PDA

Zobacz pełną wersję : Stanisław Rusin - "Wertepy życia"



leobek
06-12-2010, 01:14
Bardzo ciekawe wspomnienia znanego Bieszczadnika. Z pewnością warto przeczytać.

Podaję link: http://www.bosz.com.pl/index.php?s=karta&id=331

sir Bazyl
11-12-2010, 19:17
Na razie książka dojrzewa na półce, ale ją przekartkowałem i mogę się z Wami podzielić garstką informacji. Całkiem grubiutka ona jest (372 strony) i podzielona na trzy części, z których ostatnią jest ta bieszczadzka (od str. 287 do końca). W dwóch poprzedzających autor opisuje to, co działo się w jego życiu przed przybyciem w Bieszczady. Na razie ze spisu treści nic więcej nie wycisnę, ale otworzyłem ją tak na chybił-trafił i wdepnąłem na smakowitą (he, he) żentycę do tworylniańskiej bacówki:
„ Pewnego dnia Grzesio i Tereska Zyndwalewiczowie wybrali się na wycieczkę na Tworylne, gdzie było najwięcej bacówek. Mieli zamiar kupić ser i żętyce, dlatego też wzięli ze sobą pięciolitrową bańkę. Był środek lata. Upał okrutny. Gdy doszli do szałasu i zwrócili się do bacy o bundz i żętycę, ten odpowiedział:
- Sera mogę wam sprzedać, ale żentycy nie, bo umarł nam tata, to my go wsadzili do koryta i zalali żętycą, co by się do poniedziałku nie zaśmierdział. Dopiero w poniedziałek po niego przyjadą.
W tym momencie, gdy wzrok Zyndwalewiczów przyzwyczaił się do panującego w szałasie mroku, zobaczyli, że w kącie stoi ogromne dłubane koryto, a w nim leży martwy człowiek zalany żętycą i obciążony kamieniami, tak żeby nie wypłynął.
- A po żętyce możecie panie przyjść w poniedziałek, bo będzie jej dość. Możecie se jej wzionć kielo będziecie kcioł – ugodowo zaproponował baca.
Grzesio i Tereska poczuli, że robi im się niedobrze. Wybiegli z szałasu, by puścić pawia na drodze.
Od tego czasu lepiej nie pytać Grzesia czy lubi żentycę.”

bartolomeo
21-12-2010, 00:38
Właśnie skończyłem. O dziwo moja od Bazylowej znacznie grubsza (465 stron) i jakaś taka dziwna. Nie ma nigdzie informacji o wydawcy, żadnej stopki redakcyjnej czy czegoś w tym rodzaju. Pełna jest literówek, bezsensownych podziałów akapitów w połowie zdania i błędów ortograficznych (na jednej stronie zdarza się i "wierza" i "wieża"). Co ciekawe główny bohater pisze o sobie zarówno w rodzaju męskim jak i żeńskim (czasem nawet w tym samym zdaniu) :wink: Wygląda to jak jakieś pirackie wydanie z wersji podprowadzonej wydawcy jeszcze przed korektą... Dziwna sprawa.

Mimo to połknąłem książkę błyskawicznie i z wielkim zainteresowaniem :-) Bieszczadzkich akcentów jest w niej jednak stosunkowo niewiele (w mojej wersji 90 stron z 465, wielką czcionką z dużymi odstępami między wierszami) i jeżeli ktoś kupi wyłącznie z myślą o Bieszczadach to sporo się oczyta o Lwowie i Zakopanem zanim do Dwerniczka trafi :-) Sporo się oczyta, ale z pewnością nie będzie się nudził.

Ta moja kulawa wersja ma na okładce zdjęcie autora na nartach, z numerem startowym na piersi i w stylowym berecie :wink: Łatwo ją odróżnić od oryginału wydanego przez Bosza (mam nadzieję, że z porządną korektą), link do "oryginału" jest w pierwszym poście.

sir Bazyl
09-01-2011, 20:46
....połknąłem książkę błyskawicznie i z wielkim zainteresowaniem :-)
Ja też już połknąłem i mam ochotę na dokładkę!

Bieszczadzkich akcentów jest w niej jednak stosunkowo niewiele
Niestety jest to prawda. Za takie postępowanie należy się autorowi jakaś kara - a niech się męczy w tych Bieszczadach jeszcze ze sto lat (to może napisze więcej)!

jeżeli ktoś kupi wyłącznie z myślą o Bieszczadach to sporo się oczyta o Lwowie i Zakopanem zanim do Dwerniczka trafi :-) Sporo się oczyta, ale z pewnością nie będzie się nudził.

A nawet jak już tam trafi, to od kominka w Dwerniczku wraz ze wspomnieniami autora powędruje z powrotem ku innym rejonom z Bieszczadami nie związanymi.
Gorąco polecam - życie autor miał barwne i potrafił opisać je w sposób piękny a zarazem lekki, plastyczny i z humorem. Lektura wciąga!