PDA

Zobacz pełną wersję : Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...



Szkutawy
08-09-2013, 19:33
Witam wszystkich serdecznie! Pierwszy raz piszę na tym forum, ale z Bieszczadami łączy mnie już trzydzieści lat. Były to lata jakże wspaniałe, ale też przerwy spowodowane prozą życia, kiedy to nie dane mi było tam być, wędrować i chłonąć tego jakże specyficznego „klimatu”. Lata częstych fascynacji tymi górami,ludźmi, ale nie będę ukrywał, że również chwile zwątpienia i rozgoryczenia. Całkiem przypadkiem znalazłem to forum i troszkę poczytałem, a najbardziej co mnie urzekło to to, z jaką łatwościąi szczerością ludzie na nim piszą i opowiadają o swoim stosunkudo tych gór. Rzadki to sposób wyrażania swoich opinii we współczesnym świecie...Postanowiłem i ja podzielić się swoją opowieścią. To trochę z nostalgii za upływającym czasem. Może też z chęci wspominania i zatrzymania tego co się tam przeżyło i mam nadzieję jeszcze dane będzie przeżyć.
Duże wrażenie zrobiła na mnie opowieść Natalii pod nickiem Tasza i linkiem http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/8168-Moja-pierwsza-wizyta-w-Bieszczadach-prosz%C4%99-przeczytaj (http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/8168-Moja-pierwsza-wizyta-w-Bieszczadach-proszę-przeczytaj) , a był to pierwszy post, który przeczytałem na tym forum. Muszę napisać, że kilkadziesiąt lat temu podobnie się czułem i miałem podobne przemyślenia. Po pierwszym powrocie do domu z Bieszczadów chodziłem jak w amoku. Wszystko zyskało nowy wymiar, a ja snułem się ulicami miasta jak w letargu, już na drugi dzień po powrocie.Rozmawialiśmy z kompanami naszej wyprawy o przeżyciach, górach,spotkaniach z nowo poznanymi ludźmi, planowaliśmy kolejny wyjazd.... teraz widzę , że tęskniliśmy...
Opowieść stanowi czas, miejsce i ludzie. Tu należałoby troszkę to rozwinąć,aby można było ocenić z jakiego rodzaju grupą bieszczadzką, lub pojedynczym osobnikiem ma się do czynienia. Wiadomo, że tak jak wszędzie to i w Bieszczadach można spotkać różnych ludzi i tak-są tu tubylcy - przynajmniej urodzeni w Biesczadzie, wędrowcy chodzący i po górach i po knajpach, zdobywcy, których interesuje tylko wierzchołek, ludzie ciekawi wszystkiego, których żadna nacja nie przeraża, solinowcy lubiący sporty wodne, tzw plażing, disco,albo jednorazową wizytę na "Rozsypańcu", turyści rodzinni ciągnący swoje pociechy - "patrz tak wyglądają wspaniałe góry, po których tatuś onegdaj hasał niczym kozica i ty też masz tak hasać", harcerze, czyli lekka militaryzacja o"silnych nogach", biesiadnicy (tego pojęcia nie trzeba wyjaśniać), uciekinierzy, rzemieślnicy (mogący egzystować przez cztery pory roku, lub znaczną jego część), czyli wszelkiego rodzaju drwale, pasterze, zbieracze,sklepikarze, obsługa turystyczna, smolarze, a nawet niespokojne artystyczne dusze, które w każdej tej nacji się znajdują. Rzemieślnicy wywodzą się z ludu tubylczego i przyjezdnego i w większym, lub mniejszym stopniu przenikają się nawzajem, a czasami też z nacją turystyczną,biesiadniczą, wędrowców, czy innych. Przenikanie to jest zależne właśnie od miejsca i czasu, czyli "epoki bieszczadzkiej".Zasada ogólna jest prosta - im trudniej, lub większa ilość alkoholu tym przenikanie większe i następuje swoista symbioza,której podwaliną jest niewątpliwie miejsce, czyli bieszczadzkie połoniny, lasy, osady... Każda z tych nacji miała gdzieś swój początek i każdy pojedynczy osobnik , który należy do tych nacji często miał różną historię, ale łączy ich bez względu na przynależność miejsce. Pozostawmy jednak te socjologiczne rozprawki, bo jest to temat rzeka w tym miejscu i pewnie można na ten temat napisać całą książkę. No właśnie... książkę. Teraz zdałem sobie sprawę, że o tym wszystkim nie można napisać kilku słów. Postaram się to opisać w sposób na jaki mnie stać i na ile starczy czasu i sił.

bertrand236
09-09-2013, 13:25
Witaj na forum! Czekam z niecierpliwością.

Pozdrawiam

Szkutawy
10-09-2013, 16:27
Moja wędrówka po Bieszczadach rozpoczęła się około siedmiuset kilometrów od nich w niewielkim mieście na drugim krańcu Polski.Stan wojenny był już zawieszony, a w lipcu nastąpiło zniesienie.Młodzież po podwórkach skupiała się wokół trzepaków i tam głównie toczyło się życie towarzyskie gdzie przekazywało się różne historie z rejonu, lub odleglejszych części kraju. Odbywało się to z gęby do gęby, czyli pocztą pantoflową, bo wolność prasy i innych mediów nie była raczej ich domeną. Przemycane były pewne informacje najczęściej przy okazji biografii na przykład w piśmie „Non Stop” , czy „Literatura”, radiowej „Trójce”.Jako że „hipisowało” się już ze dwa lata część wiedzy pochodziła od starszych „mentorów”. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o „chacie socjologa” i o ludziach, którzy rzucili swoje dotychczasowe życie, przenosząc się nie tylko w Bieszczady,ale też w Kotlinę Kłodzką, czy inne odludne miejsca mieszkając w opuszczonych, lub własnoręcznie zbudowanych chatach, buntując się i walcząc w ten sposób z obecnym systemem, a już najpewniej uciekając od niego, tworząc swoją inną piramidę wartości opartą na uwolnieniu. Każdy z nich, co potem zauważyłem, inaczej postrzegał to uwolnienie, no i powody też miał diametralnie często różne. Dużo o tym myślałem...Zastanawiałem się co w tym miejscu takiego jest. Wraz z przyjaciółmi chłonęliśmy wszystkie informacje, opowieści i dojrzewała w nas chęć wyjazdu w Bieszczady. Chcieliśmy to wszystko zobaczyć, dotknąć,powąchać...Mieliśmy wtedy kapelę, która grała w klimatach folkowo-bluesowo-rockowych i to co wcześniej napisałem miało wpływ na naszą muzykę, teksty. Wielu osobom się to podobało, a my postanowiliśmy sprawdzić jak wyglądają rzeczy o których śpiewaliśmy, a które znaliśmy częściowo z autopsji.Wszystko to razem wzięte spowodowało, że ze Skrzypem (perkusistą naszego zespołu) postanowiliśmy wybrać się w Bieszczady. Skrzypu był osobą ciekawą wszystkiego co inne. Lubił folklor pełną gębą, cokolwiek by nim było i co by to pojęcie oznaczało, a kiedy się do czegoś zapalił dążył do przodu zarażając innych swoim optymizmem. Kolejnym uczestnikiem naszej wakacyjnej wyprawy był Odys. Melancholijny romantyk, piszący wiersze, który był zafascynowany muzyką elektroniczną, grupą Osjan, planetami, gwiazdami ... i pracą pod ziemią w kopalni. Nie jeden raz, gdy zaczął opowiadać o kopalni to ciężko go było zatrzymać, a robił to w taki sposób jakby czytał swój wiersz, albo dryfował w stanie nieważkości na orbicie okołoziemskiej. Następny to Ridol,mój przyjaciel praktycznie od kołyski. Fan muzyki rockowej od King Crimson po WC. Trochę zwariowany, wesoły kolejarz, bardzo dobrze i szybko nawiązujący kontakt z ludźmi. Moja osoba to natomiast raczej mało gadatliwy typ pochłonięty muzyką, a wszystko co na drodze - idee, przyjaźnie, szczęścia i nieszczęścia służyły jej.. Skład był więc dobrany,decyzja podjęta i nastąpiły krótkie przygotowania z bardzo mizernymi zasobami finansowymi. Były to czasy peerelowskie i na ogół żyło się biednie, a zniżki na pociągi były, to tym problemem nie zaprzątaliśmy sobie głowy. Wtedy brak gotówki nic nie znaczył.... no chyba, że się chciało zapalić, albo wypić piwo, czy wino. Żyliśmy tym wyjazdem. Potem pojawiła się Baśka - kumpela, która kontestowała z nami pod domem kultury, lub innymi miejscami, gdzie spotykała się ówczesna młodzież. Oznajmiła nam, że chciałaby pojechać z nami, a że miała piętnaście lat udaliśmy się do jej rodziców, którym już wcześniej to oznajmiła i przysięgaliśmy, że będziemy się nią opiekować jak siostrą, nie dając jej zrobić krzywdy. Dziś się trochę dziwię z perspektywy rodzica, że poszło wszystko tak gładko i bezproblemowo, ale wtedy jakoś to uznałem za rzecz normalną. Było już nas pięcioro i tak pozostało.

sir Bazyl
10-09-2013, 17:58
Witaj! Jak na muzyka przystało uwertura porywająca, czekamy na dalszą część dzieła!

asia999
10-09-2013, 21:24
...mieliśmy wtedy kapelę (...) potem pojawiła się baśka
Czyżby Wilki??? :mrgreen: ;)

już mnie cieszy Twój zapał do pisania. :))))
bo relacja zapowiada się super!

długi
11-09-2013, 07:30
Proszę, zmień czcionkę na troszkę większą, ciężko mi czytać.
A czytać warto;)

Szkutawy
15-09-2013, 01:29
Dziękuję za dobre słowo i otuchę. Z tym muzykiem to przesada...lepiej pasuje grajek, albo muzykant, Godzinę temu wróciłem z czterodniowego wyjazdu w Pieniny i kiedy się zorientowałem, że cała moja rodzinka smacznie śpi to postanowiłem napisać kilka zdań.

Wszyscy przedstawiciele płci brzydkiej tej wyprawy byli już zaprawieni w boju ze względu na bliskość Karkonoszy, gdzie dość często odbywaliśmy zimowe wędrówki po wszystkich szlakach tych gór, a zwieńczeniem większości była impreza i nocleg w Odrodzeniu, w pomieszczeniu gospodarczym obok kotłowni na stosie materacy.Pamiętam jak kiedyś z innym towarzyszem wypraw górskich Koszlem wybraliśmy się zimą ze Szklarskiej na Szrenicę. Pogoda fajna,więc stwierdziliśmy, że pójdziemy dalej i w jakieś sześć godzin uwiniemy się do Odrodzenia,. Zaczął padać śnieg i trochę wiać, ale tragedii nie było. Ludzi zero i trochę się dziwiliśmy, że WOPu ani śladu. Przed nami przed Halą Pod Łabskim Szczytem minęliśmy mówiąc cześć, dziewczynę i chłopaka wędrujących dość wolnym krokiem. Zaczęło bardziej padać i wiać. Oglądając się za siebie stwierdziliśmy, że para utrzymuje od nas w miarę równy dystans, czyli przyspieszyli, co oznaczało po załamaniu się pogody pod Łabskim, albo poczuli się nieswojo, albo trochę się pogubili. Postanowiliśmy na nich poczekać. Nerwowo spoglądaliśmy na zegarki i już mieliśmy realną obawę, że do zmierzchu to Odrodzenia raczej nie zobaczymy. Naradziliśmy się i postanowiliśmy nie schodzić do schroniska pod Łabskim tylko iść dalej. Parka do nas doszła. Wymieniliśmy parę zdań i dziewczyna przyznała, że nie bardzo wiedzą gdzie są. Chcieli iść ze Szrenicy do schroniska pod Łabskim. Powiedzieliśmy, że mogą, ale idą na około. Okazało się, że chcieli iść tym krótszym szlakiem. No cóż, nie wyszło,ale i tak bywa. Dziewczyna postanowiła,że idą z nami i nie ważne jak to schronisko się nazywa. Widać przestała wierzyć w zmysł orientacji swojego chłopaka, ale nie wiedzieć dlaczego zaufała nam. Może dlatego, że na razie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.Ruszyliśmy dalej wymieniając się z Koszlem z przodu, za nami dziewczyna i kończył orszak chłopak. Zaczęło się robić nie ciekawie, szliśmy coraz wolniej zapadając się w śniegu, a wiało niemiłosiernie, byliśmy spoceni, ale twarz była śniegiem siekana niczym lodem. Widoczność spadała bardzo szybko i musieliśmy się gimnastykować, żeby ujrzeć kolejną tyczkę. Raz były, a raz nie. Może to my kluczyliśmy, ale celowo nawet szliśmy wolniej, bo wiedzieliśmy, że wkraczamy, albo już jesteśmy na dosyć niesprzyjającym terenie zimą, a na dodatek prawie nic nie widać przez tą zadymkę. Idzie oczywiście o następną tyczkę. Nic nie widać. Przemknęło mi przez głowę, czy jeszcze idziemy dobrze, aż tu nagle niczym widmo ukazuje się budynek. To przekaźnik TV, a więc idziemy dobrze, ale nie za dobrze, bo przed nami jeszcze ŚnieżneKotły i Wielki Szyszak. Najważniejsze, by przy tym braku widoczności nie zboczyć ze szlaku. Wielki Kocioł to chyba jakieś sto pięćdziesiąt metrów w dół, a na Szyszaku też jest trochę stromo, ale jakoś powoli daliśmy radę. Za Szyszakiem pogoda zaczęła się na szczęście poprawiać, a gdy przeszliśmy Czarną Przełęcz było całkiem pogodnie, lecz godzina była późna i zaczynało się ściemniać. Byliśmy tego dnia w czepku urodzeni, bo gdy słońce zaszło nastała pogodna i nie tak ciemna noc, a raczej wieczór. Powoli i do przodu, ale bez silnego wiatru i z widocznością lepszą jak w dzień dotarliśmy do Odrodzenia, a dziewczyna gdy zdejmowała plecak w schronisku powiedziała, że już nigdy nie pojedzie w góry zimą. Ciekawe, czy tak było... a może właśnie wtedy połknęła bakcyla? Muszę przyznać, że i my mieliśmy lekkiego pietra. Nie wiem nawet, czy w tej zadymie nie większego, bo jak się okazało oni byli pierwszy raz w Karkonoszach i pewnie traktowali je jako nie za wysokie, dobrze oznaczone i w miarę cywilizowane góry. Powróćmy jednak do tematu Bieszczadów.Wieczorem przed wyjazdem wyciągnąłem swój stary plecak w kolorze khaki o dizajnie rodem z okresu wojny światowej w którym szmuglowano szpek do miasta. Wrzuciłem skarpetki, szczoteczkę do zębów, sweter, majtki i koszulkę. Potem skrzętnie zwinąłem watolinowy śpiwór, by zmieścił się w plecaku, włożyłem gitarę do pokrowca i z całym tym ekwipunkiem udałem się na dworzec PKP gdzie w nocy wyruszaliśmy pociągiem do Krakowa.
W pociągu panował tłok i dokąd by on nie jechał prawie nie możliwe było znaleźć miejsce siedzące. Korytarze wagonów też były zatłoczone. Tylko w lokalnych liniach panował luz. Zajęliśmy sobie przejście między wagonami i tak dojechaliśmy do Krakowa .Pamiętam, że po przyjeździe powłóczyliśmy się po tym mieście,coś zjedliśmy i w godzinach wieczornych zajęliśmy sobie miejsce we wcześniej podstawionym piętrusie, który miał nas dowieźć do Przemyśla. To było już miasto całkiem nieznane dla nas, więc nie omieszkaliśmy w godzinach rannych pozwiedzać okolice dworca. Skrzypu, który folklor wyłapywał w mig, zwrócił nam uwagę na ludzi, a konkretniej mężczyzn. Każdy z jakąś staromodną teczką i w czapce. Czapka to był chyba główny atrybut faceta powyżej trzydziestki, a przypominała te, które można było oglądać w filmach o okupacji niemieckiej, kiedy to dzielni członkowie konspiracji przemycali w wózku dziecięcym radiostację, czy ulotki.Szybko zwrócił nam uwagę na pozostałe różnice między tym rejonem Polski, a tym z którego przyjechaliśmy. Proszę mi wierzyć różnica była i nie idzie tu o to, czy gorzej, czy lepiej. Było inaczej i widać to było w dużym mieście. Obecnie to w miastach praktycznie nie ma bez mała żadnych różnic, ale widać je jeszcze na wsiach, choć duży wpływ na inność ma rodzaj zabudowy i zwyczaje ludzi. Zrozumieliśmy, że jedziemy w miejsce bardzo odmienne od tego w którym żyliśmy na co dzień. Później, kiedy pociągiem z Przemyśla do Ustrzyk Dolnych po szerokich torach przekroczyliśmy granicę naszego kraju i wjechaliśmy do sojuszniczego mocarstwa, którym był ZSRR coraz bardziej byliśmy zafascynowani tym folklorem. Nie idzie tu o kobitki w spódnicach i chustach w kwiaty, ale o odmienność i inność od miejsca gdzie mieszkaliśmy. Z tą granicą to było tak, że nawet dokładnie nie zauważyliśmy kiedy ją przekroczyliśmy. Chyba jeszcze w Polsce wskoczyli na stopnie pociągu w ciemnych okularach umundurowani rosjanie. Trochę się zdziwiłem po co te okulary, ale za chwilę było jasne. Były po to, żeby ochronić oczy przed podmuchem jadącego pociągu, bo podróżowali, a raczej zabezpieczali cały skład na zewnątrz wagonu. Nie wolno było się wychylać przez okno, ani tym bardziej fotografować. Widoczność i tak była słaba,bo wzdłuż torów rósł żywopłot mający chyba szpiegom uniemożliwić zdobycie jakichkolwiek informacji. Tylko czasami przez moment w przerwach między krzaczyskami ukazywał się krajobraz. Grzecznie jechaliśmy, a to chyba dlatego, że to był pierwszy raz.Z czasem gdy tych wyjazdów było więcej to i my na więcej sobie pozwalaliśmy. Kiedyś Ridol otworzył okno i się mocno zaczął wychylać tak żeby go zauważyli. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do przedziału wpadł zaraz jakiś kamandir z asystą i coś zaczął do nas sapać. Na to Ridol, że to nie my, że to w sąsiednim przedziale i na pewno fotografowali. Kamandir chyba się zorientował, że ktoś tu z niego robi wała, zmierzył nas wściekłym wzrokiem i coś zaklął w stylu „jub twaja mać”.Zasada była prosta – jeden przejazd – jedno ciągnięcie łacha. Drugie mogłoby już mieć jakieś swoje konsekwencje. Jak powtórnie wjechaliśmy do Polski, jakoś nie mogę sobie przypomnieć, ale szczęśliwie, bo prosto z dworca PKP udaliśmy się na PKS w Ustrzykach Dolnych.

Szkutawy
18-09-2013, 06:00
Było już po południu. Patrzymy, a tu turystów nie tak mało. Jeden autobus gdzieś jedzie – zawalony ludźmi, a więc sprawdzamy o której nasz do Ustrzyk Górnych. Ustawiamy się grzecznie, a tu widać, że czeka już na niego około dwudziestu osobników. W czasie oczekiwania jeszcze dobiło sporo. Kiedy podjechał to wystarczyło stanąć w środku tłumu i ludzie człowieka sami wnieśli do autobusu. Pan kierowca to był Pan pełną gębą. Coś tam żartował, coś tam pokrzykiwał, żeby włazić i się upychać. Było widać, że on tu rządzi. Patrzę, a on raz sprzedaje i dziurkuje tym swoim urządzeniem bilet, a raz nie sprzedaje. Pyta tylko dokąd. Skrzypu wszedł, Baśka też. Po chwili widzę Odysa na stopniach. Miejsca mało, ale wszedł Ridol, jakiś grubas ( z całym szacunkiem dla osób okrągłych, ale nie chamskich) się wepchał, ja na dobitkę i na schodach stanął jakiś. kumpel Pana – pana kierowcy. Pan krzyknął – Wiesiek zamykaj drzwi i ruszamy. Mówię Panu, żeby bilet do Górnych sprzedał, a ten wziął pieniądze i mówi, że kontroli nie będzie, a jak by co to szybko mi da. Ciekawe jak by dał te bilety czwartej części pasażerów.... Ten Wiesiek coś mu tam przy biletach pomagał. Może to był konduktor... Tak to sobie chłopaki dorabiali. Teraz to by pewnie się nie odważył. Zaraz by go w jakiejś gazecie opisali, a może nawet w TVNie pokazali, albo innym „dlaczego ja”. Jedną ręką oparłem się o przednią szybę, bo spocony grubas brzuchem na plecy napierał, a drugą chwyciłem tej poręczy przed. pierwszym rzędem siedzeń, co by na Wieśka nie polecieć. Gdyby to była jakaś ładna dziewczyna to jeszcze człowiek by się ucieszył, a ten nie dość, że się wepchał na chama to jeszcze od tyłu atakuje. Pan ruszył i rozpędzał się. Teraz już wszyscy wiedzieli kto tu rządzi. Zakręty pokonywał niczym Kubica, a raczej w tamtych czasach Zasada. Grubas napierał jeszcze kolanem na gitarę, którą musiałem ewakuować do ludzi siedzących. Pan dwa przystanki minął trąbiąc czekającym ludziom i już wszyscy nawet poza autobusem wiedzieli, że to Pan. Później się zatrzymywał, by ludzie wysiadali i wsiadali, a każda ta operacja była karkołomna i okraszona pokrzykiwaniami naszego super szofera – dalej, dalej, upychać się. Jakoś szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce pojazdem, który był trochę luźniejszy. Wzięliśmy swój ekwipunek i przemieściliśmy się pod sklep, gdzie usiedliśmy na plecakach i zapaliliśmy po papierosie. To było działanie czysto terapeutyczne, aby wyzbyć się tej Pańskiej podróżnej traumy.

Tasza
19-09-2013, 10:36
Przyjemnie rozpocząć dzień od takich opowieści, z których bije przyjemne ciepło. Jak czytam takie historie to zawszę żałuję, że nie urodziłam się w tamtych czasach bo do tych zupełnie nie pasuję.
Razem z pozostałymi czekam na kolejną część :)

Derty
19-09-2013, 12:40
Wić,
Przemollu - czy bywasz jeszcze w Sudetach?:) Ja tu mieszkam od jakiegoś czasu i poszukuję ludzi, którym Bieszczady nie obce:) Byłoby miło powspominać Bieski np Pod Łabskim przy kufelku jakiegoś Kozela...
Pozdrawiam,
Derty

Szkutawy
19-09-2013, 13:39
Wydaje mi się, że każdy czas jest ciekawy, bo jest inny. Nie ma czego żałować, Jak się skomponuje swoją historię i jaki ma się stosunek do niej, taką się ma. Przypadek to tylko czas i miejsce, ale właśnie z tym trzeba dać sobie radę. Tak myślę, ale czy mam rację...

Szkutawy
19-09-2013, 14:02
Wić,
Przemollu - czy bywasz jeszcze w Sudetach?:) Ja tu mieszkam od jakiegoś czasu i poszukuję ludzi, którym Bieszczady nie obce:) Byłoby miło powspominać Bieski np Pod Łabskim przy kufelku jakiegoś Kozela...
Pozdrawiam,
Derty
Witaj. Moja ślubna pochodzi z Sudetów. Nawet kiedyś miała okno z widokiem na Śnieżkę. Bywam czasami, choć nie tak często jak kiedyś. Trochę już zdrowie nie te, ale jak zajdzie potrzeba to na Łabski się jeszcze jakoś wdrapię :razz:. Piwo trochę za bardzo gazowane, ale szklaneczkę okowity ... czemu nie... nawet chętnie :razz:. Tak mi się ulęgło w głowie, żeby za tydzień w Bieszczady pojechać, ale jak w domu będą mocno krzyczeć, że znowu mnie gdzieś nosi ( kilka dni temu byłem w Pieninach) to na 100% będę w Sudetach. Planuję porobić parę zdjęć rzek, strumieni, kaskad, czy wodospadów. Tak, że jesienią będę, ale kiedy to zależy, czy pojadę w Bieszczady :?:. Z tym powspominaniem fajny pomysł. W jakiej okolicy pomieszkujesz :?:. Pozdrawiam. Przemek.

Szkutawy
19-09-2013, 23:51
Siedzieliśmy na plecakach paliliśmy papierosy Extra Mocne i Popularne, a może jeszcze Sporty, byliśmy żywcem w Bieszczadach - całym ciałem i duszą. Niedługo miał nadejść wieczór. Rozglądaliśmy się wokół. Za naszymi plecami był sklep i pod nim stało trzech wyglądających na miejscowych, albo przyjezdnych drwali. Po lewej knajpa na lekkim wywyższeniu, a prawie na wprost droga w kierunku Wetliny. Po prawej stronie droga w kierunku z którego przyjechaliśmy i tam musieliśmy się udać na rekomendowane przez starszych kolegów pole namiotowe. Ruszyliśmy - po prawej minęliśmy słynny jakże potężny urząd pocztowy, pole studenckie, a po lewej kemping. Doszliśmy według wskazówek do mostu pod którym przepływała Wołosatka, a raczej już Wołosaty (za dopływem Terebowca) tak odmienny od rzek nizinnych. Szerokie, kamieniste brzegi wskazywały, że niejednokrotnie w ciągu roku znacznie zwiększała swoje wymiary. Za mostem w pewnej odległości zaczęliśmy wypatrywać drogi w prawo na pole namiotowe. Znaleźliśmy tę krótką drożynkę i po niej dziarsko wkroczyliśmy na teren w którym zabawiliśmy dwa tygodnie z okładem. Obozowisko przylegało do Wołosatego, a w jakieś dwadzieścia metrów od schodzącego w dół brzegu, stało kilka wiat oddalonych od siebie o jakieś trzydzieści metrów. Gdzieś pod koniec majaczyła latryna. My, żeby nie spać koło kibla zatrzymaliśmy się bliżej wejścia, ale skręciliśmy w lewo, by nie być na linii przejścia do innych namiotów i zatrzymaliśmy się przed szerokim pasem chaszczy odgradzających pole od drogi do Ustrzyk. Miejsce było fajne i zaciszne. Rzeka płynęła blisko, a namiotów wkoło nie było za wiele. Uwijaliśmy się z rozbijaniem, bo jeszcze mieliśmy w planie wybrać się na rekonesans do sklepu i knajpy. Kiedy rozłożyliśmy namiot, to wrzuciliśmy do niego plecaki i gitary. Rozłożyliśmy mapę i zaczęliśmy się odnajdywać za jej pomocą w terenie. Patrzyliśmy,jak daleko jest do innych miejscowości, jakie rzeki w pobliżu przepływają , jakie góry znajdują się w naszym najbliższym otoczeniu i które szlaki są najszybciej dostępne z tego miejsca. Oczywiście robiliśmy to już w domu, ale teraz wreszcie byliśmy tu i mogliśmy tego dotknąć. Za nami i Wołosatką była Kiczera. Praktycznie po zachodniej stronie niewidoczna Połonina Caryńska, którą oddzielały mniejsze górki pięknie "dymiące" podczas deszczu o czym mogliśmy się przekonać niebawem.

Szkutawy
22-09-2013, 15:31
Ruszyliśmy na rekonesans do "centrum". Sklep był już zamknięty, więc ochoczo się udaliśmy do pobliskiej knajpy. Przebrnęliśmy koło stolików pod zadaszeniem i udaliśmy się do kolejki, która prowadziła do kontuaru za którym jegomość sprzedawał złocisty napój. W kolejce, jak to w kolejce wszyscy wymieniali swoje spostrzeżenia - gdzie byli, skąd pochodzą, że piwo chrzczone i sprzedają tylko po dwa na głowę. Wtedy w kolejkach najszybciej nawiązywało się znajomości. Wszyscy się jednoczyli przeciwko systemowi, którego przedstawicielem był na tamtą chwilę pan Staszek, lub Władek (dokładnie nie pamiętam, ale będę go nazywał Staszkiem, bo raczej tak było):mrgreen:. Kontuar wyznaczał granicę. Po jednaj stronie barykady my - zjednoczeni w bólu, że tylko po dwa kufle można kupić, potęgowaliśmy i celebrowaliśmy swoje oburzenie nie afiszując się z tym za bardzo przed Staszkiem. On był po drugiej stronie - stanowił tu prawo i gotów był w obronie tego prawa wezwać Uaza z magicznym napisem MO, więc lekko oburzeni, ale grzeczni przed naszym Staszkiem ustawialiśmy się kiedy w kuflu pozostawała połowa piwa, aby dopić w kolejce i wrócić do stolika z dwoma. Humory dopisywały w miarę wypitego trunku i Staszek nawet zaczął się jawić innym człowiekiem, a po pewnym czasie zawadiacko zaczął się uśmiechać. Troszkę wybiegnę do przodu jak już jestem przy temacie knajpy "u Staszka". Po kilku dniach się zorientowaliśmy jakie zwyczaje panują i jakimi prawami się rządzi dzień knajpowy, bo bywaliśmy tam o różnych porach. Tłok był wprost proporcjonalny do pory dnia - im później tym większy. Ludzie wracali ze szlaków i przeróżnych wycieczek zahaczając i rozsiadając się w tym miejscu. Część imprezowiczów się dopiero budziła i zaleczała dzień poprzedni. Drwale, zbieracze i inni tubylcy kończyli swoje zajęcia i czasami pod wieczór również przybywali w to miejsce. Staszek przy otwarciu był mniej nerwowy, a w miarę upływu czasu... bardziej. Miał kontakt z wszystkimi, lub prawie wszystkimi, bo niektórzy przesiadywali w "Beczce". Panowie z magicznego pojazdu z napisem MO, również zajeżdżali do tego jegomościa. Chyba byli z Ustrzyk Dolnych, a wyglądali tak jakby panowali nad całymi Bieszczadami od dziecka (nawet Staszek widać było po nim, miał respekt, choć żyli raczej w przyjaźni). W tym punkcie zbornym działo się wiele i oprócz spożywania w różnej formie można się było dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy - co się działo na innych polach namiotowych, co na przykład w Stuposianach, gdzie są najładniejsze jagody, jak smakuje ser robiony przez górali wypasających owce, czy jaka aura na Caryńskiej i Tarnicy. Istna kopalnia praktycznej wiedzy. Piwo w tym miejscu było różne o każdej porze dnia, a w zasadzie to jedna beczka smakowała różnie. Kiedy była pełna to napój był bardziej wyrazisty, a kiedy go ubywało w raz z czasem to było coraz mniej piwa w piwie. Czasami pędziliśmy przed otwarciem lokalu, by pomóc panu Staszkowi wytoczyć beczkę z potoku (skrzętnie zabezpieczoną) i wtedy piło się najlepsze smakowo piwo :lol:, ale wracając do pierwszego wieczoru ... czas było wracać do namiotów. Niespiesznie w dobrych humorach podsyconych promilami udaliśmy się drogą asfaltową nad naszą Wołosatkę, po drodze wymieniając choćby po kilka zdań z mijanymi przez nas różnymi ludźmi. Wchodząc na otwarte nasze pole namiotowe naszym mętnym oczom ukazał się fascynujący widok:grin:. Pod każdą wiatą paliło się ognisko rzucające blask i walczące z nikłymi resztkami światła odchodzącego dnia, a po polanie snuł się dym, zagnieżdżający się w jej zagłębieniach. Przechodząc obok pierwszej wiaty pozdrowiliśmy krzątających się pod nią ludzi zapewne szykujących kolację i udaliśmy się również na żer. Wyjedliśmy podróżne resztki, zapaliliśmy i chwyciliśmy z Odysem za gitary, a że w miarę sprawnie dawaliśmy sobie radę z instrumentami, a wokół panowała cisza, to po paru minutach podszedł do nas chłopak z dziewczyną zapraszając pod wiatę.... Długo się nie namyślając, a w zasadzie nic się nie namyślając ruszyliśmy pod najbliższą wiatę. Poznaliśmy tam ekipę z Międzyrzecza, z Warszawy, a reszty to już nie pamiętam. Słupy wiaty na których był oparty dach, łączyły ławki na których zasiedliśmy. Po krótkiej rozmowie i wymianie informacji - skąd jesteśmy, jak i po co przyjechaliśmy, czym się zajmujemy itd, - rozpoczęliśmy granie. Na początek poleciały jakieś mało zobowiązujące piosenki z repertuaru Martyny Jakubowicz, Eli Mielczarek i innych ówczesnych gwiazd rodzimego rynku blues-rockowego. Wiara się rozluźniła i po niedługim czasie czuliśmy się tak, jak by nasza znajomość nie trwała od godziny, ale od długich lat. Nie wiem na czym ten fenomen polegał... Na pewno czynników było kilka ... młodość, bezinteresowność, wspólne zainteresowania, alkohol, a przede wszystkim chyba miejsce w którym się znajdowaliśmy. Ridol rąbał drewno, a wtedy trzeba mu było zagrać coś ostrzejszego i od czasu do czasu serwował też swoją "nalewkę" (a miał tradycje gorzelnicze z dziada pradziada).Płeć piękna podawała coś na przekąskę, a my graliśmy i granie to przeradzało się jak zwykle w swoisty koncert życzeń. Muzykowanie... Muszę tu napisać o kolejnej osobie z którą wielokrotnie później się spotykałem, przypadkowo i nie przypadkowo, w Bieszczadach i po za nimi. Koleś o imieniu Tomek vel Winter pochodził z Warszawy, ksywkę swoją zawdzięczał temu bluesmenowi, albinosowi o imieniu Johnny (miałem później okazję u niego w domu, podziwiać i słuchać całej dyskografii tego artysty). Jak on szył na gitarze...(mowa o Tomku)... od razu zaczęliśmy nadawać na jednej fali i rozumieliśmy się bez słów. Tak naprawdę to w ogóle nie musieliśmy gadać. Wystarczało nam, że graliśmy. Przez cały czas późniejszego muzykowania i nawet dziś, kiedy to siądę w jakimś kącie domu z gitarą wykorzystuję zagrywki Tomka. Pod naszą wiatą zaczęło się robić coraz tłoczniej, bo pojedynczo schodzili się ludzie z innych ognisk. Było to spowodowane tym, że inne grupy miały jedną gitarę, a my dysponowaliśmy już trzema, przeszkadzajkami i harmonijką ustną. Nie bez znaczenia był tu Winter, który oprócz gry, bardzo dobrze śpiewał w refrenach drugim głosem. Jakąś tam przewagę muzyczną wytworzyliśmy i byliśmy z tego faktu bardzo dumni8). Wtedy ktoś tam zaproponował, żeby coś z poezji... śpiewanej. U mnie z tą poezją to jest tak - słuchać mogę kilku utworów, a grać dwa, góra trzy i zaczynam mieć doła, choćby nie wiem jak wesoła ta poezja była:twisted:. Skrzypu zaproponował, że może Gintrowskiego i po krótkiej naradzie jakoś poszło. Później ja zaproponowałem Herberta, bo wcześniej grałem do spektaklu "Pan Cogito", więc coś tam pamiętałem. Poszło... ale to już były trzy kawałki:roll:. Wiedziałem, że Odysowi to nie przeszkadza i może dalej... więc zaproponowałem "orient". Pora była dobra , bo nad ranem. Jakieś dziewczyny wpatrywały się w migocący ogień, opierając delikatnie o ramiona chłopaków. Ci lekko poprawiali się, aby ich nie spłoszyć. Nie było nawet słychać zabójczego chichotania Baśki, ani kawałów opowiadanych przez Ridola. Robiło się sennie i melancholijnie. Czas dobry, a Odys uwielbiał grać "orient", więc aby wyzbyć się poezji zaczęliśmy przestrajać gitary w kierunku Azji południowo-wschodniej i muzyki lekko hinduskiej, która w bieszczadzki klimat wkomponowała się idealnie. Zawsze stosowaliśmy w niej czystą improwizację, a utwór był długi do bólu i za każdym razem inny, więc rzuciliśmy się w otchłań hipnotycznej muzyki, która na przemian - raz smutna i wolna, a potem szybka, rytmiczna i transowa dobijała nas i słuchaczy po dawce poezji i wróżyła nie ubłagalny koniec dzisiejszej imprezy przy pierwszych promyczkach słońca;).

Recon
23-09-2013, 15:08
No, no, no... przemolla śpiesz się powoli.

Szkutawy
23-09-2013, 15:48
Wiesz ... kiedyś mówili na mnie "flegma" :wink:.

don Enrico
23-09-2013, 21:59
Uśmiechnąłem się po przeczytaniu.
Poczułem jakbym tam był.
dzięki

Basia Z.
25-09-2013, 00:23
A ja żałuję, że mnie tam nie było, a mogło się zdarzyć, że byłabym, jeździłam w tamtych czasach w Bieszczady i uwielbiałam muzykę przy ognisku (nadal bardzo lubię).

Szkutawy
02-10-2013, 21:35
32739

Szkutawy
03-10-2013, 08:45
Pobódka, była dosyć bolesna, po nie przespanej nocy, ale kiedy w namiocie zrobiło się nie do wytrzymania gorąco - wstaliśmy. Opłukaliśmy rozespane twarze w lodowatej rzece, wydobyliśmy resztki suchego chleba z plecaków i jak zwykle całą sytuację uratował Odys, który w przeciwieństwie do reszty był dosyć dobrze zaopatrzony. Posiadał cały słój smalcu i nawet tabliczkę czekolady. Smalec ten uratował nas od głodu, bo na kilka dni go starczyło. Po późnym śniadaniu stwierdziliśmy, że czas wyruszyć w góry. Na pierwszy ogień poszła Caryńska. To tak, żeby zapoznać się z tutejszymi warunkami - może specyfiką. Wzięliśmy mapę i wodę ze sobą i ruszyliśmy na szlak. Pogoda była wyśmienita, więc nie braliśmy ze sobą ekwipunku, który mógłby nam ciążyć. Po wejściu na ścieżkę można było od razu zauważyć różnicę pod względem roślinności okrywowej, gleby i drzew w stosunku do gór które przemierzaliśmy na co dzień. Krótko pisząc - dużo więcej gliny, olszy, buka i jodły. Trudno się rozpisywać o szlaku na Połoninę Caryńską, bo wielu tam było i jest to jeden z podstawowych szlaków które "trzeba" zaliczyć, a niejedna relacja była opisana. Wchdziliśmy- czerwonym, a schodziliśmy – zielonym. Do połowy wejścia alkohol z niewyspaniem odparował, a kiedy wyszliśmy na połoninę ukazał się naszym oczom widok, którego wcześniej w górach nie widzieliśmy. Mowa tu o samej połoninie z którą nigdy nie mieliśmy do czynienia. Coś w stylu stepu na górze – takie było pierwsze skojarzenie. Po wejściu na kulminację połoniny rozłożyliśmy mapę, a że widoczność była wyśmienita odszukiwaliśmy góry i miejscowości, które widzieliśmy. Widok był imponujący i potęgowała go znikoma ilość turystów w tych latach, a pora dnia była przecież taka, że było ich na ówczesne czasy najwięcej. Obecnie to pewnnie jest tam w sezonie tłok jak na szlaku do Giewontu … Na Caryńskiej byłem potem jeszcze kilka razy, ale od dwudziestu lat, kiedy zobaczyłem co się dzieje w Ustrzykach Górnych jakoś mnie tam specjalnie nie ciągnie, choć piękno tego miejsca pewnie pozostało nienaruszone, ale eksploracja tej połoniny jest tak silna, że może zniweczyć chęć wejścia na Caryńską. Trzy lata temu (dałem się namówić) ze swoim szwagrem wybraliśmy się na Połoninę Wetlińską w porze okołopołudniowej i przewijały się tam całe rzesze turystów. Wtedy to postanowiłem, że raczej nie będę chodził po miejscach powszechnie zwiedzanych w Bieszczadach, tym bardziej, że w wielu tych miejscach się już było. Sentyment jednak czasami jest silniejszy... i nic nie stoi na przeszkodzie temu, żeby się wybrać nad ranem, gdy się chce pobyć samemu. Każdy kto trochę poprzemierzał Bieszczady ma w nich gdzieś swoje spokojne i odludne miejsca... Bardzo dobrze, że są ludzie, którzy chcą poznawać te góry i ich specyfikę, a tłok niestety coraz bardziej się wpisuje w nasz codzienny krajobraz. Pisząc - góry, mam na myśli również ludzi w nich mieszkających, cerkwie, ruiny wsi i cmentarzy. Po przejściu połoniny zeszliśmy przez jagodziska na Przełęcz Wyżniańską i słynnym asfaltem udaliśmy się w stronę Ustrzyk prosto do knajpy Staszka. Nie wiedziałem wtedy, że asfalt ten przyjdzie mi poźniej przemierzać wiele razy i to różnymi środkami transportu od nóg przez wóz konny, rożnego rodzaju ciągniki i samochody. Żar lał się z nieba, a przemarsz smolistą drogą zrobił swoje i po odstaniu kolejki w barze można było wlać w siebie chłodny, złocisty napój. Ruch w lokalu był większy niż dnia poprzedniego, więc dla rozluźnienia sytuacji i po krótkiej naradzie udaliśmy się do sklepu po chleb...

archie
03-10-2013, 10:05
Trzy lata temu (dałem się namówić) ze swoim szwagrem wybraliśmy się na Połoninę Wetlińską w porze okołopołudniowej i przewijały się tam całe rzesze turystów. Wtedy to postanowiłem, że raczej nie będę chodził po miejscach powszechnie zwiedzanych w Bieszczadach, tym bardziej, że w wielu tych miejscach się już było. Sentyment jednak czasami jest silniejszy... i nic nie stoi na przeszkodzie temu, żeby się wybrać nad ranem, gdy się chce pobyć samemu. Każdy kto trochę poprzemierzał Bieszczady ma w nich gdzieś swoje spokojne i odludne miejsca...
Oj tak, w sezonie pilnie omijam połoniny, wolę pochodzić po lasach, gdzie spotkanych turystów można policzyć na palcach jednej ręki (góra dwóch :wink:).

Szkutawy
03-10-2013, 14:53
327403274132742

judytka
04-10-2013, 08:07
witaj, cudna ta twoja opowieść, czekam na ciąg dalszy...i dobrze, że jest miejsce gdzie czas tak naprawdę niewiele zmienia

buba
04-10-2013, 10:03
Jak czytam takie historie to zawszę żałuję, że nie urodziłam się w tamtych czasach bo do tych zupełnie nie pasuję.
Razem z pozostałymi czekam na kolejną część :)

Nie jestes sama w tych odczuciach... Pozdrowienia od drugiej takiej co sie za pozno urodzila..

creamcheese
04-10-2013, 10:12
Nasze dziecki i wnuki też będą żałować, że się urodziły zbyt późno.


Nie jestes sama w tych odczuciach... Pozdrowienia od drugiej takiej co sie za pozno urodzila..
Ale dzięki temu jesteście, Bubo, młode!!

buba
04-10-2013, 10:18
Nasze dziecki i wnuki też będą żałować, że się urodziły zbyt późno.

!

Na pewno! Ja juz im goraco wspolczuje.... Cieszac sie ogromnie ze nie musze byc na ich miejscu





Ale dzięki temu jesteście, Bubo, młode!!

A tak bym byla mloda 30 lat temu ;) Dla kazdego czas plynie tak samo i tyle samo mlodosci jest mu dane.. Tylko niektorym los splatal figla i rzucil w czasy do ktorych nie pasuja ..

Czekam na dalsze odcinki przemolla, by choc czytajac moc przeniesc sie we wspanialy swiat ktory pamietam z perspektywy pieluchy i trzykolowego rowerka a namioty, gitary i beczka piwa u Stacha byly poza zakresem moich mozliwosci :P

judytka
04-10-2013, 11:01
,,Tylko niektorym los splatal figla i rzucil w czasy do ktorych nie pasuja ..''


to naprawdę fajne, że są ludzie, którzy maja tak jak ja :-D

Długi Marek
04-10-2013, 12:47
Oj-łezka się w oku zakręciła jak czytam relację......też po raz pierwszy ujrzałem Bieszczady w '82 roku....
To jednak był inny świat od obecnego.
Góry niby teraz te same-ale "ludków" za dużo.....

Szkutawy
04-10-2013, 22:30
Hej!

Dziękuję wszystkim za ciepłe słowa i cieszy mnie to, że ktoś to czyta...

W podziękowaniu dla wszystkich kochających Bieszczady i biegnących do krainy niedoścignionej, dedykuję tę fotkę :wink:

32744

Szkutawy
04-10-2013, 22:35
Sklep jak na czasy w których pewnym produktem był w zasadzie tylko ocet i chleb nie był źle zaopatrzony - było w nim mydło i powidło. Kolejka jakaś tam była, ale mniejsza jak za piwem. Grzecznie się ustawiliśmy, kiedy to do naszego supermarketu wkroczyło trzech jegomości wyglądających na tubylców. Jeden z nich to był dopiero charakterystyczny gość - od dołu - czarne gumowce, czarne spodnie, czarny golf, czarny kapelusz. Żeby mało nie było to miał jeszcze lekko czarną twarz i ręce, a murzynem nie był. W żałobie też nie chodził, bo nawet trzy lata później go widywałem w tym uniformie (może miał na zmianę identyczny) i rzadko ktoś tak długo w żałobie chadza. Panowie pewnym krokiem skierowali się do ekspedientki i ignorując kolejkę jeden z nich tubalnym głosem "poprosił" o trzy "jagodzianki". Tak mi się ta nazwa wtedy spodobała... Słyszałem już - "piszczelówa", "dykta", "na kościach", ale "jagodzianka"...Zapewne produkt ten nie posłużył im do opalania pierza z kurczaka, z którego miał być rosół, a nazewnictwo produktu wskazało, że są to drwale, albo jagodziarze, którzy wtedy okupowali tereny niedalekie od Przełęczy Wyżniańskiej. Nawet mieliśmy przyjemność spotkania z ich hersztem, ale o tym później. Tym czasem, zakupiliśmy chleb do smalcu (bo już każdy się z nim utożsamił, oczywiście z tym odysowym smalcem) i wiadro. Solidne, ocynkowane wiadro, takie do którego niewiasty zdajały mleko z wymion swoich poczciwych krasul. Przeznaczenie jego było u nas całkiem inne. Z naczyniem tym udaliśmy się do knajpy i każdy kupując dwa piwa, jedno wlewał do owego wiadra. Chyba po trzech, czy czterech kolejkach nie zapełniając naczynia po wręby (w dbałości o trunek) poszliśmy na pole namiotowe na zmianę niosąc naszą zdobycz. Rok później, kiedy nastąpił kolejny krok cywilizacyjny ludzkości, przygotowaliśmy się do transportu piwa w inny sposób, gdyż nasze wiadro zostało przekazane podczas powrotu innym koneserom chmielowego napoju (i nie wiadomo gdzie teraz się podziewa i krąży po Biesach). Zakupiliśmy w naszym rodzinnym mieście, w sklepie "Ludwik" trzy plastikowe, pięciolitrowe kanisterki. To był dopiero hit ... My w Bieszczadach, z nimi, z dumą kroczyliśmy, a inni patrzyli z podziwem i nawet lekką zazdrością. Tylko wtedy już można było kupić więcej niż dwa piwa i były one lane bezpośrednio przy beczce z kufla przez lejek. Wyczerpując wątek alkoholowy można tylko dodać, że jego wszechobecność była bardzo znaczna we wszystkich nacjach bieszczadzkiego ludu.... Zapadał powoli wieczór i czas na następne ognisko.... Teraz jak się zastanawiam to przez całe lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych nie przypominam sobie ani jednej doby spędzonej w tym rejonie kraju bez ogniska. Koczowanie pod namiotami ma jednak tę specyfikę, że stwarza większą otwartość. Jest bardziej prymitywne, a może należałoby napisać pierwotne w dobrym tego słowa znaczeniu.... Schemat jest prosty i działa w ten sam sposób od wieków. Robi się chłodno to rozpalamy ognisko. Nosimy wspólnie drewno. Dosiadają się inne osoby, które ten ogień przyciąga. Nawiązujemy kontakt i zaczynamy tworzyć taką, czy inną wspólnotę. Trwałą, lub mniej trwałą, a wszystko tak naprawdę zależy od ognia, tlącego ogniska i ilości drew, które w nim spłoną.

buba
04-10-2013, 22:56
[SIZE=3] Przeznaczenie jego było u nas całkiem inne. Z naczyniem tym udaliśmy się do knajpy i każdy kupując dwa piwa, jedno wlewał do owego wiadra. ]


Cudny pomysl, po prostu rewelacyjnie cudny! jak musialo smakowac takie piwo z wiadra!



Teraz jak się zastanawiam to przez całe lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych nie przypominam sobie ani jednej doby spędzonej w tym rejonie kraju bez ogniska. Koczowanie pod namiotami ma jednak tę specyfikę, że stwarza większą otwartość. Jest bardziej prymitywne, a może należałoby napisać pierwotne w dobrym tego słowa znaczeniu.... Schemat jest prosty i działa w ten sam sposób od wieków. Robi się chłodno to rozpalamy ognisko. Nosimy wspólnie drewno. Dosiadają się inne osoby, które ten ogień przyciąga. Nawiązujemy kontakt i zaczynamy tworzyć taką, czy inną wspólnotę. Trwałą, lub mniej trwałą, a wszystko tak naprawdę zależy od ognia, tlącego ogniska i ilości drew, które w nim spłoną.

Tez prawie zawsze palimy wieczorami ogniska.. choc przewaznie nie wolno... w tym roku bylo takowych chyba ze 20... Przy sudeckich wiatach i tych w beskidzie niskim.. Ale nikt nieznajomy sie nie przysiadl... pewnie wszyscy obecni wedrowcy siedzieli wieczorem uwiezieni w okowach sterylnych pensjonatow z lazienka.. bo ognisko to zlo... mozna rączki pobrudzic.. no i ubranko potem smierdzi... i od iskier moga sie dziurki wypalic w odzieniu , w kosmicznych tkaninach, oczywiscie koniecznych i niezbednych do osiagniecia wysokosci 500 m npm zachowujac zdrowie i zycie ... ;)

Biwak bez ognia jest niepelny.. A jak jeszcze dolacza do tego brzek gitary i grupa wspoltowarzyszy to juz pelna magia! Czasem sie tak trafi, ale chyba juz trudniej niz za czasow opisywanych w pachnacej dymem twojej relacji...

Szkutawy
04-10-2013, 23:51
trochę metalem waliło i zwietrzałe było, ale zapewniam Ciebie, że smak był niepowtarzalny :razz:

tolek banan
05-10-2013, 09:52
,,Tylko niektorym los splatal figla i rzucil w czasy do ktorych nie pasuja ..''


to naprawdę fajne, że są ludzie, którzy maja tak jak ja :-D

Jest ich trochę (tych ludzi)

don Enrico
05-10-2013, 19:14
(...).. Teraz jak się zastanawiam to przez całe lata osiemdziesiąte i początek dziewięćdziesiątych nie przypominam sobie ani jednej doby spędzonej w tym rejonie kraju bez ogniska. (...).
Jeśli się bardzo chce, to można i teraz. Tydzień już mija od ostatniego pobytu, gdzie w każdy wieczór płonęło ognisko, raz na połoninie, raz na torach.
Nie zmienia to faktu, że ognisko nie jest już trendy i odchodzi w przeszłość. Czytając tą wspominkową relację przenosimy się w czas miniony. Fajnie.

Browar
06-10-2013, 21:01
Ej, widzę tu jakoweś czarnowidztwo, wczoraj przez ognisko przepuścilim z pół kubika, tylko że zamiast zbierać chrust w ruch poszła spalinówka ;)
A w tamtych czasach nowocześniejszym i z wielu względów lepszym rozwinięciem wiadra była kanka 20l po mleku, a na piwo ;)

Szkutawy
06-10-2013, 22:16
Fakt, kanka lepsza i pokrywę ma co by browar nie zwietrzał. Wiesz... nowicjuszem byłem ....mało piłem ;)

judytka
06-10-2013, 22:40
Właśnie się o tym przekonuję,jestem,,początkującą bieszczadniczką'' -przynajmniej od strony praktycznej (niedawno byłam pierwszy raz w Bieszczadach i za parę dni znów się wybieram!) bo tak naprawdę siedziało to we mnie od dawna chociaż nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, a teraz pojechałam,poznałam i wsiąkłam...

długi
07-10-2013, 07:20
Kanka na mleko... taaak, ale nie na piwo. Odkąd pamiętam, a coraz lepiej pamiętam "to" z przed kilku lat, kanka na mleko była na to, co nakapało ;)

Szkutawy
07-10-2013, 16:13
Ok, zgadzam się w zupełności, ale mówimy o transporcie, nie o produkcji.

tolek banan
07-10-2013, 18:28
długi, przeomla - jaki konspiracyjny język :razz:

ale oprócz kany na mleko były jeszcze kanki takie jak ta niebieska i aluminiowa (miały też pokrywkę)
32771

Dlugi
07-10-2013, 18:54
Znam je pod nazwą kawiarka - nie pytajcie skąd taka nazwa - w dzieciństwie z kawiarką szło się po mleko do gospodarzy hodujących krowy.

tomekpu
07-10-2013, 19:16
Browar, ale pamiętasz że kanka potrafiła zmęczyć?

Browar
07-10-2013, 20:00
Browar, ale pamiętasz że kanka potrafiła zmęczyć?
Oj, męcząca była okrutnie :)

tomekpu
07-10-2013, 20:16
Ale my dzielne byli i dali radę:mrgreen:

Szkutawy
07-10-2013, 22:33
długi, przeomla - jaki konspiracyjny język :razz:

ale oprócz kany na mleko były jeszcze kanki takie jak ta niebieska i aluminiowa (miały też pokrywkę)
32771
Dzieci peerelu konspirację wyssały ... z wiadra, lub kanki. :-P

Szkutawy
21-10-2013, 21:02
Nocą zaczęło padać. Siedząc pod wiatą przy ogniu i śpiewach nawet tego nie spostrzegliśmy, a przynajmniej nie zrobiło to na nikim żadnego wrażenia. Kiedy po nocnych bojach zaczęliśmy się układać do porannego snu, okazało się, że w super namiocie jest troszkę wilgotno. Szybko zapadliśmy w objęcia Morfeusza. Obudziła nas burza... grzmiało mocno, a wrażenie potęgowały góry od których to grzmienie odbijało się echem. Lało niemiłosiernie i po namiocie spływały strugi deszczu, które z każdą chwilą powodowały większe "uwilgotnienie" wewnątrz. Przemakanie było i górne i dolne, więc nie pozostało nic innego tylko zrobić dzień gospodarczy. Pranie było już załatwione, więc zabierając wszelkie sprzęty tekstylne udaliśmy się pod wiatę, podłożyliśmy do jeszcze tlącego się ogniska i na ławkach i sznurkach urządziliśmy sobie suszarnię. Następnie odwodniliśmy namiot, obkopując go sprzętem przeróżnej maści łącznie z naszymi odnóżami (saperka- to rzecz zbędna). Obarczony tym doświadczeniem zawsze później do rozbicia namiotu wyszukiwałem najwyższego dostępnego miejsca, Drewna było mało i musieliśmy go natargać z za szosy sporą ilość, aby jeszcze sukcesywnie je podsuszać przy ognisku. Tak więc kąpiel poranną mieliśmy też załatwioną. Pozostało umyć zęby w Wołosatce, przynieść z niej wody na herbatę przy okazji i udać się na żer smalcu, który znacznie już zmniejszył swoją objętość. Padało wtedy kilka dni, a przez dwa nie chodziliśmy w góry. Był to jednak czas w którym nawiązaliśmy nowe znajomości (na polu i po za nim). Jedną z tych znajomości to poznanie człowieka nazwanego przez nas Poborcą Podatkowym. Nie wiem jak to nam się pokojarzyło, bo przecież wtedy podatki funkcjonowały "tylko" w złym imperialistycznym i wrogim naszemu systemowi świecie, a jedyny kontakt z nim ograniczał się w zasadzie do czwartkowej Kobry w TV w której czasami były spektakle amerykańskich autorów, czy późniejszego Kolombo.... Kolombo też by do niego pasowało. To była dziwna znajomość, bo na początku realna, a później miała wymiar metafizyczny. Pan pojawił się nagle pod wiatą i oznajmił, że pobiera opłaty za pole namiotowe. Gdy zapytał kiedy przyjechaliśmy i na jak długo, odparliśmy, że dzisiaj i jutro wyjeżdżamy. Pobrał opłatę i oddalił się nękać innych biwakujących. To było realne spotkanie, a pozostałe inne podczas tego wyjazdu i pozostałych to czysta metafizyka. Już nigdy więcej ze względu na nasze agonalne finanse nie płaciliśmy. Albo byliśmy w górach, albo jak nadjeżdżał i zostawiał swojego gazika na szosie, chowaliśmy się do namiotu. Po zamknięciu od wewnątrz wstrzymywaliśmy oddechy i po chwili słyszeliśmy - "halo, halo". Poborca był kulturalny i nie dokonywał rewizji, tylko po jakimś czasie się oddalał. Namiotowa wieść niosła, że był on pracownikiem nadleśnictwa, ale nikt tak naprawdę pewny tego nie był. Po kilku godzinach pogawędek i błogiego lenistwa pod wiatą usłyszeliśmy tyrkotanie ciągnika wjeżdżającego na pole. Ciągnął on przyczepę załadowaną pociętym drewnem na którym siedziało dwóch wesołych jegomościów. Podjechali blisko naszej wiaty i żartując zaczęli zwalać drewno. Ridol w mig podłapał ich żarty i prawie pół przyczepy było przy naszej wiacie. Panowie sami stwierdzili, że u nas jest najliczniej to i należy się najwięcej. Resztę rozwieźli po innych wiatach. Prawdziwy socjalizm - każdemu według potrzeb. Zrobiliśmy tylko wyprawę po napitek i przy dźwiękach gitar nie wiadomo kiedy dzień zamienił sie w noc. Było już dobrze po północy, kiedy tuż za naszymi plecami od strony Wołosatki rozległ się przeraźliwy ryk. W pierwszym momencie przez myśl mi przebiegło, że może niedźwiedź... ale dużo ludzi, ogień... raczej nie możliwe. Tylko zdołało mi to przemknąć z jednej półkuli mózgowej do drugiej, a za wiatą ukazał się jakiś gość zanosząc się ze śmiechu ze swojego dowcipu tak głośno, że nie pozostawiało to złudzeń, że on tu jest u siebie. Śmiejąc się tylko powiedział - co się tak boicie ... czemu takie małe ognisko.. ja wam zaraz pokażę jak wygląda bieszczadzkie ognisko. Ruszył do drewna które było porąbane i zaczął je rzucać na ogień. Patrzyliśmy w osłupieniu co się dzieje i po chwili zaczęliśmy go odwodzić od zamiaru zużycia całości opału. Całe szczęście, że przysiadł na ławce, ale to nie dzięki sile naszej persfazji, a chyba dlatego, że się zmęczył. Ogień buchał pod dach wiaty. Trzeba było wyjść z niej, bo było gorąco nie do wytrzymania. Nocny gość też się odsunął wyjmując wino z za pazuchy i rzucając w eter - napijecie się? Napijemy. Mówił coś, że idzie od Kiczery. Co on tam robił u diabła w nocy podczas deszczu, przez rzekę... Później mówi, że był dziś na jagodach i zna takie jagodziska, że nikt z nas takich nie widział. Z każdą minutą opowieści te jagody wydawały mi się większe i wciąż rosły, a on kiedy ogień się zmniejszył oznajmił, żebyśmy grali to nas tam jutro zaprowadzi. No to gramy. Później zaczął śpiewać. Nigdy tych piosnek nie słyszałem, a że nie były muzycznie skomplikowane zaczęliśmy mu przygrywać. Instruował tylko, a to wolniej, a to szybciej... Po chwili znowu wino i opowieść o więzieniu, że tu to tacy jak on uciekają, że niby gdzie ma się podziać. Potem pyta skąd jesteśmy. No to my mu tłumaczymy, a on na to, że niedaleko ma siostrę której nie widział dwadzieścia siedem lat i już szuka adresu po kieszeniach w międzyczasie oznajmiając, że chce mu się spać i który jest nasz namiot, bo trzeba się położyć... Z tą siostrą to był blef, bo nocny gość miał góra czterdzieści lat, siostry nie widział dwadzieścia siedem, czyli wyszedł z mamra mając trzynaście lat...Później się okazało, że nie miał czterdziestki, a swoje prawdziwe i mało prawdziwe historie opowiada chyba do dziś, bo ostatni raz widziałem go jakoś trzy lata temu w okolicach Ustrzyk Górnych, brylującego w grupie turystów. Bieszczad to jednak taki zakątek, który nikogo nie odtrąci, a przygarnie każdego...każdego, który chce tam być...

Szkutawy
16-03-2014, 03:43
... No tak... postanowiłem coś napisać i w zasadzie nie ciągnąć teraz tej przydługiej opowieści wspominkowej...na którą zapewne kiedyś tam przyjdzie czas. Chronologia zostaje zachwiana :lol:. Mam sobie wątek to sobie zachwieję.
W ubiegłym roku w ostatni piątek września wyruszyłem odwieźć syna do akademika do Wrocławia, a że pogoda była ładna to w domu oznajmiłem, że na dwa dni w góry sobie wyskoczę. Tak jechaliśmy autostradą i pomyślałem, że przecież z tego całego Wrocławia to mam bliżej w Bieszczady niż od siebie o całe 150 kilometrów, a to szmat drogi, więc utwierdzony tym przekonaniem ruszyłem na lekko południowy wschód. Pomysł był średnio na jeża, bo po dosyć długim plątaniu się po dolnośląskiej stolicy i przejechaniu sporej ilości kilometrów w okolicach Ustrzyk Dolnych oczy zaczęły się pomału przymykać i byłem zmuszony szukać szybko noclegu, który znalazłem w Olszanicy. Po kolacji i piwku zapadłem w twardy sen w wygodnym łóżku. Rano rześki i gotowy na dalsze wyzwania ruszyłem do samochodu i po niedługiej chwili obserwowałem ten oto widok....
33812
... nie przepadałem za tym miejscem, ale czemu nie popatrzeć skoro ludzi nie ma i tłoku żadnego...
33813
połaziłem po pustych "krupówkach" podziwiając pozamykane stoiska, stragany i knajpy... ani ludka nie było....3381433815
... postanowiłem popatrzeć na wielką wodę, a tam dopadła mnie szarość...
33816
.... jak pies spuszczony z łańcucha co to węszy po podwórzu, nie wiedziałem w którą stronę się udać, więc poszukałem natchnienia pod cerkwią w miejscowości Rabe
33817
... po pewnym czasie kontemplowania udałem się nad San....
33818
... następnie po dalsze wskazówki do cerkwi w Chmielu, gdzie drzwi uchylone zapraszały do środka...
33819
... a w jej wnętrzu czekała odpowiedź...
33820

Szkutawy
16-03-2014, 13:16
Odpowiedź była bynajmniej, nie z kręgów tych podpowiedzi "wstąp do zakonu", więc pomknąłem dalej, po chwili wyskakując na bieszczadzką drogę szybkiego ruchu. Podjechałem na słynny przydrożny punkt widokowy, by rzucić okiem na południe i popatrzeć z szerszej perspektywy na aurę jaką los zgotował....
.33825
na tym popasie spotkałem dwóch bicyklistów, a choć w oddali majaczył kościół to do niego nie wstąpiłem.... ale za to, tuż za drogą pięknie mi pozowało bydło rogate....
33826
... nad chmurami przebijało się słonko popychając w dalszą drogę, wiodącą do byłego peerlowskiego eldorado jakim był worek, a oczom moim po chwili jazdy niezbyt komfortowym asfaltem ukazał się taki widok...
.33827
... po pewnym czasie jazdy, podczas której koncentrowałem się na omijaniu wyrw na drodze, stanąłem przed okazałym gmachem, którego historię większość z Was pewno dobrze zna.... szarpiąc za klamkę od drzwi nie udało mi się tym razem przekroczyć ich progu, a po chwili szarpania dowiedziałem się, że właśnie rozpoczyna się remont, którego oznak jeszcze nie było....
33828
.... przemieściłem się dalej na południe, a w tym, że dobrze robię utrwalił mnie ten krzyż...
33829
Do Bazy nad Roztokami w Tarnawie Niżnej dotarłem w porze obiadowej....

zbyszek1509
16-03-2014, 14:17
Jak widzę, to ładną wycieczkę po Bieszczadach sobie zafundowałeś przy okazji pobytu we Wrocławiu:). W tym samym czasie byłem okupantem zachodnich rubieży Bieszczadów. Natomiast w pierwszy piątek października Bukowe Berdo powitało mnie już w innej scenerii.

33830

asia999
16-03-2014, 16:49
Chronologia zostaje zachwiana
chronologicznie czy nie - przyjemnie poczytać :)) i pooglądać też :)

Gienia
16-03-2014, 18:24
Dzięki przemolla....mój ukochany Chmiel...się rozmarzyłam...byle jakoś doturlać się do maja....;)

Jimi
16-03-2014, 19:03
Przemolla, Twoje zdjęcia są tak śliczne, że można wpatrywać się w nie bez końca! :)

Szkutawy
17-03-2014, 13:58
Dzięki za dobre słowo....i zmierzajmy dalej....
Po krótkim czasie bicia się z myślami Gospodarza Bazy (czekał na jakąś parę, która nie dawała oznak życia) otrzymałem klucz do pokoju... chyba 6A. Zadowolony, że nocleg się trafił w dobrych warunkach, a nie w samochodzie odpaliłem furmankę i ruszyłem w drogę którą przyjechałem. Zatrzymałem się w pobliżu pozostałości po wiaduktach kolejki nad potokiem i w celu zaostrzenia apetytu ruszyłem pieszo tą drogą...
3386133862
ze zboczy Grandysowej Czuby dochodziło porykiwanie jakiegoś byka (bo rykowisko w toku), a ja spokojnym krokiem pokonałem jeszcze nie za dużą odległość, by wyzoomować tym szarym, lewym lepiej widzącym okiem taki widok...
33863
... a następnie tym prawym, kolorowym... bardziej perspektywiczny obraz....
33864
....a kiedy już się dobrze napatrzyłem, to wróciłem tą samą drożyną...
33865
.... wsiadłem do samochodu i ruszyłem na obiad do UG... można było zjeść bliżej, ale z racji włączonego "szwędacza" człek chciał wszędzie na raz być...
...w drodze powrotnej przekroczyłem tę oto bramę....
33866
... by popatrzeć na te oto zwierzę...
33867
... później przystanąłem na wypale, gdzie panowała zupełna cisza...
33868
... po powrocie do Tarnawy, kiedy to dzień chylił się ku swemu końcowi, postanowiłem udać się na spacer po tej wielkiej miejscowości i niebawem znalazłem się nad Sanem.
Niestety :roll: nie miałem aparatu i żadnego zdjęcia nie zrobiłem, ale tutaj wklejam dwa, które były zrobione miesiąc z okładem wcześniej... proszę tylko na oczy założyć filtr żółtawy, by widzieć bardziej jesiennie....
... tak oto łypałem okiem prawym na Polskę....
33869
... i lewym na Ukrainę...
33870
... po powrocie chwilkę pogawędziłem z tymi, co to się nawinęli przy Bazie i po spożyciu browara udałem się na nocleg, by rano wstać wcześnie...

zbyszek1509
17-03-2014, 14:25
Czyli Dźwiniacz Górny, sobie odpuściłeś?. A byłeś już tak blisko. Natomiast żubry w Mucznem, pięknie się prezentują.

Szkutawy
17-03-2014, 14:57
... nie , nie odpuściłem... skręciłem tak po prostu nie w lewo, a w prawo ;)... w tym roku się tam wybieram, więc wdepnę...

Szkutawy
17-03-2014, 21:55
Wstałem skoro świt i po porannym obrządku zdałem klucze, oddalając się świńskim truchtem do wehikułu ... oskrobałem troszkę przednią szybę ze szronu i ruszyłem pod słynny hotel w przebudowie ... zaparkowałem dyliżans i udałem się do parkowego punktu kasowego w którym nikogo o tej porze nie było, a mijając go mym oczom ukazał się taki widoczek...
33873
... za długo nie podziwiałem, bo czas niestety nie ubłagalnie poganiał wskazówkami zegara i pogalopowałem do góry.... galop w miarę przebytej drogi przechodził najpierw w kłus, a następnie w wolnego stępa, bo w końcu źrebakiem już nie jestem.... ciśnienie tętnicze krwi podnosiło się wyżej i wyżej, aż z lekka widziałem przymglony obraz....
33875
... przez całą drogę na Bukowe Berdo nie było żadnej żywej duszy... ani martwej, a po minięciu granicy lasu zobaczyłem w całej okazałości mój dzisiejszy punkt wyjścia...
33876
... jeszcze kawałek do góry i mogłem spokojnie w ciszy i przy słonecznej, średnio wietrznej pogodzie usiąść i odpocząć napawając się widokami....
33877
...jeszcze kawałeczek tutaj....
33878
... i po pewnym czasie, aż podskoczyłem, bo obok mnie stał drugi człowiek... zdjęcie musiałem wykonać raz jeszcze, bo ze strachu je poruszyłem....
33879
... człowiekiem tym okazał się pewien Witek z Rzeszowa, który mi serdecznie współczuł, że mam tak daleko w Bieszczady, a sam oznajmił, że wybrał sobie żonę z Rzeszowa, aby bliżej mieć w te góry... pogawędziliśmy sobie nie krótką chwilę... dał mi swój namiar i co jakiś czas od wtedy zaglądam na jego stronkę ze zdjęciami i opisami różnych miejsc w Bieszczadach i nie tylko... pożegnaliśmy się i Witek ruszył do przodu, a ja niestety do tyłu.... jeszcze tylko rzut oka za plecy....
33881
i tą samą trasą powrót.... już nie tak samotny, bo co rusz kogoś mijałem.... później w samochód i pędem do domu, by w nocy dojechać, bo w poniedziałek do pracy....
Taka to była krótka wycieczka.... utartymi drogami.

zbyszek1509
17-03-2014, 23:33
Gdybyś mógł poczekać do piątku z tą wyprawą, to byśmy się spotkali w pięknej szronowej scenerii. Akurat w niedzielę, byłem w okolicach Wołkowyi.

don Enrico
18-03-2014, 08:35
(...)
i tą samą trasą powrót.... już nie tak samotny, bo co rusz kogoś mijałem.... (...).
Nie lubię wracać tą samą ścieżką. Dlaczego ?
Nie lubię i już.
a taka ładna pętelka byłaby przez Grandysową jeno zakazana na odcinku 15 minut.

Szkutawy
18-03-2014, 21:39
.... właśnie Witek przez Grandysową poszedł....

slawek71
18-03-2014, 22:23
Niedawno schodziłem z Bukowego przez Grandysową i nie polecam , to takie chodzenie trochę pod strachem,zwłaszcza jak się oglądasz a tu ktoś za tobą śmiga.Pozostaje nie dać się dogonić.

Szkutawy
08-05-2014, 23:53
​chronologicznie....Kolejne dni upływały rytmicznie, a każdy ze świeżym powiewem nieznanej przygody. Tej w górach i podczas odpoczynku, gdzie wciąż poznawało się nowych ludzi i siebie nawzajem. Wtedy wszystko było dla nas nowe i dziewicze... a z kolejnymi naszymi wyjazdami mimo poznawania nowych miejsc... wracało się w te już wcześniej poznane. Teraz z biegiem czasu, kiedy odkrywam jakieś nieznane wcześniej, nowe bieszczadzkie miejsce, odczówam to bardziej jako powrót niż odkrywanie i choć pierwszy raz tam stoję, to mam wrażenie jakby się wracało i odwiedzało stare Bieszczady, po mimo wielkich zmian, które zaszły z biegiem lat....
Nadchodził jednak nieubłagalny koniec naszego pierwszego spotkania z Bieszczadami .... z Biszczadami w których już było trochę turystów, ale znajdowały się też miejsca nieodkryte, bezludne, zakazane, magiczne i niezrozumiałe, gdzie po dawnych domostwach i cerkwiach było więcej śladów, ale prawie nikt się nimi nie przejmował... Do domu jechaliśmy wykończeni brakiem snu, a rozmowy jakoś się nie kleiły i tylko następne większe dworce kolejowe pokazywały jak bardzo się oddalamy od naszej przygody... drzemiąc w pociągu i się przebudzając ... ale tak naprawdę to chyba nie tyle to było zmęczenie co żal za tym co za sobą zostawialiśmy.
Minęło trzydzieści kilka godzin podróży i kiedy znalazłem się w swoich czterech ścianach... swoim azylu i środku antykoncepcyjnym na wszechogarniający świat to musiałem zapaść w długi chorobliwy sen. Sen który miał pozwolić otrząsnąć się ze stanu w którym tkwiłem... zawieszenia między dwoma tak odległymi światami...
Próbuję otworzyć oczy, a pierwszą rzeczą realną, którą zauważam jest to, że nie obudziłem się z powodu zaduchu rozgrzanego do granic możliwości przez promienie słońca namiotu... nie byłem w namiocie... Z uporem maniaka otwieram okno i nie słyszę śpiewu ptaków tylko skrzeczenie wron, a ulicami po których już od lat nie chodzą kondukty pogrzebowe leniwie przejeżdżają pojedyncze samochody. Idę do piwnicy, wynoszę rower i jadę przed siebie do lasu, gdzie kiedyś bawiliśmy się w indian, gdzie stał nasz szałas na górce otoczonej wąwozem. Zalegam pod drzewami, zamykam oczy i zalewa mnie błoga cisza falująca na przemian z podmuchami wiatru... Otwieram oczy, a w górze kołyszą się korony sosen i brzóz... Jeszcze raz zamykam oczy w nadzei że gdy je otworzę to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zakołyszą się buki, jodły, czy olsze... To jednnak nie chciało i nie mogło nastąpić...

Gienia
09-05-2014, 10:50
Pięknie piszesz chłopaku....pisz dalej...

Szkutawy
10-05-2014, 22:34
.... no to piszę, ale czy pięknie, czy też smętnie.... tego nie wiem..... a dzień dzisiaj najlepszy nie był i humor raczej taki nie bardzo dobry, ale tak to już jest jak ktoś na Twoim garbie chce się ślizgnąć i jeszcze od tyłu w d..ę podszczypuje....więc ciągnę te smarkociny dalej, w nadziei, że następnym razem, kiedy się powróci z Bieszczadów... będzie weselej....:roll:...

Nie wiedząc co ze sobą począć postanowiłem sprawdzić co tam u Skrzypa. Kiedy szedłem do niego napotykałem znajomych, którzy pytali jak było i co słychać, ale jakoś zbyt rozmowny nie byłem i po zdawkowych odpowiedziach, że fajnie... ruszałem dalej. Skrzypu otworzył drzwi, a kiedy wszedłem, odpalił gramofon z The Eagles. Tą płytę na której jest Desperado. Pierwszy raz ją wtedy słyszałem i była całkiem odmienna od muzyki, która rozbrzmiewała w mojej głowie, ale wtedy po raz pierwszy od powrotu zobaczyłem dosyć wyraźnie te jodły, buki, olsze, potoki, połoniny i ludzi, których tam spotkaliśmy. Była prosta... melodyjna.. trochę nostalgiczna , opowiadająca coś co mogłem sobie wyobrazić i w sposób taki jak mi się tylko podobało.
Rozłożyliśmy później sfatygowaną mapę i oglądaliśmy. Chyba bardzo chcieliśmy się tam znowu znaleść. Mimowolnie... tak od niechcenia... na początku nieśmiało... a później z co raz większym zapałem zaczęliśmy planować swój kolejny wyjazd w Bieszczady. Wyjazd który był bardzo odległy, ale jakże realny i namacalny. Już go wtedy dotykałem i smakowałem.... jeden dzień po powrocie.
Po kilku dniach nie mogąc już wytrzymać pojechałem w Karkonosze. Wieczorem sobie wymyśliłem, a nad ranem siedziałem w pociągu pomykającym do Jeleniej Góry. Jako, że fundusze były bardziej niż mizerne musiałem wracać wieczorem, bo na nocleg nawet ten na glebie w schronisku nie było mnie stać. Trzeba było wymyślić trasę jednodniową, a treściwą i w miarę odludną. Ciężki orzech do zgryzienia latem, kiedy to wielu turystów podążało wszelkimi możliwymi szlakami. Dziś w takiej sytuacji wybieram Sokoliki, Góry Krucze lub Rudawy Janowickie ( od kilku lat i tam jest tłoczno), ale wtedy dla człeka nie zmotoryzowanego to była spora wyprawa. Padło na Kocioł Łomniczki. Strzał był w dziesiątkę, bo po pociągu, autobusie i szybkiej przebieżce do schroniska Pod Łomniczką mym kaprawym oczętom ukazał się widok kotła do którego wlewały się chmury gonione wiatrem z nad Równi pod Śnieżką. Ludzi było mało. Ruszyłem mozolnie w coraz bardziej stromą ścieżkę, a kiedy wychyliłem swoją głowę i spojrzałem na Równię to wtedy zobaczyłem ile ludzi może być w górach. Przypominało to trochę tatrzańskie szlaki. Szybko przegalopowałem to ludne miejsce by znaleźć się w Dolinie Sowiej, a tam było już o niebo spokojniej. Siadam... odpoczywam I zastanawiam się czy aby na pewno tu chciałem się znaleźć. Byłem w górach... pięknych górach, ale czy o to mi szło? Boże... czemu jestem tak daleko... czemu wciąż dzielą mnie setki kilometrów od miejsca, które pragnę teraz zobaczyć...a może tylko... tak po prostu w nim być....miejscu naznaczonym magią... niewiadomą... a może wolnością. Nie wiem z czego wynikającą... może tylko z odległości... Może to co dalekie i wciąż nie doścignione jest dlatego takie piękne... Może właśnie dążenie ma największy sens...
Czas zaczynał płynąć swoim zmiennym tokiem. Szkoła, czyli miganie się od wojska, jakieś tam różne granie, przyjaciele, dziewczyny i zimowe wyjazdy w Karkonosze, a między tym wszystkim mapa Bieszczadów ta w głowie i ta na stole, a na niej zapisane wszystkie drogi, szlaki, potoki, miejscowości, góry i doliny, które chciałoby się zobaczyć. We wszystkich nazwach tkwiło coś więcej niż na mapie....wspomnienia i tęsknoty... zaostrzające koloryt...chyba pastelowy....

Jimi
11-05-2014, 12:42
Co za piękne opowiadanie! Masz fantastyczny styl pisania, taki sielski, leniwy... W poprzednich opisach w tym wątku były sielankowe zdjęcia a teraz są sielankowe myśli. Sielankowe a jednak pełne nostalgii. Mam cały czas wrażenie, jakbym czytała swoje myśli, jota w jotę. Czytając to, przypominam sobie siebie dokładnie w sytuacjach, o których pisałeś. Ale te moje myśli właśnie kilka lat temu, nie bieżące. Dziś spojrzenie mam inne, właściwie już pozbawione nostalgii zupełnie, co z jednej strony odbiera im tego pięknego uroku, jaki miały kiedyś.
Pamiętam czasy, gdy przyjeżdżałam w Bieszczady tylko raz w roku. Wtedy odjeżdżając serducho się krajało z żalu, że trzeba czekać aż cały rok. A gdy się powracało znów a zwłaszcza autostopem z Leska w Bieszczady to kierowca nie mógł się nadziwić i nacieszyć z tych szalonych wariatek, które wiózł ze sobą a gdy jeszcze puścił w aucie SDM to dziewczyny były w pełni szczęścia. Spało się w stodole na sianku i czasem jadło sam chleb z ogórkiem i keczupem, bo dzięki temu stać nas było na jedną noc dłużej, gdy fundusze, jakie zarobiłam z Aśką zbierając jagody w Jagodowej Stolicy Polski (czyt. Stalowej Woli), powoli się kończyły. Zbierałyśmy jagody, by zarobić na Bieszczady.
Potem podobnie największą radość z Bieszczadów niegdyś czerpałam, gdy przyjeżdżałam pierwszy raz na wiosnę. Po długim, zimowym wyczekiwaniu w końcu nadchodziła wiosna...
Największy szok wynikający ze zderzenia tych dwóch odmiennych światów odczułam pewnego razu mieszkając w Krakowie. To było kilka lat temu. To było po tym, gdy całe wakacje spędziłam pracując w znajdującym się na uboczu wetliny hotelu górskim. Wszyscy pracownicy byli jak jedna wielka rodzina i to właśnie tam poznałam najbardziej mi bliskich ludzi w Bieszczadach, dziś rozsypanych po całych górach. To właśnie tam narodziła się piękna ekipa ludzi rawczańskich, jaworeckich. Uwielbiałam mieć na 6 do roboty, ponieważ gdy ja byłam już na nogach, wszyscy spali a bieszczadzki świat dopiero budził się do życia. Zaczarowane były te leniwe poranki pijąc kawę pod jarzębiną i patrząc na zamglone, zroszone Bieszczady. Dlatego właśnie, gdy pojechałam do miasta ogarnął mnie wszechobecny wstręt do wszystkiego i kilka miesięcy musiało minąć, bym wtopiła się w rytm miasta. Pamiętam, że czułam wtedy straszny smród.
Odczucia co do innych gór również mam takie same. Mieszkając w Krakowie rzut beretem było w Beskidy Zachodnie, dlatego wtedy dopiero zaczęłam je poznawać. Ja, bieszczadzka dusza, nie mogłam się w nich odnaleźć, wydawały mi się takie banalne, pospolite i bez wyrazu. Najbardziej raziło mnie, że z każdej strony było blisko do większej wioski. Nie było tego odosobnienia bieszczadzkiego, po którym mógłbyś chodzić nawet kilka dni nie spotykając większej ilości domów. Dla mnie chodzenie po Beskidach Zachodnich było chodzeniem dla samego chodzenia. Coś trzeba było robić, gdy się nie pojechało w Bieszczady. Ale pamiętam mój pierwszy raz, gdy wybrałam się w Beskidy inne niż Bieszczady. To były Gorce. Nocując na Turbaczu, rankiem inwersja i widoczność były tak powalające, że ze szczytu widoczne były hen, hen daleko w dali, Bieszczady, Smerek. Pierwszy raz udałam się gdzieś indziej a one szybko przypomniały mi o sobie.

Szkutawy
11-05-2014, 21:56
....Jimi... dzięki za tak wyczerpujący temat post....cieszę się, że ktoś tak normalnie i w szerszy sposób odniósł się do tego ,bardzo subiektywnego spojrzenia... każdy ma tam jakieś swoje „prawdy” i swoje 'przemyślenia” i właśnie to jest ok, że nie ma zbyt wielu podobnych.... każdy spostrzega wszystko wokół w różny sposób... a jeśli coś, trochę się pokrywa... to jest budujące i w jakimś stopniu jednoczące...ha,ha, ha, albo cha, cha, cha ... zachowuję dowolność .... przynajmniej dla tych , których to dotyczy...takie spojrzenie nie jest w modzie... ale jakże fajowo jest stanąć z boku i tak po prostu popatrzeć na wszystko z dystansu....

Szkutawy
02-06-2014, 20:39
.....teraz napiszę ... niechronologicznie... z pewną nutą chronologiczną... czyli trochę pomieszane i trochę poplątane...
Zapakowałem swoje rzeczy do auta i wyruszyłem w ten drugi wtorek miesiąca... czyli trzynastego maja roku bieżącego... data niby pechowa, ale kto wie... może wcale nie...
Wieczór był o miękkim świetle... od wschodu mżawka , a od zachodu słoneczko chyliło się do horyzontu...ruszyłem więc drogą, którą kilka razy dziennie wyruszam... ale nie zawsze jest taka długa....zwykle jest krótka... w szczególności do tej podróży....;)
34696
Jadę sobie tą leśną drożyną i tak sobie myślę, że to całe moje pisanie w tym necie, to psu na budę się zdało, jeśli wziąć moje przesłanki pod uwagę. Wyjaśniam dlaczego.... Pomijając fakt, że gatunek ludzki ma nieodpartą chęć dzielenia się czymś... (czytaj narzucania swojego ego)... jednym z ważniejszych powodów, było napisanie dla moich przyjaciół z którymi kiedyś wędrowałem po Bieszczadach. Miała to też być moja “ostatnia deska ratunku”. Zamarzyłem sobie, że w wakacje tak jak dziesiąt lat temu, wyruszymy w Bieszczady... wszyscy razem... nakłaniałem... rozbudzałem wspomnienia, spotykałem się i dzwoniłem...ale już wiem, że nic z tego nie wyjdzie.... Wyruszę tylko z Ridolem i jeszcze z kilkoma osobami z którymi kiedyś nie wędrowałem...
Wszystko miało dojść do skutku, a nie dochodziło... im dalej tym gorzej, ale miałem przecież asa w rękawie... te spisane wspomnienia...których w efekcie nie pokazałem... sam nie wiem dlaczego.... ha,ha,ha.... może wcale nie po to, to pisałem....
Leśna drożyna przeszła w taką trochę szerszą i głębszą... z uwagi na dziury i wyboje... te drogowe i życiowe... Potem stała się wiejskim asfalcikiem i asfaltem powiatowym, a po chwili europjeską autostradą, gdzie można było wcisnąć śmielej pedał gazu i głośniej puścić muzykę, ruszając żwawiej na południowy wschód.
Jechałem spokojnie, słuchając muzyki … czasami przyspeszając... a rano mieliśmy wyruszyć w Bieszczady.
Po ponad trzech godzinach jazdy byłem w Sosnowcu, a nazajutrz po śnie przywitał mnie koszmarny widok, na który pewnie mój przyjaciel nie zwraca w codzienności uwagi, tak jak i ja swój widok codzienny dostrzegam od parady... Słynne blokowisko ukazało się w swej krasie....
34697

Otrzepałem się, niczym mokry pies z tego widoku i po krótkiej chwili opuściliśmy to szare miejsce. Dzień zapowiadał się z widoku na pochmurny, a z prognoz radiowych na ulewny. Wyskoczywszy na autostradę pojechaliśmy szukać tego deszczu. Po drodze, co by tradycji stało się zadość zboczyliśmy na południe i tym razem odwiedziliśmy jeden z największych drewnianych kościołów w Polsce.... w Srzyszowie. Skwapliwie obeszliśmy całą świątynię, aby znaleźć najbardziej odpowiednie miejsce, by ją uchwycić w obrazie., czyli tam gdzie nie ma znaków drogowych, samochodów i linii energetycznych.... Niestety musieliśmy troszkę się nadreptać i prawie wyjść z miejscowości, ale na zdrowie to jednak wyszło, bo nie ma odcisków na tyłkach od siedzenia .
34699

Wnętrza jednak nie mogliśmy obejrzeć, ponieważ kościelne wrota skutecznie się nam oparły. Usadziliśmy się w samochodzie i ruszyliśmy omyłkowo nie w tym kierunku co trzeba, zwiedzając przy tym Pogórze Ciężkowickie . Wprawdzie z okien samochodu, ale lepsze to niż nic. Może kiedyś inaczej... Wracać się już nie wracaliśmy i podrzędnymi drogami minęliśmy Gorlice. Na wysokości Beskidu Niskiego pokazały się pierwsze samotne krzyże i pierwsze krople deszczu.

34700

Zatrzymaliśmy się przy przydrożnej Biedronce kupując artykuły pierwszej potrzeby, czyli chleb, śledzie, cebulę, konserwę zwaną turystyczną i przeróżne napoje. Niestety ręcznika, którego zapomniałem spakować, nie było w tym sklepie gdzie niskie ceny i wszystko jest. Okazało się w sobotę na KIMBie, że takowy dostałem w prezencie, ale żal trochę mi było go używać, więc dalej wycierałem się koszulą flanelową.
Potem się przejaśniło , a ruch na drodze był minimalny i mogliśmy się delektować bardziej śmiałymi widokami.

34701

Po pewnym czasie minęliśmy Duklę, a później Komańczę. Droga zrobiła się zupełnie pusta i trochę nareszcie znowu popadało (tak, aby prognozy się sprawdziły). Ridol, jak na “wytrawnego turystę” przystało, skończył właśnie browara i rozpoczynał coś mocniejszego.... po chwili gdy wjechaliśmy już w Bieszczady ni z gruszki, ni z pietruszki wypalił... Ty, a pamiętasz te dwie dziewczyny, bo nie mogę sobie przypomnieć jak je poznaliśmy....aż przyhamowałem...nawet mało łagodnie.... Jakie dziewczyny?... pytam … a On na to, że te co odprowadzaliśmy je na autobus w UG, wtedy, a wtedy... w autobusie już siedziały, a później wysiadły... były u nas pod wiatą, impreza była, a później je asekurowałem (On) do Dwerniczka... i stopem jechaliśmy, a później na drugi dzień wróciłem... rozkręcił się i opowiadał, a ja słuchałem i czułem się jakbym pierwszy raz w życiu to słyszał... nic nie pamiętałem... luka w pamięci... czarna dziura...myślę sobie, że to przecież dwadzieścia osiem lat temu było...ale po chwili coś mi zaczynało świtać, że Ridola kiedyś nie było i się spóźnił z tego Dwerniczka, kiedy mieliśmy już zamiar lecieć tam z odsieczą. Teraz jeszcze większa eureka mnie dopadła, bo wiem, że poznaliśmy je w Letniej... chyba na Tarnicy były...
Pomyślałem wtedy, że jak wiadomo każdy ma swoją opowieść. Z biegiem czasu coś tam się pamięta, a coś ulatuje, ale jak by tak złożyć do kupy przeżycia każdego z osobna to by dopiero coś pełnego wyszło. Dlatego fajnie w pojedynkę, ale w więcej ludków też fajowo... może być i szansa na zapomnienie czegoś mniejsza....a i odżyć coś w głowie może po latach....
Kiedy po pewnej chwili ciszy popatrzyłem na licznik, to zobaczyłem 40 km/h … no to przez te nasze gawędzenie niezłemu spowolnieniu ulegliśmy... taki powrót do przeszłości... prawie przenieśliśmy się w czasie... Wcisnąłem mocniej gaz i po chwili musiałem mocniej hamować, bo po lewej stronie stały już lokomotywki. Ridol... kolejarz z dziada, pradziada, a pierwsze szlify zdobywał jeszcze na parowozach....choć je oglądał i podróżował nimi, to musiał je po raz kolejny obejrzeć, powąchać i obmacać...

34702

Deszcz mu w tym nie przeszkodził i po chwili znikł gdzieś na bocznicy i tyle go widziałem...

34703

Po pewnym czasie kiedy się wyłonił z chaszcza lokomotyw, zapytałem aby powiedział którą jechaliśmy pierwszy raz. Zadowolony z lokomotywozagadki zaczął eliminować... kopciuch to nie był.... ta za słaba... ta chyba nie stąd.... Kolejką pierwszy raz jechaliśmy w 85, albo 86 roku. Skład wyglądał tak, że były tylko dwa bodajże wagoniki, typowo osobowe w których jechał też konduktor (kierownik składu, albo ktoś w tym stylu) i kilka platform z kłonicami na których transportowano drewno. Puste platformy na przystankach odczepiano i pozostawiano do załadunku, a załadowane podczepiano. Na platformach z drewnem byli też hamulcowi, którzy ręcznie wyhamowywali poszczególne wagoniki na bardziej stromych odcinkach. Osoby miejscowe z tego co zauważyłem, nie płaciły za przejazd. Na niektórych przystankach gdzie podczepiano wagoniki z drewnem, dosyć długo się oczekiwało na odjazd. Wracając do zagadki.... wskazał na dwie praktycznie identyczne lokomotywy.... ta, albo ta... innej możliwości nie ma.....

Jimi
05-06-2014, 21:48
Bardzo miło mi się czytało; sentymentalne wspomnienia -pewnie miło się do nich wraca ale też miło innym je poczytać

Szkutawy
05-06-2014, 23:28
Potem ruszyliśmy dalej na wschód napychając brzuchy w Smereku, a kiedy po posiłku wyszliśmy zapalić. przed nami roztoczył się zielony widok z niewidocznym już trzecim planem....
34713
Zatrzymaliśmy się też w UG, żeby tak po prostu rzucić okiem i sprawdzić co też się zmieniło, a kiedy skręciliśmy ze Stuposian w kierunku Mucznego zaczęło już lekko siąpić. Żubry jak to zwierzęta domowe, a nawet pokojowe... odpoczywały sobie pod dachem i nie miały zamiaru się pokazać.... tak więc najbliżej można było je zobaczyć w sklepie w Mucznem.
Dojechaliśmy do Tarnawy, gdzie za pomocą dzwonka oderwaliśmy Gospodarza od jego prac i po przywitaniu i krótkiej rozmowie udaliśmy się na miejsce stałej dyslokacji. W całym hoteliku byliśmy tylko we dwóch, a po przeciwnej stronie mieliśmy sąsiada, który czekał na lepszą pogodę, by wyruszyć dalej. Mżyło sobie tak średnio na jeża, konie były jeszcze w Wołosatem i tylko relikt przeszłości niczym punkt orientacyjny tkwił na swoim miejscu....
34714
Zbliżały się godziny około wieczorne, więc poszliśmy nad potok Roztoki sprawdzić stan wody....bo okropne niby kataklizmy miały nadejść....
34715
Stan wody raczej średniawy z naciskiem na kiepski. Po tym jak wszyscy w radio i w Tarnawie trąbili, że jutro to dopiero się zacznie... postanowiliśmy pomimo późnawej już pory ruszyć......
34716
Jak już podjęliśmy taką decyzję... zaczęło wreszcie mocniej padać....
34717
No to ruszyliśmy asfalicikiem, bo tak też można, choć nie jest to wprawdzie pętla bieszczadzka..... w stronę tej najważniejszej rzeki w Bieszczadach....
34718
… a przy słupie granicznym mogłem radośnie i dumnie choć raz zapozować... bo jak to zwykle bywa, gdy się robi zdjęcia to prawie nigdy się na nich nie jest....ale się udało...
34719
Padało coraz mocniej, a my zadowoleni rozglądaliśmy się w kółko i sobie niespiesznie szliśmy.....
34720
Coś tam jeszcze z uwagi na pogodę było widać, lecz dalszy obraz się wyraźnie zacierał...
34721
Podążając betonką ni więcej, ni mniej w tym miejscu byliśmy już zupełnie mokrzy.... każdy w innych miejscach.... Ridol miał dobrą deszczówkę, więc plecy miał suche, a ja nogi bo obute w gumowce były.... a miejsce to jedno z bardziej charakternych w tej wycieczce....
34722

Szkutawy
05-06-2014, 23:42
Niedaleko kwitło sobie jeszcze drzewo owocowe....
34723
… a po chwili zobaczyliśmy ten krzyż.....
34724
Tu już trzeba było dobrze się napocić, aby zdjęcie jakieś zrobić.... ciemno zaczęło się robić powolutku.... iso w górę na maksa i lampą trzeba było doświetlać...
34725
Potem naszym oczom ukazała się gustowna wiata, gdzie na moment zasiedliśmy....
34726
… ale musieliśmy się udać w to miejsce, bo za parę minut już ciężko by było bez statywu wykonać zdjęcia....
34727
tutaj szybko popstrykaliśmy co bardziej świetlne miejsca i mogliśmy spokojnie pochodzić i pozwiedzać...
3472834729
Wracaliśmy zmoknięci do szpiku kości, a do hoteliku dotarliśmy tak nie całkiem w jasności. Po drodze jeszcze widzieliśmy wystrzeloną racę świetlną za Sanem. Nie wiem co to miało być, ale po drugiej stronie dzieją się czasami dziwne rzeczy. Nasz sąsiad co to czeka na pogodę, popatrzył na nas... no może nie z politowaniem... ani nie ze zdziwieniem... a z czymś pośrednim w oczach.
Nie zostało nic innego tylko wyciągnąć artykuły pierwszej potrzeby na stół.....
34730

diabel-1410
06-06-2014, 19:01
Przemolla drogi - czy Ty aby przy nadziei nie jesteś i na nagrodę Rockefelera się nie czaisz- zaiste dziwne połączenia smakowe na zdjęciu odkryłem.Jeszcze czekolady brakuje :-)

Mundek
06-06-2014, 20:34
przemolla;W całym hoteliku byliśmy tylko we dwóch, a po przeciwnej stronie mieliśmy sąsiada, który czekał na lepszą pogodę, by wyruszyć dalej.

A potwierdzam, po doniesieniach medialnych postanowiłem " zahibernować":mrgreen:

Mundek
06-06-2014, 20:41
Nasz sąsiad co to czeka na pogodę, popatrzył na nas... no może nie z politowaniem... ani nie ze zdziwieniem... a z czymś pośrednim w oczach

Taaa, coś zupelnie podobnego zauważyłem w oczkach innych, jak dotarlem w sobotę do Wołosatego :mrgreen:

Szkutawy
06-06-2014, 21:20
.... no.... cieszę się:lol:... na wieści od sąsiada...

Szkutawy
07-06-2014, 00:16
Ranek był taki jaki powinien być w ten dzień … czyli deszczowy i to tak porządnie deszczowy. Do południa mieliśmy jeszcze jakąś nadzieję, że może ci meteorolodzy się pomylili... ale wychodziło na to, że raczej nie....
34741
W nadziei, że gdzieś troszkę dalej od Tarnawy mniej pada.... podjechaliśmy do Bukowca.
Po drodze minęliśmy obejście bodajże pana Władka....
34742
… i tylko konie, którymi się opiekował pasły się na łące lekceważąc aurę...
34743
Dojechaliśmy na miejsce i muszę napisać, że troszeczkę się tam zmieniło od czsu kiedy tam ostatnio byłem....


…. rzut oka w jedną....
34744
… i w drugą stronę...
34745
Cicho jak makiem zasiał... ani żywej duszy. Nawet w lesie nikt nie pracował...
34746
… jako, że nie chciało i tu się przejaśnić... udaliśmy się na konsumpcję...specjalnie dla Diabła bez zakąski... żeby o nadziei nic nie było:mrgreen:...
34747
Po pewnym czasie przyjechała wycieczka szkolna z Rzeszowa, a w hoteliku napalono i mogliśmy wysuszyć mokre ciuchy z dnia poprzedniego. Nagle przestało padać, więc pogalopowaliśmy nad potok, który toczył swoje błotniste wody...
34748
…. a żaden kamień z niego już nie wystawał...
34749
Nasz entuzjazm nie trwał długo, bo po chwili musieliśmy uciekać pod dach. Wieczorem byliśmy umówieni na pogawędkę w tym lokalu...
34750
…. ze spotkania dotarliśmy chyba bezpiecznie, bo rano obudziliśmy się w łóżkach...:mrgreen:....

Szkutawy
14-06-2014, 23:22
Przebudzenie było z kołowatą głową i suchością w ustach, więc po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku Tarnawy Wyżnej, co by głowy przewietrzały. Przesuwaliśmy się to bliżej granicy....
34794
… to dalej, podziwiając meandrujące koryto Sanu wypełnione jeszcze prawie po wręby...
34795
… rzucając wzrokiem co chwilę w przeciwnym kierunku, gdzie nawet zaczęły się ukazywać jakieś widoki....
34796
… a na największej drodze worka pojawiały się nieśmiało promienie słońca....
34797
Kiedy pojawiliśmy się na torfowisku mój przyjaciel podróży stwierdził, że nie po to tyle szedł, aby tą ścieżką drewnianą od początku do końca nie przejść... i tyle go było widać....
34798
Zrobiłem, więc krótki spacerek po deskach, a że już po nich wcześniej chodziłem to sobie odpuściłem i poobserwowałem takiego smoka....
34799
Potem powoli udałem się na suchszy teren i zaległem wygrzewając się, bo słonko nawet przyjemnie się pokazywało, a chmury powędrowały wyżej odsłaniając więcej obrazu....
34800
Nagle usłyszałem warkot silnika i pojawił się autobus z wesołą wycieczką szkolną, która ruszyła tą ścieżką....
34801
Jako, że ruch nastał zaczęliśmy powoli wracać po drodze obserwując “bobrowisko”.....
34802
Jeszcze rzut okiem na ten krzyż...
34803
… i mogliśmy się udać na posiłek, po którym dmuchnąłem w pewne urządzenie …. a po stwierdzeniu, że wszystko jest w normie nie zostało nic tylko pożegnać się z Gospodarzem i przemieścić się dalej....

Szkutawy
16-06-2014, 23:57
Przyjechaliśmy do Sękowca. Miejsce w którym byliśmy niosło pozytywną energię... a to chyba za sprawą ludzi...Było piątkowe popołudnie tak inne od deszczowych dni w Tarnawie. Ostatni raz na zboczach Otrytu byłem chyba jakieś dwadzieścia cztery lata temu... nie licząc przejazdów do Zatwarnicy... Udaliśmy się do sklepu w Chmielu uzupełnić braki w jedzeniu i piciu. Przy okazji odwiedziliśmy najbardziej obfotografowaną przeze mnie cerkiew w Bieszczadach... ale co tam..... zamieszczę kolejne jej zdjęcie...
34829
Dzień kończył się nieubłagalnie, więc korzystając z resztek dnia udaliśmy się stokówką w stronę zachodnią, gdzie napotkaliśmy człowieka odtykającegp przepusty przy drogach po ulewach. W zasadzie odpoczywał już po skończonej pracy, więc sympatycznie sobie pogawędziliśmy kontemplując przy okazji wieczorne widoki, bo miejsce do tego nastrajało...
34830
… kierując wzrok w stronę bardziej wschodnią....
34831
… później zachodnią...
34832
… a po jakimś czasie znowu południową....
34833
…. by po dłuższym czasie odnaleźć widok kończącego się dnia...
34834
… i oddalić się z tego malowniczego miejsca, którego żadna fotografia nie przywoła...

asia999
21-06-2014, 22:13
Zaglądam tu kolejny raz i za każdym razem tęsknota mnie nadgryza...

zazdroszczę.

Szkutawy
22-06-2014, 14:35
Kolejny dzień nawet dobrze się zapowiadał.... wyruszyliśmy w kierunku Zatwarnicy. Naszym celem był Dwernik Kamień, ale przy bardzo nowoczesnym parkingu złapała nas ulewa i błyskawice co jakiś czas rozświetlały niebo. Schowaliśmy się pod daszkiem przy mapie i przeczekaliśmy ulewę. Lało ponad godzinę i dopiero kiedy niebo się wypłakało poszliśmy dalej. Wkroczyliśmy na most i ocenialiśmy ile elementów drewnianych nadaje się do wymiany, kiedy nagle...
34853
… bestia kąpała się w Sanie i wyczaiła nas na moście, więc uciekaliśmy do przodu, a nie wstecz pomału, jak piszą znawcy niedźwiedzi...Będąc już po drugiej stronie rzeki naszła nas taka myśl, że skoro ta burza była i potwór w Sanie to może opaczność zsyłając znaki chce nas skierować w inną stronę.... Skierowaliśmy się więc nie w lewo, a w prawo przechodząc obok tej świątyni...
34854
Drożyna się pięła monotonnie w górę, a my razem z nią.... Kiedy odwróciłem się, aby sprawdzić czy nie nadciąga kolejna burza... emocje moje sięgnęły zenitu...
34855
… czyli nas tropią... przemknęło mi przez głowę... Zrobiłem tak jak piszą w internetach...spieprzyłem w zarośla pozostawiając im obiekt godny zainteresowania, czyli mojego przyjaciela...i zacząłem pstrykać foty zdobywając trzeci poziom wtajemniczenia fotoreporterskiego...
34861
Zdjęć z tej walki zrobiłem bez liku, bo Ridol lubi wrzucać foty na fejsbuka, ale tu zamieszczam jedno i to początkowe, ponieważ następne są bardzo drastyczne.... Kiedy niedźwiedzie były w pełni zainteresowane swoją ofiarą, postanowiłem powoli i spokojnie w myśl ogólnie przyjętych zasad oddalić się.... Wędrowałem dalej podziwiając widoki...
34867
Schodząc na Hulskie zastanawiałem się jak ewentualnie przetransportować ridolowe truchło, a mym oczom ujawnił się widok na dolinę, a za nią pasmo Otrytu.... (na którym jest jeszcze więcej niedźwiedzi)....
34868
Kiedy byłem przed samym potokiem Hulski... bestia znowu dała znać...ryczała okropnie i tupała powalając przy okazji cztery drzewa...Podjąłem walkę, bo miałem cały plecak gazu pieprzowego, a zainteresować go już nie miałem czym...
34869
Po wypsikaniu piętnastu opakowań gazu misiek oddalił się pokonany....Więcej zdjęć nie mam, bo byłem zajęty walką. Cerkwiska w Hulskiem tym razem nie zobaczyłem, bo tam czaiły się inne osobniki...Przechodząc obok tego miejsca zadzwonił nagle telefon....
34870
To mój kompan dzwonił z informacją, że choć trochę poturbowany, ale żyje i że też by mnie zostawił na pożarcie. Jako, że robiło się późnawo, a na KIMB trzeba było jeszcze dojechać to spotkaliśmy się przy potoku Hylaty i wróciliśmy do Sękowca.
Muszę Wam napisać, że niedźwiedzie spotykam bardzo często... z reguły co drugi dzień... w górach i na nizinach. Jeden ma swoją gawrę przy moim płocie, a widuję je nawet jak jadę na zakupy do miasta w Lidlu i Biedronce. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt mnogości i wielokrotności...
Morał z tej powiastki jest taki, że jak chcesz coś zobaczyć... to na pewno zobaczysz.... i nie chodźcie po tych miejscach!!!!! (chyba, że z plecakiem gazu pieprzowego)... tam czają się bestie...;)...

Lisk
22-06-2014, 16:12
No przemola jak na jeden wypad to naprawdę masa wrażeń, pozazdrościć . Nie natknąłeś się gdzieś tam na bardzo prze ze mnie lubiane ogromne i niebezpieczne węże.

zbyszek1509
22-06-2014, 19:11
Oj przemolla, mnie to strofowałeś, gdy wysokim sopranem krzyknąłem na niedźwiedzia. Posądziłeś mnie o wielką agresywność w stosunku do niego. A Ty, cały plecak gazu pieprzowego wypsiukałeś na biednego niedźwiadka. Ładnie to tak znęcać się nad zwierzęciem ?. Ciekawi mnie reakcja policji dla zwierząt, na Twoje zachowanie ;).

Szkutawy
22-06-2014, 21:32
Lisk... można też o wężach....tylko nie wiem czy program graficzny to wytrzyma... ale, ale.... coś mi teraz się układać zaczyna, że boa dusiciela jednak widziałem...:shock:
Zbyszek... to była obrona konieczna.... a na etykietach pisało, że na niedźwiedzie.... to nie były nawet niedźwiedzie tylko bestie....:mrgreen:

asia999
22-06-2014, 21:35
Nie zostało nic innego tylko wyciągnąć artykuły pierwszej potrzeby na stół.....
34730


zaiste dziwne połączenia smakowe na zdjęciu odkryłem.
może w tym właśnie połączeniu tkwi tajemnica? :idea: nie od dziś wiadomo, po czym niektórzy widzą białe myszki i słyszą tupiące mewy
a tu przemolla (chcący czy niechcący) zdradził swój przepis na misia...na całą gromadkę misiów...:mrgreen:

Szkutawy
22-06-2014, 21:38
Asiu... nie tylko na misie....

asia999
22-06-2014, 21:45
:shock: coś jeszcze zza krzaków wyskoczyło? narrrrreszcie jakaś relacja z dreszczykiem! :-D


aaaaa boa dusiciel... ;)

Szkutawy
07-07-2014, 00:38
Mamy już lipiec i niedługo nadejdzie czas kolejnego powrotu w Bieszczady... jeszcze tylko kilka dni .... Czas dokończyć opis z majowego pobytu... Niedziela była niestety dniem wyjazdu z tych gór... trochę ciężko, ale wizja dosyć rychłej powtórnej wizyty dodawała otuchy. Jako, że Dzień Święty, postanowiliśmy zakończyć naszą wizytę akcentem cerkiewnym i wybraliśmy się może nie do jakiejś nieznanej świątyni... może nie tak tajemniczej jak nieistniejące. Na jej temat jest sporo informacji i na pewno nie jest zapomnianym miejscem, bo stała się mekką turystów... choć w jej pobliżu nie ma już domostw, a z ich kominów nie unosi się dym... Warto jednak powracać w różne miejsca, aby nawet poobserwować zmiany jakie zachodzą na przestrzeni lat podczas naszych wędrówek. Około godziny… chyba dziewiątej przed południem ruszyliśmy wygodną, najkrótszą drogą, pozostawiając samochód na parkingu, którego kiedyś nie było...
35015

Można było nią również dojechać, bo żadnych informacji o zakazie ruchu pojazdami mechanicznymi nie zauważyliśmy...ale po co? Droga też wygląda inaczej....solidna... utwardzona... Czy to dobrze, czy źle to nie wiem i nie staram się o tym myśleć. Wszystko się musi zmieniać i pewnie dla większości jest to na plus, ale znajdą się też przeciwnicy. Niech zatem każdy ma tę swoją prawdę.... a my idziemy i tylko patrzymy...
Niebawem pojawia się pierwszy wypał na którym widać oznaki życia, a później ten na którym takowych nie ma...
35016

Nawet wypały są inne... a mielerzy już dawno nie ma.... Mało tego, większości z tych które są nie użytkuje się. Konkurencja jest silniejsza... Czy to dobrze, czy źle? Na pewno inaczej niż dwadzieścia, czy trzedzieści lat temu....
Warto popatrzeć do tyłu... w oddali zbocze Bukowinki, za nim Szczycisko, a później głęboko schowane Tworylne...
35017

Tworylne, Krywe....dla niektórych niepołonińska esencja Bieszczadów...oaza... W Tworylnem nie byłem …. zawsze gdzieś blisko ... raz od południa, to znów od zachodu, czy to od strony wschodniej z za Sanu. Może teraz w lipcu... Myślę tak sobie, że co by to było, jakby oczyma wyobraźni zaserwować sobie taki obraz, nie wnikając w realność takiego przdsięwzięcia... Pojawia się pasjonat, który jest człowiekiem niemiłosiernie bogatym i zaczyna realizować swoje marzenie.... remontuje ruiny cerkwi w Krywem przywracając jej dawny blask. W wyniku tych działań powstaje droga od strony dajmy na to Tworylnego. Jest możliwość dojazdu, zwiększa się ruch turystyczny, a cerkiew ma szansę na kilkaset lat pamięci. Czyli... dobrze.... Co zatem z tymi dla których jest oazą, miejscem cichym w którym łkają tylko “duchy przeszłości”. Czy oni są istotni, czy może nie... Dolina zyskuje, czy też nie....
Trzeba jednak wrócić na swoją ścieżkę i iść do przodu. Przed nami zaczęły się pojawiać hydrozagadki...
35018

Później jeszcze chyba dwa zakręty i w oddali ukazała się cerkiew...

35019

Kiedyś zrujnowana, później odbudowywana, a tylko mury i co niektóre osoby pamiętają beczenie owiec w jej pobliżu, ale czy to źle?....Wygląda wspaniale...
35020

Tylko pusta lipa w swoim wnętrzu przechowuje tajemnice i być może, za ich sprawą odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Trochę to jednak ona widziała....
35021

...

Szkutawy
07-07-2014, 00:52
My natomiast widzieliśmy tylko jeden rozbawiony pojazd na miejscowych blachach, który zaparkował w okolicy cerkwii, a liczna gromadka oddaliła się na okoliczne wzgórza z reklamówkami.... chyba na grzyby przyjechali. Pora nie za wczesna , a tu ludzi nie ma... Trochę zdziwiony tym faktem, ale nie zasmucony zajrzałem wraz z mym kompanem do wnętrza świątyni...

35022

... i w przybliżeniu obejrzeliśmy obraz Matki Boskiej....
35023

Później jeszcze rzut oka w stronę dróg przypominających bez mała drogę, która biegła ileś tam lat temu w kierunku cerkwi... ile to już nie pamiętam...
35024

No i trzeba wracać niestety...oglądając hydrozagadki... no i ludzi którzy w stronę cerkwii zaczęli się przemieszczać na nogach, samochodach i rowerach.... Czy to źle?....
35025

Zatrzymaliśmy się jeszcze przy wypale, bo kumpel chciał zgłębić technologię produkcji....
35026

… i udaliśmy się w kierunku Cisnej, gdzie mijając lokum człowieka co daje dobre słowo poszliśmy bez dreszczyka emocji coś przekąsić.... do lokalu po lewej stronie Siekierki. Po chwili zajechał autobus niemieckich turystów , którzy rzucili się do robienia zdjęć i swoim gardłowym, gromkim językiem na pewien czas zachwiali spokój majowego południa (idą na wschód ?).... ale czy to źle?…. nie wiem..... na pewno inaczej..... My się z nimi tylko minęliśmy....

delux
07-07-2014, 09:32
I co, smakowało Wam w Łemkowynie? Bo ja muszę stwierdzić że menu zeszło tam na psy,nie obrażając psów...:sad:

partyzant
07-07-2014, 12:03
Postrzeganie gór i ludzi przez kolegę "debiutanta" jest mi bardzo bliskie, zadaję sobie podobne pytania. Ruiny cerkwi pamiętam tak jak bacówkę nad cerkwią i smak żentycy pitej z drewnianego skopka. Te ruiny i pusta dolina z tarasami pól uaktywniły w mojej głowie nieznane obszary a klimat bazy i nocne śpiewy przy ognisku dopełniy reszty. Tak zaraziłem się pewną chorobą z której nie próbuję się leczyć.
Co do lokalu na lewo od Siekierezady to boję się żeby do barszczu nie wpadały mi roztocza z wylenialych skór i innych gratów, więc lecę za most.

Wojtek Pysz
07-07-2014, 13:56
... co niektóre osoby pamiętają beczenie owiec w jej pobliżu ...
Oprócz owiec, które beczały, były też krowy, które muczały.
35028

A owce to beczały nie tylko w pobliżu. Były też zaganiane do wnętrza cerkwi a drzwi przegradzane drewnianym płotkiem (na zdjęciu stoi po lewej od wejścia), aby nie uciekały.
35029

Szkutawy
07-07-2014, 14:05
....roztoczy to się nie bardzo boję... ale żarcie takie sobie... często jadłem lepsze, ale gorsze też:mrgreen: ... biznes bez większego ducha i tyle....

Szkutawy
07-07-2014, 14:08
Oprócz owiec, które beczały, były też krowy, które muczały.
35028

A owce to beczały nie tylko w pobliżu. Były też zaganiane do wnętrza cerkwi a drzwi przegradzane drewnianym płotkiem (na zdjęciu stoi po lewej od wejścia), aby nie uciekały.
35029

.... klimatyczne zdjęcia....

tolek banan
07-07-2014, 15:01
....roztoczy to się nie bardzo boję... ale żarcie takie sobie... często jadłem lepsze, ale gorsze też:mrgreen: ... biznes bez większego ducha i tyle....
Jak w każdej "mocno uczęszczanej " turystycznej miejscowości. Wszystko można sprzedać głodnemu turyście. :razz:

Szkutawy
02-09-2014, 21:18
Nastał wrzesień. Uczniowie złapali za tornistry i pogalopowali do szkoły. Niemowlęta w kołyskach nieświadome niczego sobie baraszkują, a starsi widzą już zbliżającą się jesień i w czasie trwania jeszcze końcówki lata, oczekują wiosny. Zapomniałem o pracusiach (nie mylić z osobami pracującymi).... dla których każda pora roku jest taka sama...
Nadchodzi mój czas na jesienne jechanie w Bieszczady, więc co by nie było ... czas się podzielić paroma słowami i zdjęciami z lipcowej wędrówki.... Nie było to wędrowanie ścieżkami, które mogą kogoś zadziwić, bo dla większości są ogólnie znane i nie jeden forumowicz był na nich pewnie wiele razy. Przyznam się, że sam bywałem już w tych miejscach, a w dwóch, nawet podczas tegorocznych majowych wędrówek. Dla mnie jednak było to jakieś nowe doświadczenie, bo piątka z pośród ósemki turystów, była po raz pierwszy w Bieszczadach. Nie planowaliśmy tego specjalnie, a trasy były dobierane w miarę rozwoju sytuacji..... z dnia na dzień. Przekrój wiekowy tego towarzystwa też różny, bo kobiety to 47 i 73 lata, a mężczyźni to w kolejności to 15, 18, 19, 39, 47 i 49 lat ( ha, ha ,ha... za rok jak dobrze pójdzie to się bardziej rozstrzela, bo jedna pięćdziesiątka dojdzie i dwudziestka z czterdziestką, ale trzydziestki zabraknie.... trzeba będzie dobrać....)
Wyruszyłem w sobotni ranek z trójką pasażerów z krainy rozległych lasów graniczących z krajem w którym kiedyś Trabant i Wartburg królował. Kilometry ubywały dosyć sprawnie do momentu kiedy minąłem Brzesko. Po dwudziestu kilometrach były jakieś objazdy, na które kierowały służby mundurowe, bo powodzie drogi pozalewały. Jako, że byłem w swoim trójkącie bermudzkim to oczywiście musiałem tam trochę pokluczyć nim znalazłem się na drodze Gorlice – Noey Żmigród. Dalej zakupy w jakiejś Biedrone po drodze, komunikacja z Ridolem, który też trzech pasażerów wiózł i spotkanie w Smereku na popołudniowym obiedzie. Potem wspólna jazda do Sękowca, szybkie rozlokowanie się i krótki spacer w kierunku Rajskiego co by dnia, a raczej wieczoru nie tracić (deszczowego)......
35399

Skręciliśmy na łąkę i udaliśmy się w kierunku urządzenia łowieckiego, a co niektórzy co to wszędzie łeb swój muszą wetknąć z wielką radością penetrowali nie bardzo dostępne dla nich obiekty....

35400

Radość nie trwała jednak długo, bo okazało się, że teren nie jest wcale bezpieczny, a trup ścieli się wszędzie.....

35401

.... no to idziemy... jeszcze rzut oka do tyłu na „dymiące” wzgórza i można wracać na wieczerzę.....

35402

Po powrocie przeróżne rozmowy nie tylko przy herbacie i czas spać. Jutro idziemy przed południem na kilkugodzinny spacer po Otrycie co by się przekonać czy kogoś buty nie gniotą itp itd....

Szkutawy
02-09-2014, 21:34
Ranek był piękny, upalny i zachęcał do dłuższej wędrówki, ale skoro słowo się rzekło....Ruszyliśmy nie za wcześnie, ale też nie późno stokówką wzdłuż potoku Otryt. Droga pięła się ślamazarnie lekko w górę, a w lesie można było podziwiać różnego rodzaju przekroje glebowe....

35403

... które były widoczne na brzegach szlaków zrywkowych....

35404

Droga meandrowała dalej, a kiedy wyszliśmy na łąki odsłonił się widok w kierunku Zatwarnicy....

35405

Można było też popatrzeć do góry na obiekty latające...

35406

... na dół w kałużę na pełzająco-pływające.....

35407

.... oraz na ziemię... na trop tych twardo stąpających po świecie....

35408

... a wokół roztaczały się widoki przeróżne....

35409

Kiedy schodziliśmy z biegiem potoku Jamniczny nasi turyści mogli się zapoznać z jeszcze jedną ciekawostką nierozerwalnie związaną z Bieszczadami....

Szkutawy
03-09-2014, 07:47
....

35410

Jedni byli zainteresowani sprzętem jeżdżącym... czy ma klimę i ile wyciąga....

35411

... drudzy zaglądali do wnętrza stanowiska dowodzenia tymi retortami.... z gustownym prześcieradłem na pierwszym planie...

35412

... a jeszcze inni przekazywali swoją wiedzę młodzieży w temacie wypałów .... która, jak widać na zdjęciu, była bardzo żywo zainteresowana tym tematem.... a może jestem w błędzie.... może to było coś w stylu... ucz się synu ucz, bo jak nie będziesz tego robił to wywiozę w Bieszczady...

35413

Tak czy siak... sukces pedagogiczny został osiągnięty, więc można było go ogłosić światu....

35414

Później jeszcze trochę w dół....

35415

... i można było się udać na miejsce stałej dyslokacji. Drobne zakupy w sklepie pod którym ważko rozprawiała miejscowa społeczność.... lekki posiłek i po upewnieniu się, że nikogo „nie uwierają buty” można się było przemieścić do Nasicznego.... na popołudniową wędrówkę....

Szkutawy
06-09-2014, 21:45
Zatrzymaliśmy się na parkingu i ruszyliśmy na Dwernik Kamień, czyli na wędrówkę jak na ten dzień w sam raz. Po krótkim podejściu, oglądając się za siebie, można było zobaczyć rozleglejszy widok...

35476

... a po dojściu na skrzyżowanie szlaku ze stokówką chwilkę odpocząć ocierając pot z czoła....

35477

.... a może to wcale nie o otarcie twarzy szło..... może to lepiej nie widzieć tej tablicy i zasłonić oczy.....

35478

Potem mozolnie lasem do góry. Nawet za dużo turystów nie było. Dopiero na samej górze spotkaliśmy kilka osób. Pogoda była dobra i widoki nie najgorsze....w jedną....

35479

... i drugą stronę....

35480

Młodzież zaopatrzona w mapę i w człeka najmłodszego ze starszych, powędrowała w kierunku Zatwarnicy, a reszta emerytów zieloną ścieżką przyrodniczą w dół, po której momentami woda płynęła i chaszczami lepiej było schodzić.... a u góry było tak suchutko....

35482

Kiedy przyjechaliśmy do Zatwarnicy młodzieńcy już pałaszowali posiłek oczekując, aż pojawi się starszyzna z kasą. Po późnym obiedzie udaliśmy się do Sękowca na herbatę i nie tylko....

tolek banan
07-09-2014, 09:55
Dzięki za przypomnienie mojej wycieczki z ubiegłego roku. Szlaki w tym roku były dość mocno rozmoczone , szczególnie w tych niższych partiach i zalesionych miejscach i trzeba było szukać "obwodnic" albo taplać się w błocie (to co tygryski lubią najbardziej :grin:)

asia999
10-09-2014, 19:37
Zaglądam z myślą, że będzie czekał tu kolejny odcinek, a tu cisza...

Szkutawy
10-09-2014, 21:58
Zaglądam z myślą, że będzie czekał tu kolejny odcinek, a tu cisza...

Czasem człowiek się leniwy robi, a czasem jakieś inne rzeczy odrywają.... więc dziękuję Asiu za mobilizację, bo fakt faktem, że ciężko mi będzie w takim tempie skończyć przed kolejnym powrotem w Bieszczady.... który już za dni ... jedenaście :-)...

... Następny dzień... retorty były, jakieś drobne chaszcze były, ślady drapieżców były, widoki były, glina na obuwiu też jest i klimat miejscowy pod sklepem, więc czas na połoniny.... Paweł co to stempelki zbiera ...Wetlińską przywołał... a ja.... jakoś tak trochę nie bardzo chciałem... szczególnie latem... wszak stempelki można również gdzie indziej nabyć, a w zasadzie nabić (a ma ich imponującą ilość w trzech książeczkach)... i na szczęście tak się stało (dla mnie)....naroda trochę było, ale nie tyle co w niektórych częściach Bieszczadów przywoływanych przez Pawła...
Ruszyliśmy na ... Bukowe Berdo.... tak to sobie wymyśliłem... czy dobrze, czy źle tego nie wiem.... dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi... być może nie ta pora roku..... wakacje..... ale nie mogłem się oprzeć....
Wyruszyliśmy z tego miejsca.....

35600

Po nie długiej chwili maszerowaliśmy w górę przez bukowy las....

35601

Grupa się rozstrzeliła i młodzieniec wbiegł w czasie ekspresowym... gdzieś tak 35 minut.... część w przepisowym czasie według szlakowłazów.... a kobitki zbierające po drodze owoce runa leśnego po czasie......po przejściu karłowatych jarzębinek wyłoniły się widoki....

35602

Można było w oczekiwaniu na niewiasty zapozować na tle chmur....

35603

... i na tle gór....

35604

... na rodzinnej fotce.... jak widać, jedni byli zadowoleni, a drugim w trosce o aparat przewijały się myśli z serii.... nie kręć tym obiektywem, bo jeszcze coś roz.......sz (czytaj zepsujesz :mrgreen:)
... ale na szczęście po ostrym spojrzeniu, Ridol oddał fotopstrykadło i wszystko wróciło do normy....

35605

Można się było rozkoszować widokami, choć w oddali groźnie pomrukiwało....ale podczas tej kontemplacji nie wszyscy zapomnieli o środkach łączności.... nie ma to jak rozmowa telefoniczna i codzienny kontakt z zakładem pracy....w końcu się nosi ciemne okulary...

35606

... po dojściu kobitek, trzeba było wyjaśnić co tam widzimy i w którym kierunku, a młodzieży już pomału odbijało od dłuższego pobytu w jednym miejscu....

35607

.... więc trzeba było zmienić to miejsce.....

35608

.... i podziwiać wszystko z innej perspektywy....

35609

Szkutawy
12-09-2014, 20:56
Dzień następny to wycieczka na Caryńskie. Przeszliśmy na drugi brzeg potoku zwanego Nasiczańskim, minęliśmy obozowisko harcerskie, a następnie mozolnie pod górkę, aż do przełęczy również zwaną Nasiczańską. Zapomniałem dodać, że wyszliśmy z Nasicznego. Na przełęczy dopadły nas widoki i można było na chwilę się zatrzymać....

35722

.... i popatrzeć tu....

35723

...tu...

35724

... tam za siebie....

35725

... i do przodu w głąb doliny Caryńskiego....

35726

Kiedy szliśmy tą drogą....

35727

... próbowałem przywołać dawne obrazy, ale jakoś wyobraźnia mi słabo pracowała. Dopiero kiedy stanęliśmy nieopodal cerkwiska można było doświadczyć czegoś wyjątkowego.... wtedy zagrała ta kraina...

35728357293573035731

Szkutawy
12-09-2014, 21:04
Można tam też było brodzić....

35732

.... i powłazić....

35733

Po południu zrobiliśmy jeszcze spacerek nad ten wodospad na Hylatym...

35734

... by popatrzeć na niego z bardzo bliska...

35735


.... można było poobserwować też to co lata...

35736

Wieczorem cała najstarsza trzyosobowa grupa mężczyzn udała się w odwiedziny do Pana Janka, który obecnie jest na emeryturze, a onegdaj trudnił się zrywką drewna. Powrót w godzinach około nocnych z tego spotkania z lewego brzegu Sękowca na prawy był strasznie wyczerpujący i karkołomny....

asia999
12-09-2014, 22:11
...docenienia wymaga fakt, że jakiekolwiek wrażenia z powrotu zostały zapamiętane :mrgreen:

Szkutawy
12-09-2014, 22:28
Asiu ... Ty jak nikt inny potrafisz człeka na duchu podnieść...

asia999
12-09-2014, 23:15
Mam nadzieję, że siły ducha wystarczy na dalszą relację :)

Szkutawy
18-09-2014, 21:19
Ranek był słoneczny i pachniał upałem... troszkę wilgoci w powietrzu i suchość w ustach. Trzeba zająć się czymś konstruktywnym, aby echo poprzedniego wieczoru wybrzmiało gdzieś w swoją stronę. Wypatrywałem nadaremnie przez okno samotnej sylwetki, która wchodzi na zbocze jak co dnia i spokojnie sunie w stronę swojej pasieki. Widocznie panu Jankowi też było ciężko. Nie chcąc popadać w zbytnią melancholię i stagnujący marazm udaliśmy się na zbiór malin. Kiedy pojemnik był już pełny, wróciliśmy na późne śniadanie, a następnie udaliśmy się w drogę w kierunku Cisnej. Trochę dla zabicia czasu, a trochę aby niewidzący tej miejscowości mogli ją zobaczyć. Miejscowość jak miejscowość... przecież nie ma tam wielu szczególnych rzeczy. Zależy kto co lubi. Wstąpiłem do sklepu i kupiłem płyn, którym te maliny trzeba było zalać. Przy okazji zrobiliśmy przeróżne zakupy i zapakowaliśmy się do samochodu. Kiedy przejeżdżaliśmy przez Dołżycę przemknęła mi myśl, aby towarzystwu pokazać Łopienkę... może znane i nie raz odwiedzane, ale pamiętajmy, że w przeważającej mierze mamy do czynienia z ludźmi którzy są pierwszy raz w Bieszczadach, a turyści, którzy tam nie raz bywali pewnie też mają sentyment do tego miejsca.
Na parkingu i w jego otoczeniu było dosyć tłoczno... wszak to wakacje. Najbardziej podobała mi się rodzinka z gromadką dzieci i z maluchem ze smokiem w buzi, który pokonał cały odcinek tam i jak się później dowiedziałem również z powrotem na swoich jeszcze bardzo młodziutkich nóżkach....

35800

Ruch jak na Marszałkowskiej.... choć chyba na niej nigdy w życiu nie byłem. Dotarliśmy do Łopienki, a kiedy towarzystwo podziwiało cerkiew udałem się na spacer po dolinie i okolicznych wzgórzach....

35801

Zaleciało tam gdzie nie było już ludzi i z perspektywy dawnością.... ostatnio tak wspominaną....
Wspominanie dawności....

35802

Po jakimś czasie czar musiał prysnąć, gdy zszedłem w dół , a tam ludzi, a ludzi... Nie wypadało nic innego jak zarządzić odwrót. Od wschodu zaczęło pomrukiwać . ... a kiedy byliśmy około trzydziestu metrów od samochodu rozpętała się nawałnica z grzmotami i deszczem okropnym.... Za bardzo nawet nie zdążyliśmy zmoknąć. Podczas tej burzy właśnie, piorun poraził śmiertelnie turystę na Tarnicy.
Po drodze zajrzeliśmy do kościółka w Dwerniku...

35803

35804

35805

... i szczęśliwie dotarliśmy do Sękowca, a wieczorem udaliśmy się posiedzieć i pogawędzić na znany punkt ....

35806

35807

... podziwiając jak słońce chyli się ku ziemi....

35808

Gienia
19-09-2014, 18:35
Czytam…oglądam i tęsknię….a przeca niedawno wróciłam……..:? ech jo….

Szkutawy
20-09-2014, 08:22
Następny dzień co to jak mnogość w życiu się toczy..... Co niby w tym samym kieracie zatacza swoje koła podobne, a jednak inny jest od poprzedniego, który teraz się już staje znamieniem tęsknoty i żalu, bo przecież jeszcze jedną noc będzie można spędzić i odjechać ranem... na dwa miesiące z okładem ...oddalając się.... i myśląc i czekając na kolejny podmuch co żagle wypcha.... po prostu jest...
Co mogłem obejrzeć?.... Może łąki ukwiecone z trawami co zakrywają... może wodę wartką co płynie od lat i granicę co dzieli mogiłami....
Dźwiniacz..... rano jest tak cichy jak wieczorem.... tak samo ... i w słońcu i w deszczu....i latem, jesienią, zimą i wiosną..... Zaglądam enty raz i nie ma gwaru... nie ma hałasu.... po prostu nic nie ma.....

3581935820358213582235823
3582435826358273582835829

bieszczadzka_tęsknota
29-09-2014, 14:14
Przemolla, a więc to Ty piszesz te piękne opowieści!!!
Tym bardziej się cieszę, że mogłam Cię poznać przy okazji Piskalowej imprezy w Sękowcu, macham łapką z Poznania ;)

Magda

Szkutawy
29-09-2014, 21:21
Przemolla, a więc to Ty piszesz te piękne opowieści!!!
Tym bardziej się cieszę, że mogłam Cię poznać przy okazji Piskalowej imprezy w Sękowcu, macham łapką z Poznania ;)

Magda
.... :grin:.... macham dwoma łapkami ....

Szkutawy
24-05-2015, 17:47
Miałem pewien problem, bo niby gdzie relację umieścić. W turystyce bieszczadzkiej, czy niebieszczadzkiej. Troszkę tego i owego, ale wycieczka nierozerwalna. Więcej dni w Bieszczadzie, więc wstawiłem ją tutaj.
Ruszyłem na KIMB 13.05.2015 o godzinie bardzo wczesno porannej. Po niecałych czterech godzinach jazdy zabrałem Ridola, a później Piotrka i około godziny dziewiątej ruszyliśmy z nie tak jak kiedyś zadymionego Śląska. W Gorlicach uzupełniliśmy zapasy w miejscowym super hiper markecie i obraliśmy kierunek Bartne. Z tym marketem to jakaś intuicja chyba, bo na miejscu okazało się, że sklep zamknięty z powodu trzykrotnego obrabowania go tej zimy. Zamieszkaliśmy w tej chatce.....

37700

Miło, ciepło, daleko od ludzi...

37701

14 maja, po przetarciu oczu, co czerwone jak u królików były, postanowiliśmy ruszyć. Wiadomo wszystkim, że jeśli przyjemnie schodzi się w dół, to po jakimś czasie mozolnie trzeba się wdrapywać do góry. Żeby uniknąć tej przyjemności ruszyliśmy lekko do góry, ale łatwo nie było....

37702

Po chwili mieliśmy dylemat... tędy, czy tamtędy, ale jako kwalifikowani turyści ruszyliśmy przez teren, który był oznakowany groźnym ostrzeżeniem....

37703

Po jakimś czasie okazało się, że jesteśmy na szlaku i nic nam nie grozi....

37704

Szliśmy tak.... to świerczyną, a to buczyną.

37705

Nasze płuca przyzwyczajały się do rozrzedzonego powietrza na tej niebywałej wysokości, aż po jakimś czasie dojrzeliśmy znaki czarne i udaliśmy się na cmentarz oznaczony numerem 62...

37706

Potem wypatrzyliśmy stado zwierząt, które po drzewach chadzają i schnące pieluchy na sznurze zajadają....

37707

Wspięliśmy się wyżej na łąkę umajoną, aby spostrzec takie domostwo...

37708

Czyżby to już tu? Torów jednak nie było i nerwowo zaczęliśmy poruszać się po okolicy. Żeby choć jakiś drobny znak... jakaś podpowiedź....

37709

Jasny gwint ! To nie jest Balnica, a Banica !!!

Szkutawy
26-05-2015, 22:23
W nadziei, że my kwalifikowani (cokolwiek, by to słowo nie oznaczało) turyści jednak się nie pomyliliśmy ... zasiedliśmy pod wiatą, przystankiem PKS, lub ważnym skrzyżowaniem szlaków, by zebrać swoje myśli. Cały świat runął, a rozpacz sięgała zenitu... dokąd iść... jak żyć ? Torów nie ma, a dwa szlaki niebieskie i jakiś narciarski i kozi doprowadzały do pasji. Myślimy sobie, że to może ktoś literki „l” przez roztargnienie nie dopisał i jesteśmy we właściwym miejscu.....

37745

Ruszyliśmy więc na wschód, bo jeśli się mylimy to i tak trzeba tam podążać. Asfalt, a potem stokówka do góry wiodła nas w stronę KIMB-u. Później lekko w dół i mogliśmy ujrzeć pierwsze oznaki cywilizacji...

37746

Później znów troszkę w lewo pod górkę i stanęliśmy przed schroniskiem..... lecz w Bartnem.

37747

Zakluczone na cztery spusty ... nie przejawiało oznak zbliżającego spotkania. Ruszyliśmy, więc w dolinę oglądając domy.....

37748

... oraz krzyże przydrożne, co o cztery lata młodsze były jeden od drugiego do pewnego momentu...

3774937750

.... były też drogi co jak potoki, albo wstęgi jakieś, wiły się w krajobrazie....

37751

.. jedna cerkiew prawosławna...

37752

... druga grekokatolicka...

37753

..... i doszliśmy do chatki, a gdy przekroczyliśmy jej próg deszcz, burza i wichura nastąpiła...

37754

ridol
27-05-2015, 14:49
"W nadziei, że my kwalifikowani..."
Taką też nadzieje mieli,można by rzec miejscowi którzy o drogę nas pytali :-P
37758
Co im tam Przemolla naopowiadał i dokąd po tych wskazówkach chłopaki dojechali najstarsze góralki pojęcia nie mają.

Szkutawy
28-05-2015, 20:10
Tak... jechali oni do Zdyni , a wylądowali w Cedyni. :mrgreen:
Rano nie dowierzając ruszyliśmy w przeciwnym kierunku. Po łatwym zejściu i nie tak lekkim podejściu z górnych części łąk mogliśmy okiem rzucić na swoją chatkę....

37761

Później lasem się wspinaliśmy.....

37762

... aż do tajemnego miejsca doszliśmy, na którym dwa znaki szczególne były...

3776337764

Nagle pewien jegomość przyspieszył....

37765

Już myślałem, że Balnicę ujrzał, ale nie, to był kolejny szlak...

37766

Znowu pełni nadziei ruszyliśmy. Jeśli nie Balnica to może coś innego wynagrodzi nam nasze trudy.
Biednemu jednak wiatr prosto w oczy wieje i niestety... kuszący przybytek był pusty, więc tylko ręce załamać....

37767

Postanowiliśmy iść na Wapienne, bo sklep tam był i coś fajnego każdy mógł tam kupić... na przykład gazetę, albo bułkę... to nas jednak nie kręciło. Nie kręciło nas do pewnego momentu. Nagle na pobliskiej łące zobaczyliśmy kunia. Widać przeca, że to kuń...

37768

Był na łańcuchu. Podbudowani całą sytuacją, że nie tylko my na łańcuchach, przyspieszyliśmy jakby zerwać chcieliśmy te powrozy, co pewną metafurą były i w kuniu się objawiły. Uwaga! Ponoć nowy przepis wychodzi, że dwóch górali ma cztery kunie ciągnąć nad Morskie Oko, a jak se popatrzą na krajobraz tatrzański to nazad baby tych górali mają je ciągnąć, bo parytety ogłoszone. Przepraszam za dygresję, ale nie mogłem się powstrzymać.
W sklepie kupiliśmy, głównie napoje i papierosy, czyli to co turyście jest niezbędne. Pani nawet chciała nam przyrządzić pierogi, ale my wymyśliliśmy sobie, że pojedziemy do Gorlic, a tam coś zjemy i się poszwędamy. Wsiedliśmy do PKS- u i niebawem wylądowaliśmy w tym mieście. Jak to zapobiegliwe osoby poszliśmy sprawdzić o której autobus w naszą stronę i okazało się, że jeden jedyny za dziesięć minut. Tak więc nie było ani pierogów, ani innego jedzenia, ani szwędania. Tylko Ridol zdążył zakupić kolejną zgrzewkę piwa, aby zabić sfrustrowanie i głód nadchodzący.

asia999
02-06-2015, 22:41
Coś najwidoczniej was zwodziło na manowce ;)
Mam nadzieję na ciąg dalszy przygód trzech dzielnych muszkieterów. :)))

Szkutawy
02-06-2015, 23:24
Oj zwodziło, zwodziło i zwiodło. Ciąg dalszy już w Bieszczadach będzie, ale jak troszkę się ogarnę z bieżącymi sprawami,a łatwo nie jest ;).

don Enrico
03-06-2015, 19:35
(...)
37709

Jasny gwint ! To nie jest Balnica, a Banica !!!
O to jest bardzo duża różnica. Niby jedna literka , ale różnica ogromna.
Rzekłbym przepaść w klimacie miejsca. Z jednej strony zimny, komercyjny obiekt a ten na wschodzie jakże przyjazny wędrowcom.

Szkutawy
14-06-2015, 20:06
No .. Donie Enrico pewnie masz rację, a jeśli nawet nie masz, to i tak muszę przyznać, bo w tym „Gościńcu” nie byliśmy, tylko tak nieśmiało na drogowskaz sobie popatrzyliśmy. Za to z rana się trochę ociągaliśmy,a co niektórzy książkę nawet czytali...

37876

Czas było jechać i poszukać tej Balnicy. Na wschód ruszyliśmy nawet później lekko południowy i koniec końców na tory się natknęliśmy....

37877

Śladem tego tora, a raczej drogą co w pobliżu jego wiodła na drogowskaz najechaliśmy i tym szlakiem ruszyliśmy. Później jakaś niewiasta stała i coś do drzewa przypinała. Wiadomość to o KIMB-ie była i że Straż Leśna z tego miejsca goniła. Czerwonego Kapturka zabraliśmy i tak w Balnicy się pojawiliśmy. Tam fajnie i beztrosko było, lecz wszystko szybko się skończyło. Kto był ten wie i nic nie powie, a ten co tam nie był to się nie dowie.

37878
...

Szkutawy
20-06-2015, 21:12
Pożegnaliśmy Anię i Sławka , którzy załapali się na kolejkę i snuliśmy się wzdłuż torów oczekując na przecenę kiełbasy.

38029

Kiedy została przeceniona to ją zjedliśmy i zasiedliśmy przy ognisku (które wcale nie wygasło) i popijaliśmy napoje od 5 do 45%.

38030

Wkrótce przy ogniu zebrało się też małżeństwo miejscowe z Woli Michowej, a po nie za długim czasie Wojtek wyjechał załatwiać jakieś tam swoje sprawy. Tak to zostaliśmy na wieczór, noc i kolejny dzień chwilowymi gospodarzami Balnicy. Imprezka przeciągnęła się do godzin późnowieczornych, a że żaden zabłąkany turysta się nie pojawił zapadliśmy w sen. Każdy miał swój apartament, a między nimi krążyła Luna i kot.
Rano obudziliśmy się nawet wyspani, ale nie zdolni do podróży zmotoryzowanej. Zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. Pomysłów było kilka, ale że nagle pojawiła się grupka znajomych pań rozkładających swoje kramiki... wiedzieliśmy już, że przyjedzie ponad programowa ciuchcia, wynajęta pewnikiem przez Niemców.

38031

Na samym początku miłe panie udające się po zapasy musztardy poczęstowały papierosem, bo te się nam skończyły, a później pognaliśmy na kolejkę, co by się do sklepu z nikotyną dostać (dusza nałogowca wzięła górę). Przy kolejce Oleg zaprosił nas na smalec, a mili panowie z obsługi składu wskazali miejsce w pierwszym wagoniku. Jak na chwilę obecną najedzeni i napaleni pomachaliśmy ekipie z kramików, bo nie wiadomo czy tak prędko się spotkamy. Kolejka ruszyła, a my w ostatniej chwili zauważyliśmy zbłąkanego turystę, a raczej automobilistę co pod Dom Wojtka zajechał czerwonym samochodzikiem. Trochę się martwiliśmy, że na nas będzie musiał parę godzin poczekać, ale po chwili doszliśmy do wniosku, że jak mu zależy to poczeka, a jak by co to zadzwoni, lub wcześniej zadzwonił do Wojtka, ...a ten jak by co to powie gdzie są klucze, albo i nie. Zawsze przecież może iść na wycieczkę. Uspokojeni tą myślą oddaliśmy się w skupieniu kolejce.

38032

i popatrywaliśmy to w lewo, to w prawo....

38033

Po zakończonej podróży musieliśmy się udać asfaltem do sklepiku. Tam nabyliśmy potrzebne produkty i posiedzieliśmy dłuższą chwilę słuchając śpiewów pewnej niewiasty, która już dobrze zrobiona była jak na godzinę przedpołudniową, a może już południową. Postanowiliśmy mając pełne plecaki wracać.

38034

Kawałek asfaltem, kawałek drogą bardzo utwardzoną...

38035

...kawałek nie utwardzoną...

38036


i kawałek torami...


38037

Patrzyliśmy przy tym co widać i co słychać. Po pewnej chwili rozjazd torrów ujrzeliśmy i na miejsce wróciliśmy. Chwilkę sobie odpoczęliśmy i sprawdziwszy,że zabłąkanego turysty nie ma (pewnie w góry sobie poszedł), a jego samochodzik stoi, ruszyliśmy w dalszą drogę.... ale, ale.... jeszcze flagę KIMB-u zdjęliśmy, a był to poniedziałek... dobrze po południu....

38038
...

Jimi
21-06-2015, 18:22
Dzięki za zdjęcie flagi ;D Z sentymentem czytam owe wspomnienia ;) Hihi może owy czerwony samochodzik chcial przyjechać na kimb , zastosował się do wytycznych i zaczął go szukać ;)

Szkutawy
28-06-2015, 21:59
Ruszyliśmy do Cisnej. Tam, aby coś nie coś przekąsić zatrzymaliśmy się za mostem. Oczywiście placka po bieszczadzku, czy tam po jakiemuś innemu nie mogłem dokończyć.
Jedziemy dalej, a naszym celem po uprzedniej naradzie jest Przysłup. Przyznam się, że jak zwykle, aby osiągnąć swój cel... pokrętnie coś wyciągnąłem. Piotrek z nami był drugi raz w Bieszczadach (wcześniej zaliczyliśmy kilka wspólnych wypadów), ale traf chciał, że nie widział akurat gór z gór (wspólnie z nami), bo kiedy my szliśmy na „widokowe” miejsca to On musiał wracać do domu.
Skrzętnie to wykorzystałem i zaproponowałem Jasło na okrętkę. Niby górka znana i lubiana, ale Piotrek tam nie był, a mi brakowało ostatniej drogi wejścia na nią, ale o tym nie mówiłem. Zakwaterowaliśmy się.. potem pifko, gadka szmatka i ostatnia imprezka z tych bardziej dosadnych. Rano ruszamy... nie tą ściechą za przystankiem kolejki, ale tą na wschód od niej. Pierwszy kilometr jak zwykle ciężki dla mnie. Później ciut lepiej. Chłopaki lepiej idą, bo młodsi są i mniej palą, ale przecież nikt nie mówił, że życie będzie lekkie....

38146

Coś tam widać....

38147

Po jakimś czasie też widok....

38148

... a kiedy weszliśmy na ponad 1000 m... było widać całkiem fajnie w kierunku Fereczatej.

Napiszę szczerze, że wyniesienie 1029 m zrobiło na mnie większe wrażenie i otworzyło inne perspektywy niż Jasło. Później kawałek lasem i otwarta przestrzeń na Jaśle. Mogliśmy też zerknąć w kierunku Balnicy...

38150

i nie tylko...

38153
38154


Później znany wszystkim szlak na Małe Jasło, a z niego zejście na Przysłup.

38151

W tym ostatnim dniu naszego pobytu spotkaliśmy podczas wędrówki pierwszych turystów. Szybkobiegacz na Jaśle ( z Cisnej i nazad... chyba jakiś trening przed kolejnym Rzeźnikiem), później plecakowicz w okolicach Szczawnika (chyba ten co w Balnicy miał życzenie na tarasiku spać i ze Smereka podążał strudzony) i przy zejściu parka, albo małżeństwo w średnim wieku. ... ale żeby tradycji stało się zadość podczas tego wyjazdu, to wracaliśmy torami, które cały czas w rzeczywistości i w domyśle się przewijały co dnia.

38152

Znawcy tematu, a miałem ich dwóch - stwierdzili, że na Przysłupiu tory znacznie starsze niż do Balnicy, bo tu gwoździe, a tam śruby. Jeszcze coś tam gadali, ale jak jeszcze z pięć razy usłyszę to może załapię i Wam opowiem. Później lekka impreza, lekkie jedzenie i ciężki odjazd..... już nie torami.

DUCHPRZESZŁOŚCI
28-06-2015, 23:27
Miło się z Wami wędrowało (wirtualnie, ale przyjemnie).
Dziękuję.