładnie, dokąd woda sięga, ale nie będę jego słów cytował, bo nieletni może to czytają. W końcu znajduję odpowiednie miejsce, zdejmuję buty, które przerzucam na drugi brzeg i sam przechodzę przez potok. A tak swoją drogą zauważyliście to, że rzeka, potok, czy inny ciek wodny zawsze ma dwa drugie brzegi. Obojętnie, na którym się stoi ten po przeciwnej stronie jest drugi. Siadam sobie na kamieniu w słońcu i się suszę. Powoli dociera moja grupa, a ludzie, którzy tu byli przede mną odchodzą. O dziwo miejsce to nie jest zaśmiecone. Jestem tu któryś raz i zawsze było tu dużo śmieci. Tym razem jest inaczej. Pozostajemy tu sami. Odpoczywamy /tylko, po czym?/, żartujemy robimy fotografie. Słowem sielanka. W końcu proponuję dalszy spacer. I co? Nikt nie wyraża ochoty iść ze mną. Zwłaszcza, ze trzeba się wspiąć na górę. Umawiam się na konkretna godzinę przy karawanie i wyruszam. Ścieżka jest naprawdę stroma, ale po 2-3 minutach jestem na górze. Tam czeka na mnie nagroda w postaci przepięknych łąk. Szkoda tylko, że są wykoszone. Postanowiłem powałęsać się trochę po łąkach, a potem odnaleźć miejsce, w którym stała cerkiew, co teraz w skansenie stoi. Pogoda piękna, widoczność cudowna, żyć nie umierać. Teraz zacząłem żałować, ze dwoma samochodami tu nie przyjechaliśmy. Mógłbym tu do wieczora być. Wbijam kijki w ziemię i zawieszam na nich aparat. Próbuję sam sobie zrobić zdjęcia z takiego statywu.

vm2301
02-03-2009, 15:01
Jam myślał przy okazji mojej ostatniej tam wizyty, by ten potok przejechać...i pewnie dałbym radę, bo w listopadzie zbyt głęboko nie było, ale dalej młócili drzewa, ładując je na traktorową przyczepę, a wyminąć już się nie da. Przejść było trudno...ale uprzejmi panowie pracujący tam przepuścili mnie i inwentarz.

Tak więc dobrą decyzją było pozostawienie auta kole strumyka.

A co autostrady po płytach, to jedzie się elegancko;)

Łąki i mnie wpadły w oko, posiedziałem tam trochę i warto było, bo zaś skrajem lasu łanie jakoweś, czy inne bydlę galopowało....w dość dużej liczbie.

Pozdrawiam:)

marcins
02-03-2009, 19:05
Jak tam byłem ostatnio razem z Ewą to śmiało przeprowadziła nasz czerwony wóz przez obydwa brody, ale nie kazdy ma amfibię ;)

vm2301
02-03-2009, 21:33
Naczytał się albo naoglądał Pana Samochodzika i teraz szaleje...hehe;)

bertrand236
02-03-2009, 21:34
Jak uważnie słuchasz przy ognisku, to wiesz, ze karawan wjeżdża prawie wszedzie. /Ważne żeby trumna była odpowiednio dociążona ;) /.Wtedy się nie dało..
Cieszę się Marcinie, że tak uwaznie słuchasz. W następnym odcinku będzie coś z Twojej branży. Moze nawet fotkę podrzucisz?
Pozdrawiam

socha
04-03-2009, 16:06
jestem tu nowy , kapitalny ten watek

bertrand236
04-03-2009, 21:45
Witaj na forum. Dziękuję :-) Przy ognisku jest dużo miejsca. Starczy i dla Ciebie.
Pozdrawiam

bertrand236
09-03-2009, 17:18
Spróbuję rozdmuchać. Mam nadzieję, że żar jeszcze się tli….


Chodzę po łąkach i szukam miejsca, w którym mogła stać cerkiew. Idę w tym kierunku. W wąskim zakrzaczonym przesmyku pomiędzy łąkami spotykam istotę ludzką w postaci chłopa. Oboje jesteśmy lekko wystraszeni sobą, a zarazem zdziwieni, że ktoś oprócz nas ty jeszcze chodzi. Wskazał mi miejsce gdzie jest cmentarz. Nic się ono nie różniło od moich przypuszczeń. Zrobił mi fotkę, życzyliśmy sobie miłego dnia i rozstaliśmy się. Olbrzymie łąki, po których chodziłem są strzeżone przez tego samego pasterza, co poprzednio był. Teraz też wchodząc na cmentarz musiałem z nim trochę ponegocjować. Cmentarz jeszcze bardziej zarośnięty niż ten w Studennem. Ciężko się przez krzaczory było przedzierać. Odnajduję krzyże, nie odnajduję podmurówki po cerkwi. Za bardzo zarośnięte tu jest. Wychodzę znowu na łąki, bo czas dołączyć do swojej grupy. Na łąkach przeżuwa małe stado bydła. Kiedy podchodzę bliżej gwałtownie podrywa się jedna sztuka – byk. Patrzę naokoło a tu drzewko jedno liche tylko stoi. Byczek sobie z nim poradzi bez problemu. Powoli ciągle patrząc na zwierza omijam stado dużym łukiem. Zwierz też przez dłuższą chwilę patrzył na mnie. A może spotkany jakiś czas temu jegomość to tych zwierząt dogląda się zastanawiam. Szybkim krokiem dochodzę do brodu, przez który tym razem przechodzę suchą nogą. Naprzeciwko mnie idzie leśniczy i w ręce ma coś, co mnie mocno zaintrygowało Marcin teraz będzie miał ubaw. W rękach leśnika było coś o długości około 30 cm, co się wiło trochę jak wąż. Nie byłbym sobą jakbym nie zapytał, co to jest. Leśniczy się uśmiechnął i podszedł do dłużyc, które tam leżały. Każdy z was zapewne widział oznakowane drewno w lesie. To, co miał leśniczy w rękach, to były te oznaczenia właśnie, tylko powkładane jedno w drugie. Pośmialiśmy się z leśniczym, on próbował mi wskazać ciekawe miejsca, które powinienem zobaczyć. Grzecznie odpowiedziałem, że je zobaczę i się rozstaliśmy. W miejscach wskazanych przez leśniczego byłe kilka razy… Szybko przechodzę przez potok i po chwili jestem przy karawanie. Wszyscy są źli, choć tego nie mówią, bo się znacznie spóźniłem. Wsiadamy do karawanu i wracamy w stronę naszego noclegu. Po drodze zatrzymuję się na posesji jednego gościa. Potocki opisał go w swojej książce jako Zakapiora i to w pierwszym wydaniu. Jaki on tam Zakapior? Przesympatyczny jegomość, który maluje. Maluje, co popadnie: obrazy i ściany. U nas w domu w Poznaniu tez wiszą jedno dzieła. Zawsze przejeżdżając przez tą miejscowość wstępujemy z Renatką do jego pracowni. Obejrzeliśmy wszystko, to, co ostatnio zmalował, pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej. Jeszcze tylko wizyta w pobliskim sklepie spożywczym i wizyta na cmentarzu. Kilka zdjęć i wracamy do naszych gospodarzy. Tym razem postanawiamy coś przekąsić w pobliski barze, który chyba się zwie „Ostatnia deska ratunku”. Nie powiem, najedliśmy się. Jak na taki przybytek, to nawet smaczne było. Każdy z nas jadł, co innego i nie narzekał. Po powrocie na kwaterę stwierdziliśmy, ze sąsiadów nie ma. Mój sweter leżał sobie na trawie, to go zabrałem do pokoju. Poszliśmy troche popływać na wodzie. Równiez we wodzie popływałem. Wieczorem już ciemno było sąsiedzi się pojawili. Widać było, że czegoś szukają. Chodzą z czołówkami na głowach wkoło domu kilkakrotnie. W końcu położyli się spać…..

marcins
09-03-2009, 20:08
Ów gajowy niósł wkład z ponumerowanymi płytkami do cechowania drewna. W komplecie jest jeszcze specjalny magazynek z podajnikiem i młotek z cechówką.

bertrand236
09-03-2009, 20:45
Dziękuję.

tomas pablo
09-03-2009, 22:20
...ech, fajniutko tak posiedzieć przy tym ogieńku w tą upierdliwą,grypowo-zimną porę..powspominać..posłuchać....
dzięki 8-)

bertrand236
09-03-2009, 22:27
A proszę bardzo!

bertrand236
15-03-2009, 23:13
Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie. Dlatego dokończę swoją opowieść w tym miejscu, bez względu na wszystko.

Wstajemy rano, a sąsiadów już nie ma. Wyjechali na dobre. Czyli nie ważne dla nich było, czy oddadzą mi sweter, czy nie. Są ludzie i parapety. Teraz wiem skąd się wzięła dziwna nazwa ludzi z pewnego miasta wojewódzkiego.
Jest upał, cholerny upał… Tylko ja mam ochotę się powłóczyć po górach. Reszta ma na myśli leżaczek, wodę i temu podobne przyjemności. Powiem tak, na jedynie słusznej mapie Bieszczadu w pewnym miejscu są zaznaczone skałki. Mam zamiar je odszukać. Dojeżdżam do małej szosy i jadę w lewo. Przed mostem skręcam w prawo i po kilkuset metrach się zatrzymuję. Wysiadam z karawanu jak do piekarnika jakiegoś. W sklepie/kiosku kupuję zimny nektar chmielowy. Jadę dalej. Przejeżdżam przez ten most, co kilka lat temu był zaspawany. Za mostem zostawiam karawan, wypijam nektar i dalej idę pieszo. Idę wzdłuż brzegu rzeki w dół jej biegu. Droga, jak droga. Widać, ze nie jest ona uczęszczana, bo pozarastana jest. Wypatruję ścieżki prowadzącej w prawo, pod górę. Jakoś jej nie widzę, a może i nie chcę jej znaleźć. Gorąco jest. W końcu znajduje coś na podobieństwo ścieżki. Idę tą drogą pod górę. Już wiem. W dupie mam jakieś skałki i podchodzenie pod górę, przedzieranie się przez krzaczory i inne takie. Gorąco mi! A oni /Renatka i reszta towarzystwa nad wodą/. Pogoda mnie pokonała. Przyznaję też bez bicia, specjalnie nie walczyłem z nią. Zawracam. Po jakimś czasie dochodzę do karawanu. Odpalam go, włączam wichurę i siadam pod drzewem w cieniu. Po kilku minutach wsiadam do zimnego wnętrza. W karawanie w końcu musi być chłodno, coby za szybko do rozkładu jakiegoś nie doszło. Powoli nie spiesząc się dojeżdżam do małej szosy. Już ochłonąłem i nie chce mi się tak szybko wracać do swoich. Skręcam w prawo. Jadę do miejsca gdzie nie ma chwilowo drogi. Jest za to objazd, z którego nie można korzystać. Co znaczy, nie można? Jak jest, to znaczy, że po coś go zrobili? Jadę. Droga wąska przez las. Po chwili znowu jestem na gorącym asfalcie. Dojeżdżam do dużej szosy. Skręcam do galerii. Krzysztof nazywając swoją Galerię nie przypuszczał, że będzie ona miała taka prezydencką nazwę. Prorok jakiś, czy co? Obejrzałem, co miałem obejrzeć, z Krzysztofem pogadałem chwilę i postanowiłem wracać. Śmiało wjeżdżam na objazd, a tu kicha. Chłopaki dłużyce ładują. Pytam się grzecznie jak długo będę czekał? Okazuje się, że nie wiadomo jak długo, ale na pewno długo. Gość jest uczynny tłumaczy mi objazd, który znam. Wracam, więc w stronę miejscowości o ciemnej nazwie. Po kilkuset metrach skręcam jednak w prawo w las. Droga wąska, ale przepiękna jest. Jadę bardzo powoli delektując się widokiem drogi i lasu. Przypominam sobie moja wczesno wiosenną wędrówka tą drogą. Zachęcam wszystkich do spaceru tamtędy. Cały czas w dół dojeżdżam w końcu do zabudowań. Jeszcze tylko skręt w prawo i po jakimś czasie wracam na asfalt. Powoli dojeżdżam do swoich. Kąpiel w jeziorze dobrze mi zrobiła. Piwko jeszcze lepiej. Dzwonię do Wojtka i umawiam się na spotkanie w najbliższym czasie w Diablogrodzie. Dzwonię do Marcina i umawiam się na spotkanie przy Synarewie. Wypijam piwko. I tak to minął mi kolejny dzień w Bieszczadzie.

bertrand236
15-03-2009, 23:16
I jeszcze kilka zdjęć

Michał
16-03-2009, 18:29
Witaj serdecznie

Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie. Dlatego dokończę swoją opowieść w tym miejscu, bez względu na wszystko...

Dziękuję bardzo za możliwość ogrzania się przy Twoim ognisku. Życzę Ci Bertrandzie zachowania tego ciepła (ogniska i Twej duszy) do wieczności.

P.s.

Darku - nasz Adminie. Tobie i zapewne innym, którzy w jakiś sposób Ciebie wspierali - dziękuję za stworzenie miejsca, gdzie takie ogniska można było rozpalać.


Z szacunkiem

Michał Kempny
Opole

bertrand236
16-03-2009, 23:26
Michale! Nadal mam nadzieję na wspólne wypicie browarka. Czy to w Bieszczadzie, czy gdziekolwiek indziej. ognisko jeszcze jakiś czas palić się będzie, ku pokrzepieniu stęsknionych serc....

Pozdrawiam

Barnaba
17-03-2009, 00:13
[QUOTE=bertrand236;77306]Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie.

bardzo prosto

tomekpu
17-03-2009, 08:19
Musieliśmy mijać się w sierpniu w BN. Przeoczyłeś jedno miejsce:
http://picasaweb.google.pl/266tomek/Sierpniowo2008?authkey=Gv1sRgCMb6iI2ov_bRsQE#52381 57442528282754

iaa
17-03-2009, 10:40
Witam, dzięki Bertrandzie za wspomnienia i inspiracje. Szkoda, że nie ma więcej takich podpalaczy.

bertrand236
17-03-2009, 13:43
Musieliśmy mijać się w sierpniu w BN. Przeoczyłeś jedno miejsce:
http://picasaweb.google.pl/266tomek/Sierpniowo2008?authkey=Gv1sRgCMb6iI2ov_bRsQE#52381 57442528282754


http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php?t=4803&page=11
Dzień 13 zdjęcie nr 10. \
Czyżby nie to miejsce przedstawiało?

Pozdrawiam

Krzysztof Franczak
17-03-2009, 13:44
Dojeżdżam do dużej szosy. Skręcam do galerii. Krzysztof nazywając swoją Galerię nie przypuszczał, że będzie ona miała taka prezydencką nazwę. Prorok jakiś, czy co? Obejrzałem, co miałem obejrzeć, z Krzysztofem pogadałem chwilę i postanowiłem wracać.
W czasie kampani wyborczych w Izraelu mam tysiące wejść z całego świata przez Baraka Ehuda a Obama też się przysłużył ...żeby to jeszcze miało przełożenie;-)
A tak w treści wątku to powiem Ci tak:
Noś ten ogień w sobie i niech nigdy nie gaśnie.

bertrand236
17-03-2009, 13:45
Dziękuję! :-)

tomekpu
17-03-2009, 14:14
http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php?t=4803&page=11
Dzień 13 zdjęcie nr 10. \
Czyżby nie to miejsce przedstawiało?

Pozdrawiam

Fakt, moje niedopatrzenie :???:

bertrand236
18-03-2009, 20:15
[quote=bertrand236;77306]Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie.

bardzo prosto
Musisz opanować sztukę czytania między wierszami Synu!
Pozdrawiam

bertrand236
18-03-2009, 20:28
Mamy mały problem....
Lubię małe ogniska, takie co nastrój dają, a nie światło. Cierpliwości trochę. 3 tygodnie opowieści przed nami. Do wiosny nam zejdzie.
Pozdrawiam

No i wiosna się zbliża. Czas powoli kończyć gawędę. Już niedługo...

Aleksandra
18-03-2009, 22:33
Jaka wiosna... Lublin dzisiaj zasypało, Derty w Karkonoszach to się pewnie do lata nie odkopie... toż to środek zimy ;)

marcins
19-03-2009, 18:04
Brtrandzie tej wiosny mamy zimę, więc nie śpiesz się z tym wygaszaniem. Wczoraj walczyłem z burzą śniegową w robocie... Dziś tonąłem w błocku zalegającym pod piętnastoma centymetrami świeżego puszku.

bertrand236
19-03-2009, 22:23
E tam! Jakby nie patrzeć, w tym tygodniu topimy. Jedni Marzannę inni robaka. Już bliżej, jak dalej, więc naprawdę czas powoli kończyć.

Do dzieła!

Dzień 20.

Poranek. Śliczny dzień wstaje. Tak nawiasem mówiąc, gdzieś słyszałem, ze każdy ma taką pogodę na urlopie, na jaką sobie zasłużył. Może coś w tym jest?
Jedziemy we dwa karawany do miejscowości z cerkwią o skrzywionej kopule. Melduję się tam gdzie byłem umówiony i po chwili zjawia się sympatyczny jegomość, aby otworzyć nam cerkiew. W międzyczasie podjeżdża Wojtek Legionowo z córką Gośką. Idziemy do cerkwi. Najpierw nasz Przewodnik otwiera nam bramę i zaraz za nami ją zaklucza. Dopiero później otwiera wrota do Świątyni. Wchodzimy do środka. Jakże inny jest widok niż ten, który tu widziałem będąc ostatnim razem. Po prostu w środku jest las drzew. Nie takich, co rosną. Takich od rusztowania.. po prostu środek cerkwi, to jedno wielkie rusztowanie. Cieszę się, ze tu jestem i mogę widzieć cerkiew w takim stanie. Robimy fotki. Sporo ich robimy. Nasz Przewodnik proponuje nam wejście do góry pod kopułę. Niestety ze względu na lęk wysokości wolę mocno stąpać po posadzce. Idzie tylko delegacja, która ma obowiązek porobić zdjęcia. Przez cały czas do bramy dobijają się turyści chętni do odwiedzenia tego miejsca. Ponad brama widzą, że wrota są otwarte. Kiedy wszyscy szczęśliwie zeszli z góry podziękowaliśmy Przewodnikowi i opuściliśmy to miejsce. Tobie na zewnątrz zdjęcie tablicy z numerem konta bankowego, na które można wpłacać dobrowolne datki na remont cerkwi. Następnie z Wojtkiem sprofanowaliśmy pomnik urządzenia, które podobno nigdy nie miało zastosowania, w Bieszczadzie. Ot taka bieszczadzka ciekawostka. Profanacja polegała na wejście na ów pomnik i zrobienie sobie pamiątkowych zdjęć. Jedziemy na miejsce spotkania z Marcinem. Czasu mamy bardzo dużo, więc nie czekając na leśnego człowieka sami idziemy do kapliczki. Idąc do kapliczki należy najpierw przejść metalową kładką nad potokiem o nazwę, którego miałem na tym forum kilka lat temu ostrą sprzeczkę z Imć Panem Michałem /wcale nie Wołodyjowskim/. Następnie ścieżka sama prowadzi pod górę do kapliczki. Kapliczka, jak kapliczka, ale lubię to miejsce, zwłaszcza, ze nigdy nikogo tu nie spotkałem. Czytam wpisownik, robimy stosowne zdjęcia i schodzimy do drogi na spotkanie z Marcinem. Marcina nie ma. Czekamy i czekamy. Rozumiem go, on pracuje i może obowiązki Go zatrzymały? Wypatrujemy ze wszystkich dwóch stron czerwonej terenówki. Niestety nic w tym kolorze nie nadjeżdża. Zasięgu tu nijakiego nie ma, więc nawet zadzwonić do niego nie możemy. Przedstawiam wszystkim plan alternatywny, który został zaakceptowany. Trzy samochody jadą do dużej szosy. Tam skręcamy w prawo. Mijamy po jakimś czasie jedyną większą metropolię. Jest zasięg i jest telefon od Marcina. Lekko się spóźnił, nawet nas widział z daleka, ale zmylił go trzeci samochód. I dlatego nas nie gonił. Może i my go widzieliśmy, ale ponoć nie nadjechał czerwoną terenówką. Nie wracamy. Umawiam się z Marcinem na następną okazję. Od tego czasu dwa razy razem wędrowaliśmy razem. Skręcamy w lewo, w drogę, co kiedyś była bardzo dziurawa a teraz nie jest. Ruch na nie duży jest, chociaż kiedyś też duży był ino auta wolniej się przemieszczały. Zatrzymujemy się niedaleko cmentarza, na którym są pochowane ofiary bestialskiego morderstwa popełnionego w połowie ub. wieku. Tu następuje przegrupowanie. Wojtek z Gośką, ja i chrześniak idziemy połazić. Reszta jedzie na kwaterę. Wojtek z Gośką wrócą do swojego sportowego auta. /Swoją drogą, kto sportowym autem jeździ po Bieszczadzie?/ My mamy zamiar dojść górami do małej szosy w miejscu najmniej oddalonym do kwatery. Tam ma nas odebrać Renatka. Renatka daje Wojtkowi swoje kijki teleskopowe, coby się mniej męczył. Wszak on osłabiony jest. Idziemy drogą obok sklepu. Asfalt się kończy i droga jest coraz bardziej stroma. Za nami za to widoczki coraz lepsze są. Mamy kilka odpoczynków po drodze. Wojtek ma mniejszą kondycję niż ostatnio. Cieszę się jednak niezmiernie, ze możemy sobie wspólnie pochodzić. I jeszcze jedna uwaga. Jestem pod dużym wrażeniem Gośki. Bardzo opiekuje się ojcem. Naprawdę budujący to był widok. W końcu weszliśmy na przełęcz. Tutaj napawaliśmy się wspaniałym widokiem, który roztaczał się przed nami, za nami i z obu boków. Teraz delikatnie w dół. Odpoczynek na miejscu po cerkwi i cmentarzu. Zero ludzi, tylko my. Gośka sprawdza, czy pobliska ambona jest otwarta. Niestety nie. Dopiero niedawno dowiedziałem się od Wojtka, że przy schodzeniu z ambony skręciła sobie nogę. Twarda sztuka, nie dała sobie wtedy tego po sobie poznać. Razem wracamy na przełęcz. Tam nastąpiło pożegnanie Wojtek z Gośką poszli prosto, a my z chrześniakiem w prawo. Fajnie się z Wojtkiem chodzi. Liczę na jeszcze kilka takich wędrówek…

P.S.Zdjęcia Wojtka i Gośki wstawiłem za zgodą Wojtka.

bertrand236
22-03-2009, 22:46
Nie wiem jak to się stało, ale stało się. Tam pobłądziliśmy. Jedna ścieżka i pobłądziliśmy. Teraz już wiem, jaki błąd popełniłem, Zresztą już wtedy wiedziałem. Trza było wejśc lekko w prawo do lasu, a nie dymać wygodną scieżką. Ścieżka ta delikatnie skręcała w lewo i prowadziła w dół. Za to na łąki, piękne łąki. Kiedy tak naprawdę się zorientowałem, ze tędy nie dojdziemy do zamierzonego celu, stwierdziłem, że schodzimy na dół. Tam jest zasięg, zadzwonię do Renatki, a ona przyjedzie po nas w inne miejsce. Ze dziwieniem widzimy z góry, ze Wojtek z Gośką też dopiero dochodzą do samochodu. Może oni nas zabiorą? Niestety my nie mamy zasięgu i nie możemy do nich zadzwonić. Przyspieszamy w dół, ale oni już odjeżdżają. Gdyby spojrzeli w górę w prawo, ale nie pojrzeli. Dochodzimy do sklepu. Tam wypijam coś zimnego i dzwonimy do Renatki. Sączymy i czekamy. W końcu jest. Wracamy na kwaterę. Wczesna pora jeszcze jest, więc Renatka ma pomysł, żeby zobaczyć czy dzika róża już jest dojrzała. Wiemy gdzie rośnie, więc jedziemy. Szybko nazrywaliśmy sporą ilość owoców. Następnie jedziemy do wypału. Chcę kupić Barnabie węgiel. Na wypale jest dla mnie odłożony worek. Dlaczego odłożony? Dlatego, że w nim jest węgiel bardziej kaloryczny. Tutaj Barnaba i Polej mogą coś powiedzieć. W trakcie rozliczenia zostałem zaskoczony. Myślałem, że piwo /oczywiście nie jedno/ załatwi sprawę. Niestety nie załatwiło. Jak mi Pan pracujący na wypale wytłumaczył, za dobrą ma pracę, aby ryzykować jej stratę. Worek kosztuje tyle i tyle i albo biorę albo nie. Piwo do tego nie jest potrzebne. Zapłaciłem, piwo zostawiłem jako premię i worek zabrałem. Wieczorem grillowaliśmy przy ognisku. Renatka z kuzynem mozolnie obierali owoce dzikiej róży. Sporo czasu im to zajęło. Po obraniu owoce powędrowały do specjalnie do tego przywiezionego z Poznania bardzo dużego słoja i zostały przesypane cukrem. Ludzie! Jaka z tego wyszła nalewka…

bertrand236
24-03-2009, 23:05
Dzień 21 Ostatni dzień

Postanawiam połazić. Kuzyn od razu powiedział, ze nigdzie nie idzie, bo musi odpocząć przed podróżą. Renatka z żoną kuzyna częściowo zrezygnowały. Chrześniak idzie ze mną. Nie muszę nic pisać o pogodzie. Jest dobra. Wsiadamy do karawanu. Znaczy się wsiada Renatka, żona kuzyna, chrześniak i ja. Po dojechaniu do dużej szosy skręcamy w prawo. Kiedy prawie skończył się drugi zjazd skręcam w lewo. Jadę koło kościoła z żyrandolami z rogów. Jadę i jadę, aż się asfalt skończył. Nie zraziłem się tym i jechałem jeszcze kawałek. Przy stokówce się zatrzymałem i pożegnaliśmy się z Paniami. Umówiliśmy się na spotkanie w całkiem innym miejscu. My z Chrześniakiem idziemy przed siebie za znakami z zadka malowanymi na drzewach. Droga, czy szlak jest w stanie katastrofalnym. Szlak został zmieniony przez Służby Leśne na drogę zrywkową. Błoto. Przy każdym kroku słychać słodkie śluuup. Nie zrażam się tym tylko ostro idę pod górę. Nagle słyszymy terkot. Terkot się zbliża. Nadjeżdżają dwa pojazdy, które ciągną dłużyce. Pokornie schodzimy na pobocze, coby nie być rozjechanymi przez bieszczadzkie monstra. Jeszcze jakiś czas czujemy smród spalin. Pniemy się przez błoto pod górę. Mozolnie się pniemy. Góra jest strasznie rozjeżdżona przez monstra. Znaki na drzewach już dawno poszły w swoją stronę. My idziemy na moje wyczucie pod górę. Przed siebie. W pewnym momencie droga zrywkowa się kończy. Przed nami jest zbocze góry i las. Pytam się chrześniaka, co robimy? Słyszę odpowiedź, której się spodziewałem: Idziemy przed siebie! Zbocze robi się coraz bardziej strome. Kondycja zaczyna się kończyć. Co rusz musimy omijać zwalone drzewa i przekraczać jakieś jary. Płuca nie nadążają z wymianą powietrza. Kurczę myślę sobie, starzeję się. I w tym samym momencie słyszę głos chrześniaka: Wuja, są znaki!. Wychodzimy na szlak. Mokry od potu, zmęczony, ale zadowolony kroczę po ścieżce. Nie powiem, żeby ona pozioma była. Nie. Ale nie idzie ona w linii prostej na szczyt. I nie jest ona poprzegradzana kłodami i innymi takimi.

Polej
25-03-2009, 10:29
Dlatego, że w nim jest węgiel bardziej kaloryczny.

To prawda. Nie ma porównania między węglem workowanym zakupionym w sklepie, a tym bieszczadzkim, pozyskanym „u źródeł”. Zupełnie inny charakter spalania oraz temperatura podnoszą walory opiekanego, czy też smażonego mięsa .
Niczym relikwie przechowuję jeszcze kilka jego kawałków w oczekiwaniu na pierwsze grillowanie. :lol:
Bertrandzie, jak dobrze, że rozpaliłeś ognisko przy którym można zaciągnąć się bieszczadzkim dymem. Dzięki.

bertrand236
29-03-2009, 23:15
Dzisiaj tylko tak symbolicznie dokładam...

Nagle z góry schodzi dwoje osób wyposażonych w dziwny ekwipunek. Najpierw idzie niewiasta i niesie dosyć dużą skrzynkę z tworzywa sztucznego. Za nią podąża jegomość wyposażony w urządzenie do wykrywania metali. Na moje pytanie, czy coś znaleźli tylko odburknęli, że nic. Widać było, że nie spodziewali się kogoś tutaj spotkać. Po moich jesiennych wędrówkach z Marcinem Sceliną i oglądaniem rozkopanych grobów inaczej patrzę na takich ludzi. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszyscy są tacy, ale coś we mnie pękło…
Po kilku minutach już nie tak bardzo forsownego marszu jesteśmy na szczycie. Jestem trochę zawiedziony. Po prostu od mojego ostatniego tu pobytu minęło trochę czasu. Roślinki urosły i zasłoniły widoki, a widoki były stąd przednie. Mimo wszystko jesteśmy zadowoleni. Cisza i spokój. Tylko owady bzyczą. Jakiś tam widok jeszcze z góry jest, więc się nim napawamy. Może bardziej odpoczywam po forsownym podejściu na przełaj pod górę niż się napawam, ale wymówkę przed chrześniakiem mam. Po kilku minutach czas na dalszą drogę. Idziemy dalej ścieżką, którą tu przyszliśmy. Droga wiedzie przez piękny las. Ciągle w dół. Po kilkunastu minutach ścieżka wyprowadza nas na łąki. Teraz przed nami roztacza się naprawdę piękny widok. Ba na trzy świata strony widok. Stoimy zachwyceni. Widać, że to miejsce zrobiło wrażenie na moim towarzyszu marszu. Aż mi raźniej na duszy się zrobiło. Nie szedłem tędy pierwszy raz, ale ten widok zawsze mnie rozwalał…

Eggstwo
30-03-2009, 03:53
Zaryzykowałem i wsunąłem dłoń w popiół - ulga... jeszcze ciepły...

Wspaniała opowieść przeczytana dzisiaj ciurkiem, dziękuję i pozdrawiam.

bertrand236
30-03-2009, 11:06
Jak się napatrzyliśmy do woli ruszyliśmy dalej. Z góry doskonale widzieliśmy ścieżkę, którą mieliśmy podążać. Schodząc cały czas podziwialiśmy widoki. W końcu osiągnęliśmy przełęcz. Z tego miejsca znowu podążaliśmy pod górę najpierw prosto, potem zakręt w lewo. Po kilku chwilach po lewej stronie wyłoniła się kaplica. Kaplica, jak kaplica, ale zawsze się zastanawiałem, komu się chce dbać o mały ogródek znajdujący się tuż obok niej? Przecież potrzeba na to trochę czasu. Fakt, można całkiem blisko podjechać samochodem, nawet osobowym, ale trzeba chcieć. Idziemy dalej pod górę ścieżką trochę błotnistą. W błocie odcisnęły się końskie kopyta. Przez chwilę dumam, czy to ludzie jacyś tu przyjechali na końskim grzbiecie, czy to ślady stada, które w tej okolicy bytuje? Nic mądrego nie wymyśliłem. Powoli osiągamy szczyt i ścieżka prowadzi nas w dół. W pewnym momencie ona się rozdwaja. Zawsze szedłem w lewo, więc teraz ruszam w prawo. Ślady kopyt mamy cały czas pod nogami. W końcu dochodzimy do skraju lasu i znowu mamy cudowny widok na cudowną dolinę. W dolinie bieleją mury cerkwi. Przy cerkwi kreci się grupa ludzi, a nieopodal stoją konie. Ot, i zagadka się wyjaśniła. Po kilku minutach jesteśmy na dole. Od razu wchodzimy do cerkwi. Widać, że coś się dzieje. Trwają prace remontowe na dachu. Z sufitu kapie na cementowa posadzkę jakaś bejca, czy impregnat. Na zewnątrz pracuje agregat prądotwórczy. Jak zwykle chwila zadumy….
Ochłodzeni wychodzimy na zewnątrz. Podchodzimy do uczestników rajdu końskiego. Rozmawiamy o walorach zwiedzania Bieszczadu na nie swoich nogach. Później rozmowa schodzi na miejsca, gdzie dobrze dają jeść. Jak zwykle zachwalam pewną Jamę. Oznajmiam Przewodniczce koniarzy, że w Jamie jest trzech braci, którzy bardzo lubią młode dziewczyny. Ona odgrażała się, że nie tylko trzem, ale i siedmiu da radę.. Kozacka dusza jakaś. Ciekaw jestem, czy doszło do konfrontacji? Robimy sobie sesję zdjęciową z końmi i rajd rusza w stronę, z której przyszliśmy. Po chwili przybywają do nas Renatka i mama chrześniaka. Przyglądamy się pracom remontowym na dachu. Po dłuższej chwili idziemy drogą w stronę parkingu. Po drodze robimy sobie jeszcze zdjęcia i już umawiamy się na nasz kolejny wspólny przyjazd w Bieszczad w roku 2009. Dzisiaj wiem, że ze względów logistycznych przyjazd w Bieszczad dojdzie do skutku, ale niestety nie wspólny…. Dzwonimy do kuzyna, który ma przyjechać do małej szosy na obiad. Kiedy siedzimy sobie w ogródku podchodzi do nas jeden z Zakapiorów opisanych przez imć Pana Potockiego. Opowiedział nam swoje ostatnie dzieje włącznie z prośba o azyl w obcym mocarstwie. Dziwny to człowiek, mocno poturbowany przez życie zwłaszcza ostatnio. Poprosiłem go o wspólne zdjęcie, na które się zgodził. Komentarz do zdjęcia był powalający. Jest to nasze ostatnie wspólne zdjęcie w Bieszczadzie. Po następne będziesz musiał przyjechać do mnie nad Bajkał. Pożegnaliśmy się serdeczniej niż zwykle i pojechaliśmy na kwaterę. Z gospodarzami rozmowa zeszła na nalewki. Z nalewek na tarninę. Okazało się, ze nikt z naszej grupy nie widział owoców tarniny, a tarnina rośnie sobie niedaleko. Gospodarz nasz pokazał nam to miejsce. Niestety owoce nie były jeszcze dojrzałe. Kicha nalewki nie będzie. Wieczorem spakowaliśmy się i poszliśmy w miarę wcześnie spać. Wszak następna noc już w domu.

Basia Z.
30-03-2009, 12:11
Piękne wspomnienia, piękne zdjęcia.
Patrząc na nie dosłownie czuje się zapach lata i brzęczenie owadów.

Niby nic takiego wielkiego - skromne spacery z przyjaciółmi, żadne wyprawy na miarę Himalajów - a tak świetnie się czyta i tak po prostu chciałaby się pójść z Tobą tam na spacer.

B.

bertrand236
30-03-2009, 13:11
Możemy się umówić podczas KIMBU.
Pozdrawiam

Basia Z.
30-03-2009, 17:13
Możemy się umówić podczas KIMBU.
Pozdrawiam

Zobaczymy.
To pewnie wyniknie spontanicznie :-)

Na razie wszystko w domu i w pracy tak mi się kićka, że trudno mi powiedzieć czy pojadę.
Ale to zwykle tak bywa, nie tracę nadziei, bo bardzo chciałabym pojechać.

B.

bertrand236
05-04-2009, 19:43
Dzień ostatni

No i nadszedł ten dzień. Dzień rozstania i dzień wyjazdu. Po śniadaniu żegnamy się z Danusią i Krzysztofem. Okrężna drogą przez kapliczkę Szczęśliwego Powrotu, ż przystankiem w Cisnej wracamy do Poznania.

Wszystkim, którzy pomimo zimna siedzieli ze mną przy ognisku, dziękuję za cierpliwość i wyrozumiałość. Mam nadzieję, że ognisko przeze mnie rozpalone na tym forum pozwoliło Wam przetrwać ciężki zimowy czas, a może i zaplanować przyszłe wypady w ukochane „kapuściane” górki. Za wszystkie błędy przepraszam, choć część z nich była specjalnie zamierzona…

Do zobaczenia na szlaku lub przy jakiś innym ognisku.
P.S.
Ognisko niniejszym wygaszam
Pozdrawiam

paszczak
05-04-2009, 19:58
Bardzo przyjemnie się dogrzewałem...dzięki ;)

vm2301
05-04-2009, 20:04
No fajnie było...prawie żem od dymu oczadział...ale co tam;)

WUKA
05-04-2009, 20:49
Prawie?

Pyra.57
05-04-2009, 21:29
Bertrand fajnie się grzało przy tym ogniu w zimowe wieczory. Teraz wiosna i czas na nowe ... ale miło powspominać w takiej ferajnie.

sir Bazyl
08-04-2009, 22:42
(...)
Ognisko niniejszym wygaszam[/FONT]
Pozdrawiam

Kurcze, a ja się właśnie złapałem, że czekam na ciąg dalszy a tu już miejsce trawą zarasta. Nie zagubiłeś czasem jakiegoś dnia? Dzięki Bertrand - wspaniale było siedząc przy ogniu połazić po chaszczach.

bertrand236
08-04-2009, 22:48
To wyjmę taką małą pyrkę z popiołu. Dopiero po powrocie do domu dotarło do mnie, że ani raz podczas tego pobytu w Bieszczadzie noga moja nie stanęła ..... w Siekierezadzie. Coć niepojetego. Nie mogę się nadziwić.
Pozdrawiam

Pyra.57
09-04-2009, 23:25
Bertrand, nastepnym razem browarek za to będzie smakował lepiej.

Piskal
10-04-2009, 09:24
Nie było mnie na forum prawie dwa tygodnie, ale dzięki Tobie w każdej chwili można się dogrzać.
Dzięki Bertrand!

bertrand236
15-04-2009, 22:37
Myślę, ze już ogień nie grzeje. Jeżeli macie jakieś pytania, to nie krępujcie sie...

Ba! W maju dwa razy będę w Bieszczadzie. Myślę, że da się coś nowego rozpalić.
Pozdrawiam

Albertina
07-06-2009, 00:09
Takie gawędzenie przy ognisku to dobry czas. Dosiadam się i ja:) Poddaję pomysł: kontynuujmy tę opowieść RAZEM, w odcinkach.

bertrand236
07-06-2009, 01:30
Ba! Teraz tyle ognisk się pali....
Swoje może rozdmucham później. A w maju byłem dwa razy i mam o czym opowiadać.
pozdrawiam

Pastor
07-06-2009, 04:17
Takie gawędzenie przy ognisku to dobry czas. Dosiadam się i ja:) Poddaję pomysł: kontynuujmy tę opowieść RAZEM, w odcinkach.

To nie jest dobry pomysł,według mnie nieco niedelikatny.
Na Forum,dzieki Bogu (i Adminowi), miejsca jest dosyć. Każdy może rozpalić własne ognisko i na pewno będzie sporo chętnych którzy się dosiądą. Co innego jednak szarogęsić się przy cudzym ogniu!
Bertrand236 ma styl pisania relacji z Bieszczadu właściwy tylko Jemu, styl niepowtarzalny.
Może zamiast wprowadzać innowacje ale też i zamieszanie w cudzych relacjach,piszmy po prostu własne!
.............................................. Pozdrawiam + Pastor ręką własną

Piskal
07-06-2009, 11:23
O,widzę, że nie tylko ja dogrzewam się jeszcze przy Bertrandowym ognisku. Pozdrawiam Bertrand!

Albertina
07-06-2009, 14:09
To nie jest dobry pomysł,według mnie nieco niedelikatny.
Na Forum,dzieki Bogu (i Adminowi), miejsca jest dosyć. Każdy może rozpalić własne ognisko i na pewno będzie sporo chętnych którzy się dosiądą. Co innego jednak szarogęsić się przy cudzym ogniu!
Bertrand236 ma styl pisania relacji z Bieszczadu właściwy tylko Jemu, styl niepowtarzalny.
Może zamiast wprowadzać innowacje ale też i zamieszanie w cudzych relacjach,piszmy po prostu własne!
.............................................. Pozdrawiam + Pastor ręką własną

Cóż, jest sporo miejsca na forum, owszem, ale pomyślałam, że w zespole siła i może coś nieoczekiwano mogłoby się zdarzyć.:wink:

WUKA
07-06-2009, 19:43
Dziś do Bertrandowego ogniska przychodzę z życzeniami imieninowymi - oby płonęło radośnie a iskry zamieniały się w gwiazdy nad głową.110 lat!

bertrand236
07-06-2009, 20:04
Dziękuję ze wzajemnością ;)

Stały Bywalec
07-06-2009, 21:00
WSZYSTKIEGO, CO SIĘ SZCZĘŚCIEM ZWIE - życzę Obojgu Szanownym Solenizantom: Wiesławie i Robertowi.
:-)

bertrand236
07-06-2009, 21:36
Dziękujemy

Pastor
08-06-2009, 00:21
WSZYSTKIEGO, CO SIĘ SZCZĘŚCIEM ZWIE - życzę Obojgu Szanownym Solenizantom: Wiesławie i Robertowi.
:-)


Wszystkiego najlepszego! Zdrowia i wszelkiej pomyślności.
Benedicat vos!
............................ + Pastor ręką własną

WUKA
08-06-2009, 00:26
Diękujemy!