PDA

Zobacz pełną wersję : Czym zainteresować dzieci podczas pobytu w Bieszczadach



koniczynka
13-11-2009, 17:16
No tak wszyscy mówicie o Sobie a co z naszymi pociechami.Ja mam ochotę na wypad z rodzinką .Mąż na ryby , a ja pozostaje z 11 latkiem i co mam robić? Macie propozycje.Jeszcze pamiętajcie , że taki człowieczek może Ci po mniej więcej godzinie powiedzieć ja nigdzie nie idę jestem zmęczony :???:

Jabol
13-11-2009, 18:24
taki młodzian 11letni może złapać bakcyla bieszczadzkiego bawiąc sie w coś takiego:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Geocaching
mamy tu na forum kilka osób zasłużonych dla kraju w dziele chowania nowych skrzynek:)
O pionierskich czasach możesz poczytać na forum
zapewniam jako były weteran tej zabawy mnóstwo emocji i radości z odnalezienia skrzynki. które zazwyczaj są ukrywane w ciekawych miejscach. to jedna z propozycji poczekajmy na innych co podpowiedzą...

trzykropkiinicwiecej
13-11-2009, 18:51
...hmmmm... może się naczyć żyć jak Indianin albo Kowboj i konno spróbować... nogi własne mniej bolą wtedy... chyba że konie ogląda na obrazkach i już w nie nie wierzy bo na laptopie się zwykle daleko nie udało dojechać to proponuję żeby się zalogował na forum i czytał, albo ściągnął sobie grę chicken invaders... a Mama wtedy skoczy do błotnego SPA w koleinach po LKT... Rozpalać ognisko samemu potrafi bez użycia papieru i jedną ino zapałką? NA grzybach był? Jagody zbierał? Latawce puszczał? Lepił rzeźby z gliny i wypalał na słońcu? A pływał po jeziorze rowerkiem lub Trampem w wersji luks? A zjechał sobie Tyrolką na linie? Postrzelał z Łuku? Szałas zbudował?.. a Harcerzy Wy tam macie?

WUKA
13-11-2009, 19:59
A ja zapewniam,że 11-to letni młodzian ma więcej pary niż dorosły i przemierza drogę lekko,gdy już inni (starsi)nosem sie podpierają! Wiem co mówię!

asia999
13-11-2009, 23:16
najlepszym wyjściem dla tego 11-letniego młodzieńca to jak najszybsza asymilacja z miejscowymi 11-letnimi młodzieńcami. Będzie miał niezapomniane wakacje :-)

trzykropkiinicwiecej
13-11-2009, 23:54
..miejscowi 11latkowie to już i z gwinta pociągną i paczke fajek wykurzą... ale nadzieja umiera ostatnia ;-)

koniczynka
14-11-2009, 00:31
najlepszym wyjściem dla tego 11-letniego młodzieńca to jak najszybsza asymilacja z miejscowymi 11-letnimi młodzieńcami. Będzie miał niezapomniane wakacje :-)

Kurcze tylko mój 11 latek zna krowy , kury , las itp Ojcec to scyzoryk i taka sprawa :))
Wieś i inne łona natury nie są mu obce :)

PiotrekF
14-11-2009, 21:52
Jeśli "inne łona natury nie są mu obce" --myślę tak na pewno też polubi.
M. to też 11-to latek

admin
15-11-2009, 00:39
Gdy ja miałem 11 lat (w okolicach 11 w każdym bądź razie) pojechaliśmy z klasą na wycieczkę do Baligrodu.
Oczywiście nie interesowało nas nic innego oprócz czołgu. Wpadliśmy do środka i przekręciliśmy wieżyczką tak że lufa ustawiła się w kierunku komendy Milicji.
Ale się potem działo. Mało brakło a byłby proces polityczny. ;) Panowie chcieli koniecznie wiedzieć kto kręcił korbką tak by ustawić lufę na Milicję i dlaczego akurat tam. Prawda była prozaiczna :) Dalej sie nie dalo bo lufa oparła podczas obracania wieżyczki się o drzewo które tam rosło, coś sie w tej cholerze zacięło i nie mogliśmy odkręcić jej spowrotem.

Tej wycieczki nie zapomnę do końca życia.

Morał z tej opowieści jest taki: musisz 11 latków zabrać do muzeum do Dukli :D

vm2301
15-11-2009, 12:31
MOże muzeum łowieckie w Nowosiółkach, ten park linowy gdzieś tam, a w ogóle, to trepy na nogi albo rower i wio w ostępy niechaj się poczuje jak Indiana Jones.

Czemu nie bierzesz pod uwagę, że mąż Twój weźmie go na ryby? Wyprawa o świcie z ojcem to też atrakcja;) Jeśli chłopak rybołówstwa nie lubi, to niechaj mąż plany zmieni i synka po górach przegoni...to Wasze wspólne dziecko jak mniemam,a wyjazd rodzinny?

Pozdrawiam:)

Feministka w poprzednim wcieleniu Hihi

Basia Z.
15-11-2009, 14:28
Jeszcze oprócz tego co już pisano:

Nie Bieszczady ale blisko - Skansen Przemysłu Naftowego w Bóbrce koło Krosna.
Wszelkie kolejki w tym ta bieszczadzka oraz ta z Dynowa do Przeworska.

http://waskotorowka.prv.pl/

Wypożyczenie, żaglówki kajaka lub rowera wodnego i popływanie po Zalewie Solińskim.

Pozdrowienia

Basia

asia999
15-11-2009, 17:54
..miejscowi 11latkowie to już i z gwinta pociągną i paczke fajek wykurzą... ale nadzieja umiera ostatnia ;-)

eeee Trzykropku - wszędzie są tacy 11-latkowie ale tak czy siak łono natury z rodzicami inaczej wygląda niż łono natury z rówieśnikami :-P

jak już znudzi mu się łono natury to może do Przemyśla - na Kopcu Tatarskim jest park linowy i wyciąg, są resztki umocnień, czasami można trafić na jakąś fajną imprezę. No i droga sama w sobie z atrakcjami - najpękniejsze serpentyny i widoki. A na przedprożu bieszczadzkim - na Bezmiechowej moze sobie pooglądać lotniarzy,a na Weremieniu szybowce.

a organizowane jest jeszcze gdzieś to "kulanie się" z górki w wielkich kulach? zorbing czy jakos tak.

admin
15-11-2009, 20:47
na Bezmiechowej moze sobie pooglądać lotniarzy,a na Weremieniu szybowce.


Oooo i to jest pomysł :) Przez całe wakacje w Dźwiniaczu stacjonuje szkoła Jacka Gocyły (flyschool.com.pl). Uczy latać na paralotni.
Zabawa kosztuje koło 800 zł za tydzień - w cenie jest kurs, wypożyczenie sprzętu, biwak, dojazdy na górki (nie tylko jedną - Dił, Bezmiechowa, Laworta itp). Do ceny musisz dodać żywienie młodego bo to jest we własnym zakresie.
Sam byłem na takim kursie i dla takiego młodego człeka to będzie super zabawa. Co prawda 11 lat to zbyt mało by zdobyć uprawnienia do latania na paralotni ale spędzić tydzień w fajnym klimacie, aktywnie nigdy młodemu nie zaszkodzi. I jest co wspominać. :)
A co najważniejsze - macie młodego z głowy na tydzień :D

Basia Z.
15-11-2009, 23:22
No właśnie przypomnieliście mi.
Ja z moimi młodymi, kiedy mieli 9 i 14 lat objechałam rowerem wszystkie przemyskie forty wokół miasta a potem przez Pogórze Przemyskie dojechaliśmy w Bieszczady i tam zatrzymali się na parę dni w chatce w Łupkowie.

Faaajnie było, tylko 7 razy złapaliśmy panę (ja 4 razy, Michał 2 a Maciek raz)

B.

Teresa45
16-11-2009, 20:57
Najprostszy sposób który ja nieświadomie kiedys podjęłam to opowiedzenie dzieciom podczas pobytu kilka lat temu w bieszczadach o UPA ,sami chcieli chodzić po górach interesowały ich stare nieistniejace wsie ,a gdy znaleźliśmy nabój do karabinu na połoninie wetlińskiej to przeważyło szalę i ciekawosci nie było konca.

buba
16-11-2009, 21:28
Najprostszy sposób który ja nieświadomie kiedys podjęłam to opowiedzenie dzieciom podczas pobytu kilka lat temu w bieszczadach o UPA ,sami chcieli chodzić po górach interesowały ich stare nieistniejace wsie ,a gdy znaleźliśmy nabój do karabinu na połoninie wetlińskiej to przeważyło szalę i ciekawosci nie było konca.

popieram!! dokladnie pamietam jedna 15latke ktora zafascynowaly historie UPA, wysiedlen, opuszczonych wsi, ruin, zarastajacych schronow partyzanckich na zarosnietych zboczach gor... przypuszczam ze pare lat wczesniej tez by zalapalo- tylko mnie nikt wczesniej nie zabral w bieszczady...

PiotrekF
16-11-2009, 22:04
Wszystko to co powyżej to racja , ale pamiętajcie 11-to latek to zazwyczaj dzieciak i jako taki chce się bawić . Zbyt dlugie wycieczki ,zbyt forsowne.... itp wywola bunt, niechęć ... .

PF

ps powyższe nie dotyczy "cudownych"dzieci (które uwielbiają calodzienne "wyrypy" ,historię UPA, Bieszczad i tym podobne edukacyjne ....);)

Krysia
16-11-2009, 22:32
Nie wiem, ja od 4rtego roku życia co roku byłam zabierana w Tatry i jedyne co mi serwowano to wędrowanie po górach aż do osiągnięcia pełnoletności. I bardzo teraz się z tego cieszę. Czy się buntowałam to nie pamiętam, ale i tak wyboru nie miałam-musiałam chodzić :grin:

buba
17-11-2009, 11:31
Wszystko to co powyżej to racja , ale pamiętajcie 11-to latek to zazwyczaj dzieciak i jako taki chce się bawić . Zbyt dlugie wycieczki ,zbyt forsowne.... itp wywola bunt, niechęć ... .

PF

ps powyższe nie dotyczy "cudownych"dzieci (które uwielbiają calodzienne "wyrypy" ,historię UPA, Bieszczad i tym podobne edukacyjne ....);)




Nie wiem, ja od 4rtego roku życia co roku byłam zabierana w Tatry i jedyne co mi serwowano to wędrowanie po górach aż do osiągnięcia pełnoletności. I bardzo teraz się z tego cieszę. Czy się buntowałam to nie pamiętam, ale i tak wyboru nie miałam-musiałam chodzić :grin:


otoz to!! ja tez sie nie buntowalam, ale nie dlatego ze bylam jakims cudownym dzieckiem- nie znalam innego zycia... skad mialam wiedziec ze mam jakis wybor? odkad siegam pamiecia (a siegam bardzo daleko, w miare dokladnie gdzies tak od 2 roku zycia) zawsze jak przychodzil weekend czy wakacje to bylo wiadomo ze sie gdzies jedzie.. ze wieczorem sie pali ognisko i trzeba zebrac chrust.. ze w wakacje myje sie w potoku.. nigdy tego nie postrzegalam ze to dobrze czy zle- po prostu tak jest..jak tu sie buntowac? to tak jakbym miala zaczynac bunt bo rano slonce wschodzi, albo jak mi sie chce sikac to musze isc do kibla.. a jakie bylo fajne jak sie mialo te kilka lat i mozna bylo zaczac miec wplyw na to gdzie sie jedzie!! jedyne co zawsze probowalam przeforsowac to zeby jak najdalej dotrzec a jak najmniej przejsc i sie nie zmeczyc tzn . zeby mnie niesli albo zeby podjechac autobusem, pociagiem czy stopem ile sie da (ale to niekoniecznie cecha dziecka bo zostala mi do dzis ;) )

co najwazniejsze rodzice zawsze traktowali mnie jako partnera w planowaniu tras i rozkladzie dnia.. po prostu kazdy z naszej trojki mial taki sam wplyw na przebieg tras i sie szlo na kompromis..a nie tak ze "dzieci i ryby glosu nie maja" i sie zabiara dzieciaka jak worek kartofli, ani nie tak ze dzieciak wszystkich terroryzuje i cale wakacje sa ustalane pod niego..czesto po prostu kazdy z nas planowal co trzeci dzien.. (nigdy nie zapomne jak mialam chyba z 9 lat i podczas "mojego dnia" niemal nie utopilismy sie w bagnach ;) bo mnie bardzo zainteresowaly tereny na mapie takie kreskowane ;)

moze rodzice zrobili mi krzywde ze gdy mialam kilka czy kilkanascie lat to opowiadali mi o łemkach, akcji wisła, jaskiniach,jurajskich warowniach, ruinach czy jarach nad dniestrem.. uczyli jak sie czyta mape, jak uzywa kompasu i ze w gorach nie chodzi sie tylko szlakiem bo zabladzenie w lesie to nie koniec swiata..zamiast wyslac na plac zabaw, kupic komiksy czy zaserwowac jakis telewizyjny chłam odpowiedni dla wieku.. ale jakos nie mam im tego za zle.. bo jakos ten swiat- ktory mnie wtedy nauczyli dostrzegac, moze nie do konca prawdziwy- istnieje dla mnie do teraz.. teraz juz wiem ze cotygodniowe wyprawy w teren to nie jedyna opcja na zycia.. ale coz z tego- skoro ta jest najlepsza :)

Teresa45
17-11-2009, 20:55
Wyjezdzajac na wakacje ludzie szukają tego co mają w domu telewizor satelitę wannę z babelkami ozonowymi itp. a przecież wakacje tom powinno być całkiem inne życie,coś innego inne warunki niż w domu,inny styl życia przez te parenaście dni a wtedy napewno zainteresuje to dzieci, w bieszczdach nie trzeba wcale organizować dzieciom życie wystarczy pomyśleć o ognisku (z drzewem może być nieraz kłopot) trzeba sie go naszukać więc już jest zajęcie, kąpiel w rzece przecież jest czysta woda,poza tym ja zawsze śpie pod namiotem i dla dzieci zawsze to była ogromna frajda.

Basia Z.
18-11-2009, 09:45
moze rodzice zrobili mi krzywde ze gdy mialam kilka czy kilkanascie lat to opowiadali mi o łemkach, akcji wisła, jaskiniach,jurajskich warowniach, ruinach czy jarach nad dniestrem.. uczyli jak sie czyta mape, jak uzywa kompasu i ze w gorach nie chodzi sie tylko szlakiem bo zabladzenie w lesie to nie koniec swiata..zamiast wyslac na plac zabaw, kupic komiksy czy zaserwowac jakis telewizyjny chłam odpowiedni dla wieku.. ale jakos nie mam im tego za zle.. bo jakos ten swiat- ktory mnie wtedy nauczyli dostrzegac, moze nie do konca prawdziwy- istnieje dla mnie do teraz.. teraz juz wiem ze cotygodniowe wyprawy w teren to nie jedyna opcja na zycia.. ale coz z tego- skoro ta jest najlepsza :)


Fajnie to piszesz Buba, ciekawe czy moi synowie mogli by tak samo napisać, bo z nimi robiłam dokładnie tak samo.
Pierwszy raz byli w Bieszczadach, kiedy Maciek miał 4 lata a Michał 9 i chodziliśmy wtedy dość dużo, byli m.in. na Połoninie Wetlińskiej, Wielkiej Rawce, a w końcu w Komańczy (gdzie wszyscy struliśmy się fasolką).

Maciek był na Ukrainie kiedy miał 12 lat (a Michał w tym samym roku, kiedy miał 17 lat był nad Bajkałem)

Ciekawe jak wspominają te wszystkie wakacje (chociaż pewnie mieszają się im z innymi, kolejnymi).

B.

buba
19-11-2009, 08:00
ciekawe czy moi synowie mogli by tak samo napisać, bo z nimi robiłam dokładnie tak samo.


B.

biorac pod uwage co robia teraz, gdy juz sami moga odejmowac decyzje gdzie i jak wyjezdzaja--przypuszczam ze tak :D




(a Michał w tym samym roku, kiedy miał 17 lat był nad Bajkałem)


B.

buuuuuuuuuuu! a mnie rodzice nie zabrali nad bajkal!!! dlaczego??? bylam grzeczna...


Wyjezdzajac na wakacje ludzie szukają tego co mają w domu telewizor satelitę wannę z babelkami ozonowymi itp. a przecież wakacje tom powinno być całkiem inne życie,coś innego inne warunki niż w domu,inny styl życia przez te parenaście dni a wtedy napewno zainteresuje to dzieci, w bieszczdach nie trzeba wcale organizować dzieciom życie wystarczy pomyśleć o ognisku (z drzewem może być nieraz kłopot) trzeba sie go naszukać więc już jest zajęcie, kąpiel w rzece przecież jest czysta woda,poza tym ja zawsze śpie pod namiotem i dla dzieci zawsze to była ogromna frajda.


z tym szukaniem innosci to tez moze byc roznie... jak przez caly rok wychowuje sie dziecko w umilowaniu satelity ,wanny z babelkami i tego typu swiata, to jest szansa ze dzieciak w to wsiąknie i to uzna za prawdziwy jedyny swiat.. dziecko tez czesto widzi jak rodzice podchodza do wyjazdu, czy to tylko krotki przerywnik w normalnej codziennosci czy sposob na zycie dominujacy rozklad priorytetow.. Czy dzieciak bedzie chcial szukac innosci? to pewnie zalezy juz od dziecka...

czesto rodzice narzekaja na swoje pociechy ze zamiast radowac sie na wyrype pod gore bucza za telewizorem, ale czy oni sami czesto mimo zmiany miejsca pobytu myslami i duchem nie pozostaja w miescie, w pracy, w szarej codziennosci? czy nawet planujac odlegly wyjazd nie chca miec tego samego co w miescie: wypasionej lazienki, wygodnego lozka i rowniutkiego asfaltu na drodze? nie wyrzekna sie tego za skarby swiata.. wiec w imie czego dzieciak ma zrezygnowac z gier komputerowych i kumpli z podworka? moze proby zainteresowania dziecka tym czym owym warto by czasem zaczac od spojrzenia na siebie...

a moze wakacje nie powinny byc parunastoma dniami innego zycia i stylu, to zycie i styl moze byc z nami ciagle.. jak to kiedys gdzies napisal jeden uzytkownik naszego forum, plan zycia:
1.wyjazd w gory
2.pobyt w gorach
3. powrot
4. wspominanie i planowanie kolejnego wyjazdu
czynnosc powtorzyc ;)

komisaRz von Ryba
19-11-2009, 23:50
najlepsze są inne dzieci ...

Mosia
20-11-2009, 16:31
No tak wszyscy mówicie o Sobie a co z naszymi pociechami.Ja mam ochotę na wypad z rodzinką .Mąż na ryby , a ja pozostaje z 11 latkiem i co mam robić? Macie propozycje.Jeszcze pamiętajcie , że taki człowieczek może Ci po mniej więcej godzinie powiedzieć ja nigdzie nie idę jestem zmęczony :???:

Witam,
powiem o sobie, ale też o naszych pociechach. Nie muszę specjalnie wysilać pamięci, bo chociaż moi synowie już mnie przerośli, to nawet teraz potrafimy się czasem zatrzymać na trasie nad potokiem i trochę czasu tam zabawić. Wcześniej, pamiętam, w czasie pobytu w Bieszczadach, czasami cały dzień przeznaczaliśmy na taką "przerwę regeneracyjną". Schodziliśmy wtedy do potoku, który przepływał niedaleko naszego "obozowiska" i godzinami przeszukiwaliśmy brzegi i dno potoku w poszukiwaniu najciekawszych kamieni. Potem te płaskie skakały po powierzchni wody udając kaczki, a kolorowe, kształtne były zabierane do domu. Jednego roku trochę przesadziłam i zerwała mi się szelka od wysłużonego plecaka! W potoku budowaliśmy mini zapory i zatoczki z kamieni. Puszczaliśmy łódeczki z liści, patyczków albo kory. Teraz też lubię obserwować jak taka mała flota przedziera się przez spienione kaskady i dobija do bezpiecznych przystani wśród kamieni. Woda to piękny żywioł, sprawia wrażenie żywej istoty: szumi, pluszcze, połyskuje w słońcu, mieni się kolorami, dotyka nas swoim chłodnym ciałem, głaszcze, łaskocze. Nad wodą można też spotkać sporo zwierząt. Jak się ma szczęście i trochę cierpliwości, to oprócz tych małych żyjątek pracowicie przemierzających wody i dno potoku, możemy doczekać się spotkania z zaskrońcem, który z gracją porusza się w wodzie. Dla mnie zawsze jest to ekscytujące przeżycie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nudziła się nad wodą. Polecam taki alternatywny sposób obcowania z bieszczadzką naturą.

Pozdrawiam,
Małgorzata

Jabol
20-11-2009, 18:46
ładnie to Mosia napisałaś... Tamy i kąpieliska robiło sie na potokach jeszcze długo po otrzymaniu dowodu osobistego:D

Polej
20-11-2009, 22:04
Dla mnie zawsze jest to ekscytujące przeżycie.

Dla mnie też. Nic lepiej nie koi zmęczenia po górskiej wędrówce, jak szmer przelewającej się pomiędzy kamieniami wody. Jest to też idealne rozwiązanie na upalny dzień. Mam swoje miejsce nad Nasiczańskim, gdzie mogę wylegiwać się godzinami, a i pociechy mają zajęcie przy budowie wszelakich „obiektów hydrotechnicznych”. Zimny browar oraz świeżutki oscypek zakupiony po drodze dopełnia szczęścia

buba
20-11-2009, 22:19
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nudziła się nad wodą. Polecam taki alternatywny sposób obcowania z bieszczadzką naturą.

Pozdrawiam,
Małgorzata

swiete slowa!przeciez gory to nie tylko wbieganie z wywieszonym ozorem na kolejny szczyt! pluszczaca woda i obserwacja przyrody moze byc rownie ciekawa i dla dzieciaka i dla doroslych :)

vm2301
20-11-2009, 22:23
ładnie to Mosia napisałaś... Tamy i kąpieliska robiło sie na potokach jeszcze długo po otrzymaniu dowodu osobistego:D

...a nawet sięgając wieku inżyniera...inżyniera Karwowskiego ma się rozumieć:wink:

asia999
20-11-2009, 23:44
taką zbudowaliśmy w drodze do klasztoru w Komańczy :smile: (mam nadzieję, że klasztor jeszcze stoi i go nie zalało ;-))

Krzysztof Franczak
21-11-2009, 23:41
No tak wszelkie zabawy wodno-błotne są na miejscu. Dla dzieci polecam też różnego rodzaju zajęcia plastyczne np zabawa z gliną (wodno-błotna). Nawet tzw "niegrzeczni" chłopcy są zachwyceni nie wspominając o niegrzecznych dziewczynach.

sir Bazyl
23-11-2009, 00:46
O tak! Woda, kamyki na tamę, rówieśnicy i …dzieci mamy z głowy. Ale gdy już wyruszymy w lasy i na szlaki to spróbujcie zabawy: kto pierwszy wypatrzy znak szlaku bądź działu leśnego. Przy odpowiednim rozegraniu można ładnych parę kilometrów przejść i to niekoniecznie szlakami, bez wysłuchiwania: daleko jeszcze? :) A jak dzieciątko zobaczy śpiących w jaskini batmanów, wirujące stada świetlików w dolinie Jabłonki, czy wdepnie w żubrzą kupę, to nabierze jeszcze więcej optymizmu :)

buba
23-11-2009, 07:54
Ale gdy już wyruszymy w lasy i na szlaki to spróbujcie zabawy: kto pierwszy wypatrzy znak szlaku

byle to nie byla droga szlakiem np. przez otryt.. bo tam stojac na sciezce widzi sie jednoczesnie przynajmniej z 5 znakow ;)

malo
26-11-2009, 16:25
Jak widać tutejsze posty bardziej skupiły się na tym „jak” a nie tylko „gdzie”. I myślę że to jest najważniejsze. Dodam od siebie kilka myśli:

1. Wg mnie najważniejszą rzeczą jest by – BYĆ RAZEM (zwł. psychicznie, a nie tylko fizycznie) z dzieckiem na wyprawie. A to znaczy WIELE ROZMAWIAĆ o tym co widzicie, dokąd idziecie/jedziecie, zagadywać jeśli masz dobry wspólny język z dzieckiem. Człowiek (zwł. dziecko) wtedy czuje się zauważony jeśli z nim rozmawiasz a to oddala zniecierpliwienie.
Ja robię jeden drobny wyjątek: Zawsze gdy dochodzę na trasie z dzieckiem do jakiegoś ciekawego obiektu daję chwilę czasu dziecku bez komentarza, by samo dostrzegło interesujący obiekt w terenie (retorta, kapliczka, studnia, itp). Dziecko ma prawo nie być tak spostrzegawcze jak my, a należy dać mu szansę na jego małe odkrycia, na to że pierwsze coś zauważy. Jeśli przez jakąś chwilę nie komentuje tego co już widać, wtedy ja zwracam jego uwagę na dany obiekt. Wszak do rodzica należy też kierowanie uwagą dziecka (tak staramy się dbać o rozwój).
Jednak ogólnie staram się na trasie gadać z dzieckiem ile wlezie. Choćbym się już nosem podpierał. To daje też inną korzyść – jeśli sama jesteś zmęczona wycieczką to dziecko szybciej to wyczuje gdy dużo gadasz. Dzieci mają jednak też trochę naturalnego współczucia dla nas dorosłych i widząc zmęczenie rodzica same zmiękczają swoją postawę, nie dobijając wycieńczonego rodzica.

2. Jeśli planować wyprawę to ją odpowiednio dostosować. Nie tyle chodzi o to co wybrać, ale jak zaliczyć daną wycieczkę. Można zrobić bardzo wiele tras i zaliczyć wiele obiektów z dzieckiem, byleby:
a) odrzucić te warianty które mają charakter długich „przelotów”,
b) wycieczka może mieć zaledwie 1 czy 2 ciekawe obiekty docelowe, ale ważne żeby to były INTERESUJĄCE TAKŻE DLA CIEBIE obiekty. Jeśli Ciebie coś nie będzie interesowało (a wybierzesz tylko wg siebie pod kątem dziecka), to zainteresowanie wycieczką nie da rady udzielić się dziecku. Bardzo dobrze byś umiała choć kilka słów opowiedzieć od siebie na miejscu o tym co oglądacie, a nie tylko odczytała z przewodnika. (ewentualnie zawczasu poznaj wiadomości z przewodnika),
c) odległość musi być dostosowana do możliwości, jako że zapytujesz na forum to zakładam że nie jesteś ostrym wyrypiarzem więc raczej Ci nie grozi planowanie przesadnych odległości. Ja z 7-latką robiłem pieszo trasy po 16km ze średnimi podejściami, co w tempie dla takiego dziecka + przystanki na zwiedzanie i odpoczynki zajęło nam do 8 godz. Więc dla 11-latka taka odległość może być dostępna. A to znaczy, że przy umiejętnym korzystaniu ze środków transportu możesz zaliczyć niemal każde interesujące Cię miejsce w Bieszczadach.

3. Myślę, że 11-latek ma już na tyle rozwiniętą chęć poznawania świata, że zapewne z chęcią usiadłby razem nad mapą i coś RAZEM ZAPLANOWAŁ. Przecież to już ostatnia klasa podstawówki czy pierwsza gimnazjum. Mapa to jest zawsze na tyle kolorowe wydawnictwo, że taki nastolatek sięgnie po to chętniej niż po szkolną lekturę. Możecie razem przestudiować mapę z kolorowym przewodnikiem i razem wybrać te obiekty które Was zainteresują. To chyba najlepsza nauka obsługi mapą i przewodnikiem, bo na przykładzie realizowanym w autopsji. Nie ma chyba fajniejszej zabawy niż planowanie palcem po mapie, zwłaszcza już w tym wieku. Do Ciebie należy nadzór nad doborem odległości (zmierzyć linijką wszystkie odcinki) i późniejsza pomoc w realizowaniu trasy. Czasami jako dorośli zbyt wiele chcemy bez udziału dziecka na etapie planowania. Włączenie udziału dziecka na etapie planowania znacznie podwyższa to, że samo z zapałem później będzie realizowało obrane trasy. Na przykład sprawdzało co znaczą te kreskowane miejsca na mapie :D

4. Jednak jeśli sama zdecydujesz zaplanować wycieczki, to nie popełniać jednego drobnego oszustwa. Jednym z częstych błędów przy jakiejś inicjatywie, która trwa dłuższą chwilę (odnosi się to bardzo dobrze do różnych wypraw z dzieckiem) jest używanie przy nieco znużonym człowieku zwrotu: „już niedługo, już niedaleko”. To najgłupszy zwrot jakiego można użyć, bo niesamowicie skraca cierpliwość drugiego człowieka. Nasza psychika działa w ten sposób, żeby się zmobilizować, to podpowiada sobie: już niedaleko. Ale psychika drugiej osoby w stosunku do nas to oczekiwania. Jeśli te oczekiwania zostaną oszukane (np. jest 2 km do przejścia co subiektywnie dla dziecka może być dłuuugo, a ja powiedziałem – „ już niedaleko”) to narusza zaufanie dziecka. Wbrew pozorom szczerze powiedziane: „nooo jeszcze trochę długo” oddala nieco oczekiwania dziecka, poszerza cierpliwość, a więc wyprawa lepiej się udaje. Przy takim wyrażaniu się jest o wiele szczersza i otwarta atmosfera na szlaku, bez wyrostu oczekiwań. A choćbyśmy się najlepiej starali to znużenie zawsze może dopaść naszego współtowarzysza. Nie pozwólmy chwilowemu znużeniu przekształcić się w zniecierpliwienie przez takie drobne błędy.

5. Popieram też wariant Asi - asymilacja z miejscowymi jeśli jest taka możliwość, w najróżniejszych kombinacjach.
Przykład: w wakacje byliśmy z córką na wolontariacie przy renowacji kirkutu. Gdy tam przybyliśmy, to widząc nas w ciągu 1 dnia na kirkut ściągnęły do nas inne miejscowe dzieciaki. Zabawy i jednocześnie pożytecznej pracy było co nie miara. Coś czego prędzej się obawiałem (dziecko w wolontariacie?) okazało się w ten sposób bardzo udanymi wakacjami. A dziś jest miło, gdy zdjęcie kirkutu który porządkowaliśmy możemy obejrzeć w gazecie „Bieszczady”.

6. Najmilsze wspomnienie jednak z moją 7-latką to z bieszczadzkiej chatki, gdzie trzeba było sobie samemu napalić. Siedzieliśmy wieczorem przy kominku i wpatrywaliśmy się w ogień. Wyobrażaliśmy sobie płomienie jako smoki, które ognistymi płomieniami liżą gałęzie. To są momenty na wydobycie naszej własnej wrażliwości. Dobrze jest dać sobie na to czas z naszymi dziećmi.
A rano oglądaliśmy popielicę buszującą w siatce z jedzeniem zawieszonej pod sufitem. Ta popielica była niesamowita (to o wiele piękniejsze zwierzątko niż zwyka myszka) i spotkanie z nią niezapomniane. I przyznam że ja sam dopiero przy mojej córce zobaczyłem po raz pierwszy popielicę, poprzednio zawsze ją tylko słyszałem harcującą gdzieś w pobliżu.

ps: Do nocowania proponuję wybierać przede wszystkim inne niż pensjonaty miejsca, w których rzadko złapiesz bieszczadzki klimat. Polecam najlepiej schroniska te położone na uboczu. Zawsze mają inną ciekawszą architekturę, niż to co mamy w domach. A to plus docieranie tam fascynatów bieszczadzkich udziela się odpowiednim klimatem.

Do-misiek
26-11-2009, 20:49
A może by tak zbieranie punktów GOT podczas pieszych wycieczek? Pieczątki i potem odznaki dają wiele radości! Mi nawet do tej pory ;)

asia999
28-11-2009, 19:09
malo - ładnie to wszystko napisałeś. Fajnego tatę ma ta 7-latka:smile:

wędrowanie po górach z dzieckiem to zupelnie cos innego niż wędrowanie w grupie dorosłych albo samotne wędrówki. Czasami trzeba kompletnie zmienć plany (bo np akurat napotkaliśmy wielkie mrowisko i przez dwie godziny przyglądamy sie życiu mrówek, w związku z czym nie zdązymy dojść tam gdzie zaplanowalismy:razz:). Zastanawiam się jak to znoszą "urodzenie planisci" co to mają wszystko wyliczone i rozpisane;)
Ale jednocześnie jest taka ogromna frajda, kiedy widać, że dzieciak naprawdę tak po swojemu ale przez to najszczerzej rozumie, że łażenie pod góre, żeby później z niej zejść nie jest bez sensu. I kiedy kompletnie zapomina o TV, za to łazi boso po kałużach, tarza w trawie i nawet po obejrzeniu dwudziestej cerkwi chce jechac do dwudziestej pierwszej...:-P
I myślę, że najważniejze - zresztą jak we wszystkim - jest umiar. Żeby nie robić na siłe z dziecka "super bieszczadnika w dwa tygodnie";) Przecież zdązy zobaczyć jeszcze wszystko...Więc czasami trzeba dać mu pospać do południa albo pozwolić się wyszaleć pomiedzy "cudami na kiju" w Solinie albo innym Polańczyku.

a co do 11-latka - jeśli lubi czytać ksiązki i lubi przygody to może np przeczytać sobie książke "Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic" i może sobie potem podążyc sladami Pana Samochodzika do...Leska :razz:

Basia Z.
30-11-2009, 12:07
Czasami trzeba kompletnie zmienć plany (bo np akurat napotkaliśmy wielkie mrowisko i przez dwie godziny przyglądamy sie życiu mrówek, w związku z czym nie zdązymy dojść tam gdzie zaplanowalismy:razz:). Zastanawiam się jak to znoszą "urodzenie planisci" co to mają wszystko wyliczone i rozpisane;)


Mimo że lubię sobie wyliczać i rozpisywać (a co, przyjemność mam dwa razy, raz jak planuję, drugi raz, kiedy realizuję) zupełnie nie miałam problemów z chodzeniem po górach z dziećmi.

Moje plany są elastyczne, nawet bardzo elastyczne.

:grin:

B.

asia999
01-12-2009, 21:16
No pewnie Basiu, że planować jakoś tam zawsze trzeba (właściwie jeśli sie idzie z dziećmi to planować nawet bardzo trzeba) ale niektórych denerwuje to, że dziecko czasami spowalnia marsz, i to nie przez to, że jęczy albo, że mu sie nie chce iść ale właśnie przez to, że jest wszystkiego ciekawe. :-D

malo
02-12-2009, 04:17
ale niektórych denerwuje to, że dziecko czasami spowalnia marsz, i to nie przez to, że jęczy albo, że mu sie nie chce iść ale właśnie przez to, że jest wszystkiego ciekawe. :-D
Oj niektórych tak:( Ale to widać też i w mieście, kogo dziecko denerwuje.
Jednak czasem, gdy chodzi o nieco dłuższą wycieczkę, to trzeba ponaglić. Ja na takiej nieco dłuższej trasie musiałem już w pewnym momencie delikatnie ponaglić, żeby już tak długo się nie pluskać w tym wodospadzie Czartów Młyn
(moja 7-latka wzięła nawet strój kąpielowy pod wodospad:) bo z prostej kalkulacji pozostałego czasu do zmierzchu, odległości do przejścia, oraz wiadomego tempa z dzieckiem - wynikało że dłużej już nie można zabawić. Szczerze mówiąc to sam bym cofnął nieco wskazówki tego zegara słoneczny.
Tak nie wiedziałem czy w poprzednim poście to wpisać, ale teraz i tak to wynikło, czyli:

7. Lepiej wcześniej wstać z dzieckiem, nawet kosztem utraty porannego leniuchowania, ale za to później mieć więcej czasu na wycieczce. Na przystanki przewidziane i nie przewidziane. Na swobodne tempo bez poganiania. Wtedy można zrobić nawet calkiem fajne wyprawy.

Niedawno mi się zdarzyło na Jurze z dwoma dziewczynami (moja 7-latka i jeszcze inna 5-latka) wstawać o 6 rano w ramach wspólnej wycieczki. I właśnie dzięki takiemu zapasowi czasu, że później już nie trzeba było się poganiać, to dzień był bardzo udany i na spokojnie wszystko zaliczyliśmy.

Basia Z.
02-12-2009, 09:15
7. Lepiej wcześniej wstać z dzieckiem, nawet kosztem utraty porannego leniuchowania, ale za to później mieć więcej czasu na wycieczce. Na przystanki przewidziane i nie przewidziane. Na swobodne tempo bez poganiania. Wtedy można zrobić nawet calkiem fajne wyprawy.



Na wycieczkę lepiej zawsze wcześnie wstać :-)



Niedawno mi się zdarzyło na Jurze z dwoma dziewczynami (moja 7-latka i jeszcze inna 5-latka) wstawać o 6 rano w ramach wspólnej wycieczki. I właśnie dzięki takiemu zapasowi czasu, że później już nie trzeba było się poganiać, to dzień był bardzo udany i na spokojnie wszystko zaliczyliśmy.

Kiedyś już dość dawno temu kiedy moi synowie mieli 8 i 13 lat byliśmy z nimi w Tatrach Zachodnich i w Górach Choczańskich. Mieszkaliśmy sobie bardzo wygodnie w Liptowskim Mikulaszu, który jest punktem centralnym Kotliny Liptowskiej i codziennie dojeżdżali w góry. Ponieważ autobus odjeżdżał z miasta o 6 rano (jechał krótko, bo w każde miejsce 10-15 min.) a kolejny dopiero o 12, więc co dzień wstawaliśmy o 5 rano, na trasie byli już o 6.15 i dopiero tam w plenerze robili sobie śniadanie na trawie.

Bardzo mile wspominam taki rozkład dnia.

Pozdrowienia

Basia

buba
02-12-2009, 12:02
chyba bym znienawidzila gory i wycieczki wogole gdyby mi rodzice kazali wstawac o 6... no moze sporadycznie.. jak jedyny autobus odjezdza o swicie (tak jak w odeskiej oblasti to praktykuja , grrrr...) to rozumiem ze trzeba sie zerwac bo nie ma innego wyjscia..

nie lepiej zaplanowac polowe a moc i wyspac sie i potem isc na spokojnie? jakos wieks zosc ludzi wedrowki pojmuje jak jakis wyscig i zaliczanie "na ilosc" - byle wiecej...

Krysia
02-12-2009, 12:09
Oj widzę,że dogadamy się Buba z tym spaniem :mrgreen::mrgreen::mrgreen:

Basia Z.
02-12-2009, 13:15
Akurat w tym wypadku o którym pisałam to ostatni autobus np. z Liptowskiej Świętej Anny i sąsiednich wsi jechał do Liptowskiego Mikulasza ok. 16.00. A jak się na niego nie zdążyło to niestety trzeba było iść ok 16 km po asfalcie, bo tam prawie nic nie jeździ.

Tak że od 6.30 do ok 16 miało się cały dzień na wycieczkę, z długimi postojami, fotografowaniem itd.

Pozdrowienia

Basia

malo
02-12-2009, 20:35
nie lepiej zaplanowac polowe a moc i wyspac sie i potem isc na spokojnie? jakos wieks zosc ludzi wedrowki pojmuje jak jakis wyscig i zaliczanie "na ilosc" - byle wiecej...
Lepiej.. tylko że ostatecznie skończy się to tym że dopiero pod wieczór ledwo zdążysz dojechać autem w wybrane miejsce.
A tak konkretnie to z dzieckiem trzeba mianowicie wziąć tę korektę, że póżniej już nie nadgonisz sobie czasu przyspieszeniem tak, jakbyś to sama jako dorosła potrafiła zrobić. Chodzi oczywiście o "nieprzewidziane" przystanki, zabawienie dłuższe niżby się planowało w fajnych miejscach. To wszystko się da zrobić (czyt: na spokojnie) jeśli to nadgonienie załatwisz już rano. Wszelkie ewentualne nadganianie później, kończy się mniej sympatycznie.

Wiesz Buba, w Bieszczadach przed wyjściem z córką też zastanawiałem się w tym kierunku co Ty myślisz: a możeby podjechać samochodem pod Czartów Młyn i jeszcze bez ładowania się przez Lipowiec, przecież o tyle łatwiej by było. Tylko 1km w tę i z powrotem (to nie połowa, ale nawet 8x mniej niż inna alternatywa).
Jednak ostatecznie wybrałem wariant podjechać do Łopienki i stamtąd razem z moją Najmłodszą zrobić trasę do wdsp. Czartów Młyn. I wyprawa udała się wyśmienicie:) Po drodze mieliśmy kilka razy więcęj przyjemności i atrakcji niż by to było w wariancie "krótszym". W wariancie krótszym nie zaliczylibyśmy: kapliczki na Hyrczej, retort, odpoczynku na widokowym Lipowcu, przechodzenia brodów, i całej masy przydrożnych kałuż z żabami:grin: Zmieniłbym tylko jedno: szybciej się rano zwijał na chatce, bo się tak ślamazarzyliśmy rano, że (ze wstydu nie powiem o której wyruszyliśmy)... później właśnie trzeba było się trochę ponaglać, choć bez przesady. Ale właśnie z chęcią zamieniłbym część czasu z rana, na więcej czasu pod wodospadem i pluskaniu się w kaskadach.

buba
02-12-2009, 20:49
bo się tak ślamazarzyliśmy rano, że (ze wstydu nie powiem o której wyruszyliśmy)... .
dla mnie zwykle optymalna na wyruszenie jest 11 :) wstac pomiedzy 8 a 9:30, a reszte czasu przeznaczyc na spokojne sniadanko i krecenie sie wokol miejsca noclegowego. fajnie jak sam nocleg wypada w widokowym i klimatycznym miejscu i mozna jesc sniadanie podziwiajac widoki czy napawajac sie szumem strumyka!

asia999
06-12-2009, 21:24
Coś dla dzieci małych , dużych i tych całkiem dorosłych...:-P
całkiem niedaleko od bieszczadzkich ścieżek, a nawet po drodze w Bieszczady...fajne miejsce do nostalgicznych ;) wspomnień dzieciństwa w PRL-u:

WUKA
06-12-2009, 22:10
Raczej zdecydowanie dla tych z brodami.Maluchy maja teraz inne gadżety na uwadze!

asia999
06-12-2009, 22:20
a to zależy WUKO :-)
ja akurat znam takiego malucha, który uwielbia Czieburaszkę i śpewa sobie po rosyjsku to...:-P
http://www.youtube.com/watch?v=ILRe9dHyby8&feature=related

komisaRz von Ryba
09-12-2009, 23:30
Coś dla dzieci małych , dużych i tych całkiem dorosłych...:-P
całkiem niedaleko od bieszczadzkich ścieżek, a nawet po drodze w Bieszczady...fajne miejsce do nostalgicznych ;) wspomnień dzieciństwa w PRL-u:
znaczy muzeum dobranocek


Raczej zdecydowanie dla tych z brodami...
dla starszych też w sumie w okolicy jest http://www.muzeumgorzelnictwa.pl/ i nawet degustacje ponoć są

Monika
29-12-2009, 14:21
W czerwcu byliśmy z czterolatkiem w Bieszczadach i nie było problemu z chodzeniem po górach, po prostu jednego dnia robiliśmy wycieczkę na szczyt a następny dzień spędzaliśmy nad Sanem, kolejny dzień znowu szczyt, następny np. Muzeum Przyrodnicze w Ustrzykach Dolnych, kolejny dzień doszliśmy do Chaty Socjologa i tam spędziliśmy parę godzin na grze w chińczyka ;) itp.
Na przejścia jednak liczyłam czas dwukrotny do tego co był na mapie, wiadomo że Maluch musi wszędzie zajrzeć i dopytać co, gdzie, jak ;) ale i tak jednego dnia udało się nam zajść aż do Kremenarosa i z powrotem bez żadnych jęków :) do dzisiaj jestem pod wrażeniem, że Małemu się udało ;)
można jeszcze przejechać się kolejką wąskotorową z Majdanu - nam już niestety nie starczyło czasu :( ale to jeszcze nic straconego ;)
Z tymi punktami GOT to też fajna sprawa, właśnie w tym roku kupiłam Młodemu książeczkę aby uzbierał punkty do odznaki Siedmiomilowe Buty i już się nie może doczekać żeby zawieźć ją do weryfikacji ;)