PDA

Zobacz pełną wersję : Czy ja mam pecha? Czyli o swawoli czasoprzestrzeni od lutego do Łupkowa



długi
17-10-2010, 22:23
Już od połowy stycznia zaplanowałem lutowy wyjazd w Bieszczady. Czas do wyjazdu przesuwał się zgodnie z przewidywaniami staruszka A.A. Do czasu. Tak na początku lutego czas zaczął się gwałtownie kurczyć. Jeszcze tego nie spostrzegłem, jeszcze pełen ufności zadzwoniłem do Bertranda, że może się spotkamy gdzieś... Czemu nie, on na to, właśnie jadę w tamte rejony to będzie mi po drodze. Umówiliśmy datę, miejsce. Jeszcze czas i przestrzeń jakoś się trzymały razem. Jednak nić je wiążąca już wtedy była nadmiernie napięta. Na trzy dni przed wyjazdem czas zastrajkował, moi szefowie ratując projekt przed klapą nie pozostawili mi wyboru. Przestrzeń moja i Bertranda gwałtownie się rozminęły. Moja przestrzeń została w biurze, jego w zgodzie z czasem poleciała w Bieszczady. Nie będę się rozpisywał o moich zmaganiach z czasem w zamkniętej przestrzeni biura. Dość powiedzieć, że po kilku nieprzespanych nocach, przy wydatnej pomocy zespołu współpracowników, po solennym przyrzeczeniu, że będę w zasięgu telefonii komórkowej, spakowałem plecaki i byłem gotów do drogi. I tu zaprotestowała Małżonka: Chcesz jechać na noc? (była 22.30). Trudno jej było odmówić racji. Po kilku dniach zmagań z czasem, przestrzeń drogi mogła się niepokojąco zakrzywiać. Poszedłem spać, by o 5 rano już mijać rogatki Gdańska. Dom i zwierzyniec pozostawiając pod opieką sąsiada i przyjaciela Krzysztofa. Z drogi telefon do Bertranda; jest i jeszcze kilka dni będzie. Jest dobrze, moja czasoprzestrzeń nawiązuje kontakt z czasoprzestrzenią Przyjaciela. Jeszcze jeden telefon do Gospodarzy Przystanku Cisna, gdzie postanowiliśmy się zatrzymać. Uzgadniamy, że do 22 powinienem dojechać i będą czekać z kolacją.
Przyjechaliśmy na miejsce niemal punktualnie. Czas nie sprawiał kłopotów, już się uspokoił, przestrzeń też była na miejscu. Tylko temperatura niepokojąco wzrosła... A.A. tego chyba nie przewidział...
Mimo strzeżeń gospodarzy podjeżdżamy pod sam dom bez łańcuchów. Mokry asfalt niemal pod samą górę i potem zjazd po śniegu pod Przystanek. Gospodarze czekali. Z gorącą kolacją. Jesteśmy tu pierwszy raz. Krótka prezentacja i po chwili siedzimy przy smakowicie zastawionym stole. Ciepłe przyjęcie potęguje kominek i po chwili zupełnie naturalnie przechodzimy na ty i czujemy się jak starzy znajomi. Robi się późno. Pora spać. Zasypiam kamieniem zmęczony ostanimi tygodniami wytężonej pracy, stresem i 800 km jazdy.
cdn
Długi

Piskal
18-10-2010, 11:10
Mam szczerą nadzieję, że czasoprzestrzeń Twojej gawędy nie zakrzywi się nadmiernie i będziesz nas ją raczył w miarę regularnie.:-D

bertrand236
18-10-2010, 15:27
Czekam na dalsze zakrzywienia :-)
pozdrawiam

długi
19-10-2010, 18:43
Dzień wstał. Zgodnie z przewidywaniami. Gdzieś tak w rejonie ósmej. Schodzimy na śniadanie. Tu trochę się zdziwiłem: przeglądając ofertę nie zwróciłem uwagi, że Gospodarze prowadzą kuchnię wegetariańską. Ja jestem raczej przeciwnej orientacji kulinarnej, ale cóż tam. Mam rezerwację na 2 dni, jakoś przeżyję:grin:
Po śniadaniu stwierdzam, że w sumie to dobrze trafiłem. Kasia okazała się mistrzynią kuchni wegetariańskiej. Zachwyciła mnie bogactwem smaków i kolorów. Z natury jestem smakoszem i wstałem od stołu w pełni zadowolony. Pora przyszła zmierzyć się z przestrzenią. Popędziłem ją za pomocą koników mechanicznych i dopiero w Woli Michowej dałem jej odsapnąć. Przestrzeń doliny Balniczki otworzyła się przed nami i zapraszała do wędrówki. Czas zwolnił, dostosowując się do tempa marszu. Jest ciepło, droga oblodzona, lekko pnie się w górę. Docieramy do kapliczki. Dojście nie było łatwe, ścieżka wyślizgana, mokra, mimo dobrego obuwia i kijków miałem kłopot z utrzymaniem równowagi i gleba była podejrzanie blisko mojej ...

długi
19-10-2010, 19:02
Wróciliśmy na drogę, im dalej, tym więcej mgiełek pojawia się między drzewami. Czas przestał istnieć. tak dotarliśmy do końca drogi. Wojtek udzielił nam gościny. Pojedliśmy przyniesione zapasy, popiliśmy herbatki, pogwarzyliśmy. Kot został podrapany za uchem i ... i czas przypomniał sobie, że to już popołudnie. Podziękowaliśmy za gościnę i ruszyliśmy w drogę powrotną. Droga przez ciągle płynącą wodę zrobiła się jeszcze bardziej śliska. Przestrzeń znów wzięła rozwód z czasem. On gnał, a ona pomalutku, bo ślisko. A Bertrand już czeka w Cisnej. Jakoś w końcu z ludzką pomocą (stop) dotarliśmy do Woli i już własnym transportem dotarliśmy niemal, niemal punktualnie do Herbaciarni. Bertrand był już po hreczanikach. To jakiś plus z naszego spóźnienia. Nie zaglądał mi do MOICH pierogów. Przy herbacie i słodkościach czas znów zwolnił, a raczej ucichł tak, że o nim zapomnieliśmy. Przyszedł wieczór i wciąż mając niedosyt musieliśmy się rozstać. On na swoją kwaterę my na swoją. Czekała na nas obiado - kolacja. Myślałem, że po wspólnej z Bertrandem biesiadzie już nic nie zjem. Nie doceniłem Kasi. Nie sposób było nie spróbować tych pyszności. Przestrzeń mojego żołądka została poważnie rozciągnięta. Czas jak zwykle w takich wypadkach chciał spać. Ja też.
cdn

bertrand236
19-10-2010, 21:57
Miło wrócić do minionego czasu, a i przestrzeń nie całkiem obca jest....
Pozdrawiam Was

długi
21-10-2010, 22:12
Następny dzień nadal pochmurny, ciepły i mokry. Cofamy czas i wędrujemy do Dusztyna. Tyle już lat tam jeździmy tam w wakacje, a nigdy nie byliśmy zimą. Od razu rzucają nam się w oczy pewne zmiany: dom, niegdyś zamieszały przez rodzinę Wasylków doczekał się remontu. Nowy właściciel dał nowy dach, ganek i pewnie przeprowadził gruntowny remont wnętrza.Dochodzimy do pola namiotowego. Cisza jak makiem zasiał; nie ma namiotów, ognisk, gwaru turystów. Tylko niczym nienaruszona biel. Trochę nieśmiało, jak obcy w cudzym domu wchodzę. Naruszam tę niczym nie skalaną gładź śniegu. Czuję się trochę nieswojo. Osława przebija się przez okowy lodu. Jej wyraźnie służy ocieplenie. Nabrała życia, płynie raz pod lodem, raz nad lodem, wypłukując kratery. Cały czas sobie pogadując. Nikt jej nie słucha, może tylko te kilka sikorek. Nie wtrącam się do tych rozmów i wycofuję się na drogę. Przypominam sobie relację naszego forumowego kolegi z zimowego przejścia. Szlak tak jak w Jego relacji: przetarty jak stara autostrada. Zwózka drzewa nadal trwa. Tak w miarę wygodnie (nie licząc kilku przepraw przez błotko) docieramy do jeziorka. Uśpione pod lodem. Cisza w okół potęguje ten senny czar. Mgiełka. Wszystko to trochę nierealne. Rezygnujemy z dalszej wędrówki. Przestrzeń postanowiła się od nas odgrodzić. Szlak zupełnie nieprzetarty, zawalony drzewami. Śnieg miejscami do uda, mokry, ciężki. Pod śniegiem śliskie, mokre pnie i gałęzie. Zostawiamy senną przestrzeń ze śpiącymi niedźwiedziami i wracamy do cywilizacji.
cdn

długi
21-10-2010, 22:13
I jeszcze fotki

don Enrico
22-10-2010, 09:28
Ładne kadrowanie

asia999
22-10-2010, 21:55
że też taka swawoląca czasoprzestrzeń dała się tak zgrabnie ując w kadr i literki :-D
(ale tak coś czuję, że tym śniegiem Długi wywoła jakiegoś wilka z lasu...:wink:)

długi
22-10-2010, 22:53
Cóż mogę powiedzieć... wywoływanie, zamawianie.. czy ktoś jeszcze w to wierzy? Co innego zagiąć parol na zakrzywioną przestrzeń.. to lubię
Pozdrawiam
Długi

WUKA
23-10-2010, 14:41
Długi, o jakim Ty tu pechu? Taki piękny wyjazd, spotkania, znany dobrze świat w innej odsłonie. Oj, bo zapeszysz i wiesz co wtedy????Pozdrawiam.

długi
24-10-2010, 10:18
Pech, bo miałem być 2 tygodnie wcześniej, pech bo miał być puch i mroźne wycieczki, pech bo przynajmniej połowę wędrówek planowałem z Bertrandem, a było tylko krótkie, popołudniowe spotkanie.. I prawie cały czas nie było słońca, tylko mgła i deszczyk drobny jak mgiełka.... i było jak zwykle cudownie. Sam nie wiem, czy ja mam pecha?
Pozdrawiam serdecznie
Długi
PS
Dziękuję Wiesiu za fotki
T

długi
24-10-2010, 10:56
Następny dzień wstał tak ponury, z tak ciężkimi chmurami wiszącymi nad samą głową, że zrezygnowaliśmy z wyjścia w góry. Buty jeszcze po wczorajszym nie wyschły. W takich razach zawsze wybieramy się do Sanoka. Odwiedzamy muzeum. Kolejny raz. Lubię zaglądać w twarze świętych ikon. Zawsze znajdę coś nowego. I tym razem też tak było; wzrok powędrował do góry, gdzie w cieniu umieszczono kilka ikon malowanych na tkaninach. A jedna z nich swą prostotą mnie zachwyciła. Jezus w beciku. To niespotykane ujęcie. Zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie; otrzymawszy zgodę uwieczniłem i Wam tu też prezentuję. Dobrze się zwiedza, gdy jest się jedynym gościem. Pani z obsługi muzeum wchodziła przed nami do sali, zapalała światła, a gdy wychodziliśmy, gasiła. I chętnie odpowiadała na pytania, a my jak zwykle mieliśmy ich kilka. Z muzeum powędrowaliśmy do skansenu. W zasadzie to planowaliśmy tylko krótki spacer. Ale pan w kasie tak zachęcał do wzięcia przewodnika ( "ta Pani przyjechała aż z .... i siedzi tam, dziś taki mały ruch, jeszcze nikt nie wziął przewodnika, a już prawie zamykamy"). Pani okazała się niezwykle sympatycznym przewodnikiem. Gdy powiedzieliśmy, że jesteśmy tu 8 lub 9 raz wyznała, że ona jest świeżo po egzaminie i dopiero rozpoczyna tu pracę:razz:
Dla nas miało to duży urok. Konfrontowaliśmy wcześniejsze opowieści "starych" przewodników z wiadomościami z ostatnich "szkoleń". Dowiedzieliśmy się kilku nowych rzeczy dotyczących budownictwa cerkiewnego, zobaczyliśmy dzwon z Balnicy. Chodziliśmy od obiektu do obiektu rozmawiając, ominęliśmy tym razem część naftowo - przemysłową skupiając się na cerkwiach i gdy przyszłą pora wracać okazało się, że czas, ten figlarz znów nam spłatał psikusa. Było już godzinę po zamknięciu skansenu. Zniecierpliwiony pracownik ochrony zrobił kilka uwag, że on tu tak długo musi stać z kluczami, itd. A my szczęśliwi, że udało nam się ciekawie spędzić czas w miłym towarzystwie rozbroiliśmy go uśmiechem, pożegnaliśmy Panią Przewodnik i pojechaliśmy szukać kwatery na następne kilka dni.
cdn

długi
24-10-2010, 17:11
Wcześniej, przez internet typowaliśmy okolice Rajskiego. Trafić nie było łatwo, więc miejsce już na wstępie nabrało uroku. Duża sala ogólna, przytulny, czyli nieduży pokoik. Pytamy o możliwość wyżywienia: tak odpowiada gospodarz dziś przyjeżdża grupa 9 osób z Rzeszowa, zamówili obiadokolacje, to możemy się dosiąść do stołu. Znaczy będzie 2 dniowa impreza. Nie o tym marzymy. Wracamy do Przystanku Cisna i przedłużamy pobyt o jeszcze dwa dni. Po drodze zatrzymujemy się na moście nad Sanem. Patrzę na te zdjęcia i aż trudno uwierzyć, że 3 dni później nie będzie śladu lodu. Następny dzień poświęciliśmy na odwiedziny u przyjaciół. Zdjęć nie będzie, ale pozdrowienia i owszem, bo wiem, że forum jest przez nich odwiedzane. Dużo słońca Tereniu i Leszku, uśmiechów i zdrowia Krysiu.
Pozdrawiam serdecznie.
Długi
cdn

bertrand236
24-10-2010, 22:35
...., pech bo przynajmniej połowę wędrówek planowałem z Bertrandem, a było tylko krótkie, popołudniowe spotkanie.. .....Pozdrawiam serdecznie
Długi
....
Ty Piszesz o pechu, a ja się cieszę. Znaczy się jeszcze sobie pochodzimy...
Pozdrawiam Was serdecznie.
P.S.
Jutro jest taki dzień dla nas, jak ten dla Was, kiedy się statnio widzieliśmy... ;)

długi
24-10-2010, 22:51
To my Wam jak Wy nam i jeszcze parę słonecznych chwil w Bieszczadach
Długi z Joanną

długi
25-10-2010, 23:47
Przyszła w końcu pora pożegnać gościnny przystanek. Ostatniego wieczoru, po kolacji Gospodarz zaproponował oglądanie filmu. Nie lubię oglądać filmów na małym ekranie komputera, ale Gospodarz zachęcał reklamując, że to wspaniały film "Wino truskawkowe". Nie oglądałem tego wcześniej i zaciekawiony przystałem na propozycję. I tu zaskoczenie: proszę zerknijcie na pierwsze zamieszczone zdjęcia przedstawiające wnętrze sali jadalnej. Wisi tam na ścianie pięknej urody kilim. Andrzej zdecydowanym ruchem odsunął kilim i ukazał się olbrzymi ekran telewizora. Film obejrzeliśmy w iście komfortowych warunkach. Rankiem opuściliśmy przystanek i nieco naokoło pojechaliśmy do Krywego. U Tosi obskoczyły nas czipsy, tzn. trzy psy, jamniki i jamnikopodobe. Rozszczekane, pełne entuzjazmu i przyjaźni. Było drapanie i merdanie; my drapaliśmy za uchem, one merdały. Po powitaniach przyszła kolej na: a co u Was, opowiadajcie... i tak zeszło niemal do północy. Przed snem jeszcze zerknąłem za okno. Nie padało. Ranek wstał roziskrzony słońcem. Szybko decydujemy się na wyjście w kierunku Czertyczy. Pamiętam z dawnych wędrówek, że stała tam chatka z kominkiem. Postanowiliśmy sprawdzić, czy jeszcze stoi. Przecież trzeba mieć jakiś cel wędrówki, a nie tak łazić bez celu. Podchodzimy na Ryli. Połowa wycieczek u Tosi zaczyna się od podejścia na Ryli. Potem zejście do skrzyżowania i drogą w górę Hulskiego. Słońce, ciepło, wiosna na całego, a to ostatnie dni lutego. Wszystko wokół skrzy się tysiącem rozbłysków w pojawiających się wszędzie strumyczkach. Mijamy wypał z domkiem zaopatrzonym w antenę telewizji satelitarnej. To nie jest tak całkiem bez sensu. Za retortą odkryliśmy potężny agregat, tak ok. 80 kVA, który jest w stanie zasilić w energię elektryczną sporą wioskę. Zagłębiamy się w dolinę. Jest pięknie. Lubię to miejsce. O każdym czasie. Przemierzałem tę drogę w letni upał, przy kilkunastostopniowym mrozie, czerwoną jesienią i późną wiosną. Teraz szedłem pod rękę z wiosną lutową. Mój czas i moja przestrzeń szły sobie w zgodzie. Ale wiosna chyba się pogubiła. Co ona tu robi? W lutym?

długi
27-10-2010, 20:34
Im dalej idziemy, tym mniej śladów gospodarowania leśników. Ślady deta, ciężkich samochodów, ciągników w pewnym miejscu się kończą, zostaje ślad samochodu terenowego. Jeszcze przed granicą parku pojawiają cie inne ślady. Nie wyglądają na całkiem świeże, ale wrażenie robią. Idziemy dalej. Do chatki już niedaleko. Ślady samochodowe znikają, gdzieś z boku niewielka kaskada zachwyca kroplami. Wracamy na drogę i tu nowe ślady> duże, a obok takie całkiem malutkie.. jakby dziecięce.. i całkiem nie stare. Joanna stanowczo odmawia dalszej wędrówki. Ona tędy szła, mówi, była z dzieckiem i wcale nie jestem jej ciekawa. Cóż było robić, zawróciłem. Że niby ja bym poszedł dalej, że pewno już sobie poszła, ale nie nalegałem;)

długi
27-10-2010, 20:45
Poszliśmy do Hulskiego, do ruin cerkwi. Przy drodze skład świeżo ściętej olchy. Jej czerwień była tak intensywna, że kurtka Joanny wydawała się "sprana" i wyblakła. Wracamy. Jeszcze kilka popołudniowych fotek; tu drzewko, tu chmurka. Wieczorem opowiadamy Przyjaciołom o wycieczce. Tosia mówi, że chatki już nie ma. Została rozebrana. A misiowa? Tak, dobrze że jej zeszliście z drogi. Mimo pięknej pogody mogła być niewyspana i głodna. Czyli w złym humorze. Czas znów przypomniał o sobie. Robi się późno, a jutro 800 km drogi powrotnej. Powrót do codziennej "czasoprzestrzeni". Czy wypad był udany? Chyba bym grzeszył narzekając.
cdn
(do końca jeszcze daleko):mrgreen:
jeżeli tylko jeszcze chcecie czytać
Długi

Piskal
27-10-2010, 21:02
Co mi tam niedźwiedzie. Największymi potworami w Krywem są te trzy jamniki i jamnikopodobne. Ostatnio straciłbym rękę. Od głaskania;) Jak zaczniesz, to potem trzeba samochodem uciekać:lol:

WUKA
27-10-2010, 21:47
Pytanie podstępne! A wiosna tęgo sobie poczynała skoro nawet but zazieleniła.Dalej...dalej....!

bertrand236
27-10-2010, 21:57
...Tosia mówi, że chatki już nie ma. Została rozebrana. ..(do końca jeszcze daleko):mrgreen:
jeżeli tylko jeszcze chcecie czytać
Długi

A Toś mnie zmartwił. Ostatnio kiedy byłem w tej chatce, to w żałosnym stanie była....

Chcemy, chcemy... zwłaszcza że pisać się nam nie chce... ;)
Pozdrawiam

długi
01-11-2010, 14:29
Pauza w pisaniu nie za długa, nie za krótka, ot w sam raz. Bo i pauza w wędrowaniu też była akuratna. Pracuję w firmie, której właściciele urządzają raz w roku święto firmy; w rocznicę powstania, czyli w końcu marca. A że skład firmy raczej młody (jestem tego najlepszym przykładem) święto odbywa się w terenie. Tym razem bazą było schronisko pod Honem. Po całym dniu jazdy pociągiem i autokarem, wymęczeni dotarliśmy późną porą do schroniska. Rozlokowaliśmy się po pokojach, jakaś kolacja i spać. Ranek wstał mglisty z lekkim kacem po podróży i ... i po tym, co wywołuje to zjawisko. Plan jest ambitny: Cisna Jasło Okrąglik Fereczata, Smerek. Autokar został zamówiony do Smereka. Jest nas spora gromadka. Jednak już samo wyjście ze schroniska rozciąąągnęło grupę. Podejście rozerwało ją na strzępy. Dzięki temu każdy szedł swoim tempem, a ja uniknąłem tego, czego nie znoszę: wędrówki w grupie. Warunki na szlaku trudne. Mokry, ciężki śnieg, zapadający się miejscami po udo. Większość już na Jaśle ma nogi mokre do kolan. Decydujemy się skrócić trasę. Z Jasła schodzimy do Kalnicy i Smereka. Jednocześnie. Bo nam się czas i przestrzeń rozdwoiła. Jedni schodzili do Smereka. Drudzy, (dotarli na Jasło godzinę później) schodzili do Kalnicy. Zadziwia mnie szpetota zabudowy "rekreacyjnej" zalegającej wzdłuż szosy. Autokar nas zgarnia z szosy i wracamy do Cisnej. Po obiedzie.. ciąg dalszy imprezowania. Okazuje się, że w schronisku jest sauna. Początkowo wszyscy wykrzykują z aplauzem oooo! Ale nikt nie poszedł. Poszedłem ja. Po godzinie byłem jak nowonarodzony. Reszta towarzystwa dopiero teraz stwierdziła, że to dobry pomysł i tłoczyli się w małym pomieszczeniu, które ja miałem tylko dla siebie. Dla mnie to był duży pokoik, gdzie wygodnie zaległem na górnej półce, dla nich klitka, gdzie 5 osób nadrabiało niewygodę wypitym alkoholem. Ranek zapowiadał się trudny.

joorg
01-11-2010, 16:34
Co mi tam niedźwiedzie. Największymi potworami w Krywem są te trzy jamniki i jamnikopodobne. Ostatnio straciłbym rękę. Od głaskania;) Jak zaczniesz, to potem trzeba samochodem uciekać:lol:

Kiedyś jamniczki przeszły z nami całą dolinę , dopiero Tosia (zmartwiona) musiała po nie wyjechać autkiem na "górkę" .Nie pomogło odganianie , tupanie straszenie ... nic z tego, ale są kochane.
Ps Długi z niecierpliwością zawsze czekam na następne Twoje pisanie.

długi
06-11-2010, 12:49
Mam znów trochę kłopotów z czasem. Tym teraźniejszym. Kurczy się bez umiaru, że nawet taczki nie ma kiedy załadować. Na szczęście sobota należy do mnie. Czas przypalikowałem do klawiatury i nie popuszczę, aż nie skończę kolejnego dnia.
Dla niektórych pobudka była dość brutalna. Nie było mowy o jakimś tam "jeszcze chwilę". I trzeba przyznać, że choć spodziewałem się znacznych trudności, to jednak udało się zebrać to dość liczne towarzystwo i zapakować bez opóźnień do autokaru. Od śniadania już było wiadomo, że część grupy nie wysiądzie w Wołosatem i w góry nie pójdzie. Główną wymówką był stan obuwia po wczorajszej wycieczce. Tym razem plan jest taki: z Wołosatego przez Tarnicę, Bukowe Berdo do Mucznego. W Wilczej Jamie obiado - kolacja o raczej uroczystym charakterze jako kulminacja obchodów rocznicowych. W autokarze rozkładam mapę i pokazuję kilku pozostającym, gdzie mogą pójść z Mucznego, zanim reszta zejdzie z gór. Przestrzeń przemyka za oknami. W Wołosatem wysiadam ja..., właściciele i prezesi w 2 osobach i jeszcze 3,4 osoby. Mało nas, jak na blisko 40 osobową wycieczkę. Mnie to nie przeszkadza. Pomykamy błotnistą ścieżką na Tarnicę. Trochę pada, trochę wieje, słowem jest pysznie. Na górze kilka osób (jest sobota), widoki raczej tak na kilkanaście metrów. Czasem coś przedrze się przez zamglenie - chmury. W nadziei, że na Bukowym Berdzie będzie lepsza pogoda, szybko schodzimy z Tarnicy. I rzeczywiście. Powoli przestrzeń pokazuje swoje piękno. Wiatr rozwiewa nieco mgły i chmury, przez dziury pełne tajemniczych blasków pokazuje się przestrzeń. Czas się wycofał na z góry upatrzone pozycje i zamarł. Idziemy nieśpiesznie grzbietem podziwiając przestrzeń to z lewej, to z prawej. Przystajemy, patrzymy na przebytą drogę. Pogoda znów się psuje i budzi czas. W Wilczej Jamie czeka obiad, kolacja i te 30 głodnych gardeł. A bez nas się nie odbędzie. Przy zejściu przyspieszamy, choć jest wybitnie ślisko i mokro. Do tego liczne sterczące spod śniegu gałęzie po jesiennym "śniegołomie". Trzeba czasem obchodzić te przeszkody. Do tego miejscami rozjeżdżony szlak przez ciężki sprzęt zrywkowy. Ani się spostrzegłem, jak gdzieś zniknęły kolorowe paski malowane na drzewach. I tak niechcący przestrzeń znów zakręciła i zamiast w rejonie Arniki wyszliśmy wprost na bramę Wilczej Jamy. Z ulgą powitałem ciepło kominka. Buty powędrowały na miejsce bliżej ognia. Nie wiele to dało. Co prawda były cieplejsze i nawet "prawie" suche, ale podeszew odlazła całkiem. I tu na zakończenie kilka słów o Wilczej Jamie. Było to jedna z najsympatyczniejszych imprez tego typu, w jakich uczestniczyłem. To, co znalazło się na stole było pyszne. Państwo Pawlakowie włożyli wiele wysiłku, by atmosfera była miła, wręcz serdeczna. Biorąc pod uwagę fakt, że źle się czuję w towarzystwie przekraczającym liczbę 10 osób, to naprawdę wielki sukces Gospodarzy.

długi
11-11-2010, 10:33
Zima odeszła, wiosna rozświetlona rozwijającymi się liśćmi i kwiatami. I tak to już jest z tym czasem, jeden krok i z marca jesteśmy w połowie maja. W firmie sytuacja jak w lutym. Ale nie dopuszczam myśli o zmianie terminu wyjazdu. Ustawiam pracę w zespole i ... Słoneczny sobotni dzień, dzień w drodze. Obiad w restauracji przy stacji benzynowej w towarzystwie ludzika na wieży. Dobijamy w końcu do celu podróży. Zobaczcie: dwa trzy zdania i 800 kilometrów przeleciało. Tu kilka chwil, a wtedy 12 godzin za kółkiem. Rozlokowujemy się na kwaterze i śmigamy do Zajazdu. Jak zwykle w niedoczasie, nieco spóźnieni. Na najważniejsze zdążyliśmy. Uśmiech Marcowego pochylonego nad albumem - bezcenne. Nagrody dla forumowych Przyjaciół, wspólna radość, gratulacje. I już mniej oficjalnie rozmowy "w zespołach kameralnych". Czas zatacza szerokie koło. Przy stoliku siedzą: Joanna, urodzona sopocianka i Wuka. Pogrążone w rozmowie. A czas kręci im nad głowami swój młyn. Zakręcił do lat pięćdziesiątych, Lidzbark Warmiński. Babcia Joanny ubrała małą Joasię w świąteczną sukienkę i mówi: teraz pójdziemy do mojej przyjaciółki, jeszcze z Wilna. Bądź grzeczna, ta pani jest pisarką, pisze książki dla dzieci. Tak Joanna poznała Panią Irenę Kwinto. Potrzeba było przyjechać na KIMB, by poznać Wiesię, synową Pisarki. Koło północy wróciliśmy do czasu i miejsca właściwego, czyli do teraźniejszości. Teraźniejszość zapowiadała się ... źle się zapowiadała. Ranek mógł sobie darować wstawanie. Ale wstał, więc i my ubraliśmy się przeciwdeszczowo i ruszyliśmy na mały spacer. Planowaliśmy... co tu planować, jak leje. Poszliśmy w kierunku Przełęczy Beskid i wróciliśmy po 2 godzinach lekko przemoknięci. Leje.

WUKA
11-11-2010, 10:53
A ten na wieży to pewnie kasiarz Kwinto z "Va banku", z nieodłączną trąbką. Chyba zapowiadał to nasze spotkanie w dalekiej przeszłości i...Joasi wpływ na przyszłość!!! Pozdrawiam.

Piskal
11-11-2010, 12:59
No, proszę! Bertrand jakie nagrody zgarnął powsimordowe: piwo Specjal prosto z Torunia, ale też laptopa, aparat, komórkę... Zaprawdę, warto się starać!

długi
12-11-2010, 07:29
A jaki łaskawy był, pendrajwa pozwolił wetknąć do usb, i gadał ludzkim głosem...

długi
13-11-2010, 09:15
Ranek wstał słoneczny, z lekkim wiaterkiem, choć zapowiadali nawet 11 w skali Bf. To dziś, w Sopocie.
A w Wołosatem? W Wołosatem, wręcz przeciwnie, bezwietrznie, bezsłonecznie, deszczowo. W nadziei, że może przestanie padać wsiadamy w samochód i jedziemy zobaczyć stare kąty, czyli do Duszatyna. Już na drodze do Ustrzyk G. napotykamy przeszkodę. Całą szerokością drogi idzie stado klaczy ze źrebiętami. Jak podjeżdżamy bliżej, jedna staje na drodze przed autem, a reszta odbiega. Próbuję je ominąć. Po kilku próbach w końcu pomału przebijam się przez tabun. Dalej już bez przeszkód dotarliśmy do celu. Przezornie nogi uzbroiliśmy w kalosze. Polana nad Osławą porośnięta już wysoką trawą, wszystko kwitnie. Środkiem pola płynie wartki potoczek. Olchowaty szaleje na głazach, Osława toczy mętną wodę. Na polu ku mojemu zdziwieniu stoi namiot. Witam naszego kolegę z forum. Z uwagi na pogodę proponuję pomoc, jakieś suche rzeczy, buty, skarpety, sweter, transport do cywilizacji. Ale Adam jest świetnie przygotowany. Jest samowystarczalny i dobrze zaopatrzony. Życzymy mu i sobie lepszej pogody i ruszamy dalej

długi
13-11-2010, 09:43
Wtorek. Kalosze stają się naszym ulubionym obuwiem. Ponieważ nie wybieramy się w góry, bo leje, wybieramy się do przyjaciół. Po drodze fotografuję deszcz, mgłę, wzburzone potoki. Czas się rozciąga. Aby go jakoś wypełnić jedziemy dookoła. Przez cmentarz remontowany również przy moim niewielkim wsparciu. Słynną drogą powiatową, gdzie gady i płazy straszą turystów, by na koniec, już późnym popołudniem trafić do przytulnego lokalu, gdzie czas zamienia się w jazz. Tego Albert E. nie przewidział w swoich teoriach. Ale co On wiedział o Bieszczadach..

długi
30-11-2010, 07:21
Czas jest nieprzewidywalny. Ty człowieku się starasz, układasz sobie kalendarz, czujesz, że go masz, a on i tak zakpi z ciebie. Było tak. Do Trójmiasta miała przyjechać grupa Czerwony Tulipan. Dwa koncerty. Jeden w Sopocie, 25 listopada i następnego dnia w Gdańsku. Ze znacznym wyprzedzeniem nabyłem 2 bilety, bo przecież mogą wykupić. W stosownym terminie, dzień wcześniej (o naiwności), przy końcu wieczornej pracy czyli około 23, Szanowna Małżonka mi przypomina: jutro nie pracuj zbyt długo, bo idziemy na koncert. Dobrze kochanie, odpowiadam, a na którą to było? Zaraz sprawdzę. I moja lepsza i ładniejsza połowa sięga do sekretarzyka, wyjmuje bilety i ... nieco speszona mówi: koncert się właśnie skończył, bilety były na dziś! Jak, kiedy zginął, przepadł jeden dzień tygodnia... nie wiem. Wielki Albert też by tego nie rozwikłał.
Myślę, że dla porządku trzeba będzie czas znów przypalikować i wrócić do relacji. Jest listopad, więc pora na relację z sierpniowego pobytu w Duszatynie.
cdn

Piskal
30-11-2010, 12:33
Myślę, że dla porządku trzeba będzie czas znów przypalikować i wrócić do relacji. Jest listopad, więc pora na relację z sierpniowego pobytu w Duszatynie.
cdn
No właśnie, czas najwyższy. Tylko uważaj, bo tam to dopiero czas wariuje. Przyjeżdżasz jednego dnia, wyjeżdżasz nazajutrz a okazuje się, że w tym czasie minęły dwa tygodnie.

długi
12-12-2010, 10:33
Siwy staruszek Albert uśmiecha się wyrozumiale zza śnieżnej chmurki. "Nie ty jeden masz kłopoty z czasem". A przestrzeń? Do Łupkowa wciąż jeszcze daleko. Nie mogąc zapanować nad czasem spróbuję poradzić sobie z przestrzenią.
Jest sierpień. W planie urlopowym już od zimy wpisana jest data wyjazdu:13 na noc wyjazd. Im bliżej wyjazdu, tym ładniejsza pogoda. Tylko mój szef taki jakiś nerwowy. W końcu wezwał mnie na "poważną rozmowę". W efekcie urlop opóźniony o tydzień. Szefowie mają zupełnie inne podejście do czasu. Wyjazd z ważnych powodów przesunięty o tydzień, powrót ... o czasie, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Trudno, taka praca... ale i tak ją lubię.
W końcu jednak ten dzień nadszedł. Ta świąteczna sobota, gdy ok 6 rano mijam gdańską rafinerię i już jestem w Bieszczadach. To taki magiczny myk. Gdańsk z tyłu, Bieszczady przede mną. Postoje na trasie dyktowane pojemnością baku auta i wytrzymałością naszego staruszka. Już 14 lat jeździ z nami w Bieszczady i należy mu się szczególna uwaga. Tym bardziej, że przed wyjazdem bardzo nam chorował i już myśleliśmy, że nie doczeka urlopu. Duszatyn przywitał nas słońcem. Przyjaciele z Łodzi "zarezerwowali" nam miejsce nad Osławą. Na polu sami starzy znajomi. Rozstawiamy domek i urządzam obozowisko. Semen zajmuje strategiczne miejsce na kocyku i wysapuje trudy podróży. Dekorację uzupełnia dzika jabłonka rosnąca nad samym brzegiem Osławy. Robię obgląd pola. Pod wiatą czysto, zagospodarowane stoły, Tomek z Gosią zadbali o porządek. Kontrola kibelka też pozytywna. Tylko droga do wodopoju zarosła zielskiem do ramion. Jutro będzie trzeba pójść do Andrzeja po kosę. I poszukać pamiątkowego kamienia, bo znów ktoś go ...
cdn

długi
12-12-2010, 20:11
Wstałem jak zwykle, bladym świtem...czyli tak gdzieś po dziewiątej. No dobra, przed dziesiątą. Pieska biorę na smycz i idziemy na mały spacerek, coby na polu nie brudzić. Staruszek już tylko na smyczy i zawsze w namordniku. Na smyczy, bo już jest głuchy i nie słyszy nawet słowa "ciasteczko". więc również nie usłyszy jak go wołam, czy jak jedzie samochód. A kaganiec też dla jego dobra... zje co znajdzie, a żołądek ma bardzo delikatny i zaraz biegunka, gorączka, wymioty... w jego wieku to poważne dolegliwości. Idziemy do mostu, potem do skrzyżowania i kawałek pod górkę szlakiem. Po pięciu krokach Semen staje i dalej nie idzie. Więc wracamy tą samą drogą. Pod mostem przystanek, może się napijesz piesku? Nie? to wracamy. Zalega na przygotowanym kocyku, a ja zabieram się za ogień i poranną kawę. Po kilku dniach nabierze takiej kondycji, że pójdzie z nami na pierogi do barku przy ostoi kumaka pijaka. Dzień upływa na koszeniu, rąbaniu i innych zwykłych czynnościach obozowych. Przymierzam się do poprawienia mostka, który prowadzi do kibelka. Chwieje się, ugina nadmiernie, wyraźnie grozi zawaleniem.
Wykrakałem. Następnego dnia, rankiem, znaczy koło jedenastej, Tomek z synem przechodząc przez mostek nie dochowali należytej ostrożności, szaleńczo weszli na niego obaj, niosąc jeszcze duży wór z wodą. Mostek wrzasnął TRACH, i woda wróciła do wody, w towarzystwie Tomka i Michała. Stali w tej wodzie jeszcze z pół godziny, zanim z pola zbiegła się cała masa fotoreporterów i zrobiła reportaż. Masę reporterów reprezentowała Gosia i moja skromna osoba. Z tym, że Gosia fotografowała, a ja wypytywałem jak to się stało i czy nic sobie nie zrobili. Trzeba było się zabrać za budowę nowej kładki. Uzgodniwszy z Andrzejem wycinkę olch zabraliśmy się do pracy. Na to wszystko przyjechał Wojtek (cyferki). Obejrzał pole, stwierdził, że przyjedzie tu na biwak, pomógł przerzucić bal przez potok, koniecznie chciał mnie zabrać na wycieczkę i pojechał, ja nie. Trzeba będzie kiedyś nad Nim popracować. Stanowczo Jego czas nie pasuje do tempa czasu dusztyńskiego. Posiedzi z nami tydzień, to zwolni ;) Mostek gotowy, stary pocięty na klocki, trzeba się wziąć za siekierę. Jakie piękne barwy miało to drewno. Zrobiłem kilka fotek, ale one nawet połowy barw nie oddają. Jak było piękne, tak fatalnie się paliło.

sir Bazyl
12-12-2010, 21:39
Bardzo miło się przy twojej opowieści wypoczywa, i jakoś tak czas zwalnia, i woda chlupocze...a kamień się znalazł?

długi
13-12-2010, 00:49
Niestety, jak kamień w wodę.. ale w wodzie też go nie było. Pewien niepokój zasiali "miejscowi", którzy przyjechali z Woli Michowej szukać dużych, płaskich kamieni na stopnie do budowanego kościoła. Kamień w wyrytym diabełkiem w Świątyni? Przy okazji sprawdzę.
Tymczasem zbliża się Dzień Świąteczny. I choć tort zamówiony, potencjalnych gości ubywa.Przemiłej Ani i Marcelowi z Podlesic kończy się urlop, Tomek, Gosia wraz z dziećmi muszą wcześniej wyjechać bo Michał ma zawody i musi się przygotować. Zostajemy na polu sami. Robię obchód, nie niepokojone pajączki odbudowały sieci. Słońce skrzy się w Osławie tysiącem brylantów. Jest cicho sennie. Następnego dnia jedziemy do Leska po słodkości. W końcu święto. Jeszcze dzwonię do Tosi - jest gdzieś na Śląsku, czy jeszcze dalej na jakimś spotkaniu. W Duszatynie zaczyna padać. Zaczynam wątpić czy ktoś tego dnia się pojawi na polu. Leje, ściana wody. Wstawiam na gaz czajnik. Wyglądam spod plandeki czy kto nie nadchodzi. Nadchodzi jeszcze gęstszy deszcz. Wyciągam wiśnióweczkę, tort wędruje na stolik. Składamy sobie życzenia kolejnych szczęśliwie przeżytych lat. Puk puk, to my!!! Niezawodny Bertrand z Renatką mimo niepogody dotarli z życzeniami i.. i pyszną nalewką, dzieło Renatki (Dziękuję już się wypiła). Spędziliśmy przemiły wieczór. Ci co mieli okazję poznać Renatkę i Bertranda wiedzą o czym mówię. O zmroku się żegnamy z przyjaciółmi i przenosimy się pod wiatę. Właśnie przyszło kilka osób z plecakami. Tradycji stało się zadość i zostali poczęstowani tortem. Trochę byli zaskoczeni, ale nie odmówili ;)

Piskal
13-12-2010, 10:19
Wszyscy wiedzą, że w Duszatynie
Czas inaczej Osławą płynie
Nic więc dziwnego, że każda rocznica
Miast im postarzać, odmładza im lica.

Taki tort może zaspokoić nawet takiego łasucha jak Piskal. Że też moje wyjazdy nie przypadają na ten czas!

długi
14-12-2010, 00:25
Zmień Piskalu przyzwyczajenia, a będziesz oczekiwanym Gościem:)
Po mokrej nocy dzień wstał. Nawet słońce też wstało, choć nieco spóźnione, jakieś tak jesienne. Staruszek na porannym spacerze zaszedł aż na skład drewna przy szlaku. Tam gdzie rośnie taka pokręcona jabłonka. W dusztyńskich sadach jabłka obrodziły. Tylko dla kogo? Kiedyś jeszcze Pani Leśniczyna, Pani Anna, zbierały na przetwory. Pani Leśniczyna mieszka w "mieście", Pani Anny już dawno nie ma z nami... jesienna pogoda nastraja nieco nostalgicznie. Przy szlaku ciekawostka: dwa konary starego jesionu połączył "mostek" z huby. Na polu tylko my i pajęczyny, babie lato. Pogoda straszy chmurami, więc przygotowuję zapasik drewna na ognisko. Jeden rozłupany kawałek pokazał śliczne wzorki. Przyroda jest zadziwiająca. Już prawie o zmroku znalazłem w lesie salamandrę. Lazła po lekko pochyłym pniu, wspinając się do góry. Oczywiście po chwili spadła. Nowe miejsce wyraźnie jej się podobało, bo po chwili znikła w dziurze pod korzeniem. Człek spadając z wysokości 10 długości swojego ciała nie wstał by. A ona myk i dalej dostojnie kroczyła po wilgotnej ziemi.
I to właściwie wszystkie zdjęcia z tego lata. Z wieczornego ogniska nic nie wyszło. Rozpadało się na dobre. Dzień wstał, a właściwie spłynął z szumem Osławy. Dawno nie widziałem jej takiej wzburzonej. Do obiadu znacznie przybrała. Wieczorem już trzeba było bardzo głośno mówić, bo przez gruchot kamieni i szum wody niewiele było słychać. Ok 22 woda zaczęła podchodzić pod skarpę. Trzeba było się przenieść wyżej. Nie żeby coś nam groziło, ale zasnąć by nie dała. Człek napatrzył się w telewizji na Bogatynię i inne powodziowe nieszczęścia i wyobraźnia już podsuwała obraz płynącej z falami przyczepki. Sprawdziłem prognozę pogody. Opady ciągłe miejscami intensywne. Nie było sensu przenosić obozu mając w perspektywie dwa dni deszczu. Spakowałem graty jak leci do przyczepy i przed 23 opuszczałem Duszatyn. Po raz drugi w tym roku uciekałem przed wodą. Sopot przywitał mnie z otwartymi ramionami. Słońcem i jeszcze ciepłymi wieczorami. Mieszkam na skraju miasta, pod lasem i powroty nigdy nie są takim szokiem. W ogrodzie kwitnie rudbekia, przywieziona kiedyś z Krywego, jest pięknie.
Do Łupkowa znów daleko

WUKA
14-12-2010, 09:28
Nie jest znów tak daleko,
do czego w myślach wracamy,
czego obraz w sercu,
pod zamkniętymi powiekami,
do czego tęskni się ciągle,
o czym marzy dusza,
co struny dobrych wspomnień
bez przerwy porusza.

Dzięk Długi za relację pełną ciepłych niespodzianek. Pozdrawiam Was serdecznie.

długi
19-12-2010, 16:04
W zasadzie, to na relacji z lata powinienem zakończyć. Urlop prawie cały wykorzystany, kilka dni pozostawione na wyjazd świąteczny do młodszego dziecka. Dołujący jest taki brak perspektyw na jesienne Bieszczady. Ale przyszedł październik. W zasadzie o o tej porze, tak trochę po wrześniu następuje ten miesiąc. Niby nic, a ten tak przyszedł jakby inny. Taki słoneczny przyszedł. Wraz z nim przyszedł mój szef i rzecze: trzeba rozpoznać temat w Nowym Mieście n. Pilicą, kiedy możesz pojechać? Nowe Miasto.... to tak gdzieś w połowie drogi w Bieszczady, w tej drugiej połowie. Mówię: jadę w czwartek, ale na piątek muszę wziąć urlop. Świat jest piękny. Na forum zawieszam informację, że mam wolne miejsce w aucie. Zgłosił się Jarek z Ostrowca. Uzgadniamy szczegóły. W nocy robię jeszcze ostatnie zakupy (błogosławione Tesco), plecak spakowany, torba z żarciem też, i ok 4 pobudka (po 3 godzinach snu). Torba do bagażnika, kijki i buty też i gaz do dechy. Droga umyka pod kołami, wstaje świt, ruch na drodze zaczyna się zagęszczać. Przemykam przez Płock, telefon... z domu. Moja lepsza połowa zapytowywuje się łaskawie, gdzie też mam plecak? Blisko 40 letniemu doświadczeniu jako kierowca zawdzięczam to, że przez barierę mostu nie wpadłem do Wisły. Plecak został pod stołem, w pokoju, w Sopocie. Przecież się nie wrócę. Jako wyposażenie turystyczne mam solidne buty, kijki, toporek. I to co na grzbiecie. W radiu zapowiadają przymrozki. Po załatwieniu spraw służbowych biorę kierunek na Ostrowiec Świętokrzyski. Po drodze wpadam do sklepu w Iłży. Kupuję jakieś rękawiczki, czapkę, ręcznik i inne niezbędne akcesoria oraz kocyk z polaru. W Ostrowcu Jarek już czekał. Facet okazał się dobrym kompanem w podróży, a i potem w wędrówkach. I tak późnym wieczorem dotarliśmy do Radosnego Szwejkowa. Krysia jak zwykle serdecznie nas powitała, ale mówi, że ma pełno i chyba tylko podłoga. Wiedziałem, że tego dnia zjedzie do Łupkowa kupa ludzi pod pretekstem imprezy o złej sławie, zwanej RIMB. I sława poprzedzająca tę imprezę ziściła się. Najpierw nas powitano i od razu usiłowano poczęstować jednym pierogiem (więcej nie było). Wszyscy wiedzą, jakim jestem fanem pierogów. Popatrzałem po towarzystwie i ciarki mnie przeszły po plecach... sięgnę po pieroga i zostanę z widelcem w ręce... w najlepszym wypadku. Potem postanowiono mnie wykończyć nalewką Pastora. Na szczęście już na kilku KIMB'ach miałem okazję zapoznać się z tym specyfikiem. Aby nikogo nie urazić umoczyłem usta w płynie i na tym zakończyłem degustację. Niestety, Jarek nie odmówił. Nie tylko nie odmówił, ale powtórzył... Odpuściło mu następnego dnia, ..... późnym popołudniem.

don Enrico
19-12-2010, 17:20
Wiedziałem, że tego dnia zjedzie do Łupkowa kupa ludzi pod pretekstem imprezy o złej sławie...
Ta zła sława niesie się nad bieszczadzkimi wzgórzami niczym mroczne fatum.
A swoją drogą to skąd wiedziałeś ? Przecież to było zatajemniczone.
Oj ! trzeba będzie przejść do jeszcze głębszej konspiracji, co by nie zniechęcać uczciwych turystów do wojaży po tej krainie.

długi
20-12-2010, 02:02
Jak poszperasz w starych wątkach, to się dowiesz, że dla mnie to nawet Ałganow była jak dziecko szczery;)
Mogę wam podpowiedzieć, że jak chcecie w tajemnicy się spotkać, to najlepiej na polanie Kruka. Tylko ja wiem, gdzie to jest. ;) więc nikt tam nie trafi. RIMBowcy też:lol:

długi
12-01-2011, 18:58
Porobiło się...
Miałem przed świętami skończyć z tą grafomańską pisaniną, ale...
ale miałem kłopoty z czasem;)
Ani się spostrzegłem, jak czas było się zerwać i gnać na lotnisko. Tu okazało się, że niepotrzebnie, bo mamy czas.... duuużo czasu. Kolejne loty odwołane, bo jak w piosence Wysockiego: nie przyjmują. Na szczęście nie musiałem zamieniać Luton na Władywostok i późno w nocy znalazłem się w Londynie.
Nie będę tu opisywał co tam robiłem, co zwiedzałem. Jeno jako ciekawostkę powiem, że szpaki tam śpiewają, bernikle gęgają, towarzyszą im papugi (aleksandretta) kwitnie trochę różnego kwiecia i tylko na jednym lotnisku (tym największym) paraliż, bo 5 cm śniegu i zabrakło płynu do odmrażania.
Może jak tu skończę, to jeszcze wrócę do tematu londyńskiego.
Tymczasem..

długi
12-01-2011, 19:35
Wracamy do opowieści.
Ranek w Radosnym Szwejkowie nie dla wszystkich był radosny. Nieliczne grono zebrało się w kuchni i spożywało śniadanie. Liczniejsze patrzyło na to z abominacją usiłując przełknąć łyk herbaty bądź kawy.
Ci co uważnie czytali pamiętają, że wybrałem się praktycznie bez koniecznego ekwipunku. Widząc pakującą się Agnieszkę poprosiłem o pożyczenie mapy. Dostałem razem z bardzo eleganckim mapnikiem. Chwilę potem cała grupa RIMBowiczów wyszła na szlak, a po kilku minutach też wyruszyłem za nimi. Widziałem ich jeszcze chwilę, jak pięli się pod górkę. Potem ich ślady skręciły w prawo, a moje w lewo, ku granicy. Pogoda piękna, kolorki miodne. Przy ścieżce ślady uczty: "coś" zjadło "coś". Pokręciłem się trochę po krzakach, często zatrzymując się, a to dla listka, a to dla grzybka, czym wyraźnie radowałem towarzyszącego mi Jarka. Jego wczorajsza impreza wyraźnie zmęczyła. A ciężko się idzie o kilku łykach herbaty i gdy w głowie huczy Niagara. Zrobiłem pętelkę, zakręciłem ósemkę i wylazłem na tory przy tunelu. Jarek sprawdził co słychać w dziurze, ja co jest na górze. Potem przy okazji powrotu do Szwejkowa zahaczyłem o nieczynną strażnicę. Szkoda, możne ktoś znajdzie jeszcze jakieś przeznaczenie dla tego obiektu. A może lepiej nie.. może lepiej będzie, gdy ten zakątek i okolica zarośnie do reszty. Wcześnie jeszcze, więc po powrocie zabraliśmy się za układanie drewna w drewutni. Co prawie się udało, tylko część układanki się zawaliła.
ciąg dalszy nastąpi niedługo
słowo

don Enrico
12-01-2011, 20:37
długi :

Chwilę potem cała grupa RIMBowiczów wyszła na szlak, a po kilku minutach też wyruszyłem za nimi. Widziałem ich jeszcze chwilę, jak pięli się pod górkę
widok na rozstanie
22118
.
Przy okazji zapytam jeszcze gdy piszesz

Potem przy okazji powrotu do Szwejkowa zahaczyłem o nieczynną strażnicę.
Różne źródła podają różne przeznaczenie tego budynku. Czy jesteś pewien że to była strażnica ?
Jeśli tak, to czyja ?

długi
12-01-2011, 21:27
Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że tak blisko granicy może tylko WOP mieć swoje obiekty. I nie był to obiekt mieszkalny (typowa strażnica), raczej rodzaj posterunku, może kontroli pociągów?

Browar
12-01-2011, 21:38
http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/4245-Stra%C5%BCnice-bieszczadzkie?highlight=stra%C5%BCnice
post 9,13,17 a przede wszystkim 26

długi
12-01-2011, 21:40
Piękna pogoda, piękne popołudnie. Szkoda siedzieć i przeszkadzać Krysi w przygotowaniach do obiadu dla licznej grupy młodzieży wędrującej z uroczą Panią Przewodnik.
Poszliśmy na mały spacer i drobne uzupełnienie. Jarek zdążył dojść do siebie i nawet coś zjadł. I nie oddał;)
Cmentarz w Łupkowie odwiedzam kolejny raz i kolejny raz robię zdjęcia, zupełnie nowe, bo nastrój, oświetlenie pora roku... wszystko jest inne

asia999
12-01-2011, 21:40
Kiedyś była to chyba komora celna.

(Browar był szybszy..;)

długi
12-01-2011, 22:20
Wieczorem jeszcze raz wsiadamy do auto i jedziemy do Cisnej odwiedzić przyjaciół (pozdrowienia dla Tereni i Leszka). Wracamy już dość późną porą. Po kolacji pora spać; dostaję pokój tylko dla siebie, z rozgrzanym piecem, ba, nawet z materacami. Po wczorajszej nocy w jadalni na fotelach to jak u Ritza. Nic dziwnego, że wstałem późno i nie załapałem się na ranne szrony i zdjęcia mgiełek. Początkowo miałem w planie dołączyć do Balnicy, ale perspektywa spotkania z ... z tymi co w Łupkowie zostawili dla mnie wygrzany pokój... taka piękna pogoda, pójdę gdzie mnie oczy poniosą. Poniosły na Okrąglik, potem na Jasło, potem tak mnie nieco zniosło - przestrzeń się zakrzywiła- i wylądowałem przy zaparkowanym w Roztokach aucie. Po drodze widoki, kolorki, widoki, piękne są Bieszczady.

długi
12-01-2011, 22:46
I jeszcze kilka już z zejścia z Jasła w kierunku Roztok.
Po południu jedziemy do Ustrzyk G. Jest tam jakieś granie. Po drodze, zaraz za Łupkowem zabieramy stopa z garbem. Sympatyczny młody człowiek deklaruje chęć dotarcia do Woli Michowej, bo idzie do Balnicy, by na noc trafić do Cisnej. Podwozimy go na miejsce i wtedy wpadam na pomysł: Idziesz do Balnicy? to zanieś mapnik dla Agnieszki. Chłopak założył mapnik na szyję i poszedł. Znacznie później się dowiedziałem, że nie dotarł do Balnicy. I tak mam kaca moralnego, że przeputałem Agnieszce mapnik. Nie świadomy kłopotu pojechałem dalej. W Ustrzykach rządziły jakieś czarty. Wiało, zimno było i tylko Manio usiłował rozgrzać zziębniętych fanów grania. Nie zdzierżyłem i ewakuowałem się do ciepełka w Starym Siole, gdzie przy świetnym jazzie i nie gorszym posiłku wracała mi właściwa ssakom ciepłota ciała.
I tak sobota dobiegła końca. Niedziela, to dzień powrotu. 800 km do domu. Po drodze zostawiam Jarka, potem ... ile fabryka dała, a droga dopuści tak, że na kolację jestem w domu. No ... przestrzeń się skraca wraz z wzrostem prędkości, jeżeli uważałem na wykładach z fizyki:???:
Pozdrawiam i dziękuję czytelnikom za cierpliwość
Długi

Zbyszek
12-01-2011, 23:28
Czyta się wspaniale. Wspomnienia wracają:)
Dzięki bardzo
Zbyszek

Piskal
13-01-2011, 10:09
Niech w tym roku zakrzywia Ci się jeszcze piękniej!