PDA

Zobacz pełną wersję : O butach



Krzysztof Gdula
16-12-2012, 22:05
Napisałem ten tekst w nadziei zainicjowania dyskusji, która rozjaśni moje niejasności i uzupełni moją wiedzę; pisałem mając także nadzieję, iż ten tekst uchroni kogoś przed kosztownymi błędami – jakie ja popełniłem - w wyborze butów.
Zastrzegam, że nie opisuję tutaj prawd objawionych, czyli że mogę się mylić, oraz, że opieram się na własnych doświadczeniach, a nie na wiedzy nabytej od osób drugich. Nie roszczę sobie praw do braku błędów i do nieomylności.
Proszę też pamiętać o osobistych preferencjach, tak wyraźnych na przykład w doborze rozmiaru butów.

Budowa dobrych butów na polskie góry. Czynię to zastrzeżenie, bo nie mam żadnych doświadczeń alpejskich, nie wiem, jakie buty są dobre na warunki panujące w bardzo wysokich górach.

Dobór rozmiaru.
Sporo czytałem różnych dziwnych twierdzeń ogłaszanych ex cathedra: a to, że długość wewnętrzna buta ma się równać długości stopy, a to, że ma być luz 5 lub 10mm, albo jeszcze inaczej. Pierwsze moje prawdziwe buty górskie kupiłem z luzem 10 mm, i mimo zaparcia się w próbach przyzwyczajenia stóp do nich, znoszenia silnego bólu, musiałem je sprzedać ze znaczną stratą.
Pod słowem „luz” rozumiem różnicę między długością stopy a długością wewnętrzną buta. Obrazowo pisząc: gdyby dosunąć gołą stopę w bucie tak, aby palce dotykały czubów, i wtedy zmierzyć odległość najbardziej wystających części pięt do tylnych ścianek butów, otrzymalibyśmy wymiar „luzu”. Podaję go tutaj w milimetrach, ale oczywiście podanie w centymetrach nic nie zmienia.
Później słuchałem nie tych, którzy wiedzą, a swoich stóp, a te mi wyraźnie powiedziały, że minimalny luz musi wynosić 15 mm, a optymalny i uniwersalny, to znaczy na każde warunki, ma mieć 20mm. Od razu zastrzegam: to luz dobry dla mnie. Dla innych może być za duży lub za mały, ale też twierdzę, że dla większości ludzi, dobry but w góry powinien być dłuższy niż but miejski, i to nie tylko z powodu używania grubszych skarpet, ale i mechaniki oraz specyfiki chodu na nierównym terenie. Po prostu idąc nachylonym w dół zboczem, stopa przesuwa się do przodu aż do momentu, gdy zaprze się o przednią część cholewki – albo palcami o czub buta. Jedni taki nacisk tolerują lepiej, inni gorzej. Mnie poczucie nacisku palców na czub buta przeszkadza po kwadransie, po godzinie zaczynają boleć palce, a po paru godzinach nie mogę już iść. Chodzić, aż się stopy przyzwyczają? Ależ w góry jeżdżę w zupełnie innym celu!
Owszem, mocniejsze sznurowanie butów powyżej haczyków blokujących zmniejsza przesuwanie się stopy, ale nie powoduje jej całkowitego unieruchomienia, bo i sama cholewka poddaje się wyginając do przodu, i nie ma możliwości jej zasznurowania bez żadnego luzu. Natomiast ściślejsze sznurowanie poniżej haczyków blokujących może doprowadzić do bolesnych ucisków górnych powierzchni stóp, zwłaszcza w butach o niezbyt mięsistych językach, a są i takie.
Reasumując: niech każdy dobiera taki rozmiar, jaki mu pasuje, i niech nie twierdzi, że tak ma być, że to norma. Tam, gdzie są ludzie, nie ma norm obowiązujących wszystkich, a nowicjuszom zalecam ostrożność i słuchanie się tylko swoich stóp. Może dobrym rozwiązaniem byłoby kupno na początek używanych, więc dość tanich, butów?..
Stopy nie powinny mieć luzu na boki, czyli w poprzek butów, bo wtedy źle się chodzi i łatwo o obtarcia stóp. Sposobem na likwidację niewielkiego luzu jest założenie dodatkowych skarpetek, albo włożenie w buty grubszych wkładek, ale są to półśrodki mające swoje wady.
Słowo o piance MFS. Pomysł dobry, ponieważ dokładnie, ale bez miejscowych ucisków, dopasowuje buty do stóp. W takich butach kantowanie jest pewne i bezpieczne, tyle że do tej pianki trzeba się przyzwyczaić. Ściślej: do wrażenia ciasnoty w bucie, do tego „obłapiania” stóp przez buty. Ja nie potrafiłem. Słyszałem o poprawianiu przez piankę MFS ciepłoty butów; moje doświadczenia z nią są zbyt krótkie, aby móc je tutaj opisać.

O membranach.
Jak najmniej szwów, to wiadomo. Jeśli buty uszyte są z kawałeczków skóry, jeśli mają szyty obwód wokół linii palców, jeśli jest coś na nich naszyte dla ozdoby albo nie wiadomo po co, nie powinno się ich kupować, bo szew to rząd otworków w skórze, którymi będzie przeciekała woda. Wiele butów z membranami są tak szyte i są szczelne, ale trzeba wiedzieć, że niemal całą funkcję wodoodporności butów bierze na siebie membrana, bez której buty przemoczyłyby się bardzo szybko. Kiedyś przez trzy kolejne dni chodziłem w Bystrzyckich po mokrym i głębokim śniegu w butach z membraną; mimo iż z wierzchu były totalnie złachane, w środku zostały suchutkie. Śmiem twierdzić, że mało które buty w pełni skórzane i szyte, bez membran i gumowych otoków, wytrzymałyby taką trzydniówkę, ale to były nowe buty i dobrej firmy. Nie chciałbym wyrażać się negatywnie o membranach, ale słowo o ich żywotności powiem, zaznaczając, że to tylko moje przypuszczenia nie poparte doświadczeniem.
Aby przejść 10 km, but zostaje postawiony na ziemi, przyciśnięty do niej, wygięty ciężarem ciała i wykonywanym krokiem około 6 tysięcy razy. 100 kilometrów to 60 tysięcy wygięć cienkiej powłoki z tworzywa sztucznego podłożonego pod skórę poszycia. Szacuję, że w tym roku przeszedłem 300-400 kilometrów, więc każdy swój but zgiąłem około 200 tysięcy razy. Piszę tutaj o jednym tylko roku całkiem przeciętnego łażenia po górach, a przecież wielu ludzi chodzi znacznie więcej. Po co ta wyliczanka? Bo jakoś nie chce mi się wierzyć w całość tej folii po setkach tysięcy jej zagięć, a więc i naprężeń. Jedna z najbardziej znanych i renomowanych firm obuwniczych podaje, iż robi testy szczelności swoich butów na dystansie 500 km, więc takim, jaki ja pokonuję w półtora roku. Dobrze byłoby, aby ta firma zrobiła test kilku par butów aż do ich przemoczenia na skutek uszkodzenia membrany, ciekawe, jakie byłyby to dystanse. Inaczej: wydaje mi się, że działa tutaj ogólne prawo światowej gospodarki, prawo głoszące, iż produkty używane przez klientów mają być szybko wymieniane na nowe, aby utrzymać produkcję.

O ogólnych cechach butów.
Szew łączący but z podpodeszwą wygląda bardzo rasowo, solidnie, tradycyjnie (wszystkie moje buty mają ten szew widoczny), ale wymaga on starannych zabiegów potrzebnych dla utrzymania jego szczelności – podobnie jak całe buty bezmembranowe. Szczelniejszy jest jednak but z gumowym otokiem, chociaż nie wygląda już tak tradycyjnie jak tamte.
Aby być ścisłym dodam tutaj, że otoki uszczelniając buty, utrudniają ich oddychanie, czyli odprowadzanie na zewnątrz wilgoci, no i dość szybko pękają. W końcu jest to cienka guma mocno wyginana w czasie chodzenia, a i prażona jest słońcem, czego gumy nie lubią.
Chcąc używać buty określane czasami mianem „czerwonych sznurówek”, no i oczywiście używać sznurówek tego koloru, należy liczyć się z pewną ilością pracy przy tych butach, oraz zaopatrzyć się w odpowiednie impregnaty – trudniejsze w użyciu od jakichś psikadeł w aerozolu, nierzadko polecanych do nowoczesnych butów. W zamian ma się pięknie wyglądające buty i stopy zadowolone panującym wewnątrz butów mikroklimatem, jaki daje kontakt z materiałem przyjaznym i naturalnym – ze skórą.
Podpodeszwa i przyklejona do niej podeszwa nie powinny wystawać poza obrys butów, ponieważ zmienia to na gorsze mechanikę chodu, chociaż czasami może uchronić skórę przed uszkodzeniem. Wystawanie na boki utrudnia, a w skrajnych przypadkach uniemożliwia kantowanie, jak ja nazywam (nie wiedząc, jak fachowo się nazywa) pokonywanie stromych zboczy na zewnętrznych lub wewnętrznych bokach butów. Przyczyna dość oczywista: wtedy punkt styku z ziemią, a więc dźwigania ciężaru ciała, przesunięty jest na bok, poza obrys butów, co powoduje ich silniejsze przekręcanie się na bok, do stanu równoległości podeszwy do zbocza. Tak samo niekorzystne jest wystawanie podeszwy z tyłu, za piętą, bo efektem jest mocniejsze dobijanie buta do podłoża w momencie stawiania nogi wysuniętej do przodu. But silniej „dąży” do przylgnięcia całą powierzchnią podeszwy do gruntu, ponieważ do tyłu przesunięty jest punkt pierwszego jego kontaktu z ziemią, a więc jednocześnie punkt pierwszego nacisku ciężaru naszego ciała; ta cecha butów męczy stopy i stawy.
Buty powinny mieć możliwie małą łączną grubość podeszew, podpodeszew i wkładek, aby spodnie powierzchnie stóp były jak najbliżej podłoża, ponieważ zwiększa to stabilność chodu na nierównościach powodujących wzdłużne przechyły butów. Po prostu im wyżej się stoi, tym bardziej rozumie się kobiety chodzące w butach na wysokich obcasach.
Duża grubość butów pod stopami powoduje też, przynajmniej na początku ich używania, zaczepianie podeszwami o nierówny grunt, a to z powodu naszego odruchowego ustalania wysokości podnoszenia stóp w czasie chodu. Podobnie może być, gdy używa się butów dużo większych od używanych na co dzień – możliwe jest zaczepianie czubami. Jednakże szybko nabywa się nowych odruchów w stawianiu kroków.

Skóra powinna być gruba, absolutne minimum to 2 mm, ale naprawdę dobra powinna mieć około 3 mm. Najładniejsze buty jakie widziałem, to model „stratos” włoskiej firmy Gaerne, buty sprzedawane też w Polsce, widziałem je i na allegro. Do ich wykonania użyto trzyipółmilimetrowego juchtu – wrażenie czynią wielkie, także starannością wykonania, miękkością wyściółek i języków. Nie podobają mi się buty z nubuku, ten rodzaj skóry mam za gorszy do butów bez membran – a tylko takie mam i takich używam – z powodu mniejszej wodoodporności takiej skóry. Za dobrą mam skórę najczęściej używaną, skórę typu pull-up, bo łączy ona zalety skóry licowej (odpornej, ale jednak trudnej w impregnacji) z podatnością nubuku na impregnację. A że buty z niej wykonane nie mają ani szlachetnego matu nubuku, ani połysku lica, nie jest ważne w specjalistycznych butach używanych w górach.

Wysokość butów i ich sztywność.
Buty dzielę generalnie na dwie kategorie: niskie i lżejsze, dobre na niewysokie góry, lub na każde, ale przy dobrej pogodzie, oraz wyższe i cięższe, na trudne warunki pogodowe i trudniejsze szlaki. Pierwsze powinny mieć wysokość cholewki około 13-14 cm, bo taka zapobiega skręceniu kostki, a niższa już nie bardzo, drugie ostatecznie mogą być nieco wyższe, typowa tutaj wysokość wynosi 17 cm, i nie znajduję wytłumaczenia dla jej zwiększania. Tak naprawdę siedemnastocentymetrowe cholewki są nieco za wysokie, a to z powodu mechaniki naszego chodu. Używamy stawów w kostkach, a wysokie buty, zabezpieczając je przed uszkodzeniem, utrudniają i ograniczają ich ruchy. Wymaga to nieco innego chodu, a więc przyzwyczajenia się. Szczególnie odczuwa się te ograniczenia w czasie wspinaczki, gdy trzeba na przykład wysoko podnieść stopę i postawić ją pod nietypowym kątem. Producenci robią różne konstrukcje z tyłu buta mające na celu ułatwienie wyginania cholewek do tyłu, ale z raczej mizernym skutkiem, co odczuwam porównując jedne moje buty, w których zastosowano dzieloną i zachodzącą na siebie konstrukcję tyłów butów, z drugimi, które jej nie mają.
Czytałem gdzieś o technikach wiązania wysokich butów w zależności od nachylenia drogi – inaczej na podejściach, inaczej na zejściach; co ciekawe, są dwie szkoły, bo jedni piszą o ściślejszym wiązaniu cholewki na zejściach, inni na podejściach, a już ta jedna rozbieżność pokazuje, jak nienaturalne jest ustalanie tutaj reguł – bez uwzględniania osobistych preferencji. Także realiów, bo jakoś nie wyobrażam sobie wielokrotnego zatrzymywania się w dolinach lub na szczytach, częściowego przynajmniej zdejmowania ochraniaczy, i innego wiązania butów – jakby zasady te ustalane były przy biurku i komputerze. Idąc pod górę w wysokich butach ściśle sznurowanych, golenie nóg dość mocno napierają na stawiającą opór przednią część cholewek, co nie tylko utrudnia marsz, ale i tworzy dźwignię przesuwającą stopy do tyłu (na tą oczywistość zwrócił mi uwagę kolega, także pasjonat tradycyjnych butów), a więc dociskającą pięty do zapiętków butów – oprócz naturalnego, wynikłego z nachylenia gruntu, przesuwania się stóp do tyłu. Może to być bolesne. U mnie takie było w ciasnych butach.
Widziałem pięknie wykonane niziutkie buty, jak półbuty. Buty niesamowicie wygodne i dość lekkie, ale można domyślać się, iż wymuszają one bardzo precyzyjny chód i uważne stawianie stóp, bo na skutek jednej chwili nieuwagi można otrzeć się nagą kostką o skałę, co zapewne będzie bardzo nieprzyjemne.
Jakoś tak dziwne i dla mnie niezrozumiałe jest łączenie wysokości butów z grubością skór użytych do ich wykonania, oraz ze sztywnością podpodeszwy. Im ona miększa, tym cieńszą skórę mają buty – jakby producenci zakładali, iż w niższych górach (na które konstruowane są miększe buty) mniej było okazji do ich przemoczenia. Dziwne to mniemanie, bo moje doświadczenia są raczej odwrotne: to w niższych górach szybciej można zamoczyć buty niż w wyższych, gdzie mniej błota i traw, a więcej nagich skał. Piszę tutaj o wspomnianym już i oczywistym związku między grubością skóry, a jej odpornością na przemakanie. Praktycznie rzecz biorąc nie ma butów klasy AB lub B wykonanych z grubej, solidnej skóry. Jedyne jakie widziałem (ale tylko na zdjęciach, i nie jestem pewny, na ile miększą mają podpodeszwę), to model „sherpa” wspomnianej już firmy Gaerne, buty wykonane z bardzo grubego juchtu, i, co warte zaznaczenia, zapewniające niskie osadzenie pięty.
Na polskie góry większość solidnych butów, z grubej skóry, jest zbyt sztywna. Dla mnie najwłaściwsza sztywność to AB lub B, ale, jak wspomniałem, nie ma w tych klasach solidnych butów. Klasę BC oceniam jako właściwą tylko na szczególne warunki: bardzo nierówne szlaki, głęboki śnieg, ale właśnie buty tej klasy są robione w sposób umożliwiający wodoodporność.
Podpodeszwy są źle konstruowane. Producenci dają po prostu płat nylonu, jednakowo sztywny w obu kierunkach – aby nie czuć „każdego kamyka”, jak to wiele razy czytałem. Owszem, nie czuje się kamyków, ale i nie czuje się podłoża. But w ogóle nie układa się na nierównościach. Ileż to razy idąc szutrową dróżką stawałem na nieco większy kamyk, na którym cały but przekrzywiał się wywołując stan bliski potknięciu się– jakby szło się w drewniakach. Wrażenie jest takie, jak z jazdy taczką z metalową obręczą na kole, albo innym pojazdem bez dmuchanych kół i bez amortyzacji zawieszenia. To, co teraz powiem, zapewne zabrzmi obrazoburczo dla wielu, ale, jak zastrzegłem na początku, opisuję swoje doświadczenia, które nie muszą się zgadzać z doświadczeniami innych osób. Otóż przez dwa lata chodziłem w góry w zwykłych kamaszach roboczych, butach klasy AB, bez osławionych podeszew, wykonanych byle jak z cienkiej skóry, z dużym udziałem tworzyw sztucznych. Chodziłbym w nich nadal, gdyby nie ich mała odporność na przemakanie. Chodziłbym, bo są wygodniejsze i mniej się ślizgają od typowych butów górskich, no i kosztują grosze. Nadeptanie w nich tamtego kamyka nie wywołuje efektu żelaznej taczki, bo but poddaje się, a podeszwa ugina. Dopasowując się do nierówności, przylega do nich większą powierzchnią, co w efekcie daje większą przyczepność. Większą od sławnych podeszew renomowanych firm. Nie ma efektu chodzenia na szczudłach, jaki czasami ma się w butach wysokich i sztywnych.
Do czego prowadzić może jednorodna konstrukcja podeszwy w połączeniu z błędami konstrukcji „nadwozia” buta, widzę wyraźnie w jednych z moich solidnych i ładnych butach klasy BC. Otóż buty tak się składają, iż naciskają od góry na duże palce (na szczęście minimalnie, nie przeszkadza to zbytnio w chodzeniu). Zginają się ostro, w jednym miejscu, a nie łukiem, łagodnie, jak powinny. Wiadomo, że buty będą się zginać tam, gdzie największy nacisk i gdzie najmniejszy opór stawia konstrukcja butów, można więc było odpowiednio zmodyfikować budowę górnej części butów, albo sztywność podpodeszwy w odpowiednich miejscach.
Oczywiście te poddawanie się butów, te uginanie się podeszew, nie może być zbyt duże, ich zdolność do dopasowania nie może zbliżać się do granic właściwych dla stóp i jej stawów, ale być powinna. A grube buty mają ją zerową. Jakie więc powinny być te dobre buty? Nie bardzo wiem. Elastyczniejsze na pewno; pewna polska firma wstawia do swoich butów stalowe blaszki usztywniające, a ja, rozpatrując kupno butów z tej firmy, pytałem o możliwość wykonania butów bez tej blachy – bo tak jest dla mnie lepiej. Może należałoby tak konstruować podpodeszwę, aby w różnych jej miejscach, różna była elastyczność? Nie wiem. Gdybym wiedział, jak zbudować idealne buty, pewnie byłbym szewcem, a nie jestem nim, jednak wiem z doświadczenia, że wiele można tu zmienić: te moje pierwsze buty górskie, renomowanej firmy, były dość sztywnymi butami klasy BC, ale w nich niewiele odczuwałem sztywność podpodeszwy. Ona jakoś dziwnie się zachowywała, jakby w odpowiednim momencie robienia kroku stawała się bardziej miękka, nie utrudniając, a może nawet ułatwiając wykonanie kroku. Gdy niedawno próbowałem nowe, wysokie i sztywne buty austriackiej firmy, nie czułem zupełnie tego efektu, wrażenie było normalne, typowe dla sztywnej poddpodeszwy, wyraźny był efekt drewniaka. Można więc coś tutaj zrobić, i dziwi mnie bezczynność producentów.

O podeszwach.
Podeszwy najbardziej znanego ich producenta są przereklamowane. Nieco śmieszą mnie nagminnie spotykane zdjęcia (i opisy) butów sprzedawanych na allegro, na których fakt stosowania tej podeszwy jest eksponowany, także w tytułach licytacji – jakby podeszwy tej firmy deklasowały podeszwy innych firm. Uważam, że guma użyta do ich produkcji zbyt szybko twardnieje, a gdy już taką jest, ma sporo gorszą przyczepność. Dobre buty skórzane, odpowiednio zadbane, mogą służyć wiele lat, kilkanaście nie jest tutaj wiekiem matuzalemowym; jednak w tym czasie należałoby parokrotnie wymienić podeszwy, bo ich dobra przyczepność skończy się znacznie wcześniej, i to nie na skutek mechanicznego zużycia, a zmian strukturalnych tworzywa.
Możliwe też, że niektóre podeszwy tej firmy, stosowane do typowych butów w góry, od początku są zbyt twarde – jak było w niedawno przymierzanych przeze mnie nowych butach znanej firmy europejskiej. Jakiś powód uzasadniający taki wybór zapewne jest, ale jest i efekt: niezadowalająca przyczepność.

Refleksja.
Wiele problemów z butami mógłbym rozwiązać kupując te kolorowe, w łatki i ciapki, membranowe i lekkie buty. Wczoraj, będąc w centrum handlowym, zajrzałem do sklepu z butami i oglądałem takie. Miały jakieś ozdobne naszywki na boku, nawet podeszwa była wielokolorowa, były z membraną, wykonane z cienkiej skóry i cordury, dość miękkie i leciutkie. Kosztowały 600 złotych. Gdyby nie moje ograniczenia finansowe i głęboka niechęć do takich nowoczesnych wynalazków, można by kupować takie buty, chodzić w nich rok czy dwa, póki nie przemakają, a później wyrzucić je i kupić następne.
Ale że nie chcę tak robić i nie stać mnie na to, tak naprawdę nie mogę znaleźć butów dla mnie idealnych.

Barnaba
20-12-2012, 22:27
Heh, świetny tekst. Ja swoją przygodę z papciami zacząłem właśnie pomijając skórzane klasyki, i teraz dwa razy w tygodniu wchodzę na allegro i wpisuję "Himalaje".

Z technicznej strony, warto dodać, ze membrina (tak mawiają czasem cepry i inni), ma tendencje do kruszenia, a więc wspomniany dystans mogą buty pokonać jako nowe, ale po roku zwyczajnie górotex i inne membriny kruszeją i lipa. Mało kto wie, że niegdyś popularny producent Chiruca przyjmował buty do napraw gwarancyjnych tylko jeśli były sprzedane nie później niż rok od daty produkcji- stąd można było trafić na liczne wyprzedaże tych modeli. Papeć który 2-3 lata leżał na półce po prostu jest już niewiele warty, przypuszczam ze podobne małe druczki mają i inni producenci. Owszem, membrana to wynalazek dla bogatych ludzi, których stać na nietrwały ale za to dużo lżejszy produkt.

6 lat temu zakupiłem całkiem skórzane buty. Innych już nie chcę. Odpowiednio pielęgnowane zachowują trwałość przez serio wiele wiele lat (u mnie wyściółka klękła po 6 latach, z zewnątrz za to świetnie zachowana skóra), odwdzięczają się wygodą, gruba skóra jest bądź co bądź mechanicznym zabezpieczeniem stopy, latem wyższa względem membrin transpiracja (znana przez cep(r)ów oddychalnością)- która w membrinach zależy nie tylko od parametru mm H2O/ m^2/ 24h, ale też, a nawet przede wszystkim na różnicy temperatur, natomiast w skórze jak zachodzi wie każdy. W kwestii wodoodporności, odpowiednia ilość wosku działa cuda, zimą wskazana, gdyż skóra i sznurówki są bardziej elastyczne na mrozie.

Wychodzi na to, że na dzień przed końcem świata należy przeprosić się ze starymi patentami :- )

diabel-1410
21-12-2012, 18:22
Wojtku świetnie opisujesz swoje doświadczenia.Osobiście przekonałem się że na Tatry potrzebuję butów twardych-myślę o podeszwie a na Bieszczady lepsze są buty miękkie.Zaznacza że chodzę praktycznie tylko zimą i jesienią.O tym jak twarde buty są zawodne przekonałem się kiedy schodząc do U.G.skręciłem nogę na skutek poślizgu na luźnych kamieniach.Z drugiej jednak strony kiedy idę w rakach to wolę te twarde bo palce nie bolą kiedy wbijam się w lód lub śnieg.Aha i jakby powiedział Dempsiu-instruktor taternik nie krawędziuj bo się wyp.....lisz:-).Twoje porady na pewno przydadzą się i mnie i innym którzy dopiero przygodę z butami i górami zaczynają
Barnaba proszę na priv jakie buty nabyłeś:-)

Krzysztof Gdula
21-12-2012, 23:08
Faktycznie! Przecież to dzisiaj ma być koniec świata! Jeszcze dwie godziny dnia, dwie godziny świata, więc może należałoby założyć te śliczne, skrzypiące skórą buty i otworzyć butelczynę koniaku? Chyba tak zrobię…:)
Witaj, Barnabo. Masz szacowne wiekiem imię.
Nie wiedziałem o kruszeniu folii pod wpływem wieku, ale to, co piszesz, brzmi rozsądnie i przekonywująco. Przecież w zasadzie każdy plastik traci z wiekiem elastyczność, fakt powszechnie znany. Jest więc kolejne potwierdzenie tezy, iż buty z membraną należy szybko wymieniać, są więc dla zamożnych.
Starą prawdą jest też długowieczność skóry. Jeśli tylko nie przesuszyć jej, nie doprowadzić brakiem natłuszczania do pęknięć, może służyć wiele, wiele lat. Ja przyzwyczajam się do rzeczy, które dobrze mi służą. Na półce leży zepsuty telefon, który służył mi wiernie 10 lat – i będzie tam leżeć, nie wyrzucę go. Podobnie z moimi „klasycznymi” butami: mam je i mieć będę.
Himalaje niedawno były na allegro, ale zdaje się, że niewielki rozmiar; myślę, że w archiwum allegro znajdziesz właściwą licytację. Ja też często zaglądam na ten portal, mimo iż butów mam już kilka par, na różne warunki:)
Powiem Ci, że wosku używam oszczędnie. Nie bardzo mam do niego zaufanie. Nie wiem, który z dostępnych na rynku jest dobry, to znaczy zapewniający elastyczność. Większą ufność pokładam w olejach i tłuszczach stałych, zwłaszcza w tych stałych; ostatnio używam tłuszczu firmy Palc, wydaje mi się być dobrym w swoich efektach, chociaż dość trudno wchłanianym przez skórę.
Dziękuję za uwagi, Barnabo

Krzysztof Gdula
21-12-2012, 23:11
Witam, Diable:)
Zakładam, nie wiem, czy słusznie, że Wojtek to ja:) Jeśli tak, to dziękuję za komentarz i konkretne słowa w nim.
Ja też chodzę w góry głównie jesienią i zimą; czasami chciałoby się zobaczyć góry w kolorach, pod błękitnym niebem, a na ogół widzę je czarno-białe – też piękne, ale ta ich zimowa uroda bywa trudniejsza w odbiorze.
Ale czy kochając, zwraca się uwagę na drobną zmarszczkę na jej twarzy?…
Właśnie w Bieszczadach, w poprzednim roku jesienią, gdy na mokrym pierwszym śniegu przemokły mi robocze kamasze już po kwadransie, i cały dzień szedłem czując zimno i wilgoć w stopy, zdecydowałem się kupić porządne buty w góry. Moje więc doświadczenia „butowe” też są młodej daty, niewiele starsze nad rok. Tyle że przez te miesiące kupiłem ich i sprzedałem trochę, aż żona uznała, że coś ze mną nie tak:) Powiedz, jak kobiecie pokazać urok porządnych, szytych butów z grubej skóry? Bo ja tego nie potrafię…
Więc moje „kantowanie” zwie się krawędziowaniem? Też dobrze. Myślę, że Twój instruktor ma sporo racji, bo przecież idąc na kantach butów trudno o równowagę; tyle że ja, chodząc na ogół w niskich górach, zwykle znajduję gdzieś w zasięgu rąk gałęzie drzew do przytrzymania się.
Jeśli chodzi o doświadczenia, to chyba więcej ich jest potrzebnych do prawidłowej impregnacji naszych butów – to kolejny temat bez końca; umiejętność, której ciągle się uczę.
Raków jeszcze nie używałem. Wydają mi się urządzeniami kosmicznymi, na warunki, do których brakuje mi umiejętności, a może i odwagi. Może kiedyś spróbuję?..

długi
22-12-2012, 10:05
Moje himalaje konserwowałem (i nadal konserwuję) mieszaniną, własnej roboty, wosku pszczelego (z pasieki) i oleju parafinowego, na ciepło. W trasie resztką woskowej pasty do butów (niestety już niedostępna w sklepach). Buty ciężkie, do zimowej wędrówki.

delux
22-12-2012, 12:43
Witam, Diable:)
Zakładam, nie wiem, czy słusznie, że Wojtek to ja:) Jeśli tak, to dziękuję za komentarz i konkretne słowa w nim.
Ja też chodzę w góry głównie jesienią i zimą; czasami chciałoby się zobaczyć góry w kolorach, pod błękitnym niebem, a na ogół widzę je czarno-białe – też piękne, ale ta ich zimowa uroda bywa trudniejsza w odbiorze.
Ale czy kochając, zwraca się uwagę na drobną zmarszczkę na jej twarzy?…
Właśnie w Bieszczadach, w poprzednim roku jesienią, gdy na mokrym pierwszym śniegu przemokły mi robocze kamasze już po kwadransie, i cały dzień szedłem czując zimno i wilgoć w stopy, zdecydowałem się kupić porządne buty w góry. Moje więc doświadczenia „butowe” też są młodej daty, niewiele starsze nad rok. Tyle że przez te miesiące kupiłem ich i sprzedałem trochę, aż żona uznała, że coś ze mną nie tak:) Powiedz, jak kobiecie pokazać urok porządnych, szytych butów z grubej skóry? Bo ja tego nie potrafię…
Więc moje „kantowanie” zwie się krawędziowaniem? Też dobrze. Myślę, że Twój instruktor ma sporo racji, bo przecież idąc na kantach butów trudno o równowagę; tyle że ja, chodząc na ogół w niskich górach, zwykle znajduję gdzieś w zasięgu rąk gałęzie drzew do przytrzymania się.
Jeśli chodzi o doświadczenia, to chyba więcej ich jest potrzebnych do prawidłowej impregnacji naszych butów – to kolejny temat bez końca; umiejętność, której ciągle się uczę.
Raków jeszcze nie używałem. Wydają mi się urządzeniami kosmicznymi, na warunki, do których brakuje mi umiejętności, a może i odwagi. Może kiedyś spróbuję?..

Najlepiej Wyciągnij swą kobietę na dłuższą przechadzkę po lesie kiedy będzie siąpić z nieba i zalegał będzie mokry śnieg ,Ty miej swoje porządne buty,Jej załóż jakieś zamszowe kozaki lub trekingowe podróby,jak pochodzi trochę to zrozumie na pewno.....sposób niebezpieczny ale myślę że skuteczny...

Barnaba
27-12-2012, 04:58
Niedawno zawoskowałem parę butów (śniegowce wysokie, glany, i dwie pary grubych skórzanych papci) woskiem Kaps. Mink Oil to się nazywa. Daje radę, wcześniej pasowała mi Perła Sport, ale dystrybutora wcięła amba. Perła szybciej się rozpuszcza i lepiej wchłania (choć różnica nie była powalająca)- ale to zależnie od stopnia zboczenia może być wadą lub zaletą.

W biesach kiedyś do woskowania dostałem słoik smalcu :) Ot ciekawostka w temacie

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 14:31
Diable, zapomniałem zapytać: otóż jeśli nie powinno się „krawędziować” się na stromym zboczu, to jaka jest prawidłowa technika pokonywania bardzo stromym zboczy bez ścieżki ze stopniami? Pytam, bo nie wiem. Bardzo niewiele wiem o technikach chodzenia w górach.

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 14:33
Witaj, Długi.
Dzięki za informację. Proszę o dokładniejszy opis, bo ten sposób nie jest mi znany. Na przykład jakie są proporcje objętościowe obu składników?; czy podwyższona temperatura potrzebna jest tylko do wymieszania, czy i do nakładania na buty?; jak oszacować temperaturę - aby nie przegrzać tej mikstury?; jak często powtarzasz impregnację?; czy wcześniej stosujesz jakiś olej, na przykład, czy tylko tą mieszankę?; jak długo zachowuje ona elastyczność?
Wiesz, Długi, chodzi mi o to, że sam wosk jest substancją stałą, która ulega wykruszeniu z wyginającej się skóry. Nie wiem, czy po rozpuszczeniu olejem mieszanina na stałe zachowuje elastyczność, czy po jakimś czasie wysycha. Napisz, proszę. No i jeszcze jedna ważna sprawa: ocena ilości nałożonego impregnatu. Ważna, bo wiadomo, że jeśli da się za dużo, skóra nic nie przepuści i wnętrze buta może być zaparowane, a jeśli za mało, to może przepuścić wodę. Z tą oceną mam kłopoty, odnoszę wrażenie, że potrzebne jest tutaj doświadczenie, ale może masz jakieś praktyczne sposoby ocen. Ja po prostu mam obawy przed totalnym zalepieniem woskiem wszystkich porów skóry. Na pewno nie będzie tego przy umiejętnym stosowaniu wosku (lub woskowych impregnatów), ale właśnie w tej ocenie tkwi kłopot…

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 14:34
Cześć, Delux.
Kłopot w tym, że moja żona w ogóle nie chodzi w góry. Gdyby chodziła, byłoby łatwiej jej wytłumaczyć potrzebę posiadania takich, a nie innych, butów, ważność tego elementu wyposażenia, no i nie całkiem racjonalne upodobanie (by nie rzec rozmiłowanie) w butach tradycyjnie wykonanych.
Na szczęście żona nie wie o wszystkich moich zakupach – i to też jest dobry sposób:)

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 14:44
Dzięki, Barnabo.
Słyszałem o tej paście jako niezłej. Zawiera i wosk, ale ma też sporo odpowiedniego oleju głębiej wnikającego w skórę. Jeszcze nie używałem.
Podam inną ciekawostkę. Otóż właściciel domu w Ustrzykach w którym nocowałem, były wieloletni leśniczy, człowiek znający chyba każdą ścieżkę w okolicy, powiedział mi, że z dawien dawna buty impregnuje „rycynusem” z apteki, jak się wyraził. Chyba miał na myśli olej rycynowy. Czemu akurat ten – nie wiem. Moje doświadczenia są mizerne, tyle że jeśli się zastanowić nad tym tematem, łatwo dojść do takich wniosków: impregnat do butów musi być odporny na wodę, to oczywiste, ale i na psucie się (gnicie, oddziaływanie bakterii gnilnych, na jełczenie), na promienie słoneczne, temperatury od minusowych do 40 i więcej stopni na plusie, no i na wysychanie.
Jak sprawuje się ten rycynus – nie wiem, i jakoś nie mam odwagi jego wypróbowania na swoich butach. A jak było ze smalcem?

tomas pablo
27-12-2012, 15:12
Krzysztofie- dodam tylko, iż olej rycynowy ma b.szerokie zastosowanie. Jest dodatkiem do farb, lakierów, smarów. Wtajemniczeni też go dodają jako ''wzmacniacz" do ..paliwa ( sam kiedyś próbowałem ! ...autko aż śmiga !!! :twisted:)
Smalec..to chyba kiepski pomysł , ale z braku laku , może....sam czasem używałem jako smarowidła - wypasionego , wosku konserwatorskiego do drewna ( miałem spory zapas takowego )

Basia Z.
27-12-2012, 15:34
Diable, zapomniałem zapytać: otóż jeśli nie powinno się „krawędziować” się na stromym zboczu, to jaka jest prawidłowa technika pokonywania bardzo stromym zboczy bez ścieżki ze stopniami? Pytam, bo nie wiem. Bardzo niewiele wiem o technikach chodzenia w górach.

Nie bardzo rozumiem co masz na myśli pisząc "bardzo strome zbocze" ?

Jeżeli masz na myśli chodzenie po śniegu - to tylko w rakach i koniecznie z czekanem w ręce.

W każdym innym przypadku wygodniej i bezpieczniej jest stawiać na ziemi całą stopę niż krawędź buta.

delux
27-12-2012, 16:56
:roll:[=Krzysztof Gdula;141023]Cześć, Delux.
Kłopot w tym, że moja żona w ogóle nie chodzi w góry. Gdyby chodziła, byłoby łatwiej jej wytłumaczyć potrzebę posiadania takich, a nie innych, butów, ważność tego elementu wyposażenia, no i nie całkiem racjonalne upodobanie (by nie rzec rozmiłowanie) w butach tradycyjnie wykonanych.
Na szczęście żona nie wie o wszystkich moich zakupach – i to też jest dobry sposób:)[/QUOTE]
To nawet lepiej że nie Wie,Będzie Zdrowsza :roll:pozdrawiam.....

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 18:36
Witaj, Basiu.
Dla mnie 45 stopni nachylenia to już strome zbocze, a gdy tych stopni jest więcej, to wtedy zbocze jest bardzo strome. Tam, gdzie na ogół chodzę, mało jest stromych, a jeśli już, to są niewysokie – ot, jakieś dzikie zbocze niewielkiej górki, pokryte ziemią, patykami pod liśćmi lub luźnymi kamieniami. Przy najbliższej okazji spróbuję iść takim zboczem inaczej, całą stopą. Spróbuję.
Raków nie mam. Nie mam też odwagi używać czegoś takiego. Gdy nie da się chodzić bez nich, nie chodzę w ogóle, albo idę tam, gdzie nie muszę ich mieć. Basiu, nie lubię się bać w górach, a oblodzonych tras boję się.

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 18:37
Tomaso, swoimi słowami potwierdzasz obeznanie z butami mojego gospodarza z Ustrzyk. Może warto byłoby wypróbować niektóre takie oryginalne metody, tyle że aby móc porównać rezultaty, należałoby zamiennie używać drugich butów impregnowanych w sposób sprawdzony, co może być kłopotliwe.
Kiedyś trafiłem na prywatną stronę Zygmunta Skibickiego, i tam poznałem jego metodę impregnacji; stosuję ją z minimalnymi zmianami, ale wcale nie twierdzę, że jest jedyną i najlepszą.

Basia Z.
27-12-2012, 19:01
Witaj, Basiu.
Dla mnie 45 stopni nachylenia to już strome zbocze, a gdy tych stopni jest więcej, to wtedy zbocze jest bardzo strome. Tam, gdzie na ogół chodzę, mało jest stromych, a jeśli już, to są niewysokie – ot, jakieś dzikie zbocze niewielkiej górki, pokryte ziemią, patykami pod liśćmi lub luźnymi kamieniami.

Zbocze nigdy nie jest całkiem równe jak deska, zawsze są na nim jakieś nierówności - jak pisałeś kamienie, patyki, czasem ziemia jest trochę grząska, leżą liście lub igliwie, czasem jeśli zbocze jest trawiaste są kępki trawy.
Idąc takim terenem zawsze wykorzystuję wszelkie nierówności aby postawić tam stopę, zresztą specjalnie nad tym nie myślę, idę tak aby było wygodnie, przeważnie nie wprost do góry a trochę w skos zbocza, tak samo w dół.
Poza tym od kiedy używam kijków trekkingowych, czyli od jakichś 10 lat to się nimi wspomagam zwłaszcza na takich bardziej stromych podejściach i zejściach.

Zdarzało mi się już na bardzo stromych trawiastych podejściach trzymać się trawy lub jagodzin.

W sumie nigdy się nie zastanawiałam nad tym jak stawiać nogi.

Co innego w zimie - dlatego myślałam, że pytasz o zimę.

mavo
27-12-2012, 19:08
Ciekaw jestem czy dysputa nad konstytucjami dogmatycznymi II Soboru Trydenckiego wywołałaby równie ciekawą polemikę jak impregnowanie butów.:grin:

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 22:01
Basiu, dwa tygodnie temu byłem w górach z kolegą; ten przywiózł dwie pary kijków – drugi dla mnie, aby przekonać mnie, niechętnego, do tego wynalazku. No i przekonał mnie. Co prawda przeszkadzają mi te patyki zajmując dłonie, ale bardziej niż się spodziewałem odciążają mięśnie nóg, oraz pomagają w utrzymaniu równowagi. Dlatego zaopatrzyłem się już w kije i będę je używać:)
Co innego w zimie – napisałaś. A jak, jeśli już idzie się bez raków?

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 22:06
Dzięki za obecność, Mavo. Jeśliby ściśle trzymać się faktów, należałoby powiedzieć, że polemiki tutaj nie ma, jest wymiana informacji na tematy związane z butami. A przed dyskusją religijną niech uchronią nas bogowie lub moderatorzy.

tomas pablo
27-12-2012, 22:57
...ale bardziej niż się spodziewałem odciążają mięśnie nóg, oraz pomagają w utrzymaniu równowagi. Dlatego zaopatrzyłem się już w kije i będę je używać:)
Co innego w zimie – napisałaś. A jak, jeśli już idzie się bez raków?
Krzysiu - w sumie o kijkach już było wiele razy. One przede wszystkim odciążają stawy kolanowe ( niesamowicie skomplikowane urządzenie w naszym ciele ! ) , no i kręgosłup. Co do raków....używasz ich w czasie ostrego podejścia, po lodzie lub zlodowaciałym śniegu, co by twarzyczką nie zjechać na dół . W kijkach powinieneś mieć wymienne końcówki - talerzyki. Są takowe na śnieg. Fajnym patentem na sypki, głęboki śnieg są rakiety .

Petefijalkowski
27-12-2012, 23:08
kurcze, zanim się zebrałem do czytania już taki wątek urósł... i jak tu teraz się wczytać i znaleźć te właściwe info... Ech, nic spróbuję :)

Krzysztof Gdula
27-12-2012, 23:37
Tomas, dziękuję.
W czasie trzydniówki w Górach Bystrzyckich tak się zmachałem w głębokim śniegu, że do rakiet przekonałem się – i mam ich zakup w planach. Nie od razu, bo w tym roku i tak bardzo dużo wydałem na wyjazdy i na wyposażenie. Kupię i rakiety, ale raki… na razie nie. Nie wiem, czy bardziej jestem uparty, czy bojący się. Jakoś nie ciągnie mnie nic a nic na niebezpieczne wyprawy, a raki jednoznacznie kojarzą mi się z takimi właśnie.
W kupionych kijach (włoskiej firmy Masters, model peak blue) mam wymienne talerzyki, mniejsze i większe, mam też końcówki z widii, bo o ich niezbędności powiedział mi kolega, który przekonał mnie do używania kijów. Nie korzystałem z nich jeszcze, przesyłkę otrzymałem tuż przed wyjazdem do domu na święta. Wyglądają ładnie, mają to, o czym wiedziałem, że mieć powinny, ale wydają się bardzo delikatne. Takie uschnięte patyki, tyle że jest to subiektywne wrażenie laika zupełnego w sprawie patyków.

tomas pablo
27-12-2012, 23:53
Tak, rakiety to fajna sprawa. Tym bardziej, że daje nam możliwość łażenia w zimie, a nie gnuśnienie w domu . Oczywiście wybór też ciężki, bo te dobre nie są tanie.
Raki to raczej wysokie góry. No i czekan ..ale to extrema . Do kijków przywykniesz.Też kiedyś się z nich nabijałem , uważając za dziwactwo. Dopiero ciężka kontuzja kolana wpłynęła na zmianę opinii. One potężnie odciążają stawy kolanowe. I są przydatne podczas wchodzenia czy schodzenia . Używanie ich sprawia , że te wszystkie mazidła i delikatne części stawu posłużą nam po prostu dłużej.

Krzysztof Gdula
28-12-2012, 20:00
Tomas, gdyby zechciało Ci się napisać tutaj parę słów wskazówek dla wybierającego rakiety, to byłoby fajnie, bo nie wiem na co zwrócić uwagę. Oczywiście nie chodzi o rakiety super drogie, jakieś wyczynowe, a takie zwykłe, do amatorskich zastosowań. A może gdzieś tutaj już rozmawiano o rakietach?
Dzięki za wsparcie decyzji używania kijów:)

tomas pablo
29-12-2012, 10:57
cóż, akurat wybór w Pl jest jaki jest. Dla nowicjusza , wyborem głównym będzie cena. U nas , najczęściej spotkasz francuskie wyroby ( np. TSL ) . Takie najtańsze , to wybór tak 350 -390 zet. Oczywiście dobierasz do swojej wagi. Zwracasz uwagę na wiązanie , czy tobie pasuje taki wariant czy też inny.
Nie jestem specem od rakiet specjalnie.
Pozdrawiam !

alegorn
30-12-2012, 02:18
ja planuje zakup w tym roku, trochę sprawdziłem temat
przede wszystkim - kupować musisz wg wagi.
ja celuje w do max 120-130 kg obciążenia... moje 80 + plecak i sprzęt, to wydaje się być dobrym optimum

tsl - jest bardzo dobra firma, miałem parokrotnie na nogach ich rakiety, nie mam większych zastrzeżeń.

na co zwracać uwagę?
* waga, to konieczność, chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego...
* wiązania. warto kupić takie, które oferują lepszy komfort.. złe wiązania, które nie potrafisz dobrze dopasować do buta - to bardzo zły pomysł..
* kolce/zęby bierz takie, które maja solidne rozwiązania. daje ci to bezpieczeństwo i wygodę przy wchodzeniu... pamiętam jak na jednej wyprawie zgubiłem zęby atakujące (na czubku buta) najzwyczajniej w świecie odpadły podczas wchodzenia... duża ilość kolców, daje lepszą przyczepność na oblodzonych stokach, czasami jest możliwość dokupienia dodatkowych harszli czy gripow.. wiec warto rozważyć możliwość montażu tego..

na koniec, ja osobiście będę brał model z systemem up/down (tzw talia osy). daje możliwość trawersowania bez zdejmowania rakiet...
niestety, wszystko to powoduje ze planuje drogi wydatek, dokładnie :TSL 438 ACCESS. tyle ze ja planuje sporo chodzić zima, a liczę ze posłuży mi to sporo lat...

pozdrawiam,
Jacek.

Krzysztof Gdula
30-12-2012, 23:32
Jacku, dziękuję za konkretną wypowiedź.
Sprawdziłem cenę… Miałem nadzieję (O!, ja naiwny!), że takie coś kosztuje sto parę złotych, może 200, a okazuje się, że ten model kosztuje 8 stówek. Dla mnie te rakiety są stanowczo za drogie, zwłaszcza wobec ich spodziewanego rzadkiego używania – parę razy w roku. Widziałem jakiś model za sto kilkadziesiąt złotych, ale po tym, czego zdążyłem się dowiedzieć, raczej niezbyt dobrze chodziłoby się w takich rakietach po pochyłościach, a może i inne wady wyszłyby na jaw; nie wiem, czy warto kupować najtańsze. Ale znowu tamte mają cenę kosmiczną…
Poza względami finansowymi mam wątpliwości, natury, hmmm, filozoficznej. Chodziłem po Sudetach nie mając żadnego wyposażenia, nic zupełnie, nawet butów i plecaka. Pewne niedogodności odczuwałem, ale tego, po co chodzę w góry, nie przynosiłem w doliny mniej. Od ponad roku obrastam w rzeczy i końca tego nie widać, bo gdy już wydaje mi się, że mam wszystko, okazuje się, że jeszcze to czy tamto jest do kupienia, jak ostatnio było z kijami i termosem. Zaczynam odczuwać skrępowanie rzeczami, a nie lubię tego. W góry idę także dla swobody, a te liczne rzeczy osobliwie kłócą mi się z jej poczuciem.
Winny Ci jestem podziękowanie za moje otrzeźwienie.
Dziękuję:)

DUCHPRZESZŁOŚCI
31-12-2012, 12:46
Po górach nigdy w rakietach nie chodziłem. Za to po nizinach to i owszem. Tylko nie były to rakiety firmowe. W latach osiemdziesiątych o czymś takim jako nastolatek naczytałem się w książkach o indiańcach. A ze mieszkałem wówczas na podlaskiej wsi i miałem pod dostatkiem wikliny to se wyplotłem. A w zasadzie to dziadek, który wyplatał koszyki mi takie wiklinowe rakiety sporządził. Co prawda zdarły się w ciągu jednej zimy, ale do chodzenia po zaspach były bardzo przydatne. Tylko na początku musiałem się nauczyć w tym chodzić co nie było takie łatwe. Później co przyszła zima to dziadek mi takie cudo wyplatał. Przez kilka zimowych sezonów na tym po polach i lasach łaziłem. Aż nastał rok gdy dziadka zabrakło, a ja znalazłem się na Mazowszu.

Krzysztof Gdula
31-12-2012, 16:34
Duchu, wzruszyłeś mnie swoim wspomnieniem. Bo widzisz, gdy przeczytałem tutaj o rakietach po raz pierwszy, wspomniałem te opisywane przez Londona, autora, którego książki pochłaniałem będąc chłopakiem. Rakiety własnej roboty, prymitywne jak całe wyposażenie ówczesnych włóczęgów i traperów, rakiety wykonane z drewna i też wyplatane, nie pamiętam czym, ale zapewne był to surowiec naturalny. Czytając o ludziach idących w takich rakietach, wyobrażałem sobie, iż muszą szeroko stawiać nogi, jak marynarze na kołyszącym się statku, aby nie zaczepiać brzegami rakiet o nogi.
Fajne, bo ciepłe są wspomnienia o dziadkach:) Mój nie robił rakiet, ale pamiętam go siedemdziesięcioletniego, starego ułana, jak w biegu łapie grzywę i wskakuje na pędzącego konia.

DUCHPRZESZŁOŚCI
01-01-2013, 04:20
(...)
Czytając o ludziach idących w takich rakietach, wyobrażałem sobie, iż muszą szeroko stawiać nogi, jak marynarze na kołyszącym się statku, aby nie zaczepiać brzegami rakiet o nogi.
Fajne, bo ciepłe są wspomnienia o dziadkach:) Mój nie robił rakiet, ale pamiętam go siedemdziesięcioletniego, starego ułana, jak w biegu łapie grzywę i wskakuje na pędzącego konia.
Nie mam pojęcia jak się poruszają marynarze, nigdy nie pływałem na statkach, ale idąc na takim jak powiadasz prymitywnym sprzęcie człowiek porusza się kołysząc jak kaczka. Jeśli idzie o dziadków ten który mi robił rakiety był dziadkiem (przyszywanym) to był samotny starszy człowiek, ale z nim liczyli się wszyscy mieszkańcy okolicznych wsi. Dla mnie i kilkunastu okolicznych dzieciaków był super dziadkiem. A ojciec mojej mamy był wachmistrzem kawalerii. Z tym że niewiele go pamiętam. Odszedł do wieczności gdy miałem siedem lat. Jeszcze przez kilkanaście lat po jego śmierci wisiały w domu mamy brata jego szable i ostrogi. A Potem gdzieś to zagineło.

Lisk
01-01-2013, 12:27
Witam ,trochę chodziłem na samoróbkach .Ważna jest waga wielkość i najważniejsze czyli mocowanie buta
Ja miałem przytwierdzone buty od biegówek . Nie było to najgorsze rozwiązanie mimo że szybko przemakały
kolega miał oryginalne kanadyjskie zrobione z drewna i ścięgien . Były do niczego jak namokły nie szło solidnie
umocować buta . Z tych wypraw mam wiele różnych ekstremalnych wspomnień
Ogólnie samoróbek nie polecam - dobre dla ekstremalnych surviwalowców
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=4ROh_mAaPt8#!

diabel-1410
01-01-2013, 21:05
Krzysztofie bardzo Cię przepraszam za błąd z nickiem-pisałem niejako do Ciebie a jednocześnie myślałem o jednym z wierszy Wojtka z Zielonki-jeszcze raz bardzo przepraszam.A schodzenie po stromym zboczu w śniegu jest bardzo proste:-)Najpierw wbijać należ w śnieg pięty a ciało wypionowane żeby w razie W nie ryć nosem po śniegu.Oczywiście trzeba to modyfikować przy zejściu szlakiem wyślizganym przez poprzedników.Dobrze jest też czasami wykonać tzw dupozjazd na karimacie,jabłuszku lub spodniach -szybko i wygodnie:-)

Basia Z.
02-01-2013, 14:13
Krzysztofie bardzo Cię przepraszam za błąd z nickiem-pisałem niejako do Ciebie a jednocześnie myślałem o jednym z wierszy Wojtka z Zielonki-jeszcze raz bardzo przepraszam.A schodzenie po stromym zboczu w śniegu jest bardzo proste:-)Najpierw wbijać należ w śnieg pięty a ciało wypionowane żeby w razie W nie ryć nosem po śniegu.Oczywiście trzeba to modyfikować przy zejściu szlakiem wyślizganym przez poprzedników.Dobrze jest też czasami wykonać tzw dupozjazd na karimacie,jabłuszku lub spodniach -szybko i wygodnie:-)

Ten zjazd to byle nie na zbyt stromym stoku !
Niestety widziałam już dwa wypadki podczas takich "zjazdów", skutkowały wstrząsem mózgu i przegryzieniem języka.

W ciągu ostatnich 4 dni chodziłam trochę po mocno ubitym śniegu.
Jeżeli ścieżka jest wyślizgana to wygodniej idzie się po prostu obok niej, po niezdeptanym, a poza tym mocniej wbija pięty butów.
Kijki są bardzo pomocne - i właściwie nic poza tym nie jest potrzebne.

Co do "osprzętowienia się" - całe nasze wyposażenie jest kompromisem pomiędzy tym, co usiłują nam wcisnąć producenci sprzętu (a o czym piszą, że jest absolutnie niezbędne) a tym na co nas stać.
Stosując taki jak mi się wydaje "rozsądny" kompromis i kompletując sprzęt latami - to znaczy jednego roku kupuję plecak, drugiego buty, trzeciego kijki, czwartego namiot itd. udaje mi się wydawać na sprzęt nie więcej niż jakieś 500-700 zł rocznie (od osoby).

Ponieważ w mojej rodzinie po górach chodzą wszystkie 4 osoby - to znaczy mąż, ja i dwaj dorośli synowie (studenci) - to jest to całkiem spora kwota, ale też jakoś się tymi wydatkami dzielimy.
Mąż wydaje nieco więcej bo się wspina, a sprzęt wspinaczkowy to dopiero jest drogi.
Nie ma żadnego ukrywania wydatków przed drugim członkiem rodziny, gdyż każdy z nas wie, że lina jest znacznie ważniejsza niż dywan, bo lina zapewnia bezpieczeństwo, a dywan może sobie być stary.

Prawdę mówiąc byłoby mi bardzo smutno, gdyby się okazało, że mój mąż nie ma do mnie zaufania i ukrywa przede mną jakieś swoje poważne wydatki.

Co wydaje mi się najważniejsze ze sprzętu - to buty i plecak i na tych dwóch elementach nie należy oszczędzać.
W następnej kolejności - kijki - i tutaj wg mnie takie za 100 zł nie różnią się specjalnie od takich za 300 zł za wyjątkiem mniejszej wagi. Wystarczy więc kupić takie za 100 zł.

Poluję też na wszelkie promocje, czasem biorę udział w zakupach grupowych (np. zamawianych dla klubu), wtedy cena sprzętu może być niższa nawet o 25 %.
Ciuchy wszystkie kupuję zwykle w "odzieży używanej" mam już chyba z 10 par różnych spodni tam kupionych, niektóre nowe firmowe za 30 zł (trzeba znać firmy, których produkty warto kupować).

Termos z "Biedronki", lub z "Lidla" - taki za 25 zł nie jest w niczym gorszy od "firmowego" za 100 zł, owszem zdarzają się nieszczelne egzemplarze, ale wtedy można wymienić (trzeba zachować paragon).

Krzysztof Gdula
02-01-2013, 17:11
No problem, Diable:)
Nie odważę się na taki zjazd; co będzie, gdy zaczepi się pewnym czułym miejscem o wystający kamień lub korzeń?
Parę lat temu wchodziłem na Waligórę stromym zboczem. Było dużo ubitego, śliskiego śniegu, a ja nie miałem dobrych butów ani kijów. Wszedłem bez przygód, ale czas tego wejścia na pewno był rekordem długości. Faktycznie, nierzadko trzeba było iść obok starych śladów, niewyślizganym śniegiem.

Krzysztof Gdula
02-01-2013, 17:12
Witaj, Lisku.
Oglądałem ten film. Faktycznie, to dziwaczne wynalazki, dobre chyba tylko dla tych, którzy koniecznie chcą mieć sprzęt zrobiony przez siebie.

Krzysztof Gdula
02-01-2013, 17:14
Basiu, pracuję tak dużo, że nie mam kiedy jeździć po sklepach. Poza tym te wyjazdy, jeśli już się zdarzą, są dla mnie psychiczną katorgą, co w pełni zrozumieć może tylko drugi facet. Wolę wydać więcej, jeśli już zdecyduję się na zakup, byle tylko uniknąć jeżdżenia po sklepach. Nie mam wiele wyposażenia, tyle że rok temu, gdy zrobiłem pierwszy zakup, były to buty, nie miałem nic.
Zgadzam się z Tobą: producenci usiłują przekonać nas do zakupu czegoś, co nie zawsze jest potrzebne. Prawdą też jest, iż cena nie zawsze (ale jednak!) odzwierciedla wartość. Mój stary termos kupiłem kilka lat temu za parę funtów (pracując w UK), sprawuje się dobrze, a za kije dałem około 150 złotych. Mają widiowe groty i dwie pary talerzyków, ale gwinty mechanizmów blokad mają plastikowe – ile czasu będą służyć, zobaczymy.
Zazdroszczę Ci, Basiu, wspólnej z mężem i dziećmi pasji. W mojej rodzinie nikt nie chodzi w góry, a żona tak bardzo niechętnie patrzy na tą moją pasję – z powodu wydatków, ale i z obawy o moje bezpieczeństwo – że zmuszony jestem ukrywać część wyjazdów i wydatków, nie potrafiąc przekonać jej do psychicznej konieczności tych wyjazdów dla mnie i do swojej rozwagi w górach.
I też mi smutno z tego powodu.

tomas pablo
02-01-2013, 17:49
Krzysztofie - kupować możesz w necie. Oczywiście to żadna myśl odkrywcza. Ja robię czasem tak ( jak wielu zapewne) - oglądam coś w sklepie, przymierzam...i kupuję przez internet. Cenowo taniej.
Wiadomo że należy się skupić na przedmiotach istotnych. Buty i odzież to podstawa. Nie warto tutaj żałować. Kupujesz nędzne , ale tanie i to albo przemaka albo rozpada się. Więc mus jest kupić znowu...Ja np. kupuję buty w których mogę chodzić na co dzień. Podobnie z ubraniem.
Gorsza jest sytuacja w domu...ale musisz kobietę spokojnie przekonać do swojej pasji. Chyba lepsza taka pasja , niż przepuszczanie kasy na gorzałę czy panny.
Powodzenia 8)

Basia Z.
02-01-2013, 17:50
za kije dałem około 150 złotych. Mają widiowe groty i dwie pary talerzyków, ale gwinty mechanizmów blokad mają plastikowe – ile czasu będą służyć, zobaczymy.


Też miałam kijki "Masters" służyły mi około 5 lat, a użytkowałam je dość intensywnie. Są całkiem niezłe.
W tej chwili mam nieco lepsze "Leki", kupione jednak za podobną cenę (ok 150 zł), bo w promocji.
Nie znoszę w kijkach tzw. "amortyzacji", która zamiast pomagać bardziej męczy mi nadgarstki (wiem, bo używałam jakiś czas pożyczone kijki z amortyzacją), więc kupiłam kijki bez amortyzatorów.

Nie chodzę po sklepach, bo też tego nie cierpię, ale zapisuję się na newslettery turystycznych sklepów internetowych i dostaję mailem informacje o promocjach i wyprzedażach.
Korzystam i tak mniej więcej z co trzechsetnej.
W końcu nie potrzebuję tego wszystkiego co oferują.



Zazdroszczę Ci, Basiu, wspólnej z mężem i dziećmi pasji. W mojej rodzinie nikt nie chodzi w góry, a żona tak bardzo niechętnie patrzy na tą moją pasję – z powodu wydatków, ale i z obawy o moje bezpieczeństwo – że zmuszony jestem ukrywać część wyjazdów i wydatków, nie potrafiąc przekonać jej do psychicznej konieczności tych wyjazdów dla mnie i do swojej rozwagi w górach.
I też mi smutno z tego powodu.

A to sobie też trzeba wypracować.

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 11:15
Witaj, Tomas.
Owszem, to dobry sposób, raz czy dwa korzystałem z niego.
Góry są o tyle odmienną pasją od innych, że sporo kosztują. Moja odwieczna pasja, słowa, kosztuje bardzo mało, chociaż gdyby tak policzyć sklepową wartość mojej tworzonej przez dziesięciolecia wielkiej biblioteki, pewnie wyszłaby okrągła sumka.
Ale co tam! Na drugą stronę na pewno nie zabierzemy pieniędzy, natomiast mamy szanse zabrać swoje pozytywne przeżycia.

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 11:15
Basiu, nie wiedziałem o takim sposobie dowiadywania się o okazjach – to kolejny przykład pożytku z internetu i mojej nieznajomości. Ale że też Ty, kobieta, nie lubisz chodzić po sklepach! :)
O nieużyteczności amortyzatorów byłem uprzedzony, w Twoich słowach znajduję potwierdzenie.
Wypracować zrozumienie dla górskich wypadów? Wiesz, w takim razie mam kolejny powód do zazdrości, a jest nim Twoja wiara w taką możliwość. Doskonale rozumiem i podzielam Twoje preferencje zawarte w słowach o nowych linach i starym dywanie (cudny przykład, naprawdę), ale lepiej mi nie podejmować takich prób.
Basiu, w jakich butach chodzisz w górach?

Basia Z.
03-01-2013, 11:47
Wypracować zrozumienie dla górskich wypadów? Wiesz, w takim razie mam kolejny powód do zazdrości, a jest nim Twoja wiara w taką możliwość.


Wśród swoich licznych znajomych (obecnie w wieku 40-60 lat) znam cały szereg przykładów pozytywnych, takich że małżonka nie podzielając górskiej pasji swojego męża jednak przyzwalała na jej uprawianie i odwrotnie (to jest kiedy mąż nie podzielał pasji żony).
Jednak przykłady negatywne też niestety znam, zwykle zakończyły się rozwodem.

Tu akurat piszę o pasji górskiej, ale to jest bardziej ogólne - przecież wybierając kogoś na całe życie nie możemy dopasowywać go wyłącznie do swoich potrzeb, każda działalność w małżeństwie wymaga obustronnych kompromisów.
Ja wiedziałam kogo wybieram i od początku wiedziałam że nigdy nie będę mogła go ograniczać w uprawianiu jego pasji (mimo, że rzecz jasna boję się o niego).
I odwrotnie jest tak samo.

Z drugiej strony, kiedy mieliśmy małe dzieci, każde z nas musiało swoje pasje w dużym stopniu ograniczyć - samemu, nie czekając na nakazy drugiej osoby.



Basiu, w jakich butach chodzisz w górach?

Na lato mam Salewy, takie:

https://lh3.googleusercontent.com/-z7hv4c24epw/UG7J7exnkwI/AAAAAAAABbI/YmCvU2nybcw/s912/100_2570.JPG

Buty takie są wąskie, więc nie na każdego pasują, ale na mnie są dopasowane idealnie i bardzo lekkie.
Są niestety dość drogie - około 800 zł.
Dzięki temu, że mój mąż jest przewodnikiem międzynarodowym UIMLA mogliśmy je kupić na "jego konto" w bardzo dużej promocji, z obniżką 50 % czyli za około 400 zł.
Na męża są za wąskie, ale na mnie w sam raz.

Butów zimowych obecnie nie mam dobrych, używam stare, już 7-letnie (i pęknięte z boku) skórzane Wolfskiny.
Też wąskie, ale na mnie idealnie pasują.
Rozglądam się za kupnem nowych, ale na razie nie mam pieniędzy, pewnie ten wydatek poczeka do przyszłego roku.

Mam też stare, już kilkunastoletnie bardzo ciężkie skórzane buty "Raichle" kupione kiedyś za śmieszną cenę (coś około 20 zł) w "odzieży używanej".
Jest to bardzo dobra, jedna z najlepszych na świecie firm, a buty są niezniszczalne i "pancerne" ale jak pisałam - bardzo ciężkie. Jeden but waży więcej niż cała para letnich butów "Salewy".
Tak, że tych używam co najwyżej 2-3 razy każdej zimy.
Są sztywne a więc dobre pod raki i do rakiet.

Rakiety kupił w zeszłym roku mój syn za około 400 zł. W tym roku ponieważ on całą zimę pracuje w Holandii, ja mogę je bez ograniczeń pożyczać.

W swoim życiu używałam już z dobre 15 par butów turystycznych różnych marek, każde średnio 2-3 lata, bo tyle przeciętnie wytrzymują na moich nogach, a więc można tak napisać "na własnych nogach" sprawdziłam które są dla mnie dobre a które nie.
W swoim czasie pracując dla miesięcznika turystycznego "npm" brałam też udział w testowaniu butów turystycznych.

Ale i tak nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które buty będą dobre dla Ciebie.
Mogę co najwyżej polecić na które marki warto zwrócić uwagę.

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 13:28
Rozwód z powodu odmiennych zapatrywań na swoje zainteresowania?? Trochę dziwny dla mnie powód. Stanowczo zbyt słaby, aby zerwać te rozliczne nici łączące dwojga ludzi żyjących ze sobą 40 lat. Czas, który upłynął nam razem, z przypadkowego pierwszego spotkania czyni przeznaczenie, wobec którego ta czy inna różnica nie ma większego znaczenia.
A w góry chodzę od paru dopiero lat, i chodzę niewiele. Miniony rok był rekordowym, w górach spędziłem około 20 dni.

Mniej więcej wiem, jakie buty są dla mnie dobre. Sporo butów kupiłem i sprzedałem, przy okazji nabywając trochę doświadczenia. W mojej ocenie butów jest wyraźna ambiwalencja, bo rzeczowość miesza się mi się z nieco irracjonalnymi ocenami. Wiem, że buty z grubej skóry nie mogą być lekkie, a jednak takie kupuję, bo po prostu podobają mi się. Wiem, że te tradycyjne, z odkrytym dolnym szwem i bez membrany, nie są tak wodoodporne jak dobre i nowe buty wykonane w nowoczesnych technologiach, ale tylko takie mam – z tego samego powodu.
Po pierwszym, bardzo drogim i nie trafionym zakupie, nie kupuję już butów nowych, bo nie bardzo mnie na to stać i nie widzę uzasadnienia, skoro na przykład moje piękne kastingery, prawdziwe „czerwone sznurówki”, buty kupione na allegro za 96 złotych, były niemal nowe; najwyraźniej ktoś miał je na nogach raz czy dwa.
Dokładnie takie same i w takim samym stanie, tyle że małego rozmiaru, były tutaj sprzedawane:
http://allegro.pl/buty-trekkingowe-kastinger-rozmiar-36-wkladki-23cm-i2892879737.html

Żona ma rację, i całkiem możliwe, że Ty zaraz dołączysz do niej: otóż od roku mam małego fioła z butami szytymi tradycyjnie – kupiłem ich kilka par, chociaż, to moje tłumaczenie się, wszystkie okazyjnie, za niewielkie pieniądze. Po co? Powód główny jest prosty i trudny do zrozumienia, bo nierzeczowy: bo mi się podobają. Tak po prostu. Kupuję dla frajdy – jak kobieta nową torebkę. Powód drugi: ciągle szukam tych idealnych.
Mam i raichle, i podobnie jak Ty mam firmę za jedną z najlepszych, ale to są te buty, o których pisałem w tekście, że zginają się ostro, w jednym miejscu, a wtedy naciskają mi na wielki palec. Nic wielkiego, chodzę w nich, ale chyba tylko dlatego, że moje wyjazdy w góry są jednodniowe.
Na śnieg i duże błoto zakładam buty klasy BC, o wysokości cholewki 17 cm, i niestety wadze pary w okolicach 2,4 kg. Tyle że do tej wagi można się przyzwyczaić. Ja jej nie odczuwam zbytnio, może dlatego, że w pracy też chodzę w dość ciężkich butach. Gdy nie przewiduję śniegu, zakładam lżejsze buty, oceniam ich twardość jako B, a ich lekkość to rezultat niższej cholewki (około 14 cm) i cieńszej skóry. Niestety.
Bardzo odpowiada mi skórzana wyściółka butów, mimo iż ma swoje wady, jak na przykład ciężar i dłuższe schnięcie. Wszystkie wkładki mam własnej roboty, z niebarwionego kruponu o grubości 2 do 4 mm, zależnie od butów.
Dla urody tych tradycyjnych butów, dla klimatu wewnątrz nich, tak mile odczuwanego na stopach, przebaczam im wszystkie ich wady łącznie z tą największą, mianowicie ich wagą.
W lecie nie chodzę w góry, bo w związku z moją pracą nie mam takiej możliwości. Nie wiem, jak spisywałyby się moje buty w upalny dzień. Zauważyłem jednak, że skarpetki z włóknem coolmax są świetne, dla mnie rewelacyjne, i zapewne w lecie byłby bardzo przydatne.

Basia Z.
03-01-2013, 15:05
Rozwód z powodu odmiennych zapatrywań na swoje zainteresowania?? Trochę dziwny dla mnie powód. Stanowczo zbyt słaby, aby zerwać te rozliczne nici łączące dwojga ludzi żyjących ze sobą 40 lat. Czas, który upłynął nam razem, z przypadkowego pierwszego spotkania czyni przeznaczenie, wobec którego ta czy inna różnica nie ma większego znaczenia.


No właśnie - a ja napisałam wyżej:



Tu akurat piszę o pasji górskiej, ale to jest bardziej ogólne - przecież wybierając kogoś na całe życie nie możemy dopasowywać go wyłącznie do swoich potrzeb, każda działalność w małżeństwie wymaga obustronnych kompromisów.


Więc temat jest "bardziej ogólny", nie wiem co konkretnie (w przypadku tych kilku małżeństw, które znam) było przyczyną rozwodu, ale na pewno nie wyłącznie pasja górska jednej ze stron.
To była tylko zapewne jedna z pomniejszych przyczyn, lub objaw poważniejszego kryzysu.
Ale wymaganie od kogoś aby zrezygnował z swojej pasji uważam po prostu za nieuczciwe (oczywiście o ile nie ma ważnych powodów).
Z drugiej strony - za nieuczciwe uważam kultywowanie swojej pasji za wszelką cenę bez względu na okoliczności.



A w góry chodzę od paru dopiero lat, i chodzę niewiele. Miniony rok był rekordowym, w górach spędziłem około 20 dni.


Przeciętnie spędzam w górach i w podróżach około 80-100 dni w roku.
Część, tak około 1/3, czasem 1/2 - zarobkowo, gdyż tak samo jak mój mąż jestem przewodnikiem górskim.
Zarabiam pieniądze w górach aby potem je wydawać również w górach.
To co zarabiam w swojej pracy na co dzień idzie na potrzeby domowe (oczywiście nie jest to podział bardzo ścisły)



Mniej więcej wiem, jakie buty są dla mnie dobre. Sporo butów kupiłem i sprzedałem, przy okazji nabywając trochę doświadczenia. W mojej ocenie butów jest wyraźna ambiwalencja, bo rzeczowość miesza się mi się z nieco irracjonalnymi ocenami. Wiem, że buty z grubej skóry nie mogą być lekkie, a jednak takie kupuję, bo po prostu podobają mi się. Wiem, że te tradycyjne, z odkrytym dolnym szwem i bez membrany, nie są tak wodoodporne jak dobre i nowe buty wykonane w nowoczesnych technologiach, ale tylko takie mam – z tego samego powodu.


Dla mnie bardzo ważna jest waga butów, na drugim miejscu - odporność na zniszczenie oraz śliskość podeszwy.
Te które mam teraz uważam za idealne.



Po pierwszym, bardzo drogim i nie trafionym zakupie, nie kupuję już butów nowych, bo nie bardzo mnie na to stać i nie widzę uzasadnienia, skoro na przykład moje piękne kastingery, prawdziwe „czerwone sznurówki”, buty kupione na allegro za 96 złotych, były niemal nowe; najwyraźniej ktoś miał je na nogach raz czy dwa.
Dokładnie takie same i w takim samym stanie, tyle że małego rozmiaru, były tutaj sprzedawane:
http://allegro.pl/buty-trekkingowe-kastinger-rozmiar-36-wkladki-23cm-i2892879737.html


Boję się kupować buty bez mierzenia, bo mam specyficzne stopy - bardzo wąskie i z wysokim podbiciem. Chociaż za 96 zł chyba bym zaryzykowała, w końcu zawsze można je odesłać.
W przypadku zakupu nowych butów przez Internet (parę razy tak zrobiłam) zawsze najpierw szłam do sklepu i mierzyłam ten konkretny model i rozmiar w sklepie.



Żona ma rację, i całkiem możliwe, że Ty zaraz dołączysz do niej: otóż od roku mam małego fioła z butami szytymi tradycyjnie – kupiłem ich kilka par, chociaż, to moje tłumaczenie się, wszystkie okazyjnie, za niewielkie pieniądze. Po co? Powód główny jest prosty i trudny do zrozumienia, bo nierzeczowy: bo mi się podobają. Tak po prostu. Kupuję dla frajdy – jak kobieta nową torebkę. Powód drugi: ciągle szukam tych idealnych.


Ja tak mam z plecakami, mamy ich w domu około 20, różnych rozmiarów. ;)



Mam i raichle, i podobnie jak Ty mam firmę za jedną z najlepszych, ale to są te buty, o których pisałem w tekście, że zginają się ostro, w jednym miejscu, a wtedy naciskają mi na wielki palec.


Dlatego nie zawsze jej dobrze kupować buty używane.
One się dostosowują do stopy właściciela, więc dobrze aby to była nasza stopa. Wyjątek stanowią buty bardzo sztywne, skorupy lub sztywne buty skórzana, bo one się tak nie dostosowują.



Bardzo odpowiada mi skórzana wyściółka butów, mimo iż ma swoje wady, jak na przykład ciężar i dłuższe schnięcie.


A tak - mi również, tylko że coraz trudniej o takie buty.
No i ma ona pewną ograniczoną wytrzymałość (kilka lat), w niektórych butach ta wewnętrzna skóra mi po kilku latach popękała.



Zauważyłem jednak, że skarpetki z włóknem coolmax są świetne, dla mnie rewelacyjne, i zapewne w lecie byłby bardzo przydatne.

Ja zawsze również latem używam dwóch par skarpet - wewnętrzne z coolmaxem i zewnętrzne - wełniane.
Na zdjęciu powyżej tez są skarpety - te czerwonoczarne wewnętrzne i niebieskie - zewnętrzne.
Wkładki kupuję zazwyczaj w "Lidlu" - te na zdjęciu są właśnie wyłożone cienką skórką a pod spodem jest warstwa gąbki - bardzo wygodne i miękkie.

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 16:14
Masz 20 plecaków!? :) Oj, rozbroiłaś mnie zupełnie. Polubiłem Cię:)
O Twoich plecakach powiem żonie. Ja mam jeden, zdaje mi się, że jest dziadowski (co oględnie potwierdził pewien stary wiekiem i doświadczeniem górołaz w Chatce Puchatka), kosztował w sklepie 120 złotych, i ma mnóstwo sprzączek z którymi nie wiem co robić. Powiem Ci, tak cichutko, żeby nikt inny nie słyszał, że na plecakach nie znam się nic a nic – i pewnie dlatego wymienię ten posiadany dopiero wtedy, gdy rozleci się. Wiesz, wyjeżdżam na ogół na jeden dzień, więc wiele w nim nie noszę. Rezerwowe skarpetki i sweter, parę litrów picia, pelerynę przeciwdeszczową, kilka kanapek, parę drobiazgów stałego wyposażenia, jak latarkę, sznurówki, nożyk, papier – i tyle. Ciężki nie jest.
Ja mam inne doświadczenia z zakupami internetowymi, jako że mam bardzo typową budowę stóp, i jeśli tylko nie będą to buty specjalnie szersze, będą mieć właściwą długość, to na pewno będą pasować. Ilekroć idę w góry w butach dopiero kupionych, zabieram do plecaka drugą parę, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się korzystać z nich.
Z raichlami jest jakoś dziwnie, bo widać było po podeszwie i skórach, że bardzo mało były używane; myślę, że ta ich cecha jest raczej wadą konstrukcyjną, a nie rezultatem używania ich przez poprzedniego właściciela. Pewności oczywiście nie mam. Parę par nie pasujących mi butów sprzedałem, nic, albo bardzo niewiele, tracąc na tym, a zaoszczędzając czas, którego mam wieczny niedobór. Wczoraj i dzisiaj ten czas mam, bo leżę zwalony grypą czy inną paskudą, ale na co dzień jest inaczej.
Mam kolejny powód do zazdrości: ilość dni w górach i zarabianie na nich. To idealny układ, mój ideał, a przecież nie tylko mój - zarabiać na swojej pasji. Ja, niestety, będąc w pracy, jestem o sto tysięcy km od moich zainteresowań.
Nie chcę nic, broń Boże, sugerować, tak mi się tylko pomyślało, że dobrze wyprawiona skóra, o ile nie będzie wysuszona (w sensie obecności w niej tłuszczów), nie powinna pękać. Co innego przetarcia, na przykład na pięcie, które zdarzają się, zwłaszcza w zbyt luźnych butach.
Gdy jest mróz, opatulam stopy tak jak Ty w upał: skarpetkami coolmaxowskimi i wełnianymi. To też dobry układ.
Słowo o żywotności butów. Fakt, najsłabszym ich miejscem jest skóra wyściółki, ale, biorąc pod uwagę ilość moich butów, mój wiek i intensywność chodzenia, myślę, że mam w czym chodzić do końca mojej wędrówki:)

Basia Z.
03-01-2013, 17:01
Masz 20 plecaków!? :) Oj, rozbroiłaś mnie zupełnie. Polubiłem Cię:)


Nie tylko ja, a cała moja rodzina - 4 osoby.
W tym są również plecaki "miejskie", bo na co dzień do pracy też chodzę tylko z plecakiem.



Wiesz, wyjeżdżam na ogół na jeden dzień, więc wiele w nim nie noszę. Rezerwowe skarpetki i sweter, parę litrów picia, pelerynę przeciwdeszczową, kilka kanapek, parę drobiazgów stałego wyposażenia, jak latarkę, sznurówki, nożyk, papier – i tyle. Ciężki nie jest.


Ja czasem miałam w górach plecak dochodzący wagą do 30 kg.
Ale teraz staram się ostro ograniczać, kiedy w roku 2012 jechałam na cały tydzień w Bieszczady (bez namiotu ale ze śpiworem i z wszystkimi ubraniami) mój plecak ważył ok 10 kg.



Mam kolejny powód do zazdrości: ilość dni w górach i zarabianie na nich. To idealny układ, mój ideał, a przecież nie tylko mój - zarabiać na swojej pasji. Ja, niestety, będąc w pracy, jestem o sto tysięcy km od moich zainteresowań.


Mam to szczęście, że moja "podstawowa" praca, czyli informatyka również mnie pasjonuje.




Nie chcę nic, broń Boże, sugerować, tak mi się tylko pomyślało, że dobrze wyprawiona skóra, o ile nie będzie wysuszona (w sensie obecności w niej tłuszczów), nie powinna pękać. Co innego przetarcia, na przykład na pięcie, które zdarzają się, zwłaszcza w zbyt luźnych butach.


Właśnie o te przetarcia na piętach mi chodziło.
Zdarza się to zwłaszcza wtedy kiedy buty są sztywne i stopa porusza się w nich w środku.

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 18:20
30 kilo!? Kobieto, i mogłaś iść pod górę z takim ciężarem? Ja padłbym po stu metrach, to pewne.

No właśnie: pięta wykonuje pionowe ruchy w sztywnych butach. Po co więc robi się tak sztywne buty? To dla mnie duża zagadka.
Domyślam się, że ta sztywność może być przydatna, może nawet konieczna, przy używaniu raków, ale ile czasu typowy użytkownik butów górskich używa raków? Nie wiem ile, ale podejrzewam, że w Polsce niewiele, nawet bardzo niewiele. Czemu więc nie robi się specjalnych, sztywnych butów do raków, a obok buty normalne? Powiesz, że robi się, i pokażesz przykłady butów klasy C, a zwłaszcza D? To prawda, tyle że większość ludzi chodzących w góry nie kupuje – tak myślę – butów C, a już na pewno nie D, a buty B i BC. Dla mnie właśnie buty BC są najbardziej uniwersalne – jak te kastingery z podanej tutaj licytacji – ale to właśnie są już dość sztywne buty.
Nie znajduję wytłumaczenia dla tej luki w ofercie handlowej. Oferuje się buty wybitnie specjalistyczne, na przykład podejściowe, a butów prawdziwie uniwersalnych na góry w Polsce nie znajduję. Są albo delikatne, niemal miejskie buty z cienkiej skóry, albo z grubej skóry, ale sztywne jak pancerz „Rudego”.
Mam „cywilne”, używane w zimie, hanzele model 008. Fajne buty, podobają mi się, lubię je, byłyby dobre na moje Sudety, ale tylko wtedy, gdybym miał pewność nie natrafienia na mokre miejsca na szlaku, a pewności takiej mieć nie mogę. Buty wykonane są z tak cienkiej skóry, że w żaden sposób nie zapewni ona właściwej odporności butów na przemakanie. To buty wyłącznie miejskie. I o to właśnie mi chodzi. Takie są wszystkie znane mi buty miękkie, klasy AB, a w znacznej mierze i B.

Mnie wiele dziedzin fascynuje, w wielu mam sporą (jak na amatora, oczywiście) wiedzę; na przykład teraz czytam pracę z zakresu antropologii, ale najsilniejszą moją pasją jest pisanie. Przeczytałem tysiące książek, napisałem tysiące różnych tekstów, tyle że nikt nie chce mi grosza za to zapłacić. No i w rezultacie naprawiam karuzele w wesołym miasteczku. Ale nie narzekam, bo mam pewność zatrudnienia i nie najgorsze wynagrodzenie.

Basia Z.
03-01-2013, 19:14
30 kilo!? Kobieto, i mogłaś iść pod górę z takim ciężarem? Ja padłbym po stu metrach, to pewne.


Ja też padałam, ale dałam radę.
To było 20 lat temu, kiedy pierwszy raz jechaliśmy w góry Ukrainy i trzeba było mieć ze sobą wszystko na 10 dni, a sprzęt nie był jeszcze taki lekki.



No właśnie: pięta wykonuje pionowe ruchy w sztywnych butach. Po co więc robi się tak sztywne buty? To dla mnie duża zagadka.
Domyślam się, że ta sztywność może być przydatna, może nawet konieczna, przy używaniu raków, ale ile czasu typowy użytkownik butów górskich używa raków? Nie wiem ile, ale podejrzewam, że w Polsce niewiele, nawet bardzo niewiele.


Zdziwiłbyś się ale bardzo dużo, na pewno dobrych kilkanaście tysięcy osób.
Co oczywiście jest małą liczbą jak na wszystkich ludzi w Polsce, ale wydaje mi się, że rakiet używa mniej osób niż raków.



Czemu więc nie robi się specjalnych, sztywnych butów do raków, a obok buty normalne? Powiesz, że robi się, i pokażesz przykłady butów klasy C, a zwłaszcza D? To prawda, tyle że większość ludzi chodzących w góry nie kupuje – tak myślę – butów C, a już na pewno nie D, a buty B i BC.


Oczywiście że się robi - do raków to są przede wszystkim skorupy.
Obecnie znacznie mniej się produkuje takich butów jakie lubisz, bo albo są produkowane skorupy albo buty klasy B i ewentualnie BC.

Dlatego sztywne skórzane buty tak trudno dostać.
Tych potencjalnych użytkowników butów klasy "C" też jest sporo, ale ci kupują skorupy.



Dla mnie właśnie buty BC są najbardziej uniwersalne – jak te kastingery z podanej tutaj licytacji – ale to właśnie są już dość sztywne buty.
Nie znajduję wytłumaczenia dla tej luki w ofercie handlowej. Oferuje się buty wybitnie specjalistyczne, na przykład podejściowe, a butów prawdziwie uniwersalnych na góry w Polsce nie znajduję. Są albo delikatne, niemal miejskie buty z cienkiej skóry, albo z grubej skóry, ale sztywne jak pancerz „Rudego”.


Jesteś w zdecydowanej mniejszości.



Mam „cywilne”, używane w zimie, hanzele model 008. Fajne buty, podobają mi się, lubię je, byłyby dobre na moje Sudety, ale tylko wtedy, gdybym miał pewność nie natrafienia na mokre miejsca na szlaku, a pewności takiej mieć nie mogę. Buty wykonane są z tak cienkiej skóry, że w żaden sposób nie zapewni ona właściwej odporności butów na przemakanie. To buty wyłącznie miejskie. I o to właśnie mi chodzi. Takie są wszystkie znane mi buty miękkie, klasy AB, a w znacznej mierze i B.


Żadne buty skórzana nie są odporne na przemakanie.
"Himalaje", w których chodziłam przez około 15 lat i których zdarłam 4 pary przemokły mi wielokrotnie.
Najgorszy jest nasiąknięty wodą wiosenny śnieg oraz mokra trawa.

Lisk
03-01-2013, 19:24
Z ciekawości zapytam czy Pan Panie Krzysztofie brał pod uwagę buty wojskowe np niedrogie Demar
przyznaję że posiadam je obok innych firmowych i często z nich korzystam

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 19:50
Nie, nie brałem, bo nie wiedziałem o ich istnieniu. Butów mam dość, i jeśli jeszcze jakieś kupię, to tylko wtedy, gdy cena będzie wyjątkowo okazyjna, a buty wyjątkowo mi pasujące.
Myślę, że takie buty mogłyby całkiem dobrze spisywać się w górach, a myślę tak po rozmowie z moim ustrzyckim gospodarzem, który pokazywał mi wojskowe buty używane przez jego syna, strażnika na granicy, buty będące służbowym wyposażeniem strażników. Nazywają się Grom, o ile mnie pamięć nie myli, i mają być dostępne nie tylko dla mundurowych. Oglądałem je. Skórzane, wysokie, głęboko wiązane, czyli w zasadzie typowe, ale skóra była dość cienka, a nade wszystko wyróżniała te buty miękka podpodeszwa, według mnie klasy AB. Mój rozmówca mówił, że wcześniej mieli inne buty, bardziej sztywne, ale po długich prośbach zmieniono na ten właśnie model, bo strażnikom przeszkadzała sztywność tamtych butów, czemu nie dziwię się.

Gdy mieszkałem w UK, bardzo mi się podobał powszechny tam zwyczaj mówienia wszystkim na ty. Słyszałem, że i u nas, w internecie, ten zwyczaj jest przyjęty.

Krzysztof Gdula
03-01-2013, 20:13
Basiu, mnie też się wydaje, że jestem w mniejszości. Dziwię się temu, ale fakty jakby na to wskazują.
Moja teza była nieco inna: że nie można kupić butów wykonanych z grubej, solidnej skóry, ale na dość miękkiej podeszwie. Ściślej: podpodeszwie; chyba namieszałem trochę w swoim wywodzie. Przepraszam.

Wiem, wiem: na mokrej i wysokiej trawie, albo w głębokim, topniejącym śniegu, najlepszy but skórzany przemoknie, jeśli nawet nie pierwszego, to zapewne drugiego dnia.
Ciągle uczę się właściwej impregnacji takich butów. Na ostatnim wypadzie w zaśnieżone góry troszkę przemokły mi moje kastingery. Gdy je później oglądałem (w czasie chodzenia nic nie czułem, nic a nic, bo wilgoci nie było wiele, no i miałem te cud-skarpety), plamy były wyżej, kilka cm ponad suchą wkładką. Przemokła mała, wszyta w wycięciu buta skórka - pod cofniętym ku pięcie haczykiem. Jest cienka, bo taka ma być dla ułatwienia zginania się butów, na dokładkę schowana nieco, no i zaniedbałem jej impregnację. Teraz już wiem, że jest to newralgiczne miejsce w butach – obok kilku innych takich miejsc.
Wiesz, Basiu, czasami myślę o wypadzie z plecakiem, bo podoba mi się myśl o swobodnej wędrówce, która nie musi być jednodniową pętlą zaczynającą i kończącą się przy samochodzie, ale gdy pomyślę o tak wielu kolejnych zakupach sprzętu którego nie mam, o dźwiganiu na plecach całego majdanu, o spaniu w zimnie i wilgoci (pamiętasz: mogę jeździć w góry tylko późną jesienią i zimą), to rezygnuję.
Ale ta myśl powraca do mnie. Może kiedyś dam się jej przekonać.

Pierogowy
08-01-2013, 12:40
hallo;

pozdrawiam serdecznie;

za pozwoleniem :)
wrócę do meritum wątku :)

Krzysztofie
po pierwsze- zazdroszczę konkretnego potraktowania tematu i gratuluję sposobu w jaki to robisz :-) ,

na butach górskich raczej się nie znam,...
w ogóle nie należę do "technicznych" wyznawców gór ,ale tak się składa ,że nie lubię mieć mokro i zimno w stópki...i nie tylko...
i czasami :
do tzw:trekkingu ( trasy np.bieszczadzkie i karkonoskie)
kupuję membranowe,
a do mountaineeringu (skała i lodowiec)
kupuję skorupy elastyczne z wyściółką ocieplającą plus overbooty - jak już pisałem w podobnym wątku -membrany i skorupy w mrozie słabo się sprawdzają( buciki obowiązkowo śpią z nami w śpiworku:) ).

i to tyle myśli tendencyjnych :)

Tatry
(latem) zdobywałem w butach do biegania średnich i długich dystansów(w tzw:maratonkach),
buty te miały wiele zalet:
były lekkie-podczas wspinaczek w ścianach,nie obciążały później ekwipunku;
jak zmoczył je deszcz -wysychały prędziutko na stopach;
tatrzańskie ścieżki to raczej drogi skalne i kamieniste,wiec bieżnik nie musiał być zbytnio głęboki(wymaga to troszkę wprawy -ale da się );
zauważyłem także: jeśli człowiek ma lekkie obuwie na nogach-chcąc nie chcąc porusza się jakby szybciej :)

(zimą) chodziłem w himalajach (z powodu braku innych) ,fajne buty ...,zanim się "złamały" -zmieniłem w nich trzy razy podeszwy,tak się do nich przyzwyczaiłem,dzisiaj nie chodzę po górach -w ogóle w butach miękkich(A,B).
Zaimpregnowałem je tylko raz i nie musiałem już nic przy nich robić !
Impregnacja polegała na stworzeniu mikstury ,składającej się z 4 rodzajów tłuszczów-nie pamiętam dokładnie składników i proporcji ,ale głównym była lanolina i chyba łój...
Gotową substancję wlewało się do podgrzanego buta( w piekarniku ! ) ,gdy substancja była już b,rzadka- mieszało się i przelewało do drugiego,później obydwa buty suszyły się w tymże piekarniku.
Koszt takiej impregnacji to ...prawie eksmisja z domu rodzinnego-piekarnik nie nadawał się już do niczego innego...,cudem moja głowa została ocalona;

to miało miejsce jakieś 25 lat temu i dzisiaj ,chyba też bym tak zrobił:mrgreen:

Alpy,Skanderna
(latem,jesienią =tatry zimą) używam butów z podeszwą pod raki -automaty i tradycyjne -z wewnętrznym butem i drugim językiem
-od czasu do czasu - w górach,po 3-4 dniach wspinaczki puchną mi stopy i wyściółka ocieplająca mi pomaga zredukować "przyrost" -jest on minimalny,ale odczuwalny :)
buty te mają wiele przeszyć (co tak "degeneruje" twój stosunek do takiego buta :) )...np:powyższe himalaje pękły mi w miejscu zginania palców stopy,brakowało dodatkowego przeszycia i ułożenia innego kierunku splotu skóry- korygującego napięcie i brak elastyczności skóry(w niskich temperaturach) .
Zdarzyło mi się również ,że podczas ubierania skorupy typowego buta zimowego-dachsteina,but się rozsypał...myśląc ,że przyczyną mogło być uszkodzenie rakami albo dziabą ,sięgnąłem po drugi od pary....i tutaj... podeszwa oddzieliła się od zelówki .Przyczyna -to starość tworzywa (jakieś 5 lat) !
Teraz mam buty o kewlarowo-cordurowej budowie (Oczywiście czerwone !) i ocieplane overbooty.(czasami mam problem z założeniem :cry: )
Na dobrych butach i szpeju nie ma co oszczędzać.

np:Bieszczady
(latem) skórzane i z membraną gore,wzmocnione powyżej podeszwy szerokim pasem gumy ,chociaż ostatnio szwendałem się w butach sztywniejszych^alpejskich ...w błotnistym terenie ,mając płytszy bieżnik ,byłem skazany na ciągłe poślizgi...i o dziwo...sztywność buta powodowała moją stabilność... więc ...będę również (oprócz zimy )latem w nich chaszczował .:)

co do techniki krawędziowania przy schodzeniu,
otrzymałeś już wystarczającą ilość dobrych rad,
pozwolę sobie jeszcze wspomnieć,że oprócz stabilności -sztywne buty na twardej podeszwie przydają się do wyrąbywania stopni w twardym śniegu -piętami -bez bólu :) ,
potrzeba udogadniania takiego zejścia ,może być pomocna zarówno na Alpejskiej ferracie ,jak i podejściu pod Rawkę :)

Basiu-Twoje oddanie swoim butom jest mi bliskie.
Twe "salewy" to typowe buty dla kobiety-wysokie podbicie,specjalnie skrojona podeszwa dla kobiecej stopy ,lekkość i mniejsza tęgość...mam to samo :) ,
wysokie podbicie i dodatkowo -drugi mój palec u stopy jest co najmniej o 1cm. dłuższy od palucha...

Może bardziej puenty z cholewkami ?...to prawie jak skałkowe "baletki" :)

moim zdaniem jeszcze warto poruszyć temat pielęgnacji i dbałości o buty :)
(jako 6 letni wnuk kawalerzysty oprócz grania w karty na pieniądze musiałem zaliczyć sprawdzian umiejętności dbania o obuwie ,a pastowanie skóry... to już zupełnie inna historia...hi hi hi )
-ktoś tutaj pisał o sypiącym się gore-texie...:mrgreen:
najstarsze buty -14 lat -Montany (dawnego alpinusa,co ciekawe-membrana była nawet pod stopą !) ,właśnie na gore -miałem ostatnio na zimowym Popie...buty w głębokim śniegu ,raz ostrym ,raz mokrym- sprawdziły się rewelacyjnie...aż miło było wsunąć stopę i poczekać jak but się zagrzeje :)
jeśli odpowiednio dba się o buty (czyt. lubi się swoje buty )tzn:
skóra jest natłuszczona (w spoczynku i podczas łazęgi);
gdy stoją bezczynnie -odpowiednie prawidła włożone;
nie suszy się w ognisku ,a raczej suszy się na stopach i wietrze ,
czasami umyje się but od wewnątrz( ! ) -ciepłą wodą z mydłem (np;marki" jeleń")
-to śmiem nawet twierdzić ,że ... tekst powyższy jest nie prawdziwy,lub też membrana jakaś zbyt skośnooka ...
uwielbiam te buty...niestety podeszwa jest już gładziutka !

i jeszcze jedno: polecam skarpetki z gore-texem.
(zimą raczej nie :( )

sługa uniżony
pierogowy

Krzysztof Gdula
09-01-2013, 23:25
Witaj, Pierogowy.

Że uwielbiasz swoje buty, to rozumiem doskonale:)
Dzięki za obszerne podzielenie się ze mną i wszystkimi czytającymi swoimi doświadczeniami, dzięki za przychylną ocenę mojego tekstu.
Zastrzegając się, iż nie jesteś znawcą butów, piszesz tekst pokazujący Cię jako znawcę i butów, i w ogóle tej techniki, od której się dystansujesz:) Miałem duży kłopot z przyswojeniem sobie wszystkich szczegółów tekstu – gratuluję więc wiedzy i doświadczeń.
Niedawno na allegro widziałem takie podwójne buty, o jakich zdaje się piszesz. W opisie było o wyprawach i mrozach, a buty, wszystkie cztery sztuki, wyglądały kosmicznie – łącznie z wagą i ceną.
Czy spisywałeś swoje wysokogórskie doświadczenia? Jeśli tak, to gdzie mogę te teksty przeczytać, a jeśli nie, to dlaczego, skoro przecież egzotyczne to wyprawy i ciekawe?
Buty impregnowałeś wlewając do środka impregnat? Dobrze zrozumiałem? A jaka była temperatura w piekarniku?
Nie mam wiele wiedzy, ani tym bardziej doświadczeń z butami, skoro raptem rok temu po raz pierwszy zobaczyłem but do chodzenia po górach, ale w jednym pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą: że skóra popękała, ponieważ nie była przeszyta w celu skorygowania jej napięcia, jak napisałeś. Cała moja wiedza (aczkolwiek niewielka), także rozumowanie (na ile go mam) sprzeciwia się uznawaniu za celowe szycie skóry dla zapewnienia jej właściwej odporności na zginanie. Skóra jest dość elastyczna i poddaje się formowaniu, nie tylko w procesie produkcyjnym butów, ale i w czasie używania butów, co widać czasami po kształtach starych, wykoślawionych, trepów. Powiedziałbym, że skóra jest aż nadto podatna na kształtowanie, a popękać może w zasadzie tylko w paru przypadkach: wada „wrodzona” skóry, czyli wada wyprawienia, chemiczne uszkodzenie jej struktury – na przykład agresywną chemią, bardzo, ale to bardzo zaawansowany wiek skóry, no i uszkodzenia mechaniczne – niekoniecznie rozdarcia czy nakłucia, może to być połamanie jej w stanie skrajnego wysuszenia.
Hmm, a może uszkodzona tam była podpodeszwa, powodując punktowe, nagłe zaginanie się buta w jednym miejscu? - tak tylko głośno się zastanawiam…
Czytając o plastikowych skorupach, przyszło mi kiedyś do głowy pytanie o ich parametry wytrzymałościowe w niskich temperaturach – po przeczytaniu o Twojej przygodzie wiem, że moje wątpliwości miały podstawy. A że podeszwy mają czasami paskudną skłonność do nietrzymania się spodów butów, przekonałem się na przykładzie jednej z par moich butów. Wysłałem je do naprawy do szewca ogłaszającego się w internecie jako doświadczonego fachowca; pierwsza podeszwa odlazła już w pierwszy dzień chodzenia. Później druga, a buty znowu są w naprawie, tym razem u zwykłego szewca.
Myślałem o napisaniu tekstu o impregnacji butów, ale wstrzymałem się z tą decyzją po uznaniu, iż posiadam zbyt mało wiedzy, a nade wszystko własnych doświadczeń. Może w przyszłości taki tekst napiszę.
Z ciekawością czytałem o Twoich starych, a ciągle w pełni sprawnych butach z gora texem. Nie to, że podważam, że zaprzeczam, absolutnie! Jak pisałem, nie mam wielu doświadczeń, a te które mam, były dobre, tyle że dotyczyły nowych butów. Zauważyłem istnienie dziwnego zacietrzewienia widocznego czasami w rozmowach o butach, gdy biorą w niej udział zwolennicy i przeciwnicy membran. Czasami taka rozmowa przypomina kłótnię zwolenników i przeciwników stosowania wiadomych gumek, albo kłótnie tych z lewej z tymi z prawej strony politycznej sceny. Dziwią mnie one. Przyznam się do istnienia we mnie pewnej obawy w czasie zamieszczania mojego tekstu, ale na szczęście okazało się, że ludzie tutaj nie mają w zwyczaju kłócić się o membrany – i chwała im za to.
Zaskoczyłeś mnie nowiną o skarpetkach z gora texem. Ja raczej sceptycznie podchodzę o rewelacji ogłaszanych przez producentów nowości, ale w minionym roku potwierdziłem własnym doświadczeniem wysoką funkcjonalność skarpet wykonanych z włókien coolmax, więc może dam się skusić i na gorateksowe skarpety?..
Dziękuję Ci, Pierogowy, raz jeszcze za podzielenie się doświadczeniami.

Pierogowy
11-01-2013, 23:48
hallo

żałuję do dzisiaj ,iż nie dokonałem sekcji zwłok !
(hi ,hi, hi, oczywiście ...na butach -himalajach);
przynajmniej mógłbym być pewny swojego zdania...a tak ...,tylko domniemam...buty wzięły udział w jakimś tanecznym (!) przedstawieniu i już do mnie wróciły ... :(
ale,chyba nie pękły w pod-podeszwie...miały tam sklejkę jako usztywnienie...ale...już nie pamiętam :)

co do membran...myślę sobie ,że każdy chodzi w tym co lubi ,albo w tym co mu się ,akurat "mieści" w skarbonce ...
a interpretacje są potrzebne... w zupełnie innych celach ... :)

odnośnie pisania o wyprawach...najwidoczniej brakuje mi czasu na epikę...gdy kończę jakąś przygodę-myślę już o organizacji następnej...
poza tym ...
nie wszystko da się opisać ...nie wszystko da się sfotografować...
i to jest...właśnie piękne;

odnośnie skarpet z gore...
ostatnio mój partner od liny ,zakupił takowe w jakimś sklepie militarnym i cena zmieściłaby się w jakimś ,malutkim portfelu :)

pozdrawiam
pierogowy

Jarecki
26-01-2013, 16:04
Witam szanownych forumowiczów!

Chciałbym zapytać co sądzicie o butach RAICHLE. Warto zaryzykować używane i rozchodzone? Czy może to być jakaś podróbka?
Przeznaczone są na dowolną porę roku po dobraniu skarpet czy raczej na chłodniejsze (jesień, zima, wiosna)?
http://allegro.pl/buty-do-turystyki-gorskiej-raichle-rozmiar-8-42-i2965633813.html

Zanim natknąłem się na aukcję na allegrogo miałem w planach kupno Hanzeli 024SK:
http://hanzel.pl/?p=productsMore&iProduct=93&sName=SAMPLE-024-SK

pozdrawiam

don Enrico
26-01-2013, 22:33
A właściwie czego oczekujesz kolego Jarecki?
bo nie wiem co powiedzieć ?
więc powiem na początku tak : Witam na forum ! Dobry Wieczer !

Krzysztof Gdula
27-01-2013, 22:15
Witaj, Jarecki.
Widzisz, jest tutaj grupa ludzi odwiedzających tę stronę od kilku ładnych lat, nierzadko dość często. Są z nią i z ludźmi im podobnymi zżyci, traktują stronę jak swoją – takie miejsce spotkań znajomych, czasami dobrych znajomych, których łączy górska, a szczególnie bieszczadzka, pasja. Nowych zawsze przyjmą bez oporów, jeśli tylko ten nowy nie będzie traktować ich… powiedzmy: użytkowo.
A skoro napisałeś pod moim tekstem, to odpowiem, powiedziawszy słowo a’propos komentarza don Enrico.
Mam miejskie buty Hanzela, model 008, i chwalę je sobie, w swojej klasie są dobre, a klasa to średnia. Górskich nie widziałem, natomiast opis na stronie producenta wydaje się być zachęcający.
Te raichle oferowane są na allegro już od kilku tygodni czy nawet miesięcy. Sprzedający po trochu obniża cenę. Wydają się solidne, masywne, może nawet za masywne. Pewnie są ciężkie i sztywne. Stawiałbym na meindlowską klasę C. Nie za bardzo więc się nadają na wyprawy w ciepłe letnie dni, na dobrze utrzymane szlaki. Uwagi o konstrukcji: miałbym pewne wątpliwości co do potrzeby dania aż czterech rzędów haków powyżej haków blokujących, ale to drobiazg; ważniejsze jest długie wycięcie wierzchniej skóry pod cofniętymi haczykami. Wiadomo, że zrobiono je w celu lepszego składania się cholewek do przodu, ale wiem też ze swojego doświadczenia, że wszyta tam cieńsza skóra łatwiej przemaka.
Mam parę par skórzanych butów, wszystkie kupiłem używane na allegro, bo są tanie. Tyle że zdarzają się tam oferty butów mocno zużytych, takich nie należy kupować w ogóle, nawet jeśli są tanie. Przy odrobinie cierpliwości i szczęścia, można kupić skórzane, porządne buty założone kilka razy na nogi.

ogla
28-01-2013, 00:53
Krzysztofie, przeczytałam cały wątek i podziwiam Twoje podejście do tematu. Jestem na etapie szukania butów, bo stare (marnej jakości - śliska podeszwa i wodochłonne zamiast wodoodporne) się rozpadły po 3 latach niezbyt intensywnego użytkowania. W ciągu roku w górach byłam niecały miesiąc, do tego jakieś spacery po okolicy. Zastanawiam się czy Meindle Borneo nadają się jako całoroczne buty głównie na polskie góry, sporadycznie jakiś wypad w Alpy itp. Zimowo jeszcze po górach nie chodziłam, ale powoli się do tego przygotowuję. A i raczej preferuję łażenie z całym swoim dobytkiem, niż na lekko.
Wydaje mi się, że to dobry wybór bo skóra, firma, szwów niewiele, ale nie jestem pewna. Dzięki za wszelkie sugestie!
I jeszcze jedno pytanie - ile lat średnio wytrzymują porządne treki? Wiem, że to zależy od intensywności użytkowania i pielęgnacji, ale może jakieś przykłady, albo choć ogólniki?

Krzysztof Gdula
28-01-2013, 20:49
Witaj, Olgo.
Wiesz, raczej nie nadaję się na doradcę, za mało mam wiedzy, ale ile wiem, tyle powiem.
Model borneo podoba mi się, ten bez membrany. Miałem islandy tej firmy, podziwiałem w nich perfekcję wykonania, te też na pewno tak będą uszyte. Borneo nadają się (według mnie, a pamiętaj, że nie jestem wyrocznią) na wszystkie nasze góry i na cały rok, z wyjątkiem warunków najcięższych: duże błoto, głęboki i wilgotny śnieg, jakieś piargi czy inne głazy paskudne na szlaku. Wydaje mi się, że wtedy borneo mogłyby okazać się za delikatne. Na pewno będą dość lekkie i wygodne, bo trudno odmówić butom meindla wygody. O przydatności tych butów w Alpach trudno mi coś powiedzieć, bo Alpy znam li tylko ze zdjęć, ale chciałem zwrócić Ci uwagę na meindlowski podział butów, według którego borneo, jako buty klasy B, przeznaczone są na takie sobie góry, akurat w Sudety czy Bieszczady, natomiast w Alpy (myślę o wyższych szczytach, nie o przedgórzu) przeznaczone są buty masywniejsze, klasy BC, a w niektórych sytuacjach klasy C i D.
Marną mam opinię o żywotności nowoczesnych butów w góry. Niemal wszystkie robione są zbyt oszczędnie, zbyt delikatnie jak na skrajnie ciężkie warunki ich użytkowania. Zbyt skromne mam doświadczenie aby wyrokować, oczekiwałbym jednak żywotności butów wykonanych z nubuku grubości 2 lub niewiele więcej milimetrów, przy średniej intensywności ich używania, powiedzmy, że na poziomie 30 dni w roku, na kilka lat. Ich ilość znacząco może się zmienić w zależności od indywidualnych cech chodu (widziałem buty zdarte w ciągu tygodni) oraz od warunków ich używania, jednak nie wierzę, aby współczesne meindle, wykonane z dość cienkiego nubuku i oklejone gumą narażoną na słońce i silne wyginanie, aby takie buty przeżyły dekadę. Może jej połowę tak. Myślę, że dla nowoczesnych butów (co dla mnie oznacza sporą ilość kleju, GTX, naszywki, cordury, etc.) nawet ta połowa będzie już wiekiem sędziwym.
Buty tańszych firm mają jeszcze krótsze życie. Znajoma kupiła produkt takiej firmy, kosztował 270 zł, po roku buty zaczęły przeciekać, a teraz, po dwóch latach, zachowują odporność na wodę przez kwadrans – według zapewnień znajomej.
Najżywotniejsze są buty wykonane tradycyjnie, to znaczy z pełnej, grubej, szytej skóry, ale i one mają wady, jak większy ciężar czy wymóg skomplikowanych i pracochłonnych zabiegów impregnacyjnych, po których mimo wszystko mogą przemoknąć. Ja jestem miłośnikiem takich butów, praca przy nich jest dla mnie przyjemnością, a na inne ich wady jestem ślepy – jak zakochany.

komisaRz von Ryba
29-01-2013, 23:21
a propo impregnacji ostatnio znalazłem taki przepis
"Jest jeszcze inna metoda impregnacji butów z cholewami w stu procentach z licowanej skóry (może być licem do srodka!), ale trochę bardziej skomplikowana i w warunkach domowych wymagająca dużej cierpliwości domowników do naszych poczynań:
Mieszamy w garnku około ćwierć kilograma łoju końskiego lub bydlęcego (do kupienia w każdej rzeźni!)i tyleż oleju lnianego (lepiej pokostu lnianego - sklepy malarskie!), podgrzewamy na piecu (uwaga, to jest palne!) i gorącą (prawie wrzącą) jednorodną cieczą smarujemy z zewnątrz buty przy pomocy kwacza (kawałek szmatki nawinięty i przymocowany do patyka).
Chemicy, ale tylko ci bardziej "kumaci" mogą pokusić się o ulepszenie tego impregnatu przez dodanie... wody destylowanej i intensywne mieszanie dla uzyskania postaci emulsji.
Skóra szybko wchłania tę goracą miksturę. Smarowanie - zawsze na gorąco - powtarzamy kilkukrotnie (3 do 4 razy) lecz dokładnie ścieramy suchą szmatką nadmiar pozostający na powierzchni skóry, bo na zimno on już wchłoniety nie zostanie.
Resztę impregnatu pozostawimy w zamkniętym (dość specyficzny zapach!) naczyniu i wstawiamy do chłodnego pomieszczenia, by nie jełczała. Po sezonie warto powtórzyć impregnację, ale bez przesady - jedno smarowanie na gorąco.
Tak zaimpregnowana skóra powinna być pastowana zwykłą pastą do butów - może być wodoodporna woskowa, ale nie samonabłyszczająca.
Zaimpregnowałem tak kiedyś moje buty wojskowe i chodziłem w nich po Bieszczadach. W końcu bieżnik starł się na gładko, ale nigdy te buty nie przepuściły wody, choć w Bieszczadach... wiadomo jak jest."

ogla
30-01-2013, 14:38
Dziękuję Krzysztofie! Bardzo mi pomogłeś.
Czyli 4-5 lat powinny dać radę, zobaczymy jak będzie w praktyce.

Krzysztof Gdula
30-01-2013, 20:34
Witaj, von Rybo:)
Chyba wiem kto jest autorem cytowanych słów.
Przepis mam za dobry, przy czym od razu zastrzegam, że opieram się tutaj nie tyle na własnych doświadczeniach, co na wnioskowaniu, dopiero w dalszej kolejności na mojej dość skromnej wiedzy o skórach, i na rok liczących próbach nabrania wprawy w impregnacji butów. Otóż myślę, że skoro taka metoda była długo stosowana w różnych odmianach, a tak było, to nie może być zła; w czasach gdy nie było membran i aerozolowych preparatów, a skóra była w powszechnym użyciu, wypracowano i z dobrym skutkiem stosowano technologie proste, domowe. Niedawno kolega z pracy, wiedząc o moich wyjazdach w góry, zaczął opowiadać jak to jego ojciec robił miksturę do skórzanych butów.
-Z końskiego łoju? – zapytałem.
-Tak, z łoju. – kolega był zdziwiony, bo myślał, że o takim sposobie nikt już nie wie.
Ojciec kolegi dodawał jeszcze sadzę, nie bardzo wiem po co.
Gdzieś w internecie czytałem o przypuszczalnym powodzie nie podawania wszystkich składników produkowanych tłuszczów do skór: otóż dlatego, że zawierają też tłuszcze zwierzęce, a to nie jest teraz dobrze widziane, bo nie jest „eko”. Całkiem możliwe. Można domyślać się, iż w wyborze rodzaju tłuszczów dużą rolę odgrywa ich odporność na jełczenie, czyli po prostu na psucie się pod wpływem słońca, temperatury i powietrza; widocznie łój wykazuje pożądaną odporność.
Skóra ma być trochę nasączona tłuszczem, bo sucha nie tylko dość łatwo przepuszcza wodę, ale i szybko twardnieje i łamie się – to wiadomo. Nie jestem aż takim tradycjonalistą, aby samemu robić impregnaty, używam tłuszcz stały firmy Palc, bodajże z Hiszpanii.
Więc tłuszcz, tyle że jest tutaj pewien problem z którym ja, i wielu innych użytkowników skórzanych butów, borykamy się. Chodzi o ustalenie właściwej ilości impregnatu. Jeśli użyje się go za mało, to efektem będzie przemakanie skóry, za dużo, to zatka się strukturę jej porów tak, że wilgoć nie będzie przepuszczana ani w jedną, ani z drugą stronę, a w rezultacie buty będą zbierać pot. Nie ma tutaj przepisów, jedynie ogólne wskazówki, cała reszta zależy więc od praktyki. Zbieram swoje doświadczenia, jakieś spostrzeżenia mam, ale do fachowości wiele mi brakuje.

Skłonny jestem uważać, że skórzane, tradycyjne buty, jeśli nie przemokną w skrajnie ciężkich warunkach, to zapewne dlatego, że ich skóra jest totalnie zalepiona tłuszczem. Bo buty ze skóry przemakają, jeśli nie po kilku godzinach brodzenia w mokrej trawie, to… po kolejnych kilku godzinach. Inaczej: gdyby skóra zapewniała pełną odporność butów na wodę, nie byłoby potrzeby stosowania membran półprzepuszczalnych.

tomas pablo
30-01-2013, 21:45
Krzysiek - sadza , jako barwnik , czernidło :mrgreen: , o ile chcemy mieć CZARNE butki !

Krzysztof Gdula
31-01-2013, 20:57
Dzięki, Tomas:) Ten znak uśmiechu jest prawdziwy - czytając Twoje słowa uśmiechnąłem się. Bo przecież faktycznie: dla koloru używano sadzy!
Ale później przyszło mi do głowy pytanie, czy ta sadza nie brudziła wszystkiego z czym but się zetknął? Nogawek, na przykład? Wiesz, w pastach też jest barwnik, tyle że pasta wysycha szybko, a tłuszcz w którym była sadza nie wysychał bardzo długo. Czy cząsteczki sadzy nie wnikały w skórę razem z płynnym, rozgrzanym, impregnatem? A jeśli tak, to raczej nie było to dobre dla skóry. Chyba jednak ten pomysł nie był zbyt dobry..

tomas pablo
31-01-2013, 21:32
wiesz Krzysiek, zapewne jeśli pomysł miał jakąś tradycję , to widocznie był w nim jakiś sens. Tak logicznie rozumując , tłuszcz jest jakimś tam spoiwem. Dwa- sadza TEŻ jest tłusta. Myślę, że w tym wypadku ważne są proporcje, no i sposób i ilość naniesionego ''szuwaksu'' ( zapewne tak to określano )
Jako człek parający się malarstwem , zawsze fascynowały mnie stare techniki pozyskiwania farb, barwników. Mistrzowie zabrali -niestety- do grobu wiele swych metod i technik. Dziś bardzo trudno to odtworzyć...a szkoda...

Krzysztof Gdula
01-02-2013, 21:26
Tomas, znowu masz rację: jeśliby dodawanie sadzy brudziło spodnie, nie stosowano by tego dodatku. Ale sadza jest substancją stałą, prawda? Jeśli jej cząsteczki wnikną w skórę razem w gorącym łojem, to przecież zostaną w niej. Czy nie zostaną? Napisz, jak to widzisz. A jeśli zostaną, to co było w tej skórze po kilku takich zabiegach? Może się znowu zakręciłem, ale nie mam zaufania do tego dodatku. Co innego łój bez sadzy według cytowanego przez von Rybę przepisu, ten przepis wydaje się być dobry.
A że stare metody tworzenia farb były dobre, to widać chociażby na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej malowanej coś około 450 lat temu. Tyle że tamte metody były pracochłonne, na przykład to żmudne rozcieranie składników na pył … Teraz wszystko ma być szybkie i wygodne. Buty z membraną nie wymagającą zabiegów impregnacyjnych, na skórę gotowe preparaty, czasami nawet w ciśnieniowych pojemnikach – chwila i po sprawie.
Ale wiesz co, Tomas? Chociaż sprawia mi przyjemność staranne, nieśpieszne impregnowanie moich butów, chyba jednak nie będę topić końskiego łoju:)

tomas pablo
01-02-2013, 22:35
Krzysiu , rozumujesz dobrze. W końcu patentowa pasta do butów , też składa się z wosku+ barwnik. Myślę, że być może, ten patent z sadzą dotyczył JUŻ zabarwionej skóry ! ciężko jest zabarwić świeżą skórę na czarno. Musi być to proces żmudny i długotrwały . Fakt- ludzie MIELI KIEDYŚ DUŻO CZASU I BYLI CIERPLIWI ;). Ale czy współczesne środki są tak wystarczające dobre ?....świat przecież dąży do dziadostwa i rzeczy krótkotrwałych. Byle by efekt był natychmiastowy
wiesz, kiedyś się zastanawiałem skąd więżniowie biorą tusz na swe tatułaże ... Myślałem , że może z długopisów np. No i dowiedziałem się u żródeł, od starych kryminalistów. Klasyczne ''dziary'' wykonywali właśnie sadzą !! najlepsza powstawała ze spalenia podeszwy klasycznych pepegów !!! :mrgreen:
Pozdrawiam ! ;)

Lisk
02-02-2013, 13:50
Krzysztofie , prywatnie twierdzę że nie wynaleziono nic lepszego w teren niż gumofilce .Zdanie to podziela wielu starych lesników i myśliwych. Na deszcz mokry śnieg czy też rosę ,każdy but oddychający ( z membraną, skórzany )przemoknie prędzej czy później . Nie znaczy to jednak że polecam lub sam często je używam ,turysta w gumofilcach -dobre.Wracając do meritum -konserwacja skórzanych. Proponuję zakupić w sklepie jeździeckim olej do skór ;zawiera lanolinę; wyczyszczone i suche dokładnie natrzeć nadmiar usunąć .Po wyschnięciu zapastować , powinno wystarczyć na kilka wyjść. Oczywiście nie mam na myśli brodzenia potokami w charakterze poszukiwacza złota na przykład.

Krzysztof Gdula
02-02-2013, 19:26
Tomas, masz całkowitą rację z tym dziadostwem. Podkreśliłbym tylko, że najważniejszym powodem tego wszystkiego jest utrzymanie produkcji i zapewnienie sobie licznego grona klientów.
Ponieważ większość ludzi nie zarabia dużo a chce mieć, bo inni mają, bo reklamy przekonują o konieczności posiadania, ponieważ są bardzo liczącą się grupą konsumentów, bo co prawda portfel mają nie za gruby, ale za to bardzo liczny, producenci robią rzeczy tanie, a to oznacza, że nietrwałe, zrobione byle jak. Wszyscy wiedzą o tej bylejakości, ale kupują, bo tanie, a naprawdę dobre rzeczy są na ogół zbyt drogie dla przeciętnego nabywcy. Syn, muzyk i meloman, opowiadał mi o firmie produkującej super jakości i trwałości odtwarzacze płyt CD. Tańszy ich model kosztuje 6 czy 7 tysięcy, droższy około dziesięciu. Ręczna robota, jak ręcznie, młotkiem klepany, Aston Martin. Ilu ludzi kupuje jedno czy drugie? Ile musiał pracować kiedyś robotnik czy chłop ze wsi na skórzane buty? A teraz jest o tyle inaczej, że każdy jest w stanie kupić byle jaki but za 50 czy 100 złotych, niezły (ale już niekoniecznie) za 200 złotych, ale naprawdę dobre nadal kosztują wielkie pieniądze. Oglądałem perfekcyjnie wykonane super perfekty Meindla, kosztują ponad 1200 złotych. Kosmos.
Płacimy za dostępność towarów.
Inna sprawa, że nierzadko i za spore pieniądze kupi się byle co, a firmy mające jakąś markę wykorzystują swoją pozycję ustalając ceny niewspółmiernie wysokie do jakości. Tutaj właśnie widzę najwięcej tego dziadostwa, o którym piszesz.
Tak myślę sobie, Tomas, że te biedne pszczoły muszą szybciutko się uwijać, aby wytworzyć wystarczającą ilość wosku do tej mnogiej ilości past odstępnych na rynku…

Krzysztof Gdula
02-02-2013, 19:27
Witaj, Lisku.
W górach nie chodziłem w gumofilcach, po równym tak. Kilka lat temu moja firma szarpnęła się za kieszeń i kupiła pracownikom takie buty na zimę. Miałem je na nogach może z 10 razy, w największe mrozy, a teraz, od paru lat, leżą nie używane. I tak leżąc dożyją kresu swoich dni. Chodziłeś cały dzień w czymś takim? Bo ja tak, i wiem, że jest to bardzo męczące, bo buty nijak nie trzymają pięt, czyli „kłapią” przy chodzeniu. Mnie chodziło się w nich tak, jak chodziło wtedy, gdy będąc dzieckiem zakładałem wielkie buty mojego ojca. Nie, dla mnie stanowczo nie jest to dobry pomysł. Chyba że są produkowane innego rodzaju gumofilce, dobrze trzymające pięty i dobrze przylegające do stóp – a takie powinny być buty w góry - ale ja takich nie widziałem.
Oczywiście, że stosuje się olej do skór. Ja także go używam, bo głęboko wnika z skórę i znakomicie zabezpiecza ją przed kruchością - cechą zbyt suchych skór. Pasta do butów nie jest w stanie (albo nie jest w stanie wystarczającą - tego szczegółu nie jestem pewny) zapewnić elastyczność skóry, ani stworzyć bariery przeciw wodzie w głębi skóry, jest tylko wierzchnią warstwą ochronną. Pod nią powinna być oliwa lub stały tłuszcz. Przekonano mnie, że najlepiej będzie, gdy zastosuje się jedno i drugie – tak też robię. Na odpowiednio przygotowany but (to dość ważne) oliwa, później tłuszcz stały, na koniec pasta. Tyle że, jak wspomniałem, łatwo o niedobranie ilościowe. Skóra typu nubuk lub pull-up chłonie olej wyjątkowo szybko, a jeśli ten nie został wchłonięty, jeśli trzeba go zbierać z powierzchni skóry, jak piszesz, to najprawdopodobniej dało się go za dużo.
Ale konserwacja butów to kolejny wielki temat.
Dzięki za komentarz:)

Lisk
02-02-2013, 21:29
No tak , napisałem to z czysto praktycznego punktu widzenia .Przez ponad ćwierć wieku błąkałem się po najbardziej zapadłych zakątkach Bieszczadów
Moją pasją było zbieranie jelenich zrzutów .Jak wiadomo odbywa się to na przełomie zimy i wiosny a więc roztopy deszcz i w ogóle mokro .Oprócz butów gumowych nic tego nie wytrzymywało .Jakieś w miarę dobre skarpety najlepiej wojskowe przez siebie szyte stuptuty .Po zejściu śniegów z ulgą zakładało się sĸorzane .Teraz w ;zestawie ; też posiadam gumowce z wymiennymi wkładami filcowymi a więc tak niepopularne gumofilce

pielegnacjaobuwia
04-04-2022, 09:30
Najważniejsze to dobrać odpowiednie produkty do impregnacji obuwia w zalezności od materiału z którego są wykonane. ... a produktów do impregnacji butów jest naprawdę dużo.

bacza
04-04-2022, 21:23
(...) a produktów do impregnacji butów jest naprawdę dużo.


Zatem z niecierpliwością czekamy na reklamę tego jedynego, najlepszego na świecie Produktu :roll:

mazg
08-04-2022, 20:23
hej,
natłuszczanie, nasączanie butów skórzanych pogarsza oddychanie butów. Myślę,że nie ma ideału ; z jednej strony gumiaki impregnacja 100% oddchanie/przepuszczalność 0% z drugiej sandały?? :)) Goretex podobno dobry ale nie w upały. Kiedyś zrobiłem sobie prezent- Meindle na trasie zamokły w czasie deszczu, potem widać było jak w czasie łazęgi schną na nogach.

igma
10-05-2022, 13:09
A jakie wyposażenie polecicie na dłuższe podróże?