Szaszka
07-10-2002, 14:48
Jak milo was znowu poczytac! W pracy opowiadam, pokazuje zdjecia, ale nikt mnie nie rozumie.... Buuu....
Oto ciag dalszy mojej relacji:
piatek, 20 wrzesnia
O 7:20 wyruszylismy z Łomianek (gdzie nocowalismy u kolezanki) we wiadomym kierunku droga przez Radom. Przejazd przez Warszawe zajal nam godzine. Ze wzgledu na forumowiczow - warszawiakow pomine nasze opinie, jakie wyglaszlismy na temat stolicy w tym momencie...
Powiem tak - trasa przez Radom zajela nam 10 godzin i wiecej tamtedy jezdzic nie zamierzam. Byla tak upierdliwa i wykanczajaca, ze zaczelam robic sie agresywna z rozpaczy.
Jednak po przekroczeniu Sanu w Lesku, w miare jak zaglebialismy sie w Gory, odzyskiwalam spokoj i nabieralam energii. Postanowilam nawet minac Strzebowiska i pojechac za Wetline, zeby kupic owczy i kozi ser, ktore chodzily za mna juz co najmniej od pol roku. Podjechalismy do Gornej Wetlinki, zatrzymalam samochod przy stoisku obok bacowki i wyskoczylam z samochodu, bez mała ze spiewem na ustach. I wtedy uswiadomilam sobie, co mam na nogach. A mialam, ni mniej ni wiecej, tylko BIALE ADIDASY. Nie byly to wprawdzie akurat adidasy, ale biel tego sportowego obuwial walila po oczach. Normalnie sluza mi na sali gimnastycznej, a sa biale, bo takie pasuja do stroju szermierczego... Przeciez nie bede prowadzic auta w wojskowych desantach. Zobaczylam wyraz twarzy chlopaka sprzedajacego ser i poczulam, ze uszy mi sie czerwienia.
I tu taka refleksja na temat stonki - nie szastajmy za bardzo tym okresleniem, szczegolnie w kategorii wygladu zewnetrznego...
Zrobilismy zakupy i wrocilismy do Strzebowisk. Byla prawie 19:00, tak wiec Staly Bywalcze, prożno mnie wygladales tego dnia w Dwerniku... Przywitalismy sie z przyjaciolmi i udalismy do naszej kwatery - u p. Lucyny Szocinskiej. Bylismy jedynymi goscmi.
Codziennie bralismy sobie u pani Lucyny swieze mleko, twarog domowej roboty i smietane tak gesta, ze lyzka w niej stala.
sobota, 21 wrzesnia
Obudzil nas szum deszczu za oknem - tego samego deszczu, ktory zegnal Stalego Bywalca. Tego dnia po poludniu pojechalismy do Leska - opisalam to w watku "Pozdrowienia z Bieszczadow".
22 - 26 wrzesnia
Trudno mi wlasciwie opisac pobyt dzien po dniu, bo wszystkie wygladaly podobnie. Budzil nas szelest deszczu. Wychodzilismy na werande, i z kubkiem goracej kawy w dloniach patrzylismy na mgle splywajaca ze szczytow.
Nie pojechalismy na rajd, na bylismy na zadnym szczycie, nawet na Jasle. Caly czas deszcz lub mgla, saczaca w dusze spokoj i melancholie...
Kilka razy pojechalismy w teren, z Krzyskiem i Jurandem. Byly dzikie galopady po mokrych lakach, kiedy bloto spod konskich kopyt bryzgalo na twarz. I bylo uwazne stapanie po rozmoklych lesnych drogach, ktore zamienily sie w strumienie, i na ktorych konie z wysilkiem wyciagaly nogi z mlaskajacego blota. Mgla, w ktorej znikal jezdziec jadacy kilkanascie metrow przede mna...
Krople deszczu na czerwieniejacych w blyskawicznym tempie lisciach... Smak lezajska w smalzalni na Przyslupiu...
Wieczory spedzlismy z naszymi bieszczadzkimi przyjaciolmi.
W ramach urozmaicenia sobie deszczowego zywota pojechalismy do Polanczyka, zeby podpiac sie do kabelka. :)
Byla akurat pora obiadu i cale hotelowe towarzystwo gapilo sie na nas przez szybe (pokoj internetowy oddzielony jest od korytarza szklana sciana). Jeden facet nawet wszedl i stanal mi za plecami, gapiac sie w monitor, gdzie wlasnie pisalam post na forum. Odwrocilam sie i spojrzalam na niego wymownie. A on na to: "Nie, nie, ja tylko patrze!". Pomyslam: "No wlasnie baranie, problem jest w tym, ze patrzysz!" Glosnio powiedzialam: "Czy moglby pan nie gapic mi sie przez ramie, bo to jest bardzo frustrujace." Facet zmieszal sie i uciekl. Niektorzy ludzie sa dziwni.
Obiady jedlismy najczesciej w Wetlinie, w jadlodajni "Smak". Przepyszne! Jak domowe! Tanie! I ten klimat - niektore talerze "gs", aluminiowe sztucce i dziurawa ceratka na stolikach.
27 wrzesnia, piatek
Pogoda lekko sie poprawila, i w naszych duszach ozyla nadzieja. Powloczylismy sie troche konno, potem w samochod, i do Dwernika, oczywiscie. Przyznaje, ze na dyzur mocno sie spoznilam, bo bylismy na miejscu dopiero po trzeciej. Przy stoliku na zewnatrz siedzialo jakies mlode, ewidentnie turystyczne towarzystwo. Poczulam nagle treme. Jakos tak glupio wysiasc z samochodu i wyglaszac sentencje o pierogach. Tak wiec najpierw zlozylam zamowienie (2x ruskie, piwo i cola dla kierowcy). Wychodzac z baru wyglosilam slynne zdanie o pierogach. Towarzystwo przy stoliku niestety nie zareagowalo. Przystapilam do konsumpcji owych pierogow i piwa. One sa naprawde przepyszne! Z majerankiem.... Mmmmm....
Niestety zaczelo znowu kropic. Podjechalismy jeszcze do cerkwi w Smolniku, i wrocilismy do Strzebowisk.
28 wrzesnia, sobota
Rano znowu rzesisty deszcz. Postanowilismy wyjechac. Tym razem droga przez Lublin. Pozegnalismy sie, i opuscilismy Padół Łez, caly zamglony i zapłakany.... Wyjezdzalismy uwożąc spokój duszy, litr smietany, dwa zielone jabluszka z bojkowskiej jabloni i dwie butelki bimbru.
Trasa przez Lublin zajela nam tylko (ha ha, tylko) 8 godzin. O 18:00 bylismy w Łomiankach, nastepnego dnia wrocilismy do Gdanska.
Planujemy juz nastepny wyjazd - w maju....
Mam sporo zdjec, ktore umieszcze jak tylko uda sie je poskanowac.
Pozdrawiam,
Oto ciag dalszy mojej relacji:
piatek, 20 wrzesnia
O 7:20 wyruszylismy z Łomianek (gdzie nocowalismy u kolezanki) we wiadomym kierunku droga przez Radom. Przejazd przez Warszawe zajal nam godzine. Ze wzgledu na forumowiczow - warszawiakow pomine nasze opinie, jakie wyglaszlismy na temat stolicy w tym momencie...
Powiem tak - trasa przez Radom zajela nam 10 godzin i wiecej tamtedy jezdzic nie zamierzam. Byla tak upierdliwa i wykanczajaca, ze zaczelam robic sie agresywna z rozpaczy.
Jednak po przekroczeniu Sanu w Lesku, w miare jak zaglebialismy sie w Gory, odzyskiwalam spokoj i nabieralam energii. Postanowilam nawet minac Strzebowiska i pojechac za Wetline, zeby kupic owczy i kozi ser, ktore chodzily za mna juz co najmniej od pol roku. Podjechalismy do Gornej Wetlinki, zatrzymalam samochod przy stoisku obok bacowki i wyskoczylam z samochodu, bez mała ze spiewem na ustach. I wtedy uswiadomilam sobie, co mam na nogach. A mialam, ni mniej ni wiecej, tylko BIALE ADIDASY. Nie byly to wprawdzie akurat adidasy, ale biel tego sportowego obuwial walila po oczach. Normalnie sluza mi na sali gimnastycznej, a sa biale, bo takie pasuja do stroju szermierczego... Przeciez nie bede prowadzic auta w wojskowych desantach. Zobaczylam wyraz twarzy chlopaka sprzedajacego ser i poczulam, ze uszy mi sie czerwienia.
I tu taka refleksja na temat stonki - nie szastajmy za bardzo tym okresleniem, szczegolnie w kategorii wygladu zewnetrznego...
Zrobilismy zakupy i wrocilismy do Strzebowisk. Byla prawie 19:00, tak wiec Staly Bywalcze, prożno mnie wygladales tego dnia w Dwerniku... Przywitalismy sie z przyjaciolmi i udalismy do naszej kwatery - u p. Lucyny Szocinskiej. Bylismy jedynymi goscmi.
Codziennie bralismy sobie u pani Lucyny swieze mleko, twarog domowej roboty i smietane tak gesta, ze lyzka w niej stala.
sobota, 21 wrzesnia
Obudzil nas szum deszczu za oknem - tego samego deszczu, ktory zegnal Stalego Bywalca. Tego dnia po poludniu pojechalismy do Leska - opisalam to w watku "Pozdrowienia z Bieszczadow".
22 - 26 wrzesnia
Trudno mi wlasciwie opisac pobyt dzien po dniu, bo wszystkie wygladaly podobnie. Budzil nas szelest deszczu. Wychodzilismy na werande, i z kubkiem goracej kawy w dloniach patrzylismy na mgle splywajaca ze szczytow.
Nie pojechalismy na rajd, na bylismy na zadnym szczycie, nawet na Jasle. Caly czas deszcz lub mgla, saczaca w dusze spokoj i melancholie...
Kilka razy pojechalismy w teren, z Krzyskiem i Jurandem. Byly dzikie galopady po mokrych lakach, kiedy bloto spod konskich kopyt bryzgalo na twarz. I bylo uwazne stapanie po rozmoklych lesnych drogach, ktore zamienily sie w strumienie, i na ktorych konie z wysilkiem wyciagaly nogi z mlaskajacego blota. Mgla, w ktorej znikal jezdziec jadacy kilkanascie metrow przede mna...
Krople deszczu na czerwieniejacych w blyskawicznym tempie lisciach... Smak lezajska w smalzalni na Przyslupiu...
Wieczory spedzlismy z naszymi bieszczadzkimi przyjaciolmi.
W ramach urozmaicenia sobie deszczowego zywota pojechalismy do Polanczyka, zeby podpiac sie do kabelka. :)
Byla akurat pora obiadu i cale hotelowe towarzystwo gapilo sie na nas przez szybe (pokoj internetowy oddzielony jest od korytarza szklana sciana). Jeden facet nawet wszedl i stanal mi za plecami, gapiac sie w monitor, gdzie wlasnie pisalam post na forum. Odwrocilam sie i spojrzalam na niego wymownie. A on na to: "Nie, nie, ja tylko patrze!". Pomyslam: "No wlasnie baranie, problem jest w tym, ze patrzysz!" Glosnio powiedzialam: "Czy moglby pan nie gapic mi sie przez ramie, bo to jest bardzo frustrujace." Facet zmieszal sie i uciekl. Niektorzy ludzie sa dziwni.
Obiady jedlismy najczesciej w Wetlinie, w jadlodajni "Smak". Przepyszne! Jak domowe! Tanie! I ten klimat - niektore talerze "gs", aluminiowe sztucce i dziurawa ceratka na stolikach.
27 wrzesnia, piatek
Pogoda lekko sie poprawila, i w naszych duszach ozyla nadzieja. Powloczylismy sie troche konno, potem w samochod, i do Dwernika, oczywiscie. Przyznaje, ze na dyzur mocno sie spoznilam, bo bylismy na miejscu dopiero po trzeciej. Przy stoliku na zewnatrz siedzialo jakies mlode, ewidentnie turystyczne towarzystwo. Poczulam nagle treme. Jakos tak glupio wysiasc z samochodu i wyglaszac sentencje o pierogach. Tak wiec najpierw zlozylam zamowienie (2x ruskie, piwo i cola dla kierowcy). Wychodzac z baru wyglosilam slynne zdanie o pierogach. Towarzystwo przy stoliku niestety nie zareagowalo. Przystapilam do konsumpcji owych pierogow i piwa. One sa naprawde przepyszne! Z majerankiem.... Mmmmm....
Niestety zaczelo znowu kropic. Podjechalismy jeszcze do cerkwi w Smolniku, i wrocilismy do Strzebowisk.
28 wrzesnia, sobota
Rano znowu rzesisty deszcz. Postanowilismy wyjechac. Tym razem droga przez Lublin. Pozegnalismy sie, i opuscilismy Padół Łez, caly zamglony i zapłakany.... Wyjezdzalismy uwożąc spokój duszy, litr smietany, dwa zielone jabluszka z bojkowskiej jabloni i dwie butelki bimbru.
Trasa przez Lublin zajela nam tylko (ha ha, tylko) 8 godzin. O 18:00 bylismy w Łomiankach, nastepnego dnia wrocilismy do Gdanska.
Planujemy juz nastepny wyjazd - w maju....
Mam sporo zdjec, ktore umieszcze jak tylko uda sie je poskanowac.
Pozdrawiam,