PDA

Zobacz pełną wersję : Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.



Stały Bywalec
12-10-2009, 08:07
Relacja z pobytu w Bieszczadach w dn. 13 września - 7 października 2009 r.

Będzie w tej relacji wiele ciekawostek, m.in. o tym, jak przebiegły nasze dwa "pokimbowe" spotkania, jak Wojtek1121 przebył pieszo San (w obie strony, nie zdejmując butów), jak Jurko wpław przepłynął potok Hulski, jak Andrzej627 stał się traperem zamieszkałym w namiocie, jak Piskal prowadził dom otwarty, jak Ojciec Prowadzący bywał Ojcem Sprowadzanym, jak kotek Sabinek wlazł na drzewo i nie potrafił z niego zejść, jak dwaj oldboye (czyli Wojtek1121 i ja) pokazali klasę i poderwali dla dwóch młodszych, nieśmiałych kolegów dwie piękne młode turystki z Częstochowy, etc., etc.
A wszystko to działo się w Bieszczadach końcem kalendarzowego lata oraz piękną, złotą polską jesienią A.D. 2009.

O tym napiszę jednak dopiero w listopadzie, jako że zaraz po powrocie do Warszawy wpadłem w wir obowiązków zawodowych i nie mam teraz czasu na twórczość literacką na Naszym Forum, której poziom - jak zauważyliście - stale się podnosi. A zatem będę musiał się do tego pisania solidnie przyłożyć.
Niniejszego wątku oczywiście nie zamrażam, wszelkie zapytania i uwagi już teraz będą mile widziane.

Na razie podaję tylko zwięzłe kalendarium mojego niedawnego pobytu w Bieszczadach.

13 września. Podróż "tam". Szybkie zaprzyjaźnienie się Piskala z moim kotkiem Sabinkiem, który dzięki temu nie sprawiał żadnych kłopotów podczas całodziennej podróży samochodem. W Sękowcu zjawiliśmy się tuż po godz. 17-tej.

14 września. Spacerek ścieżką do Dydiowej, tam i z powrotem (samochody pozostawiliśmy przy drodze ze Stuposian do Mucznego, przy wypale).

15 września. Spacerek stokówką z Sękowca do Chmiela.

16 września. Siedzenie na miejscu w Sękowcu w oczekiwaniu na przyjazd żony.

17 września. Wejście na Otryt stokówką z Sękowca, przejście przez cały Otryt, zejście do Chmiela.

18 września. Zakupy w Ustrzykach Dln. a potem uroki jazdy terenowej.

19 września. Sękowiec - Dwernik Kamień - Zatwarnica. Wieczorem 1-sza dogrywka VIII KIMB.

20 września. Wyjazd żony. Nabożeństwo w cerkwi grecko-katolickiej w Ustrzykach Dln.

21 września. Przejście z Mucznego przez Jeleniowaty do miejsca po leśniczówce Brenzberg, dalej stokówką i ścieżką aż do Dydiowej. Powrót krótszy: zejście ścieżką do szosy i marsz w kierunku Mucznego.

22 września. Sękowiec - Hulskie - Zatwarnica (lasem nad Sanem i potokiem Hulski, powrót stokówką).

23 września. Przejście przez całą Połoninę Wetlińską. Wejście od campingu BdPN w Górnej Wetlince, zejście od Przełęczy Orłowicza do Suchych Rzek.

24 września. Odpoczynek. Wyjazd do Lutowisk.

25 września. Wołosate - Tarnica - Halicz - Rozsypaniec - Przełęcz Bukowska - Wołosate.

26 września. Spacerek z Tarnawy Niżnej do Dźwiniacza Grn. i z powrotem. Wieczorem 2-ga dogrywka VIII KIMB.

27 września. Odsypianie zaległości. Żegnanie osób wyjeżdżających.

28 września. Przełęcz Wyżniańska - Mała Rawka - Wielka Rawka - Kremenaros - Wielka Rawka - zejście w stronę Ustrzyk Grn.

29 września. Sękowiec - Zatwarnica - Hulskie - Krywe (stokówką) - obejście całego Krywego - Hulskie - Sękowiec (ścieżką nad potokiem Hulski i nad Sanem).

30 września. Odpoczynek.

1 października. Przejście przez całą Połoninę Caryńską. Wejście w Brzegach Grn., zejście w Ustrzykach Grn.

2 października. Znów zakupy w Ustrzykach Dln. Potem dłuższe szwendanie się po Lutowiskach.

3 października. Wołosate - Tarnica - Szeroki Wierch - Ustrzyki Grn.

4 października. Odpust w Łopience.

5 października. Muczne - Bukowe Berdo - przejście aż do najwyższego szczytu, z którego niebieski szlak ostro skręca w prawo w stronę Tarnicy, zejście ścieżką przez Obnogę i Grandysową Czubę do szosy, którą przespacerowaliśmy się z powrotem do Mucznego.

6 października. Znów podróż samochodem do Ustrzyk Dln. i Lutowisk. Potem powolne pakowanie się.

7 października. Podróż "stamtąd". Wyjazd z Sękowca o godz. 8:25. Po drodze poważny "koci problem", rozwiązany dopiero w Lesku (zakup klatki). Z przykrością stwierdziłem, że Ojciec Prowadzący nie ma podejścia do zwierząt, w przeciwieństwie do Piskala (zob. zapis dot. dn. 13 września).

Statystyka: 23 pełne dni pobytu w Bieszczadach (nie licząc dni podróży), z których 11 zostało przeznaczonych na dłuższe, w zasadzie całodniowe piesze wyprawy, 4 - na krótsze bieszczadzkie spacerki (takie do 10 km), a 8 - na wyprawy wyłącznie samochodowe (głównie aprowizacyjne), odpoczynek lub zwykłe lenistwo.

Na szczegóły jednak trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.

CDN

Piskal
12-10-2009, 10:57
7 października. Podróż "stamtąd". Wyjazd z Sękowca o godz. 8:25. Po drodze poważny "koci problem", rozwiązany dopiero w Lesku (zakup klatki). Z przykrością stwierdziłem, że Ojciec Prowadzący nie ma podejścia do zwierząt, w przeciwieństwie do Piskala (zob. zapis dot. dn. 13 września).


Trzeba było jednak mi opłacić jeszcze ten tydzień opobytu;)

PS. Myślę, że będzie ta relacja bardzo dobrym uzupełnieniem niektórych wątków z mojej. Zwłaszcza,że SB notuje wszystko na bierząco, ja zaś zdałem się na moją, jakże zawodną pamięć i emocje. Szkoda tylko, że to dopiero w listopadzie.

andrzej627
12-10-2009, 19:56
Po drodze poważny "koci problem", rozwiązany dopiero w Lesku (zakup klatki).
Współczuję Tobie i kotu. Problem powrotu kota był przez nas szeroko dyskutowany pod wiatą w Zatwarnicy. Wspomniałem wtedy o możliwości przewożenia kota w klatce, ale pomysł ten wtedy odrzuciłeś, jako "męczenie zwierząt". Można tę dyskusję tu obejrzeć:
Opowieść Stałego Bywalca o kocie (http://www.youtube.com/watch?v=cIBGL4Qh4RU).

Mam nadzieję, że powrót do Warszawy nie był jednak dla Sabinka zbyt męczący.

Stały Bywalec
30-10-2009, 12:11
Proszę - Stały Bywalec wraca do świata żywych... i wkracza w sękowieckie opowieści. Czekamy na ciąg dalszy.
A byłem w świecie innym niż świat żywych ? Nic mi o tym nie wiadomo. :-o
Choć o ten drugi świat też się właśnie ocieram - dziś za 3 godziny będę na pogrzebie (na Wólce Węglowej) kolegi z mojego stowarzyszenia, który parę dni temu ot, tak nagle, zszedł ... :cry:

Jeszcze nieco cierpliwości. Już się w zasadzie "obrobiłem" z głównymi zaległościami spowodowanymi ponadtrzytygodniowym urlopem - niedługo i ja zacznę pisać o tym samym co Piskal.:arrow:

Piskal
30-10-2009, 12:49
No, nie do końca o tym samym. Wspólnych wypraw mieliśmy sztuk- 1. Wspólnych kolacji nieco więcej.

Stały Bywalec
04-11-2009, 19:52
13 września

I wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Przedwczoraj wieczorem wysłałem ostatnie e-maile i odbyłem ostatnie rozmowy telefoniczne w sprawach zawodowych, a wczoraj przez prawie cały dzień pakowałem się. Zresztą nie tylko "się" (siebie), ale i kota - musiałem wziąć dla tego hultaja nową kuwetę, wsad ("Pinio") do tejże, a także odpowiedni zapas specjalnego kociego żarcia. Wyjeżdżam na ponad 3 tygodnie, lista akcesoriów "nie do zapomnienia" okazuje się dosyć długa.
I niczego nie zapomniałem. Chyba pierwszy raz mi się tak udało!
Rano pożegnanie z córką, którą ujrzę dopiero na Święta Bożego Narodzenia, gdy przyjedzie nas odwiedzić. Bo moje dziecko już za kilkanaście dni wyjeżdża do Sofii, aby tam - w ramach programu Erasmus - zaliczyć cały IV rok studiów.

Zniosłem na raty wszystkie klamoty do samochodu, a na końcu kota. Czarny czort jeszcze nigdy nie podróżował autem (nie licząc przywiezienia go rok wcześniej, jako 3-miesięcznego kociego smarkacza, z Bieszczadów), diabli wiedzą, jak się zachowa. Nie kupiłem mu klatki, aby go nie stresować.
Żona jedzie ze mną na Dworzec Zachodni. Udaję się po Piskala, który już tam jest - przyjechał pociągiem z Torunia i zaniepokoił się moją nieobecnością.
Żona trzyma kota, a kot miauczy.
Witamy się z Piskalem, ładujemy Go do samochodu wraz z plecakiem (niewiele mniejszym od właściciela, choć ten jest dość słusznych rozmiarów) i jedziemy z powrotem w kierunku mojego domu. Po prostu inaczej nie można - i tak musimy tamtędy przejechać w kierunku wylotowej z Warszawy ul. Grójeckiej i Al. Krakowskiej. Przed blokiem żegnam się z żoną, ale tylko na 3 dni (już wkrótce wpadnie w Bieszczady na kontrolę).

No więc w drogę.
Piskal siedzi na tylnym siedzeniu i zawiera znajomość z kotem. I muszę przyznać, że przypadli sobie nawzajem do gustu. Sabinek nieco pomiaukuje, ale nie wyrywa się do mnie, mogę spokojnie prowadzić samochód. Już przed Radomiem obaj są w doskonałej komitywie, wręcz się zaprzyjaźnili.
Punktualnie o godz. 10-tej zajeżdżamy w Radomiu pod blok, w którym mieszka mój kum Rysiek - ojciec chrzestny mojej córki. Jeszcze nie wie, że już za parę dni on sam zostanie ochrzczony - mianem "Ojciec Prowadzący".
Pakujemy Rycha i Jego klamoty do samochodu.

I znów jedziemy sobie spokojnie, warunki drogowe są dobre (dziś niedziela). Po oderwaniu się od dużych miast (Warszawa, Radom, Rzeszów) jazda sprawia wręcz przyjemność. Zwłaszcza że Piskal uruchomił swój podręczny sprzęt audio, z którego lecą nastrojowe ballady, utwory kabaretowe i poezja śpiewana. Dość często się zatrzymujemy - Piskal sika po piwie, a ja po kawie i red bullach. Ponadto Piskal nie lubi ciepłego piwa, a ponieważ nie mam w samochodzie lodówki, to kupuje najwyżej po dwie puszki. Starcza mu to na jakieś 30 - 40 minut, a potem znów się zatrzymujemy przy kolejnym wiejskim sklepie. Tylko Rysiek i Sabinek zachowują się statecznie: nie piją i nie sikają.

I tak dojeżdżamy aż do Czarnej, a tam nagła, przelotna ulewa i ... korek na drodze. Czyżby bieszczadzka Czarna pozazdrościła wielkim aglomeracjom ? Nie, to wypadek drogowy. Jakiś palant niedawno przejechał człowieka idącego poboczem, jest tam teraz Policja, coś sprawdza, samochody przepuszczane są w sposób wahadłowy (stąd korek). Później się dowiedziałem, że samochód wpadł w poślizg, a potem na wędrującego poboczem człowieka. Musiał jechać zbyt szybko, działo się to w granicach Czarnej, na terenie zabudowanym, blisko skrzyżowania z drogą na Polańczyk i Lesko. Był to poważny wypadek, ofiara została podobno ciężko ranna. Jeśli ktoś z Was zna szczegóły owego zdarzenia (w niedzielę 13 września w Czarnej, po południu) - niechże coś napisze.

Do Sękowca przyjeżdżamy tuż po godz. 17-tej. Podróż z Warszawy (ok. 460 km) zajęła mi więc aż 9 godzin, ale za to nie mam teraz kłopotów urzędowych (w przeciwieństwie do pewnego kolegi, który jechał tą trasą sporo krócej).
Witamy się z Barbarą. Piskal udaje się do swojej willi nr 1, a my z kumem znosimy wszystkie bambetle na piętro leśniczówki. Kot nie pamięta, że w ubiegłym roku mieszkał tu przez tydzień i ze strachu rejteruje pod łóżko. Pies go ... (i małe pieski), nie zwracam na niego uwagi. Przygotowałem mu tylko po długiej podróży żarcie, picie i kuwetę z wsadem, czyli dostał to, co mu potrzeba na "wejściu" i na "wyjściu". Teraz w końcu i ja mogę wypić piwo. Obalamy więc z Rychem po dwie butelki w trakcie rozpakowywania się, co wprawdzie przedłuża ale i uprzyjemnia owe kwaterunkowe czynności.

No i nawiązuję pierwsze kontakty towarzyskie. Rozmawiamy telefonicznie z Wojtkiem1121, który przyjedzie w środę, oraz z Andrzejem627, z którym spotkam się już jutro. A także umawiam się z wielką sympatią właściciela Naszego Forum - czyli z Lucyną (tak jest o Nią zazdrosny, że aż Ją trwale "zbanował").
Lucy zapowiada też jutrzejsze spotkanie z Izą i Piotrem. Proponuję wspólną wycieczkę do Dydiowej, na co WPP Lucyna ochoczo się zgadza.

Rycho jest niezadowolony, że w jego pokoju nie ma radia. Nie może słuchać Radia Maryja.. Wspaniałomyślnie ale i lekkomyślnie (zadręczy mnie później tą radiostacją) obiecuję Mu załatwić radio od Basi.

A teraz jeszcze trzecie piwo i idę spać.

CDN


.

piotrrz
04-11-2009, 21:19
Poczułem się jak bym z wami tam "sikał".

tomas pablo
04-11-2009, 22:19
S.B - chyba Piskal będzie zmuszony Ci towarzyszyć w czasie przewożenia kota !! Koty raczej żle znoszą podróże w klatce !! fakt-jest to bezpieczne dla nich , jak i ludzi...

Pyra.57
05-11-2009, 21:37
Kazimierzu tak długi czas podróży jest usprawiedliwiony tymi postojami związanymi z uzupełnianiem złocistego płynu. Ale w dobrym towarzystwie czas szybko płynie a poza tym czekam na ciąg dalszy.

Stały Bywalec
06-11-2009, 07:22
14 września

Zgadzamy się z kumem na tradycyjny już podział naszych tutejszych obowiązków gastronomicznych: ja przygotowuję posiłki, a on potem zmywa naczynia.
I w ogóle muszę szczerze napisać, że z Rychem w wielu sprawach się zgadzamy i nawzajem uzupełniamy.

Poza, naturalnie, kwestiami światopoglądowymi, w których różnimy się znacznie, oraz politycznymi, w których różnimy się zasadniczo.
Mnie można by nazwać tzw. postkomunistą - w przeszłości byłem w PZPR; od 1990 r. już wprawdzie do żadnej partii nie należę, ale swoje wyborcze sympatie nadal lokuję po stronie SLD lub SdPl. A przecież obie te partie współcześnie nie są ani komunistyczne, ani nawet socjalistyczne, lecz po prostu socjalliberalne i bardzo proeuropejskie. I mnie to odpowiada (mimo że jak patrzę na tego Napieralskiego, to mi kartofle w piwnicy gniją).
Natomiast Rycho jest ... komunistą, choć zapewne nieświadomym tego faktu. Gdy bowiem rozmawiam z Nim na tematy społeczno - ekonomiczne, gdy wysłuchuję Jego szczegółowych "recept" na zreformowanie gospodarki czy likwidację bezrobocia, to odnoszę nieodparte wrażenie, że towarzysze Lenin i Trocki byliby bardzo zadowoleni z tego, co On wygaduje - na razie jako jeszcze "nieuświadomiony klasowo proletariusz". A gdyby zdołał ukryć przed nimi swój radykalny katolicyzm radiomaryjny, to śmiało mógłby się ubiegać o przyjęcie do partii bolszewickiej.
I pomyśleć, że Rycho określa siebie jako przedstawiciela prawicy, a mnie - lewicy. W naszym kraju zaprawdę jeszcze wiele spraw jest postawionych zupełnie na głowie.

Ale do wspólnego zamieszkania, kielicha, czy przede wszystkim górskich wycieczek, Rysiek jest kompanem niezastąpionym. Zgadza się na wszystkie zaproponowane przeze mnie trasy, ma dobrą kondycję. W drodze na szczyt Tarnicy był ode mnie lepszy o 17 minut (szedł tylko 55 min., a ja 1 godz. 12 min. - licząc od punktu kasowego w Wołosatem). Opiszę to odrębnie, gdy w tym moim bieszczadzkim dzienniczku dojdę do daty 3 października.
Dajmy już kumowi spokój (na razie). Łączy nas tzw. szorstka męska przyjaźń - w bardzo pozytywnym słów tych znaczeniu. Znamy się przecież już od końca lat 60. ub. wieku. Facet miał b. trudne dzieciństwo. Takie osoby żyjące kilkadziesiąt lat wcześniej często zostawały zawodowymi rewolucjonistami.

Spożywamy pierwsze bieszczadzkie śniadanie. Kończę też układać swoje klamoty.
Kotek się kompromituje ze szczętem. Nie dość, że w mieszkaniu zachowuje się jeszcze bojaźliwie, to ... w ogóle nie chce wyjść na dwór. I pomyśleć, że to kocur bieszczadzki, pochodzący - wg wersji oficjalnej - z Ustrzyk Górnych, a wg spiskowej - z Tarnawy Niżnej. Gdyby kogoś zainteresowały okoliczności otrzymania go przeze mnie, może o tym poczytać w bieszczadzkiej relacji z ubiegłego roku
( http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php?t=4672., post nr 7 opisujący dzień 10 września ub. r.).

To się jednak już wkrótce całkowicie odmieni. Sabinek nabierze z czasem większej pewności siebie, a nawet odwagi. Być może dlatego, że w irytacji głośno nazwałem go "mysią dupą" i "mysimsynem". Bo to są chyba najstraszliwsze obelgi, jakimi można rzucić pod adresem kota.
Na razie jednak stoi w drzwiach wyjściowych i miauczy przestraszony.

Przyjeżdżają goście, tj. Andrzej627 z żoną Magdą. Na temat piękniejszej połowy Andrzeja trochę już słyszałem i muszę przyznać, iż Ją sobie zupełnie inaczej wyobrażałem ...
Pijemy powitalną kawkę, a następnie wsiadamy do samochodów i walimy na bazar do Ustrzyk Dolnych po niezbędne zaopatrzenie, pochodzące głównie z tzw. małego importu przygranicznego. Obaj z kumem gustujemy bowiem w piwie chmilnym micnym i wódce artemiwskiej. Z tego, co zdążyłem później zauważyć, to i Andrzejowi627 oba te trunki również bardzo przypadły do gustu.

Solidnie się obkupiwszy wyruszamy do Olszanicy po Lucynę.
Wielka Pani Przewodnik otrzymuje do wyboru propozycję jazdy samochodem albo moim, albo Andrzeja. Jestem dumny jak paw, gdyż wybiera mój. Ukradkiem zerka na Rycha, ów widać zdaje ten wstępny, wizualny egzamin (wyglądem nieco przypomina Chucka Norrisa), więc Lucy woli jechać z nami. Już za parę godzin bardzo się rozczaruje, ale na razie jest jeszcze tego nieświadoma.

Jedziemy aż do Mucznego. Tam dochodzi do umówionego spotkania z Izą i Piotrem.
Jest prawie godz. 15-ta, a więc dnia na wędrówkę nie pozostało nam już zbyt wiele. Zgodnie z wczorajszym ustaleniami telefonicznymi z Lucyną, namawiamy wszystkich na wspólny spacerek do Dydiowej. Iza i Piotr się zgadzają, natomiast Magda i Andrzej - nie. Trudno, zatem żegnamy się z nimi.

Podjeżdżamy dwoma samochodami (Izy i moim) w kierunku Stuposian, ale tylko do miejsca wypału węgla drzewnego. Tam pozostawiamy nasze automobile i w pięcioosobowym składzie wędrujemy sobie ścieżką do Dydiowej.
Pogoda piękna. Po dojściu na miejsce pasiemy wzrok widokiem tej pięknej nadsańskiej doliny. Wpisujemy się do zeszytu w chatce, a potem pokonujemy pagórek i wędrujemy obok ... (ugryzłem się teraz w język) nad sam San. Jest tam w zachodzącym słońcu wręcz przecudnie.

Niestety czas już wracać.
Idę wraz z Izą i Piotrem, a ok. 200 metrów za nami Rysiek z Lucyną. Prawi Jej jakieś umoralniająco - religijne gadki, aż Lucy z trudem tłumi wściekłość. Czuję na plecach Jej palący wzrok - kogóż ja Jej przyprowadziłem ?
A my z Piotrem spokojnie sobie dyskutujemy, na ogół omijając tematy mogące nas poróżnić (VIII KIMB oraz funkcjonowanie dwóch bieszczadzkich forów internetowych). Myślę, że od dziś damy już sobie nawzajem spokój. Ja w każdym razie pierwszy nie wznowię naszego małego, byłego już (mam taką nadzieję) konfliktu.

Podjeżdża do nas na quadach Straż Graniczna. Zaczynam tak: "Nie znajetie wy, to uże Polsza ili jeszczo Ukraina? My tak idiom i idiom, uże oczeń dołgo..."
Na szczęście (dla mnie) znają się na żartach, zresztą pewnie niedawno przejeżdżali obok wypału węgla drzewnego, gdzie stoją nasze samochody z gdańską i warszawską rejestracją.
Pograniczników informujemy również, że za nami wlecze się jakaś podejrzana para, wyglądem przypominająca uchodźców z Zakaukazia (zwłaszcza kobieta). Ale też i na to funkcjonariusze nie dają się nabrać - widocznie od dżentelmena zatrudnionego przy wypale uzyskali dokładną informację operacyjną, kto zacz i w jakiej liczbie polazł był niedawno w kierunku Dydiowej.

Przy szosie żegnamy się, już na dłużej, z Izą i Piotrem (jutro opuszczają Bieszczady) oraz na znacznie krócej z Lucy. Lucyna jest tak wściekła na Rycha, że obowiązkiem odwiezienia Jej zaszczyca nie mnie, ale Izę.

A po powrocie do Sękowca lekko się z Rychem upiliśmy, tj. zbytnio zakropiliśmy naszą kolację. Testowaliśmy zakupioną artemiwską. Skutkowało to znacznym ograniczeniem naszych planów wędrówkowych w dniu jutrzejszym, ale o tym będzie mowa w następnym odcinku.
Kot czuje się już dobrze, obwąchał i dokładnie zaznaczył całe zajmowane przez nas piętro leśniczówki. W celu zaznaczenia tego swojego nowego terytorium stosował na szczęście tylko tzw. ocieractwo sierścią na szyi i karku. A potem wlazł mi do łóżka, wpakował się na poduszkę i spaliśmy nosek w nosek.

O Piskalu wiem dziś tylko tyle, że raniutko udał się do Leska po Wojtka Myśliwca, z którym mieli przyjechać do Ustrzyk Dln., gdzie planowaliśmy się wszyscy spotkać. Ten zamiar pokrzyżowały im, zdaje się, jakieś zmiany w rozkładzie jazdy PKS. Gdy zatelefonował do mnie z Leska, właśnie jechaliśmy do Mucznego na umówione spotkanie z Izą i Piotrem.

CDN


.

wp.krzysztof
06-11-2009, 07:56
miodzio ....

Stały Bywalec
19-11-2009, 19:28
15 września

Rano mam kaca. Wczoraj wieczorem, po raz pierwszy i ostatni podczas tegorocznego pobytu dyskutowałem z tym moim Radiomaryjnikiem Nachalnym na tematy polityczne. Aby się nie wk...ić aż do granicy zawału bądź wylewu musiałem moderować dyskusję przy pomocy wódki artemiwskiej. Pomogło, szlag mnie nie trafił. Ale poszła cała flaszka 0,7 l. Ledwie jej starczyło.

Śniadanie jemy więc dziś sporo później, nie spieszymy się. Ani się obejrzeliśmy, już jest prawie południe.
Ale przejść się gdzieś trzeba koniecznie. Wędrujemy sobie zatem z Sękowca stokówką pod Otrytem do Chmiela, z lasu wychodzimy na sam koniec wsi. Skręcamy w prawo i wiejską drogą dochodzimy do skrzyżowania, a tam jest sklep. A w sklepie piwo.
No i się rozsiadamy przy owym sklepie. Piwo nam smakuje tylko z powodu kaca, gdyż najmniejszego nawet zmęczenia nie odczuwamy. Jesteśmy obaj w niezłej jak na oldboyów formie, te kilka km wczoraj i mniej więcej tyle samo dzisiaj to zaledwie małe miki. Jeszcze się nałazimy. Oj, nałazimy !

Pod sklepem lokuje się koło nas jakieś przeraźliwie ceprowskie towarzystwo z Pomorza i Warszawy - są chyba 1-szy raz w Bieszczadach. Dwie panie i jeden pan. Oglądają mapę, dukają odczytywane nazwy, mają totalny mętlik w głowach.
Po kilku luźnych, mimochodem rzuconych uwagach staję się dla nich wielkim bieszczadzkim guru. Niestety, za dwa dni już wyjeżdżają, gdzie by ich zatem sensownie wysłać ? Bo jak do tej pory, sądząc z ich relacji, to raczej wozili d... nie dość że samochodem, to jeszcze bez (bieszczadzkiego) sensu.
Tłumaczę im zatem, jak krowie na rowie, co to jest Grób Hrabiny, czyj to grób, gdzie on jest i jak do niego dojechać (najpierw) i dojść (następnie). Daję im także adres www Naszego Forum, ale chyba nadaremnie. To tak, jak by (cyt.) "rzucać perły przed wieprze" (Kornel Makuszyński).
Towarzystwo w końcu żegna się z nami, spieszą się na jakiś wyznaczony im godzinowo posiłek.

Nam tez czas już wracać, no bo ile można w końcu siedzieć pod sklepem? Gdyby to był chociaż sklep zatwarnicki na końcu świata i ze słynną kultową wiatą, ale to przecież tylko jakiś pospolity przydrożny Chmiel.

Nie chce nam się wlec szosą 4 km do Sękowca. Ale chyba musimy.
A jednak - nie musimy. Nieoczekiwanie, bez żadnego naszego machania, zatrzymuje się przy nas terenówka, a niej Henryk - służbowo gospodarz terenu, a prywatnie - gospodarz domu, w którym już trzeci dzień mieszkamy. W mig dojeżdżamy z nim do Sękowca.

Wieczorem spotykamy się w barku w liczniejszym towarzystwie. Są też Piskal z Wojtkiem Myśliwcem, Jurko i oczywiście niezastąpiona Ula. W tym miejscu wyjaśniam, że "Myśliwiec" to nie nazwisko, lecz drugi człon pseudonimu Piskalskiego kolegi z Torunia. No bo skoro są na forum zalogowani Wojtek1121 i Wojtek Legionowo, to czemu ma nie być tam także Wojtka Myśliwca? Ponadto jest to bardzo czytelna sugestia do pojawienia się z kolei Wojtka Bombowca (wszystkich nowych Wojciechów zachęcam do przyjęcia właśnie takiego nicka).
Po raz kolejny przekonuję się też, że świat jest mały. Zgadaliśmy się z Jurko, że znam Jego rodzonego brata (Ryszarda).
Ustalamy plan jutrzejszej wycieczki na Dwernik Kamień. W tym momencie jeszcze nie wiem, że ja osobiście tego planu nie wykonam, ba! - w ogóle z niego zrezygnuję.
A mój kum, ów Radiomaryjnik Nachalny, tez jeszcze nawet nie zdaje sobie sprawy, że już jutro otrzyma bieszczadzko - dożywotni pseudonim: "Ojciec Prowadzący".

CDN

.

wp.krzysztof
19-11-2009, 19:34
coraz bardziej podoba mi się ta szorstka męska relacja ... :-)

Piskal
19-11-2009, 21:13
15 września


Tłumaczę im zatem, jak krowie na rowie, co to jest Grób Hrabiny, czyj to grób, gdzie on jest i jak do niego dojechać (najpierw) i dojść (następnie). Daję im także adres www Naszego Forum, ale chyba nadaremnie. To tak, jak by (cyt.) "rzucać perły przed wieprze" (Kornel Makuszyński).
Towarzystwo w końcu żegna się z nami, spieszą się na jakiś wyznaczony im godzinowo posiłek.

.

"Rzucać perły przed wieprze" to nie Makuszyński, to cytat z Nowego Testamentu z "Kazania na górze"
"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, podczas gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obrociwszy się, nie poszarpały was samych." (Mt, 7 3-6)

Kornel napisał jeno piękną powieść pt. "Perły i wieprze".

Stały Bywalec
20-11-2009, 07:02
"Rzucać perły przed wieprze" to nie Makuszyński, to cytat z Nowego Testamentu z "Kazania na górze"

"Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, podczas gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obrociwszy się, nie poszarpały was samych." (Mt, 7 3-6)

Kornel napisał jeno piękną powieść pt. "Perły i wieprze".


Makuszyński Kornel
Perły i wieprze
(relaks.; opow.; satyr., społ., humor.; Polska, 19 w., 20 w.)
Okres Młodej Polski

A czy pisarz nie nawiązuje (już samym tytułem) też do biblijnego cytatu ? Czy on go nie rozpowszechnił ?

Marcin
20-11-2009, 09:17
Makuszyński Kornel
Perły i wieprze
(relaks.; opow.; satyr., społ., humor.; Polska, 19 w., 20 w.)
Okres Młodej Polski

A czy pisarz nie nawiązuje (już samym tytułem) też do biblijnego cytatu ? Czy on go nie rozpowszechnił ?

a może Świetlicki Marcin... http://nannie.wrzuta.pl/obraz/az9BwkLOu0K/swietliki_-_perly_przed_wieprze
raczej Pismo Święte

Stały Bywalec
20-11-2009, 10:58
Ależ Ty mnie Piskalu zawstydziłeś. Nawet nie wiesz, dlaczego.

W katolickim tłumaczeniu Pisma Świętego, które Ty przytoczyłeś, znajduje się sformułowanie " (...) nie rzucajcie swych pereł przed świnie (...)".

Natomiast wg ewangelickiej wersji przetłumaczenia Biblii (Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 1994) ów fragment jest w brzmieniu " (...) nie rzucajcie pereł swoich przed wieprze (...)".
I ja to powinienem znać. Zwłaszcza że wiernie zacytowałem (chociaż nieświadomie, co przyznaję) Biblię protestancką a nie katolicką.

Tak czy inaczej, ów cytat o rzucaniu pereł przed wieprze odnoszę jednak do Kornela Makuszyńskiego i jego twórczości o charakterze społeczno - obyczajowo - satyrycznym, a nie do Jezusa.
To po prostu nie ten kaliber sprawy - ta opisana przeze mnie dyskusja przy piwie w Chmielu.

.:!:

Piskal
20-11-2009, 21:29
Ależ oczywiście masz prawo ów cytat odnosić do Kornela, ale nie podawać Go jako autora. Po prostu może tylko tak niefortunnie sformułowałeś to zdanie. Dla mnie Makuszyński jest jednym z najlepszych polskich pisarzy i jak będę miał dziecko płci makuszyńskiej (o co coraz bardziej marudzi Julia), to będzie miało na imię Kornel.
Tym samym temat proponuję zamknąć i czekam na dalszy ciąg relacji. Tym bardziej, że w najbliższym odcinku... ale to już Ty sam napiszesz.
Pozdrówka!

Stały Bywalec
25-11-2009, 08:27
16 września

Wstajemy dziś normalnie, bez żadnego zaspania. Trzeba wziąć się w garść - różne ukraińskie napitki powinny być tylko urozmaiceniem naszego pobytu, a nie głównym gwoździem programu.

Spodziewam się przyjazdu żony, która ma tu wpaść na kilkudniową lustrację. Na dłużej nie może, gdyż już w następnym tygodniu wyprawia naszą córkę na blisko roczny pobyt zagranicą (studencki program Erasmus). Przyjeżdżając tu Gosia korzysta z uprzejmości Wojtka1121, który też dziś przybywa do Sękowca i zabiera ją swoim samochodem.
Przypuszczam, że przyjadą najwcześniej o jakiejś godzinie 17-tej, a do tego czasu na pewno zdążę wrócić z zaplanowanej wycieczki na Dwernik Kamień.
Błąd w założeniu. Właśnie jesteśmy z Rychem wyszykowani do drogi, gdy dostaję od żony telefon, że są już ... za Rzeszowem. I mam się nigdzie nie szwendać, tylko na nią czekać !
Trudno - przepraszam Piskala et consortes z domku nr 1, że dziś nie wyruszę z nimi na wyprawę, ale za to daję im godnego zastępcę, który ostatnie kilkadziesiąt metrów na szczyt zwykł pokonywać nie marszem lecz biegiem. Bo to Rysiek zabiera się z nimi.

Robię inwentaryzację butelek chmilnego micnego (żona lubi piwo, a to w szczególności) oraz informuję kota, że już niedługo ujrzy swoją panią. Butelek jest jeszcze tyle, że jedną mogę sobie spokojnie otworzyć. Siadam sobie zatem za leśniczówką pod jabłonią (jak się później dowiedziałem - wyrwaną przez wichurę dnia 14 października), popijam piwo, czytam "Politykę", obserwuję zachowanie kota (na razie jeszcze b. ostrożnego) oraz czekam na żonę i kolegę.
Ich rychły przyjazd wynika z barbarzyńsko wczesnej godziny wyjazdu z Warszawy (6-ta rano), a następnie z tempa jazdy samochodem. Wojtek ma doskonały wóz, którym pędzi kolekcjonując po drodze punkty i zdjęcia radarowe, ale co tam - Bieszczady są jak magnes, trzeba do nich dotrzeć jak najprędzej.

Poza tym, jak już część z Was zapewne wie, Wojtek1121 jest za pan brat z nowoczesną elektroniką (którą naszpikował także samochód). Z Bieszczadów obserwuje na monitorze swoją działkę i dom pod Warszawą, w sposób ukryty czuwa nad pozostawioną tam żoną, widząc każdy jej ruch. Tego wprawdzie nie potwierdza, ale przypuszczam, że potrafiłby nawet w sposób zdalny zainstalować kamerę w bidecie sąsiadki. I pomyśleć, że taki talent wywiad amerykański swego czasu przeoczył - mógł przecież Wojtka porwać i wywieźć z Polski, by Go następnie zaangażować do programu gwiezdnych wojen.

Ale dziś coś Wojtkowi nie wyszło. Za bardzo zaufał nowoczesnemu systemowi nawigacji (elektronika z astronomią) na pokładzie swego samochodu. Gdyż ów system, zamiast skierować Go z Leska na Ustrzyki Dln., wygruził Go gdzieś w kierunku na Solinę i Polańczyk. W końcu Wojciech musiał sięgnąć po bardziej tradycyjną metodę nawigacji - zadzwonił do mnie, a ja mu wytłumaczyłem, jak się stamtąd jedzie na Czarną, a potem na Lutowiska i Zatwarnicę.
Przyjechali tuż po godzinie 13-tej.
Żona przybyła tylko z jedną walizeczką (na cztery dni), ale Wojciech przywiózł sporo bambetli na pobyt dwutygodniowy. Z Andrzejem627, który właśnie się zjawił, aby przywitać się z bratem, pomogliśmy Wojtkowi to wszystko zanieść do domku.
Andrzej627 również otrzymał swój odrębny domek, ale wykorzystywał go tylko w charakterze magazynu i łazienki. Zamieszkał bowiem w rozbitym tuż obok namiocie. A w Wetlinie, w wynajętym apartamencie, czekała na Niego wiernie Magda. Tak mi się przynajmniej wydaje, że wiernie.

Po południu wróciła wysokogórska ekipa, dumna z ze zdobycia niebosiężnego Dwernika Kamienia. Dla Ryśka okazała się to wyprawa w pewnym sensie przełomowa w życiorysie - wreszcie otrzymał swój bieszczadzki pseudonim (i go zaakceptował). Po drodze bowiem tak zamęczał kolegów relacjonowaniem im audycji Radia Maryja, że ci nazwali go ... Ojcem Prowadzącym. I tak już Mu pozostało. Niby się trochę marszczy i krzywi, gdy ktoś się do Niego w ten sposób zwraca, ale w głębi ducha jest ze swego duszpasterskiego przydomka bardzo zadowolony.

Wieczorem zaś w domku nr 1 doszło do uczty przygotowanej przez Piskala. Uczestniczyli w niej gospodarze (Piskal, Jurko i Wojtek Myśliwiec), bracia "cyferki" (Andrzej627 i Wojtek1121) oraz piszący te słowa wraz z piękniejszą połową.
O ile Wojtek1121 to zmarnowany talent w elektronice, to w przypadku Piskala świat ogromnie stracił nie wykorzystując Jego zdolności kulinarnych. Zamiast być oberszefem wszystkich kuchni sieci hoteli Ritz, Piskal smaży przepyszne placki na gazie z butli w jakimś tam Sękowcu ...
Trudno, takie jest życie. Ja też się w końcu marnuję !
:smile:
Już dobrze w nocy około północy Ojca Prowadzącego sprowadził po słynnych sękowieckich schodach Piskal, a mnie - Andrzej627. Mojej żony natomiast nikt nie sprowadzał, zeszła tamtędy sama. Ale już pod samą leśniczówką przewróciła się i trochę poharatała sobie buzię (na szczęście niegroźnie).

W domu byłem jeszcze na tyle przytomny, że zrobiłem sobie i żonie gorącą herbatę. Uratowało nas to przed jutrzejszym kacem. A w zasadzie dzisiejszym, było już przecież po północy.

CDN

.

Piskal
25-11-2009, 10:36
Po południu wróciła wysokogórska ekipa, dumna z ze zdobycia niebosiężnego Dwernika Kamienia. Dla Ryśka okazała się to wyprawa w pewnym sensie przełomowa w życiorysie - wreszcie otrzymał swój bieszczadzki pseudonim (i go zaakceptował). Po drodze bowiem tak zamęczał kolegów relacjonowaniem im audycji Radia Maryja, że ci nazwali go ... Ojcem Prowadzącym. I tak już Mu pozostało. Niby się trochę marszczy i krzywi, gdy ktoś się do Niego w ten sposób zwraca, ale w głębi ducha jest ze swego duszpasterskiego przydomka bardzo zadowolony.


.
Tak z kronikarskiego obowiązku. To chyba Wojtek1121 wymyślił dzień później na Otrycie. I już tym Ojcem Prowadzącym i czasem Ojcem Sprowadzanym Rysiu zostanie.

Krysia
25-11-2009, 10:50
Jej, co tam jest?Jakieś zwiększone przyciąganie ziemskie?Dobrze, że małżonka sobie zębów nie wybiła na przedzie w tym Sękowcu :mrgreen:

Stały Bywalec
25-11-2009, 12:22
Tak z kronikarskiego obowiązku. To chyba Wojtek1121 wymyślił dzień później na Otrycie. I już tym Ojcem Prowadzącym i czasem Ojcem Sprowadzanym Rysiu zostanie.
Jesteś kronikarzem bardzo dobrym, ale w tym wypadku niedoinformowanym.
Jeszcze owego 16 września (czyli dzień przed wycieczką na Otryt) miała miejsce mniej więcej taka wymiana zdań pomiędzy mną a Jurko (już po Waszym powrocie z Dwernika Kamienia):
- Jak tam Rysiek, nie agitował Was radiomaryjnie ? Bardzo Was umoralniał i katechizował po drodze ? - zapytałem Jurko.
- A jakże! Ojciec Prowadzący nas pouczał, często cytował słowa ojca dyrektora i prowadzących audycje - odpowiedział Jurko.

Tak mi się to spodobało, że natychmiast poinformowałem Wojtka1121 o owym Ryśkowym pseudonimie. On sam tego nie wymyślił.
Albo to więc pomysł samego Jurko, albo wymyślili to wspólnie z Wojtkiem Myśliwcem (skoro Ty o tym nie wiedziałeś).

A dalej to już faktycznie było tak jak Ty napisałeś. Wojtek1121 to trochę rozpropagował. Specjalnie starać się nie musiał - przyjęło się prawie automatycznie.

bertrand236
25-11-2009, 13:22
16 września

...Siadam sobie zatem za leśniczówką pod jabłonią (jak się później dowiedziałem - wyrwaną przez wichurę dnia 14 października), ...
.

A oto ta jabłonka, chyba....
Pozdrawiam

Piskal
25-11-2009, 13:32
Do SB
Pewnie tak było. Nie jest to istotne dla sprawy. Natomiast jeżeli ktoś uzurpował by sobie prawo do Ojca Sprowadzanego, to kładę na to stanowcze veto. To ja przy jakiejś okazji powiedziałem, że Rysiu za dnia jest Ojcem Prowadzącym, wieczorem zaś Ojcem Sprowadzanym. Amen.

Do Bertranda
To ta jabłonka. Pod nią musiałem pić "to wstrętne Tyskie";) właśnie tego dnia, który opisał dziś SB.

bertrand236
25-11-2009, 13:37
Ładnie Piskalu piszesz prozą, ładnie Piskalu piszesz wierszem, ale na piwie naprawdę się nie znasz...
Przepraszam za OT

Stały Bywalec
26-11-2009, 18:08
17 września

Mamy dziś w planie pieszą wycieczkę z Sękowca przez Otryt do Lutowisk i powrót autobusem PKS (wieczornym kursem z Lutowisk o godz. 19:33). Tak się wszyscy wczoraj umówiliśmy.
A z niektórymi kolegami to nawet wcześniej niż wczoraj. Bowiem z Wojtkiem1121 i Andrzejem627 tę trasę zaplanowaliśmy sobie jeszcze przed przyjazdem w Bieszczady.

Niezupełnie nam to wyszło. Ale po kolei.
Już rano odnotowuję fizyczną niedyspozycję trojga niedoszłych uczestników dzisiejszej wyprawy:
1) Gosia nie idzie, gdyż napuchła Jej buzia po wczorajszej "wywrotce" pod domem,
2) Piskal nie idzie, pomimo że wczoraj to On był sprowadzającym, a nie sprowadzanym, po kultowych schodach ośrodka w Sękowcu - chyba się za bardzo zmęczył owym sprowadzaniem,
3) Rycho (Ojciec Prowadzący) nie idzie, ponieważ jeszcze nie wytrzeźwiał.

Mamy więc nieco przerzedzone szeregi, ale za to z nieuszczuplonym podstawowym składem kadrowym: Wojtek1121, Andrzej627, Jurko, Wojtek Myśliwiec i ja. Czyli pięciu wspaniałych.

Z Sękowca wędrujemy stokówkami aż na grzbiet Otrytu, tam wchodzimy na ścieżkę oznakowaną niebieskim szlakiem i maszerujemy nią przez cały Otryt do Chaty Socjologa.
Znam tę trasę b. dobrze, idę nią już n-ty raz. I za każdym kolejnym razem spostrzegam, iż jest ona "ta sama" ale nie "taka sama". Mimo że chodzę tędy zawsze o jednej porze roku. Z roku na rok ścieżka staje się coraz szersza, bardziej wydeptana, a nawet porozjeżdżana. I pomyśleć, że jeszcze 10 lat temu była tu tylko wąska wijąca się ścieżynka, a na drzewach przy niej można było zobaczyć ślady wydrapane pazurami niedźwiedzi. Owa zmiana na niekorzyść bardziej wynika z prowadzonej gospodarki leśnej (ścinka, zrywka i zwózka) niż ze wzmożonego ruchu turystycznego, o ile w ogóle można mówić o jego wzmożeniu na leśnym paśmie Otrytu.

Zasiadamy sobie pod wiatą tuż przy Chacie Socjologa, zjadamy i wypijamy nasze podróżne zapasy, po czym podejmujemy decyzję o zmianie dalszej części trasy. Rezygnujemy z zejścia zielonym szlakiem do Lutowisk.
Zamiast tego udajemy się wprost do Chmiela. Schodzimy tam ścieżką historyczno-przyrodniczą. I chyba nie dokonaliśmy złego wyboru, przynajmniej pod względem widokowo-krajobrazowym. Ścieżka (chwilami wśród traw niewidoczna) wiedzie nas malowniczą okolicą, prawie bez śladów ludzkiej działalności. Gdyby nie kolejne i ponumerowane "przystanki" na tej ścieżce, obowiązkowo z ławeczkami dla zmęczonych turystów, byłoby tu całkiem dziko.

Zeszliśmy na sam dół, aż do początku wiejskiej drogi. Obszczekiwani przez psy wędrujemy przez cały Chmiel aż do "wielobranżowego" sklepu na skrzyżowaniu. Tam rozsiadamy się wygodnie na tarasie i rozkoszujemy smakiem piwa. Piskal, żałuj, że się z nami nie zabrałeś.
Upływa czas - mierzony nie ilością przesypywanego w klepsydrze piasku, lecz piwa sączonego z coraz to kolejnej butelki. To bardzo, bardzo fajne uczucie - zejść z gór i pić piwo. Prawda ?

Dochodzi godzina 17-ta. Cóż to oznacza ? Ano to, że pani sklepowa już zwija na dziś swój interes. Możemy wprawdzie dokupić piwa i jeszcze tu trochę posiedzieć, ale ... potem będziemy musieli dyrdać pieszo dokładnie 4 km po asfalcie do Sękowca.
Andrzej627 zdaje więc egzamin ze sprawności organizacyjnej. Udaje się na krótką rozmowę z szefową tego właśnie zamykanego wiejskiego interesu i wraca do nas z informacją, że oto załatwił nam powrotny transport.
Ładujemy się do sporego dostawczego samochodu, a pani sklepowa zawozi nas wprost do Sękowca. Trochę po drodze trzęsie i jest niewygodnie (siedzimy na podłodze tego karawanu), ale przecież trwa to tylko kilka minut

I tak się skończyła moja pierwsza, dłuższa wycieczka bieszczadzka podczas tego pobytu.

CDN

.

Jarek L
26-11-2009, 18:21
17 września
To bardzo, bardzo fajne uczucie - zejść z gór i pić piwo. Prawda ?

SB, poruszyles te delikatna strune, ktora zawsze wprawia mnie w rozmarzenie... W innym czasie i innym miejscu mialem to samo doswiadczenie -zimne, wspaniale piwo po zejsciu z gory... Szczerze mowiac schodzac z niej pare godzin caly czas chodzilo mi po glowie, i jak juz przyszlo, znalazlem sie w raju. Do tego dosiadl sie do mnie gosc ze szklanka (bardzo smierdzacego) bimbru, i w przyjacielskiej atmosferze dokonalismy krytycznej analizy dokonan ChRL od momentu dojscia do wladzy Deng Xiaopinga...

andrzej627
26-11-2009, 23:32
Andrzej627 (...) załatwił nam powrotny transport.

Sprawozdanie z jazdy z Chmiela do Sękowca:
Załatwiłem transport powrotny z Chmiela (http://www.youtube.com/watch?v=2ueeSIlTh6M)

Piskal
07-12-2009, 10:01
Czy może zamiast brać się za analizę krytyczną mojej tfurczości, wziąłbyś się za swoją? Czekamy na relację o człowieku, który chodził po wodzie.

Stały Bywalec
19-12-2009, 07:15
18 września (do południa)

Nieco zmęczeni wczorajszym dłuższym marszem, dziś postanawiamy poświęcić się logistyce, a jak czasu starczy, to także trochę pojeździć Wojtusiową terenówką.
Najpierw jednak, zaraz po śniadaniu, ładujemy się do mojej delikatnej i absolutnie nieterenowej limuzyny w składzie: Gosia, Ojciec Prowadzący (ale nie samochód), Wojtek1121 i autor niniejszych wypocin, w roli kierowcy.
Walimy do Ustrzyk Dolnych na słynny już w całej Polsce bazar - zwłaszcza po likwidacji bazaru na warszawskim Stadionie X-lecia, pardon: Stadionie Narodowym.
No, z tą "sławą" dolnoustrzyckiego bazaru sporo przesadziłem. Słynny to on może i jest, ale tylko dla koneserów ukraińskich gorzałek, w dodatku wtajemniczonych.

Wtajemniczonych w co ?
Nie będę się krygował i napiszę otwartym tekstem, przeznaczonym oczywiście wyłącznie dla osób pełnoletnich, już mogących czynić zakupy "monopolowe" (choć w tym wypadku chodzi o monopol nie państwa polskiego, a ruskiego).
Mam na myśli "niejawną" procedurę kupowania owych artemiwskich, chlibnych darów, chołodnych jarów, priwatnych kolekcji, a także nieraz niezłych win i piwa (chmilne micne).

Około 99% bazarowych Ukraińców to tutejsi stali bywalcy, przyjeżdżający do Ustrzyk Dln. kilka razy w tygodniu, znający się pomiędzy sobą (czego absolutnie nie ukrywają) i trzymający się raczej razem. W kupie bezpieczniej, kupy nikt nie ruszy :smile: (nie odważy się na to jakiś tzw. reketier). I to są, moim zdaniem, kupcy bezpieczni, od których można śmiało nabyć towar, bez obawy, że to spirytusowa podróbka czy wręcz sama woda. Nabywają swój asortyment w ukraińskich sklepach, a potem pociągiem lub wysłużonymi autami przyjeżdżają do Polski. I jeszcze tego samego dnia powracają do siebie. I tak ze 4 razy w tygodniu. Są znani celnikom i pogranicznikom, pewnie z nimi też (oczywiście tylko po stronie ukraińskiej :smile:) ... kooperują. Tacy Cię, Drogi Czytelniku, nie oszukają, gdyż to po prostu nie leży w ich interesie.
Będąc zatem na dolnoustrzyckim czy leskim bazarze, nie należy spieszyć się z zakupami. Najpierw warto trochę się przyjrzeć owym handlującym mrówkom i zorientować w aktualnych danego dnia cenach. Unikać trzeba osób samotnych, trzymających się z dala od innych kupców i proponujących towar po zaniżonej cenie. Chytry bowiem dwa razy traci.
Gdy się zachowa taką procedurę, ryzyko nieudanego zakupu w zasadzie odpada całkowicie.

Powyższa "instrukcja" staje się jednak nieaktualna w odniesieniu do targowisk położonych w dużych przygranicznych miastach (np. w Przemyślu), a także dalej w głębi Polski. Tam mogą już działać różne polsko-ruskie grupy przestępcze, sprzedające w sposób zorganizowany "lewy" alkohol. Tam zresztą nigdy żadnej wódki nie kupuję. Gdy mi się kończy ta przywieziona z Bieszczad, zaopatruję się (również w wódkę ukraińską) w polskim sklepie monopolowym.

Ale bez obawy, ta pierwsza prędko mi się teraz nie skończy. Starczy nie tylko na nadchodzące święta, ale chyba również i na wielkanocne. A potem, będąc na IX KIMB, zapasy znowu uzupełnię.

Łazimy zatem po dolnoustrzyckim bazarze we trzech, ponieważ Gosia powędrowała do "Halicza".
Gdy już zorientowaliśmy się who is who, deklarujemy wolę nabycia tego i owego. Od razu ustawia się do nas kolejka pań złotozębnych, robią mały harmider, pchają się jedna przez drugą. Gdy jednak grozimy, że zaniechamy zakupów i sobie odejdziemy, karność kolejki natychmiast zostaje przywrócona.
Z obawy, że nam się pourywają siatki i podręczne torby, przerywamy w pewnym momencie zakupy i odchodzimy na parking, aby schować cenny nabytek do bagażnika samochodu. Ruskie niewiasty biegną za nami i wpadają na parking, ale tam dwie polskie panie (parkingowa i toaletowa) dzielnie odpierają tę inwazję , wręcz grożąc intruzkom, że je zaraz "wezmą za kudły". Szybko wyganiają je z terenu parkingu.

Chcąc zażegnać ów tlący się od XVII w. konflikt polsko-ruski, opróżniamy torby, zamykamy bagażnik (na wszelki wypadek włączając autoalarm, choć to parking płatny i strzeżony), a następnie powracamy do naszych ukraińskich wielbicielek. Usiłuje się między nie wepchnąć jakiś facet z jedną flaszką w dłoni, wtedy słyszę ich ciche ostrzeżenie: pan, nie kupuj od niego! No to go ignorujemy.

Wojtek1121 jest bardzo zadowolony, do tego stopnia, że żadnej Ukraince do ostatniej chwili nie odmawia (później się tłumaczył, że to z litości do tych biednych kobiet). Jego flaszki będą później wykopywać geocacherzy nie tylko w Bieszczadach, lecz nawet w Puszczy Kampinoskiej. Ale jedną, niestety, stłucze za parę dni Mirusz.
Ojciec Prowadzący też ma na twarzy wyraz wielkiej satysfakcji, zupełnie jakby przed chwilą ojca dyrektora w tyłek pocałował.
Ja, nie powiem, również nie ukrywam radości. Jeśli coś ukrywam, to tylko szybko towar w bagażniku, aby właśnie nadchodząca Gosia, dźwigająca z "Halicza" siaty z prowiantem, nie zrobiła inwentaryzacji tych naszych zakupów.

Wreszcie wyjeżdżamy z gościnnych Ustrzyk Dolnych, żegnani machaniem rąk i przyjaznymi okrzykami w dialekcie polsko-ruskim.
Zdążyliśmy już zgłodnieć, więc jedziemy na obiad do hotelu w Zatwarnicy. Z niepokojem po drodze nasłuchujemy dźwięcznego postukiwania w bagażniku, pociągamy nosem, ale skoro nie pachnie spirytusem, to znaczy, że transport odbywa się bez kolizji.

Po obiedzie zajeżdżamy do Sękowca i rozpakowujemy się. Każdy ostrożnie wnosi (na raty, tyle tego jest) poczynione zakupy. Taszcząc swoje moderująco tłumaczę Gosi, że to "przecież na cały rok i tylko gwoli oszczędzenia później domowego budżetu".

Jest dopiero wczesne popołudnie. Na tyle wczesne, że kolejne wydarzenia z tego dnia opiszę już w następnym odcinku pamiętnika.

CDN

.

andrzej627
19-12-2009, 17:28
Walimy do Ustrzyk Dolnych na słynny już w całej Polsce bazar
O ile pamiętam, to w planach mieliście też muzeum...

Stały Bywalec
20-12-2009, 15:16
O ile pamiętam, to w planach mieliście też muzeum...
Że też nam o tym wtedy nie przypomniałeś !
:smile:

18 września (druga połowa dnia)

Popołudniu ładujemy się w tym samym składzie, co rano, do Wojtkowego "rosomaka" i wyruszamy do Krywego. Jedziemy przez Zatwarnicę, przy kościele wjeżdżamy na drogę stokową i walimy nią tak jak nakazuje mapa i damski głos z urządzenia nawigacyjnego w samochodzie. A jest to głos bardzo zmysłowy, chętnie bym tę panią poznał. Oczywiście jedynie w celu zapisania jej na listę Naszego Forum. :smile:

Na stokówce spotykamy silną grupę turystów powracających właśnie z Krywego. Chwalą się, że pokonali strasznie szeroką rzekę - potok Hulski (jeden z nich jeszcze nie wysechł). Są to: Andrzej627, Jurko (ten mokry), Piskal i Wojtek Myśliwiec. Miny mają jednak smętne - gryzie ich sumienie z powodu pozostawienia w puszczy małego kotka.

Pogadawszy z nimi kilka minut ruszamy dalej. Wjeżdżamy na ostatni odcinek wiodący od stokówki do zabudowań Tosi. Wojtek przełącza samochód na napęd na 5 kół, tj. łącznie z zapasowym. Spalając pewnie jeden litr benzyny na jeden km drogi, docieramy powoli do agroturystycznej Tosi. Całujemy klamkę, jako że nikogo tam nie ma, ani Tosi i jej męża, ani żadnego agroturysty.
Podjeżdżamy bliżej w kierunku Sanu, a następnie spieszamy się. Tak - nie "spieszymy", lecz właśnie "spieszamy" - jak niegdyś kawaleria po zjedzeniu własnych koni. Podchodzimy do resztek ruin mostu rozebranego na wiosnę 1999 r.

Wojtek1121 podszedł do Sanu i na chwilę zadumał się. Potem wręczył mi kamerę i kazał filmować.

Wszystko odbyło się prawie dokładnie tak jak kilka tysięcy lat temu:
"21. A Mojżesz wyciągnął rękę nad morze. Pan zaś sprowadził gwałtowny wiatr wschodni wiejący przez całą noc i cofnął morze, i zamienił w suchy ląd. Wody się rozstąpiły.
22. A synowie izraelscy szli środkiem morza po suchym gruncie, wody zaś były im jakby murem po ich prawej i lewej stronie."
(Biblia. Exodus, rozdział 14.
Wyd.Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 1994. ).

Reasumując, Wojtuś przeszedł pieszo wszerz San w te i we w te. Nie utonął i nawet niewiele się zamoczył. A wszystko to zostało sfilmowane ręką piszącą teraz te słowa. :smile:

O godz. 19:30 dwie grupy turystyczne wreszcie się zintegrowały. Najpierw spotkaliśmy się w Piskalowej willi, ale ponieważ nie mogliśmy tam odtworzyć mojego debiutu filmowego, przenieśliśmy się do baru. Zastępca i przyszły następca gospodarza (Janusz) pomógł nam wszystko właściwie podłączyć i mogliśmy na ekranie TV jeszcze raz przeżywać Wojtkowy wyczyn.

Znając Andrzeja627 domyślam się, iż zaraz zamieści tu link do owego filmiku. Niejako z góry się więc usprawiedliwię:
- z wrażenia drżała mi trochę ręka, co niestety nieco odbiło się na jakości filmu, nie umniejszając jednak jego wartości artystycznej,:smile:
- krzycząc do Wojtka coś o "gwizdach syren" zapomniałem dodać, iż "jak wody przybędzie, to i rym będzie". :smile:

CDN
.

Stały Bywalec
21-12-2009, 13:22
19 września

Łapię się za głowę. Co ja wyprawiam?! Siedzę tu już prawie tydzień, pogoda ładna, a ja dopiero jedną dłuższą wycieczkę (17.09.) zrobiłem! Oprócz tego dwa krótkie spacerki (14 i 15.09.), a poza tym to już tylko wożenie d... samochodem. A cóż to, czy ja kolegą Długim jestem, żeby uprawiać bieszczadzkie lenistwo?! :smile:
Z postanowieniem, że to się musi zmienić (i zmieniło się - proszę spojrzeć w 1-szy post zawierający spis treści - całe kalendarium pobytu) ogłaszam dziś wyprawę na Dwernik Kamień. Dobieram sobie też trójkę zawodników, których jestem stałym trenerem, tj. własną żonę, Ojca Prowadzącego i Wojtka1121.

Z Sękowca wędrujemy (czerwoną ścieżką) drogą stokową w kierunku Nasicznego, po ok. godzinie drogi znaki kierują nas ze stokówki w prawo, w głąb puszczy, coraz wyżej i wyżej. Znam dobrze ten odcinek, szedłem nim w zeszłym roku, było tu wtedy straszliwe błoto. Dziś jest sucho i wędruje się całkiem przyjemnie.

Czytamy tablicę upamiętniającą tę górę jako miejsce zaciętych walk (linię frontu) podczas I wojny światowej. Trudno dziś stwierdzić, czy nierówne ukształtowanie terenu, po którym kroczymy, powstało w sposób naturalny, czy może to pozostałość okopów. Pewnie jedno i drugie. Walczyli tutaj zapewne i Polacy, z tym, że jeszcze w obcych mundurach (legionistów skierowano wtedy gdzie indziej). Nie brakowało bowiem Polaków w armiach austro-węgierskiej i rosyjskiej, ba, nawet generałami tam byli. I tak brat szedł na brata ... z bagnetem w ręku.
Zbocza Dwernika Kamienia mają również swoją własną, nie tylko tę wielką (powszechną) historię. To tu niegdyś (chyba jeszcze za I Rzeczypospolitej) zbójcy ukrywali skradzione konie przed ich sprzedażą zagranicę, do Austrii. Istniał tutaj więc taki odpowiednik dzisiejszej "dziupli", do której złodzieje samochodów kierują skradzione pojazdy. :smile:

A i sam Dwernik Kamień nazywał się kiedyś inaczej, a mianowicie Holica. Natomiast ścieżka, którą idziemy, wiodła przez Magurę Ruską (dziś tylko: Magurę).

Jak go zwał, tak go zwał. Doszliśmy i siedzimy sobie teraz we czwórkę na szczycie owej Holicy, popijamy piwo i stwierdzamy, że smakuje nam ono identycznie jak na Dwerniku Kamieniu. :smile:
Odpoczywamy po dość stromym (na przedostatnim odcinku) podejściu. Podziwiamy piękną panoramę połonin przed nami. Leniuchujemy tu około godziny. Oprócz nas jest kilka osób.
Wojtek1121 na krótko znika w chaszczach z Ojcem Prowadzącym - tworzą tam nową skrytkę geocache i ukrywają w niej "wypasioną" paczkę. Znalazca o suchym pysku stamtąd nie odejdzie, :smile: nawet dla dwóch powinno wystarczyć.

Następnie schodzimy nową, zieloną ścieżką wiodącą prawie z samego szczytu Dwernika Kamienia aż do Zatwarnicy, obok wodospadu na Hylatym. Tym górskim odcinkiem ścieżki idę pierwszy raz. Ścieżkę wytyczono niedawno. Podoba mi się tu, cały czas wędruje się malowniczą okolicą, głównie przez puszczę. W pewnym momencie rozpoznaję te strony - nowe oznakowanie zaczyna bowiem prowadzić starą drogą biegnącą aż z Nasicznego, którą dobrze znam.

Dochodzimy do Zatwarnicy, akurat jest pora obiadowa. Wstępujemy więc do hotelu na obiad, jak zwykle niedrogi i smaczny.

A wieczorem organizujemy coś, co tu, na Naszym Forum, roboczo nazwaliśmy dokończeniem VIII KIMB.
Frekwencja dopisuje, obecni są (wg kolejności alfabetycznej): Andrzej627, Jurko, Magda, Manio, Ojciec Prowadzący, Piskal, sir Bazyl (z córeczką), Stały Bywalec, Tarnina, Wojtek1121 i Wojtek Myśliwiec. I oczywiście nasze dwie gospodynie: Barbara i Urszula.
W roli gospodarza występuje poniekąd również i Piskal - piecze nam na ruszcie kotleciki.

Siedzimy na zewnątrz baru przy ognisku. Manio gra na gitarze i śpiewa - tak pięknie, aż się Magda (prawie do łez) wzruszyła. Alkoholu nie brakuje, lecz on już dziś ... nie dla mnie. Muszę dbać o bezalkoholową zawartość krwi. Jutro rano odwożę Gosię do Ustrzyk Dln., skąd o godz. 9:00 ma autobus do Warszawy. Żona bowiem, jak już wspominałem, wpadła w Bieszczady tylko na krótką, kilkudniową lustrację.

CDN
.

bertrand236
21-12-2009, 13:30
...

A i sam Dwernik Kamień nazywał się kiedyś inaczej, a mianowicie Holica. Natomiast ścieżka, którą idziemy, wiodła przez Magurę Ruską (dziś tylko: Magurę).

....

Nieopodal była wieś o dźwięcznej nazwie Ruskie, to Magura Ruska musiała być. Nie ma wsi, to i ino Magura została.. Ot i przemijanie czasu w nazewnictwie geograficznym...

Pozdrawiam

Piskal
21-12-2009, 14:57
O godz. 19:30 dwie grupy turystyczne wreszcie się zintegrowały. Najpierw spotkaliśmy się w Piskalowej willi, ale ponieważ nie mogliśmy tam odtworzyć mojego debiutu filmowego, przenieśliśmy się do baru.
.
No tak, a o kaniach ani be, ani me, ani chleba z masłem;).

19 września




W roli gospodarza występuje poniekąd również i Piskal - piecze nam na ruszcie kotleciki.




.
Ano tak było, rzeczywiście czuję się tam jak u siebie, albo i lepiej, bo u mnie las malutki (jak na moje wymagania) i pagórki niezbyt wysokie (jak na moje wymagania).

PS.To była karkówka nie kotleciki, bo jeszcze moi czytelnicy pomyślą, że kotleciki bieszczadzko-piskalskie piecze się na ruszcie.
Pisz dalej, miło się wraca do tamtych chwil.

andrzej627
05-02-2010, 15:36
Stały Bywalec na sąsiednim forum:
Ciąg dalszy relacji z pobytu w Bieszczadach w dn. 13.09.- 7.10.2009 r., jaką zacząłem pisać na tamtym forum. (http://bieszczadzkieforum.pl/viewtopic.php?f=12&t=537)

wp.krzysztof
05-02-2010, 18:35
Stały Bywalec na sąsiednim forum:

Kurde, szkoda Prezydenta.

Krysia
05-02-2010, 18:57
Andrzej to może przekleisz tu?bo ja tam nie wejdę, a dla tych co wchodzą to i link nie jest potrzebny chyba?

maciejka
05-02-2010, 19:08
Skoro Stały Bywalec nie chce tu pisać, to znaczy, że taka jego wola i żadne linki tego nie zmienią.

wp.krzysztof
05-02-2010, 19:09
Skoro Stały Bywalec nie chce tu pisać, to znaczy, że taka jego wola i żadne linki tego nie zmienią.

Mimo wszystko szkoda. Taki fajny był Prezydent :-(

maciejka
05-02-2010, 19:23
Mimo wszystko szkoda. Taki fajny był Prezydent :-(
Mnie też bolą rozstania, zwłaszcza, że nie wiadomo o co i dlaczego?
Nic z tego nie rozumiem.

Marcowy
05-02-2010, 19:35
Relacja na tym forum dobiegła końca, link do kontynuacji wklejony. Wszyscy zainteresowani wiedzą, gdzie się udać, więc zamykam wątek.