Zobacz pełną wersję : Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach.
Stały Bywalec
27-05-2009, 10:56
Moja własna relacja z VIII KIMB, a nawet z całego pobytu w Bieszczadach w dn. 11 - 20 maja 2009 r.
Proszę nie zaciskać pięści, tematu "rozliczenia absencji" tu nie poruszę, poświęciłem mu odrębny wątek pt. "Bądźmy poważni". :arrow:
Relację z pobytu w Bieszczadach zamieszczam w dziale KIMB, a nie w części forum specjalnie poświęconej takim relacjom, ponieważ mój tegoroczny pobyt majowy okazał się nierozerwalnie związany z KIMB oraz ludźmi z Naszego Forum. Nie było dnia, abym nie miał kontaktu z kimś z Forum. O tym już za chwilę.
Zanim jednak zacznę swoje sprawozdanie wg schematu "dzień po dniu", nie mogę oprzeć się znanej skądinąd refleksji, że świat jest taaaki ... mały. Przekonałem się o tym, zresztą nie pierwszy raz w życiu, teraz w Ustrzykach Górnych.
Wydawałoby się np., że cóż znowu takiego może łączyć mnie z kolegami Andrzejem627 i Długim, poza wspólnym członkostwem Forum i przybliżonym wiekiem. Nic ?
A jednak.
Na Przełęczy Wyżniańskiej dogadaliśmy się z Andrzejem627, iż mamy wspólnych znajomych, i to nie byle jakich. Obaj circa about 100 lat temu studiowaliśmy na UW, Andrzej - matematykę, a ja - ekonometrię. Analizy matematycznej uczył nas obu niejaki "Krwawy Koko", którego sobie teraz z nostalgią i raczej z sympatią przypomnieliśmy.
Mało tego. Obaj w swoim czasie byliśmy "żołnierzami Królowej Madagaskaru", czyli uczestnikami studium wojskowego UW, ubierającymi raz w tygodniu dziwaczne uniformy - długie zielone płaszcze (tzw. wyjściowe) zakładane na mundury polowe. I, proszę teraz wstrzymać oddech, mieliśmy tego samego dowódcę kompanii, majora B. ! Tegoż naszego dowódcę, jak i innych oficerów ze sławnego w swoim czasie (głównie z anegdot) Studium Wojskowego Uniwersytetu Warszawskiego, obgadaliśmy sobie - po tylu latach.
Teraz kolej na Długiego.
W "pokimbowy" poniedziałek siedzieliśmy sobie wieczorem w zajeździe "Pod Caryńską" z Długim i Jego żoną, Asią. Rozmawiając z mieszkańcami Sopotu nie mogłem nie wspomnieć, iż również jestem sopocianinem z pochodzenia. Tam się bowiem urodziłem i zawsze, gdy zachodzi taka potrzeba, odpis swojej metryki otrzymuję właśnie z UM w Sopocie. Mam też związki rodzinne z Sopotem, mieszka tam nawet i obecnie mój wujek. Ma się dobrze, jest wprawdzie już po 80-tce, ale nadal jeździ w góry (i to wyższe niż Bieszczady, bo w Tatry), a w ubiegłym roku nawet powtórnie się ożenił - z panią młodszą o lat 17.
Do owego wujka (i nieżyjącej już ciotki) jeździłem w drugiej połowie lat 60., będąc jeszcze wtedy pryszczatym młodzieńcem golącym swój pierwszy zarost co drugi dzień. Głównie w wakacje, na 1 miesiąc, zawsze to atrakcja zamienić w tym czasie Radom na Sopot.
A co robi nastolatek ? Wiadomo - zakochuje się. Pierwszą i "największą" miłością w życiu. Do tego dochodzą pierwsze pocałunki, takie jeszcze niemrawe, ale już "z języczkiem". Nie byłem wyjątkiem, też się zakochałem na zabój w przeuroczej Krysi. Jeszcze długo po moim powrocie do radomsko-licealnej okrutnej rzeczywistości korespondowaliśmy ze sobą (z czym był powiązany pewien zabawny epizodzik, ale to już tylko tak na marginesie). Tak więc moja znajomość z Krysią to nie tylko owe parę tygodni w Sopocie. Naszą korespondencję prowadziliśmy (z przerwami) także jeszcze w czasach studenckich.
Znów proszę wstrzymać oddech. Krysia to długoletnia przyjaciółka Państwa Długich, cały czas utrzymują ze sobą kontakty towarzyskie. Jest po prostu koleżanką Asi jeszcze od czasów szkolnych.
CDN
Stały Bywalec
28-05-2009, 07:49
Poniedziałek 11 maja. Przez cały dzień było słonecznie i ciepło.
O godz. 9-tej, już spakowany, zajeżdżam na parking przy Dworcu Zachodnim. Zostawiam samochód i przez halę dworca PKS przechodzę do tunelu, aby udać się na peron właściwy przyjazdowi pociągu z Torunia. Ale już w tym tunelu dostrzegam z daleka jakiegoś wielkiego plecakowicza z wielkim plecakiem, w dodatku włosy w kitkę, puszka piwa w łapie. Żadnych wątpliwości, to Piskal.
Ładuję więc Piskala z Jego podróżnym dobytkiem do samochodu Stałego Bywalca (a nie "w Stałego Bywalca", jak nieprawidłowo w swojej relacji pisze sam Piskal). Tak na marginesie: różni koledzy różnie nazywają swoje auta. Pastor określa pieszczotliwie swój samochód mianem "plebanii". Ja natomiast moją toyotę nazywam "córką samuraja" - zawsze, gdy szykuję się do jakiegoś trudniejszego wyprzedzenia, redukuję bieg, dodaję gazu i wymawiam sakramentalne "leć teraz, córko samuraja". A ona leci i "połyka" czasem po dwa TIR-y naraz. Przyspieszenie ma wręcz niesamowite.
Przepchaliśmy się przez Ochotę, Mokotów i Ursynów, a potem pojechaliśmy już utartym szlakiem: Piaseczno - Góra Kalwaria - Potycz - Kozienice - Zwoleń - Lipsko - Sandomierz - Tarnobrzeg - Rzeszów - Brzozów - Sanok - Lesko. Mieliśmy kilka krótszych i dwa dłuższe postoje, ten drugi był połączony z obiadem w Widełce przed Głogowem Młp. Znajduje się tam po prawej stronie (jadąc w Bieszczady) taka spora stacja benzynowa, sklep, bar i motel w jednym kompleksie.
W czasie jazdy wprowadzałem Piskala w tajniki KIMB, dając Mu konieczne wskazówki i przestrogi. Ostrzegałem Go zwłaszcza przed Orsini, a konkretnie przed Jej niebezpiecznym urokiem.:-D
Z czasem jednak nasza rozmowa przestawała się kleić. Piskal bowiem w czasie tej podróży tankował równomiernie z toyotą, z tym że ona - etylinę, a On - piwo. Obydwoje chyba wychleli po tyle samo. :!:
W tym miejscu i dla potrzeb ew. obliczeń wyjaśniam, iż mój małolitrażowy samochodzik spala "na trasie" w granicach 5,5 - 6,0 l/100 km. Z Warszawy do Leska jest zaś ok. 400 km.
W Lesku pożegnałem Kolegę. Uprzedziłem Go, aby zgłaszając się na nocleg nie chuchał i nie bełkotał, bo Go tam odprawią z kwitkiem. :lol:
Przezornie zabrałem Mu też znaną już Wam półtoralitrową flaszkę nalewki "Piskal Walker" oraz torbę z piernikami toruńskimi, obawiając się, że mogą nie doczekać do KIMB.
A dalej już samotna jazda. Byłem nawet gotów wziąć jakichś stopowiczów, ale nikogo na poboczu machającego ręką nie zauważyłem. W Ustrzykach Dln. ostatnie tankowanie - tak na wszelki wypadek, aby mieć pełny bak. W Hotelu Górskim zameldowałem się ok. godz. 19:30. I już nigdzie nie wyłaziłem. Przyniosłem rzeczy z samochodu, rozpakowałem je, poukładałem, a potem włączyłem rozstrojony telewizor, aby w TVP2 obejrzeć kolejne perypetie rodzin Mostowiaków, Zduńskich, Rogowskich i jak im tam jeszcze. Ulubiony program TVN24 mi zanikał, a w ogóle odbiór TV był (poza TVP1) fatalny. Ale aż do końca pobytu nie zgłosiłem tego w recepcji - w końcu nie przyjechałem tu w celu oglądania telewizji.
Wtorek 12 maja. Rano niebo zachmurzone, potem padało, chwilami solidnie. Po południu zaczęło się jednak przejaśniać i tak już zostało (słonecznie) aż ... do końca pobytu.
Po hotelowym obfitym śniadaniu wsiadam w samochód i jadę. No bo przecież nigdzie w taki deszcz nie pójdę.
Najpierw do Sękowca, gdzie doprecyzowuję termin mojego tam pobytu we wrześniu, z zahaczeniem o październik (dokładnie 13.IX - 7.X). Pijemy z Basią kawę, opowiadamy sobie wzajemnie o problemach naszych dzieci ("naszych" nie znaczy wspólnych). Jej starsza latorośl akurat robi maturę i wybiera się na studia, jest więc co przeżywać. Moją wizytę nieoczekiwanie skraca inna wizyta (niezapowiedziana), a mianowicie księdza, który przyjeżdża chyba w jakiejś ważniejszej sprawie, gdyż wyraźnie nie chce przy mnie wyjawić celu swojego przybycia. Zatem, aby nie krępować swoją osobą, dopijam kawę i "szczęść Boże" - już mnie tam nie ma.
Następnie jadę aż do Ustrzyk Dln. na wiadomy bazar, tam kupuję 3 ukraińskie flaszki (tyle tylko akurat tam było) i zamawiam kolejnych 5 na dzień wyjazdu, tj. na 20 maja. Piwa chmilnego micnego niestety nigdzie nie uświadczyłem, nie wypiłem go podczas tego pobytu ani kropelki.:twisted:
Obiad zjadam już w Ustrzykach Grn., oczywiście w zajeździe "Pod Caryńską". Potem robię obchód Ustrzyk Grn., przedzieram się nawet przez chaszcze i rzeczkę. Minąłem bowiem kościół, ostatnie zabudowania i chcąc wrócić szlakiem (wiodącym z Szerokiego Wierchu) musiałem skręcić w lewo na przełaj i przejść Terebowiec. W tym czasie, gdy jestem w jakimś gąszczu, łapie mnie na telefon Adaś i zaprasza wieczorem na ognisko.
Muszę w tym miejscu przypomnieć, iż Adaś i Ania to owe Żabki, które były na I, II i chyba nawet na III KIMB-ie. A teraz, wyprzedzając tok narracji, dodam, że także w tym tegorocznym, czyli w VIII KIMB też uczestniczyli.
Mieszkają już od soboty w prywatnej kwaterze za strażnicą SG. Przyjechali w czwórkę, tj. jeszcze z córką Adama i kandydatem na zięcia.
Ognisko udane, jemy pieczone kiełbaski popijając je piwem i wódką z jednej mojej, dziś zakupionej ukraińskiej flaszki. M.in. opijamy nowy samochód Adama, który akurat dziś pierwszy raz zobaczyłem.
CDN
Ładuję więc Piskala z Jego podróżnym dobytkiem do samochodu Stałego Bywalca (a nie "w Stałego Bywalca", jak nieprawidłowo w swojej relacji pisze sam Piskal).
Licentia poetica;) A Piskal Walkera i pierniki sam wręczyłem Kaziowi, z prośbą żeby zawiózł je do UG.Wystarczająco ciężki miałem plecak.
Ps. Jeszcze raz dzięki Kaziu!
Stały Bywalec
29-05-2009, 21:27
Środa 13 maja
"Zaliczamy" całą Połoninę Caryńską, tj. pokonujemy trasę Ustrzyki Grn. - Brzegi Grn. My - tzn. Żabki, ich młodzi i ja. Jest słonecznie, ale w cieniu wyraźnie zimno (ogarnął nas chyba jakiś wyż arktyczny). Wędrujemy spokojnie, robiąc "piwne" postoje. Widoczność wspaniała. Co ja zresztą będę Wam te widoki opisywał - tak samo przyjeżdżacie po nie, jak i ja.
Już na połoninie nawiązałem łączność z Wojtkiem1121, który akurat zmierza w Bieszczady wioząc też Andrzeja627 i Andsiejka.
W Berehach wsiedliśmy do prywatnego busa, który całą naszą piątkę (plus jeszcze parę osób, był tłok) odwiózł do Ustrzyk Grn. Chwilowo rozstałem się z Żabkami i powędrowałem do hotelu umyć nogi i zmienić skarpetki - należało trochę się odświeżyć po wejściu, zejściu i przejściu całej połoniny.
Już dobrze po południu przywitałem Andrzeja627 i Andsiejka, spotkaliśmy się, jakżeby inaczej, w zajeździe "Pod Caryńską". Andsiejka w pierwszej chwili nawet nie poznałem (przedtem widziałem Go tylko na VI KIMB-ie, czyli dwa lata temu). Po pewnym czasie również Wojtek1121 powiadomił nas telefonicznie, iż już wypoczął po podróży z Warszawy, a zatem - w drogę.
Udajemy się Wojtkową terenówką do Wołosatego, równocześnie ściągam tam telefonicznie Żabki. W barze "Pod Tarnicą" zjadamy wreszcie obiad, bo jak dotąd, to tylko (od śniadania) jedynie piwo i piwo. Następnie jedziemy jeszcze na Przełęcz Wyżniańską, skąd robimy krótki spacerek do schroniska "Pod Małą Rawką".
Wieczorem spotykamy w zajeździe "Pod Caryńską" Irasa, który informuje nas, że na Ukrainę z przyczyn techniczno - paszportowych pojechać nie może. Zaplanowana przez niektórych kolegów i koleżanki w dn. 15 i 16 maja wyprawa na Pikuj bierze zatem w łeb. Irek demonstruje przy tym swój paszport, na którym zdjęcie faktycznie zaczęło się w sposób widoczny odklejać, przez co cały dokument wygląda podejrzanie.
Ale Iras informuje nas także, iż nie będzie obecny na KIMB-ie, ponieważ wybiera się już w piątek 15 maja do Rumunii, zabierając tez ze sobą dwoje innych niedoszłych KIMB-owiczów (co o tym wszystkim sądzę, napisałem w odrębnym, specjalnie założonym wątku).
Czwartek 14 maja
Dziś mamy w planie obie Rawki plus Kremenaros (szczyt, a nie schronisko w Ustrzykach Grn.). Wyruszamy we czterech: Andrzej627, Andsiejk, Wojtek1121 i ja. Terenówką Wojtusia dojeżdżamy na Przełęcz Wyżniańską, gdzie się "spieszamy" i "przełączamy na niemechaniczny napęd własny" (udało mi się to określenie - nadaje się do humoru zeszytów :-P).
To wtedy dogadałem się z Andrzejem627 co do wspólnych znajomych z czasów uniwersyteckich, o czym napisałem na wstępie.
Podchodzimy dość stromym podejściem na Małą Rawkę. Każdy stara się iść swoim tempem, więc nasza czwórka znacznie się rozciąga na szlaku. Z Małej wędrujemy na Wielką Rawkę, a stamtąd niebieskim szlakiem na Kremenaros. Przy słupie granicznym z herbami trzech państw zasiadamy sobie na ławeczkach i popijamy piwko. Wojtuś zaczyna flirtować z jakimiś niewiastami, które też właśnie tam nadeszły.
Podejmujemy ważną decyzję o korekcie naszego planu. Zamiast wracać tą samą drogą i w to samo miejsce, zejdziemy od razu z Wielkiej Rawki niebieskim szlakiem na parking przy obwodnicy, już niedaleko Ustrzyk Grn. Tam Szanowni Koledzy poczekają, a ja kopnę się do hotelu po swój samochód, podjadę z powrotem na ów leśny parking, zabiorę ich stamtąd i już razem pojedziemy na Przełęcz Wyżniańską po auto Wojtka.
Pozostawiłem zatem Kolegów na połoninie i samotnie zszedłem niebieskim szlakiem. Gdy tylko wylazłem na szosę, od razu miałem dziki fart. Nadjechał busik, którym za całe 5 zł zostałem podwieziony pod sam hotel.
W hotelu zdążyłem się odświeżyć, łącznie z nakremowaniem stóp jakimś specjalnym balsamem dla łazików. Właśnie wsiadałem do samochodu, aby udać się po Kolegów, gdy zadzwonił Wojtuś, że już są na leśnym parkingu i mnie tęsknie oczekują. Pojechałem więc po Nich i dalej już wszystko odbyło się zgodnie z planem.
A wieczorem doszło do "przedkimbowego" spotkania w zajeździe "Pod Caryńską". Kongresmeni już się powoli zjeżdżali, co chwilę kogoś nowego witaliśmy. Ani witającym, ani witanym nie uchodziło to na sucho. Na ogół pito czystą wódkę i piwo, niektórzy czynili to przemiennie. Mnie też chyba należałoby zaliczyć do owych "niektórych".
Wszystkich nas zelektryzował, jak zwykle, przyjazd Pastora. Jego Eminencja przywiózł tym razem nie szanowną małżonkę, lecz 19-letnią córkę, całkiem ładne i zgrabne dziewczę, będące akurat w toku matury. Obiecała Tatusiowi, że będzie się na KIMB-ie uczyć, a Ten uwierzył.
Czymś trzeba było zakąszać. Oczywiście pysznego żarcia w zajeździe "Pod Caryńską" jest w bród, lecz nas korciło jedzenie dla himalaistów przywiezione przez Andrzeja627 z Paryża, nabyte w jakimś sklepie dla wielkich górskich wyczynowców. Kupił je specjalnie z myślą o wyprawie na Pikuj, ale skoro ta nie dojdzie do skutku, to przecież można by już owe cudo chociaż zacząć próbować. Ot, małe paczuszki z proszkiem, które zalewa się wrzątkiem, a powstałą papkę spożywa. Zmusiliśmy Andrzeja, aby przyniósł nam do degustacji kilka takich torebek, wyczytaliśmy na opakowaniach, że zawierają "kurę z kury" (w dosłownym tłumaczeniu). Panie nam to szybko przyrządziły i zaczęliśmy ów specyfik wyjadać łyżeczkami. Smaku nijakiego on nie miał, a wyglądem przypominał to, co codziennie wybieram z kociej kuwety (zużyty cat's best).
Lecz przede wszystkim nam to zaszkodziło. Po konsumpcji owej "mikstury" Panna Pastorówna cierpiała aż do godzin popołudniowych dnia następnego, a i piszący te słowa miał rano dwie torsje.
CDN
Stały Bywalec
31-05-2009, 15:46
Piątek 15 maja
Od rana zastanawiam się, dlaczego nam zaszkodził ów Andrzejowy pokarm dla himalaistów. Przecież Kolega nie kupił byle czego, wydał sporo forsy w ekskluzywnym, specjalistycznym paryskim sklepie, więc myśl o przeterminowanym lub o złej jakości towarze zdecydowanie wykluczam.
Męczę się w tej hotelowej łazience, jadę do stolicy Łotwy, ale umysł już mi jasno pracuje. Wiem ! To nasza wina, żeśmy się połakomili na ów pokarm, ale chyba i Andrzeja627, że go tak bez zastanowienia kupił. "Kura z kury" to bowiem wysoce specjalistyczny specyfik dla górskich wyczynowców, przygotowany do spożywania na wysokości od 8 tys. m n.p.m. i do przyswajania przez organizm oddychający powietrzem o zmniejszonej ilości tlenu. A jedzony w innych warunkach - po prostu szkodzi !
Dokonawszy tego naukowego :smile:odkrycia, zjadłszy dwie etopiryny i wypiwszy dwie mocne, gorące herbaty, zaczynam mieć wreszcie nadzieję, że dziś wyjdę na ludzi. A konkretnie na "kimbsmena", gdyż przecież o godz. 20-tej mamy uroczyste otwarcie VIII KIMB.
Telefonuję do Wojtka1121 uprzedzając Go, że żyję, ale rezygnuję ze śniadania (w przeciwnym wypadku moja nieobecność w hotelowej restauracji mogłaby wywołać panikę). Doprowadzam się jakoś do socjalizmu, choć, zdaje się, nie zdążyłem czy nie zdołałem się ogolić.
Całe szczęście, że dziś jeździmy, a nie chodzimy. Po przedwczorajszej i wczorajszej wycieczce odczuwam bowiem, że ja też mam stawy i ścięgna.
Przed wyjazdem kupuję jeszcze 10 piw i ładuję je na tył Wojtkowej terenówki.
Najpierw jedziemy (w tym samym składzie, co wczoraj) do Krywego. Po drodze lokalizujemy w Nasicznem siedzibę Zarządu Głównego Związku Zbieraczy Kitu, tak aby jutro jej nerwowo w ostatniej chwili nie szukać. Wskazówki od Prezesa Zarządu, kol. Mavo, są jednak bardzo precyzyjne, nie sposób tam nie trafić, pomimo że - jak każdy wie - Nasiczne to całkiem spora miejscowość. Liczy już bowiem ponad 7 domostw, a więc gdyby wszyscy mieszkali na jednej nieruchomości, to mogliby utworzyć już nie małą (do 7 lokali włącznie), ale wręcz tzw. dużą wspólnotę mieszkaniową.
Zajeżdżamy do Krywego, a tam - ni żywego ducha. Nawet żaden pies na nas nie szczeka. Kręcimy się trochę przy Tosinej chałupie, a następnie udajemy się nad sam San, do miejsca, gdzie jeszcze na początku 1999 r. stał most. Wędruję sobie z butelką piwa w łapie, jak dres jakiś, albo Piskal. I zamiast odczuwać wstyd z tego powodu, zaczynam żałować, że nie wziąłem z samochodu drugiej.
Dochodzimy do pozostałości ruin (przybrzeżnych) mostu, oglądamy to miejsce. Uruchamiam wspomnienia i opowiadam kolegom, co to był za most, w jakim stanie i kto głównie po nim jeździł i chodził. W m-cu wrześniu np. to już chyba tylko Tosia (jeździła) i Stały Bywalec (chodził). No, może jeszcze czasami i Długi tam się pojawiał.
Na miejscu przekonujemy się też, iż otoczenie zmienia się bardziej dynamicznie, niż można by się spodziewać. A konkretnie: wszystko płynie - jak powiedział grecki towarzysz Panta Rei. :lol: I to "płynie" w sensie dosłownym.
Andrzej627 wszedł bowiem na mały piaszczysty półwysep sięgający tak ze 3 m w stronę środka Sanu. I zadumał się ... Nie będę pisał nad czym, już i tak na początku tego rozdziału nieźle nafantazjowałem.
Nad czym dumał, to dumał - Jego sprawa. W każdym razie, gdy już skończył (owo dumanie), to spostrzegł, że jego półwysep stał się wyspą, w dodatku ciągle zmniejszającą swoją powierzchnię, niczym Niemcy po dwóch wojnach światowych.
Jedynie szybka decyzja i dwa gwałtowne skoki pozwoliły Mu wyjść z tej opresji suchą nogą (jedną). Drugą bowiem zamoczył, za co nie można Go jednak winić. Gdyby dłużej zwlekał, zamoczyłby obydwie nogi.
Wyjeżdżając z Krywego, będąc już na Rylim spotykamy wreszcie Tosiną brzydszą połowę, czyli pana Stanisława M., de domo F. Wojtek krótko z nim o czymś rozmawia, obdarowuje sznapsem i ... jedziemy dalej.
Wypicie drugiego piwa zaczyna napawać mnie optymizmem, już nawet na mijane kury mogę patrzeć bez wstrętu. Zrobiła się pora obiadowa, czas coś (wreszcie) dziś zjeść. Etopiryna nie jest bowiem przesadnie kaloryczna.
W roli pilota wycieczki wiodę Wojtusiowy automobil leśną drogą nad Sanem od Sękowca do Studennego i dalej przez Rajskie aż do obwodnicy. Skręcamy w lewo, jedziemy kawałek obwodnicą i znów skręcamy w lewo. Już większość z Państwa na pewno się zorientowała, dokąd jedziemy. Tak, tak - do Terki, na pstrąga "Pod Tołstą".
Troszkę się spóźniliśmy, gdyż możemy się tylko przywitać i od razu pożegnać z Tarniną i Maniem. Oni właśnie zjedli i jadą dalej - podziwiać Bieszczady.
Porcje duże i smaczne, do tego piwo. Dolegliwości migrenowo - gastryczne dawno już ustąpiły, konsumpcja odbywa się na świeżym powietrzu. Nie jest źle, świat jest piękny !
Przy stole dyskutujemy z Andrzejem627 o tym i owym. Andrzej uchodzi za trudnego i wymagającego dyskutanta, o czym niektórzy z Państwa mogli się już przekonać, a inni dopiero się przekonają. Każdego z Was to prędzej czy później czeka.
W moim przypadku jednak ... trafiła kosa na kamień. Wytłumaczenie mojej odporności jest niezwykle proste. Obaj z Andrzejem jesteśmy zodiakalnymi Bliźniętami urodzonymi tego samego dnia: 9 czerwca (co prawda innego roku, ale magia jedności dnia i miesiąca też posiada swoją moc).
Dalej udajemy się do Huczwic, muszę przecież jeszcze choć raz popatrzeć na Orsini. Ale Ona jest już dziś czym innym zajęta, żyje zbliżającą się wyprawą do Rumunii. Ledwie mnie zauważa, a w dodatku Piskal włazi mi w paradę. Bo w Huczwicach następuje zjednoczenie dwóch, a właściwie trzech ekip Naszego Forum: jedna jest już na miejscu w ... (ingerencja cenzury), drugą my stanowimy, a trzecią przywiózł Pastor. Pijemy piwo, podziwiamy dekarskie, wysoce (dosłownie i w przenośni) specjalistyczne dokonania Klopsika, po czym jedziemy dalej, już w dwa terenowe automobile naraz.
Podjeżdżamy pod Chryszczatą, aby naocznie przekonać się, jak wygląda niedawno zdewastowany ukraiński obelisk. Wygląda paskudnie. Poświęcono mu już jednak na Naszym Forum odrębny wątek tematyczny, więc co ja o tym wszystkim sądzę, tam można przeczytać. Obecne oględziny tylko upewniły mnie w słuszności tego, co napisałem. Już zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby "nieznani sprawcy" po cichutku zdemontowali cały pomnik, ew. pozostawiając tylko dokładnie obtłuczony i niedający już możliwości identyfikacji sam dolny element (gdyby jego usunięcie przerosło ich możliwości techniczne) - niż dokonali tego, co dokonali, czyli po chamsku i barbarzyńsku rozp ... i zdewastowali cały istniejący obiekt. Bo to co widzieliśmy, na pewno pojednaniu polsko - ukraińskiemu nie posłuży. A raczej zaszkodzi - wystarczy kilka zdjęć w prasie ukraińskiej.
Wracam do treści przyjemniejszych, wręcz wesołych.
Jedziemy na Przełęcz Żebrak, na której parę godzin wcześniej Pastor i Piskal nie mogli znaleźć zakopanej przez Wojtka1121 flaszki czyli skarbu geocache. Podejrzewali Wojtka wręcz o mistyfikację, więc Wojtek postanowił sprawę zbadać osobiście i namacalnie. Oczywiście "skarb" był na swoim miejscu, o czym Wojtek natychmiast powiadomił telefonicznie Pastora (znów się bowiem rozjechaliśmy - spod Chryszczatej Pastor wrócił do Huczwic po córkę i Piskala).
A potem bierzemy już kurs na Ustrzyki Grn.
Punktualnie o godz. 20:00, zgodnie z przyjętym wcześniej harmonogramem, rozpoczynamy obrady VIII KIMB. Wprawdzie spotkanie "główne" odbędzie się dopiero jutro, ale początek tej naszej transformacji ze sfery wirtualnej ( www.forum.bieszczady.info.pl ) w realną (piwo i wódka), zwanej KIMB-em :smile:- jest już dziś.
Obradujemy w salce na górze zajazdu "Pod Caryńską", mieścimy się tam, zresztą poza nami prawie nie ma innych gości w lokalu. Są już chyba wszyscy z tych naszych Koleżanek i Kolegów, których w odrębnym wątku (pt. "Bądźmy poważni") zaznaczyłem na zielono.
I od razu na początku dochodzi do niespodziewanego, ale bardzo miłego wydarzenia, które nadaje akcent całemu naszemu dzisiejszemu spotkaniu. Myślę, iż mogę o tym napisać. Tarnina i Manio ogłaszają nam publicznie, że akurat obchodzą 5-tą rocznicę swojego poznania się, jako że doszło do niego w 2004 r. ... na III KIMB w Sękowcu. Z tej okazji stawiają nam flaszkę bardzo dobrej wódki (nazwę zapomniałem, ale smaku - nie), a my śpiewamy Im "sto lat", a potem jeszcze "niech Im gwiazda pomyślności nigdy nie zagaśnie". :!::!::!:
A wszyscy nieobecni tego dnia na VIII KIMB proszeni są, aby odśpiewali dla Tarniny i Mania (prywatnie: Anety i Mariusza) wyżej wymienione pieśni biesiadne - właśnie teraz, w tej chwili, na zakończenie lektury tego rozdziału. :smile:
CDN
dorota z krakowa
31-05-2009, 16:36
Odśpiewałam.
.. Naprawdę zazdrodroszczę.
chyba spotkamy się na jesieni w Sękowcu
Stały Bywalec
02-06-2009, 06:49
Sobota 16 maja (do wieczora)
A zatem to dziś - główne obrady VIII KIMB !!!
Ale dopiero o godz. 19-tej. Wcześniej również nas czeka ważne spotkanie integracyjne (proszę nie mylić ze szkolnymi klasami "integracyjnymi").
Jeszcze wczoraj ustaliliśmy skład osobowy delegacji KIMB do odbycia oficjalnej wizyty w siedzibie Związku Zbieraczy Kitu w Nasicznem - na formalne zaproszenie Zarządu Głównego ZZK. Skład naszej ekipy wyłoniliśmy wg nieskomplikowanego klucza "kto się rano zgłosi, ten pojedzie", a ostatecznie pojechały 3 pełne samochody: Pastora, Recona1 i Wojtka1121.
Przyjazd był umówiony na godz. 10-tą, a więc Wojtek (najbardziej pedantyczny i punktualny z całego towarzystwa) zmobilizował mającą z Nim jechać ekipę, aby się wyjaiła z hotelu odpowiednio wcześniej. Reszta dotrze tam trochę później, dokładnie im wytłumaczyłem, jak znaleźć w Nasicznem siedzibę kit-związku.
Poczyniliśmy pewne zakupy (przecież nie pojedziemy z pustymi rękami) i wyjeżdżamy.
Po drodze Andrzeja627 naszły wątpliwości, czy aby mam 100% pewności licząc na przyjęcie nas przez Mavo i w ogóle Jego obecność w Nasicznem. Zadzwonić tam teraz nie można ze względu na brak zasięgu telefonii komórkowej, a telefonu stacjonarnego ZZK się jeszcze nie dorobił. Nasz samochód stanowi tylko forpocztę całej wyprawy. "Ty to wszystko, S.B., zaaranżowałeś." Co będzie, jak nic tam nie będzie ?
Odpowiadam z godnością, że wówczas zachowam się jak francuski XIX-wieczny mąż stanu i podam się do dymisji. Ta stanowcza replika jakby uspokoiła mojego rozmówcę, przynajmniej na tyle, że rozmowa zeszła na mijany piękny krajobraz za oknem.
O godz. 10:02, aż nieprzyzwoicie punktualnie, zajeżdżamy pod siedzibę administracji ZZK, a tam już nas oczekują:
1) wielki powitalny banner z napisem "Związek Zbieraczy Kitu wita KIMB",
2) zastawiony stół, a obok przygotowany grill,
3) odświętnie ubrany Pan Prezes, czyli Mavo, niestety bez seksownej sekretarki (przezornie dał jej wolne).
Następuje ceremonia powitania i wzajemnego przedstawiania, oglądamy siedzibę biura, otwieramy pierwsze butelki, następuje też wrzucenie karkówki z niedźwiedzia (upolowanego przez Mavo) na ruszt.
Wkrótce nadjeżdżają dwa kolejne samochody z pozostałą częścią naszej delegacji i sytuacja się powtarza.
Po pewnym zaś czasie krystalizuje się na tyle, że wiemy już, kto pragnie tu dłużej posiedzieć, a kto wpadł tylko na godzinkę.
Z Mavo pozostaje 5 osób: Pastor z Pastorówną, Duch Przeszłości, Andsiejk i autor tego sprawozdania. Pozostali - nie żegnając się z Gospodarzem, który będzie wszak jeszcze dziś na KIMB-ie - jadą zwiedzać jakieś groty, jaskinie, itp. naturalne bieszczadzkie zakamarki.
Siedzimy sobie przed domem, jemy pyszną karkówką, popijamy, czym kto ma ochotę, obserwujemy krążącego nad nami orła. Jest dość ciepło i słonecznie, nieduży i przelotny deszczyk tylko na chwilę wygonił nas z tarasu do wnętrza budynku. Mavo opowiada nam o swoich bieszczadzkich perypetiach, my też coś niecoś na ten temat wiemy, więc wymieniamy się informacjami. Dołącza do nas sympatyczny kolega i zarazem sąsiad Mavo - On też zna dobrze (a nawet bardzo dobrze) Bieszczady, ale nie będę podawał szczegółów Go identyfikujących.
I tak dochodzi godz. 15-ta. Po raz setny upewniając się co do obecności Mavo wieczorem na KIMB-ie, opuszczamy gościnne Nasiczne i wracamy do Ustrzyk Górnych.
Postanowiłem się przed KIMB-em jeszcze zdrzemnąć ze dwie godzinki.
CDN
Stały Bywalec
03-06-2009, 17:25
Sobota / niedziela 16/17 maja. VIII KIMB - nasze spotkanie główne. Zajazd "Pod Caryńską" w Ustrzykach Górnych ( www.carynska.pl ), sala na dole ("Matragona"). Gospodarzem spotkania jest Sebastian, a osobą je prowadzącą - ja.
Rozpoczynamy z niewielkim, może kilkunastominutowym opóźnieniem, tak aby wszyscy ci, co mają ten zamiar, zdążyli przybyć.
Otwieram obrady, witam obecnych i przedstawiam propozycję porządku dziennego zebrania. Nikt nie oponuje, każdemu już spieszno do jego punktu ostatniego ("część artystyczno - alkoholowa").
Ale najpierw część oficjalna.
I. Każdy z obecnych otrzymuje bezprzewodowy mikrofon, przy pomocy którego dokonuje autoprezentacji. Jest nas, członków Forum wraz z osobami towarzyszącymi, około 30 osób, ponadto w kącie sali siedzi zaproszona grupka ok. 10 turystów, którzy - zainspirowani plakatem o VIII KIMB na drzwiach zajazdu - zapragnęli się do nas przyłączyć i nie sądzę, aby później tego żałowali.
Oprócz koleżanek i kolegów zaznaczonych "na zielono" (w jednym z sąsiednich wątków) przybyli też członkowie Forum, którzy nie uczestniczyli w wyborze miejsca VIII KIMB, że wymienię choćby tylko Ducha Przeszłości i Mavo.
Oczywiście owa autoprezentacja i późniejsze głosowania dotyczą tylko zalogowanych członków Forum, goście się temu tylko biernie przyglądają (i podziwiają).
II. Gdy już wiemy who is who, oddaję głos Reconowi1.
Tym, którzy nie byli na VIII KIMB i nie śledzili "perypetii" związanych z wyborem jego miejsca, wyjaśniam, iż Recon1 ufundował nagrody dla osób, które - głosując na lokalizację ZPC w UG - przyczynią się do jej zwycięstwa. A tą nagrodą jest piękny album Pawła Kusala pt. "Zapomniane Bieszczady", Wydawnictwo Ruthenus, Krosno 2008. W sprzedaży detalicznej osiąga ceny różne, najczęściej ok. 50 zł (a w sprzedaży internetowej 42 zł + koszty przesyłki).
Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. W naszym głosowaniu zwyciężyły Ustrzyki Grn., więc Recon przywiózł ze sobą całą pakę egzemplarzy tej książki.
I właśnie je uroczyście rozdaje, w tym i piszącemu te słowa. Nieusprawiedliwione osoby nieobecne książek nie otrzymują - Recon dokonuje rozlosowania tych "wakujących" egzemplarzy pomiędzy chętnych z sali. Osobiście jest mi miło, że wylosowali je m.in. Duch Przeszłości i Mavo, którzy nie uczestniczyli w wyborze miejsca KIMB, oraz Piskal, który - i owszem - głosował, ale na Sękowiec.
Po wręczeniu przez Recona książek deklaruję publicznie (zachęcając do tego też innych nagrodzonych), że kwotę stanowiącą równowartość ww. ceny detalicznej albumu "Zapomniane Bieszczady" przekażę na cel charytatywny, a mianowicie zasilę skarbonkę wolontariuszy WOŚP Jurka Owsiaka. Być może Recon dał - przy większym zakupie - za 1 egz. książki trochę mniej złotych, ale ja przecież co rok i tak na WOŚP wpłacam po kilka - kilkanaście zł, tak więc wszystko się "wyrówna".
III. Następnym punktem, wręcz gwoździem programu, jest oficjalne ogłoszenie przez Marcowego pseudonimów laureatów tegorocznych Powsimordów, oraz, a jakże, wręczenie Im nagród, ufundowanych przez różne osoby z Naszego Forum.
Laureatami w poszczególnych kategoriach Powsimordów w 2009 zostali:
1) Marcin Scelina - Forumowicz Roku,
2) Piotr - Doradca Roku,
3) Browar - Detalik Roku,
4) Recon1 - Korespondent Roku,
5) Bmiller - Fotografik Roku,
6) Pastor - Satyryk Roku,
7) WUKA - Poeta Roku,
8. Orsini - Malkontent Roku.
Jak się można zorientować z powyższej listy, wielu laureatów jest dziś nieobecnych. Worki z nagrodami dla nich zostają więc przekazane upoważnionym "pełnomocnikom" lub innym kolegom, którzy zobowiązują się je dostarczyć do rąk własnych osób nagrodzonych.
Osobom rzadziej goszczącym na Naszym Forum wyjaśniam, iż Konkurs "Powsimordy" jest inicjatywą kol. Marcowego. Jest całkowicie Jego autorskim pomysłem (łącznie z oryginalną i niebanalną nazwą konkursu), a także to Marcowy przeprowadza "od A do Z" całą procedurę wyłonienia kandydatów na laureatów, a następnie organizuje głosowanie i ogłasza jego wyniki.
IV. Następnie przechodzimy do kolejnej ważnej sprawy organizacyjnej - sposobu dokonania wyboru miejsca przyszłorocznego KIMB. Sprawa nie jest błaha, od kilku miesięcy istnieje bowiem nowe bieszczadzkie forum internetowe, założone przez naszych kolegów.
Ale - patrząc realistycznie - oni nie są przecież żadnymi sukcesorami "idei KIMB". Nowe forum nie powstało ani w wyniku przekształcenia naszego, istniejącego wcześniej, ani jego formalnego podziału. Ot, byli, odeszli, nie ma ich, szkoda. Część z nich zresztą tkwi w szpagacie na obu forach naraz (naszym i tamtym), co wcale nie brzmi pejoratywnie - szpagat to bardzo trudna i efektowna figura gimnastyczna. A wygląda wręcz ekscytująco - zwłaszcza gdy go robi Orsini.
Zatem KIMB jest nierozłącznie związany z Bieszczadzkim Forum Dyskusyjnym (www.forum.bieszczady.info.pl) , wpisał się w tradycję Naszego Forum, stał się nawet jakby jego integralną częścią.
Ad rem.
Tarnina wysuwa sugestię, aby to aktualnie (czyli dziś) obradujący KIMB wybrał lokalizację przyszłorocznego. Informuję o tym przez mikrofon, wtedy Pastor prosi o głos. Ripostuje, aby nie spieszyć się z wyborem, pozostawić go do decyzji całego Forum, a nie dziś tylko zebranego tu KIMB. Rok to przecież kawał czasu, nie wiadomo, co się wydarzy i czy w ogóle taki nasz przedwczesny wybór ad hoc będzie miał za rok rację bytu. Poza tym Pastor wysuwa "wirtualny" argument - wyłanianie miejsca kolejnego KIMB bardzo aktywizuje członków Naszego Forum, o czym świadczy duża liczba postów napisanych podczas tej procedury i w ogóle liczba odsłon (wejść w tym celu na forum).
Te święte słowa świętego męża poddaję pod głosowanie - wniosek przechodzi prawie że jednogłośnie.
V. Kolejną sprawą, ściśle związaną z poprzednią, jest wymyślenie "algorytmu" dopuszczenia do głosowania.
Żelaznej zasady stanowiącej, że prawo do głosu w wyborze miejsca KIMB powinni mieć tylko jego przyszli uczestnicy, nikt nie poddaje w wątpliwość - to jest jasne. Nie będzie nam jakiś anonimowy internauta, obojętne czy z Pcimia Dolnego, czy wielkiej aglomeracji, dyktował, gdzie mamy pojechać na KIMB, jeśli jego samego "uczestnictwo" w KIMB-ie sprowadza się operowania klawiaturą i myszką.
Formuła "przyrzeczenia" - wydawałoby się w tej sytuacji optymalna - nie zdała jednak w tym roku egzaminu (vide sąsiedni wątek pt. "Bądźmy poważni"). Być może wpływ na to miał ów wspomniany powyżej "rozłam" na forum, może "wielcy nieobecni" (na VIII KIMB) mają nadal za złe pozostałym, że nie pospieszyli gromadnie za nimi na to ich nowe forum. A jeśli nawet pospieszyli (niektórzy), to jakim prawem nadal tkwią też nadal na tym poprzednim, zamiast - ich wzorem - już je całkowicie zignorować.
W zaistniałej sytuacji Wojtek1121 zaproponował (ale tego wniosku nie głosowaliśmy, pozostawiając go przyszłej ocenie przez szersze grono osób na Naszym Forum), aby jakoś mocniej powiązać deklarację przyjazdu na KIMB z ... późniejszym dotrzymaniem danego słowa. Powiązać mocniej - czyli finansowo. Wg propozycji Wojciecha, prawo do głosowania nad wyborem miejsca przyszłorocznego KIMB powinni mieć tylko ci członkowie Naszego Forum, którzy - oprócz przyrzeczenia swojej obecności - także wcześniej wpłacą "wpisowe" (30 - 40 zł), zamienione później podczas KIMB na "bon konsumpcyjny".
Moim skromnym zdaniem ów pomysł jest dobry, ale trudno przewidzieć jego realizację (diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach). Chcąc go przeprowadzić musielibyśmy bowiem zbierać od ludzi pieniądze i przyznawać prawo głosu tylko temu, kto już je wpłacił. Ja się takiej zbiórki nie podejmuję. A na konto przedsiębiorcy - szefa obiektu goszczącego KIMB, też nie moglibyśmy tych pieniędzy wpłacać, bo przecież przed zakończeniem głosowania jeszcze nie możemy wiedzieć, kto będzie tym przedsiębiorcą.
Reasumując, idea wskazana przez Wojtka1121 jest ciekawa, ale wymaga powołania ... skarbnika KIMB. A poza tym, znając ludzką naturę, obawiam się, że dużo by ów skarbnik nie uzbierał, czyli że "elektorat" byłby całkiem malutki. A tu już do ośmieszenia tylko jeden krok.
Tak czy inaczej, sprawą tą zajmiemy się formalnie na jesieni, gdy już do przyszłorocznego KIMB-u będziemy mieli "z górki".
A do tego czasu proszę się nad tym pozastanawiać, w dyskusji na Forum również.
VI. O wiele prościej poszło z wyborem "lokalu kontaktowego" dla członków Naszego Forum w sezonie turystycznym. Wybieramy oczywiście Zajazd "Pod Caryńską" w Ustrzykach Górnych ( www.carynska.pl ). Sebastian nasz wybór publicznie zaakceptował i obiecał wydzielić dla nas w lokalu specjalny kącik. Kącik ten będzie w dodatku efektownie oznaczony, a personel lokalu przeszkolony na specjalnym kursie w zakresie historii Naszego Forum i tradycji KIMB (łącznie 20 godz. lekc., z czego połowa przeznaczona na naukę mojego życiorysu).
VII. Zgodnie z daną wcześniej obietnicą, Andrzej627 przeprowadza prelekcję - prezentację dot. praktycznego zastosowania GPS. Budzi ona duże zainteresowanie. Wreszcie i ja uzmysławiam sobie teraz, skąd się bierze na naszych gminnych czy powiatowych drogach niekiedy po kilkanaście "dalekobieżnych" TIR-ów dziennie, wyprzedzających na wąziutkich szosach stare maluchy i niekiedy jeszcze starsze furmanki.
VIII. I tak powoli kończy się część oficjalna VIII KIMB (trwała ok. dwóch godzin). Po godz. 21-szej na salę "wjeżdża" pieczone prosię i baranek (też pieczony). Każdemu do wyboru lub oba te smakołyki razem. Do tego pieczywo i przyprawy. O "popitkach" nie wspominam, to rozumie się samo przez się.
IX. Manio, mocno wspomagany przez Zulusa, daje po raz kolejny popis gitarowych ballad. Nareszcie można się całkowicie odprężyć, napić, wsłuchać i też pośpiewać. Obecni na sali grupują się w dobranych "zespołach problemowych KIMB", stoły mają suto zastawione, na których gościnnie pojawia się olbrzymia flaszka "Piskal Walker". Półtora litra nalewki 70% vol. to nie przelewki. Nie tak szybko sobie z tym radzimy, zwłaszcza że z dobrze zaopatrzonego bufetu tez już korzystamy od godz. 19-tej.
X. I tak nam ten czas naprawdę bardzo przyjemnie upływa, w rytm Mariuszowej gitary. Repertuar piosenek jest, jak to u Mania, na ogół poetycko - refleksyjny, co nie znaczy, że śmiertelnie poważny. Podoba mi się zwłaszcza nowa wersja piosenki "Chryzantemy złociste", a już szczególnie jej ostatnia zwrotka odśpiewana przez Marcowego. :oops:
Ostatnimi, którzy opuścił lokal (już tak dobrze po godz. 2-giej w nocy) byli Andrzej627 i Piskal - wedle Ich relacji. Ja byłem niestety o ok. dwie godziny od Nich "gorszy".
DOKOŃCZENIE NASTĄPI
andrzej627
06-06-2009, 18:02
Czwartek 14 maja
Dziś mamy w planie obie Rawki plus Kremenaros
Krótka relacja filmowa:
Wejście na Kremenaros (http://www.youtube.com/watch?v=HKWnMP8vstQ)
Konkurs "Powsimordy" jest inicjatywą kol. Marcowego. Jest całkowicie Jego autorskim pomysłem (łącznie z oryginalną i niebanalną nazwą konkursu)
Drobna korekta - nazwę "Powsimordy" zaproponował Derty, jako bezpośredniego pomysłodawcę wskazując Kolegę Kierownika z audycji "60 minut na godzinę".
Poza tym dziękuję za uhonorowanie :-)
Wejście na Kremenaros-relacja.
Przyznaję,ze najbardziej zaintrygowała mnie....czarna teczka SB!
Stały Bywalec
07-06-2009, 16:22
(...)
Przyznaję,ze najbardziej zaintrygowała mnie....czarna teczka SB!
To skórzana tzw. raportówka, którą wolę od małego plecaka. Z nią wyglądam "urzędowo" i nieturystycznie. Ma to nawet swoje plusy - np. w Bieszczadach łatwiej o "okazję" na drodze. Trzeba tylko z tą torbą (przewieszoną w pół) stać przy szosie, a nie położyć ją gdzieś w miejscu mniej widocznym.
Dzięki za wyjaśnienie "racji bytu"teczki.Co do zawartości,to rozumiem,że MA to wszystko co przeciętny plecak?Pozdrawiam!
Stały Bywalec
07-06-2009, 16:37
Dzięki za wyjaśnienie "racji bytu"teczki.Co do zawartości,to rozumiem,że MA to wszystko co przeciętny plecak?Pozdrawiam!
A Ty myślałaś, że co ? Że ja jakiś Stan Tymiński jestem ? :-x
A zresztą osobie pełniącej "urząd" (wirtualnego prezydenta forum) to nawet nie wypada chodzić z plecakiem !!!
:lol::lol::lol:
andrzej627
07-06-2009, 20:53
O godz. 10:02, aż nieprzyzwoicie punktualnie, zajeżdżamy pod siedzibę administracji ZZK
Krótka relacja filmowa:
Delegacja KIMBu z wizytą w Związku Zbieraczy Kitu (http://www.youtube.com/watch?v=eRm8r9MOes0)
Andrzeju , jesteś Wielki !!! Ale miło teraz powspominać :-)
Stały Bywalec
09-06-2009, 20:16
Piątek 15 maja
(...)Przy stole dyskutujemy z Andrzejem627 o tym i owym. (...)
Obaj z Andrzejem jesteśmy zodiakalnymi Bliźniętami urodzonymi tego samego dnia: 9 czerwca (co prawda innego roku, ale magia jedności dnia i miesiąca też posiada swoją moc).
(...)
Z przykrością stwierdzam, że nie czytacie mojej relacji uważnie.
Powyższy fragment najwyraźniej umknął Waszej uwadze.
paszczak
09-06-2009, 20:48
No tak...gdyby to nasza-klasa o tym doniosła to byśmy byli na bieżąco ;)
Najlepszego świętującym dziś Kolegom!
bertrand236
09-06-2009, 21:27
Zacnym i Dostojnym Jubilatom życzymy wielu, wielu powrotów w te Kapuściane Górki i żeby z czasem było Wam do nich coraz bliżej.
Renatka i
Stały Bywalec
11-06-2009, 18:13
Dziękuję Wam za życzenia urodzinowe - i te złożone publicznie, i te przez priv. Urodzin nie obchodzę, jeśli nie są "okrągłe" (a te nie były). Natomiast o dacie urodzin napisałem tylko pod wrażeniem chwili, nie często bowiem spotyka się w życiu człowieka posiadającego identyczny horoskop (na ten sam dzień i miesiąc urodzin). A ja takiego osobnika właśnie na ostatnim KIMB-ie spotkałem.
Czas jednak powrócić do głównego tematu i wreszcie skończyć tę relację. Zatem - ad rem.
Niedziela 17 maja
Po wczorajszo - dzisiejszych emocjach KIMB i odpoczynku po nich wygrzebuję się wreszcie z hotelu ok. godz. 11-tej. W centrum Ustrzyk Grn. (małe UG też mają swoje centrum) stoi busik. Pytam pana kierowcę, czy nie pojechałby do Wołosatego.
- A ilu was ? - pyta.
- Raz - odpowiadam.
Szef pojazdu zasępił się i wymienił sumę nieprzekraczającą ceny wina dla niezamożnych studentów. Jeszcze nie dokończył, gdy już siedziałem w busie (bałem się, że zmieni zdanie). Ale pan się nie rozmyślił. Wcześniej widać na mnie popatrzył i ocenił: wietnamski dżins, teczka raportówka (widać nie stać go na plecak), jeden kijek trekkingowy (na drugi pewnie dopiero sobie odkłada), to i opłaty nie chciał wysokiej. Podwiózł mnie pod sam punkt kasowy BdPN w Wołosatem.
I w tę oto przepiękną pogodę wędruję sobie niebieskim szlakiem na przełęcz pod Tarnicą, żółtym szlakiem na Tarnicę wchodzę i z niej schodzę, a następnie czerwonym szlakiem udaję się przez Szeroki Wierch do Ustrzyk Górnych.
Tyle tytułem streszczenia, a teraz garść szczegółów.
Na szczycie dość dużo ludzi. Wprawdzie to jeszcze nie sezon, ale piękna niedziela majowa również potrafi przyciągnąć turystów. Na szczęście nie ma tzw. grup "przymusowo zorganizowanych", czyli wycieczek szkolnych.
Piję sobie niespiesznie piwo, coś tam doradzam jakimś bieszczadzkim nowicjuszom, robię tez zdjęcia zakochanej parze - z ich aparatu, nie mogłem patrzeć, jak wcześniej tylko się pstrykali nawzajem. Należą się im przecież także fotografie, na których są razem.
Szerokim Wierchem bardzo przyjemnie się wędruje w stronę Ustrzyk Grn. W przeciwnym kierunku - zapewne trochę trudniej, zawsze to nieco pod górkę. Mijam się z dwoma paniami właśnie idącymi w stronę Tarnicy - widzę, że im (szczególnie jednej) coś ciężko się dziś wędruje. Wątpię, czy dojdą choć do przełęczy.
I faktycznie. Gdy sobie siedzę pod wiatą w lesie i piję drugie piwo (Piskal kiwa teraz pewnie głową z politowaniem), znów dostrzegam owe niewiasty, które chyba zawróciły zaraz po minięciu mnie na połoninie.
I coś mi odbiło, że zachowałem się niezbyt grzecznie - nie każdy w końcu jest nastawiony na odbiór kpiąco - rubasznego warszawskiego humoru.
Jedna z tych pań (właśnie ta, której gorzej się szło) była ubrana w sposób turystycznie wręcz "wypasiony", że użyję tego neologizmu. Buty do wejścia na Mount Everest, nieprzemakalne spodnie i kurtka (komplet), plecak - wszystko to pochodziło z dobrego sklepu i tak na oko kosztowało co najmniej 2,5 tys. zł. Natomiast w rażącym kontraście do owego wysoce specjalistycznego ekwipunku pozostawały kijki trekkingowe, a raczej ich substytut. Owa pani używała bowiem w ich roli zwykłych leśnych badyli, i to takich długich, grubych, poskręcanych i sękatych.
- A w jakimże to "Podróżniku" czy "Decathlonie" sprzedają takie kijki trekkingowe ? - zapytałem, gdy ich właścicielka przechodziła obok wiaty.
Myślałem, że po takim "zagajeniu przeze mnie rozmowy" panie spoczną obok i przestanę się nudzić. I pewnie by tak się stało, gdyby nie to moje "grubiaństwo". Pani nie raczyła nic odpowiedzieć, spojrzała na mnie wyniośle i powędrowała dalej w dół. A razem z nią jej towarzyszka.
Niedługo potem je wyprzedziłem, ale już przezornie się nie odzywałem.
W tym miejscu okazuję skruchę i wyjaśniam, że na taką "odzywkę" pozwoliłem sobie tylko widząc ów kosztowny i nieprzeciętny ekwipunek tej damy. Gdyby podobnymi "kijami z lasu" podpierał się ktoś biednie czy przeciętnie ubrany, nawet by mi to do głowy nie przyszło.
Po zejściu do Ustrzyk Grn. zjadłem solidny obiad w zajeździe "Pod Caryńską". A wieczorem - tamże - wypiliśmy pokimbowe piwo w gronie: Marcowy z Anglikiem, Długi z Asią, Hero, Wojtek i Andrzej cyferki oraz ja.
Poniedziałek 18 maja
Zaczęło się nieszczególnie. Prawie dwie godziny stałem (jak panu młodemu na weselu) przy Kremenarosie, czekając na okazję w stronę Wetliny. Wreszcie nadjechał niezawodny bieszczadzki busik (wracał z Wołosatego) i się nim zabrałem.
W Wetlinie wszedłem na zielony szlak i przeszedłem nim cały Dział, aż do Małej Rawki. Pogoda piękna, spotkałem zero osób. Poniedziałek poza sezonem.
Podobnie na Małej Rawce - tylko jedna para zmierzająca do Wetliny trasą, którą właśnie przyszedłem. Posiedziałem, odpocząłem (chociaż nie było po czym), wypiłem drugie piwo (pierwsze było zaraz za punktem kasowym). Piskal znów teraz pewnie parska kpiącym śmiechem.
Następnie zszedłem (też zielonym szlakiem) do bacówki "Pod Małą Rawką", gdzie się trochę posiliłem, zostawiając sobie jednakże w żołądku miejsce na obiad "właściwy" w ZPC w UG.
W drodze już do Przełęczy Wyżniańskiej przyplątał się do mnie schroniskowy pies i za nic nie chciał mnie opuścić - wędrował ze mną, coraz bardziej oddalając się od domu. Tłumaczyłem mu, że ja osobiście wolę koty niż psy, ale to nie skutkowało, najwyraźniej mi nie wierzył. Wreszcie trafił się ktoś idący w przeciwnym kierunku, w stronę bacówki. Dałem wtedy wilczurkowi krótkie polecenie "pies - do domu, idź z panem !" i ... poskutkowało.
Na Przełęczy Wyżniańskiej wyczytałem na przystanku PKS, że za ok. godzinę (przed 19-tą) będę miał autobus do Ustrzyk Grn. Dobre i to.
Jednak oznaką, że dzisiejszy pech komunikacyjny mnie już opuścił było to, że akurat na parkingu na przełęczy zjawili się trzej młodzi faceci ze Śląska, jadący w kierunku Ustrzyk Grn. i dalej. Zabrałem się z nimi, w rewanżu zapraszając ich do ZPC w UG.
Przy okazji dokonałem "operacyjnego werbunku" do Naszego Forum. Jeden z tych kolegów już się nawet zalogował jako "czasoprzestrzenny", napisał nawet do mnie na priv., ale publicznie jeszcze nic. To już mój trzeci werbunek do Naszego Forum - poprzednie to Duch Przeszłości i Piskal. Szczegółów tamtych dwóch werbunków już nie pamiętam, ale Admin ma założone teczki i w każdej chwili można wszystko sprawdzić. :lol:
A potem doznałem szoku.
Już po odjeździe owych kolegów z Będzina, do ZPC nadeszli Długi i Asia. Zaczęliśmy sobie bieszczadzką pogawędkę, podczas której okazało się, że moja pierwsza wielka miłość to ... ich dobra przyjaciółka. Więcej na ten temat piszę na samym początku niniejszej relacji (post nr 1).
Wtorek 19 maja
Nigdzie nie idę i w zasadzie nic nie robię. Jutro czeka mnie całodzienna praca kierowcy.
Interweniuję tylko w sprawie jakichś zapomnianych "gadżetów" - Pastora (w ZPC) i Piskala (w Kremenarosie). Ten pierwszy okazuje się w końcu już być odnalezionym w Krakowie (alarm był tylko ćwiczebny), ten drugi jednak faktycznie odzyskuję.
Akurat coś mi się przypomniało: Pastorze, oddałeś (komu trzeba) "kwit" ? :smile:Obiecałeś, że wkrótce to zrobisz i obiecałeś też, że poinformujesz mnie o tym (a jak dotąd ... cisza). To drobiazg, ale dla mnie o charakterze prestiżowym. :smile:
Potem wybieram sobie w Ustrzykach Grn. różne malownicze miejsca, siadam w nich na słoneczku i pochłaniam cały "Przystanek Bieszczady bez litości" Andrzeja Potockiego.
I tak do wieczora, z przerwą na obiad (oczywiście w ZPC).
Środa 20 maja
Powrót do Warszawy.
Najpierw jadę do Sękowca po Piskala. W Nasicznem - halt, kontrola przez SG. Wszystko okazuje się jednak być "okay", więc po niedługiej rozmowie mnie puszczają.
W Ustrzykach Dolnych odbieram zamówiony ponad tydzień wcześniej towar zza wschodniej granicy. Do tej pory stoi nietknięty w barku (nie było okazji).
Podróż upłynęła bez najmniejszych komplikacji, przy okazji dokonałem małego odkrycia, z którym teraz. się podzielę z innymi kierowcami zmierzającymi z Rzeszowa w stronę Warszawy, ale nie przez Radom, tylko przez Tarnobrzeg.
Otóż nie ma co się pchać E371 (9) aż pod samą Wisłę, aby tuż przed nią zjechać ślimakiem w kierunku Tarnobrzega. Lepiej w miejscowości Jadachy, zaraz za przejazdem kolejowym i przydrożnym zajazdem, skręcić w prawo i lokalnymi szosami dojechać do samego Tarnobrzega. Jest to spory skrót, droga w miarę dobra, oznakowanie takie, że zabłądzić nie sposób. Piskal wprawdzie już rozłożył mapę samochodową i był gotów wystąpić w roli pilota, ale okazało się to niepotrzebne. Upewniał mnie tylko (po nazwach mijanych wsi), że dobrze jadę.
Odstawiłem Kolegę na Dworzec Zachodni na pociąg do Torunia i ... wróciłem do swojego domu. Do żony, córki i bieszczadzkiego w 100% kota. I do szarości dnia powszedniego.
KONIEC
.
Ale jest co wspominać i to najważniejsze, do NASTĘPNEGO RAZU!
bertrand236
11-06-2009, 18:42
Fajnie się czytało. Jak będziecie jesienią bisować w Sekowcu, ja zacznę swoje wspominki.
Pozdrawiam i jak będę w Warszawie to i może okazja będzie ;) ?
Powered by vBulletin® Version 4.2.1 Copyright © 2024 vBulletin Solutions, Inc. All rights reserved.