PDA

Zobacz pełną wersję : Marcinowe spacery po Bieszczadach i okolicach



marcins
01-01-2010, 20:27
San

Przełom roku to jedna z większych traum dla ludzkiego ciała i umysłu. Szary, mgielny, mżawkowy noworoczny poranek zachęcał tylko do jednego - do spaceru nad San. Ta rzeka w kążdą, a zwłaszcza w nietypową pogodę wygląda wspaniale, choć ludzie sporo robią by ten jej wygląd popsuć. Na nogi wdziałem gumofile, na głowę założyłem uszankę. Ewa zapięła Funiakowi smycz, żeby nie zdemolował niczego podczas przejścia przez wioskę. Po chwili byliśmy już na błoniach nad Sanem. Przy rozlewiskach było sporo kwiczołów, a po wierzbowych zaroślach buszowały stada srok. W dół Sanu poleciały trzy kormorany. Z przeciwnego brzegu spłoszyła się siwa czapla. Na nadrzecznych pastwiskach konie skubały zieloną trawę. Doszliśmy do skał przy zakręcie Sanu, ale woda była zbyt wysoka, żeby przejść. Ścieżką po przełomowym zboczu nad Sanem wdrapaliśmy się na górę i idąc nad porośniętą ciepłym grądowym lasem skarpą szliśmy w dół rzeki. Przez ostatnie dwadzieścia lat skarpa i osuwiska mocno zarosły drzewami i krzewami - głównie leszczyną, ale gdzieniegdzie zachowały się jeszcze bielejące niczym kości pozostałości jałowców. Gdy doszliśmy do lasu jeszcze bardziej się zachmurzyło i pociemniało. Na gałązce leszczyny znalazłem jakiegoś śluzowatego żółtego grzybka. Na pniach starych dębów zieleniły się liście paprotki zwyczajnej. W koronach drzew - wejmutek, lip i dębów popiskiwały stadka mysikrólików i sikorek ubogich...

WUKA
01-01-2010, 20:36
Proszę bardzo - ile można wypatrzeć jak się to umie robić?A wydawałoby się,że taka nudna rzeczywistość nan nastała!

marcins
01-01-2010, 21:28
... Stare dęby trochę ucierpiały podczas październikowej okiści, ale większość stoi jak stała. W miejscu gdzie się kończy wzniesienie porosłe lasem, a zaczyna znów otwarta dolina na Sanie wypatrzyłem stadko łąbędzi niemych. Usłyszeliśmy daleki wystrzał, który dobiegł od strony Horodyska - wędkarze pewnie przepłaszali kormorany. Przecieliśmy po prostej szeroką dolinę i weszliśmy w łęgowe zarośla. Wśród rodzimych nadrzecznych drzew wypatrzyliśmy kilka ekspansywnych egzotów zza oceanu - klonów jesionolistnych, które już chyba na trwałe się zadomowiły w naszych dolionach rzecznych. Z wierzb zwisały obumarłe pędy kolczurki z pustymi kolczastymi owocami - również rośliny obcej. Doszliśmy do bobrzej ścieżki, która wychodziła z wody i ruszyliśmy wzdłuż niej docierając do wielopniowej jabłoni, którą zaopiekowały się bobry. Znów znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Spłoszony zając uciekł w stronę lasu. Miło mnie to spotkanie zaskoczyło, bo przez ostatnich parę lat ciężko było o takie spotkanie, a od dwóch-trzech lat zajęcy jakby przybyło. Doszliśmy do ciemnej ściany lasu. Po drugiej stronie Sanu spowite mgłami jedliny wyglądały nadzwyczaj ciekawie i niedostępnie. Szliśmy polną dróżką przy lesie. Pośród dębów i jodeł stoją jeszcze sadzone przez hrabiego olbrzymie wejmutki i żywotniki. Przy stosie gałęziówki weszliśmy w niewielki wąwóz i wzdłuż niego w górę. Po lewej stronie w porolnym bezlistnym teraz lesie dobrze było widać tarasowy układ dawnych pól. Doszliśmy do pokrytego polami i ugorami wypłaszczenia na sczycie przez które środkiem biegnie wyniesiona polna droga. Na zakończenie spaceru przytrafiło nam się jeszcze jedno miłe spotkanie, gdzieś z jakiejś samotnej niskiej sosny zerwał się puszczyk uralski i przez kilkaset metrów leciał przed nami przysiadając co pchwilę na przydrożnych drzewach. Ciemniło się, więc trudno było mu zrobić zdjęcie, ale piękny był i wielki.

bertrand236
01-01-2010, 21:48
Czyli Barnaba prawdę mówił - śniegu nie ma....
pozdrawiam

marcins
01-01-2010, 21:49
Czyli Barnaba prawdę mówił - sniegu nie ma....
pozdrawiam

Bertrandzie niedokładnie przyjrzałeś się zdjęciom - śnieg jest tylko, że mało ;)

WUKA
01-01-2010, 21:59
Marcinie,przybliż mi te wejmutki!To gatunek czego?Zdaje mi się,że któres z naszych drzew owocowych rodzi wejmutki-grusza,wiśnia?Coś pokręciłam?Wyprostuj,proszę!

marcins
01-01-2010, 22:46
Marcinie,przybliż mi te wejmutki!To gatunek czego?Zdaje mi się,że któres z naszych drzew owocowych rodzi wejmutki-grusza,wiśnia?Coś pokręciłam?Wyprostuj,proszę!

Wejmutka Pinus strobus to gatunek dużej sosny pochodzący z Ameryki północnej. Dawniej, zwłaszca na przełomie XIX/XX wieku była często sadzona w lasach. W Bieszczadach sporo jej w dawnych lasach Krasickich.

PiotrekF
01-01-2010, 23:14
... Usłyszeliśmy daleki wystrzał, który dobiegł od strony Horodyska - wędkarze pewnie przepłaszali kormorany.

Hej Marcinie! A powiedz mi z czego niby ci wędkarze mogli wystrzelić ? Hę ?Wędką inaczej się "poluje ":wink:.
Dziś też slyszalem strzały ale to byli myśliwi (rozpoczęli widocznie sezon ).

PF

bertrand236
01-01-2010, 23:24
Hej Marcinie! A powiedz mi z czego niby ci wędkarze mogli wystrzelić ? Hę ?...).

PF

;) Widziałem jak się strzela z bata. A wędka trochę do bata podobna jest....
Pozdrawiam

marcins
01-01-2010, 23:24
Hej Marcinie! A powiedz mi z czego niby ci wędkarze mogli wystrzelić ? Hę ?Wędką inaczej się "poluje ":wink:.
Dziś też slyszalem strzały ale to byli myśliwi (rozpoczęli widocznie sezon ).

PF

Od paru lat prowadzona jest akcja przepłaszania kormoranów na Sanie. Strzałów było kilka w regularnych odstępach czasu. Poza strzelaniem poustawiane są również takie strachy na wró.... to znaczy na kormorany. Co ciekawsze kormorany są dość przewrażliwione na punkcie strzałów, ale niektórych innych ptaków to raczej nie rusza. Były też chyba próby starania się o odstrzał, ale nie wiem jak jest w tym roku. Zajmuje się tym Straż Rybacka.

PiotrekF
02-01-2010, 11:36
;) Widziałem jak się strzela z bata. A wędka trochę do bata podobna jest....
Pozdrawiam

Kiwam głową (że tak). Faktycznie można "strzelić z bata". Niejednokrotnie zdarza mi się to do tej pory ,zwykle kończy się to utratą muchy (przypon nie wytrzymuje takich przeciążeń).Taki "strzał" nikogo nie przepłoszy, ale za to czesto powoduje "raczka" na licu (gębie raczej, gdy w komaniji się ...) lub erupcję słów będących wynikiem .... niezadowolenia.:wink

PF
ps ten odcinek Sanu jest łowiskiem komercyjnym ,pewnie stąd to działanie straży,przyznaję nie wiedziałem że tam tak się z kormoranami .....

marcins
10-01-2010, 20:43
Pagórki

Przez ostatnie ćwierczwiecze, od kiedy świadomie chodzę po okolicznych pagórkach wiele się zmieniło. Niedzielny deszczowy i odwilżowy ranek mógł zachęcać tylko do jednego - do wyjścia z domu. Rozmoknięty śnieg rozchodził się na boki pod butami. Lasy parowały wielkimi kłębami mgieł. Nawet sikory bogatki zaczęły wiosennie śpiewać. Miedzą porośniętą niską trawą wdrapałem się na pierwszy pagórek. Ukształtowany wielowiekową gospodarką tarasowy układ zbocza powoli ginie w coraz większej gęstwinie zarośli tarninowo-dereniowo-głogowych. Pamiętam jeszcze jak na poszczególnych tarasach były pola, łąki i pastwiska. Teraz dominują krzaki i pozostałości łąk. Dwadzieścia lat temu wdepnąłem w łajno. Teraz po ostatniej krowie pozostało tylko wspomnienie. Z dawnych miedzowych drzew zachowały się już tylko dwie grusze. Samotne dęby poszły pod siekierę dobrych naście lat temu. Za to w ich miejsce pojawiły się ekspansywne jesionoklony. Przedzieram się przez kilkunastoletnie zalesienie świerkowo-dębowe (tyle że dęby takie jak z groszówek) i dochodzę do Szubienicy. Trawersuję ją od zachodniej strony przez zarastające tarką i głogami łąki. W śniegu odnajduję owocostan goryczki krzyżowej. Przecinam starą wgłębioną na kilka metrów w dół drogę i jestem na Słabej Górze. Nazwa Słaba Góra pochodzi od tego, że jest ona po prostu słaba. Jej południowe zbocza do teraz mają ślady dawnego wypasu - wałkowate równoległe nierówności. W dole widać oczyszczalnię ścieków - znaczy się San przełamujacy się przez pagórki. Błonia zarosły domami i ogródkami działkowymi. Jedynie na marnych ich pozostałościach pasą się konie. Kto by teraz pomyślał, że kiedyś służyły do lądowania aeroplanom. W wilgotnym powietrzu wznoszą się w górę smugi dymów. Widoki stąd były jeszcze z piętnaście lat temu znacznie przedniejsze, ale i teraz jest jeszcze na co popatrzeć, choć dziś Czulnia we mgłach skryta. Ciekawe jak długo jeszcze. Może i Słaba Góra zarośnie krzakami, może ktoś sobie las posadzi, może góra szkła i puszek z pozostałości wojennego schronu wypełznie i wszystko przykryje, a może domy tu wyrosną. Obecne trendy raczej nie napawają optymizmem...

marcins
10-01-2010, 22:24
...Pora wracać ze Słabej Góry. Mijam ciepłą łąkę z wielkimi mrowiskami i kępami dzikiej róży. Kieruję się ku kolejnemu pagórkowi. Ktoś sporą część zalesił bukiem i jodłą, ale w innym miejscu natrafiam na odkrzaczenie. Tarniny leżą ułożone w stosy. Dobrze widoczna jest teraz stara miedza usypana z otoczaków. Jest to bardzo ciekawe, bo kamienie wyglądaja tak jakby były tu przytargane skądś dawno temu. Są twarde, a niektóre mają strukturę zlepieńców. Takie piaskowce tylko w wyższych partiach Bieszczadów się trafiają. Może to pozostałości po dawnym korycie Sanu. Na skraju tarninowych zarośli trafiam na ciekawą roślinę - wyżpina jagodowego. Znów przecinam starą drogę i przez pasiekę zmierzam do podmokłej doliny. Resztki niegdyś sporego bagna dalej są jeszcze bagnem. Wielkie kępy turzyc wznoszą się nawet po metr w górę. Grunt jest grząski. Dobrze widoczne są teraz kłącza świerząbków z kępkami pierzastych drobnych liści na końcach. Udaję się w górę dolinki, którą biegnie mało wyraźna ścieżka. Po lewej i prawej stronie wysokie tarasy. Z lewej żerdziowina jodłowa zaczyna podchodzić pod korony nielicznych dębów. Kiedyś dolinką biegła polna droga. Wąwozik powoli zanika i ścieżka wychodzi z lasu na otwartą przestrzeń. Mgły się trochę rozwiały. Widać Słonne, Czulnię i Gruszkę. W kępie tarnin trafiam na posyp dla kuropatw albo bażantów, które od paru lat próbowane są wsiedlać w okolicy. Kilka łąk i już jestem na miedzy, którą zaczynałem wędrówkę. Znów kropi.

WUKA
10-01-2010, 22:48
Pięknie się z Tobą Marcinie spaceruje po tych ścieżkach przyrodniczych.Opisy palce lizać!

maciejka
10-01-2010, 23:01
I ja sie bardzo cieszę, że mogę z Tobą zimowo wędrować i botanizować. Jak dobrze, że żadna roślinka nie ujdzie Twej uwadze;)

marcins
23-01-2010, 22:28
Wodospad

Wodospady są różne. Mogą być na przykład duże - wysokie i szerokie. Mogą być średnie. Mogą być również małe - niskie i wąskie tak bardzo, że aż trudno dopatrzyć się wodospadu. Tak już pradzieje ukształtowały rzeźbę Bieszczadów, że mamy tu tylko tą ostatnią kategorię wodospadów. Dlatego jedyną słuszną porą ich oglądania jest zima i to najlepiej mroźna zima, gdy zmieniają się w lodospady i z każdym dniem mrozu obrastają coraz to większą kaskadą lodu.

Po tygodniu chmurnej i mroźnej zimy dzisiejsze słońce sprawiło, że mimo siarczystych mrozów zrobiło się przyjemnie ciepło. Po przedpołudniowym objeździe składów i obchodzie zrębu poczułem niedosyt. Razem z Ewą wzieliśmy Funiaka i ruszyliśmy w miejsce, gdzie pewien wielkopolski specjalista od parkietów nie znalazł owoców dzikiego krzewu róży. Zaparkowałem pojazd obok kurnika i polną drogą ruszyliśmy łagodnie w dół. Stadka rozmaitego ptactwa żerowały na owocach ostów, łopianów, tarniny i wspomnianej już wcześniej dzikiej róży, której rośnie tam sporo. W oddali majaczyły zarysy połonin. Mimo mrozów zamieniających wilgoć w kryształ powietrze nie miało kryształowej natury. Stadko raniuszków opanowało owocostany sumaka octowca poszukując w nich białka w popstaci ukrytych owadów. Kwiczoł namiętnie obrzerał się szyszkojagodami jałowca. Grubodzioby w tarninach poszukiwały pestek. Gdzieś w sosnowo-świerkowym lasku z bogatym podszytem odezwał się dzięcioł czarny. Minęliśmy wiszącą kapliczkę i łagodnie dróżką po zakrętach doszliśmy do Sanu. Od południowego wschodu nadlatywało olbrzymie stado łysogłowych kruków. Przeleciało dokładnie nad nami. Takich ilości jeszcze u nas nie widziałem. Z rzeki zerwało się stado nurogęsi. A zza krzewiastych wierzb ociężale wzniosła się czapla siwa. Jedynie krzyżówki nie reagowały tak nerwowo i po prostu płynęły sobie w górę rzeki utrzymując bezpieczny dystans. Kawałek lasu wraz gruntem zjechał sobie kilka metrów w dół. Bobry zajęły się korowaniem powalonych wierzb. Do lodospadu było już blisko...

WUKA
24-01-2010, 16:17
Ruszaj Marcinie,bardzo mi pilno do tego lodospadu!

marcins
24-01-2010, 19:10
...Od wschodu niebo zaszło chmurami, ale teraz słońce wyszło zza chmur na zachodzie. Na stromej skarpie porośniętej grądowym lasem z lipą, paklonem, grabem, dębem szypułkowym, bukiem oraz sporadycznie całą resztą gatunków dało się nawet coś pobotanizować. Śniegu na południowym stoku mało i widać było sporo rozet liściowych sałatnicy leśnej, przylaszczek i kopytników. No ale celem był lodospad. Jeszcze tylko powalona wierzba do sforsowania i już byliśmy pod lodospadem. Składa się on z dwóch kaskad - dolna łagodniejsza - około pięć metrów przewyższenia i górna, która spada po kamiennym progu pionowo - około trzech metrów. Kilka minut na podziwianie i czas wracać. Znów wzdłuż rzeki tyle tylko, że teraz w dół biegu. W miejscu, gdzie wpada potok odbiliśmy przy niewielkich skałkach w górę wąską ścieżką przez trawiasty sosnowo-świerkowy lasek. Znów byliśmy na polnej drodze, którą zaczęliśmy wycieczkę. W głogowo-tarninowych zaroślach wypatrzyłem zielony liść dzikiej róży oraz owocostan traganka. Przed nami podlatywało stadko gilów i sikora uboga. Nawet dzwoniec dał się uwiecznić na fotografii, ale tylko z daleka. Nad połoninami się zachmurało i ledwo co je było widać, ale za to zapowiadał się dość kolorowy zachód słońca.

marcins
31-01-2010, 20:25
Pogoda na lisa

Bywają takie dni, kiedy poranne opary unoszące się niczym pasemka waty nad rzeką zapowiadają spotkanie - spotkanie z ostatnim dużym, pospolitym drapieżcą Europy, który po prostu przyzwyczaił się do ludzi. Wilk stał się zwierzęciem kresowym, banitą lub niewolnikiem, przez tysiąclecia poddawanym genetycznej selekcji przez swego "kochającego" pana. Lis pozostał dziki, sprytny, o jego przebiegłości liczne europejskie ludy opowiadają po dziś dzień bajki, baśnie i mity. Oczywiście pan wszelkiego stworzenia na tej ziemii podobnie jak bliźnim i jemu stworzył obozy koncentracyjne produkujące futra - eufemistycznie nazywane fermami. Ale mimo to lis po prostu nie dał się skundlić i całkiem nieźle sobie radzi.

Zeszłotygodniowy niedzielny poranek rozpoczął się mgłami. Dwudziestostopniowy mrozik pokrył szadzią drzewa, krzewy, badyle i wszelkie ludzkie instalacje. Nie było na co czekać. Ewa zrobiła herbatę do termosu. W pośpiechu przekąsiliśmy po kromce chleba i razem z Funiakiem ryszyliśmy w miejsce, gdzie San nie płynie tak, jak płynął przez wieki. Gdzieś na poboczu wąskiej dróżki zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy po trzeszczącym śniegu ku meandrom wijącym się wśród mgieł. Ale nie byliśmy tam pierwsi. W śniegu i na lodzie, który pod nami pękał były już ślady lisa. Nie tylko my lubimy z rana ptactwo wodne.

Z mgieł wyłonił się samiec gągoła, a nad nami przeleciało kilka razy całe ich stadko spłoszone gdzieś w dole rzeki - może przez lisa. Trochę niżej pływało kilka nurogęsi. Wróciliśmy do auta i podjechaliśmy przy lesie kilkaset metrów dalej. Przez gałęzie i szadź przebijały się promienie słońca powodując opadanie lśniących drobin. Na wodzie dostrzegłem coś małego - pojawiającego się na powierzchni co kilkanaście-kilkadziesiąt sekund, by po sekundzie-dwóch znów zanurkować i wypłynąć dwadzieścia metrów dalej. W zimnej wodzie kąpiel urządzała sobie para perkozków...

vm2301
31-01-2010, 21:08
Ożeż kurna...ten pierwszy rządek powala

Polej
31-01-2010, 21:24
Opary cudowne!

marcins
31-01-2010, 22:42
...Podjeżdżamy do miejsca, gdzie odbija polna droga do brodu. Powyżej brodu widać dwa łabędzie nieme i jakieś kaczki. Poniżej w oparach majaczy stadko krzyżówek. Zasłonięci przez oszronione badyle zakradliśmy się do brzegu. Łabędzie urządzały sobie kapiel w promieniach porannego słońca. Obok nich pływało stado gągołów. Wchodzę w gumofilach do wody brodem. Ptaki nie reagują. Kilka metrów ode mnie zaraz przy tafli lodu na sekundę głowę z wody wystawił perkozek, ale tak, że ledwie go zdążyłem zauważyć. Schował się pod wodą i po minucie pojawił przy drugim brzegu. Łabędzie w całej okazałości prezentowały swoje wszystkie wdzięki. Krople wody niczym sznury pereł spływały po białych piórach. Poszliśmy przy rzece w dół w stronę krzyżówek. Zerwała się czapla, a za nią poleciały krzyżówki. Wylądowały pięćdziesiat metrów niżej na rzece. Wracając skupiliśmy się na perkozkach. Małe to to i trudno je zobaczyć, bo zazwyczaj tylko na chwilę głowę samą wystawia z wody. W nogi już się zimno zaczęło robić, ale warto było czekać. Znów parka. Po drodze do auta minęliśmy jeszcze sporą kępę oszronionych chabrów...

marcins
01-02-2010, 16:55
...Mgliste opary powoli zanikały, aż prawie nic z nich nie zostało. Jedynie tam, gdzie rzeka cały dzień płynie w głębokim cieniu nad wodą unosiła się niska zimna mgła. Jadąc autem po lewej wypatrzyłem przykucniętego lisa. Nie reagował. Dopiero po dłuższej chwili czmychnął w stronę rzeki. Najpierw zdawało się, że polował na myszy, ale to pozostałości sarny go zwabiły. Zamarzniete szczątki walały się kilkanaście metrów od drogi. Dookoła było pełno śladów i powyrywanych kęp włosia. Na ofiarę wilków raczej nie wyglądała - zbyt wiele z niej pozostało. Może ryś, może kolizja z autem, a może jakaś inna losowa przyczyna sprawiła, że sarna straciła życie i stała się zimowym pokarmem dla okolicznego zwierza i ptactwa.

Odbiliśmy w lewo w polną drogę. Jechaliśmy teraz w słońcu wyboistą drózką biegnacą środkiem pól. Z daleka wypatrzyłem sterczace ponad śnieg liście zarodnionośne pióropuszników. Zostawiliśmy auto i poszliśmy w stronę wierzbowych zadrzewień. Nad Sanem trafiliśmy na metrowej grubości wierzbę podgryzaną przez bobry. Nadrzeczne drzewa pokryte były lśniącą szadzią. W głębokim cieniu na środku rzeki stał obmarzły strach - strach na kormorany...

paszczak
01-02-2010, 17:04
poranne opary unoszące się niczym pasemka waty nad rzeką zapowiadają spotkanie
No,no...kapitalne poranki czają się tam, na dalekim wschodzie ;)

marcins
01-02-2010, 20:45
...Pojawiła się straż rybacka. Pewnie kormoranów szukali. Wróciliśmy nie śpiesząc się do samochodu i pojechaliśmy z powrotem. Żal było wracać, a że każda droga i tak prowadzi do domu, więc wybraliśmy dłuższą drogę powrotnią. W górnej części zalewu zatrzymaliśmy się jeszcze na krótką kąpiel słoneczną i obserwacje stad na wodzie. Ale najpiękniejsze były pustki. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Nad dawnym miasteczkiem stanęliśmy z Funiakiem na sikanie. Nie wiem, co sobie myślał, ale widoki musiały go zachęcić do wyraźnego zaznaczenia terenu. W wyższych partiach gór droga zrobiła się wreszcie uroczo biała i nie kontrastowała już tak z otoczeniem. Przed nami wyrosły trzy brogi i zupełnie pusty parking. Pora na herbatę. W skrytce znalazła się paczka krakersów, którą szybko opróżniliśmy. Powoli serpentynkami ruszyliśmy ku przełęczy...

agnieszkaruda
01-02-2010, 22:13
Pięknie... aż się nie chce wracać do domu ...

marcins
02-02-2010, 20:35
Pora na ostatni akt.

...Na przełęczy urządziliśmy sobie mały spacerek. Na parkingu stało kilka samochodów. Śniegu było niewiele i na południowych stokach połonin widać było sporo zeschniętej trawy. Po drodze w doline mieliśmy bliskie spotkanie z lisem, który urządził sobie obchód i znakowanie terenu. Wolnym krokiem przemierzał otwarte przestrzenie zarastających łąk. Żeby nilt nie miał wątpliwości w czyim królestwie sie znajduje i ostentacyjnie zaprezentował swoje prawa do tych terenów. Nawet Funiak przez okno samochodu go wypatrzył.

Parking przy cmentarzu był pusty. stanęlismy by jeszcze trochę popatrzeć na zimowe krajobrazy oblane słońcem. Śnieg trzeszczał pod nogami i zaczął ciągnąć mroźny wiatr. Zaszliśmy popatrzeć na cmentarz. Gdy wracaliśmy po przeciwnej stronie doliny dostrzegliśmy jeszcze jednego lisa. W śnieżnej scenerii wyglądał niczym piesiec podążający za niedźwiedziem polarnym. Naszła pora by wracać. Nim dojechaliśmy do domu słońce zbliżyło się do horyzontu.

agnieszkaruda
02-02-2010, 20:51
Muszę przyznać że polowanie na lisa mieliście udane.

trzykropkiinicwiecej
02-02-2010, 21:41
..dzięki... dobrze było się znów znaleźć w domu

asia999
02-02-2010, 21:42
Śliczny lisek :-)

Krysia
02-02-2010, 22:10
Cudo!!!
Kup sobie coś z dłuższym szkłem jeszcze i wtedy będziemy dopiero z zazdrości palce obgryzać :-D

marcins
21-03-2010, 17:04
Popod skały

Przychodzi taki czas, że wiosenny fen nie daje spokoju, że śnieg niknie w oczach, a błonia nad rzeką zmieniają się w rozlewiska. Od rana mnie nosiło, więc nie było innego wyjścia jak wdziać na nogi jedyne słuszne obuwie terenowe i ruszyć z Funiakiem popod skały.

Fenowe chmurki przyćmiewały słońce. Zalane wodą błonia były puste. Ani pliszki, ani czajki, ani kwiczołów czy krzyżówek nawet. Jakiś foksterierek podbiegł ostro szczekając i szukając zaczepki, ale szybko został spacyfikowany przez Funiaka i wrócił do swego pana. Spokojnie mogliśmy iść sobie brodząc w stronę rzeki. Nadrzeczną ścieżką dotarliśmy do skał. Woda duża, roztopowa i mętna. Wczepiłem się pazurami w wietrzejący piaskowiec i jakoś przelazłem bez zmoczenia pod skałami. Funiak też sobie poradził. Przez zimę sporo świeżych okruchów oderwało się od ściany. Łupkowe piarżysko u podnóża osuwiska wdarło się trzy metry w rzekę. Gdzieś pomiędzy łupkami wypatrzyłem pierwszego podbiała. Za ostatnim nawisem skalnym wdrapaliśmy się do lasu - ciepłego wielogatunkowego grądu. Na wawrzynkach pękają już pąki. Walnęliśmy się na powalonym omszałym dębie i wygrzewaliśmy się w promieniach, wreszcie wiosennego, słońca. Do kieszeni wziąłem tylko pięć garści słonecznika, a można było tak leżeć i leżeć wpatrując się w korony paklonów, jaworów, lip, dębów i grabów godzinami. Spomiędzy zeszłorocznych liści w ściółce powychodziły śnieżyczki wabiąc ospałe pszczoły, które pierwszy raz w tym roku wyleciały z uli. Wisenne kwiaty leśne najlepiej ogląda się z perspektywy gruntu, niektórzy ją żabią nazywają, ale ja myślę, że raczej najefektowniej wyglądają z perspektywy skoczogonka. Brunatne liście wydają się wtedy wzgórzami, a śnieżyczki są niczym wielkie białe drzewa rozświetlające las...

asia999
21-03-2010, 17:46
Nareszcie!!:grin: Marcin znalazł wiosnę przycupniętą przy skałkach :grin:

marcins
21-03-2010, 18:19
...No ale nie można leżeć wiecznie. Opuszczamy śnieżyczkowy las by zejść do łęgu nad rzeką. Widać z góry, że bobry naspuszczały sporo wierzb. Schodząc po gliniastej skarpie dostrzegam turzycę palczastą wypuszczającą młode kwiatostany. Przedzierając się poprzez powalone wierzby i zarośla leszczyny dochodzimy do przewróconego dębu. Leży już tak od kilkunastu lat i coraz bliżej mu do ziemi. Kiedyś przechodziło się pod nim. Teraz można go już przekroczyć i nawet nic sobie nie obetrzeć podczas tego manewru. Przy pniu znajdujemy pióra. Krótka analiza pozostawionych śladów i udaje mi się odtworzyć historię ze szczegółami. A więc było to tak:

Pewnego zimowego dnia sójka ze swojej zimowej spiżarni wyciągnęła kolejnego żołędzia. Żeby nie jeść go na ziemi postanowiła, że wykorzysta do tego pień powalonego dębu. Zajadając się tak wnętrzem żołędzia popełniła swój ostatni błąd w życiu. Przez lukę w drzewach z ukrycia w lesie uderzył na nią od tyłu jastrząb. Śmierć była szybka. Nawet stołówki nie musiał zmieniać. Tylko zamiast jarskiego zamówił sójkę w pierzu nadziewaną żołędziami.

Tak to już bywa w przyrodzie. Ruszyliśmy dalej łęgiem szukając śledziennic i młodych liści czosnku niedźwiedziego...

marcins
21-03-2010, 19:16
...Znów wdrapaliśmy się kawałek do góry. Kiedyś rosło tutaj sporo wejmutek. W pradawnych czasach, kiedy Polska miała niewielki dostęp do morza, a w Lesku był nie tylko zamek, ale i hrabia, który w nim mieszkał, lasów w okolicy było znacznie mniej. Hrabia, leśnik lubował się w lasach i w związku z tym dbał o nie z wyjątkową starannością. Zgodnie z duchem ówczesnych czasów sadził również drzewa u nas wcześniej niespotykane, a przynajmniej takie, które od czasów plejstoceńskich zlodowaceń nikt u nas nie widział i stąd w możemy spotkać jedlice, żywotniki, sosny czarne, banki i wejmutki właśnie. Teraz większość wejmutek jest już tylko w postaci obumarłych kłód sterczących jeszcze bez kory lub murszejących na dnie lasu, ale niktóre mają się dobrze i całkiem spore rozmiary osiągnęły.

Znów zeszliśmy do rzeki, by na niewielkich omszałych skałkach odszukać zanokcicę murową. Pośród wilgotnych mchów na skale młode pędy wypuścił rozchodnik wielki. W rozetkach rzeżuchy piaskowej pojawiły się już pąki białych z lekkim odcieniem różu kwiatów. I tu poznałem swój zimowy błąd, gdy mylnie wziąłem rzeżuchę piaskową za sałatnicę leśną w czasie wyprawy ku wodospadom (maciejka ;)).

Znad rzeki dobiegał jakiś dziwny skrzeczący głos. To jeden z łabędzi niemych próbował coś zakumunikować, chyba swoje niezadowolenie z naszej obecności. Skarpa powoli się wypłaszczała, by przejść w rozległe błonia. Bobry urządziły sobie rajd w głąb lasu ku żerdziowinie jodłowej, generalnie nie przepuszczając żadnej jodle. Jakby ktoś żerdzi potrzebował na ogrodzenie to ma już gotowe, nawet okorowane...

dziabka1
21-03-2010, 20:23
A lepiężniki wylazły?

marcins
21-03-2010, 21:10
...Ścieżką wdrapaliśmy się na górę. Coś w zimie nawiedziło dziuplasty dąb i dobrało się do gniazda szerszeni. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy wielkim dwupniowym dębie i poszliśmy dalej. Gdy doszliśmy do osuwisk postanowiłem, że zbadamy to, co trudno dostępne. Połaziliśmy pomiędzy skalistymi grzbietami i wąskimi stromymi jarami. Miejscami dało się zejść prawie do samych skałek, do powyginanych dębów, sosen i ostatniego jałowca. Jałowiec rośnie na skale, jest powyginany i obdarty z kory, ale jeszcze rośnie. Jakieś sto lat temu rosły tu prawie same jałowce - do teraz pozostały po nich zbielałe suche szczątki. Zeszliśmy ścieżką do rzeki i znów brodziliśmy przez rozlewiska. Jeszcze tylko rów melioracyjny i byliśmy w wiosce.

WUKA
21-03-2010, 22:03
Cygnusy dostojne,ale co te fiolety?

marcins
21-03-2010, 22:06
Które fiolety? Wszystko opisane.

WUKA
21-03-2010, 22:10
nr 5 w poprzednim. Jakoś się nie doczytałam dokładnie

marcins
21-03-2010, 22:12
Sedum maximum

WUKA
21-03-2010, 22:15
Litości!

dziabka1
21-03-2010, 22:17
Rozchodnik wielki (by wujek google)
:D
Przy okazji się pilnie dokształcam.

marcins
28-03-2010, 22:53
Wodospad wiosenny

Zaraz po powrocie z nadrzecznego spaceru z psem wsiadłem w mój leciwy pojazd i wdrapałem w górę nad miasto. Zaparkowałem obok kurnika i ruszyłem w promieniach późnopopołudniowego słońca ku wodospadowi, a może bardziej by odnaleść gęsiówki piaskowe, które kiedyś pomyliłem z sałatnicą leśną. Grunt odtajał już po zimie i dopasowywał się do obuwia, więc dla uniknięcia tej samej drogi postanowiłem wziąść wodospad tym razem od góry. Stara leśna ścieżka/dróżka wiodła zaraz nad załamaniem zbocza opadającego stromo do rzeki. Na drzewach nowe niebieskie paski urządzeniowców świeciły niczym przysłowiowe psie międzynożne wahadło. Wśród brynatnych liści w ściółce i zielonych mchów rozkwitały pierwsze przylaszczki kolorami od fioletu po błękit. Miejscami po ziemi płożyły się czerwone pędy wilczomleczy migdałolistnych. Przy świeżo zrobionej dylowance na szlaku zrywkowym skreciłem w prawo, w dół ku wodospadom. Roztopowe wody nawet nadały mu głosu i chyba tylko po ulewnej burzy wygląda ów wodospad poważniej. Powoli stromą skarpą porośnietą bluszczem schodziłem od drzewa do drzewa w dół. Jedynie przy co okazalszych kępach przylaszczek zatrzymując się...

marcins
30-03-2010, 21:44
...Późnopopołudniowe chwile jednak szybko płyną. Słońce powoli skrywają ciągnące od zachodu chmury. Jeszcze kilka przylaszczek i przebiśniegi. Powoli wzdłuż rzeki kieruję się do samochodu. Jeszcze tylko obrywy skalne i ścieżką przez sosnowo-świerkowy zagajnik kieruję się do drogi. Słońce zaszło zanim dotarłem do auta. Fenowy wiatr tłumił wszystkie odgłosy cywilizacji.

Pyra.57
31-03-2010, 20:44
Marcin klimatyczne fotki świadczące, że wiosna jest tuż tuż ...

marcins
02-04-2010, 21:34
Pinetum rabianicum

Życie człowieka jest przykre niczym los rabskich sosen. Przychodzi taki czas, że każda góra osuwa się w dół, by powoli przestawać być górą. Wtedy niesione wiatrem przylatują nasiona sosen by tchnąć zielone życie w szare rumowisko skalne. Ich życie początkowo jest intensywne, by po stuleciu, po dwóch kończyć się katuszami. A to jodełka ocieni, a to buczek przerośnie koronę. Niektóre sosny kończą żywot burzliwie łamane wiatrem, bądź ogławiane okiścią, ich męki kończą się nagle i bezboleśnie. Drwale się tam nie zapuszczają bo nie ma po co.

Pierwsze wiosenne niedzielne południe zachęca do spacerów. Z zachodu i południa Europy przylatuje pliszka górska, by swym kolorem ożywić szare koryto potoku i eternitowy dach walącej się szopy. Nie ma wyjścia trzeba się wdrapać na którąś z okolicznych górek. Stromym, wąziutkim szlakiem, który niegdyś służył koniom wspinam się do góry. Teraz pięknie zarósł mchami i widłakami. Gdzieniegdzie można natrafic jeszcze na kilkudziesięcioletnie zabliźnione już rany zadane puszczy w postaci murszejacych stosów jodłowych wałków. Gdzieindziej widać, że puszcza się odradza. Przez plątaninę powalonych osik ciężko się przedrzeć. Z ziemi do słońca rozwijają się filetowe pędy żywców gruczołowatych. Wyżej i bardziej od północy leży jeszcze sporo śniegu. Szum fenu przeginającego korony drzew zakłóca myśli w głowie. Człowiek zapomina o świecie, o dolinach, o drogach, o wioskach i inszych miasteczkach. Jest tylko las, las porastający dawne osuwisko i rozświetlone mszyste runo. Wreszcie pojawiają się pierwsze zwalone sosny. Do grzbietu już tylko kilka kroków. Spękana pomarańczowo-różowa kora kryje pod spodem skręcone drewno. Obumierające, powyginane wiatrem sosny giną pośród gęstwiny buków i jodeł wdzierających się od dołu w korony...

marcins
02-04-2010, 22:41
...Każda góra kiedyś się kończy, więc trzeba było zawracać. W lukach pomiędzy drzewami otwierały się widoczki na okoliczne górki. Południwym stokiem złaziłem na dół. Miejscami zamiast runa i sciółki były same kamienie. Dopiero gdzieś tak od połowy góry las zrobił się dorodny i jodłowy z pojedyńczymi jaworami i bukami oraz wielkimi kępami mchu. Im niżej tym fen był słabszy, a świadomość powoli wracała do cywilizacji niczym ze snu.

marcins
03-04-2010, 22:15
Horodysko

W trakcie trwającej ćwierćwiecze ontogenezy człowiek dostrzega, że bezkresne puszcze z dzieciństwa są w rzeczywistości tylko zagajnikami, że pradawny dąb, pod którym rosły olbrzymie purchawki jest tylko zwykłym drzewem, które ktoś kiedyś zetnie, by wrzucić do pieca. Dostrzega, że sam staje się skończony w czasie i przestrzeni.

Niedzielny słoneczny ranek kusi do wyjścia z domu kępami niebieskich przylaszczek. Omszony czerep rogacza przypomina o losie, który czeka każde żywe stworzenie. To znak, że trzeba ruszyć w poszukiwaniu mitycznej puszczy z dzieciństwa do Horodyska - najbardziej tajemniczego lasu w okolicy. Przechodzę przez trawiaste pagórki rozkwitające pierwszymi stokrotkami. Nad zielonymi oziminami i czarną wodą stawów z oddali bieleją brzozy kryjące wnętrze puszczy. Powoli groblą pomiędzy stawami idę w kierunku lasu. Słońce co chwila niknie za szarymi chmurami. Na stawach pustki - para łabędzi pływa w trzcinach, kilka krzyżówek na środku oraz jedna spłoszona czapla siwa. Leśną dróżką przez łęg i niewielki pagórek dochodzę do polany, z której wypływa pierwszy potok Horodyska. Pod wielkim guzowatym jesionem bieleją przebiśniegi. Delikatnie meandrujacy potok szeroko rozcina stromą skarpę porośniętą grądem. Żywce gruczołowate, złoć żółta, cebulica, anemony i zdrojówka mają już pąki, ale jeszcze nie kwitną. Za to w łęgu przy potoku niebiesko jest od przylaszczek...

marcins
03-04-2010, 22:37
...Rozcinając szeroko skarpę potok rozlewa się na podmokłej łące z turzycami i sitowiem leśnym, by w końcu w postaci rudawych przecieków wpaść do kanału odprowadzajacego wodę ze stawów do Sanu. Ruszam w lewo popod skarpę w stronę rzeki. Po kilkuset metrach dochodzę do łanów konopałków rosnących pomiędzy podnóżem skarpy, a kanałem. Czarna, wilgotna ziemia zapada się pod nogami. Łany konopałków zmuszają do zwolnienia kroku. Słońce zachodzi za coraz liczniejszymi chmurami. W miejscu, gdzie kanał dochodzi prawie do samej skarpy wyrasta kilka jesionów porośniętych bluszczem, kończą się również konopałki. Jestem tu co roku i wydaje mi się, że śnieżyc przybywa...

joorg
03-04-2010, 22:51
Horodysko... niebiesko jest od przylaszczek...
PIĘKNIE --- Niebiesko-Niebosko
ps.Marcinie ! więcej nie mogę pisać bo trzymam kciuki,...:) a może już szczęśliwie "puścić"?

marcins
04-04-2010, 18:26
...Miejscami w kanale widać dawne, przedwojenne pozostałości po faszynowych umocnieniach. W dolnym biegu kanał staje się znów tym, czym zapewne kiedyś był - niewielkim meandrującym potokiem, nad którym lubi zaczaić się zimorodek na młode ryby. Miejscami potok dochodzi do samej skarpy i płynie w zagłębieniu. Na drugą stronę można przejść po powalonych drzewach. W łegowym lesie kwitną krzewy wawrzynków kuszące trzmiele do spijania nektaru. Z ziemi wychodzą cebulice, złoć żółta i pierwiosnki. Wśród brunatnych liści czerwienią się czarki. Gdzieniegdzie widać zeschnięte pędy skrzypu olbrzymiego. W lecie miejsce to wygląda całkiem inaczej. Pod ulistninymi koronami wierzb, lip i jesionów unosi się wilgotne powietrze. Z ziemi wyrasta busz pokrzyw, ostrożeni i skrzypów. Raj mają komary. Jednak teraz, gdy brak bujnej roslinności widać wszystko. Bobry naspuszczały wierzb. Ze skalistej skarpy oderwało się kilka świeżych głazów. Starsze lasujące się porastają mchy i wątrobowce. Wreszcie dochodzę do trawiastego miejsca, gdzie ptok wpada do rzeki. Na brzegu odnajduję szczątki jakiegoś ptaka - pewnie kaczki upolowanej przez jakiegoś drapieżnika. Spod próchniejącej kłody rozkwita do słońca miodunka. Pora zawracać...

marcins
04-04-2010, 19:08
...Drogę powrotnią dla odmiany wybrałem po drugiej stronie kanału łąkami. Słońce na chwile jeszcze wyszło, ale szybko znikło, by już się nie pokazać tego dnia. Spokojnie sobie idę i dostrzegam jakiegoś przykucniętego osobnika zrywającego konopałki-jakiś wieśniak z okolicznej wioski. Zaskoczony przez gajowego na miejscu zbrodni został pouczony. Tłumaczył, że to dla teściowej, bo święta idą czy coś takiego. Szybko zniknął, kiedy mu oznajmiłem, że może spieprzać zanim wpadnę w furię. Magiczny czar zielonej kamizelki ;) robi na prostym ludzie jeszcze jakieś wrażenie. Sporą kępę śnieżyc odnalazłem jeszcze na łąkach na wysokości, gdzie potok, którym przyszedłem rozlewa się na turzycowisku. Nigdy wcześniej ich tu nie widziałem. Jesienią oczyszczali i pogłębiali fragment kanału i ciężko się było przedostać na drugą stronę, więc mogłem potrenować skoki w dal. Wielkie krzaki łoz wypuściły bazie. Obrałem kierunek w stronę ruin radzieckiego bunkra. Słońce niby zaszło, ale liczyłem, że może jakaś niegramotna żmija, zaskroniec lub chociaż padalec się jeszcze trafi. Nic się nie trafiło. Znów wlazłem w łęgowe zarośla. Powiadają, że przed wojną stał tu browar. Teraz nic o tym nie świadczy. Wdrapałem się na groblę i biegnącą po niej dróżką doszedłem do drogi krajowej, by ją przeciąć pod kątem prostym. Odwiedziłem jeszcze miejsce, gdzie są zarastające glinianki, niegdyś strzelnica milicyjna, w dziciństwie nazywaliśmy je Jeziorka. Poza syfem i stertami śmieci nic ciekawego nie znalazłem. Kiedyś było tu całkiem uroczo. W gliniankach pływały traszki i żaby. Na dnie czaiły się płoszczyce i larwy ważek, a na wodnej roślinności topielice, po powierzchni ślizgały się nartniki, a pod wodą wiosłował pluskolec. W otoczeniu rosło sporo kukułek szerokolistnych. Niestety to było kiedyś. Teraz wszystko zarosło krzakami, rudbekią i nawłocią. No i zostało upstrzone kilkoma tonami rozmaitych śmieci i odpadów. Zpochmurniało jeszcze bardziej i zaczęło z lekka kropić. Doszedłem do starej drogi, by przez kaczeńcowe bagno wyjść na pagórki. Gdzieś po drugiej stronie doliny pojawiła się jeszcze plama jasnego światła, ale i ona szybko znikła. Spacer się skończył tak jak skończył się dawny urok glinianek. Dobrze, że chociaż Horodysko rozkwita jeszcze jak co roku rozrastającymi się łanami konopałek.

asia999
05-04-2010, 18:57
coraz bardziej mi się podoba to co pisane...i to dokąd chodzone...:-D

marcins
05-04-2010, 20:09
Piżmaczkowy Łęg

Po sobotnim święceniu ze spokojem ducha można się oddać tylko jednej czynności - chodzeniu po pagórkach. Przed południem razem z Ewą wybraliśmy się więc na pagórki. Najpierw miedzą, później przez łąki i suchorośla doszliśmy do pól pegierowskich, które wbrew nazwie są łąkami i ne są już pegierowskie. Słońce miło przygrzewało i jeszcze milej powiewał lekki wietrzyk. Z pagórków mieliśmy idealny widok na okolicę. Znaleźliśmy szkielet myszołowa - enta ofiara linii energetycznej. W tym miejscu giną ptaki wyjątkowo często - drapieżne i sowy. Na szczęście nad ugorami, łąkami i lasami latała para, która miłym dla ucha kwileniem, co chwila oznajmiała, że wiosna to czas rozmnażania, a przynajmniej tej przyjemniejszej jego części z naszego ssaczego punktu widzenia, ale myślę, że i ptaki też nie różnią się od nas w tych odczuciach.

Nad niską darń wyrosło kilka kępek jakiegoś czosnku. Od dwudziestu lat go tu nie obserwowałem, więc tym milszym było znalezisko. Na starej usychającej topoli wypatrzyliśmy trzy białe czaple. Spokojna woda stawów i biel brzeziny kusiła, by nie wracać za szybko do domu. W końcu są święta i trzeba świętować, więc ulegliśmy pokusie. W dół po pagórkach ruszyliśmy w stronę stawów. Jezdnię krajówki, jak zwykle, przecięliśmy po najmniejszej prostej czyli pod kątem prostym i już byliśmy na zielonej oziminie. Kwitnące żółto łozy przywabiły pszczoły i trzmiele. Ruszyliśmy na zabronowany pagórek pomiędzy stawami, którego szczytem biegnie polna droga prowadząca do grobli i lasu. Na dużym stawie pływało kilka grążyc, pławic i jeden perkoz rdzawoszyi. Na małym kilka krzyżówek i para łabędzi. Jakiś ornitolog z długim niczym lufa obiektywem spłoszył czaple, ale na szczęście odjechał...

marcins
05-04-2010, 23:08
...Spłoszone czaple zatoczyły kilka kółek nad stawami i usiadły na brzozie nad brzegiem dużego stawu. Można się było spokojnie przyjrzeć kaczkom pływającym po wodzie - kilka czernic i głowienek oraz krzyżówki. Od strony trzeciego stawu nadleciało siedem czapli siwych płosząc większość tego, co na wodzie siedziało oraz białe czaple z brzozy. Pośród krzyżówek udało się wypatrzyć jednego samca świstuna. Jedynie czernice i perkoz rdzawoszyi nie przejęły się czaplami. Nad trzcinowiskami i łąkami po drugiej stronie dużego stawu kręcił się błotniak stawowy. Pierwsze chwasty polne masowo rozkwitły różowymi kwiatami...

Pyra.57
06-04-2010, 16:07
Można powiedzieć jak to dobrze, że nasi synoptycy akurat na święta nie trafili z prognozą. Dzieki temu możemy z przyjemnością czytać i ogladać marcinowe świąteczne wedrówki.

marcins
06-04-2010, 21:29
...Doszliśmy do dębu rosnącego pod groblą przy dolnym stawie. Kwitły pod nim łany kokoryczy pełnej, cebulicy i kępa zawilców. Prowizoryczna łódka służąca do wybierania ryb prawie całkiem już zatonęła. Mimo chwilowego zamieszania, które spowodowały siwe czaple znów zapanował spokój. Gdyby jeszcze nie te auta, ale całe szczęście ruch był i tak stosunkowo mały. Święta to czas wielkiego żarcia, które trzeba zdobyć. Kiedyś się biło świniaka lub wyciągało długo gromadzone zapasy. Teraz wszystko jest w sklepach, wszystko takie same jak przez pozostałe 365 dni w roku. Ale kurna zawilców, cebulic i inszych kokorycz nie ma i dlatego wylegiwanie się w łanach wiosennego kwiecia to prawdziwe święte świętowanie. Wiatr delikatnie potrząsał kwiatostanami osiki rosnącej na grobli. Weszliśmy w łęg, łęg żółto kwitnący łanami śledziennic...

marcins
06-04-2010, 21:52
...Prócz śledziennic pod brzozami, wiązami, lipami, jesionami, czeremchami oraz z rzadka innymi drzewami pełno było piżmaczków wiosennych. Zgodnie z pradawną grecką nazwą jest to roślina wyjątkowo niepozorna i przeciętny przedstawiciel zwierzęcia zwanego człowiekiem jej nie zauważa. Doszliśmy do barwinkowej góry i skręciliśmy w prawo by pokręcić się jeszcze wśród łęgowych kwiatów. Czeremcha i agrest wypuściły już młode liście. W świetlistym bezlistnym jeszcze lesie w zasadzie było bezwietrznie z czego pełnią życia korzystały cytrynki. Chwilę powylegiwaliśmy się do słońca na jakimś pniu i zawróciliśmy w stronę stawów...

marcins
07-04-2010, 09:20
...Wracaliśmy idąc brzegiem dużego stawu przy trzcinach. Po zimie wypłynęło na powierzchnię kilka zdechłych karpi. Pojedyńcze ropuchy szykowały się do złożenia skrzeku. Na trzcinach przy brzegu było sporo błotniarek. Gdzieś na powalonych źdżbłach wypatrzyłem rzęsielnicę wodną próbującą wzbić się z powierzchni wody w powietrze. Błotniak stawowy w dalszym ciągu ze spokojem patrolował łąki po drugiej stronie stawu. Szczaw koński wypuścił już zielone liście. Pośród zeschniętych trzcin zobaczyliśmy jeszcze jednego potrzosa i już dochodziliźmy do kwitnącej kępy łoz i ozimin...

marcins
07-04-2010, 09:38
...Przy łozach jeszcze tylko ujęcie na żółte bazie i trzmiela, widok z oziminy na stawy i już jesteśmy u podnóża pagórków po drugiej stronie drogi. Myszołowy uroczo kwilą i wykonują podniebne akrobacje. Na łące wypatrzyliśmy pawie oczko wlatującego do niewielkiej jamy w ziemi. Podchodzimy i okazuje się, że siedzi tam około dziesięciu motyli. Ten który właśnie przyleciał trzepocze skrzydłami jakby próbował rozgrzać pozostałe. Może to jakiś sposób na przetrwanie chłodnych okresów. Przy lasku pod miedzą spotkaliśmy jeszcze śpiewającego pierwiosnka. Zazwyczaj jest bardziej płochliwy, ale ten dał się nawet sfotografować w kilku ujęciach. Ewa na nogawce znalazła pierwszego kleszcza - niestety nie był to dla niego szczęśliwy dzień, a taka piękna była pogoda.

asia999
13-04-2010, 21:14
jak się czyta i ogląda to czuć ten sielski spokój, chociaż to przecież tak blisko drogi...
(a Marcin mógłby spokojnie przygotowywać teksty dyktand do szkół;))

marcins
08-05-2010, 23:56
Skrzypy

Sobota minęła pod znakiem przelotnych majowych deszczy i słońca. Przed wieczorem wybraliśmy się nad wodę, by popatrzyć na zieleniejące buki, kwitnące kaczeńce i skrzypy. Woda w szuwarach kipiała setkami tysięcy kijanek. Po wodzie ślizgały się pojedyńcze nartniki. Od zachodu niebo nabrało stalowych barw i powoli zbliżała się burza.

vm2301
09-05-2010, 07:57
O żesz...

Jak pomyślę, że przez te *&^%#: egzaminy dopiero to zobaczę kole Bożego Ciała, to mnie skręca...

Piknie, Panie Marcinie...a te skrzypy na pierwszym doskonałe!

marcins
16-05-2010, 11:50
Morio

Tak już się złożyło, że to, co miało zarosnąć już dawno w Bieszczadach zarosło. Można chodzić i szukać, ale znaleść łąkę lub pastwisko kwietne jest już coraz trudniej.

Poranny piątkowy deszcz w Lesku nie zachęcał do łąkowego botanizowania. Wsiadłem w samochód, by dotrzeć pod leśniczówkę, ale nikt prócz mnie nie przybył. Odczekałem piętnaście minut i ruszyłem tam, gdzie nikt nie chodzi, tam gdzie trawę spasają krowy i koszą na siano. Tylko obuwia łąkowego zapomniałem, ale rośna łąka warta jest każdych lakierek czy trampek, więc nie zważywszy na podstawowe braki w wyposażeniu terenowym ruszyłem na łąki. Pod cerkwiskiem pasło się kilka krów wraz z byczkami. Drągą przez las wyszedłem na łąke przechodząc nad pastuchem okalającym to najwspanialsze miejsce bieszczadzkiej łąkowatości jakie dane było mi ujrzeć. Już z daleka ponad niską i mięciutką ruń wystawały różowe storczyki samicze i stoplamki szerokolistne z łacińska zwane majowymi. Każdy storczyk jest w innym odcieniu fioletu bądź różu, tak jasnego, że aż białego prawie, ale w tym roku prawdziwie białego okazu nie znalazłem. Każdy kwiat jest inny i wyjątkowy, za jednym kryje się wielooka bestia potrafiąca jednym skokiem dopaść motyla lub błonkówkę, a nawet szybkiego bzyga. Na źdźble wyczyńca zobaczyłem jakiegoś małego motyla ze złotym połyskiem...

marcins
16-05-2010, 17:36
...Słońce nieśmiało wychodziło zza chmur, to znów zachodziło, a ja leżałem w błogości na łące i obserwowałem storczyki. W pełnię kwitnienia wchodziły babki lancetowate i jaskry. W wilgotniejszych miejscach wypatrzyłem pierwsze ostrożenie łąkowe. Udumałęm sobie, że skoro nie pada to może wybiorę się jeszcze i na inne łąki. Ostatnie ujęcia i zmierzam do leśnej dróżki. Uroczo zapiałem na całą dolinę, gdy się przekonałem, że pastuch jednak podpięty. Przez chwilę musiałem poruszać palcami, by odzyskać czucie bom se za mocno chwycił za druta ;) W lesie upolowałem jeszcze rusałkę i już byłem na dróżce obok dawnego cerkwiska, za którym skręciłem w prawo ku polnej zarośnietej drodze biegnącej w górę przy lesie...

marcins
16-05-2010, 20:12
...Już na dróżce trafiłem na pierwszego stoplamka. Później drugi na łące. No i pojawiły się najpierw pojedyńcze, a później rosnące w niewielkich płatach storczyki samicze. W sumie dobre kilka setek okazów na powierzchni kilku hektarów. Tym milsze jest to, że dwa lata temu naliczyłem tam tylko kilkanaście sztuk. Przekwitły już pierwiosnki lekarskie, ale pomiędzy storczykami trafiłem na ciekawe fiołki o dużych jasnoniebieskich kwiatach. Znów zacząłem się wylegiwać i wyczesywać rosę z trawy w trakcie fotografowania storczyków. Jednak to, co miłe szybko się kończy i trzeba było wracać. Przy cerkwisku kilka dorastających byczków przeszło przez pastuch i zaczęło próby miłosnych uniesień wobec krów, ale nie bardzo im wychodziło. Przeczekałem kilka chwil, żeby nie narażać się na wzięcie na rogi i byczki wróciły na pastwisko. Wsiadłem w auto i ruszyłem do domu.

Aleksandra
16-05-2010, 20:31
Ładnie się wystorczykowałeś - aż miło oglądać zielono - różowe łąki, gdy za oknem szary deszcz leje.

Pyra.57
17-05-2010, 19:02
oj leje, w pyrlandi też szaro i ponuro. Marcinie dzięki za odrobine wiosny szkoda, że tylko na fotkach.

Krysia
17-05-2010, 19:08
wow, piękny
czyli nie trzeba jechać do Rumunii, w Pl też kwitnie;-)

Derty
18-05-2010, 20:43
Wow!
To w Bieszczadach świeci słońce?:O Ja tu próbuję od 3 tygodni plenerować, botanizoawć itd ale tylko czarne chmury, czasem deszczyk witają w górach. W ostatnią niedzielkę wbiłem się w ostrą zimę na Szrenicy miast kąpać się w słońcu... Jedno mi się ciśnie na klawiaturę - nie ma jak Bieszczady:D

marcins
06-06-2010, 22:51
Kosaćce

Niedzielne popołudnie to generalnie bardzo miła pora. Kończy się łikend, czyli czas powszechnego wypoczynku rodaków, którzy o tej porze znudzeni łikendem mkną do domów, by po nocce ruszyć, jak zwykle, do swoich pasjonujących zajęć zawodowych. Pusto się robi po bieszczadzkich dolinach. Z lasu wyłazi zwierzyna popaść się na łąkach, a może by nacieszyć oko widokami. W każdym bądź razie jest cicho, słońce nie praży i śmiało można ruszyć na łąki. Przemknęliśmy przez górę i las i już byliśmy w dolince z całkiem miłymi widokami. Delikatne chmury sprawily, że niskie słońce rozlało się po dolinie miękkim światłem. Po ostatnich deszczach grunt jeszcze mokry, a i rzeczka całkiem spora, więc zmieniamy kościołowe obuwie na gustowne, lekko upaprane błotem gumofile i idziemy ku błękitowi. Podeszczowy potoczek wymył w polnej drodze jakiś pocisk. Nad kwitnącymi kminkami i trybulami unoszą się chmary rozmaitych muszek, chruścików i motyli. Generalnie po wiosce poza sadami niewiele zostało, ale zostały łąki. Jeszcze tylko świerkowy młodnik i pokrzywiska i już jesteśmy na kosaćcowej łące. W tym roku zakwitły wyjątkowo bujnie...

marcins
06-06-2010, 23:00
... Godzinami można siedzieć pomiędzy kępami i robić zdjęcia kosaćów, przyglądać się owadom zajętym zapylaniem, zjadaniem lub tylko odpoczywaniem na kwiatach. Godzinami można się wpatrywać po światło w żyłki na kwiatach, w których płynie błekitna krew... Ale za kolejną górą czekają kolejne dziwy i widoki, więc trzeba ruszać.

Wędrowiec
07-06-2010, 00:39
... Godzinami można siedzieć pomiędzy kępami i robić zdjęcia kosaćów, przyglądać się owadom zajętym zapylaniem, zjadaniem lub tylko odpoczywaniem na kwiatach. Godzinami można się wpatrywać po światło w żyłki na kwiatach, w których płynie błekitna krew... Ale za kolejną górą czekają kolejne dziwy i widoki, więc trzeba ruszać.

już dłuższy czas siedzę, przewijając w kółko kosaćcowe zdjęcia i jakoś do mnie nie dociera, że w Bieszczadach może być takie miejsce...
dzięki za te foty, coś niesamowitego... :)

asia999
07-06-2010, 22:08
piękne te kosaćce, a długo kwitną tak łąkowo?

marcins
17-06-2010, 21:53
Szacunki

Przychodzi taki czerwcowy czas, kiedy trzeba ruszyć w drzewostany z zapasem farby, klupą, raptularzami i ołówkiem.

Przecinam poranne strzępki mgły unoszące się w dolinach. Dziurawą drogą wdrapuję się na przełęcz i z niej odbijam na pusty skład drewna. Mimo chmur parkuję auto pod buczkiem, tak na wszelki wypadek. Okoliczne łąki są w pełni kwitnienia prosienicznikami, biedrzeńcem, dzwonkami, jastrunami, pępawą i podkolanami. Pod sosną przy składzie dojrzewają już pierwsze poziomki i jagody. Krótka chwila i przyjeżdża podleśniczy. Na masce rozkładam mapę. Mała narada jak ugryść 91Ac, skąd zacząć i jaką przybrać taktykę. Przed nami 42,62 ha trzebieży późnej. Do plecaków wrzucamy jeszcze po śniadaniu i butelce wody i przez porolną sośnikę ruszamy w las. Pod pniem sosny po lewej wypatruję nieczęstą już w Bieszczadach kwitnącą gruszyczkę jednokwiatową. Sośnina szybko się kończy i zaczyna się kawałek podejścia do góry przez kwaśną buczynę. Rozglądam się po lesie, ale nie widzę ani kurki, ani prawdziwka. Las ocieka nocnym deszczem. Sciólka oraz liście nalotów i podrostów szklą się wilgocią. Kończy się kamienisty szlak i teren się wypłaszcza. Znów zaczyna się sośnina tym razem mocno podbudowana jodłą - tak teraz wyglądają dawne łąki i pastwiska. Jakieś sześćdziesiąt lat temu moglibyśmy cieszyć oko widokami od Smereka, poprzez Korbanię, Łopiennik, Pasmo Graniczne, Wołosań, Chryszczatą po Suliłę i Beskid Niski. Teraz mamy tu las i tylko jeszcze stare sosny oraz nieliczne łąkowe rośliny w prześwietleniach świadczą o tym, że kiedyś to lasem nie było. No ale dochodzimy do południowowschodniego rogu naszego pododdziału. W opisie taksacyjnym mamy las górski świeży, gleba brunatna wyługowana, pokrywa runa zadarniona. Drzewostan: 3BK 86, 1Md 86, 2Bk 101, 1So 101, 2Bk 65 i 1Bk 45 (gdzie pierwsza cyfra oznacza udział gatunku, Bk to buk, Md to modrzew, a So to sosna, ostatnia liczba wiek). Dodatkowo miejscami jodła, brzoza, olsza szara. No ale nie ma co się skupiać na papierach trzeba się brać za robotę. Na gruncie się okaże jak rzeczywistość ma się do opisu taksacyjnego. Ruszamy na północny wschód przy granicy, którą biegnie leśna dróżka. Ja biorę pas od potoka. Jeszcze tylko wytyczne, by nie lecieć po masie i przygłuchy oraz wszelkie niewłaściwie ukształtowane lub uszkodzone drzewa zostają wycechowane. Głównie cienizna w najniższych stopniach grubości. Raptularz szybko zapełnia się kopertami. Jest przyjemnie chłodno, a pomiędzy drzewami unosi się mgła. Im wyżej tym mgły więcej. Po pewnym czasie granica odbija na północny zachód, a dróżka przecina potok...

marcins
23-06-2010, 20:29
...Farba w ręku daje władzę nad życiem lub śmiercią fanerofita. Ten do ścięcia, ten zostaje. Jednego dnia trzeba postawić dobre kilka setek kropek. W jednej decyzji trzeba uwzględnić kilka aspektów - estetyczny, przyrodniczy i gospodarczy. Las jest ładny, dorodny kwaśna buczyna przeplatana płatami żyznej oraz fragmentami dawnych polan zalesionych sosną, wejmutką, banką, modrzewiem i świerkiem. Miejscami pod gonnymi buczkami jodłowe szczoty pną się to światła. A i na dziuplastego buka z wieloma konarami trzeba znaleść miejsce.

Przechodzimy na drugą stronę potoka. Ja natrafiam na fragment z pojedyńczymi, powoli wydzielającymi się z drzewostanu sosnami. Ich rola się już skończyła. Buki wrastają im w korony i powoli zagłuszają. Promienie słońca przebijają się przez mgły wiszące w nad lasem i w koronach. Na czarne wilgotne pnie pozwalanych drzew powychodziły salamandry. Przygrzbietowym wypłaszczeniem dochodzimy do końca pododdziału. Teraz czeka nas droga powrotna kilkadziesiąt metrów poniżej fragmentu wycechowanego wcześniej do załamania stoku, który opada w doł skalistym pochyłem do niżej położonej półki. Natrafiam na kilka prawdziwków. Ładne, dorodne i zdrowe lądują w plecaku. Dochodzimy do resztek dawnych polan zarosłych łanami orlicy i hebdu, a w większości zalesionych sosną i świerkiem. Kiedyś musiały tu być dość miłe łąki ciągnące się aż do potoku pomiędzy skalistymi grzędami porośniętymi odroślową buczyną. Natrafiam na dawną szkółkę jodłowo-świerkową. A już całkowitym zaskoczeniem jest drzewostan stuletniej banki. powoli rysuje mi się przedwojenna historia tego drzewostanu. Od początku wydawał mi się za ładny, buczek za gładki, za gonny, pod niegrubą gęstosłoistą sosną, taki wręcz niebaligrodzki. Coś Krasickim mi ten las zalatuje.

W buczynce robimy mały popas na ente śniadanko. Na bukowym pniu wypatruję siwiotka borowca. Mała przerwa na kilka zdjęć i ruszamy dalej przy potoku w dół. Strome zbocze porośnięte jest znów nietypowym jak na las przedplonowy modrzewiem - niegrubym, wysokim i ładnie oczyszczonym przez buka w drugim piętrze. Nieco niżej pojawiają się wejmutki - grube na blisko metr. Mało ich więc tylko kilka ogłowionych przez jesienną okiść cechujemy i pora wracać. W dolinie natrafiamy na stary mostek-dylowankę z sosnowych pni. Stary, ale wygląda na solidny. Jeszcze rok posłuży. Szlakami zrywkowymi dochodzimy do samochodów na składzie. Spochmurniało i wyższe góry na dalszym planie skryły się w chmurach. Łąki kuszą storczykami i poziomkami, a i na kilka jagód się załapałem. Gdy wracam zaczyna kropić. Dobrze, że dało porobić.

iaa
23-06-2010, 21:38
To praca? To praca! To praca.

marcins
24-10-2010, 12:17
Influenza

Tak to już bywa w przyrodzie, że wszystko, czym zdajemy się być spisane jest na zatracenie. Kumulujące się błędy, postępująca z każdym podziałem komórkowym degeneracja, ataki wirusów podporządkowujących sobie metabolizm różnych komórek naszego ciała. Wszystko to sprawia, że byt nasz wydaje się mieć jedynie charakter wtórny i skrajnie subiektywny w stosunku do informacji, która zostaje powielana, by reprodukować się i zmieniać poprzez kolejne pokolenia.

No i zdarzyło się, że i mnie nie ominął zmasowany atak wirusów influenzy. Gorączka, łamanie w kościach, ból mięśni i totalne rozbicie sprawiło, że wszystko to, co dookoła mieniło się wszelkimi barwami jesieni zdawało się szare i przykre. Zimno wieczornej radiacji przynosiło dreszcze. Do puszczy jednak niedaleko i szkoda byłoby nie wyjść chociażby na podwórko, by popatrzeć na las, na grzyby, na porosty, na orzechówki, na żurawie, na bliższe i dalsze widoki. Buki pomiedziały, a jodły stały się jakby bardziej zielone, a wszystko raz w słońcu, raz we mgłach. Żurawie w popłochu wielkimi stadami uciekały na południe. W pęknięciu belki w chałupie nawet zgniotek znalazł sobie kryjówkę zimową. W innej szparze tycz jodłowy. Puszcza przed zimą zdawała się przenikać wszystko najróżniejszymi swymi tworami. Z rosistej i mglistej wilgoci korzystały wszelkie brodaczki, pustułki i chrobotki. Kępy mchów na rumowiskach skalnych przyozdobiły niewielkie grzyby. Czyste wieczorne niebo wysysało ostatki ciepła z ostatnich zielonych liści i przez noc pokrywało wszystko szronem...

Taka była październikowa jesień, miedziana jak buki, cynobrowa jak zgniotek, szara jak mgła i przygniatająca niczym influenza.

chwastek
24-10-2010, 13:46
ależ cudne te czerwcowe irysy! moje ukochane kwiaty

Marcin
24-10-2010, 17:24
No i mamy poetę roku... tekst sprzężony z obrazami.

don Enrico
24-10-2010, 17:50
Licytuję : Jesień najpiękniejszą porą roku
Kto da więcej ?

maciejka
24-10-2010, 19:00
Jesień to nostalgiczna pora. Bo i spoczynek i zamieranie przyrody i odloty ptaków i panowanie ciemności i czas ludzkich słabości.
Trzeba odkryć piękno, które jest w jesiennej porze, gdy słońce jest nisko i niesamowicie barwi liście, a niebo bywa czysto niebieskie,
lecz również gdy jest mokro, szaro i czasem z jakrawym akcentem, gdy mgły się snują, ziemia jest bura, wiatr harce wyczynia...

Marcin potrafi to zauważyć i opisać. Przyrodnik poeta.
Atak influency nie osłabił jego weny, może wręcz przeciwnie ;), nie mniej jednak, zdrówka Marcinie życzę!

kasia laszlowa
27-10-2010, 18:58
gratuluje Marcinie, fantastycznie opisane wyprawy, życie i praca normalnego śmiertelnika, dla większości z nas tak odległe, lecz osiągalne sferą marzeń. Czytając przenoszę się w Bieszczady i spaceruję razem z Tobą. Dostrzegam każdy zakamarek, żaden szczegół nie może umknąć uwadze. Dodaje mi to energii, kiedy siedzę tu w wielkim mieście i z utęsknieniem czekam na powrót w Góry.
Wspaniale byłoby, gdybyś zebrał swoje opowieści, myśli i napisał książkę, liczne fotografie nadają sens i uczucia zjawiskom. Pierwsza prosiłabym o autograf ;-)
pozdrawiam, Kasia

marcins
31-10-2010, 23:21
Chromy

Niedzielny słoneczny ranek ostatniego dnia października to dzień, gdy na drogach pełno aut, bo rodacy z kraju i ze świata ruszają na miejsca grzebalnych pochówków swoich bliskich. Niedzielny słoneczny ranek to również idealny dzień na wypoczynek po całotygodniowej ciężkiej pracy, więc żeby dychnąć trochę od roboty ruszam razem ze swoimi dziewczynami w las, bo nigdzie się tak po pracy nie wypoczywa jak w lesie. Po drodze mijamy cmentarz, ale na ten raczej już nikt nie przychodzi, a już zwłaszcza zapalić stearynową lampkę. Na ciernistych tarniach pełno tarek, a dzikie róże aż się czerwienią od głogu. Ptactwa jeszcze nie przycisnęło, więc i owoce wiszą sobie na krzakach czekając na bardziej zimową porę. Na łąkach pełno jeszcze zimowitów, po innych kwiatach zostały już tylko zeschnięte owocostany baldaszków, brodawników i chabrów. Do lasu dochodzimy polnymi dróżkami. W lesie droga zaczyna się wspinać ostrzej w górę wśród jodeł, buków i jaworów, ale tam, gdzie bardziej płasko zachowała się jeszcze jakaś polana zarastająca szarą olchą. Strzyżaki pchają się dosłownie wszędzie. Tropy na błocie ewidentnie wskazują na to, że gdzieś po okolicy łazi spore byczysko. Wiejący fen szumi wśród drzew, ale liście wysuszył tak, że słychać każdy krok. Gdzieś po lewej stronie słychać trzask łamanych gałęzi. Nic nie widać przez gąszcz leszczyn, ale wydaje się, że to musi być on - stary samotny byk. Skradamy się, podchodzimy na dwadzieścia, może kilkanaście metrów. Byk skubie jeżynę i tylko łeb podnosi, gdy gałąź jakaś trzaśnie nam pod nogami...

olatro
01-11-2010, 08:40
Pięknie napisane i ubrane zdjęciami. Bardzo lubię czytać Twoje relacje, oglądać zdjęcia. Pozwalają odpocząć i oderwać się na trochę od szarej codzienności. I przeczekać do kolejnego wyjazdu. Dzięki :)

marcins
03-11-2010, 18:51
...Tak to już bywa w przyrodzie, że wszystko ma swój kres. Starość nie radość. Nisko zwieszony łeb, stara rana na karku, uraz lewej tylnej nogi. Wszystko to wskazuje, że najbliższa zima pewnie będzie ostatnią zimą byczyska, które widzieliśmy. Pozostawiliśmy go w spokoju, niech dalej skubie zieloną jeżynę. Fen nie słabł. W lesie szeleścił wszystkim czym się da, a na otwartej przestrzeni chciał urwać głowy. Z śródpolnych zakrzaczeń, którymi zarosła dawna droga zerwał się krogulec i porwany wiatrem odleciał w stronę ściany lasu. Zza traw wyłoniła się kopuła cerkwi powstającej z ruin. Na zboczu po drugiej stronie doliny dokładnie było widać tarasowy układ dawnych pól. Po zejściu ze wzgórz podjechaliśmy na cmentarz. Pośród plastikowo-granitowego kiczu udało się znaleźć jeszcze kilka starych nagrobków z mchami, porostami i plastikową liliją. Dobrze, że chociaż drzewa na cmentarzu stoją i korzeniami wrastają w groby, trumny i szkielety. Obieg biogenów to w sumie istotna sprawa. Chyba lepiej być wynoszonym po odrobince każdej wiosny wraz z liśćmi ku światłości niż nie wiadomo na jak długo utkwić w szczelnym sarkofagu i dusić się we własnym, ale już dawno przeterminowanym sosie. Nim dotarliśmy do domu ciemność zawładnęła światem, a w kiszkach odezwał się głód. Kilka drew wrzuciło się do pieca i gdy tylko blacha nabrała odpowiedniej temperatury znalazły się na niej sól i plasterki kartofli, a na stole miska śmietany. W domu zapanował miły zapach pieczonych placków. Najróżniejsze pierwiastki i wysokoenergetyczne substancje po raz kolejny ruszyły w podróż przez organa i arterie naszych ciał. Dla nas był to kolejny posiłek w życiu, dla kartofli był to koniec.


PS Coś zdjęcia niechronologicznie się wkleiły.

WUKA
03-11-2010, 19:16
Ale mi zrobiłeś ochotę na te przypieczone talarki. To najlepsze jedzenie pod słońcem.Niestety, mój blat kuchenny został w Bieszczadach.

iaa
03-11-2010, 19:20
Ejże "niechronologicznie", a możeście Panie Leśnik żubrzynę w kartoszkach wszamali hę?

marcins
03-11-2010, 20:29
Żubr za stary. Łykawy byłby i niedobry. Lepsze kartofle z solą i śmietaną.

bertrand236
03-11-2010, 23:03
Marcinie! Za daleko mam na taki spacer i mam tylko jedną dziewczynkę. To pierwsze primo, a drugie to że mam nie spełnione marzenie o którym wiesz. Znowu muszę przyjechać, a to szmat drogi jest.
Pozdrawiam

marcins
08-11-2010, 18:02
Tryton

Zdarzyło się pewnego razu, że Posejdon spłodził syna z najpiękniejszą z córek Nereusa nereidą Amfitrytą. Syna o imieniu Tryton jednak trudno było uznać za pięknego, a na pewno po matce nie należał do najpiękniejszych. Półczłowiek-półryba, a mawiają niektórzy, że i kawałek konia miał w sobie. W Beocji Tryton zasłynął z tego, że na plaży napadał na kobiety. Legendy nie podają w jakich celach, więc załóżmy, że napadał dla samych napadów. Przepędził go ponoć Dionizos, ale znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że został spity winem i zgładzony przez mieszkańców. W każdym bądź razie wino jest wspólnym elementem jednej, jak i drugiej wersji końca napaści Trytona na beockie niewiasty spacerujące morskimi plażami.

Początek tegorocznego listopada okazał się nadzwyczaj ciepły. Nie można jednak po tym wnioskować, że i zima będzie ciepła i łagodna, więc popołudniu zabrałem się za łupanie resztek bukowego drewna, które mi jeszcze zostało do przyszykowania na zimę. Bukowe pniaczki łatwo pękały pod uderzeniami młotoklina. Świeże przełupy i rozrywy włókien ukazywały przeróżne faktury i wzory drewna. Czekoladowe soczewki promieni rdzeniowych na przekrojach stycznych, lśniące lusterka, gdy drewno zostało rozłupane w kierunku promieniowym. Najróżniejsze sęki, sękale i sęczki, barwne zaparzenia i fałszywe twardziele. Skręty włókien, od których młotoklin odbija się jak od gumy. Nad tym wszystkim pochmurne niebo, które czasem przetnie myszołów lub kruk. Odgłosy orzechówek i czarnych dzięciołów dobiegające z lasu w przerwach pomiędzy trzaskiem łupanego drewna. Nad szczytami i pośród najwyższych drzew wiatr niosący swym szumem zapach nadchodzącej zimy. Z domu wybiega Ewa z trytonem wyniesionym z piwnicy. Oglądamy go z każdej strony. Spód jaskrawo pomarańczowy, wierzch oliwkowo-czarny z błękitnym marmurkiem i szarawymi brodawkami. Jakimś cudem wlazł do piwnicy z nadzieją, że przetrwa tam zimę. Miał szczęście, że został odnaleziony, bo wiosny mógłby doczekać jako suszka. Co tu począć z tym górskim trytonem. Idziemy do lasu, by wśród bagien, olch i próchniejących kłód znaleźć mu lokum na zimę. Na bagnie znajdujemy próchniejący pień powalonej jodły, a pod nim wiele zakamarków, dziur i nor, w które tryton włazi o własnych siłach. Winem na odchodne go nie raczymy.

joorg
08-11-2010, 18:42
..... i zima będzie ciepła i łagodna, więc popołudniu zabrałem się za łupanie resztek bukowego drewna, które mi jeszcze zostało do przyszykowania na zimę. Bukowe pniaczki łatwo pękały pod uderzeniami młotoklina. Świeże przełupy i rozrywy włókien ukazywały przeróżne faktury i wzory drewna. Czekoladowe soczewki promieni rdzeniowych na przekrojach stycznych, lśniące lusterka, gdy drewno zostało rozłupane w kierunku promieniowym. Najróżniejsze sęki, sękale i sęczki, barwne zaparzenia i fałszywe twardziele. Skręty włókien, od których młotoklin odbija się jak od gumy.....
Marcinie ,Ty nawet z normalnego "łupania " drewna ,potrafisz zrobić "poezję" i ile można się nauczyć przy tym (tak należało by pisać podręczniki akademickie).
Też próbowałem ;) kiedyś tam "łupać" drewna , ale ja wtedy myślałem tylko żeby w kolano sobie nie walnąć , a nie o strukturze słoi i sęczków.
Z tego wniosek ...nie trzeba daleko wędrować żeby było pięknie , wystarczy wyjść przed DOM ...pozdrawiam Was

tidżej
08-11-2010, 19:16
Poezji łupania nigdy nie mogłem dostrzec - ot ciemna masa. Zawsze mnie to jakoś męczyło fizycznie... Spalinówka, siekiera... I to zmęczenie później, nawet bardziej poetyczne od samej pracy... Tym bardziej jestem pod wrażeniem.
Wieciej poezji dostrzegam siedząc wieczorem przy kominku z dobrym trunkiem w ręku, przy jakiejś muzyce i piosenkach niosących treści... Ale nawet nie próbuję tego ubierać w słowa. Słowa uznania Tobie Marcinie przekazuję. Baczniej za poezją się od tej pory rozglądać będę...

marcins
14-11-2010, 20:26
Pilch

Druga niedziela listopada okazała się pochmurna, ale szara tylko z pozoru. Po tygodniu pracy wreszcie znalazła się chwila by wyskoczyć do lasu, dychnąć od rodów, zleceń, zestawień i wszelkiej maści innych kwitów, które namiętnie produkuje rejestrator. Spacer rozpocząłem od góry z widokami, żeby rozejrzeć się po okolicy i wypatrzyć może coś ciekawego. Wypatrzyłem tylko kilka sztuk podrzenia żebrowca, a po horyzont tylko góry i lasy. Znużony widokami ruszyłem ku kolejnym szczytom, ale już z nosem przy ziemi, wypatrując wśród kamieni, borówek i nalotów drzew wszelkiej maści porostów i mszaków. Z daleka złocił się już jesiennie-zimowo piórosz pierzasty. Gdzie indziej wśród pni wiły się wężowo pędy płaszczeńca fałdowanego. Niektóre torfowce nabrały czerwonych i brunatnych barw. Niemniej okazale prezentowały się różne chrobotki. Tak więc kolorki trwają i trwać będą aż przykryje je śnieg, a i pod nim będą czekać do byle odwilży, by ożyć w roztopowej wilgoci. Przez jodłowy bór z bielistką siną wspinam się na kolejną górę. Skały, rumowiska głazów i kamieni prowadzą do miejsc, gdzie rośnie nietypowe jak na okolicę drzewo o igłach zgrupowanych po pięć. Niedzielną ciszę zakłóca tylko od czasu do czasu wiatr wśród koron drzew. Idąc niewyraźną, najpewniej zwierzęcą ścieżką schodzę na kolejne rumowisko. Mimo pochylonej brzozy wyrastającej na obrzeżu wygląda ono jakby po części swój kształt prostokąta o równych krawędziach wysokości sięgającej do piersi zawdzięczało ludzkim rękom. Może to dawne okopy, a może miejsce upamiętniające poległych sprzed prawie stu laty, gdy zdobycie każdej góry okupione było potokami krwi i szkieletami rozwleczonymi po lasach. Miejsce w każdym bądź razie nietypowe i zmuszające do refleksji. Teraz po głazach walają się tylko sarnie piszczele i czerep ofiary rysiej uczty. Listopad i dnie już krótkie, więc powoli zawracam. Przedzierając się przez obumarłe, uschnięte jodłowe gałęzie dostrzegam jeszcze na ściółce leżącą popielicę. Wygląda zdrowo, jakby leżała. Oczy się jej jeszcze szklą życiem, ale jest zimna, zdrętwiała i martwa. Nic nie wskazuje aby bezpośredni udział w zgonie brały leśne drapieżniki. Może spadła z drzewa. Może zmarła w momencie kiedy przechodziła z drzewa na drzewo po ziemi, po prostu położyła się i zasnęła tylko, że z otwartymi oczami. Ciężko wyczuć i już nikt się tego nie dowie, bo śladu wielkiego już pewnie po niej nie ma. Jeśli nie kruki, sójki lub orzechówki przed zachodem słońca to pewnie kuny po nocy zrobiły to, co do nich należało. Wróciłem najkrótszą drogą, ale i tak prawie całkiem ściemniało nim dotarłem do domu.

tomas pablo
14-11-2010, 22:13
intrygujący jest ten kopiec/ pryzma kamieni. Co to ? kto tak się napocił , by stworzyć taki magazyn kamulców ?? czemu miało to służyć ??

marcins
15-11-2010, 17:21
Ano podpytałem kolegę po sąsiedzku, co to za pryzmy u niego w lesie. Być może Browar po części miał rację. Pryzma kamienia mogła być przygotowana do ryzowania. Po wojnie jeszcze tak podobno dostarczali kamień do drogi.

tomas pablo
15-11-2010, 19:33
też mi się z Twoich fotek wydawało, że nie jest to jakaś specjalnie stara forma.ale pełen szacun dla tego , kto to ułożył :lol:

marcins
18-11-2010, 21:41
Gnaty

Uczeni mawiają, że w pradawnych czasach nasi pradziadowie przeczesywali trawiaste równiny z rzadka porosłe drzewami w poszukiwaniu wszystkiego, co tylko nadaje się do zjedzenia. Nie gardzili gnatami, które pozostawały z uczt najdzikszych bestii ich czasów, a zwłaszcza odżywczym szpikiem, który ze smakiem wydłubywali i wysysali. Czasy się zmieniły i bestie zamieniły się miejscami. Podświadome lęki przed szponami, pazurami, kłami i miażdżącymi kości łamaczami pozostały, ale te bestie pozostały wręcz mitycznymi stworami. Obecne bestie przerosły wszystkie inne zmyślnością, osiągając potęgę niespotykaną nigdy wcześniej...

I ciągle listopad, jesień i słońce, mimo, że dzień już krótki. Niedzielny poranek z Duchem spędziliśmy przy piecu racząc się proziakami i podpłomykami. Nie zjedliśmy wszystkich, zostawiliśmy też dla innych, a i na wynos parę wydaliśmy. Proziaków oczywiście, bo podpłomyki z blachy szybko znikły w naszych przełykach. Przed południem dotarli do nas joorg i nunex. Ruszyliśmy w las całą bandą. Chłopaki młode, wypasione, więc wzięły po worku z tym, co z lasu powstało i teraz do lasu wraca. Wspięliśmy się do pierwszej równinki, gdzie pozostawiliśmy gnaty i trawersując stromy stok ruszyliśmy do wnętrza puszczy. Na pnie powalonych buków i jaworów wypełzły śluzowce. Bezkształtne, żylaste śluźnie zaczęły przeistaczać się już w skupienia niewielkich owocników. Dotarliśmy do niewielkiej polanki, luki w drzewostanie na półce pod stromym, kamienistym zboczem, gdzie byki ryczą i czyniąc to, co czynią wszystkie pragnące trwać istoty przekazują swoje geny następnym pokoleniom. Nie tylko jelenie tu zachodzą, ale wszelkie inne leśne stworzenia - niedźwiedzie odrapują jodły, dzięcioły trójpalczaste wyszukują świerków, rysie czają się na sarny, pilchy wyszukują bukwi i kryją się po dziuplach, salamandry w mokre dni wychodzą spod pni i głazowisk, o tumakach, wilkach, puszczykach uralskich, orzechówkach, stadach sikor i pełzaczach nawet w szczegółach nie wspominam. Na jednym z jaworów wysoko nad ziemią coś delikatnie powiewa, jakby brodaczka, ale dokładnie nie widać. Podchodzimy do każdego z drzewa sprawdzając czy na pewno i dopiero przy którymś z kolei kilka plech znajdujemy zerwanych wiatrem na ziemi. Do grzbietu już nie daleko, ale wieje na nic\m sakramencko, więc poniżej robimy sobie krótki popasik. Wiecznie jednak nie można siedzieć, bo chłodno zaczyna się robić. Na głowy wkładamy czapki, berety i inne kaptury, a co mniejszych członków spaceru owijamy chustą i kocem, by miło przespać mogli zdobywanie szczytu. Po drodze pojawiają się przerywane widoki aż po Góry Słonne i Żuków. Schodzimy na północ wąskim i stromym grzbietem porośniętym jodłowym borem. Najmłodsza nabrała ochoty na popas i wśród jodeł obala pół flaszki białej zawiesiny. Kuszą stromizny po prawej i źródliska po lewej, ale schodzimy w dół grzbietem aż do wielkiej jodły, jak na razie najgrubszej w bliższej i dalszej okolicy. Dziewczyny zostają na przełęczy, a my zachodzimy jeszcze na szczyt z przecinką gdzie masochiści doznają rozkoszy miażdżąc sobie nabiał orczykiem. W dolinach na północy widać okoliczne wioski, a na południe patrząc przez bezlistne korony daje się dostrzec góry na granicy państwa. W dół schodzimy starym szlakiem zrywkowym przez bukowy las. Na dole jeszcze tylko kilka minut przez bagienne olszynki, potoczek i już jesteśmy na podwórku. Słońce zaszło za górę i ściemniło się.

PS Gnaty po paru dniach na powrót stały się częścią puszczy.

marcins
27-11-2010, 18:19
Las przedzimowy jeszcze

Ostatni dzień kiedy bezśnieżny poranek budził się w jedlinach mgłami, przez które słońce przebijało się, by jeszcze przed południem zniknąć za grubą warstwą ciemnych śniegowych chmur. Las kusił jakby wiedział, że to ostatni dzień listopadowego przedzimia. Nie było wyjścia, trzeba było zostawić wszystkie mniej ważne obowiązki i ruszyć w puszczę. Mchy kusiły bujnością porastającą najtwardsze bieszczadzkie skały, a powalone jodły pomarańczem brunatnej zgnilizny. W lesie panowała cisza, jedynie z rzadka gdzieś w koronach odzywały się mysikróliki. Nawet sójki nadzwyczaj dziwnie powstrzymywały się od wrzasków. Sprawdziłem ile jeszcze przeszło dwustuletnich sosen rośnie w lesie. Tylko najgrubsze i najwyższe jako tako wegetują. Ciemna zieleń jodeł i świerków z czasem i je pochłonie, ale martwe pnie jeszcze długo będą sterczeć dając pokarm i schronienie grzybom, wszelkim larwom i ptakom. Kuna na pniu pozostawiła resztki strawionego pokarmu, który był kiedyś popielicą. Po pniach, skałach i rumowiskach dotarłem do sosny o pięciu igłach, ale sporo czasu jeszcze będzie musiało upłynąć kiedy będzie można zakosztować kiedrowych orzeszków. Ruszam dalej powoli schodząc w dół, gdzie wśród starych dziuplastych lub powalonych jodeł zawsze było pełno życia. Teraz nic, nawet ptaka najdrobniejszego. Nawet dzięcioł nie przerwie ciszy...

joorg
27-11-2010, 19:25
.....Uczeni mawiają, że w pradawnych czasach uczt najdzikszych bestii/// zwłaszcza odżywczym szpikiem, który ze smakiem wydłubywali i wysysali.,,, Ruszyliśmy w las całą bandą. Chłopaki młode, wypasione, więc wzięły po worku ..... Najmłodsza nabrała ochoty na popas i wśród jodeł obala pół flaszki białej zawiesiny.... schodzimy starym szlakiem zrywkowym,,,Gnaty po paru dniach na powrót stały się częścią puszczy.
Marcinie piszesz prawie jak Agata Christi , super czyta się to...pozdrowienie dla WAS

marcins
27-11-2010, 19:59
...Powoli trzeba schodzić w dół, bo po sąsiedzku jeszcze jedna górka czeka. Mijam ułożony z kamieni prostopadłościan. Być może to tylko sterta materiału na drogi. Czemu akurat tu? Przecież jest wiele lepszych miejsc. A może to coś innego. W każdym bądź razie swą osobliwością robi wrażenie. Sarnie szczątki dalej leżą w południowej części, a czaszka spoczywa wywrócona na mchach. Przechodzę przez zarośnięte gołoborze. Zeszłoroczna okiść połamała lub ponaginała wszystkie brzozy. Dawna nadrzeczna skarpa jeszcze nie zarosła. Rzekę przesunęli po wojnie, a pod skarpą wybudowali drogę. Ruszam ku kolejnej górze...

Duch_
27-11-2010, 20:27
Nie mogę się doczekać, kiedy się razem wybierzemy na pobliskie górki i połazić po lesie :)

marcins
27-11-2010, 22:04
...Stromym szlakiem zrywkowym wdrapuję się do góry. Po zeszłym roku drogę przegradza wiele powalonych żerdek jodłowych. Stuletnie sosny o trzech igłach powoli doganiane są przez młode buki i jodły. Ale to nie one są celem wędrówki. Jeszcze tylko kawałek i znad łupkowego piarżyska ukazują się widoki na odległe szczyty. Wierzchołki delikatnie są podbielone śniegiem lub szadzią. Pod bukami i sosnami wiją się ku światłu wężowo kosówki. Część z nich przegrała już ten pojedynek, ale niektóre mają się jeszcze dość dobrze. Ciężko wyczuć z której części cesarstwa przybyły te kosówki w Bieszczady. Może z Karpat Wschodnich, choć nie wyglądają. Pewniej z austriackich Alp. Młode okazy zdają się mieć cechy pośrednie pomiędzy kosówką a sosną zwyczajną. Jeszcze kilka chwil na podziwianie widoków i schodzę w dół pod krzywulcowym bukiem. Zima idzie, więc czas wracać. Trzeba karmnik postawić, bo to ostatnie przedzimowe popołudnie.

Pyra.57
28-11-2010, 20:37
Karmnik luks torpeda.

bertrand236
28-11-2010, 21:20
Ten buk zrobił na mnie wieksze wrażenie...
Pozdrawiam

Browar
28-11-2010, 21:26
Ten buk zrobił na mnie wieksze wrażenie...
Pozdrawiam

W naturze robi jeszcze większe wrażenie.

asia999
28-11-2010, 21:41
spokojnie mógłby dublować to demoniczne drzewo w "Antychryście" Larsa von Triera:twisted:

marcins
28-11-2010, 22:51
Śnieg

Ciepły wieczór i blask wschodu księżyca nad jodłowym lasem nie wróżyły tego, co się miało stać. Jeszcze o świcie księżyc jaśniej rozświetlał okolicę niż słońce, które teraz wychodzi zza góry dopiero przed trzynastą, by po dwóch godzinach zniknąć za kolejną górą. Jaśniej zrobiło się jednak głownie dzięki temu, że spadł śnieg. Trzymał lekki mróz. Szykował mi się mały wywóz, a kierowca nie znał drogi, więc wskoczyłem mu do kabiny i z wolna ruszyliśmy stokówką na skład. Łania obgryzająca pędy przy drodze zdawała się bardziej zaskoczona śniegiem niż przejeżdżającymi obok nami. Załadunek poszedł sprawnie i nawet chwila znalazła się by pochodzić po najdalszych rubieżach leśnictwie. Na północy ledwie poprószyło, a słońce szybko topiło śnieg. Doświetlony zacząłem z wolna wracać ku zachmurzonym górom na południu, ku zimie. Bukowe drewno szybko zajęło się ogniem dając miłe ciepło. Do końca zimy już tylko cztery miesiące.

marcins
05-12-2010, 22:29
W poszukiwaniu lodowej paproci

Nic nie wskazywało, że podjazd przez podwórko do szopy zmieni się w tor saneczkowy. Zimny poranek. Kilka bukowych szczap wrzuconych do pieca o świcie sprawiło, że komin dychnął białym dymem. Wszystko dookoła pokryło się lodem i szadzią. Gałęzie, igły, zeschnięte liście i badyle stały się kruche i trzeszczące. W karmniku zostało jeszcze trochę wczorajszego słonecznika, ale dorzuciłem z dwie garści i wraz z bladą jasnością poranka sikorki zaczęły wydzióbywać ziarenka. W lesie coś spod śniegu wydobyło gnata, żeby oskrobać go z resztek miękkich tkanek. Nawet potok pokrył się cienkim lodem, a na kaskadach potworzyły się sople niczym zastygłe spływające gluty. Budzący się dzień zachęcał do spaceru, więc szybko zjedliśmy śniadanie spoglądając przez okno jak sikorki również się posilają. Po krótkiej przejażdżce autem dotarliśmy do doliny rozświetlonej słońcem, Wszystko skrzyło się w promieniach. Idąc pod górę w pełnym słońcu zrobiło się nawet ciepło, ale krajobraz zamarł w mrozie - drzewa, krzewy, a nawet różane owoce. Poza szybującym wysoko myszołowem nic się nie poruszało. Tropy jelenia, sarny, myśliwego były tylko martwymi pozostałościami dawnego ruchu. Śniegowa skorupa trzeszczała przy każdym kroku. Niby ten sam krajobraz, co każdego dnia, ten sam śnieg, co wczoraj, ale wszystko pokryte lodowymi liśćmi paproci. Uzupełniwszy zimowe niedobory witaminy d wróciliśmy do samochodu. Jeszcze kilka zjazdów na sankach zaliczyliśmy. A w domu czekała upichcona według pradawnego hobbickiego przepisu potrawka z królika.

marcins
09-12-2010, 21:45
Megafauna

Nikt nie pamięta rzezi niewiniątek, choć w prastarych legendach można dopatrzyć się cienia dawnych bestii. Świat, do którego przybyliśmy, a w którym obecnie mieszkamy był kiedyś inny. W świetle pochodni ożywają malowidła na wapiennych ścianach jaskiń stając się pierwszymi bestiariuszami. Jednak kiedyś musiała nastąpić ta chwila kiedy ostatni bizon, ostatni mamut, ostatni nosorożec włochaty był już tylko malowidłem. Utwardzone w ogniu kije, kości i kamienie - wszystko to stało się w naszych rękach śmiercionośnym narzędziem. Śmierć bestii stawała się szczęściem myśliwych. Zapach ciepłych wnętrzności, krew na rękach, torsach i twarzach wróżyły pomyślność. Świat bestii przeminął, zjedliśmy go.

Cóż nam pozostało? Cienie przemykające wśród puszcz, kryjące się wśród gęstwin, wykrotów i złomisk drzewnych. Puszcze skurczyły się do lasów. Cienie pradawnej megafauny żyją tam, gdzie im pozwolimy. Lękamy się ich, ale to nie nam grozi niebezpieczeństwo. Odwykliśmy od śmierci czyhającej za drzewem, od pazurów, od kłów, od łamaczy kruszących kości, od rogów i wszelkich innych ciosów, z którymi mierzyli się dawni łowcy. W ich życie śmierć była wpisana w codzienność. Tragedia była tragedią. Nam została śmierć jako przeznaczenie, przekleństwo, do którego zmierzamy. Śmierć nagła ustąpiła miejsca obumieraniu. Bestie zostały zepchnięte na margines żywego świata.

Nigdy się nie widzieliśmy, choć nie raz tym samym lasem wędrowaliśmy. Pierwsze tropy na śniegu, które przecięły mój ślad. Wyjedzona buczyna z mysich spiżarni. Odrapane pnie jodeł i dziuple w odziomkach. Jodłowe gęstwiny, które zawsze w takich sytuacjach omijałem. W lecie okazało się, że pojawiły się dwa może trzy młode. Do niej należała noc. Wędrowała z młodymi tymi samymi szlakami, co ja w dzień. Przychodziła na te same maliny. Na tym samym zrębie jedliśmy jeżyny. Gdy drwale wychodzili na las ona z młodymi odchodziła, zaszywała się w potokach i gęstwinach podrostów. Co dzień tropy na błocie niknęły zacierane wleczonymi kłodami i dłużycami, by w nocy znów w świeżej postaci się pojawić. Rok zmierzał ku końcowi. Zręby zamknięto i znów o sobie zapomnieliśmy aż do obecnej zimy. Pierwszy śnieg dał znak do obchodu grodzeń i przeprowadzenia niewielkich poprawek przed zimą. Świeże wyleżyska i odchody wskazywały, że mimo śniegu one gdzieś tu są. Pod osłoną nocy przychodzą by się posilić...

Fot. Janek i Kajetan Duell

marcins
09-12-2010, 22:35
... Mimo kilkudniowego mrozu woda w rzece była dość wysoka, a lód cienki. Kilka prób i lód trzeszczy pod nogami. Trudno, mimo jedynie słusznych butów na nogach i tak woda mi się przelała górą. W lesie po drugiej stronie wszelkie rodzaje racic były odciśnięte w śniegu. Odkopane spod śniegu pędy jeżyny były oskubane z liści. Istna stajnia, ale niestety pusta. Żywej duszy nie widać. Ani dzięcioł, ani nawet sikorki się nie odezwą po olszynach. Trudno trzeba iść dalej ku grodzeniom, uprawom. Pomiędzy rzadko rosnącymi sosnami wznosi się w górę myszołów. Później drugi. Na końcu kruki. W nozdrza dociera zapach smrodu fermentujących trzewi i gnijącego ścierwa. Tropy rogacizny giną pod zadeptanym śniegiem. Mimo lekkiego mrozu smród dokucza coraz bardziej...

Fot J. i K. Duell

paszczak
10-12-2010, 10:25
Cienie przemykające wśród puszcz, kryjące się wśród gęstwin, wykrotów i złomisk drzewnych.
Ależ baśniowo się zrobiło...fajnie, że się zmobilizowałeś :wink:
Nie żebym miał coś do roślinek, ale megazwierz dodaje spacerom leśniczego swoistego klimatu...

Browar
10-12-2010, 15:29
Ależ baśniowo się zrobiło...fajnie, że się zmobilizowałeś :wink:
Nie żebym miał coś do roślinek, ale megazwierz dodaje spacerom leśniczego swoistego klimatu...

Ale skąd wiesz że to był megazwierz? Może to Jabol albo Klopsik przemykał...

paszczak
10-12-2010, 18:00
Pewności nie mam. Liczę, że w kolejnych odcinkach Marcin wytropi to coś.
A jeśli będą to oni to niewiele się pomyliłem...na tych mrocznych zdjęciach wyglądają dość zwierzowato :mrgreen:

joorg
10-12-2010, 18:20
... mimo jedynie słusznych butów na nogach.....
Pozwolę sobie zilustrować te "jedynie słuszne" buty .. Marcinie czy to te ?

laszlo
10-12-2010, 19:41
Info o Waszym misiu już w czołówkach wszystkich leśnych mediów. To chyba drugi taki udokumentowany przypadek w Nadl Baligród. Pamiętam info o podobnym wydarzeniu z okolic bazy Rabe z przed kilku lat

sir Bazyl
10-12-2010, 20:08
Ale skąd wiesz że to był megazwierz? Może to Jabol albo Klopsik przemykał...

Oj, Laszlo - zdrajco! ;) A wszyscy już po śladach sądzili, że Jabol z Klopsikiem bez srajtaśmy po lesie ganiają :)

laszlo
10-12-2010, 22:22
O kurcze. Chyba zepsułem zabawę. Składam głęboką samokrytykę. Dajcie mi jakieś tam ostrzeżenie czy coś. Przepraszam forumowiczów. Już będę cicho

sir Bazyl
10-12-2010, 22:32
O kurcze. Chyba zepsułem zabawę. Składam głęboką samokrytykę. Dajcie mi jakieś tam ostrzeżenie czy coś. Przepraszam forumowiczów. Już będę cicho
Eeee...tam, od razu samokrytykę, ale spoko - za karę proponuję zamiast zwyczajowego cześć na szlaku, witać się z wszystkimi na misia :)

marcins
10-12-2010, 23:34
...Wieść gminna szybko się niesie. No ale wróćmy do opowieści. Mimo, że lekko przyprószona śniegiem i zmrożona z zewnątrz padlina niemiłosiernie śmierdziała. Liczne legowiska bestii i odchody również nie pachniały fiołkami. Po okolicy niósł się smród. Białe czerwie toczyły wielkie cielsko od wewnątrz czerpiąc ciepło z fermentujących trzewi oraz z niezamarzniętej jeszcze ziemi. Badanie padliny przywołało z przeszłości obrazy naszych przodków, którzy przystępowali w takiej sytuacji do ćwiartowania. Otwarte trzewia powalały wonią. Praktycznie cała tylna część ciała i większość wnętrzności została wyjedzona. Mozolne skórowanie ukazało rozległą ranę przy kręgosłupie najpewniej od uderzenia niedźwiedzia. Gdy wszystko stało się jasne zapach całkowicie zaciemnił nasze umysły. Pozostawiona kamera w nocy uchwyciła niedźwiedzią rodzinę - matkę z dwoma mocno podrośniętymi młodymi. Kto wie może teraz dojadają to, co jeszcze zostało, w końcu noc mamy.

Fot. K. i J. Duell

marcins
11-12-2010, 18:51
Pora na epilog do tej opowieści. Z Kajetanem przejrzeliśmy dziś tygodniowe zdjęcia z kamery. W dzień same ptaki, a w nocy tylko lisy się pojawiały przy żubrzej padlinie. Misie najpewniej oddały się w ramiona Morfeusza i zapadły w zasłużony sen zimowy. Jak wilcy nie zajmą się mięsem to posłuży leśnemu drobiowi jeszcze przez kilka tygodni - do świąt powinno starczyć...

laszlo
11-12-2010, 20:17
co z dużego ptactwa w dzień? kruk i myszołów czy tez jakieś rarytasy?

marcins
13-12-2010, 23:09
Krogulec się pojawił również. Zobaczymy co się w tym tygodniu pojawi. Zima idzie i jak zwierza przyciśnie to chętniej do skruszonej dziczyzny będzie zaglądał.

marcins
08-01-2011, 00:24
PS

Ostatnia rodzinna wieczerza. Może nie jest to tradycyjna wigilia, ale skruszały żubr nie często gości na stołach. Wigilijna odwilż obudziła niedźwiedzie.

Fot. Kajetan i Jan Duell

marcins
22-01-2011, 20:21
Rzeżuchowe moczary

Za starym ogrodzeniem rozciągają się moczary, bagniste wypłaszczenie porosłe olchą, wierzbami, mizernym świerkiem i jodłami rosnącymi na wywyższeniach powstałych w miejscu dawnych karp korzeniowych i wykrotów. Gdy się wchodzi na nie zdają się ciągnąć bez końca niczym bagienny szlam za gumiakami, ale tak jak wszystko moczary mają swój kres, a w rzeczywistości są tak małe, że prawie nikt ich nie zauważa.

Wchodząc w bagniste lasy człowiek zostawia za sobą ślady w grząskim podłożu i zmąconą wodę w zalanych dolinkach. Spod butwiejących szczątków przez wodę uwalniają się bagniste zapachy. Niemiła woń siarkowodoru roznosi się wśród z rzadka rosnących drzew. Zapach bestii miesza się z wyziewami bagna. Każde świadome zagrożenia stworzenie pierzcha w kryjówki, pod wykroty, w gęstwiny, po prostu znika.

Styczniowa odwilż, trzecia już tej zimy, uczyniła wiosnę. Popołudniowe słońce wyszło zza jodeł i zachęcało do spaceru pośród zalanych olszyn i bagien rozświetlonych promieniami. Ruszyłem wraz z Funiakiem sprawdzić co się zmieniło od jesieni na moczarach. Ożywione nadmiarem wilgoci mchy i wątrobowce jaskrawo się zazieleniły. Fenowy wiatr, który przyniósł odwilż wywrócił wielką jodłę tworząc w miejscu karpy korzeniowej spore oczko wodne. Orzechówka będzie sobie teraz musiała znaleźć inny punkt do obserwacji okolicy. Wśród rozdętych świerkowych odziomków, szarych pni jodeł i zeschłych badyli czerwienią się owoce kaliny czekając aż zlecą się pod koniec zimy gile, by roznieść ukryte w nich nasiona po okolicy. Brnąc przez bagno do zeschłego owocostanu ciemiężycy przez filc przelewa mi się czarna bagnista maź do wnętrza butów. W wodzie zielenią się młode liście i pędy rzeżuchy gorzkiej. Środek stycznia dopiero, a wydaje się jakby było przedwiośnie. Wśród kęp torfowców dostrzegam ślamazarny ruch największego z skoczogonków czworozęba bielańskiego. Nim dotarłem do świerkowo-jodłowej drągowiny słońce skryło się za chmurami. Przecięliśmy błotnistą drogę i wzdłuż rzeki wracaliśmy do domu. Na skarpie nad wodą migotały zeschnięte miesiącznice. O zimie przypominał tylko niewielki lodospad powstały w miejscu gdzie do rzeki wpada jeden z wielu bezimiennych potoków. Trzeba było wracać do domu, by podłożyć do pieca, bo z komina przestawał wydobywać się dym...

marcins
31-03-2011, 22:30
Śnieżyczki

Wreszcie wiosna. W olszynkach nad potokiem powoli przekwitają już śnieżyczki. Rozkwitać zaczyna też inne zielsko. Nawet miodunkę trafiłem. Żaby trawne są w pełni sezonu. Wystarczy siąść nad stawem lub nad jeziorkiem by posłuchać setek ich cichych głosów. W wodzie nie brakuje scen zakrawających o mocne dewiacje, ale zostanę przy tradycji i oszczędzę wrażliwszym widoku tych niegodnych żabich czynów ;)

marcins
03-04-2011, 22:11
Pandion

Słoneczny niedzielny ranek zachęcał do wyruszenia w plener. Długo nie musiał zachęcać i już mknęliśmy całą rodziną ku lasom rozkwitającym różnymi okazami przedwiosennej flory. Mijając słupy telegraficzne na jednym zauważyliśmy coś jakby myszołowa. Kilka sekund i słup skrył się za wzgórzem. Spojrzeliśmy z Ewą tylko na siebie i samochód można by powiedzieć sam się zatrzymał i na wstecznym wrócił kilkadziesiąt metrów. Zza wzgórza zaczęliśmy się skradać. Na słupie siedział skowronek i wcinał sardynkę. Nie chciał zapozować i gdy tylko ujrzał wymierzony w siebie obiektyw odleciał z sardynką w szponach w przestworza..

joorg
03-04-2011, 23:01
.... Na słupie siedział skowronek i wcinał sardynkę. Nie chciał zapozować i gdy tylko ujrzał wymierzony w siebie obiektyw odleciał z sardynką w szponach w przestworza..
Ślicznie to zrobione, Marcinie.

Krysia
04-04-2011, 11:42
A pamiętasz tego z wężem w szponach?jak on się tam nazywał?
ale u Ciebie już wiosna;-)

marcins
23-07-2011, 22:47
Lato i czasu nie ma, by ślęczeć przed monitorem, ale... ale czasem wystarczy wyjść w kapciach na spacer, żeby burzę od dołu sobie pooglądać, gdy żółtość wieczorna zalewa całą dolinę.

Pyra.57
23-07-2011, 23:25
Malownicze te bąbelki, tylko czemy takie groźne.

asia999
23-07-2011, 23:39
to wulkan jest...nie bąbelki...;) całe szczęście, że Marcinowi lawa kapci nie zalała:razz:

marcins
08-08-2011, 20:24
Lutra

Gdzieś na końcu moczarów, w bobrowych rozlewiskach zasilanych kryształowymi potokami, gdzie tojady przeglądają się w zwierciadle wody nastał czas nauki pływania.

Lisk
09-08-2011, 11:32
http://esanok.pl/2011/lasy-w-obiektywach-lesnikow.html

Gratulacje...

tidżej
09-08-2011, 12:37
Gratulacje...

Przyłączam się. Aż dziw, że Marcin nie został jeszcze fotografikiem roku na forum... Jedyne usprawiedliwienie pewnie w tym, że na dany rok można mieć jeden tytuł ;)

sir Bazyl
09-08-2011, 18:59
Maciejowi Szpiechowi gratulujemy, choć chyba nie jest naszym forumowiczem, a już na pewno nic nie pisał w wątku marcins'a! :)

tidżej
09-08-2011, 19:37
Maciejowi Szpiechowi gratulujemy, choć chyba nie jest naszym forumowiczem...:)

Bazylu, przeczytaj wskazany artykuł jeszcze raz ;)

sir Bazyl
09-08-2011, 19:46
Bazylu, przeczytaj wskazany artykuł jeszcze raz ;)

He, he - dzięki! Przeczytałem troszkę wolniej. Marcinsowi wielkie gratulacje!

marcins
01-04-2012, 22:03
Niby wiosna i nawet kwiatki rosną, ale jednak śnieg...