PDA

Zobacz pełną wersję : Samotny Włóczykij "Stachura i kowboje"



Samotny Włóczykij
20-05-2011, 17:59
"Stachura i kowboje. Pokolenie westmanów" nie jest książką ściśle o Bieszczadach. Jest to natomiast książka o Polsce kulturalnie zdominowanej przez Bieszczady - niestety, w dzisiejszej rzeczywistości temat tabu. Po bardzo długim czasie zbierania materiałów, pisania i poprawiania wreszcie udało mnie się ją ukończyć, choć w Internecie umieszczono na razie tylko pierwszą część. Na umieszczenie drugiej - a właściwie dwóch następnych, które opowiadają o tym, co się stało z tą rzeczywistością po tzw. odzyskaniu przez Polskę wolności - wciąż czekam.

Możne tę książkę poczytać tutaj:
http://ch.nstrefa.pl/stachuriada/stachura-i-kowboje.html

Jako ilustrację jej klimatów podaję motto całej książki oraz cytat z samego końca, który niestety jeszcze nie jest dostępny:


„Patrząc wstecz na wspaniałe lata, w których miałem niewątpliwe szczęście uczestniczyć, widzę wyraźnie, gdzie nastąpił początek tej historii. Gdzie jest to źródło, które do dziś w nas bije i z którego do dziś czerpiemy. Nazwę to umownie:


WOLNA REPUBLIKA WETLINA.

Granice tej republiki nigdy nie zostały fizycznie określone, nigdy bowiem nie pokrywała się z granicami rzeczywistej Wetliny; to ludzie tworzyli ją swoimi charakterami. W czasie, gdy rzeczywistość naszych domów daleka była od normalności, gdy rzeczywistość ulicy ociekała od paranoi, wrogości i absurdów, a granice były zamknięte, wyjazd w góry, w Bieszczady, do Beskidu Niskiego, był odczuwany jak powiew wolności. Bo to wolność tam, w górach, była. Wolność, tolerancja, niezależność, prawda. To wielkie słowa, powiecie, ale jak inaczej mam to nazwać? Toż to po prostu tak było J. A w czasach, kiedy rozpoczynaliśmy naszą górską przygodę, góry kipiały od osobowości, od niezależnej rzeczywistości, od wyzwań, które rzucało się światu... Piosenką, przyjaźnią, trudem, który wkładało się we własny rozwój... (...)
Wolnej Republiki Wetliny już nie ma. Był to jakby odprysk tej wolności, która przepięknym, czystym płomieniem pierwszej Solidarności wypaliła zło. Cel jednak został osiągnięty, i gdy ze sceny zeszła ukochana pani, za nią podążyli jej kochankowie...”


(westmeni.pl; wersja poprawiona – z polską czcionką)










Wehikuł czasu – to byłby cud!



(„Dżem”)


„...I wiem, że coś jeszcze umarło tam (...). Marzenie naszych ludzi. Piękne marzenie... Krąg wspólnoty (...) rozprysł się na kawałki. Nie ma też środka. Święte drzewo umarło.”


(Czarny Łoś – za: Dee Brown „Pochowaj me serce w Wounded Knee”)




Z chlebakiem, plecakiem i przytroczonym doń namiotem, po górach, nizinach i wyżynach, po drogach kamienistych, piaszczystych i błotnistych, w różnych porach roku, dnia i nocy, wędruję tak po Polsce. Nie szukam żadnych nieziszczalnych marzeń, ani „szczęścia”, czyli stanu niekończącej się przyjemności. Szukam podobnych mnie wędrowców, resztek pokolenia westmanów, z jego zamiłowaniem do przygód i wiedzy, fachowym stosunkiem do turystyki i życzliwością dla ludzi, spotkanych na Szlaku. Szukam ludzi takich, jakich pamiętam z dzieciństwa, a jakich ostatnie przykłady widywałem jeszcze w liceum, w połowie lat dziewięćdziesiątych.
Niestety, szukam na próżno. Choć bowiem szlaki górskie i brzegi jezior wypełniają tłumy coraz większe, nie są to bynajmniej westmani. W karykaturalnych szczątkach środowisk post-westmańskich, które jeszcze istnieją, brak jest zainteresowań intelektualnych i fascynacji Przygodą. Nie widzi się braterstwa – raczej zamknięcie na innych i indywidualizm. Także i oni uciekają już nie od „cywilizacji”, lecz od innych ludzi – i czują się bardzo zawiedzeni, gdy w trakcie wędrówki spotkają kogoś innego. Widomy to przecież znak, że ucieczka się nie udała.... Nawet więc, jeśli mówią jeszcze „Cześć!”, myślą w rzeczywistości: „Bodajbyś przepadł!”. Gatunek turysty „przedkładającego cele poznawcze ponad inne” wyginął wraz z klęską pokolenia westmanów doszczętnie, niczym tur z Puszczy Jaktorowskiej. Można starać się go odradzać – tylko komu na tym dziś zależy? Jeśli było w tym coś dobrego, Niewidzialna Ręka Rynku odrodzi go sama. Jeśli nie odrodzi – widać był komunistyczny...
Co krok napotyka się za to w każdym ciekawszym i lepiej znanym miejscu tłumy konsumujących drobnomieszczan, spędzonych przez przemysł turystyczny i wszędobylską reklamę. Gdzie nie ma masowej turystyki – wyrastają domki letniskowe i wille oraz tablice: „TEREN PRYWATNY! WSTĘP WZBRONIONY!”. „Ludzi coraz więcej, człowieka coraz mniej”...
Rafał Ziemkiewicz pisał w cytowanym wcześniej artykule o ludziach „wypadniętych z czasu”. Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, że jestem jakby ostatnim wojownikiem z wybitego do nogi plemienia, chodzącym po świecie, który był niegdyś jego, ale w którym nikt już nawet nie jest w stanie zrozumieć jego języka.
Czasem zdaje mnie się, że oto właśnie odnalazłem klimat pokolenia westmanów, jak choćby dwa lata temu na „Stachuriadzie” w Grochowicach, lub w bacówce pod Małą Rawką w Bieszczadach. Niestety, po bliższym przyjrzeniu się czar pryska jak bańka mydlana, zostawiając poczucie zawodu i nienasycenia.


Warszawa, grudzień 2010

trzykropkiinicwiecej
22-05-2011, 20:20
Gatunek turysty „przedkładającego cele poznawcze ponad inne” wyginął wraz z klęską pokolenia westmanów doszczętnie, niczym tur z Puszczy Jaktorowskiej. A zszedłeś ostatnio ze szlaku żeby z młodzieżą pogadać? usiąść przy ogniu wieczorem i snuć zwykłą szczerą rozmowę do rana.. o tym jak jest, jak było, jakbyśmy chcieli żeby było? Czy tylko chodzisz, obserwujesz i oceniasz? Wieje tęsknotą za tym co w naszej głowie a nie dookoła...

Samotny Włóczykij
22-05-2011, 23:27
A zszedłeś ostatnio ze szlaku żeby z młodzieżą pogadać? usiąść przy ogniu wieczorem i snuć zwykłą szczerą rozmowę do rana.. o tym jak jest, jak było, jakbyśmy chcieli żeby było? Czy tylko chodzisz, obserwujesz i oceniasz? Wieje tęsknotą za tym co w naszej głowie a nie dookoła...
Oj, narozmawiałem się, narozmawiałem... Tam, gdzie było to możliwe, bo bardzo często różne grupy są hermetycznie zamknięte i traktują ludzi z zewnątrz jak powietrze. Niestety, dzisiejsi ludzie mają bardzo rozdęte ego. Na wszelkie uwagi reagują albo negatywnie, albo nie chcą wierzyć, że kiedyś mogło być lepiej - albo w ogóle ich to nie obchodzi, bo ich interesuje tylko indywidualne "tu i teraz". Przy czym nie chodzi tu wcale tylko o ludzi młodych - najgorsi są ci przez czterdziestką. Ludzi młodych mi jest autentycznie żal, bo tamte czasy wyparto ze świadomości zbiorowej tak skutecznie, że nawet nie mieli się oni od kogo o nich dowiedzieć. I oni nawet nie wyobrażają sobie, że mogła istnieć rzeczywistość lepsza, niż ta, w której żyją.

Całe szczęście, że jeszcze chociaż w mojej głowie istnieje ta rzeczywistość, którą opisuję. Choć, niestety, z czasem pamięć o tym rozmywa się coraz bardziej - mówię "niestety", bo z pamięci o tamtych czasach czerpię energię do życia. Świadczy to, że nie jest to jakaś zwykła nostalgia - to jest opowiadanie człowieka, który poniekąd stracił ojczyznę. Cały rozdział swojej książki - niestety, jeszcze niezamieszczony - poświęciłem dyskusji z takimi poglądami, jak Twoje, gdzie na podstawie źródeł wykazuję, że opisywany przeze mnie świat nie jest wytworem mojej wyobraźni, idealizującej dawne czasy. Że po prostu wtedy ludzie zupełnie inaczej myśleli, inne wartości wyznawali, i to wpływało na odmienność postaw. Zresztą wiele procesów, o których pisałem, można obserwować do dziś.

Oczywiście, nie można traktować zupełnie dosłownie tego, co piszę. Dziś już raczej nie szukam pozostałych środowisk "westmanów" - staram się je natomiast odradzać, to tylko taki chwyt retoryczny. Jestem też pewien, że moja działalność nie przeszła bez echa i że ona, a zwłaszcza ta książka, spowoduje także pewne odrodzenie.


O tej książce miałem okazję usłyszeć takie opinie (ostatnia pochodzi od pewnego wysoko postawionego instruktora ZHR):


Manifest pokolenia, którego nie dopuszczono do głosu

Książka niezwykle prawdziwa i bardzo smutna.
Natomiast ludzie, którzy po 1989 r. sprzedali ideały za mamonę, po prostu nie są w stanie tego czytać. Książka parzy ich w ręce i w oczy. I to też świadczy przeciwko założeniu, że jest to tylko tęsknota starego pryka - zresztą wcale nie jestem stary, ja tylko od bardzo wczesnej młodości nasiąkałem tamtymi klimatami.

trzykropkiinicwiecej
23-05-2011, 09:54
..z tym odrodzeniem bym nie przesadzał... bo nie ma co odradzać... kijem rzeki nie cofniesz... nie ma zresztą takiej potrzeby żeby wracać do tamtych czasów.. po co się cofać? jest nowe!

Samotny Włóczykij
25-05-2011, 16:33
... kijem rzeki nie cofniesz...
Porównujesz rzeczy stworzone przez człowieka z działaniem sił przyrody? To przecież ludzie stworzyli ten obecny syf, nie Bóg. Nawet mógłbym wymienić nazwiska tych ludzi. Tylko że oni wmówili wszystkim, że ich pomysły są jedynie słuszne, jedynie racjonalne i jedynie nieutopijne, naturalne jak sama przyroda.


nie ma zresztą takiej potrzeby żeby wracać do tamtych czasów.. po co się cofać? jest nowe!
A uważasz, że nowe jest lepsze tylko dlatego, że jest nowe? Bo jeśli to stare jest lepsze, to może lepiej cofnąć się do źródeł, gdzie rzeka była jeszcze czysta? To, co prezentujesz, to się nazywa heglizm - wiara w "ducha czasów". Gdyby nasi przodkowie w to wierzyli, to nie staraliby się odzyskać niepodległości w czasie rozbiorów ani podczas okupacji hitlerowskiej, bo "teraz mamy nowe" i trzeba się pogodzić z rządami Hitlera w Polsce oraz dostosować do nich.
Proponuję przeczytać książkę - tę jej część, która została już umieszczona - i przekonać, się, co było lepsze - stare, czy nowe.

tidżej
25-05-2011, 17:07
To, co prezentujesz, to się nazywa heglizm - wiara w "ducha czasów". Gdyby nasi przodkowie w to wierzyli, to nie staraliby się odzyskać niepodległości w czasie rozbiorów ani podczas okupacji hitlerowskiej, bo "teraz mamy nowe" i trzeba się pogodzić z rządami Hitlera w Polsce oraz dostosować do nich.
To co prezentujesz to szufladkowanie ludzi (w różnych wątkach!) i totalna nadinterpretacja opinii innych. Postawienie znaku równości jak wyżej to jakaś totalna bzdura.

Proponuję przeczytać książkę - tę jej część, która została już umieszczona - i przekonać, się, co było lepsze - stare, czy nowe.
I jeszcze masz monopol na rację.

Mnie skutecznie zniechęciłeś do czytania "książki".

trzykropkiinicwiecej
25-05-2011, 17:30
Porównujesz rzeczy stworzone przez człowieka z działaniem sił przyrody?
nie... to nie porównanie tylko metafora w moim mniemaniu, czyli autora tych słów, choć rozumiem że interpretacja dowolna i świat tak właśnie tworzy plotki...

To, co prezentujesz, to się nazywa heglizm - wiara w "ducha czasów"
...a czemu nie? to coś złego? żyć tu gdzie żyję? Bywa że bujam w obłokach, ale chyba nie aż tak jak ten od kija co chce cofnąć czas i zamiast konstruować wehikuł - pieprzy głupoty


Proponuję przeczytać książkę - tę jej część, która została już umieszczona - i przekonać, się, co było lepsze - stare, czy nowe.
Czytałem.... mógłbym napisać że dawno już nie czytałem takiej słabizny w kwestii literackiej i treściowej, ale napiszę że naciągane to strasznie, jęczenie i nic więcej... nie tylko moja ocena ale i znajomych którym podrzuciłem... szkoda że tytuł malkontenta roku na forum już nie funkcjonuje... och szkoda... Wyłączam się z dyskusji... miłego stękania :)

Samotny Włóczykij
25-05-2011, 18:55
...a czemu nie? to coś złego? żyć tu gdzie żyję? Bywa że bujam w obłokach, ale chyba nie aż tak jak ten od kija co chce cofnąć czas i zamiast konstruować wehikuł - pieprzy głupoty
Ja też żyję tu, gdzie żyję. Ale to coś innego, niż akceptacja wszystkiego, co jest obecnie. Zresztą konstruowanie wehikułu też wymaga nie biernego płynięcia z prądem i życia w tej rzeczywistości, która jest - co proponujesz - lecz niezgody na to, że człowiek nie może podróżować w czasie. I prawdziwego bujania w obłokach, bo ja piszę o faktach historycznych, a natomiast taki konstruktor robi coś, co istnieje tylko w literaturze fantastycznonaukowej. Tak na marginesie - tytuł malkontenta należałby raczej przyznać śp. Ryśkowi Riedlowi, bo ja go tylko cytowałem.


Czytałem.... mógłbym napisać że dawno już nie czytałem takiej słabizny w kwestii literackiej i treściowej, ale napiszę że naciągane to strasznie, jęczenie i nic więcej... nie tylko moja ocena ale i znajomych którym podrzuciłem... szkoda że tytuł malkontenta roku na forum już nie funkcjonuje... och szkoda... Wyłączam się z dyskusji... miłego stękania :)Widzę, że kultura osobista kwitnie. Szkoda, że przed wyłączeniem się nie zdążyłeś poinformować mnie, co konkretnie jest tak słabego literacko i treściowego w mojej książce. Bo dopóki tego nie umotywujesz, to będę uważał, że jesteś jeszcze jednym człowiekiem, którego ta książka parzy w ręce, a żeby usprawiedliwić samemu przed sobą swoje uprzedzenia, swój strach i ucieczkę od niej, wymyśla całkiem wyssane z palca zarzuty. To tak, jak z Cejrowskim - wieszano psy na muzyce country tylko dlatego, żeby mu dokopać.
Moi znajomi, także ci, co pokończyli polonistykę i filologie języków obcych, mieli o tej książce zupełnie inne zdanie.


To co prezentujesz to szufladkowanie ludzi (w różnych wątkach!) i totalna nadinterpretacja opinii innych. Postawienie znaku równości jak wyżej to jakaś totalna bzdura.
Tak, bo w 1989 r. nastał koniec historii i wszystko jest już zupełnie inne, niż przedtem. Wtedy były inne zasady, teraz zrobiliśmy "zwrot o 360 stopni", jak powiedział nasz były prezydent. Właśnie takie bajeczki, które zrobiły nam wodę z mózgów i doprowadziły do upadku Społeczność Wolnych Wędrówców, opisuję w mojej książce.


I jeszcze masz monopol na rację. Nie widzisz różnicy między monopolem a przekonaniem? Ktoś, kto studiował temat przez wiele lat, zebrał dziesiątki cytatów, przy tym był świadkiem tego, co opisuje - ma chyba prawo być przekonany o swojej racji nie mniej, niż nauczyciel, przekazujący wiedzę uczniom - a raczej bardziej? Bo przecież nauczyciel ma często tylko "wykutą" wiedzę, której nie sprawdził.
Oczywiście, chętnie przyjmuję głosy krytyki, uważając je za cenne uzupełnienie. Tutaj krytyki nie widzę - tylko pretensję, że nie wyznaję relatywizmu.


Mnie skutecznie zniechęciłeś do czytania "książki".Aha, chcesz mnie ukarać, pozbawiając samego siebie wiedzy. Przezabawne.

Ja się zupełnie nie przejmuję fochami, które mi strzelają niektóre osoby. W końcu ludzie przeżywają szok, jak czytają, że to, co uważają za głupotę i utopię, za co ich zdaniem należy się wstydzić i co należało zapomnieć, nie tylko było możliwe, ale mądre i dobre. 20 lat ich czegoś uczono - a tu nagle ktoś dowodzi, że było inaczej. Nie martwcie się, oswoicie się z tym, a wtedy szok minie. Zrozumiecie i w znacznym stopniu zgodzicie się ze mną.


Nadszedł więc wreszcie rok 1989, a wraz z nim „upadek komunizmu” – wymarzony „raj na ziemi”. Byliśmy pewni, że przyniesie on automatyczną likwidację ugniatającej Polskę kamiennej czapy i wszystkie pozytywne wartości, które dotąd, tłamszone, żyły „w drugim obiegu”, znajdą się teraz na górze, oprze się na nich oficjalne życie Polski.
Jak spowodować, żeby więź międzyludzka, piękno, braterstwo zafunkcjonowały jako zasady publiczne? Niech nikt nie mówi, że opozycja nie miała programu gospodarczego – bo miała, choć niedopracowany w szczegółach (pomijam tu, oczywiście, naiwne, idealistyczne i indywidualistyczne wyobrażenia artystyczno-zakapiorskie). Nowa Polska miała się opierać na samorządzie gospodarczym – tak, właśnie na tych odsądzanych dziś od czci i wiary związkach zawodowych i cechach (http://forum.bieszczady.info.pl/#_ftn1).
W pierwszym okresie po „obaleniu komunizmu” trwała feta. Co prawda, na kilka dni przed „wolnymi” wyborami, 27 maja 1989 r., tragedia pod Mount Everestem, która pochłonęła życie pięciu wybitnych polskich wspinaczy, symbolicznie zamknęła złotą erę polskiego himalaizmu, symbolicznie wyznaczając też kres pokoleniu westmanów. Skąd jednak mieliśmy wiedzieć, że to już koniec? Nasze życie toczyła się jak poprzednio – połoniny bieszczadzkie witały nas łanami kwiatów, leśne jeziora – pluskiem fali na piaszczystym brzegu. Jak dawniej nad łanami zbóż unosiły się śpiewające skowronki, jak dawniej na rajdowe szlaki wyruszali kowboje z Wrocławia, jak dawniej na polanach rozbijano indiańskie tipi. Bo też zdawało się nam, że wszystko jest jak dawniej – tylko „nie ma już komuny” – bo „nasi doszli do władzy”!
Wielu ludzi rzuciło się wprawdzie do wykorzystywania nieistniejących wcześniej możliwości zarobkowych, ale rozumieliśmy to świetnie, wiedząc, że to tylko przejściowy okres i za jakiś czas, gdy się trochę dorobią, znów będą mieli czas i energię na westmański styl życia. Przecież wielokrotnie już zdarzało się Polakom ograniczać inne potrzeby i zajmować się na jakiś czas niemal wyłącznie zarobkowaniem. Ot, choćby w czasie różnych wyjazdów „na saksy”. Widzieliśmy też i to, że właśnie dzięki tym, którzy rzucili się w wir pracy zarobkowej, pojawiła się w Polsce obfitość towarów, dawniej bardzo trudno dostępnych.
Stopniowo zaczęły docierać jednak do nas niepokojące sygnały. Najpierw było niezadowolenie, szczególnie wśród niższych warstw ludności, z powodu sposobu, w jaki powstała druga „Solidarność”, i w jaki dogadywała się z władzami komunistycznymi - za plecami obywateli. Większość z nas nie bardzo rozumiała te pretensje – dwudziestoletnie „życie na peryferiach” nie sprzyjało świadomości, że nawet najlepszą władzę trzeba nieustannie kontrolować. Robotnicy i chłopi wiedzieli to lepiej od nas. Mieli zresztą duże wątpliwości co do ludzi, których od 1968 r. uważaliśmy za swoich przywódców. Jak się okazało dużo później, były to wątpliwości uzasadnione.
Tymczasem wszystko stawało się coraz bardziej „nie takie, jakie miało być”. Rozkradający mienie publiczne komuniści jako prywatni właściciele zachowywali się wobec pracowników, konkurencji i klientów jeszcze gorzej, niż przedtem. Odpowiadali ze śmiechem: „Przecież o to właśnie walczyliście!” (http://forum.bieszczady.info.pl/#_ftn2). Cóż to miało wspólnego z ideami „Solidarności”? Rozszalała się rabunkowa prywatyzacja; ludzi pozbawiano pracy tysiącami. Do propagandy antykatolickiej dołączyła antynarodowa. Dążenia i idee pokolenia westmanów były w mediach w dalszym ciągu tematem tabu – a nawet stały się nim w jeszcze większym stopniu, niż to miało miejsce w PRL. Do postpezetpeerowskiego monopolu medialnego dołączyli zaś przywódcy inteligenccy pokolenia westmanów – i zaczęli mówić jednym głosem z postkomunistami (http://forum.bieszczady.info.pl/#_ftn3)!
Patrzyliśmy na to, co się działo, z coraz większym zdumieniem. Nic nie rozumieliśmy. Czy to na pewno kapitalizm? Czy to na pewno demokracja i pluralizm?

„Na szczęście” szybko pojawili się ci, którzy potrafili nam tę nową sytuację wyjaśnić. Tak się jakoś dziwnie złożyło, że byli to albo główni architekci nowego ładu, albo – tzw. konserwatywni liberałowie - odwalający dla nich pracę za darmo „pożyteczni idioci”. Uczyli nas oni, że raj na Ziemi nadszedł, tylko my tego nie widzimy, ponieważ jesteśmy skażeni komunizmem oraz faszystowskim oszołomstwem - i przekazywali zasady ustrojów, mających teraz panować w „wolnej” Polsce: „kapitalizmu” i „demokracji”.




Nasi przewodnicy po nowej rzeczywistości starali się ułatwić nam dostosowanie do niej, wmawiając, że jest ona kontynuacją starej, sugerując, że ogólnie to nic się właściwie nie zmienia, tylko się „modernizujemy”. Zwolennicy „demokracji” twierdzili, że przeżarci konsumpcjonizmem wychowani przez nich ćwierćinteligenci, yuppies[1] (http://forum.bieszczady.info.pl/#_ftn1), są w dalszym ciągu inteligencją, bo mają „papierki”. Umożliwiało to też dowartościowanie i wykreowanie na elity narodu, a zatem na kogoś, na kim trzeba się wzorować, ludzi kompletnie bezmyślnych i bezwolnych intelektualnie, a zarazem najbardziej przesiąkniętych „demokracją” (przy czym rzekomy elitaryzm tych ludzi wabił także młodzież warstw niższych do pójścia w ich ślady). Wprawdzie osobnicy ci z reguły w końcu przestają się w ogóle interesować czymkolwiek, poza zarobkowaniem i pogonią za przyjemnościami - a więc nie obchodzą ich i wybory - ale zanim to się stanie, głosują tak, jak im to nakazują „autorytety moralne”. A i później można wykorzystywać ich opinie w sondażach.
Zwiększyła problem propaganda medialna, zrównująca ze sobą wszystkich posiadaczy tytułu magistra, oraz pouczająca, jak taki posiadacz ma myśleć. Oczywiście, komuś, kto nie miał żadnego pojęcia o tym, kim jest inteligent, łatwo przychodziło przyjmować głoszone przez „demokratów” „mądrości”.
Liberałowie gospodarczy natomiast wycierali sobie buzie „konserwatyzmem”, powrotem do którego miała być rzekomo realizacja ich koncepcji. Porównywali też tłustych, tchórzliwych i podłych biznesmenów oraz menedżerów wielkich korporacji z... dawnymi rycerzami i wojownikami, których obraz był tak głęboko zakorzeniony w polskiej wyobraźni zbiorowej.
W sytuacji, w której ci sami ludzie starali się równocześnie pod szyldem walki z komunizmem i „faszyzmem” wykorzenić całą polską tradycję, trudno nie nazwać tego wszystkiego manipulacją. Choć, prawdę powiedziawszy, wielu „konserwatywnych” liberałów brało w tym udział bez złej woli – podobnie, jak nie ze złej woli wynikały wewnętrzne sprzeczności w ich poglądach. Oni naprawdę wierzyli, że możliwe są tylko dwa ustroje, a ponieważ podbudowa ideowa liberalizmu gospodarczego była bardzo słaba i pełna sprzeczności, usiłowali łatać ją socjotechniką, w przekonaniu, że w ten sposób ratują Polskę przed komunizmem. Prawda świadczy przeciw ”kapitalizmowi” – widocznie jest komunistyczna, zatem precz z prawdą. Stary, rosyjski pogląd: „myślenie jest początkiem zła”, sformułowany przez teoretyka samodzierżawia Filoteusza Twerskiego na przeł. XV/XVI w., znalazł w Polsce nowe zastosowanie. Doprawdy, dziw bierze, jakich łamańców umysłowych używali „konserwatywni” liberałowie, by ich poglądy choć trochę trzymały się kupy, a przynajmniej wyglądały atrakcyjnie – a my im wierzyliśmy – bo co mieliśmy robić?
My zresztą też przecież chcieliśmy tego słuchać – wmawialiśmy przecież często sami sobie, że jesteśmy takimi samymi Polakami, jak dawniej – i to tym silniej, im bardziej porzucaliśmy dawne wartości. Pojawiały się np. poglądy, że w razie wojny z pewnością stanęlibyśmy na barykadach, tylko „teraz nie ma o co walczyć” - no, bo o co mamy walczyć, skoro nastał raj na Ziemi? Już widzę, jak ludzie, dla których najważniejsze stawały się indywidualne wartości materialne (w tym najwyższa z nich - własne życie biologiczne), byliby gotowi zaryzykować ich utratę.
Mogliśmy jednak głosić takie poglądy bez obaw weryfikacji negatywnej, bo przecież każdy i tak wiedział, że teraz, w rajskiej epoce „końca historii”, wojny już nie będzie. Wprawdzie tylko ślepy nie widział, że nie brakowało innych zagrożeń, że Polska była podbijana przez obce potęgi gospodarcze, że w społeczeństwie polskim szerzy się znieczulica, bezduszność i egoizm, że ulegało ono atomizacji – ale to przecież nie było Zło, z którym należy walczyć. Przeciwnie - to było Dobro, pozytywne procesy rozwojowe, przejawy wychodzenia z komunizmu i przystosowywania się Polaków do nowoczesności...

[1] (http://forum.bieszczady.info.pl/#_ftnref1)Ćwierćinteligentów tych nazywa się też wykształceńcami, a polityka wylansowała ostatnio nowe określenie – wykształciuchów. Znów wypada tu więc zacytować fragment artykułu Joanny Dudy-Gwiazdy pt. „Inteligencja”, dobrze oddający prymitywną wiarę wyznawców Niewidzialnej Ręki Rynku w to, że wszystkie pozytywne potrzeby zostaną zaspokojone na zasadzie podaży i popytu:
„Czasy prawdziwego barbarzyństwa nastały dopiero w wolnej Polsce. Zniesienie cenzury, pluralizm i komercjalizacja mediów wyłączyły krytycyzm odbiorców. Jak zahipnotyzowani wpatrują się oni w migawki telewizyjne i kolorowe czasopisma, szczęśliwi, że wiedzą już o świecie wszystko, co wiedzieć powinni. Kult profesjonalizmu zniszczył istotę inteligencji – wszechstronność zainteresowań. Ludzie uwierzyli, że dopiero praktyczna wiedza z inżynierii finansowej i kreatywnej księgowości daje prawo wypowiadania się na temat polityki, gospodarki, ekonomii. Skłonność inteligencji do bezinteresownych działań skierowano na bezpieczne dla systemu pole wolontariatu.
(...) Chciałam zadzwonić do mądrych ludzi zapytać, czy jest w Polsce inteligencja [tj. inteligencka warstwa społeczna], ale wiem, co mi odpowiedzą: „Kiedy na rynku wystąpi popyt na inteligencję, podaż wzrośnie”. Idea „każdy sobie rzepkę skrobie” – nie potrzebuje intelektualistów.”
Dodajmy, że słowo „profesjonalizm” nie znaczy dziś wykonywania jakiejś pracy na poziomie w pełni wykwalifikowanego zawodowca, lecz po prostu zarabianie w danej dziedzinie pieniędzy. O zniknięciu inteligencji jako warstwy mówi również Jadwiga Staniszkis („Staniszkis: dziś młodzież ma trudniej”):
„Przed wojną istniały prawdziwe środowiska inteligenckie sensie formy, pewnej dyscypliny moralnej i wsparcia statusowego. Teraz każdy z tych młodych ludzi musi walczyć na własną rękę. Inteligencja jako warstwa, która ma zobowiązania, zniknęła.”

Samotny Włóczykij
25-05-2011, 19:29
Aha, Mohikaninie. Ludzie się sami dzielą na różne kategorie. To nie jest tak, że kategorie ludzi nie istnieją, bo "nie wolno uogólniać" i istnieją tylko "wolne jednostki", które są tak wydelikacone, że mogą to odczuć jako "krzywdę". Bez uogólniania cała socjologia byłaby do wyrzucenia na śmietnik. A sondaży należałoby zakazać, strategii politycznych też, bo one opierają się właśnie na "szufladkowaniu".

buba
26-05-2011, 22:31
„Ludzi coraz więcej, człowieka coraz mniej”... dobre stwierdzenie, bardzo nawet...

a czym sie charakteryzuje "westman"? bo ogolnie wydaje mi sie ze to musial byc ktos calkiem fajny- szkoda tylko ze sie tak nie po polsku nazywa...


[I]Także i oni uciekają już nie od „cywilizacji”, lecz od innych ludzi – i czują się bardzo zawiedzeni, gdy w trakcie wędrówki spotkają kogoś innego. Widomy to przecież znak, że ucieczka się nie udała.... Nawet więc, jeśli mówią jeszcze „Cześć!”, myślą w rzeczywistości: „Bodajbyś przepadł!”. .

wydaje mi sie ze w tym nie masz racji... ja spotykam w wielu miejscach ludzi ktorzy wlasnie w gorach, bagnach, jeziorach, bunkrach szukaja ludzi podobnych sobie.. szukaja ucieczki od cywilizacji, swiata spaskudzonego komercha , jakby kawalka innego, lepszego swiata.. to fakt- tych ludzi nie jest duzo, ale wciaz sa.. wiec jesli ja takich spotykam a ty nie to albo zle szukasz albo musisz tych napotkanych jakos do siebie zniechecac..


[I] Gatunek turysty „przedkładającego cele poznawcze ponad inne” wyginął wraz z klęską pokolenia westmanów doszczętnie, niczym tur z Puszczy Jaktorowskiej.
nie rozumiem o jakich turystach i jakim "przedkladaniu celow poznawczych mowisz"..?

czasem klimatyczna jest rowniez totalnie bezcelowa wloczega :-)

buba
26-05-2011, 23:14
też wymaga nie biernego płynięcia z prądem.

mozna nie plynac biernie z pradem.. to najgorsze co moze byc.. ale czy desperackie chlapanie sie pod prad ma jakis cel?? rzeka i tak poplynie dalej.. czy nie lepiej zamiast walk z pradem - jak najczesciej wychodzic na zarosniete brzegi i szukac na nich pieknych miejsc?

Samotny Włóczykij
27-05-2011, 12:22
„Ludzi coraz więcej, człowieka coraz mniej”... dobre stwierdzenie, bardzo nawet...

a czym sie charakteryzuje "westman"? bo ogolnie wydaje mi sie ze to musial byc ktos calkiem fajny- szkoda tylko ze sie tak nie po polsku nazywa...
W książce jest wyjaśnione, kim byli westmani. Było to ostatnie pokolenie inteligencji polskiej, pokolenie ludzi, którzy w czasach PRL-u poszukiwali wolności w naturalnym krajobrazie.


wydaje mi sie ze w tym nie masz racji... ja spotykam w wielu miejscach ludzi ktorzy wlasnie w gorach, bagnach, jeziorach, bunkrach szukaja ludzi podobnych sobie.. szukaja ucieczki od cywilizacji, swiata spaskudzonego komercha , jakby kawalka innego, lepszego swiata.. to fakt- tych ludzi nie jest duzo, ale wciaz sa.. wiec jesli ja takich spotykam a ty nie to albo zle szukasz albo musisz tych napotkanych jakos do siebie zniechecac..Jest ich tak niewielu, że praktycznie w ogóle ich nie widać. Giną po prostu w masie myślących inaczej. I w dodatku obecnie oni zwykle nie szukają świata, w którym będą mogli się sprawdzić, przyjąć jakieś wyzwanie i właśnie dzięki temu będzie on lepszy. Oni szukają świata, w którym byłoby miło, przyjemnie i bez wysiłku.


nie rozumiem o jakich turystach i jakim "przedkladaniu celow poznawczych mowisz"..? O ludziach, dla których najważniejsze na wędrówkach nie było to, żeby wypocząć i pobyć z kumplami, tylko żeby czegoś się nauczyć.


czasem klimatyczna jest rowniez totalnie bezcelowa wloczega :-)Tyle, że wtedy ona nie jest bezcelowa. Tylko się nie zna celu, albo dopiero go szuka. U mnie tak było z Bieszczadzką Inicjacją:

http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/6713-Bieszczadzka-Inicjacja


mozna nie plynac biernie z pradem.. to najgorsze co moze byc.. ale czy desperackie chlapanie sie pod prad ma jakis cel?? rzeka i tak poplynie dalej.. czy nie lepiej zamiast walk z pradem - jak najczesciej wychodzic na zarosniete brzegi i szukac na nich pieknych miejsc?
To pozór, bo najładniejsze widoki są z góry. A na brzegach w naturalnym krajobrazie znajduje się tu i ówdzie łączka, ale przeważnie porasta je gąszcz i pokrzywy, tak, że droga w jakąkolwiek stronę musiałaby trwać dużo dłużej.

buba
27-05-2011, 13:33
Jest ich tak niewielu, że praktycznie w ogóle ich nie widać. Giną po prostu w masie myślących inaczej. I w dodatku obecnie oni zwykle nie szukają świata, w którym będą mogli się sprawdzić, przyjąć jakieś wyzwanie i właśnie dzięki temu będzie on lepszy. .

mam wrazenie ze jesli sie przyjmie i bedzie wierzyc ze swiat jest totalnie beznadziejny a wszyscy ludzie podli - to on taki rzeczywiscie dla nas bedzie.. i z takim nastawieniem niezmiernie ciezko jest odnalezc klimatyczne miejsca i wartosciowych ludzi.. jest takie przyslowie "smiej sie do swiata a on usmiechnie sie do ciebie"...



O ludziach, dla których najważniejsze na wędrówkach nie było to, żeby wypocząć i pobyć z kumplami, tylko żeby czegoś się nauczyć.

kazda podroz czegos uczy... kazde nowe miejsce czy spotkanie nieznajomego na swojej drodze..
a wypoczynek i wspolne dzielenie wedrowki z przyjaciolmi to chyba nic zlego..

moi rodzice chyba "westmanami" nie byli...nawet jak byli to pewnie nie mieli tego swiadomosci i tak tego nie nazywali.. ale wedrowali duzo po gorach w minionych czasach o ktorych piszesz.. wedrowali glownie dla przyjemnosci (nie dla udreki- masochistami nie sa ;) ) dla radosci zapatrzenia sie plynaca wode, w dal drogi , zar ogniska czy ploty chalup.. aby dzielic owa chwile wedrowki z bliskimi.. ja mam podobnie, choc moje wlasne wedrowki przypadly juz na inne czasy.. zwykle sprawiaja mi radosc, raczej nie odczuwam "beznadziei" w fajnych miejscach (no chyba ze w dzikiej dolince gdzie bylam rok temu odkryje budujace sie burzujskie osiedle..) a jak juz mam zly nastroj to przez bardzo krotko i staram sie o tych chwilach zapomniec..

wiec pewnie jakbysmy sie gdzies przypadkiem spotkali to bys mnie uznal za kogos z kim nawet nie warto pogadac..


przeważnie porasta je gąszcz i pokrzywy

nie ma nic lepszego jak chaszcz i pokrzywy!!! a jaka dobra herbata z pokrzyw!! :-) :-)

Samotny Włóczykij
17-06-2011, 12:19
mam wrazenie ze jesli sie przyjmie i bedzie wierzyc ze swiat jest totalnie beznadziejny a wszyscy ludzie podli - to on taki rzeczywiscie dla nas bedzie.. i z takim nastawieniem niezmiernie ciezko jest odnalezc klimatyczne miejsca i wartosciowych ludzi.. jest takie przyslowie "smiej sie do swiata a on usmiechnie sie do ciebie"...
Ja nie twierdzę, że świat jest zły. Gdyby wszystko było złe, nie miałoby sensu życie. Ale dominują ludzie, którzy dążą do tego, żeby zła było jak najwięcej.



kazda podroz czegos uczy... kazde nowe miejsce czy spotkanie nieznajomego na swojej drodze..
a wypoczynek i wspolne dzielenie wedrowki z przyjaciolmi to chyba nic zlego..
Uwierz mi, że nie każda. I obecnie najczęściej nie ma przyjaciół, tylko kumple. A wypoczynek to tylko fizjologia i najwyżej prymitywna psychologia (na najniższym, zwierzęcym poziomie).



moi rodzice chyba "westmanami" nie byli...nawet jak byli to pewnie nie mieli tego swiadomosci i tak tego nie nazywali.. ale wedrowali duzo po gorach w minionych czasach o ktorych piszesz.. wedrowali glownie dla przyjemnosci (nie dla udreki- masochistami nie sa ;) ) dla radosci zapatrzenia sie plynaca wode, w dal drogi , zar ogniska czy ploty chalup.
Ja myślę, że byli westmanami, tylko o tym nie wiedzieli. Dopiero ja wymyśliłem nazwę "pokolenie westmanów". Jakoś to pokolenie trzeba było nazwać. Nazwa jest co prawda (jak wcześniej zauważyłaś) obca, ale bierze się to stąd, że tamtych ludzi cechowała niezwykła fascynacja Dzikim Zachodem.

Przyjemność przyjemności nierówna. Dla jednego przyjemnością jest się urżnąć, dla drugiego - patrzeć w dal drogi albo coś poznać. I nie można z czegoś robić kryterium oceny na podstawie tego, że jest to przyjemne. Bo wtedy nikomu się nie będzie chciało zajmować tymi przyjemnościami, które są wartościowe. Bo one wymagają wysiłku - a po co się męczyć?


aby dzielic owa chwile wedrowki z bliskimi.. ja mam podobnie, choc moje wlasne wedrowki przypadly juz na inne czasy.. zwykle sprawiaja mi radosc, raczej nie odczuwam "beznadziei" w fajnych miejscach (no chyba ze w dzikiej dolince gdzie bylam rok temu odkryje budujace sie burzujskie osiedle..) a jak juz mam zly nastroj to przez bardzo krotko i staram sie o tych chwilach zapomniec..

wiec pewnie jakbysmy sie gdzies przypadkiem spotkali to bys mnie uznal za kogos z kim nawet nie warto pogadac..
To jest aluzja do Bieszczadzkiej Inicjacji? Nietrafiona, bo to nie był skutek jakiegoś mojego pesymizmu, lecz droga do uzyskania wyjątkowych przeżyć. Nic nie ma za darmo.



nie ma nic lepszego jak chaszcz i pokrzywy!!! a jaka dobra herbata z pokrzyw!! :-) :-)
Ale przemieszczać się jest trochę trudno.

trzykropkiinicwiecej
17-06-2011, 14:44
Uwierz mi, że nie każda. I obecnie najczęściej nie ma przyjaciół, tylko kumple. A wypoczynek to tylko fizjologia i najwyżej prymitywna psychologia (na najniższym, zwierzęcym poziomie).



.

krajasz się sam na kanapkę... zjedzą Cię... i mi nie szkoda...
Bzdury takie że mała głowa..
Generalizujesz krzycząc żeby nie generalizować... BZDURA... ciągnie mi hipokryzją

bartolomeo
17-06-2011, 18:08
Ponieważ kilka wątków założonych przez Samotnego Włóczykija zaczyna ciążyć ku temu samemu tematowi, tracąc przy okazji związek z działem forum w którym zostały utworzone, zostawiam otwarty jeden a pozostałe zamykam. Proszę się przenieść z dyskusją do zakapiora (http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/6714-Zosta%C4%87-zakapiorem).