PDA

Zobacz pełną wersję : O Znakach i Zmianach



trzykropkiinicwiecej
26-02-2009, 17:43
Treść tego opowiadania być może i zaliczałaby się do relacji z wypraw, nicodziennych spotkań na szlaku.. albo planowanego poddziału Science-Fiction.. gdy by nie to że będzie tu mało ów "fiction" i jeszcze mniej "science"...oraz nie była to wyprawa (no może Hryć miał swoją ale o tym dalej) i spotkanie z trzema wyjątkowymi osobistościami nie nastąpiło na szlaku...upycham je tu!

A działo się to wszystko w Smoluchowie... wiosce którą to niektórzy nazywają S..ik-Pier..lnik , jednak geneza ów egzotycznej nazwy nie jest znana nikomu, kto choć raz w życiu nie spróbował miejscowego samogonu... A jest co kosztować... echy i ochy niosą się po każdym łyku, w Hory i Dołyny, aż na całą długość tej zapomnianej przez Żywego Boga Nibylandii.. (czyli od Rewiru Złodziejskiego Smoluchów-Skrzyżowanie przez drugi, trzeci i czwarty RZ, dwie pijalnie, Dom Sołtyski, oraz pierwszy , drugi i trzeci Rewir Kłusolski aż do Mikosiowa).
W życiu każdego młodego człowieka, przychodzi taki moment, że nie wie w którą stronę ma pójść...I nie wiadomo czy spowodowane jest to chwilowym zamroczeniem umysłu, spowodowanym spożyciem wysokoprocentowych napojów stabilizujących samopoczucie i niwelujących skutki losu.. czy też zwyczajnym pogubieniem się w realiach tak niespodziewanie następujących dookoła, że niemożliwa jest obserwacja subtelnie nastepujących po sobie zmian (np. ...budzisz się drogi czytelniku rano i nie wiesz co tutaj robisz bo wczoraj byłeś jeszcze tam, a dziś jesteś już tu). Podobno zawsze chodzi o jedno.. a jak niewiadomo o co chodzi , to chodzi o kobietę.. albo o tę rzecz na P... o której nie chcę się głośno wypowiadać, bo tylko psuje mi krew i nie pasuje do wystroju forum... SAMI-WIECIE-CO... Życie to nieprzerwany ciąg zmian... raz lepiej, raz gorzej... czasem bardziej gorzej i ...
i co wtedy robimy? JEDZIEMY W GÓRY...Podejmujemy jedyne słuszne kroki w celu zapobiegnięcia katastrofie w swoim zyciu.. ku lepszym dniom i odmianie wszelakości naszej, chleba naszego powszedniego...
Saint-Exupery napisał kiedyś że "...na miarę ludzką w miastach życia już nie ma" tak więc ucieczka od wszelkiego hałasu, będącego parawanem dla tych prawdziwych i czystych myśli ujeżdżających naszą intuicję a zamieszkujących głowę.. była jedynym rozwiązaniem... Wykasowałem liczniki tej gry którą zaproponował mi pan Kryzys.
I stało się... postanowiłem przemieścić się kilkoma etapami w kierunku azylu, używając do tego prawie archaicznej metody łapania stopa. Otrzymałem w międzyczasie szczęśliwy dla mnie cynk... Z chęcią będę widziany na zastępstwo w chatce, ponieważ Gospodyni musi gdzieś myknąć na kilka dni... mniodzio, Cała zaczarowana przestrzeń dla mnie, ewentualnie mogę się spodziewać śjakihś paru samolotów bo rajd leci, siadają na łące i nocują...dobra nasza... przylecą, polecą. Spokój ducha...zen... Kilkanaście* godzin póżniej leżałem już pod brzózką na starym , potraktowanym przez myszy wojskowym "śledziu" z herbatką i czytałem książke.. podziwiając wolno upływający czas tak sprytnie grający z otoczeniem. Przez powietrze sączył się słodkawy zapach sosen i trawy, skowronki trelowały kolejną zmianę w tańcu z wiatrem na akord. ...tego mi trzeba było!
...Jak zwykle w takich momentach błogostan zaczął mącić gdzieś w oddali, przebijając się przez podmuchy wiatru odgłos silnika.. Wszystko przemija... Lecą...
Nad Jasieniową najpierw wyłoniła się jakaś Cessna i machając skrzydłami przeleciała wzdłuż pasu. W oddali widać było już druga i trzecią jak zbliżały się w moim kierunku, myślę sobie dobra nasza... Nie jest ich tak dużo to i spokojniej będzie. Martwiłem się jedynie że spłoszą z nieba kołujące wysoko bociany, które spostrzegłem kątem oka w chwili gdy ukazał się pierwszy samolot, i jak nic dopełniały obraz sielanki...
Wszystko było by w porządku, gdyby te kropki na niebie pozostały tym czym były w moim zamyśle. Tymczasem w miarę kołowania bociany stają się coraz większe, i wcale nie mają piór... jeno śmigła i szybki! No to ładnie, siądzie mi teraz tałatajstwo całe.. świat Boży przesłoni, hałasu narobi... Dupa nie relaks!
W ciągu kilku sekund kwiecista łąka pełna zapachu i bzyczenia pszczół zmieniła się w młyn, gdzie to ja jestem tym biednym ziarenkiem, w strachu że mu żarna skorupke od ciała odzielą.. i na biały pył przemielą...a cóż ja biedny żuczek bez chitynowej osłonki mojego raju?

(lądowanie przebiegło całkiem pomyślnie.Mimo lekkiego bocznego wiatru i licznych kretówek nikomu nic się nie stało. Słowo o pilocie mającym na koncie ponad 20tys godzin za sterem, zejszło mu się z pasa i skończył w podmokłym fragmencie Smoluchowskiego lądowiska, się wypchało.. smigło całe... Póżniej któryś zgubił się i szukali już z powietrza dymu po górach.. ale tez raczej drobnostka przy tym co działo się przez następne godziny... ze względu na tajemnicze zjawisko zabierające pamięć, nie mogę ze szczegółami opisać pewnej partii przygód ;-)

...dzień póżniej

Po wnikliwej analizie danych i uruchomieniu w głowie rolki projekcyjnej nr . K-A-C 1000, obudziłem się na szczycie górki w chatce zwanej Wandą** z nie do końca jasnym poczuciem trwałośći ciała w tej właśnie przestrzeni.. i w tym właśnie czasie... Być może na skutek panującego pod kopułą zamętu, gdzie to kotłowały się obrazy suto zastawianego stołu, butelek z dziwnie znajomo brzmiącym odgłosem stycznym typu "brzdęk", oraz krzyku ofiar zażynanych genialnymi kawałkami jakie leciały w radiowej Trójce. Najgorsze jednak było to .. że te wszystkie (skądinąd przyjemne) okropieństwa, mogły wydarzyć się naprawdę...
Wszystkim fizykom, którym znane są z własnych eksperymentów (mówiąc w żargonie : od Kuchni) wszelkie prawa dotyczące masy i grawitacji niedzielnego poranka.. nie muszę chyba mówić jakie to ciężkie jest podnieść głowę z poduszki, kiedy coś z wielką siłą przysysa nas do tej ciepłej autonomii półsnu... Ech... o ironio.. i jedyną siłą kóra nas od tego błogiego przylegania oderwie jest właśnie ssanie... o tak.. parcie na wodę.. ..wody....wODY! .. a potem jest juz tylko gorzej.
Starożytni wynaleźli jednak sposób... Klina! Tylko jak tu udać się po zaklinowane między półkami w lodówce panaceum,kiedy ma się na głowie odprawę "rajdowców" z ich podniebnymi rumakami na paliwo ciekłe i motorowym rżeniem... Trzeba poczekać i pocierpieć, paradoksalnie wiara w przemijalność dodaje otuchy...
Świat jest piękny,gdy mimo trudów nocy odnajduje się pomiędzy garnkami i talerzami kran z krystalicznie zimną wodą... a na początku było chaos... tak woda to życie! Z kuflem zimnego nektaru przysiadłem na progu chaty, rozkoszując się widokiem. Po chwili dołączył pierwszy As z jedną skarpteką przyklejoną do kolana, drugą w całkiem innym deseniu niż jego brudna pięta... oczy miał niesymetrycznie poukładane i musiał się podpierać żeby odżarzyć pierwszego gwoździa, twierdząc że nie je na czczo, woli zapalić.
Postanowiłem przyspieszyć pionizację kumotrów, czyniąc sobie dobrze puszczeniem raczej głośno Piatnizzy... W rytmach Ja nie toj... i Soldata uprzątnąłem kuchnię i okolice ze zbędnych eksponatów, niestety nie odnalazłem żadnego, który był by mi pociechą swoją wilgotnością racząc moje podniebienie. Z hukiem,spadający ze schodów lotnicy dnia nastęnego opuszczali ciepłe wyrka i opisując (epitetami niemalże godnymi wojowników po zwycięskiej bitwie) piękno niedzielnego poranka , dochodzą do siebie. Od skrawków jaźni pod powiekami pełnymi snu, przez realizm lustra i błogostan chłodnej wody po marzenia między skrzydłami rozpoczęła się krzątanina. Wyciąganie grajcarów, czyszczenie szyb, mycie zębów, parzenie kawy, drapanie się po brzuchu, dolewanie oleju...sprawdzenie meteo (spory front w okolicach Warszawy więc trzeba szybko leciec ) ..ot codzienność.. zapowiada się kolejna zmiana.. Znowu szykuje się spokój i niczym nie zmącona cisza, no może ten szum w głowie ale przecież wszystko przemija. I znów, hałas, boczny wiatr, kretówki, tym razem jakiś Piper przeleciał i pomachał na pożegnanie skrzydłami... p czym robił się coraz mniejszy... kropka... gdzieś po lewej nad Osławą wchodziły w komin dwa czarne bociany, znów słychac było skowronki. Zamykam twierdze i do sklepu pędze...
...A raczej pełznę... bo strasznie duszno się zrobiło w dolinie. Nie wiem, czy to kac, czy w powietrzu "coś" czuć ,jakby zmieniła się struktura tego co mnie otacza,brzęczy coś. Po drodzę mijam znajomych, dziadek stary Łemko prowadzi rower, i jak zwykle gaworzy z jakąś kobitą. Tradycyjnie wieś tętni życiem w niedzielne poranki, a zwłaszcza w okolicach cerkwii i sklepu.. o tak .. tam najwięcej. Są takie dni, gdy spod sklepu bije taka aura.. że strąca ptaki w locie.. Wiem co mówię.. nie jednego brudzia się tam piło.
Zakupiłem niezbędne środki wspomagające, wymieniłem parę trafnych uwag co do pogody z miejscowymi i udałem się w drogę powrotną, aby poddać się zbawiennemu działaniu drewnianych domów i mijanej w drodze leniwej krzątaninie, będącej celem samej w sobie.
Mijając Pawiową Zagrodę natknąłem się na dosyć sporą żmiję, odmianę oliwkową, przepędziłem więc spokojnie patykiem gada, co by nie trafił na miejscowych, bo znając ich wrażliwośc na piękno przyrody raczej nie zwolnią jadąc tędy, a przyspieszą, celniej biorąc żmiję pod koło. Nie mi to oceniać... prawo karmiczne załatwi kiedyś tę kwestię... Troszkę się zdziwiłem tym spotkaniem, akurat w tym miejscu, pawie są raczej zatwardziałymi pogromcami wszelkich braci pełzająch. W Indiach hoduje się je ze względu na tę cechę, a jak wiadomo w tamtym klimacie jadowitego stworzenia mnoho. Nic to... masz podwójne szczęscie z tego że Cię chwilę podroczę tym patykiem, nie ma tego złego. Z żalem w syku obkręciła się w stronę chaszczy i zniknęła mi z oczu. Równe dziesięć kroków dalej tej samej wielkości gadzina, tyle że odmiany czerwonej patrzyła się na mnie, co jakiś czas pokazując mi język.. jakby chciała na przekór moim staraniom rzec o niezbywalnośći żmij w tych okolicach i ich wyższości nade mną... cóż miałem uczynić jeśli nie powtórzyć poprzedni zabieg ewakuacyjny... Po dłuższej rozmowie, zygzakiem "pobiegła" w krzaki... Było by to bardzo proste do strawienia, gdyby nie fakt, że następne dziesięć kroków w kierunku chaty i na drodze wylegiwała się w słońcu trzecia!!! Więcej , czarna! Wielkie było moje zdziwnienie, gdyż nie miałem jeszcze okazji w takiej koniunkcji oglądać te piękne stworzonka, nad wyraz okazałe, w dodatku we wszystkich trzech odmianach barwnych. Znak myślę.. coś się będzie działo. Nie długo musiałem czekać na dalszą część zmyślnego planu z drogowskazami. Przechodząc obok starej leśniczówki dowiedziałem się że dziś w nocy na niebieskie połoniny udał się sąsiad , pomyślałem, to i dobrze że na ten weekend, bo pewnie uczepił się skrzydła i zabrał z chłopakami prosto do nieba...a skoro już o Nim mowa to wypada w tym miejscu wspomnieć i zacytować A. Jasickiego, co pokornię czynię chwaląc kunszt mistrza :


Krew Bieszczadu

Hryć Szachmat - Bojko
(punkty za pochodzenie)
z żył wytacza
zwarzoną krew Bieszczadu

Noc gęstnieje
Sad w oparach samogonu
my - oparci
o Hrycia stodołę...

Przeszedł Wermacht
i Tretja Samostijna,
ruskie tanki -
po nich sotnie Bira

Nim nad ranem
przyszło wojsko z orłem -
polegliśmy
za Hrycia
stodołą...

(w Smolniku - latem 94')


...W zasadzie mógłbym skończyć już to przydługawe "westchnienie" ku pamięci jednego weekendu... trzy żmije były początkiem pewnych zmian, nie na darmo syczały i ten parny dzień... Wieczorem przeżyłem na progu domu największą i najpiękniejszą burzę w moim zyciu... Setki grzmotów i błyskawic krążyło wokół mojego azylu... przez dwie godziny całej nawałnicy akcja z fleszami i tłukącym gradem odbywała się bez ani jednej kropli z nieba na chatkę czy zaczarowaną łąkę...obserwowałem jak powstawała, najpierw wędrowało coś z nad Słowacji.. pół godziny przebijając się przez pasmo graniczne, drugi front szedł od Komańczy ,za Jasieniową i Karnaflowym Łazem młócił świat na czym stało... trzeci atak uderzył od tyłu, jakby strategicznie na mój pogląd rozpracowane... około ósmej wieczorej wszystkie trzy połączyły się ... a Ja, z moim chitynowym rajskim pancerzem, siedząc na łące z herbatką oglądałem sceny z biblijnej apokalipsy (bo tak i też mi się wydawało na skutek stanu ciała i ducha) Dwa dni póżniej dostałem propozycję pracy i wyjechałem do Holandii, moje życie dosyć gwałtownie nabrało pędu w niespodziewanych kierunkach... czekam więc na kolejne znaki zapowiadające kolejne zmiany....




*Kilkanaście - łapanie stopa w Zagórzu przed przejazdem lub w Sanoku na Lipiśkiego to tortury
**Wanda od okazyjnych wandalizmów poczynianych ku autodestrukcji na osobie własnej

Przepraszam z Góry za błędy i składnie... ale pisane w biegu;)

sir Bazyl
26-02-2009, 18:59
Cud-malina Kropku, cud-malina! Dzięki za wspaniałą opowieść, jaśniej i raźniej mi się zrobiło, i tak jakoś, tak jakoś...

iaa
26-02-2009, 19:33
Dla takich Wodzów Drogi warto na tym forum bywać. Wielkie ...

WUKA
26-02-2009, 22:05
Bardzo MĘSKIE !!!

asia999
26-02-2009, 22:28
kolejna po "Zaczarownej Łące" chwila zatrzymana w czasie...fajne to...

a w oczekiwaniu na kolejne znaki pamiętaj Trzykropku, że "...jeśli chcesz oglądać tęczę, musisz dzielnie znosić deszcz..." ;)
samych pomyślnych znaków więc życzę...

trzykropkiinicwiecej
27-02-2009, 13:06
...a dziękowac dziękować...

vm2301
27-02-2009, 13:10
Fajne, dawaj następne:)