PDA

Zobacz pełną wersję : Bieszczadzka GRAFOMANIA. Refleksje kruka



Stały Bywalec
19-01-2003, 22:06
Autor, Stały Bywalec, niniejszym uroczyście oświadcza, iż wszystkie występujące w tym wątku tematycznym osoby są postaciami fikcyjnymi, a opisywane sytuacje nigdy nie miały miejsca. Wszelkie podobieństwo osób, instytucji i wydarzeń do występujących w rzeczywistości, chociażby nawet najbardziej jaskrawe, jest jednak zupełnie przypadkowe. A cała opowiadana w odcinkach historia jest literacką fikcją i wyłącznie wytworem bujnej fantazji autora.

Zastój na tym Forum jak w północnokoreańskiej gospodarce.
Na te zimowe wieczory proponuję więc "aktywną" lekurę - będziemy czytali i dopisywali kolejne fragmenty powieści. WSZYSCY.
A o czym będzie ta powieść ? O zaczarowanym kruku z Otrytu. O tym, co widzi i co myśli (właśnie o tym, co widzi).
Napisałem już konieczną introdukcję, aby uzasadnić pochodzenie owego ptaka. Oto ona.
************************************************** *******
Wysoko, nad pogorzeliskiem Chaty Socjologa, szybował kruk. Patrzył nienawistnie na pierwszych szabrowników, którzy właśnie przystępowali do rozbiórki pozostałości komina, licząc na parę złotych za wózek cegieł. Te parę złotych miało im starczyć na butelkę najtańszego wina, a jak dobrze pójdzie, to może i na dwie butelki.
- Nie upilnowali, zmarnowali - pomyślał kruk, łapiąc się po raz kolejny na tym, że myśli wprawdzie składnią ruską, ale po polsku.

Wyjaśnić tu trzeba, iż nie jest to zwyczajny kruk. Naprawdę nazywa się Włodzimierz Lestinski, który w tej ptasiej postaci kilkadziesiąt lat temu otrzymał był dar życia wiecznego.

W pewnym skrócie (krócej się nie da) było to tak.
Pokój brzeski zastał młodego kpt. Lestinskiego, zawodowego wojskowego, pół - Rosjanina, pół - Ukraińca, w armii rosyjskiej, przemianowanej właśnie w Robotniczo - Chłopską Armię Czerwoną. Do tej pory nie dezerterował, będąc odpornym na bolszewickie agitacje, ale teraz nie wytrzymał i rzucił to wszystko. Zresztą musiał. Politrucy już mu się przypatrywali podejrzliwie, a i podwładni pragnęli się zemścić za jego ciężką, karzącą rękę w warunkach frontowych. Uciekł na południe, w swoje rodzinne strony, na Kubań.
A tam wpadł z deszczu pod rynnę. Zdążył pomścić (z nawiązką) rodziców, zamordowanych przez lokalnych bolszewików. Potem uwijał się w partyzanckich oddziałach kozackich. Z narastającą rozpaczą obserwował zanik ducha bojowego u kolegów, aż pozostał prawie sam, tylko z kilkoma towarzyszami broni. M.in. z Bazylim K., młodym inżynierkiem, którego politechniczne studia w Petersburgu wyreklamowały przed frontem rosyjsko - niemieckim, ale nie uchroniły przed późniejszym udziałem w wojnie domowej. Bazylemu K. też już pozostało tylko wspomnienie po rodzinie, wymordowanej z powodu posiadania małego majątku ziemskiego.
Następnie Włodzimierz i Bazyli uwierzyli, a raczej udali, że wierzą, w jedną z bolszewickich amnestii i ujawnili się. Wcielono ich szybko do armii konnej Budionnego i wysłano na front polski. Lestinskiego mianowano nawet komrotem (komandirem roty), co z grubsza odpowiadało jego stopniowi wojskowemu.
Przy pierwszej nadarzającej się okazji przeszli, wraz z całym pułkiem Kozaków Orenburskich, na stronę polską. Piłsudski zaufał Kozakom, nie rozformował pułku. Bili się dzielnie. Osobiste przeżycia powodowały, że ... nie brali jeńców. Polacy patrzyli na to przez palce, często sami nie byli lepsi.
Po Pokoju Ryskim Bazyli zupełnie „opolaczał”. Przypomniał sobie, że jest inżynierem budownictwa i podjął pracę w tym zawodzie. Z czasem założył własną firmę. Ożenił się (z babcią Stałego Bywalca). Doszło, o zgrozo, nawet do tego, iż porzucił prawdziwą wiarę dla rzymskiej herezji.
A Lestinski (też postać autentyczna) był przez jakiś czas oficerem kontraktowym WP. Potem go zdemoblizowano. Rozpił się. Przed całkowitym stoczeniem się chroniła go przyjaźń z Bazylim, pod którego dachem zawsze znajdował łóżko do spania i miejsce przy stole. Obaj prowadzili nieraz męskie, zakrapiane rozmowy wspomnieniowe, podsłuchiwane przez polską już rodzinę Bazylego.
Włodzimierz Lestinski zmarł krótko przed wybuchem nowej wojny, na przełomie 1938 i 1939 r. Zapił się na śmierć w wieku 50 lat, chlejąc na umór z byłymi towarzyszami broni. Bazylego przy tym nie było, ale zdążył wyprawić przyjacielowi pogrzeb.
Lestinski był tak pijany, że leciało jeszcze od niego gorzelnią, gdy już stał przed Świętym Piotrem.
- Won, pijaczyno - takie były pierwsze słowa Św. Piotra.
- A moje zasługi ? Walka z bezbożnikami ? Obrona cerkwi ? Zasługuję chyba na życie wieczne.
Był to potężny argument. Św. Piotr się zamyślił. Potem udał się na konieczne, w tej nietypowej sprawie, konsultacje.
- Będziesz żył wiecznie, ale w postaci ptaka. Konkretnie: kruka - zadecydował po powrocie. - Wracaj teraz na ziemię.

Włodzimierz sfrunął na polskie podówczas Podole. Po kolejnej, powojennej zmianie granic został zmuszony do repatriacji do Polski. Tak, zmuszony, albowiem przebywając po radzieckiej stronie srał z upodobaniem na pomniki Lenina i jego pomagierów, a także na żywych czerwonoarmistów i enkawudzistów. Ci strzelali do niego, rzucali weń kamieniami. Nie zginął, mając orzeczone życie wieczne, ale w trosce o swoje upierzenie postanowił się przenieść do Polski.
Zamieszkał w lasach Otrytu. Z sympatią obserwował w latach 70-tych budowę Chaty Socjologa. Zamieszkał w jej okolicach. Zżył się z przebywającą tam młodzieżą. W noce wigilijne rozmawiał z mieszkańcami chaty, jeśli takowi się trafili. Byli zazwyczaj tak pijani, że nie widzieli w tym nic nadzwyczajnego.

Teraz patrzył z rozpaczą na zgliszcza chaty.

Aleksandra
20-01-2003, 00:45
...patrzył z rozpaczą na zgliszcza chaty, stopiony śnieg i zamarzającą mazie błocka. To nie pojęte - pomyślał - czy mi już zawsze musi towarzyszyć takie zniszczenie. Nawet tutaj, w tej ostoji zapomnienia i studenckich fantazji. Jakby tego było mało - ci szabrownicy...
Bez pardonu potraktował ich jak niegdyś pomniki Lenina, urządzając przy tym taką wrzawę, że zleciało się wiele czarnoskrzydłych ptaków. Wiadomo powszechnie, że wśród ludu prostego przesądy mają wielką moc, a ciemne jak noc ptaszyska niczego dobrego wróżyć nie mogły... Nie zdziwił go więc fakt, iż niedoszli złodzieje czmychneli co prędzej. Wściekłość go jednak nie opuszczała. Zaś w drzewach pobrzmiewały słowa piosenki Brodskiego:

Oto testament i spadkobiercy.
Oto świat, żywszy i przestronniejszy
Po twojej śmierci.

A oto gwiazdy. Lśnią z dawną siłą,
jak gdyby ciebie nigdy nie było.
Może tak było?

Oto pośmiertny byt, w którym nie ma
Ni śladu ciebie. Twego istnienia
Brak w tych przestrzeniach.

Witaj w ich mroku, gdzie gaśnie tchnienie,
Gdzie zastępuje jasne zbawienie...

Echo tych słów drażniło...
Gdy tak krążył po okolicy, zobaczył przedzierającą się przez las postać, która niewiadomo czemu, wetkneła biało-czerwoną flagę w to, co pozostało z jego ulubionej chaty.

sofron
20-01-2003, 10:53
"Biało-czerwoną? A właściwie dlaczego? Jeśli już to może dodać żółtoniebieską? A może np. Królestwa Dol-Amrothu?" Pomimo wschodniego pochodzenia i krótkiego czasu pomiędzy napisaniem a śmiercią, Włodzimierz zdążył przeczytać autorską wersję powieści pewnego Brytyjczyka, którą przesłał mu z Londynu jego "białygwardyjski" znajomy, Golicyn. "Ach ci Polacy, zawsze skłonni do pompatycznych gestów. Tylko jak trzeba wziąć się w garść to zaczynają się kłopoty. Ciekawe, czy odbudują chałupę, bo komin pewno długo nie wytrzyma."
Leśną ścieżką pięli się pod górę kolejni wędrowcy, przedzierając się przez zaspy i sapiąc niemiłosiernie. "Misia by wystraszyli tym hałasem" pomyślał, ale Barnaba spał akuratnie, więc kolejnym drepczącym na górę Stachom nic nie groziło. Patrzył uważnie: znowu amatorzy cudzej własności? Nie, robią tylko jakieś błyski, oglądają i obchodzą pogorzelisko dookoła. Uspokojony dokonaną wizją lokalną, Włodzimierz popatrzył na wschód, tam gdzie czerwienią zachodzącego słońca spać kładła się jego mała ojczyzna. Hm, a może polecieć tam, za San. I przypomniał sobie słowa autora przewodników turystycznych, mówiące o pięknie Tamtych Gór, o "polskim Hindukuszu niebieskim". A może? Odwiedzić? Co prawda to i tam większość w ruinie, a to co jest zbyt mocna pachnie czasami, kiedy paskudził na pomniki, ale z drugiej strony pogadam z kamratami, język poćwiczę, odpocznę, odetchnę powietrzem Popa Iwana, Howerli, Szpycich. A jednak wahał się. "Może tu jestem bardziej potrzebny?"

marekm
20-01-2003, 11:37
I wzbił sie wysoko na nieboskłon, patrząc na ten Łez Padół.
Za Sanem włśnie pociąg Siannki mijał, w Komańczy ludzie z cerkwi procesją ruszyli, bo to Święto Jordanu, a w jego sercu sumutek jakiś zagościł.

Szybował tak, " kra,kra,kra" pocichutku wydobywając z piersi, próbując przypomnieć sobie słowa pieśni Wł. Wysockiego.
-" Dopóki Ziemia kręci się
dopóki jest .... "
pamieć jest jednak zawodna, pomyślał, próbójąc dalej
- "Panie Boże podaruj
każdemu ........"
Ehhh!! nic z tego nie będzie!!!

marekm
20-01-2003, 12:58
Mijał właśnie kulminację Wetlińskiej, gdy nagły podmuch powietrza zmusiłgo do wytężonej pracy skrzydeł. Ocknął się z zadumy i uświadomił sobie iż autorem tej " Modlitwy " jest Okudżawa.
- Ki czort , ale jak idą te słowa?

sofron
20-01-2003, 15:12
Po chwili jednak (dokładnie po trzech ruchach skrzydłami), doszedł do wniosku, że zasadniczo zawsze można zaśpiewać "ja liubliu 'Tiebia zizn" albo skoczną piosenkę opisującą losy słynnego komendanta, Czapajewa. "Nie bądźmy tak pompatyczni jak ci na dole; przecież pomimo całej zadumy można się i poweselić".
Jak pomyślał, tak uczynił. Nucąc "Sokole (wybaczą mi to) moj ridnyj, Ty wysoko lietajesz..." i skręcając lekko w dół zbliżał się do...

Stały Bywalec
20-01-2003, 18:37
... do Przełęczy Orłowicza, gdzie wylądował. Tam też odebrał codzienne meldunki od innych kruków, bezdyskusyjne uznających jego autorytet.
Nic nowego się nie wydarzyło. Ptasia społeczność żyła jeszcze pożarem Chaty Socjologa. Była to strata również i dla tego środowiska - ubyło jedno miejsce żerowania na resztkach pozostawianych przez ludzi.
Następnie rozpuścił zgromadzenie i rozejrzał się za noclegiem.
- Przenocuję tu obok, w Suchych Rzekach, w „Ostoi” - pomyślał.
I tak uczynił.
Dokładnie o północy dobiegł go głos biesa Rokity, ćwiczącego pod ziemią dusze komisarzy.
- Głośniej i wyraźniej ! - darł się diabeł. - Tak jak w 1939 roku ! Recytować poezję i modlić się. I po polsku, bo jesteśmy teraz pod polską ziemią. Głośniej i rytmiczniej, bo wrzącej smoły do kotłów doleję !
Przerażone tą całkiem realną wizją potępione głosy modliły się bluźnierczo, wierszem Aleksandra Błoka:
„Niech burżujów strach oblata,
Rozdmuchamy pożar świata,
Świat w pożarze, we krwi stanie -
Pobłogosław Panie !”
Lestinski wzdrygnął się i starym, wyuczonym ruchem chciał wyrwać szaszkę z pochwy. Dziobnął się jednak tylko w lewe skrzydło.
- Dobrze wam tak, swołocze !- zakrakał. Potem znów zasnął i spał aż do świtu.
Rano najspokojniej w świecie zjadł pół porcji z psiej miski. Wilczur pilnujący „Ostoi” nie protestował. Ba, patrzył nań z psim uwielbieniem, wyczuwając w odważnym kruku kogoś nadprzyrodzonego.
Po śniadaniu Włodzimierz wzbił się wysoko ponad buki i obrał kurs na Sękowiec.
Przed domkiem myśliwskim w Sękowcu, luksusowym ale drogim i dlatego raczej świecącym pustkami, stał teraz mercedes z warszawską rejestracją.
Kruk zniżył lot i dostrzegł na drzewie wiewióra Iwana, wiodącego identyczny co on, żywot. Wiewiór był niegdyś księdzem greckokatolickim, lecz wszedł w zbyt bliskie, wręcz zbrodnicze, układy z UPA, więc zamiast zbawienia żył wiecznie pod postacią wiewiórki.
- Kto przyjechał tym autkiem ? - spytał Lestinski.
- Podgarlak i Aneta - odrzekł Iwan.
- Co to za jedni ?
- Przyjechali wczoraj wieczorem. On to gość koło 60-tki. 160 cm wzrostu, łysa pała, 110 kg wagi. Trzy duże podbródki i czwarty mniejszy, dopiero tworzący się. Dlatego nazwałem go Podgarlakiem. Ale ząbki wszystkie i równiutkie - implanty. Jakiś milioner.
- A ona, ta Aneta ?
- Około 25 lat. Super dupa. Najwyraźniej chce go wykołować, tj. oskubać z kasy i nie dać nic w zamian.
- Niemożliwe. Stary jest pewnie za cwany na to.
- Możliwe, możliwe. Wczoraj mówiła, że ją boli głowa po podróży. I że mu się odda dopiero w Chacie Socjologa.
- Przecież spłonęła !
- Ale oni jeszcze o tym nie wiedzą. Dziś rano tam się wybierają. O, właśnie idą !
Faktycznie. Z domku myśliwskiego wyszła wysoka laska jak marzenie, w czerwonych, obcisłych puchowych spodniach. Za nią toczył się grubas, sapał i piszczał:
- Ale to chyba niedaleko stąd, kochanie. Prawda ?
- Nie, skąd, bliziutko. Mała górka. Cóż to dla takiego stuprocentowego mężczyzny, jak ty, Jerzyku.
Lestinski zadecydował, że tej pary prędko nie opuści. Jakaś rozrywka też mu się należy w tym kruczym życiu. Pofrunie nad nimi. Nareszcie jakieś urozmaicenie.
Wiewiór Iwan spojrzał na niego z zazdrością.
- Opowiesz mi o wszystkim ? - spytał z nadzieją w głosie.
- Oczywiście, stary klecho. Masz to jak w carskim banku przed rewolucją.
Potem poszybował za Podgarlakiem i Anetą, starając się podsłuchać ich rozmowę.

Aleksandra
21-01-2003, 01:04
Jednak po dłuższym czasie okazało się to dość nudnym zajęciem. On z trudem radził sobie z chodzeniem po śniegu, sapal i ślizgał się niemiłosiernie. Ją znowu szybko znudziło powolne dreptanie i irytowała sie co chwila. Poza tym co tam dla niej jakieś Bieszczady, przecież to nie góry... co innego byłoby być teraz na nartach w Alpach...
Takie teksty nie mogły go zachwycić, jemu wczoraj marzyl się Pop Iwan, szumiał Brodski i Okudżawa, a ta ględzi coś o kurortach w Alpach. Z ironicznym kraknięciem pomyślal o ich minach na widok spalonej chaty i sprawiło mu to nawet satysfakcję, że nie odpoczną pod przytulnym dachem, ale będą musieli wracać z powrotem. W końcu to zdrowo chodzić po lesie... Dziś miał ochotę na skocznego kozaka, na porywające dusze tupańce...
- Oj pohulałbym, pohulał

Szaszka
21-01-2003, 11:38
Z przyjemnego rozmarzenia wyrwał Włodzimierza dobiegający z dołu głosny okrzyk.
No tak. Podgardlak poślizgnął się tym razem naprawde porządnie. Sturlał sie ze zbocza i wpadl glowa w usypana na dole wielką zaspę.
Aneta nie wygladala na przejętą. Uśmiechnela sie jadowicie i - pewna, ze nikt jej nie słyszy, wysyczała:
- Masz za swoje, grubasie. Romantycznych wieczorow w dzikich ostępach ci się zachciało.
Zbiegła lekko na dól, złapala niezdarnie szamoczacego sie Podgardlaka pod ramiona i pomogla mu wstać.
- Nic ci się nie stało, Jerzyku? - delikatnie otrzepywała go ze śniegu.
"Jerzyk" był czerwony jak burak i oddychał chrapliwie. Nie był w stanie wydusic nawet słowa.
"Pieknie" - pomyslal Wlodzimierz. - "On chyba zaraz dostanie zawału".

sofron
21-01-2003, 11:57
Kłuje mnie 1/8 serca, chyba nie dam rady-wysapał po około minucie Podgarlak, siedząc na mokrym śniegu i nieczując wcale zimna i wilgoci. Anetka nawet nie próbowała go namawiać na wstawanie. "Jak się przeziębi, to i amory mu z głowy wyfruną, a kaska i tak będzie moja" pomyślała.
Włodzimierz przez chwilę zastanawiał się, czy swoim starym sposobem nie opaskudzić Jerzyka, ale zrezygnował. Byłoby to chyba przelanie czary goryczy. "Ma się tą litość nad ludźmi" pomyślał, "nie będę dobijał leżącego". Ale może uczynić nagły zwrot akcji i zrobić to temu Czerwonemu Kapturkowi? Tak rozmyślając poderwał się z gałęzi i rozłożystego świerka i skierował nad malowniczą i egzotycznąparkę. Lekko zamyślony zniżał swój lot, ...

sofron

Stały Bywalec
23-01-2003, 10:29
Lekko zamyślony zniżał swój lot, gdy zobaczył, że Podgarlak i Aneta nie są już w tej głuszy sami. W krzakach czaili się ci sami menele, którzy wczoraj chcieli rozebrać komin Chaty Socjologa. A nawet już się nie czaili, lecz zaczęli się skradać, trzymając w rękach jakieś „gazrurki”. W istocie były to ich „narzędzia pracy”, którymi dokonywali dzikich rozbiórek.
Wtedy kruk narobił piekielnego hałasu krakaniem i łopotem skrzydeł.
Podgarlak drgnął, oprzytomniał, przestał się żalić, obejrzał się i dostrzegł dwie podejrzane postacie w krzakach. Zauważył nawet, co trzymali w rękach. Wzrok miał jeszcze dobry, pewnie na skutek nieprzestrzegania diety i jedzenia codziennie masła. Sięgnął pod lewą pachę i wyciągnął z tzw. operacyjnej kabury swój HW-38, na który miał legalne zezwolenie. Dyszał jeszcze ciężko, ale był już spięty i gotowy.
Obwiesie odkryli, że zostali już zauważeni i wyszli z krzaków. Rewolweru w dłoni Jerzego nie dostrzegli, gdyż zasłonił go połą rozpiętej kurtki.
Anetę przeraził w pierwszej chwili manewr jej „Jerzyka” (czyżby to na nią ?), ale wnet się zorientowała w sytuacji, gdy dojrzała obcych.
Menele byli jeszcze niezdecydowani. Tzw. mokrej roboty nigdy jeszcze nie wykonywali, zresztą nie nadawali się do niej. Chroniczna bieda, a przede wszystkim głód alkoholowy, uczyniły ich jednak zdeterminowanymi i podpowiadały, aby koniecznie wykorzystać niespodziewaną okazję.
- Portfel i torebkę - zażądał wyższy. - A nic wam się nie stanie. Zresztą zaraz oddamy. Weźmiemy tylko kasę.
Podgarlak odwiódł kciukiem kurek. Był skoncentrowany i spokojny. Nawet dłoń mu się na kolbie nie spociła. Wstał, wymierzył w stojącego bliżej menela i powiedział krótko:
- Sp...aj !
- Nie strasz, ty ch..., gazowym - odpowiedział menel i zrobił krok do przodu. Drugi zbliżał się z boku do Anety.

Stały Bywalec
24-01-2003, 21:19
Wyższy z łotrzyków był już zdecydowany.
- Zasłonię się torbą przed strumieniem gazu i przywalę grubemu prętem w łeb - postanowił i zdjął z ramienia torbę, w której miał swój skarb, czyli uzbierane i zgniecione puszki po piwie.
W tym momencie Podgarlak strzelił mu prosto w tę torbę, nie bacząc już nawet (nie było na to czasu), że może go też trafić. Pocisk szczęśliwie tylko przeszył ze chrzęstem torbę na wylot, mijając minimalnie brodę menela. Tego od razu opuściła odwaga. Drugi obwieś, który już, już miał skoczyć na Anetę, też stanął jak zamurowany ze strachu.
- Ręce do góry ! - ryknął Jerzy. - Obydwaj ! Żelastwo odłóżcie, tylko powolutku, na ziemię ! I cofnąć mi się o trzy kroki. Stanąć jeden obok drugiego ! Szybciej, ruszać się ! Aneta, weź te łomy i wywal na dół, ze zbocza. Tylko podchodź ostrożnie, z boku, nie po linii strzału !
Anetka ochoczo wypełniła to polecenie. Cisnęła precz, ze stokówki w dół, metalowy pręt jednego menela i gazrurkę drugiego. Potem jednak przekroczyła zakres otrzymanego przed chwilą rozkazu i wymierzyła silnego kopniaka w podbrzusze menelowi, który jeszcze pół minuty temu chciał się na nią rzucić. Niedoszły bandzior zajęczał, chciał się złapać rękami za obolałe miejsce, ale Jerzy go ostudził:
- Cały czas ręce w górze ! Obydwaj !
Następnie powiedział coś, co wręcz zdumiało, uradowało i z tej radości wręcz uszczęśliwiło Anetę:
- A teraz ja z wami, gnojki, pogram tak, jak wy chcieliście z nami. Dawać kasę, no już !
Menele byli równie zdumienia, jak Aneta, chociaż wcale nie było im do śmiechu.
- Ależ, panie, my biedni. My nic nie mamy ! Nic !
- Nie kłam. Coś tam macie. Wypróżniać kieszenie. A jak nie, to strzelam ! Potem zrzucimy trupy w dół i prędzej was lisy zjedzą, niż ktokolwiek znajdzie.
Opryszkowie posłusznie opróżnili kieszenie. Jeden miał 50 gr, drugi złoty dwadzieścia. Razem więc łup Jerzego wyniósł jeden złoty i siedemdziesiąt groszy.
- Cholera, nawet kosztu naboju mi nie pokryło - zażartował. - A teraz won mi stąd szybko, żebym was więcej nie oglądał. Pozwalam iść na policję i powiedzieć, że was obrabowałem z oszczędności. Na pewno wam uwierzy.
Menele oddalali się, jego zdaniem, zbyt wolno, więc jeszcze raz strzelił z rewolweru - tym razem obok nich, w krzaki. To znakomicie dodało łobuzom popędu, za chwilę już ich nie było widać.
Aneta była cała w skowronkach.
- Jureczku, nie znałam cię od tej strony.
- Ty mnie jeszcze w ogóle mało znasz, kochanie.
Aneta miała teraz tylko jedno pragnienie: jak najszybciej dojść do Chaty Socjologa i oddać się tam Jerzemu. Powiedziała mu to otwarcie, dodając:
- Najdroższy, pójdziemy w chacie na górę, pokażę ci jaskółkę ...
- Kochanie, nie wiem, czy ta pozycja, ta jaskółka, jest odpowiednia do mojego wieku i tuszy - Jerzy był ostrożny.
- Ależ Jerzyku, jaskółka to nie żadna pozycja (masz kosmate myśli), tylko najwyższa kondygnacja chaty, w sam raz dla zakochanych.
Następnie Aneta wyjęła z torebki mapę i zaczęła Podgarlakowi tłumaczyć:
- Wyszliśmy tędy z Sękowca, tu weszliśmy na stokówkę pod Otrytem. Potem szliśmy tędy, teraz jesteśmy już bardzo blisko Chmiela. Skręcimy w lewo, koło ostatniego domu, o tu, tego zaznaczonego na mapie i pójdziemy pod górę na Otryt, do samej chaty. Nie martw się, będę cię ciągnęła za rękę i za co tylko chcesz. Jestem młoda, silna i cię tam doholuję, choćbym miała paść.
W tym momencie kruk Lestinski znów dał znać o sobie. Cicho zakrakał i zatrzepotał skrzydłami.
Para przyjemniaczków przerwała naradę. Rozejrzeli się bacznie dokoła, ale nic nie dostrzegli. Doszły ich za to dźwięki gitary i śpiew. O tej porze, w styczniu ?!
Za chwilę zza zakrętu wyszło dwóch młodzieńców, w stanie lekko, ale tylko lekko, „wskazującym”. Byli to Korybut i Paweł, stali mieszkańcy Polańczyka. Pracowali tam w administracji ośrodków wczasowych. Dziś mieli wolny dzień i przyjechali wcześnie rano, aby obejrzeć zgliszcza Chaty Socjologa. Teraz wracali. W planie mieli jeszcze odwiedziny znajomych w hotelu w Zatwarnicy. Dlatego weszli na stokówkę, na której niedawno, o mało co, nie rozegrała się tragedia (za to rozegrała się komedia, na którą nie zdążyli).
Korybut płakał. Był chory z miłości. Grał na gitarze i śpiewał:
„Przyjdź, a burze ucichną szalone,
Przyjdź, a wiosna owionie znów mnie !
Ty uleczysz me serce zranione,
Wróć Asiczko, czarowny mój śnie !”
Trzy tygodnie temu z okładem poznał w Polańczyku, na balu sylwestrowym, Asiczkę. Była w swoim towarzystwie, bawiła się w gronie przewodników bieszczadzkich. Zatańczyła z nim tylko trzy razy. Ale to wystarczyło. Korybut był „ugotowany”. Robota leciała mu z rąk, w pracy i w domu nie mógł się skupić.
Paweł okazał się rzeczowy i szczerze chciał przyjacielowi pomóc:
- Przestań się mazać i opowiedz mi wszystko po kolei jeszcze raz. Nie martw się, odnajdziemy ją. Jak ma na imię ? Asiczka ? Łasiczka ? A może to nazwisko ? Powiedziała ci w tańcu, że jest stąd, z Bieszczadów. Na pewno ją więc znajdziemy. Na tym balu była też Zośka, cioteczna siostra Baśki, tej pracującej w hotelu w Zatwarnicy. Może ją zna.
W tym momencie dostrzegli Jerzego (jeszcze z rewolwerem w dłoni), Anetę i czarnego kruka, który bezczelnie nisko siedział na gałęzi, dosłownie metr od twarzy dziewczyny.
************************************************** ***********
Następny mój post z tego wątku tematycznego będzie nie wcześniej, niż za trzy dni, a i to pod warunkiem, że w międzyczasie inne osoby dopiszą nie mniej, niż trzy odcinki. Bo może czas skończyć „Grafomanię”, może mało kogo już ona interesuje.
************************************************** ***********



Wiadomość została zmieniona (24-01-03 21:14)

Stały Bywalec
12-02-2006, 14:01
3 lata temu napisałem:

Następny mój post z tego wątku tematycznego będzie nie wcześniej, niż za trzy dni, a i to pod warunkiem, że w międzyczasie inne osoby dopiszą nie mniej, niż trzy odcinki. Bo może czas skończyć „Grafomanię”, może mało kogo już ona interesuje.

Zobaczymy teraz. Myślę, że przez te 3 lata wykluły się jakieś talenty literackie na naszym forum. :)

długi
12-02-2006, 14:42
Pawła zatkało. Chwilę przyglądał się facetowi ze spluwą.
-Władimir? wyszeptał.
-Ciii, zdjes mienia zawut Jerzy, - wymruczał Władimir A.
Paweł w okamgnieniu wytrzeźwiał. Udając poślizgnięcie zbił z nóg kumpla. Zdezorientowany chłopak, ratując gitarę nie zauważył pośpiesznie chowanego pistoletu.
- O, popatrz, turyści, pewnie się zgubili, Państwo dokąd idą, może pomóc?
- My na Otryt, do Chaty, to dobra droga?
- To nie wiecie, że Chata spłonęla?
I ciszej do grubego: Skrytka i materiały też spaliły się, sprawdziłem.
Kruk aż dziub otworzył, słysząc te rewelacje. Ale się zakamuflował! Jak grał w tenisa, był dużo szczuplejszy.
--------------------------------------
Długi

Kriss40
12-02-2006, 21:12
A o co chodzi? Bo to mi tak trochę dyżury w Dwerniku zaczyna przypominać :)

joorg
12-02-2006, 21:39
A o co chodzi?
Kriss niby taki inteligentny jesteś ?? a nie wiesz?? ,chyba masz jakieś problemy osobiste ostatnio.... ,bo tak czepiasz sie na wszystkich "tematach " i do tego jeszcze jestes obłudny i zmieniasz po czasie swoje posty.(kimb)

Kriss40
12-02-2006, 21:48
Jorgus, no niby jestem inteligentny, a Ciebie chyba poje... ło. czego chcesz? I nie Ciebie pytam w ostatnim poście, wiec twarzyczka w kubeł. Jasne?

joorg
12-02-2006, 22:11
wiec twarzyczka w kubeł
ojj Kriss myślałem ,że masz tylko chwilowo złe dni ,

no niby jestem inteligentny
z twojego pisania nie wynika wcale to ...
i na tym koniec mojej polemiki z Toba

Kriss40
12-02-2006, 22:17
Jestes nie tylko nudny, ale po prostu głupi. Psychoterapeuta z niedostatkiem jodu :) To norma w Podkarpackiem :)

joorg
12-02-2006, 22:28
Jestes nie tylko nudny, ale po prostu głupi.
tym potwierdziłes całkowicie swój pozim intelektualny i to że Ci sie zdaje że jesteś z.. no Wa-wy??? typowe zachowanie -- przerost ambicji nad możliwosciami
i chyba do tego masz jeszcze problemy z alkoholem

olka_olka
12-02-2006, 22:33
estes nie tylko nudny, ale po prostu głupi. Psychoterapeuta z niedostatkiem jodu Smile To norma w Podkarpackiem Smile

Mało mnie obchodzą Twoje polemiki, ale to nie powód, żeby odgrywać się na całym podkarpaciu, wyobraź sobie że Bieszczady też leżą w podkarpackiem

Kriss40
12-02-2006, 22:42
Jorguś, mieszkać tam, gdzie mieszkasz, to nie wstyd - mysleć, tak jak myślisz - a to już jest wstyd. No i podziwiam konsekwencję - podobno zakończyłeś polemikę ? :)

Ola - nie bierz tego do siebie, nie odgrywam sięr na Podkarpaciu, tylko na kretynach, którzy mogą się z Podkarpaciem kojarzyć. A to nie to samo. Jeżeli poczułas sie dotknięta, to przepraszam. Pozdrawiam

Piotr
12-02-2006, 22:52
Jestes nie tylko nudny, ale po prostu głupi.
Nie zapominaj się. Na forum nie będziemy tolerować tego typu zachowań, chcesz kogoś obrażać - Twoja sprawa, ale rób to na priv. Forum nie jest miejscem na wycieczki personalne i epitety. Nikt Cie nie zmusza to bytności na tym forum, skoro Ci ono nie odpowiada - po części to rozumiem gdyż jak sądzę Bieszczady nie są Twoją domeną ani miejscem gdzie zdarza Ci się bywać, choć to akurat nie ma nic do rzeczy.
Proponuje swoje frustracje wyładowywać gdzie indziej. Posty zostawiam, pomimo że to nie pierwszy raz - kolejnych już nie będzie.
Fragmnet o wycieczkach personalnych tudzież etykietach dotyczy równiez użytkownika Joorg.

Kriss40
12-02-2006, 22:58
O... I przyszedł Wielki Brat... A te podejrzenia o frustracje to skąd? Ale pozdrawiam :)

Stały Bywalec
13-02-2006, 13:43
Wiewiór Iwan i kruk Włodzimierz siedzieli na dachu recepcji ośrodka wypoczynkowego w Sękowcu i zastanawiali się nad powstałą sytuacją. Włodzimierz spoglądał na Iwana zdegustowany.
- I pomyśleć, że służyłeś kiedyś w wywiadzie UPA. Tak się dać nabrać ! „Podgarlakiem” go nazwałeś ...
- Kto by się spodziewał, że to Ałganow ? Taki zmieniony ?! I co on tu w ogóle robi ?
- Nafty i gazu ten kacapski szpieg szuka, stary durniu. I to tu, na naszej polskiej ziemi !
- Aleś ty opolaczał z kretesem. Kiedyś jej nie uważałeś za polską ...
- Trzeba się pogodzić z realiami. A co, bronisz tego czekisty ?
W odpowiedzi Iwan tylko zgrzytnął swymi imponującymi zębami. Ostatnie pytanie było retoryczne. Obaj śmiertelnie nienawidzili Związku Radzieckiego, a obecną Rosję uważali za zwykłą kontynuatorkę polityki ZSRR.

Coś zaszumiało i na kalenicy wylądował inny kruk. Młodszy. Z uwielbieniem wpatrywał się we Włodzimierza.
- Wasza Wielmożność, meldunek przynoszę z podglądu internetu. Nadają po kablach telefonicznych, moi oficerowie odczytali.
- Mów. Zapewne wiesz już, że gościmy tu samego Ałganowa ?
- Tak jest. Ale wpadliśmy też na trop jego mocodawcy, tzn. raczej bezpośredniego przełożonego.
- Kto to ?
- Na razie znamy tylko jego pseudonim.
- To za mało. Jakiś pewnie J23 ?
- Podobnie, ale nie tak. Jego kryptonim to Kriss40.

Kriss40
13-02-2006, 18:22
Włodzimierz jednak nie dał się zwieść. Choć oficjalnie twierdzi się, że te służby już nie istnieją, natychmiast wyczuł w meldunku kolejną prowokację SB

joorg
13-02-2006, 22:50
Włodzimierz był za starym lisem , który z niejednego pieca jadł chleb i po chwili zastanowienia stwierdził ,że jednak sie myli . Mówisz Młody Kruku ,że na naszym terenie pojawił się jakiś J 23 ? no ot czort -mruknął sobie pod nosem , zaciągając się głęboko machorką .W takiej zadumie pozostał przez chwil parę i pomyślał , że to jednak nie SB , ten J23 to musi być jednak wyższa szkoła wywiadu i dywersji .
Nagle zerwał się, wypuszczając przeraźliwie gryzący dym machorki , Młody Kruk aż zakaszlał kraaa kraaa, Włodzimierz waląc pięścią w stół - krzyknął .. ten J23 to musi być po kursach GRU - mamy go , tak dobrze wyszkolony agent, a zdradził się nieodpartą ciągotką do przekleństw......

Kriss40
13-02-2006, 23:33
I zabluzgał... I miał rację. Łuny w Bieszczadzach.... podobają się kretynom...

długi
14-02-2006, 10:56
Stary, emerytowany leśniczy z Sękowca usiadł na ławeczce na Sękowej Górze.
Zapatrzył się melancholijnie w łunę zachodzącego nad Bieszczadami słońca.
- Ech, jakie piękne są te Bieszczadzkie Łuny. Jak byłem leśniczym, nie miałem czasu na takie "poezyje". Teraz mam go aż za wiele. Człowiek miękknie od nieróbstwa.
Jego druh z Otrytu, stary kruk dawno się nie pokazywał, jastrzębia też gdzieś wcięło. Poczuł się stary i opuszczony.
Nagle uśmiech rozjaśnił pobrużdżone lico. Znajome krakanie z charakterystycznym chrypieniem dobiegło go z pobliskiej żerdzi.
- Witaj stary Druhu
-Witaj, Panie Leśniczy - jest sprawa. Namnożyło się nam na Otrycie różnego tałatajstwa...
Zdał półgłosem relację z ostatnich wydarzeń.
-Hmmm, zamyślił się Leśniczy. Pogadam z Miśką z Otrytu. To jej teren, niech zrobi porządek.
-----------------
Długi

Stały Bywalec
14-02-2006, 11:39
- Zostawmy tę sprawę lepiej moim analitykom - powiedział po namyśle wiewiór Iwan. - Oni to dokładnie rozgryzą. Bo może to rzeczywiście fałszywy trop ? Zajmiemy się tym, jak mu tam, Krissem40, a prawdziwy szef Ałganowa (jeśli jest nim ktoś inny) wyprowadzi nas w pole.
- A moi ludzie (w ptasich postaciach, naturalnie) ani na moment nie spuszczą wzroku z Ałganowa w jego nowej postaci. Sam to będę osobiście nadzorował - zgodził się kruk Włodzimierz. - A tak w ogóle, to już tam frunę ...

Nie było takiej potrzeby. Stokówką od strony Otrytu biegła z górki grupka osób, drąc się i piszcząc przeraźliwie. Aktualnie znajdowali się na wysokości domku myśliwskiego. I był tam jeszcze ktoś. Za nimi kłusowało i głośno ryczało coś brunatnego.

Włodzimierz, obdarzony najlepszym wzrokiem, błyskawicznie zorientował się w sytuacji.
Na czele biegła piękna Aneta, najbardziej wysportowana. Byla w końcu tegoroczną absolwentką warszawskiej AWF. Tuż za nią Korybut, o dziwo bez gitary. Za to jego gitarą wymachiwał teraz Paweł, usiłując nią za wszelką cenę odgonić niedźwiedzicę, która najwyraźniej najbardziej zainteresowana była Ałganowem, vel Jerzykiem, vel Podgarlakiem.

- Miśka z Otrytu - zakrakał radośnie Włodzimierz. - Zagryź go !

Miśka nie dosłyszała, a zresztą nie to było jej teraz w głowie.
Jakąś godzinę temu natknęła się na tę czwórkę i od razu ukryła się w krzakach. Nie zauważyli jej. Nastepnie wędrowała za nimi stokówką w stronę Sękowca, aż doszli do polany, na której stała myśliwska ambona. Wskazując ambonę Aneta wzięła Jerzyka na stronę i szepnęła mu namiętnie do ucha:
- Chodź, wejdziemy tam na górę. Zrobię ci pysznego loda !
Dosłownie metr od nich zalegała wtedy Miśka z Otrytu. Usłyszawszy, że jakaś warszawska wywłoka usiłuje robić jej konkurencję, w dodatku na jej własnym terenie, ryknęła głośno i z wściekłości, i z zazdrości.

I teraz cała czwórka biła rekord świata w biegu na 3 km z przeszkodami. Za nimi gnała MIśka, której mały grubas wydał się z całego towarzystwa najbardziej ponętny (taki był "misiowaty"). Już się oblizywała na myśl, że go za chwilę dopadnie ...

długi
14-02-2006, 15:27
Już prawie udało im się odsadzić od niedźwiedzicy na w miarę bezpieczną odległość, ale okrzyk Włodzimierza "zagryź" spowodował, że miśka skoczyła do przodu niczym rączy jeleń. Czy to przytępiony słuch miśki, czy okrzyki uciekających zagłuszyły sens okrzyku, miśka zrozumiała okrzyk jako ZALIŻ!. Dopadła Podgarlaka, obaliła w krzaki przydrożne...
Podgarlakowi strach odebrał zdolność ruchu i krzyku. Zobaczył nad sobą wielki, czerwony jęzor ociekający obleśnie śliną. Zemdlał.

------------------
Długi

Stały Bywalec
14-02-2006, 17:42
Miśka oparła prawą przednią łapę na szyi i brodzie Jerzego i jednocześnie zaczęła zębami szarpać mu ubranie na brzuchu, aby go rozebrać. Nagle zbaraniała (bo nie tylko ludzie baranieją, niedźwiedzie również). Pod łapą poczuła jakąś jakby gumową, bardzo elastyczną powłokę. Przypominającą ludzkie ciało, ale nim nie będącą. Szarpnęła pazurami i całość przyczepiła się jej do łapy. Spod zdartej powłoki wyglądała raczej szczupła, lekko tylko zaokrąglona na policzkach twarz.
Podobnie było niżej. Miśka szarpiąc zębami ubranie zdarła je razem ze sztucznym brzuchem. Teraz leżał przed nią obnażony szczupły mężczyzna, jeszcze w stanie omdlenia. Pułkownik Wołodia Ałganow we własnej osobie. A misterne efekty charakteryzacji dokonanej parę dni temu w lokalu konspiracyjnym w Warszawie przez wybitnego specjalistę, przysłanego specjalnie w tym celu z Moskwy, diabli wzięli.

- Oszustwo - ryknęła Miśka. Poczuła się tak, jak czuje się nałogowy alkoholik, któremu zamiast wódki sprzedano wodę w butelce.
Obnażyła wściekle kły i kto wie, co by nastąpiło, gdyby nie Paweł. Z furią roztrzaskał gitarę na głowie niedźwiedzicy, oszałamiając ją i dezorientując na kilkanaście sekund. Wystarczyło to jednak, aby Ałganow, podtrzymywany przez Pawła, uciekł razem z nim w kierunku domku myśliwskiego.

Aneta i Korybut oglądali to wszystko zupełnie zdezorientowani. Nic a nic z tego nie rozumieli.

długi
18-02-2006, 15:19
Ałganow wyglądając przez okno obserwował uważnie oddalającą się chwiejnym krokiem zupełnie oszołomioną niedźwiedzicę i niepewnie zbliżających się młodych ludzi.
- Paweł, masz spluwę, bo moja w tej szamotaninie gdzieś wpadła w śnieg.
Paweł wyciągnął starą tetetkę: - Tylko ten złom.
- Za dużo będzie chałasu i trupy z dziurami wzbudzą od razu podejrzenia... A te torebki z wąglikiem?. Jakoś musimy się pozbyć tej durnej blondyny i Twego kumpla, bo wygadają się przy pierwszej okazji i będziemy mieli na karku całą komisję Romana G. Jak sobie pomyślę ... to aż mróz mi po plecach idzie.
Paweł zaczął przetrząsać zawartość szafek, lodówki i schowków.
- Może tępa piła? pójdzie na niedźwiedzicę, pełno tu jej śladów.

-----------
Długi

Stały Bywalec
20-02-2006, 11:29
Ałganow z Pawłem wpadli, ciężko dysząc, do domku myśliwskiego. Jeszcze na ostatnich metrach przed drzwiami do budynku zostali, nie wiedzieć czemu, obfajdani przez stadko kruków i zbombardowani suchymi szyszkami i pustymi orzechami przez gromadkę wiewórek.
Teraz dyszeli ciężko. Ałganow usuwał resztki charakteryzacji.

Po namyśle jednak porzucił zmiar mokrej roboty. Ta, jak jej tam, Aneta jest całkiem niczego laska. Pięknych kobiet się nie zabija, służą do czego innego. Jeszcze się przyda. Zresztą już od dawna miał na nią wielką ochotę.
A ów młodziak to jakiś zakochany dureń, szuka obiektu swojej miłości. Jak ten jeleń na rykowisku, nic nie kojarzy, co się wokół dzieje.
- To może nawet i dobrze się składa - pomyślał. - Zwerbuję go obietnicą znalezienia Asiczki. Ale to potem, teraz trzeba wyjść z bieżących tarapatów.

- To mówisz, że wszystkie tajne dokumenty spłonęły w chacie ? - spytał Pawła z nadzieją w głosie.
- Tak, na pewno. Widziałem spopielone resztki, jeszcze je rozgniotłem butem.
- Bardzo dobrze, nie tracisz zimnej krwi. Mam godnego następcę. A nasz fundusz operacyjny uratowałeś ?
- Niestety nie. To znaczy na razie nie. Wszystkie dolary poupychałem do małych torebek foliowych i schowałem w pustych puszkach po piwie, których pełno było w chacie. Ale wszystko to wcześniej wyniosłem z chaty, zapakowałem do dwóch dużych toreb plastikowych i ukryłem nieopodal w gęstych krzakach. Ale ogień tam nie dotarł, sprawdzałem.
Ałganow był bliski apopleksji. Przypomniał sobie dwóch meneli, których skutecznie przestraszył. A zwłaszcza ich dobytek, który ze sobą taszczyli.
- Było tego ponad 200 tysięcy dolarów - zdołał wykrztusić.
- Dokładnie 250125 dolarów - sprecyzował Paweł. - Przeliczyłem, zanim zapakowałem.

Ałganow wiedział już, że tym razem się nie spisał w roli szpiega i dywersanta. Ale może jeszcze nie wszystko stracone ? W centrali zawsze wpajali mu, że gdyby wpadł w tarapaty, ma ich natychmiast o wszystkim poinformować, nic a nic nie ukrywając.
- Przygotuj się do nadania meldunku do Moskwy - rzucił krótko Pawłowi, a sam zaczął układać tekst depeszy.
Paweł pogrzebał w zapleczu kuchennym domku myśliwskiego. Spod garów wyciągnął przemyślnie tam ukrytą małą radiostację. Błyskawicznie ją złożył, uruchomił i wysłał zaszyfrowany meldunek pułkownika Ałganowa do centrali w Moskwie.

************************************************** ************************************************** *****

A tymczasem biedna Misia wlokła się sponiewierana z powrotem na Otryt. To naprawdę jest jakiś pechowy dzień dla niej ! Najpierw brutalnie wybudzono ją ze snu zimowego. Na jej gawrę spadło z nieba ciężkie żelastwo (były to narzędzia owych meneli, które Aneta na polecenie „Jerzyka” cisnęła ze stokówki). Potem napaliła się na misiowatego tłuścioszka, który okazał się być jakimś żylastym osobnikiem, absolutnie nie w jej typie. Brrr ! Ohyda !
A jeszcze później dostała w łeb i do tej pory huczało jej w uszach. Zdjęła sobie wreszcie kołnierzyk z resztek gitary i wydłubała ostatnie drzazgi z futerka. Z westchnieniem ulgi już dochodziła do swojego zimowego legowiska. Jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów.
Zbiegając ze stokówki nieoczekiwanie ujrzała dwie torby plastikowe. Poniuchała, delikatnie rozdarła pazurkiem jedną z nich i zobaczyła w środku mnóstwo puszek po piwie.
- Takie metalowe błyskotki mi się przydadzą - zadecydowała. - Ale na razie wezmę te torby do gawry. A na wiosnę się zastanowię, co z nimi zrobić.
Jakoż i uczyniła.
Zwinęła się kłębek i prawie natychmiast zasnęła.
- Już ja sobie jeszcze jakiegoś tłuścioszka upoluję ! - śniła. - Jak w maju zorganizują tu kolejny KIMB, to się zaczaję w pobliżu.

Stały Bywalec
25-02-2006, 21:13
Pozostawmy na razie naszych dotychczasowych bohaterów tej powieści i - już całkowicie puszczając wodze wyobraźni - przenieśmy się o tysiące kilometrów w przestrzeni. Za wschodnią granicę, oraz daleko na zachód, aż za Atlantyk. Albowiem miały tam miejsce wydarzenia, które już wkrótce spowodują poważne komplikacje polityczne w stosunkach NATO - Rosja, a nikomu nie znaną polską gminę Lutowiska wprowadzą na pierwsze pozycje najważniejszych światowych serwisów informacyjnych.

************************************************** ****************************************
W dalekiej Moskwie, w siedzibie centrali GRU nieopodal lotniska Chodynka, właśnie trwała ożywiona tajna narada. Poprzedziły ją całe tygodnie mrówczej pracy analityków, którzy dogłębnie przestudiowali ostatni meldunek Ałganowa wysłany z Sękowca. Swój wielki wkład wnieśli również specjaliści od tzw. białego wywiadu. Ci drudzy skupili się na lekturze polskiej prasy, głównie „Echa Bieszczadów”, oraz na wypowiedziach internautów na bieszczadzkim forum dyskusyjnym.
Pierwszy zastępca szefa GRU przyjmował teraz wspólne sprawozdanie dwóch komendantów najważniejszych jednostek operacyjnych GRU - szefa Zarządu I („Europa”) i szefa Zarządu XIV („Nielegalni”). Ale był z nich wyraźnie niezadowolony. Zadawał im jeszcze uzupełniające pytania.
- To co, wszystko stracił, nic nie zarobił ? - był zainteresowany poczynaniami Ałganowa. - A tak się już raz wspaniale spisał w tych polskich Bieszczadach !

Wszyscy uczestnicy narady doskonale wiedzieli, że generał pomyślał o brawurowej akcji szpiegowsko - dywersyjnej, niedawno przeprowadzonej w Sękowcu. Agent zwerbowany przez Ałganowa, usytuowany w gronie uczestników II KIMB, doniósł był o skarbie Stałego Bywalca, zakopanym przez Bartka w ogrodzie leśniczówki. Następnie grupa operacyjna znienacka wtargnęła na teren leśniczówki, sterroryzowała Basię (Heńka nie było wówczas w domu) i wykopała skarb. Potem wywiadowcy szybko się uwinęli - załadowali cały skarb do trzech zaparkowanych w pobliżu TIR-ów i ... szukaj wiatru w polu. Po dwóch tygodniach ładunek spokojnie dotarł do Moskwy. I pomyśleć, że ów skarb starczyłby na pokrycie całego przyszłorocznego budżetu GRU, gdyby nie rozkaz prezydenta Putina, który polecił przekazać połowę dla FSB (dawniej KGB) ! Jawna niesprawiedliwość !

Ale to było wcześniej. Teraz Ałganow znalazł się w opałach i trzeba było spróbować jakoś mu pomóc.
- Jaką konkretnie kwotą dysponuje teraz Wołodia ? - spytał generał. W duchu założył, że fundusz operacyjny będzie bardzo trudny do odzyskania.
- Dokładnie złoty siedemdziesiąt - odpowiedział szef Zarządu I.
- Dobrze, że chociaż ma 70 czegoś złotego. A czego konkretnie ? - dociekał generał.
Wtedy obecny na odprawie szef Zarządu Administracyjno - Technicznego GRU wyjaśnił, że w istocie chodzi tu o środki finansowe w walucie polskiej, jeden złoty i 70 gr, które Ałganow odebrał dwóm pijaczkom na stokówce, nieopodal Chmiela. I że stanowi to równowartość około pół dolara.

Generałowi aż mowę odjęło z wściekłości. Ale tylko na chwilę. Potem z furią wygłosił istną mowę oskarżycielską pod adresem swoich podwładnych, koncentrując się głównie na ich pochodzeniu, tj. profesji matek, babek i prababek, obiecując także rychłą degradację i wysłanie ich w charakterze attache kulturalnych do ambasady Federacji Rosyjskiej w afrykańskim państwie Burkina Faso.

Iwan Iwanowicz Iwanow, Szef Zarządu XIV GRU, domyślił się, że to nie przelewki. Jeśli teraz nie zareaguje i nic konkretnego nie zaproponuje, to naprawdę może się zacząć pakować. On !? Taki zdolny i inteligentny !
Do tej pory radził sobie wyłącznie własnymi siłami. Żadnych pleców i koneksji rodzinnych. Wszystko zawdzięczał wyłącznie sobie. Nawet obecne, bardzo wysokie stanowisko.
Kilkanaście lat temu, będąc jeszcze młodszym oficerem ds. polityczno - wychowawczych, wygrał był ogólnoradziecki konkurs na najlepszą znajomość życiorysu Stirlitza. Wkrótce potem, też jeszcze przed upadkiem ZSRR, napisał i obronił rozprawę doktorską nt. konieczności uwzględnienia humanistycznych aspektów marksizmu - leninizmu w praktycznej działalności organów KGB i GRU. Był to akurat okres pieriestrojki i głasnosti, więc ta praca naukowa okazała się jak najbardziej na czasie. Jej autor został zauważony i zapisany w aktach kadrowców Jelcyna, a po nieudanym puczu Janajawa awansowany na szefa zarządu GRU ds. agentów nielegalnych.
Miał teraz utracić to stanowisko !? Niedoczekanie ich !
- Towarzyszu Generale, proszę mi pozwolić coś zaproponować. Mam pewien plan - zaczął cicho lecz stanowczo.

Wiceszef GRU, który w międzyczasie już zdążył ochłonąć po swojej płomiennej tyradzie, spojrzał na niego obojętnie. Z satysfakcją też zauważył, że obu podwładnym po jego wystąpieniu przybyło nieco siwych włosów.
- Ale im dałem popalić ! - pomyślał.
Bo faktycznie, dwaj pułkownicy właśnie przeżywali koszmarny stres. I wcale nie chodziło o to, że generał wyjawił ich pochodzenie - z tym się w głębi ducha zgadzali, argumenty były trudne do podważenia. W końcu już w trzecim pokoleniu każdy z nich był z nieprawego łoża. Natomiast niezmiernie przeraziła ich perspektywa degradacji i wyjazdu do jakiegoś lilipuciego afrykańskiego państewka.

- Meldujcie, Iwanow ! - rzucił krótko generał.
- Mam już praktycznie skompletowaną grupę operacyjną na wyjazd do Polski, w Bieszczady. Na pomoc Wołodii - zaczął szef zarządu ds. agentów nielegalnych. - Kobiety -zuchy !
- Baby ? - skrzywił się generał.
- Tak, ale to nie byle jakie baby. Same absolwentki polonistyki najlepszych naszych uniwersytetów. Po polsku mówią, a już na pewno piszą, lepiej niż połowa Polaków. Pięć pań magister i jedna pani doktor.
- Pan, pani, pań, pantofel - zaczął zgryźliwie przedrzeźniać go generał. - Co to za ciotki ? A ta doktorka to pewnie już jakaś stara baba !
- Towarzyszu generale, melduję, że żadna z nich nie przekroczyła jeszcze trzydziestki. Wszystkie są ładne, zgrabne i wysportowane. A ta towarzyszka porucznik doktor jest z nich najzdolniejsza. Napisała pracę magisterską, którą komisja uniwersytecka podniosła do rangi doktoratu. Bardzo rzadko się to zdarza, ale jest formalnie dopuszczalne.
- Dlaczego więc tym razem tak się stało ?
- Napisała pracę z literatury polskiej pt. „Analiza porównawcza utworów Michaliny Wisłockiej, Lwa Starowicza i Kazimierza Imielińskiego”. Pod kierunkiem naukowym samego dziekana Wydziału Filologii Słowiańskich Uniwersytetu Moskiewskiego, który był promotorem tej pracy. Razem wykonali też całość niezbędnych badań empirycznych. I stąd ów doktorat.
- Taka to daleko zajdzie - mruknął generał. Swego czasu czytał książki wymienionych autorów, oczywiście w tłumaczeniu rosyjskim. Były to wydania niskonakładowe, osiągające zawrotne ceny na dawnym radzieckim czarnym rynku. - A pozostałe pięć tych kobiet ?
- Również są doskonałe. A zresztą może się towarzysz generał, i wszyscy zebrani tu towarzysze pułkownicy, przekonać osobiście. Akurat za pół godziny dziewczyny zaczynają pracę w reklamie mody damskiej. Dorabiają w ten sposób do niskich pensji oficerskich. Niedaleko stąd. Samochodami dojedziemy tam w kilkanaście minut.
- Pułkowniku, co wy mi tu p..cie ! Mamy łazić na jakiś pokaz mody ? A co one tam w ogóle reklamują ?
- Dziś jest pokaz bielizny damskiej. Nocne koszulki, biustonosze, halki, figi, stringi, pończoszki i jeszcze takie tam...

Generał z najwyższym trudem zachował obojętny wyraz twarzy. - Ostatecznie, tylko w celach służbowych naturalnie, możemy się tam udać. Jest to zbyt poważne zadanie, aby powierzyć je wam do samodzielnego wykonania - zadecydował.

W samochodzie (w drodze do teatru, w którym miał się odbyć pokaz mody) generał łaskawie pozwolił Iwanowowi zająć miejsce koło siebie na tylnym siedzeniu.
- Muszę jeszcze jedną rzecz wyjaśnić, towarzyszu generale - szeptał konfidencjonalnie szef zarządu XIV. - Dziewczyny reklamują nie tylko bieliznę damską, ale i najdroższe francuskie kosmetyki, w tym dezodoranty intymne i takież płyny do płukania. Jednak nie każdy na widowni będzie mógł się o tym przekonać organoleptycznie. Ale nasza grupa zajmie miejsca w pierwszym rzędzie, towarzysz generał oczywiście w samym środku, tam gdzie jest najmniejsza (a w zasadzie żadna) odległość od wybiegu dla modelek.
- A dotknąć też będę mógł ? - wyrwało się generałowi.
- Ależ naturalnie, ale to już po pokazie. Przecież szkolenie agentek nie zostało jeszcze ukończone. Wszyscy liczymy na doświadczenie i twórcze wskazówki towarzysza generała.

Samochody z piskiem opon hamowały przed budynkiem teatru. Pierwsi wyskoczyli z nich chłopcy ze Specnazu, stanowiący obstawę tych żołnierskich dostojników. Utworzyli szpaler, którym dumnie wmaszerowała do teatru grupa uczestników niedawnej narady. A jakiś namolny ochroniarz budynku, domagający się okazania ich zaproszeń, tak został umiejętnie kopnięty w piszczel, że w rezultacie przez kilka najbliższych miesięcy stanie się pacjentem poradni ortopedycznej.
Generał ze świtą weszli na widownię. Do rozpoczęcia pokazu brakowało już tylko pięciu minut.

Stały Bywalec
03-03-2006, 15:15
Generał ze świtą weszli na widownię. Do rozpoczęcia pokazu brakowało już tylko pięciu minut.

Tak jak się Iwanow spodziewał, wszystkie miejsca w pierwszym rzędzie na widowni już były dawno zajęte. Siedzieli tam różnej maści zboczeńcy, fetyszyści - onaniści, którzy już kilka tygodni wcześniej załatwili sobie, za ciężkie pieniądze, rezerwację najlepszych miejsc. Właśnie na ten dzień. Światło na widowni powoli przygasało, więc niektórzy z nich już przygotowywali się do spektaklu, rozpierając się wygodnie w fotelach, poluzowując paski od spodni i rozpinając zamki błyskawiczne.

- Poszli wszyscy stąd won - powiedział cicho ale wyraźnie Iwanow do obleśnego typa siedzącego w skrajnym fotelu.
Wzruszyli tylko ramionami, a jeden z nich posłał Iwanowowi krótkiego joba. Co ten bubek sobie wyobraża, czego tu szuka ? Guza chyba.
Iwan Iwanowicz skinieniem głowy przywołał szefa obstawy. Pokazał mu wzrokiem rząd krzeseł zajętych przez gmerających w rozporkach popaprańców i uśmiechnął się znacząco.

Komandir specgrupy Specnazu aż zatarł ręce z uciechy i wydał krótkie polecenie podwładnym. Było ich tylko dziesięciu, trzykrotnie mniej niż widzów siedzących w pierwszym rzędzie. No, ale powszechnie wiadomo, że ilość nigdy nie idzie w parze z jakością.

Ostatecznie pokaz mody rozpoczął się z nieznacznym opóźnieniem, gdyż organizatorzy musieli wymienić trzy połamane i cztery zakrwawione foteliki. Wezwali też sprzątaczkę, żeby zamiotła potłuczone okulary, poodrywane guziki, wybite zęby, a nawet dwa jądra wykopane żołnierskim butem z moszny.

A generał i pułkownicy, prawie całe ścisłe kierownictwo GRU, mogli już bez przeszkód, wygodnie siedząc w pierwszym rzędzie, oglądać pokaz mody - bielizny damskiej. Zatytułowany przez organizatorów jako „Noc poślubna”.

************************************************** ***************************************

A tymczasem hen, hen, daleko, aż na drugiej półkuli, za Atlantykiem, Chuck Norris odebrał rozpaczliwego sms-a od Anety. Błagała go, aby - wcześniej niż się umówili - przyjechał do Polski i wyciągnął ją z opresji. W tekście wiadomości była jeszcze podana nazwa miejscowości: Sękowiec koło Zatwarnicy. Więcej Aneta nie zdążyła już napisać, gdyż Paweł wyrwał jej komórkę i roztrzaskał pod obcasem. Kartę SIM przezornie wyjął i spalił w płomieniu zapalniczki.

W tym miejscu trzeba Szanownym Czytelnikom (ilość odsłon wskazuje, że są tacy) wyjaśnić, iż Chuck i Aneta znali się już od kilku miesięcy. Poznała go spędzając swoje ostatnie studenckie wakacje w Kanadzie i ... rozkochała w sobie na zabój. Ona sama jedynie trochę była w nim zadurzona, a właściwie to tylko imponowała jej wielka sława Chucka Norrisa. No i czuła się przy nim bezpieczna.

Chuck już od pewnego czasu czynił starania w celu przyjazdu do Polski. Jako człek stateczny i dojrzały postanowił połączyć przyjemne z pożytecznym i załatwić sobie w Polsce jakąś pracę. Zajęcie godne Chucka Norrisa, naturalnie.
Najpierw ukończył z wyróżnieniem, w trzy dni jako ekstern, kurs języka polskiego dla zaawansowanych. Taki, który zwyczajnym śmiertelnikom zajmuje co najmniej trzy lata. Przewodniczącemu komisji egzaminacyjnej w głowie się to nie mogło zmieścić i w ostatniej chwili dopisał na świadectwie minus do piątki. Gdy jednak podniósł wzrok i napotkał zimne spojrzenie Chucka, czym prędzej przeprawił minus na plus. I stąd owo świadectwo z wyróżnieniem. Polonista wiedział bowiem, że z Chuckiem nie ma żartów. W prasie przeczytał, że pewną znaną restaurację w Nowym Jorku przekształcono w bar szybkiej obsługi. Dzień wcześniej wszedł tam Chuck Norris incognito i nie został w porę obsłużony.

A praca w Polsce, którą ofiarowano Chuckowi, była niezmiernie prestiżowa i naprawdę jego godna. Sam prezydent Lechosław Łabędzki podczas niedawnej wizyty w USA zaproponował mu stanowisko głównego gwaranta paktu stabilizacyjnego. Zdawał sobie bowiem sprawę, że gdy tylko straszak skrócenia kadencji parlamentu przestanie być realny, to zarówno Romuald Tychgier jak i Jędrzej Perlep wypną się na partię SiP i nie będą przestrzegać wynegocjowanych teraz ustaleń. Potrzebny był ktoś, kto by ich trzymał w ryzach przez cały czas, także po upływie konstytucyjnego terminu.
Negocjacje z Chuckiem przeciągały się jednak - postawił ambitne żądanie wynagrodzenia w wys. 1 mld zł miesięcznie, na co początkowo nie chciał się zgodzić prezes Urzędu Zamówień Publicznych. Naciskany przez prezydenckiego brata, Jaromira, jednak w końcu ustąpił. Nieoczekiwanie Jaromira poparła wicepremier i Minister Finasów, profesor Dzięciołowska. Była cichą wielbicielką Chucka, w domu miała kolekcję kaset ze wszystkimi filmami, w których wystąpił.
Zwłoka w podpisaniu umowy cywilnoprawnej (umowy o dzieło na prawach autorskich, bo od takiej jest najniższy podatek) pomiędzy Rządem IV RP a Chuckiem Norrisem omal nie spowodowała kryzysu w państwie. Dosłownie w ostatniej chwili Jaromir Łabędzki przyjechał do brata i wręczył mu podpisaną umowę, stanowiącą tajny załącznik do aneksu do paktu stabilizacyjnego. Dziennikarzom na odczepne pokazano sam aneks, w którym była mowa o jakimś punkcie 4a.
A prezydent Lechosław Łabędzki z godnością wygłosił orędzie do narodu, w którym poinformował, czego tego dnia nie zrobi.

Wszystko było już zatem dopięte. Otrzymawszy owego rozpaczliwego sms-a od Anety, Chuck przyspieszył o kilka dni wylot do Polski. Postanowił polecieć „Lotem”. Chciał jak najszybciej przesiąknąć atmosferą dalekiego kraju, do którego, nie wiadomo na jak długo (może na stałe ?) się udawał.
Podinspektor Policji, dowódca grupy antyterrorystycznej na pokładzie samolotu, natychmiast go rozpoznał. Zameldował się służbiście i poprosił o autograf. Pochlebiło to Chuckowi.
- Jesteś wolny. Ty i twoi ludzie. Zwiedźcie sobie Nowy Jork i wracajcie następnym rejsowym samolotem. Jak ja tu jestem, nic nikomu nie grozi - powiedział Chuck do szefa grupy AT.
Chłopakom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. A wykonanie polecenia było nawet ich obowiązkiem, gdyż Chuck Norris okazał im również upoważnienie podpisane przez samego Zwierzchnika Sił Zbrojnych, w którym stało czarno na białym, że Wojsko Polskie oraz wszystkie polskie służby mundurowe muszą niezwłocznie wykonywać wszelkie jego polecenia.

Komandosi AT zeszli zatem z pokładu samolotu PLL LOT.
Na taką okazję już od dawna czekało na lotnisku im. J. Kennedy’ego sześciu fedainów, wyznawców Imama Walczącego. Udając pasażerów weszli na pokład samolotu. Zdołali też przemycić ostre maczety, wykonane ze specjalnego sztucznego tworzywa, nieuchwytne dla lotniskowego wykrywacza metalu. Otrzymali zadanie porwania samolotu i uderzenia nim w jakiś wielki budynek w Stanach, Europie Zachodniej, ostatecznie w Polsce.

Samolot z kompletem pasażerów na pokładzie wystartował i nabrał wysokości. Gdy tylko stewardessa pozwoliła rozpiąć pasy, terroryści postanowili przystąpić do działania. Na początek, aby załoga samolotu zorientowała się, że to nie przelewki i ślepo wykonywała ich rozkazy, postanowili zarżnąć któregoś z pasażerów. I to nie babę ani dziecko. Najlepiej jakiegoś faceta w średnim wieku. Dowódca fedainów wybrał w tym celu samotnego mężczyznę pijącego kawę i czytającego gazetę w jakimś nieznanym języku. Wskazał go wzrokiem. Jeden ze straceńców, udając potrzebę pójścia do toalety, zaczął się zbliżać do wytypowanej ofiary.

Gdy tylko samolot nabrał wysokości, Chuck Norris przyjął poczęstunek kawą. Spodeczek z filiżanką trzymał w lewej ręce. Z oferowanych polskich gazet wybrał „Echo Bieszczadów”. Właśnie pochłonięty był lekturą artykułu Joanny Sz., gdy jakiś typ o wyglądzie orientalnym zaczął coś do niego, w niezrozumiałym języku, wrzeszczeć i machać rękami przed głową.
- Pędź sokole, bo cię zap...lę - powiedział do niego Chuck ćwicząc swój język polski.
Wtedy fedain wyjął swój plastikowy nóż i rzucił się na Norrisa. Dołączyli do niego kompani, zarazem obwieszczając pasażerom, że samolot został porwany. A zaatakowanego mężczyzny po prostu nie poznali. I nic w tym dziwnego. Szkoleni byli daleko od Ameryki, w górskich bazach Al Kaidy na pograniczu Afganistanu i Pakistanu. Nie chodzili do kina ani nie oglądali TV - tych wynalazków szatana. W życiu każdy z nich przeczytał tylko dwie książki: Koran oraz instrukcję obsługi kałasznikowa.

Chuck Norris wściekł się nie na żarty. Wylano mu kawę, a ulubioną gazetę pocięto jakimś sztucznym nożem. Święty by się zdenerwował. Uchylając się od ciosów maczetami, Chuck błyskawicznie zlikwidował całą szóstkę terrorystów, ciosami karate rozwalając im kręgosłupy i czaszki. Poczym wywlókł ich na tył samolotu, otworzył hermetycznie zamknięte drzwi i kopniakami wyrzucał trupy na zewnątrz. Aby nie dopuścić do efektu dekompresji, jednocześnie silnie dmuchał w kierunku otwartych drzwi, równoważąc w ten sposób siłę pędu powietrza wynikającą z różnicy ciśnienia atmosferycznego na pokładzie samolotu i na zewnątrz.
Wyrzucił ostatniego trupa i znów szczelnie zamknął klapę drzwi wejściowych. Otrzepał ręce, poprawił krawat i wrócił na swoje miejsce w kabinie pasażerskiej.

Stały Bywalec
13-03-2006, 20:18
Otrzepał ręce, poprawił krawat i wrócił na swoje miejsce w kabinie pasażerskiej.
Pasażerowie przyjęli go z rozhisteryzowanym uwielbieniem. W końcu, bez przesady, okazał się ich wybawcą. W kolejce ustawili się do Chucka Norrisa po autograf.

W tym czasie kapitan statku powietrznego poinformował Okęcie przez radio, że sytuacja została już opanowana, zwięźle referując przebieg zdarzeń. A więc Sztab Kryzysowy, który właśnie się ukonstytuował, tylko przyznał sobie diety i przemianował się na Komitet Powitalny.

Kapitan samolotu też nie okazał się niewdzięcznikiem. Zaprosił Chucka do kabiny pilotów, kazał drugiemu pilotowi zwolnić wygodny fotel i ... gestem nie znoszącym sprzeciwu przywołał najpiękniejszą stewardessę, wicemiss Polonia z roku 2000.
Chuck Norris łaskawie ją zaliczył, odprężając się po niedawnym horrorze. Dziewczyna była zaszczycona i zachwycona myślą, że jej koleżanki, gdy się dowiedzą, to pękną z zazdrości. I tylko tym była zachwycona. Chuck Norris okazał się bowiem, jak to zwykle on, diablo szybki w działaniu. Dziewczyna pomyślała, że to początek, a to był już koniec.

Kilka dni później podejrzewała nawet, że to się jej w ogóle nie przytrafiło, że to tylko sen jakiś. Ale już po kilku tygodniach wątpliwości ustąpiły, a zaczęły się mdłości. Chuck Norris był bowiem nie tylko szybki, ale też perfekcyjnie skuteczny.
A po dziewięciu miesiącach od owego feralnego lotu stewardessa urodziła prześliczną córeczkę. Wcześniej w ogóle nie było potrzeby robić badania USG w celu sprawdzenia płci dziecka. I tak powszechnie wiadomo, że z chłopa zucha zawsze dziewucha. Piękna mama mogła wystąpić o becikowe.

Wyprzedziliśmy trochę bieg czasu. Przywróćmy więc chronologię naszej akcji.
Samolot ładnie wylądował na Okęciu, a Chucka Norrisa przywitał komitet powitalno - dziękczynny. Komitetowi nie dane było jednak zaprezentować całej przygotowanej ceremonii, gdyż pułkownik z BOR-u, który nie wiadomo kiedy się tu pojawił, ujął pod rękę Chucka i szepnął mu:
- Prezydent Lechosław Łabędzki oczekuje Pana. Będzie też jego brat, Jaromir.

************************************************** ****************************************
A tymczasem wykopani przez Chucka Norrisa z samolotu mudżahedini, fedaini, talibowie, czy jak tam się owa swołocz wabi, dolecieli przez atmosferę ziemską, a następnie przez kosmos, w zaświaty. Z łoskotem lądowali przed Świętym Piotrem, który jednak przyjmował ich tak, jak niegdyś śp. Kazimierz Deyna podanie, tj. od razu wykopywał z woleja dalej, celnie w światło bramki przeciwnika. Jak się nietrudno domyślić, owym przeciwnikiem był sam Lucyfer.

Władca Piekieł siedział właśnie przed komputerem i odbierał e-maila z wiadomością o swoich sześciu nowych pensjonariuszach. Dyżurny czart wprowadził ich przed oblicze władcy i kopniakami zmusił, aby padli na twarz.
- Sam Mahomet się do was nie przyznaje. O właśnie, od niego też teraz dostałem e-maila. Tak więc nie tłumaczy was nawet działanie w dobrej wierze - poinformował ich Lucyfer.
Terroryści zaczęli mu jeden przez drugiego, na wyścigi, wyjaśniać:
- To jakieś piekielne (nomen omen) nieporozumienie. My zasłużyliśmy na raj, a nie na piekło. A tak w ogóle, to gdzie są dziewice ?
- Jakie dziewice ?
- Te, które nam obiecał Usama ibn Ladin. Hurysy będące dziewicami, a mimo to bardzo, ale to bardzo dobre w łóżku.
Lucyfer stracił cierpliwość. Już, już miał zacząć ich flekować, gdy nagle jakby się opamiętał.
- Dziewic zabrakło. Trzeba było czytać duńską prasę - zadrwił. - Ale mam dla was kobietkę, jedną na sześciu, ale sobie poradzi.
A do dyżurnego diabła ryknął:
- Prowadź ich do Baby z Piekła Rodem. Tej, od której mąż uciekł aż na księżyc.

Starszy piekielny zaprowadził ich do niewielkiego lokalu przypominającego polskie M-3 z okresu późnego Gomułki. Otworzył drzwi i, z wyraźnym strachem w oczach, jękliwie zaanonsował:
- Miłościwa pani, to tylko ja, wpadłem na chwilkę. Przyprowadziłem dla pani służących: kuchennych, łaziebnych, pokojowych. Szef pozwala jejmości dysponować nimi do woli i bez ograniczeń.
Z kuchni wylazło wielkie babsko z wałkiem do ciasta w dłoni.
- Powiedz swojemu szefowi, że z nim też się policzę. Miał mieszkać ze mną bez przerwy przez cały rok. Sam Mickiewicz o tym pisał !
- Jaśnie wielmożny Lucyfer jest bardzo zajęty, ale pozdrawia jejmościankę serdecznie - wykrztusił diabeł i dał czym prędzej drapaka. Nie zapomniał jednak starannie zamknąć za sobą pancernych drzwi od owego „mieszkania”.
Tymczasem Piekielna Niewiasta rozkoszował się wzrokiem (na razie tylko wzrokiem), oglądając swoich sześciu niewolników.
- Poznajmy się - powiedziała na początek. - Jestem Pani Twardowska, polska szlachcianka, wy kobyle syny !

************************************************** ****************************************
Chuck Norris pił kawę w prywatnym apartamencie Prezydenta Łabędzkiego. Oprócz Prezydenta i Chucka w tym kameralnym przyjęciu uczestniczył prezydencki brat Jaromir, zaufany poseł Edgar Małgorzacki, a także I Dama IV RP. Z Nią zrobiono Chuckowi nawet zdjęcie:
http://www.angora.com.pl/archiwum/?y=2006&is=267&part=2
- Nie masz na razie zbyt wiele do roboty - poinformował Chucka Jaromir. - Pakt stabilizacyjny nie jest jeszcze zagrożony. Rozejrzyj się trochę po Polsce, to piękny kraj.
- A dziękuję bardzo. Chętnie. Wybrałem już sobie nawet miejscowość, do której, za pana przyzwoleniem, się wybiorę.
- Masz moją zgodę, bądź tylko stale pod komórką. A cóż to za miejscowość ?
- Sękowiec, koło Zatwarnicy.
- A gdzie to jest ?
- Nie wiem. Myślałem, że tu się dowiem. Znam tylko nazwę miejscowości. Mam ją nawet zapisaną w telefonie komórkowym - Chuck Norris odczytał treść smsa otrzymanego kilka dni wcześniej od pięknej Anety.

Stały Bywalec
18-03-2006, 13:46
- Nie wiem. Myślałem, że tu się dowiem. Znam tylko nazwę miejscowości. Mam ją nawet zapisaną w telefonie komórkowym - Chuck Norris odczytał treść smsa otrzymanego kilka dni wcześniej od pięknej Anety.
- Nie szkodzi, zaraz ci pomożemy - odparł Jaromir Łabędzki. A sekretarce polecił:
- Przynieś atlas samochodowy i wezwij szefa ABW.

Po kilku minutach już wszyscy wiedzieli, że Zatwarnica znajduje się w gminie Lutowiska, a jej przysiółek, Sękowiec, położony jest po obu stronach Sanu, pod górskim pasmem Otrytu.

Zameldował się też nowy szef ABW. Strzelił gracko obcasami, jakby dotychczas służył w wojsku, a nie w straży miejskiej.
- Co wiesz o okolicach Otrytu - zaczął go indagować szef klubu parlamentarnego SiP, Edgar Małgorzacki.
- Ja osobiście, to wiem na ten temat niewiele. Ot, tyle tylko, że te tereny powróciły do Polski dopiero sześć lat po wojnie. I że znajduje się tam Chata Socjologa, dopiero co odbudowana po pożarze.
- Przypominam sobie - powiedział równocześnie każdy z bliźniaków.
Nieraz zaczynali mówić o tym samym, zupełnie niezależnie od siebie (jak to się często zdarza u bliźniąt jednojajowych). Lechosław uśmiechnął się i pozwolił Jaromirowi dokończyć:
- Akurat kończyliśmy studia na UW, gdy to schronisko zaczynano budować.
- Dobrze. Ale teraz, to kto tu, w Warszawie, może nam coś o tych okolicach opowiedzieć ? - zapytał Prezydent.
- Z mojej informacji agenturalnej wynika, że są tylko dwa takie ośrodki - meldował szef ABW. - Jeden to Klub Otrycki, a drugi to grupa Stałego Bywalca. Do którego z nich mam zadzwonić ?
- Do Klubu lepiej nie telefonuj - z rezygnacją westchnął Jaromir Łabędzki. - Chyba za dużo wśród nich sympatyków lewusów i cieniasów, że się tak wyrażę, używając terminologii synka naszego Kazimierkiewicza.
- Nie rozumiem, co te polskie synonimy oznaczają - zauważył Chuck Norris.
- Lewus to lewicowiec, a cienias to ktoś słaby w jakiejś dziedzinie, w tym wypadku w polityce. A konkretnie cieniasami nazywamy kierownictwo partii OP - wyjaśnił Jaromir, a Lechosław uzupełnił to krótką prelekcją:

- Jak ich nie nazywać cieniasami, skoro już w wyborach prezydenckich dali plamę. Wystawili przeciwko mnie Ronalda Kusta. I bardzo, bardzo dobrze ! Bo pomyśl sam: ja nazywam się Lechosław Łabędzki. Imię i nazwisko w 100 % polskie, słowiańskie. A Ronald Kust ? Ani polskie imię, ani nazwisko. Owszem, zebrał sporo głosów, głównie od młodzieży, biznesu, mieszkańców wielkich miast, internautów i ludzi bywających zagranicą. Ale to nie wystarczy w wyborach powszechnych ! Moher, sztruks i ortalion były przeciw. Dla nich Ronald Kust to brzmi jak jakiś mason, Żyd albo i Wehrmacht. Ojciec Dyrektor też się jednoznacznie zadeklarował. Nec Herkules contra plures ! I przede wszystkim dlatego ci liderzy partii OP to cieniasy. A przecież mogli przeciwstawić mi Bronisława Roweckiego. Piękne, polskie historyczne nazwisko, dowódcy Armii Krajowej. Na niego to dopiero musimy specjalnie uważać ! Dlatego też później nie zgodziliśmy się, aby został marszałkiem Sejmu IV RP.

- No dobrze, a ten Stały Bywalec, czy jak mu tam, to nam sprzyja ? - Jaromir przerwał uczony wykład brata, zwracając się do szefa ABW.
- Analiza tego co pisze i co mówi, wskazuje, że jest bardziej neutralny. On tak historycznie, na zasadzie przyzwyczajenia popiera lewusów. Kiedyś go nauczyli, że głosuje się bez skreśleń, i tak mu już pozostało. W kwestiach gospodarczych natomiast sprzyja cieniasom. Liberał i monetarysta, psiakrew ! Zwolennik tego cholernego Balcerzaka, który musi odejść ! Ale też Stały Bywalec lubi, jak jest w społeczeństwie Ordnung i dlatego z nami też sporo sympatyzuje. Twierdzi, że gdybyśmy nie czepiali się polityki monetarnej Balcerzaka, to by nas popierał.
- No to dzwoń do niego - zadecydował krótko Jaromir Łabędzki. - I włącz nagłośnienie.

Już po chwili wszyscy usłyszeli przejęty głos Stałego Bywalca, który zaczął im referować, jak przepiękne są tereny gminy Lutowiska, a zwłaszcza te przecudne doliny nadsańskie.
- Dobra, dobra. Nam nie o to chodzi, streszczaj się ! - rozkazał były Komendant Straży Miejskiej w Warszawie. - Najlepsza mapa, przewodnik i gdzie to kupić, melduj krótko !
- Tak jest ! Mapa Compassu, przewodnik Rewaszu, a kupić je można w sklepach „Podróżnika” na ul. Grójeckiej 46/50 i tuż obok, na ul. Kaliskiej.

Jak się nietrudno domyślić, następny telefon był do sklepu „Podróżnika”. A po pół godzinie przeglądali już mapę Bieszczadów i przewodnik dla prawdziwego turysty.
- Weź to i jedź do tej swojej damy - zezwolił Chuckowi Jaromir Łabędzki. - I tak, jak ci już mówiłem, miej stale włączoną komórkę !
- Yes, Sir ! - odmeldował się Chuck Norris.

Przenocował w lokalu konspiracyjnym ABW pod adresem [urzędowa ingerencja cenzury]. Przed zaśnięciem nauczył się na pamięć całego przewodnika Rewaszu. Mimo grubości tej książki, będącej w istocie małą bieszczadzką encyklopedią, zajęło mu to tylko 15 minut.
Następnego dnia kupił terenową toyotę i podjechał nią na ul. Grójecką i Kaliską. Znajdują się tam aż 3 sklepy „Podróżnika” - jeden na Grójeckiej, a dwa tuż obok, na Kaliskiej. Zaopatrzył się w nich w odpowiedni ubiór i sprzęt. Sprawunkami załadował pół samochodu. Gdy usłyszał, ile ma zapłacić, poprosił o wystawienie tego bardzo słonego rachunku na kancelarię premiera Marcina Kazimierkiewicza. Potem zjadł pyszny obiadek w malutkim, skromnym barze „Korona” na ul. Słupeckiej, tuż przy Pl. Narutowicza.
- Komu w drogę, temu czas - przypomniał sobie polskie przysłowie.

I Chuck Norris wyruszył w Bieszczady. Gdzieś tak po około półtorej godzinie jazdy zbliżał się już do Rzeszowa. Przemknął jak rakieta bardzo wąskimi uliczkami Głogowa Małopolskiego, a wywołany tym pęd powietrza zatrzaskiwał okna małych kamieniczek. Cały czas słuchał radia, podnosząc poziom swojej znajomości języka polskiego.
W pewnej chwili omal nie spowodował wypadku, tak się zdenerwował tym, co mówił spiker. A mówił, że do gabinetów weterynaryjnych zgłaszają się ludzie z kotami, aby je uśpić, bo mogą być chore na ptasią grypę.
Chuck klął jak pijany kowboj po angielsku i po polsku jak pomocnik murarza. Zjechał na pobocze, zatrzymał się i włączył światła awaryjne. Wyjął komórkę, zadzwonił do kancelarii Kazimierkiewicza, przedstawił się i kazał się połączyć z Naczelnym Lekarzem Weterynarii Kraju.
- Dużo macie takich zgłoszeń usypiania kotów, bo mogą być nosicielami wirusa H5N1 ? - spytał.
- No, niestety, jest tego trochę - odparł główny nieludzki doktor z rezygnacją w głosie.
- To usypiać natychmiast ! Rozkazuję !
- Ależ Mr. Norris, tak nie można ! Te koty wcale nie muszą zachorować, a już bardzo wątpliwe jest, aby ludzie się od nich zarazili ptasią grypą.
- Pan mnie źle zrozumiał, doktorze. Ludzi usypiać ! Każdego, kto przyniesie kota do uśpienia !
- A, to już zupełnie co innego, Mr. Norris. Nas nie obowiązuje przysięga Hipokratesa. Jesteśmy lekarzami weterynarii a nie medycyny. Ale może dać mi pan ten rozkaz na piśmie ?
- Oczywiście. Proszę podyktować mi numer swojej komórki. Za chwilę wyślę panu sms-a.

I Chuck Norris potwierdził sms-em ów wydany rozkaz, obciążając w ten sposób ZUS wypłatą zasiłków pogrzebowych na rzecz rodzin kilkunastu durniów płci obojga.

Wysławszy sms-a, Chuck przyczepił „koguta” na dachu toyoty i w 2 minuty przemknął przez cały Rzeszów. Wcześniej, przejeżdżając przez Radom, zapomniał tego uczynić i musiał potem rozwalić cztery policyjne blokady drogowe, zanim wyjaśniło się, jakiż to VIP tak pędzi po polskich drogach ponad 200 km/godz.
Kilkanaście minut później dojeżdżał już do Lutowisk. Na drodze ze wzniesienia przyhamował, aby rozkoszować się widokiem naprawdę pięknego krajobrazu.
- Potrzebne mi zaopatrzenie w żywność i napoje. Poza tym warto by zasięgnąć języka - pomyślał.
Skręcił w lewo i zaparkował na skwerku przy dwóch sklepach „delikatesowych”. Powyżej zauważył „galerio - kawiarnię” (niegdyś tam też był sklep). Wysiadł z samochodu i udał się w kierunku pawilonu bardziej położonego w głębi placu.

************************************************** ****************************************
W tym samym czasie w Pałacu Prezydenckim kończyła właśnie obradować Rada Gabinetowa, której posiedzenie było w całości poświęcone misji Chucka Norrisa.
- Pomysł doskonały - zgodził się premier Kazimierkiewicz. - Ale nigdy nie zaakceptuję wysokości obiecanego mu wynagrodzenia. Jeden miliard złotych miesięcznie !? Absolutnie się na to nie zgadzam. To mi rozwali budżet. Prędzej zgłoszę dymisję gabinetu.
- Zgłosisz ją dopiero wtedy, gdy będzie taka potrzeba, serdeńko. Być może już niedługo - warknął na niego Jaromir Łabędzki, uczestniczący w naradzie w charakterze zaproszonego gościa.
- Panowie, błagam was, tylko spokojnie, nie kłóćcie się - zaczęła wicepremier, profesor Zofia Dzięciołowska. - Od czego macie mnie ? Zaufajcie mi. Wiem, jak z tego wybrnąć.
- Jak ? - zainteresował się sam Lechosław Łabędzki.
- Do ustawy o podatku PIT wpiszemy specjalnie czwarty próg podatkowy, ze stawką 99,99 %. A ten próg to właśnie 1 mld zł. Żaden z posłów ani dziennikarzy nie zaprotestuje, przecież nikt poza Chuckiem Norrisem nie ma w Polsce takiej pensji brutto.
- No dobrze, ale ów próg podatkowy będzie obowiązywać dopiero od nadwyżki ... - zaczął zgłaszać swoje wątpliwości drugi wicepremier, Lucjan Nord.
- A pójdziesz ty w kamasze, dajże mi skończyć ! - zaśmiała się prof. Dzięciołowska. - Stawki i progi podatkowe ustalimy tak, jak niegdyś robił to Władysław Gomułka. To znaczy nie od nadwyżki, lecz od całości uposażenia. Poczytaj sobie trochę historię myśli ekonomicznej. Ci, którzy za czasów Gomułki mieli formalnie wyższe pensje brutto, często w istocie netto otrzymywali mniej, niż ci rzekomo gorzej od nich zarabiający. Tak, aby ludziska nie gonili za mamoną, a żyli jedynie słuszną ideologią.
- No to straszny gwałt się w Polsce podniesie - nie dawał za wygraną wicepremier Nord.
- Nic podobnego. Taki mechanizm wprowadzimy tylko dla wynagrodzeń w wysokości co najmniej 1 mld zł - skończyła referować swój plan Zofia Dzięciołowska.

Jaromir Łabędzki nie wtrącał się dotychczas do tej wymiany zdań pomiędzy wicepremierami. Teraz wziął kalkulator i wyliczył: 1 mld zł x 0,01 % = 100 tys. zł.
- Tyle otrzyma na rękę co miesiąc - zawyrokował.
- To mało ? Rocznie wychodzi 1 mln 200 tys. zł. I to netto, na rączkę. Tyle, Marcinku, jeszcze wygospodaruję, nie martw się - prof. Dzięciołowska uspokajała premiera Kazimierkiewicza.
Jaromir zaś myślał głośno dalej:
- A Mr. Norrisowi wytłumaczymy, że zaszła pomyłka. Że negocjujący z nim w naszym imieniu urzędnik polskiej ambasady w USA to stary komuch, siedzący na placówce zagranicznej od wielu lat i przez to nie znający krajowych realiów. Zapomniał o denominacji złotego w 1995 r. I że jak myślał o jednym miliardzie złotych, to miał na myśli kwotę sprzed denominacji. I to nawet się idealnie zgadza z planem naszej kochanej Zosi. Przecież 1 mld starych złotych to dokładnie 100 tys. złotych nowych, po denominacji od 1 stycznia 1995 r.
- Akceptuję i zamykam posiedzenie Rady Gabinetowej - obwieścił Prezydent Lechosław Łabędzki.

Stały Bywalec
25-03-2006, 20:22
- Akceptuję i zamykam posiedzenie Rady Gabinetowej - obwieścił prezydent Lechosław Łabędzki.
Yes, yes, yes!!! - ucieszył się premier Kazimierkiewicz. - To mi się podoba, tyle to nasz budżet jeszcze jakoś wytrzyma!

Jednak miesiąc później jego radość nieoczekiwanie uległa zmąceniu. Osobiście, nie korzystając z usług sekretarki, połączył się z wicepremier Dzięciołowską.
- Co ty, Zośka, najlepszego wyprawiasz ? - zapytał. - Przecież miesiąc temu sama zaproponowałaś sposób rozwiązania problemu pensji tego Chucka Norrisa. Sam Pierwszy to zaakceptował! I sejm już zdążył znowelizować ustawę o PIT.
- Zgadza się. I ja nic nie zmieniłam. O co ci chodzi? - usłyszał w słuchawce telefonu łączności rządowej.
- A o to, że minął miesiąc i zgodnie z Kodeksem pracy kazałem głównemu księgowemu mojej Kancelarii przelać na konto Norrisa te 100 tys. zł netto, już po potrąceniu podatku w skali 99,99 %.
- No i dobrze zrobiłeś. W czym więc tkwi problem?
- A w tym, że twój wiceminister finansów, Cezary Podszycieleśne, wydzwania teraz uporczywie do szefa finansów mojej Kancelarii i każe odprowadzić do budżetu zaliczkę z tytułu PIT Norrisa. Dokładnie 999 mln 900 tys. zł!
- No wiesz, Marcinku, formalnie tę sprawę rozpatrując, to Cezary ma rację. Pan Chuck Norris jest podatnikiem, ale płatnikiem jego podatku to jednak ty jesteś - myślała głośno profesor Dzięciołowska. - I skoro on zarabia u ciebie 1 mld zł miesięcznie brutto, to przecież ty powinieneś odprowadzić do budżetu zaliczkę na podatek od tego wynagrodzenia.
- Ależ to jakiś absurd i horror! Przecież ja nawet w skali roku nie mam tyle na całą moją Kancelarię! A on mi każe płacić tę kwotę co miesiąc! A ja też mam swoje wydatki, i to całkiem niemałe! Na przykład niedawno musiałem zapłacić Chodzeniowi z Piaseczna za terenową toyotę, a „Podróżnikowi” za ubiór i sprzęt turystyczny. Wszystko to były zakupy naszego kochanego Chucka Norrisa!
- Nie denerwuj się tak, Marcinku. Znalazłam rozwiązanie. Ja co prawda, nawet jako wicepremier i minister finansów, nie mogę nikogo od tych płatności zwolnić, ale przecież mogę je sprolongować! Odsuniemy te płatności w czasie.
- Ale co to da ? Przecież, skoro płacimy Norrisowi pensję netto, to te zaległe zaliczki na podatek i tak będę musiał kiedyś odprowadzić do budżetu!
- Ty? Nieee. To już zmartwienie twojego następcy. Po zmianie rządu, gdy my będziemy w opozycji. I my wtedy głośno w mediach zaprotestujemy, że kancelaria premiera nie wypełnia swoich podstawowych obowiązków wynikających z przepisów podatkowych.
- Yes, yes, yes!!! - znów ucieszył się premier Marcin Kazimierkiewicz.

************************************************** ****************************************
I znowuż w za daleko wybiegliśmy w przyszłość. Powróćmy więc do teraźniejszości.

Ałganow i Paweł zabarykadowali się w domku myśliwskim w Sękowcu i dumali, czto dalsze diełat’. Nie spuszczali oczu z uwięzionych Anety i Korybuta, widząc w nich w razie potrzeby swoich zakładników, a nawet żywe tarcze. Utrzymywali też sporadyczną łączność radiową z Moskwą, więc już wiedzieli, że udaje się im na pomoc cała wyprawa żeńskiej ekipy agentów specjalnych.

Tymczasem Ałganow postanowił zmienić kwaterę.
- Wiesz - powiedział do Pawła - tu jesteśmy zanadto na świeczniku. Wiosna już tuż, tuż. Mogą się pojawić jacyś wścibscy turyści. Jeszcze ktoś się tym ekskluzywnym domkiem zainteresuje ...
- Co więc towarzysz pułkownik rozkaże? - spytał służbiście Paweł.
- Dyslokujemy się do sąsiedniego ośrodka wypoczynkowego p. Basi, tuż obok. Są tam dwa drewniane domki z kominkiem. Schowamy się w domku nr 1. Wolę go od 4-ki, ponieważ mniej się rzuca w oczy, jest położony bardziej w głębi ośrodka. Ma nowy kominek, więc napalimy i nie zmarzniemy. A tych dwoje zapędzimy do rąbania drewna na opał, niech przestaną myśleć o ucieczce. Mojego mercedesa też gdzieś ukryjemy, najlepiej na podwórku leśniczówki.
- To kiedy wyruszamy?
- Zaraz. Bierz dziwkę i tego niewydarzonego trubadura bez gitary, na muszkę pistoletu. Idziemy!!!

Wyszli, wypuszczając przodem Anetę i Korybuta. Uprzedzili, że w razie najmniejszej próby ucieczki ich zastrzelą.
Schodzili powoli dróżką wzdłuż ogrodzenia ośrodka, byli już przy kontenerze ze śmieciami.
W tym momencie wiewiór Iwan skoczył z drzewa na głowę Ałganowa, a kruk Włodzimierz, niczym nurkujący bombowiec, zaatakował twarz młodego lejtnanta GRU. Paweł wypuścił broń, chcąc rękami odpędzić ptaka i za wszelką cenę ochronić oczy. Również Ałganow bronił się rozpaczliwie przed szalejącą na jego głowie wiewiórką. Zanim ją strącił mocnym uderzeniem, zdążyła go nieźle poharatać ząbkami i pazurkami. Odparli wreszcie ten atak, ale upłynęło kilka cennych minut.

Aneta i Korybut pędzili w stronę stokówki wiodącejdo Chmiela. Liczyli na padający śnieg zasypujący ich ślady i na to, że rosyjscy szpiedzy nie odgadną kierunku ich ucieczki. Mieli słuszność. Lecz tylko do czasu.

Pułkownik i lejtnant GRU, pogryzieni, podrapani i podziobani, dotarli wreszcie jakoś z całym swoim szpiegowskim bagażem do domku nr 1 na terenie ośrodka wypoczynkowego w Sękowcu. Włamali się tam, a następnie zdezynfekowali i opatrzyli rany.
- Żebym tylko ptasiej grypy nie dostał! - niepokoił się Paweł.
- Jednego durnia będzie mniej. Mówiłem ci gamoniu, trzymaj ich na muszce pistoletu i strzelaj w razie najmniejszej próby ucieczki! A ty co?! Pozwoliłeś im zwiać. Co za kretyna mi ten Iwanow z Moskwy tu podesłał!
- Ma towarzysz pułkownik rację. Proszę mnie rozstrzelać.
- To jeszcze zdążę. A teraz bierz kluczyki, wsiadaj do mercedesa i jedź w kierunku Dwernika i Lutowisk. Oni tam muszą biec po szosie, bo gdzie indziej by uciekli? Dobrze, że zniszczyłeś komórkę tej dziwki, bo już by zesłała nam na kark całą delegaturę ABW z Rzeszowa. Dobrze się rozglądaj! Znajdź ich na drodze, rozwal, a ciała zataszcz do lasu. Nakarm głodne wilki!
- Tak jest, towarzyszu pułkowniku!

Paweł wskoczył do mercedesa i jechał wolno, cały czas się dookoła rozglądając, postępując ściśle wg wskazówek szefa. Minął leśniczówkę, zjechał z górki i wyjechał na drogę wiodącą z Zatwarnicy w kierunku obwodnicy bieszczadzkiej.
Nad nim szybował kruk Włodzimierz, najwyraźniej uważając ich pojedynek za niedokończony.

Aneta i Korybut dotarli aż do końca drogi stokowej. Przed nimi zamajaczyły w padającym śniegu ostatnie zabudowania Chmiela.
- I co teraz ? - zastanawiał się Korybut, któremu bez gitary jakoś trudno było zebrać myśli.
- Chodźmy ścieżką w górę, do Chaty Socjologa. Już odbudowana. Tam nas na pewno nie będą szukać. I ktoś na górze będzie miał komórkę, zadzwonimy na Policję. Albo zejdziemy stamtąd z jakąś liczniejszą grupą do Lutowisk.
I tak postąpili. Zaczęli się wspinać na Otryt ścieżką przyrodniczo-historyczną. Brnęli w śniegu po kolana, a miejscami jeszcze głębszym.

Tymczasem Paweł jeździł tam i z powrotem na odcinku Zatwarnica - Smolnik, cały czas bezskutecznie wypatrując uciekinierów. Aż kruk Włodzimierz się w górze zasapał:
- Ileż można, do k... nędzy, tak fruwać wte i wewte?!
[Taką a nie inną pisownię ww. potocznego określenia (chodzi oczywiście o „wte i wewte”, a nie o „k... nędzę”) znalazłem na str. 860 „Nowego Słownika Ortograficznego PWN” z 1997 r. Nie należy jednak weryfikować wyników niedawnego dyktanda naszych parlamentarzystów. Ów słownik wskazuje bowiem jako poprawne dwa sposoby pisowni (cyt. ze str. 860): „wte i wewte (pot.)” oraz „w tę i we w tę (stronę)”.]

Wreszcie Paweł zrozumiał. Olśniło go. Po prostu pomyślał o tym, co sam by uczynił, będąc na miejscu przeciwnika.
- Ależ ten Ałganow to stary dureń! - stwierdził w myślach. - Dał się namierzyć w Wiedniu z Kluczykiem. Teraz z kolei wydaje mi idiotyczne rozkazy! Najwyższy czas mu już przejść na mundurową emeryturę. I niech zwalnia miejsce młodym i zdolnym, na ten przykład mnie!
Koło sklepu w Chmielu (nareszcie przyzwoitym pod rządami nowej właścicielki) skręcił na wiejską drogę w kierunku Otrytu. Dopóki mógł, jechał samochodem. Gdy droga zrobiła się już nieprzejezdna, zaparkował na jakimś odśnieżonym kawałku pobocza, zamknął wóz, sprawdził broń i udał się dalej pieszo.
Dotarł do ostatniej chałupy. Kopniakami odpędził obskakujące go kundle i ... zauważył świeże ślady na śniegu. Ślady dwóch osób. Widział to wyraźnie, śnieg bowiem przestał padać już od około godziny.
- Mam ich ! - pomyślał złowieszczo.

Powoli ich dopędzał. Był mniej zmęczony, swoją pieszą wędrówkę zaczął dopiero w Chmielu. Poza tym szedł po ich śladach, a tamci musieli brnąć w świeżym śniegu. Ponadto Aneta i Korybut mieli za sobą trudy przedzierania się przez zaśnieżoną stokówkę, którą szli, a miejscami przekopywali się w śniegu, aż z samego Sękowca. Paweł wyciągnął już broń. Po coraz bardziej świeżych śladach zorientował się, że za parę minut wreszcie ich dopadnie.

Kruk Włodzimierz też się przekopywał przez śnieg, włamując się do gawry Miśki z Otrytu.
- Wstawaj Misieńko, już wiosna! - Delikatnie i pieszczotliwie dziobał ją w tyłek.
- Jakaż tam wiosna ?! Mróz i śnieg. Wiosna to w tym roku zacznie się dopiero w maju, albo i jeszcze później - marudziła senna Miśka.
- Wstawaj, jest dla ciebie robota - Włodek był uparty.
- Robota nie zając, nie ucieknie - Miśka lubowała się w powiedzonkach z epoki PRL, dziś już niezrozumiałych. - A ty mnie nie budź, bo cię zjem!
- Możesz mi naskoczyć na wałek i zatańczyć kawałek - Włodzimierz z trudem utrzymywał się w żartobliwej, knajackiej konwencji. A po chwili już spytał poważnie:
- Pamiętasz tego typa, co ci rozwalił gitarę na głowie?
- No, jakżeby nie! Niech ja go tylko dopadnę!!!
- Właśnie teraz masz po temu okazję. Jest kilkaset metrów stąd. Idzie ścieżką w górę Otrytu, goni takich dwoje nieboraków.
Miśka błyskawicznie wyturlała się z gawry. W gniewie była straszna. Rozwarła paszczę, ukazując swoje imponujące kły niedźwiedzie.
Włodzimierz zdążył ją uprzedzić:
- Uważaj! Ma broń palną!
- Pomożesz mi?
- Oczywiście. Ja i moja sotnia.
Kruk Włodzimierz zdążył bowiem w międzyczasie zawezwać posiłki.

Posiłki te, w liczbie kilkudziesięciu kruków, krążyły już złowieszczo nad młodym lejtnantem GRU. Najwyraźniej widziały w nim padlinę.
A on żył dopiero 29 lat.
- I wystarczy! - stwierdził Ktoś Najważniejszy w Zaświatach, gasząc jedną z kilku miliardów maluteńkich świeczek, rozstawionych na olbrzymiej palecie.

Paweł nie zauważył kruków, które zresztą, na polecenie Włodzimierza, zachowywały się wyjątkowo cicho. Szybowały nad nim prawie bezszelestnie.
Nie patrzył w górę, tylko wytężał wzrok przed siebie. I w końcu dostrzegł dwie sylwetki. Aneta i Korybut byli jednak jeszcze zbyt daleko, aby zaryzykować strzelanie z pistoletu.
- Gdybym miał swój karabin snajperski... Wtedy na pewno bym już trafił - rozmarzył się Paweł. - Podejdę w ich kierunku jeszcze kilkadziesiąt metrów ...
W tym momencie ujrzał czającego się do skoku niedźwiedzia. Skierował broń w jego kierunku, lecz nagle został zaatakowany przez to samo ptaszysko, które już wcześniej poharatało mu twarz. W dodatku tym razem ptak nie był sam. Całe stado kruków pikowało z góry na wyciągniętą dłoń Pawła, uzbrojoną w pistolet.
Zdążył wystrzelić tylko raz. Oczywiście w tych warunkach musiał to być strzał niecelny.

Miśka z Otrytu zdzieliła Pawła parę razy swoją ciężką łapą, a potem, już ochłonąwszy, zabrała się spokojnie do konsumpcji. Zdaje się, że żył jeszcze, gdy zaczynała go pożerać. Po długim śnie zimowym niedźwiedzica była najzwyczajniej w świecie bardzo, ale to bardzo głodna.
Kruki na ten widok podniosły wściekły wrzask. Ich krakanie słychać było w całej okolicy.
- Nie bądź egoistką, nam też daj się pożywić - zganił Miśkę kruk Włodzimierz. - Gdyby nie my, to byś teraz leżała z kulką w ślicznym łebku!
- Dobrze, już dobrze. Zapraszam do stołu. Niech się twoi kamraci nie obawiają, nie odgonię ich. Poczekaj tylko chwilę, niech dokończę jeść serce i wątrobę. Co on tak się na mnie gapi? Wydziobcie mu najpierw oczy.

************************************************** ****************************************

Dyrektor jednego z dużych, resortowych ośrodków wczasowych w Polańczyku już od pewnego czasu bardzo się niepokoił.
Jego dobry pracownik, Paweł Iksiński, zniknął kilkanaście dni temu! Wziął urlop na jeden dzień i ... wszelki słuch po nim zaginął. Był to facet młody, samotny, bez rodziny, mieszkający w pokoiku służbowym w budynku ośrodka. Inteligentny, pracowity, bez nałogów, zawsze dyspozycyjny, odgadujący w lot myśli i życzenia szefa. Dobrze znał rosyjski, w mowie i w piśmie. Bardzo się to przydawało się w kontaktach z turystami ze wschodu. Wręcz ideał pracownika!
Chociaż był też nieco tajemniczy. Korespondencja do niego przychodziła na poste restante, a nie na adres ośrodka. Także dość często, co pewien czas gdzieś wyjeżdżał. Ale potem zawsze punktualnie wracał, nigdy nie dopuszczając do nieusprawiedliwionej absencji w pracy. Aż do tego razu.
- Jakaś dziewczyna pewnie go omotała. Młody jest, przecież to jeszcze kawaler! - rozumował początkowo pan dyrektor Kuchciński.
Potem jednak postanowił powiadomić Policję. Podał wszystkie urzędowe dane osobowe Pawła, jego numer PESEL, NIP, i tak dalej.
- Może coś mu się stało, wpadł w jakieś tarapaty? - myślał.

Już po kilku dniach pan dyrektor dostał wezwanie do Komendy Powiatowej Policji w Lesku.
Przyjął go zastępca komendanta, na co dzień jego kumpel, ale tym razem coś dziwnie jakoś bardzo oficjalny. Oprócz niego w pokoju byli oficer ABW i wyraźnie zdenerwowany, młody, co najwyżej trzydziestoletni mężczyzna.
- Szukasz Pawła Iksińskiego ? Numer PESEL taki to a taki ? - zapytał go formalnie komendant.
- No tak, mówiłem ci przecież. Pracuje u mnie już prawie cztery lata. Powinieneś go pamiętać. Na moje polecenie odwoził cię kiedyś „zmęczonego” do domu.
- Zamknij się, nie pamiętam go. Dobrze wiesz, że ja na służbie nigdy nie piję! I nie żartuj sobie, bo to jest bardzo poważna sprawa! Poznaj prawdziwego Pawła Iksińskiego - powiedział wskazując na zdenerwowanego, młodego człowieka.

A ów młodzian przedstawił się panu dyrektorowi i opowiedział, jak to pięć lat temu skradziono mu saszetkę ze wszystkimi dokumentami na stadionie X-lecia w Warszawie. Na tym największym bazarze świata właśnie kupował coś od Ruskich, gdy zrobiono sztuczny tłok. A potem już nadaremnie rozglądał się za swoją saszetką, w której oprócz portfela ze stu paroma złotymi, dowodem osobistym i prawem jazdy, miał też kalendarzyk z pozapisywanymi ważnymi informacjami osobistymi.

************************************************** ****************************************

Aneta i Korybut wędrowali dalej w górę Otrytu, już naprawdę resztkami sił. Byli tak zmęczeni, że nawet nie zareagowali na dochodzące z tyłu ryki niedźwiedzia, krakania kruków i nawet, jak im się chyba wydawało, huk wystrzału.
I nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, że właśnie przed chwilą cudem uniknęli śmierci. Ich świeczki w zaświatach dalej paliły się mocnym, jasnym płomieniem. Podobnie jak wielu innych młodych i zdrowych ludzi (nie mieszkających w krajach ogarniętych wojną, oczywiście).

Natomiast jedna zgaszona świeczka została już dyskretnie usunięta z ogólnej, płonącej blaskiem wielkiej palety. Jej długość wskazywała, że mogła się palić jeszcze przez wiele, wiele lat. Bo tak naprawdę, to wypalił się dopiero jej czubek.

Pewien jeszcze młody, w końcu zaledwie 29-letni mężczyzna, dla Rosjan bohater tajnego frontu, a wg nas zwykły, bezimienny kacapski szpieg, nie doczekał się nawet własnej mogiły. Otrzymał natomiast, pośmiertnie, awans na starszego lejtnanta.

A Aneta i Korybut jakoś się w końcu dowlekli do Chaty Socjologa.

Stały Bywalec
01-04-2006, 04:35
W Lutowiskach Chuck Norris skręcił w lewo i zaparkował na skwerku, przy dwóch sklepach „delikatesowych”. Powyżej zauważył lokal galerii i zarazem kawiarni (w tamtym budynku też niegdyś był sklep). Wysiadł z samochodu i najpierw udał się w kierunku pawilonu położonego bardziej w głębi placu.
Zrobił zakupy, ogołacając obydwa sklepy z alkoholi oraz z konserw i zup w proszku. Zapakował sprawunki do toyoty i rozglądał się teraz niezdecydowanie.

Przede wszystkim uderzyło go, że nikt nie zareagował spontanicznie na jego widok, tak jak do tej pory miało to wszędzie miejsce i do czego zdążył się już przyzwyczaić. Owszem, w Lutowiskach poznawano go, uśmiechano się z sympatią, ale ludzie byli czymś bardzo zaaferowani, zupełnie co innego mieli na głowie. Wszędzie panował rwetes i gorączkowa krzątanina.
Nawet w tych pawilonach delikatesowych, które Chuck dopiero co odwiedził. Obecne tam panie nie robiły, jak zazwyczaj, zakupów spożywczych, lecz nabywały głównie kosmetyki - cienie do powiek i tusz do rzęs, a wszystko to wyłącznie w kolorze zielonym! W jednym ze sklepów chwilowo zabrakło owego asortymentu, więc przed budynkiem ustawiła się, jak za czasów PRL, spora kolejka. Kolejka ta rosła z minuty na minutę, gdyż ciągle nadjeżdżały prywatne samochody oraz bieszczadzkie busiki, dowożąc coraz to nowe przedstawicielki płci pięknej. Przyjeżdżały z najdalszych zakątków gminy Lutowiska, a także z gmin i powiatów sąsiednich. W drodze były trzy autokary z wojewódzkiego Rzeszowa. Krążyła plotka, że jedzie też jeden autobus z Poznania.

Właściciel sklepu dzwonił do hurtowni i nerwowo darł się do słuchawki:
- Mówię ci, że wszystko mi pójdzie! Tak, od razu płacę gotówką. Dawaj każdą ilość! Ale pamiętaj, tylko zielone! I pospiesz się, do cholery!

Chuck Norris nic a nic z tego nie rozumiał. Właśnie przeszły koło niego dwie wymalowane na zielono dziewoje, więc ukłonił im się szarmancko.
- O, cześć Chuck, a skąd ty się tu wziąłeś? - odezwała się jedna. Poczym, nie czekając na jego odpowiedź, obydwie odeszły. Rozmawiały ze sobą gorączkowo o czymś zupełnie innym. Ani im dzisiaj w głowie był jakiś tam Chuck Norris!

Chuck postanowił pogadać poważnie z kimś miejscowym. Ponieważ wszystkie baby od lat 16-tu wzwyż były tak przejęte, że wręcz nieprzytomne, musiał porozmawiać z facetem. Dostrzegł siedzącego na ławeczce przed sklepem tutejszego stałego bywalca. Ów siedział przy drugiej już butelce piwa myśląc z przerażeniem, że nie starczy mu pieniędzy na trzecią. A przecież wypiłby i czwartą. Chuck Norris spojrzał na niego, domyślił się i postawił przed nim tzw. czteropak piwa wareckiego mocnego.
- O co biega? Co jest grane? - spytał miejscowy pijaczek z pozornym spokojem.
- A nic. Tak tylko chciałbym trochę z tobą pogadać - odparł Chuck, równie obojętnie.
- Nie p...l. Napijesz się ze mną, a potem będziesz chciał kupić moją nerkę. Albo mnie całego porwiesz na narządy! Nie jesteś stąd, ale chyba już cię gdzieś kiedyś widziałem...
- Kto by tam kupował twoje przepite narządy! Co one są warte?! Wszystko przesiąknięte, zatrute alkoholem. Nikt nie dałby za nie złamanego centa. I wcale nie zamierzam z tobą pić, ponieważ prowadzę samochód. Widzisz tę terenową toyotę? Ja nią przyjechałem. A cztery piwa, to tylko dla ciebie. Poczęstunek ode mnie. I przestań się mnie wreszcie bać, bo pracuję dla Rządu IV RP. Wykonuję zadanie zlecone z zakresu administracji rządowej.
- No to o co ci chodzi?
- Nie mnie, tylko tym sfiksowanym babom. Odpicowały się jak żona stróża w Boże Ciało. Albo jak na Dzień Kobiet lub rocznicę Rewolucji Październikowej w byłym Związku Radzieckim. W dodatku wszystkie mają zielone makijaże. Możesz mi to wytłumaczyć?
- Ależ oczywiście! - pijaczek był uradowany, że łatwo i bezpiecznie zarobił cztery piwa. - Wysztafirowały się tak, idiotki jedne, bo za trzy godziny będzie tu jakiś ważny literat z Warszawy!
- Co za literat?
- A bo ja się znam? Masz tu pełno plakatów, poczytaj sobie.

Faktycznie. Dopiero teraz Chuck Norris zauważył, że wszystkie budynki dookoła są oblepione świeżymi, jednakowymi plakatami. Podszedł do najbliższego i przeczytał:

OGŁOSZENIE
Dyrekcja Szkoły Podstawowej i Gimnazjum
im. Wojsk Ochrony Pogranicza
w Lutowiskach,
w porozumieniu z Naszym Kochanym Wójtem
(oby żył i panował nam wiecznie!),
ma zaszczyt zaprosić Szanownych Państwa
w sobotę dn. 1 kwietnia 2006 r. o godz. 17-tej
na wieczór autorski słynnego poety i krytyka literackiego
MGR. INŻ. KRZYSZTOFA K.,
ZNANEGO RÓWNIEŻ POD PSEUDONIMEM ARTYSTYCZNYM „KRISS40”.

W programie:
1. Recytacja utworów własnych Krissa40 z poetyckiego cyklu „Dla Zielonookiej”, w tym również wierszy nowych, dotychczas niepublikowanych.
2. Wygłoszenie wykładu - krytyki literackiej na temat wyższości serialu telewizyjnego „Plebania” nad serialem „M jak miłość”.
3. Zbieranie podpisów pod wnioskiem w sprawie nominacji powieści w odcinkach pt. „Bieszczadzka grafomania. Refleksje kruka”, której Kriss40 jest współautorem, do literackiej Nagrody Nobla.
4. Konkurs na wyłonienie „Miss Zielonych Oczu w Lutowiskach”. Jury jednoosobowe: Kriss40.

Na zakończenie wieczoru autorskiego przewidziany jest poczęstunek winem oraz rozdawanie autografów przez Krissa40.
Szanowne Panie informujemy również, iż Słynny Autor nie wyklucza zawarcia bliższej, a nawet intymnej znajomości ze zwycięzczynią konkursu wymienionego w pkt. 4 programu.

Teraz Chuck Norris wreszcie zrozumiał, skąd ów wielki zgiełk, hałas i zamieszanie. Chyba jeszcze większe niż to, jakie podczas jarmarków przeżywały Lutowiska przed I wojną światową. Kiedy to słynęły w całej ówczesnej Europie Środkowej z handlu wołami.

Kriss40
03-04-2006, 23:51
Bogobojna i uczynna ludność miejscowa wytłumaczyła Chuckowi znaczenie primaaprilosowego żartu. Już zdążył o tym zapomnieć. Ma inny - i to poważny - problem: właśnie nadeszła depesza z Pentagonu, że SB to Stary Bolszewik.

Stały Bywalec
04-04-2006, 07:38
Czytał tę depeszę po raz kolejny.
- It's impossible - pomyślał - to jakaś dezinformacja. W Pentagonie musi działać "kret". Nie po raz pierwszy zresztą.

Po chwili był już tego pewien. Stwierdził też, że owego kreta w dodatku musiano źle przeszkolić.
- Gdyby go nauczono historii b. ZSRR, to by wiedział, że wszystkich starych bolszewików wymordował, jawnie lub skrycie, Józef Mikołajewicz Przewalski. A zatem, czy i jaka może być w tym wszystkim rola owego literata? Zajmę się tym - postanowił.

Kriss40
06-04-2006, 01:40
Ale ma problem. Jak wytłumaczyć Prezydentowi, że istnieją dyżuru w Dwerniku??? Jak to zrobić, żeby nikogo nie obrazić ???

Stały Bywalec
07-04-2006, 14:38
Ale ma problem. Jak wytłumaczyć Prezydentowi, że istnieją dyżury w Dwerniku??? Jak to zrobić, żeby nikogo nie obrazić ???

- Cóż, trzeba będzie jakoś zjeść tę żabę - pomyślał Chuck Norris.

Tego samego zdania była również jego kotka Fruzia, którą niedawno przygarnął. Zagubiła się, albo ktoś ją wyrzucił kilka dni temu, podczas pamiętnego zamieszania w Lutowiskach. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Chuck nawet nie przypuszczał, że to on uratował kotce Fruzi życie. Moherowe babsko zawiozło ją bowiem do uśpienia, gdy zauważyło, że kotka łakomie spogląda na ptaszki za oknem.
- Jeszcze mi ptasią grypę do domu przywlecze - pomyślała ciemnota i pojechała ze zwierzątkiem do weterynarza. - Niech pan ją koniecznie uśpi, panie doktorze - poprosiła. - Tylko jakimś najtańszym zastrzykiem, bo jestem biedną emerytką ...
Lekarz bezskutecznie usiłował jej to wyperswadować. Baba się uparła, i już! Wtedy pan doktor odczytał okólnik nadesłany od Głównego Lekarza Weterynarii Kraju i władował jej w potężną d... rzeczywiście najtańszy specyfik, służący (wg etykiety na fiolce) do uśpienia wściekłego słonia.
Fruzia, która już wcześniej wyczuwała swoim zwierzęcym instynktem, co się święci, nie żałowała nic a nic swojej pani, tylko szybko dała drapaka. Poszwendała się trochę po Lutowiskach, a potem przylgnęła do Chucka Norrisa, równie samotnego i zagubionego jak ona.

Teraz przekornie patrzyła wiernymi ślepkami na swojego nowego pana.
- Nic się nie bój. Zadzwoń do Prezydenta i powiedz Mu, co wiesz o dyżurach w Dwerniku - zdawało się mówić jej przeurocze kocie spojrzenie.
I Chuck Norris tak uczynił. Z tą tylko różnicą, że zadzwonił do wszechwładnego prezydenckiego brata. Nie chciał bowiem bieszczadzkimi duperelami zawracać głowy samemu Pierwszemu, ostatnio bardziej zajętemu sprawami zagranicznymi.
Wybrał w swojej komórce zastrzeżony, znany tylko niewielu osobom numer: [urzędowa ingerencja cenzury].
- Chuck Norris melduje się posłusznie, Panie Prezesie!
- Cześć, stary zabijako - odpowiedział Jaromir Łabędzki. Wykonałeś już zadanie?
- Jakie zadanie? Jeszcze go przecież od Pana Prezesa nie dostałem.
- Racja, przypominam sobie. Wiesz, trochę się zmieniły realia. Będziesz teraz gwarantem nie paktu stabilizacyjnego, lecz koalicji rządowej, którą może stworzę. A może i nie stworzę. To tak na marginesie, bo sam jeszcze nie jestem przekonany. Odnalazłeś już tę swoją polską miłość, jak jej tam, Anetę?
- Jeszcze nie, ale chyba niedługo ją spotkam. Jestem już bowiem w Bieszczadach, w samych Lutowiskach!
- I sam tam jesteś?
- Nie sam. Mam kotkę Fruzię.
- To ucałuj ją ode mnie. Uwielbiam koty. A tak w ogóle, by the way, to po co do mnie dzwonisz? Jestem teraz bardzo zajęty. Mam właśnie ważną naradę. Jest u mnie minister - koordynator, Zdzisław Wodnicki.
- To się doskonale składa, bo ja właśnie telefonuję w sprawach specsłużb...
- Poczekaj chwilę, włączę nagłośnienie. Już. Możesz mówić dalej.
- Operacyjnie dowiedziałem się, że żadna ze służb rządowych nie monitoruje dyżurów w Dwerniku! A przecież przyłażą tam różni tacy, wymieniają hasło i odzew, a potem żrą pierogi i chleją piwo. Składa ktoś Panu Prezesowi raporty o tym, o czym oni gadają? Podejrzewam, że nie.

Zapadło złowrogie milczenie. Po chwili minister - koordynator zaczął się drżącym głosem tłumaczyć:
- To jeszcze zaniedbanie z czasów rządów postkomuny, Panie Prezesie. Poza tym robię teraz reorganizację służb, mam za mało środków i etatów...
- Masz się tym zająć. Natychmiast. A jak nie, to zlecę to Lucjanowi Nordowi, nadzorującemu Policję - rozkazał krótko Jaromir Łabędzki.

A po chwili zapytał Chucka:
- Co tam słychać w Lutowiskach?
- Wielkie zamieszanie, Panie Prezesie. Ludzie, a szczególnie tutejsze kobiety bardzo przeżywają ...
- Nie dziwię się - przerwał mu Jaromir Łabędzki. - Po tym sejmowym głosowaniu w sprawie samorozwiązania parlamentu ...
- To absolutnie nie o to chodzi, Panie Prezesie.
- A o co?
- Pierwszego kwietnia miał się tu odbyć wieczór autorski Krissa40...
- Znam. Czytam jego poezję. Nawet mi się podoba. Ale dlaczego mówisz „miał się odbyć”? Nie odbył się? Co się stało?
- Wszystko było już przygotowane. Dopięte na ostatni guzik. Przyjechało mnóstwo, mnóstwo ludzi, głównie płci pięknej. Z terenu gminy, ale nie tylko. Był nawet autokar z żeńską wycieczką studentek UAM z dalekiego Poznania. Sala gimnastyczna szkoły, gdzie miało się odbyć spotkanie z Krissem40, była zapełniona po brzegi. Dziewczyny siedziały nawet okrakiem na koszach do gry w koszykówkę.
- No i?
- Punktualnie o godzinie 17-tej, gdy miało się rozpocząć spotkanie z nim, zatelefonował Kriss40 i powiedział, że to wszystko prima aprilis!!! I że nie przyjedzie. Że w ogóle nawet nie wyjechał z Warszawy!
- Jak ludzie zareagowali?
- Z ogromnym oburzeniem. Wszyscy winili za ten fakt rząd SiP-u premiera Kazimierkiewicza. I nie od razu się rozeszli. Szczególnie te zamiejscowe panie, których tu nikt nie zna.
- Co one robiły? - zainteresował się minister - koordynator.
- Nachalnie uwodziły mężczyzn. Napaliły się wcześniej na Krissa40 i musiały znaleźć jakieś ujście dla swojej namiętności.
- Ciebie też uwiodły?
- O tak!!! Nawet nie przypuszczałem, że tu, w Polsce, w dodatku na dalekiej prowincji, pobiję swój rekord życiowy.
- Ciekawe. A jakiż to rekord?
- Przedtem, w Hollywood, odstawiłem z jedną panią nieskończoną ilość numerków. Trzy razy pod rząd je odstawiłem. A teraz udało mi się to uczynić cztery razy, każdorazowo mnożąc przez nieskończoność, oczywiście!
- A co nas obchodzą twoje seksualne wyczyny, ty moralny wykolejeńcu! Mów nam natychmiast, jakie są społeczno - polityczne nastroje ludności?!
- Już wspominałem, że bardzo, ale to bardzo złe. Wg lokalnego sondażu Pana partia, SiP, ma teraz tu 0% poparcia, a OP Ronalda Kusta całe 100%. Miejscowi przedstawiciele Ronalda rozgłaszają wszem i wobec, że to przez was nie odbył się wieczór autorski Krissa40. Że go na pewno aresztowaliście lub zastraszyliście, i dlatego nie przyjechał. I że za ich rządów taki blamaż nigdy nie mógłby mieć miejsca. I ludzie w ogóle nie wierzą w to tłumaczenie primaaprilisowe Krissa40.

Jarosławowi Łabędzkiemu i Zdzisławowi Wodnickiemu aż dech zaparło w piersi z oburzenia.
- To skandal! Każę powołać specjalną komisję śledczą! Ja mu tego płazem nie puszczę - stwierdził złowrogo Jaromir.
- Panie Prezesie, a ja mam inny pomysł - powiedział z ożywieniem Wodnicki. - Ukarzemy go po cichu, ale dotkliwie. A przy okazji rozwiążemy ten problem monitorowania dyżurów w Dwerniku.
- Co wymyśliłeś?
- Najpierw niech Nord weźmie Krissa40 w kamasze. Potem oddeleguje go do mnie, do którejś z podległych mi specsłużb. A ja wtedy dam mu specjalne zadanie, z wykorzystaniem jego talentu, jak najbardziej!
- Możesz to rozwinąć, wyjaśnić?
- Oczywiście. Panią Basię, szefową „Piekiełka” w Dwerniku, poprosimy, aby sobie codziennie robiła krzyczący zielony makijaż. To piękna, elegancka kobieta. Rasowa, dobrze zbudowana brunetka. Jeden z moich agentów, młody dwudziestoletni chłopak, doznał spełnienia na sam jej widok!
- Czy mógłbyś nie świntuszyć?!
- Ja miałem na myśli spełnienie tylko platoniczne. Ale już dobrze, dobrze. Przepraszam. Następnie rozkażemy zmobilizowanemu Krissowi40 siedzieć codziennie, po cywilnemu, na dyżurze w „Piekiełku”. Od końca kwietnia do połowy października. Będzie patrzył Barbarze w zielone oczy i czerpał z nich natchnienie! I niech sobie pisze, niech jak najwięcej tworzy! Bo tu, w Warszawie, to coś mu chyba klimat ostatnio nie służy. Wręcz przeciwnie, tylko przeszkadza w twórczości poetyckiej. Na przykład: piątego kwietnia napisał na forum coś o dwóch butach, prawym i lewym. To ma być romantyczne? Dla Zielonookiej?
- Ile nas to będzie kosztowało? I co my z tego będziemy mieć? - zapytał rzeczowo Jaromir Łabędzki.
- Koszty będą niewielkie. Noclegi „U Lestka”, diety na całodzienne wyżywienie w "Piekiełku", ekstra dodatek na piwo i wino bieszczadzkie (w zasadzie w cenie piwa). Wyposażymy go też w odpowiedni sprzęt, tzn. ukrytą kamerę. Będzie się włączać sama automatycznie, gdy tylko ktoś wypowie odpowiednie hasło i odzew.
- O tych najlepszych pierogach? I Adminie jesienią? Doskonale pomyślane! Na razie jeszcze cię nie zwolnię. W rządzie zostaniesz nawet po rekonstrukcji gabinetu, po koalicji z „Obroną Konieczną”.
- Na to liczę i dziękuję, Panie Prezesie. Jeszcze tylko dokończę referować mój plan. Nasz przyjaciel Chuck Norris, przynajmniej dopóki będzie przebywał w Bieszczadach, niech dopilnuje, aby wszystko działało bez zarzutu. Będzie odbierał od Krissa40 wykonane nagrania i mejlował mi je do centrali.
- Akceptuję. Proszę wykonać! - postanowił Jaromir Łabędzki.
- Tak jest! - równocześnie odkrzyknęli służbiście Chuck Norris i Zdzisław Wodnicki.

Stały Bywalec
25-04-2006, 13:18
W międzyczasie, w Moskwie, szkolenie agentek - dywersantek uległo gwałtownemu przyspieszeniu. Kurs szpiegowski został nagle i przedwcześnie zakończony. Stało się to kosztem zajęć z wychowania patriotyczno - ideologicznego - co miało później przynieść fatalne skutki. Ale nie uprzedzajmy wydarzeń.

Bezpośrednio po pamiętnym pokazie - reklamie bielizny damskiej, grupa wysokich oficerów wywiadu rosyjskiego zaprosiła agentki - prezenterki mody do konspiracyjnej willi GRU. Celem sprawdzenia poziomu ich wyszkolenia operacyjnego oraz kontynuacji tegoż, tym razem już na najwyższym światowym, szpiegowskim poziomie.

Dowództwo GRU reprezentowali:
- zastępca Szefa GRU, gen. mjr Sobakow,
- komendant zarządu XIV (ds. agentów nielegalnych), płk Iwanow,
- komendant zarządu I (ds. europejskich),
- komendant zarządu VI (sprawy radiotechniczne),
- komendant zarządu X (strategiczne analizy wywiadowcze),
- komendant zarządu administracyjno - technicznego.

A czekające na przerzut do Polski agentki to po prostu: Tania (d-ca grupy), Zoja, Jelizawieta, Masza, Swietłana i Katia. Wszystkie niedawno ukończyły polonistykę, a Tania legitymuje się nawet stopniem naukowym doktora nauk humanistycznych w zakresie filologii polskiej (szczegóły dotyczące jej doktoratu znajdziecie w jednym z poprzednich odcinków grafomanii).

Trzeba przyznać, iż generał i pułkownicy bardzo starannie i sumiennie odnieśli się do swoich nowych obowiązków. Prawie całe dnie i noce spędzali w konspiracyjnej willi, bieżące sprawy służbowe cedując na wyznaczonych zastępców. W domach również bywali niezmiernie rzadko, małżonkom tłumacząc się przepracowaniem wynikłym z kryzysu, jaki zapanował w stosunkach rosyjsko - polskich.

Ich żony początkowo nawet w to uwierzyły. Niedawno w Moskwie pobito polskich dyplomatów - wiadomo, że nie był to wybryk chuligański, o czym usiłowała przekonać prorządowa prasa. Może coś nowego się przydarzy? Tak sobie myślały i plotkowały o tym podczas wspólnych spotkań przy kawie i winku gruzińskim (jeszcze go wtedy w Moskwie nie zabrakło).
A ich mężowie co jakiś czas przyjeżdżali na parę godzin do domu. Zmęczeni, padali do łóżka i spali jak zabici. Poczym wypoczęci, z zapasem czystych koszul i bielizny wracali służyć Ojczyźnie.

Panie nie na darmo były żonami wywiadowców. Obcując z nimi już co najmniej przez kilkanaście lat wyrobiły sobie nieco szpiegowskich odruchów i przyzwyczajeń. Przede wszystkim każda z nich dokonała oględzin ciała swojego męża (podczas, gdy smacznie spał) oraz jego koszul i bielizny osobistej.
Wyniki owej lustracji były jednoznaczne. Żona generała Sobakowa (za plecami przezywana przez przyjaciółki Sobaczyną) wezwała telefonicznie koleżanki do swojego domu na konieczną naradę.
- Gdzie oni się teraz zamelinowali? I co za dziwki sobie przygruchali?- zachodziły w głowę oficerskie żony. Adresów konspiracyjnych GRU naturalnie nie znały.

Gdy tak burzliwie ale jałowo dyskutowały, ktoś zadzwonił do drzwi generalskiego apartamentu. Zameldował się młody adiutant, z prośbą (od towarzysza generała) o kolejne czyste koszule, kalesony i skarpetki.
- Szef jest tak zapracowany, że nie mógł osobiście przyjechać. Oczywiście bardzo ukochaną żonę za to przeprasza. To wszystko przez tych zdradzieckich Polaczków - kłamał jak z nut przystojny lejtnant.
Sobaczyna w odpowiedzi strzeliła go w mordę. Następnie zagroziła:
- Synku, nie wysilaj się na żadne kłamstwa, bo i tak znamy prawdę. Nie wiemy tylko, gdzie się łajdaczą. I ty nam ten adres zaraz grzecznie podasz!
- Ależ Madame, to jakieś nieporozumienie ...
- Posłuchaj gówniarzu. Bo zaraz stracę cierpliwość. Ja i moje przyjaciółki - w tym momencie generałowa wymieniła nazwiska obecnych koleżanek. - Przecież jak my sobie ciebie, smarkaczu jeden, zapamiętamy, to najdalej za kilka tygodni wylądujesz w garnizonie gdzieś na granicy rosyjsko - chińskiej. Zamieszkasz w zapluskwionym baraku, a nie w czystym moskiewskim mieszkanku. I będziesz dmuchał brudne, śmierdzące chińskie k...wy, a nie moskiewskie studentki i wypachnione urzędniczki!!!
- O Jezu! Ależ wpadłem! Przecież jak wam podam ten adres, to z kolei generał mnie zniszczy!!!
- Nie bój się, nic mu nie powiemy. Kontaktu z tobą nie spalimy, bo się może jeszcze kiedyś przydasz. Dość przystojny jesteś, kochasiu. Trzeba się będzie naszym mężom odpłacić pięknym za nadobne ... Ale o tym - potem. No więc, jaki jest ten wasz „operacyjny” adres?
- Kutuzowski Prospekt nr 184A. Osiedle nowych domów jednorodzinnych. Willa nr 1, pierwsza z brzegu, od lewej strony. Pilnują jej chłopcy ze Specnazu, ale dyskretnie, po cywilnemu.
- Ci ze stałej obstawy? Znają nas z widzenia?
- Tak, ci sami. Tylko ..., jak mnie panie chcecie wydać, to powiedzcie od razu. W łeb sobie palnę!!!
- Już ci mówiłam, że jeszcze nam się przydasz. Trochę później. A teraz bierz te koszule, kalesony i skarpetki i wracaj do tego waszego burdelu. A propos, ciebie też tam coś obleciało?
- A skąd! Ganiam tylko po różne kosmetyki, afrodyzjaki i środki antykoncepcyjne ...
- Wynagrodzimy ci to. A naszej dyskrecji bądź pewien. Zresztą, jak tam wpadniemy, to tobie też spuścimy mały łomot. Dla pozoru. Abyś nie był przez nikogo podejrzewany.
- Doskonały pomysł. Mogę się już odmeldować?
- Tak. I pamiętaj, nie zrób żadnego głupstwa!

Młody lejtnant zapakował starannie generalskie ciuchy i z nosem na kwintę poszedł do samochodu.
- Ależ wpadłem! Ja to mam pecha. A ten mój kumpel z roku w szkole oficerskiej, Paweł, byczy się teraz w Polsce, w Polańczyku i posuwa różne kuracjuszki i wczasowiczki. Szpiega udaje, psiakrew!. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. - Tak sobie myślał i klął pod nosem, wracając do tajnej willi GRU.

Żony wojskowych dostojników odczekały dla pozoru ze trzy godziny, poczym - uzbrojone w wałki do ciasta i parasolki wsiadły do dwóch taksówek i kazały się zawieźć pod niedawno poznany adres.

A pod owym adresem nie próżnowano. Po lekcjach z techniki szpiegowskiej nadszedł czas na zajęcia relaksujące, również w jakiś sposób związane z zadaniem operacyjnym postawionym młodym agentkom.

Aby wszystko odbywało się jak najbardziej formalnie (na wypadek kontroli z Gabinetu Prezydenta Putina) utworzono Kółko Teatralne GRU. Nie samą pracą przecież człowiek żyje, co pewien czas nawet generał i pułkownicy muszą się odchamić!
Zważywszy czekające dziewczyny zadanie służbowe, w kółku teatralnym skupiono się na repertuarze wyłącznie polskim - głównie autorstwa polskojęzycznego Rusina, hr. Fredro.
Dwie pary zajmowały się właśnie inscenizacją XIII Księgi „Pana Tadeusza”, a generał Sobakow z Tanią odbywali generalną próbę przedstawienia „Baśni o królewnie Pi..nie”. Wszyscy byli tak twórczo zaaferowani, że nawet nie usłyszeli, jak dwie taksówki zajechały pod dom.

Sześć żon oficerskich wysiadło z samochodów i ruszyło wprost na ubranych po cywilnemu ochroniarzy.
Nieustraszeni bojcy Specnazu, pogromcy kaukaskich terrorystów, zwycięzcy II wojny czeczeńskiej - gdy tylko w nadchodzących babach rozpoznali żony swoich pryncypałów - pierzchli niczym myszy na widok kota. Wiedzieli bowiem dobrze, co się we wnętrzu domu już od kilku tygodni wyprawia i - prawdę powiedziawszy - przewidywali właśnie taki, a nie inny finał tej Sodomy i Gomory.

Sobaczyna z pięcioma koleżankami wbiegły na piętro i nakryły swoich mężów... po łacinie się to nazywa: in flagranti. Wałki do ciasta, parasolki, zdjęte z nóg pantofle - wszystko to natychmiast poszło w ruch. Wysportowane agentki błyskawicznie dały susa przez zamknięte (!) okna, tak jak stały, w zasadzie całkiem gołe (nie licząc frywolnych namiastek stroju, takich sobie fru, fru). Były specjalnie wyćwiczone, więc się nawet nie pokaleczyły ani nie potłukły, skacząc w ten sposób z pierwszego piętra. Zresztą zaraz wpadły w ramiona ochroniarzy, którzy okazali się bardzo współczujący i opiekuńczy. I bardzo nieodporni, jak to zazwyczaj żołnierze, na wdzięki niewieście.

A w domku na górze szalała karna damska ekspedycja. Generał i pułkownicy zostali przez swe połowice pobici jeszcze bardziej, niż wcześniej uczyniono to (na ich rozkaz) z polskimi dyplomatami w Moskwie. Oberwało się także i zdradzieckiemu adiutantowi, który teraz - chyba dręczony wyrzutami sumienia - usiłował własnym ubranym ciałem zasłonić prawie gołe ciało swojego zwierzchnika.

I tak ów kurs dla agentek - dywersantek został nagle zakończony. Następnego dnia sześć pięknych dziewczyn z fałszywymi paszportami odleciało samolotem „Aerofłotu” do Warszawy.

Stały Bywalec
28-04-2006, 22:11
Napisałem:

Dwie pary zajmowały się właśnie inscenizacją XIII Księgi „Pana Tadeusza”, a generał Sobakow z Tanią odbywali generalną próbę przedstawienia „Baśni o królewnie Pi..nie”.
A przecież było 6 par.

Ogłaszam błyskawiczny konkurs weekendowy: czym były zajęte pozostałe 3 pary?
:oops:

Stały Bywalec
27-11-2009, 22:51
Naprawdę nikt nie wie ?
:lol:

bertrand236
27-11-2009, 22:54
Napisałem:

A przecież było 6 par.

Ogłaszam błyskawiczny konkurs weekendowy: czym były zajęte pozostałe 3 pary?
:oops:

He!He Błyskawiczny... 3 i pół roku...
Pozdrawiam

Aleksandra
28-11-2009, 14:40
Zastój na tym Forum jak w północnokoreańskiej gospodarce.
Na te zimowe wieczory proponuję więc "aktywną" lekurę - będziemy czytali i dopisywali kolejne fragmenty powieści. WSZYSCY.
A o czym będzie ta powieść ? O zaczarowanym kruku z Otrytu. O tym, co widzi i co myśli (właśnie o tym, co widzi).
Napisałem już konieczną introdukcję, aby uzasadnić pochodzenie owego ptaka.


.................................................. .........................

3 lata temu napisałem:
Cytat:
Następny mój post z tego wątku tematycznego będzie nie wcześniej, niż za trzy dni, a i to pod warunkiem, że w międzyczasie inne osoby dopiszą nie mniej, niż trzy odcinki. Bo może czas skończyć „Grafomanię”, może mało kogo już ona interesuje.
Zobaczymy teraz. Myślę, że przez te 3 lata wykluły się jakieś talenty literackie na naszym forum. :)
*********
.

3 i pół letnia zagadka to jedno, a pierwsze 10 postów to ponad 6 lat, [...]
wyszła historia z brodą. Choć może talentów należy szukać co trzy lata.