PDA

Zobacz pełną wersję : Karpacki zaradnik



Lisk
10-11-2018, 15:42
Witajcie , Moi Mili . Jako znany forumowy grafoman nie zaprzestałem swojej beskidzko - bieszczadzkiej 'tfurczości '.
Mając w forumowiczach przynajmniej kilku przychylnych "czytaczy" postanowiłem ponękać was kilkoma fragmentami nowo powstałego
' dzieła" Świat nie tak bardzo odległy w przeszłości . Przeplatanie się demonologi ludowej z wiedzą i to nie małą , ówczesnych niosących
pomoc - uzdrawiaczy.


,
Karpacki zaradnik


Z pewnym trudem konno , wspinał się krętą wyboista drożyną . Przemierzał od wyjazdu drugie już
pasmo niewysokich ale lesistych , potoczystych i kamienistych bezdroży .
Wyruszył z kierunku Wysokiego Słońca i zmierzał w Mroczne Strony . Kraina mu nie obca i kilka
razy już odwiedzona . Bez porównania zimniejsza , bardziej śnieżna i targana większymi dujawicami , rodzącymi się i wiejącymi z jego stron . Takoż to w porę kopnych zasp, wściekłych
oślepiających zamieci nie bardzo dałby się namówić na wojaże po tych dzikich wertepach.
Był potomkiem owych hardych i dumnych wypaśników , trudniących się chowem wszelakiej
maści i rozmiarów bydła .
W sztuce tej biegłość osiągano od nieprzeliczonych pokoleń wydeptując i spasając wysokie połoninne pastwiska. Długorogie siwe woły , mleczne czerwonej sierści krowy , wełniste czarne
i białej barwy owce. Hodując, użytkując i wymieniając nadmiar przychówku żyli we względnym
dobrobycie nie cierpiąc głodu i związanych z nim okropieństw.
Co roku przed zimą wędrowali hen w stronę Wysokiego Słońca , pędząc odkarmione rzeźne woły
wełniste owce . Po wymianie ciągnęli w rodzinne krainy taszcząc jak że potrzebne na co dzień
wyroby z żelaza i mniej zdatne ale przepiękne wzorzyste tkaniny.
Ten i ów zdobył i niósł w trzosiku księżycowej barwy srebro i słoneczne złoto.
Dla pozostających w domu żon i dziewczyn , dziewczyn, które żonami zostać zamierzały. Na kolczyki ozdoby zawieszki i medaliony.
Jurko Becza gdyż on to wspinał się ku przełazie był potomkiem stareńkiego rodu połoninnych
naparników . Nie wiadomo od którego pradziada ród trudnił się zielarstwem , leczeniem i pomocą
będącym w potrzebie . Potrzebujących zaś nie brakowało . Korzystali z mocy naparów , wywarów
i mielonych suszy zielnych , grzybowych i drzewnych. Wiedzę swą pożytkowali na niesienie po-
mocy nieszczęśliwcom nie potrafiącym sobie radzić w nierzadko okrutnej rzeczywistości.
Na większość trapiących ludzi trosk potrafili zaradzić i nikt do końca nie znał kresu ich wiedzy
i możliwości .
Pod wieczór zbliżył się do przełomy górskiej umożliwiającej łagodniejsze pokonanie wzniesień.
Od niepamiętnych czasów stała tam zajezdna przytuła , pozwalająca wędrowcom odpocząć
posilić się i przeczekać tu wariackie ataki chmarników , wiodących nabrzmiałe śniegiem , gradem
lub deszczem niebiańskie bałwany.
Zajezdnik i gospodarz przytuły dojrzał był już przybysza i pośpieszył wraz z młodym posłużnikiem
witać gościa. Znali się , więc z radością rozpostarł ręce . Postury i zapewne siły dobrze odkarmionego niedźwiedzia , przytulił Becza . Ten prężąc się zniósł uścisk kosmatego gospodarza.
Prócz sowitej zapłaty gospodarz liczył też na cenne rady przybysza znanego ze swojej wiedzy i
światowego obycia.
Serdecznie witam Beczu w moich skromnych progach – konia oporządź ; napój i owsa zadaj -
krótko rzucił do sługi . Wiodąc Jurka pod łokieć prowadził do przestronnej , oświetlonej
kilkoma kagankami izby. Przybysz wszedł i omiótł wzrokiem pomieszczenie.
Nieliczni goście podzieleni na grupy leniwie rozmawiali sącząc z grubych glinianych naczyń
złocisty piwny trunek. Pito więc piwo zaprawione ziołem , słodkościami [ w tym wypadku były
to maliny] zdarzali się miłośnicy trunku zmieszanego z żywicą jak i gustujący w doprawieniu
grubo kruszoną sola .
Przy leniwie trawiącym drewno kominku dostrzegł wędrownego uzdrawiacza duszy . Zwano tak
przemierzających świat grajków i wierszokletów umilających ludowi długie i mroczne pory.
Zaopatrzeni w różnego rodzaju instrumenty , przemierzali cały znany świat rymując pieśni i
przenosząc wszelakie nowiny .
Oczywiście nie omieszkali zbierać za swe usługi jakieś drobne datki.
Jurko przysiadł przy wolnym końcu zajezdnej ławy i natychmiast podbiegła do niego Dajna.
Latorośl i oczko w głowie zajezdnika . Wyrośnięta piękna panna o kruczoczarnych włosach
i oczach rzucających gwiezdne błyski.
Szlachetny Jurko – zaczęła – wspomóż biedną i znikąd nie mającą pomocy.
A cóż tam? – Jurko z zaciekawieniem nachylił się nad ławą w stronę Dajny.
Zaczęła cicho szeptać z roztargnieniem rozglądając się po izbie. Wszak wieści swe zamierzała
przeznaczyć tylko dla uszu przybysza.
Nachodzą mnie tu różni – zaczęła - I z bliska i z daleka . Nadziei żadnej nikomu nie czynię
piją więc na umór a przetraciwszy zapasy idą skąd przybyli.
Za mąż czas by ci – również szeptem wtrącił Jurko . Aj czas jeszcze – policzki dziewczyny
zapłonęły żywym ogniem. Niech przychodzą , weselej bywa , ale ten tam – oczami wskazała
nieodległy kąt , nie dość że rudy to już nie do zniesienia .Żyć mi nie daje , na podwórzu obłapia
i sprośne namowy mi czyni. Poratujcie bo chyba utłukę pijanice .
Czekaj , czekaj nic w zburzeniu nie czyń – zły to doradca . Masz tu – pochylił się i zaczął gmyrać
w swojej sakwie . Wyprostował się i w zamkniętej dłoni przez ławę podał jej wydrążony w drew-
nie pojemnik .Co to – wyszeptała , zaciskając w swojej dłoni podarek.
Nie musisz wiedzieć – powiem tylko że grzybek pewien pomieszany z nasionami z kolczastej
zbroi . Masz tego na trzy porcje i bardzo uważaj coby więcej nie zadać .
Pomoże – szepnęła . Tak myślę – Jurko mrugnięciem oka zapewnił.
Z ojcem wdzięczni będziem – żywo poderwała się śpiesząc do obsługi gości.
Zajezdnik zmierzał właśnie do stołu przybysza niosąc w rekach jadło i napitek.
Czym tam Wam głowę zawraca – swoich trosk zapewne w dostatku macie . .
Nie nic takiego – Jurko zdobył się na szczery uśmiech – ot takie tam dziewczęce fanaberie.
Udał że błahostka nie warta dalszego drążenia .
Coś was widzę trapi – spojrzał w zasępione oblicze gospodarza . Eee , psie krwie wilcy , zwlekły
się w okolice i przychówek mi psują . Na początek dwa psy stróże z podworca zabrały .
Boję się że podkop którejś nocy uczynią i do wieprzków mi się dobiorą . Co robić – drapał się po
rozczochranej głowie. W wilcze doły nie pójdą , onegdaj pognębiliśmy kilka i teraz moresu nabrały
Co robić – powtórzył z nadzieją utkwiwszy wzrok w przybyszu .
Znam sposób – Jurko odruchowo potarł dłonią czoło – u was nie stosowany to i skuteczny okazać
się może . Pociągnął spory łyk napitku rozwijając przed słuchaczem zawiłości konstrukcji .
Na odludziu – o co u was nie trudno – palisadę sklecicie w formie koła . Trzeba tam umieścić kozę
albo owce . Rzecz całą otoczyć drugim spiralnym częstokołem z bardzo zmyślnym wejściem .
Później już ino sprytnie zamykane odrzwia , tak i szczęścia trochę .
Wilk zawdy głodny – zajezdnik widać że podchwycił pomysł – przyjdzie …
Podniósł się od ławy , skłonił Beczowi i ruszył doglądać zajezdnej przytuły.
Jurko dostrzegł spojrzenie wędrownego muzyka , skinął ręką zapraszając go do stołu. Ten podszedł
i usiadł . - Jak cię zwą i skąd przybywasz – podsunął przybyłemu dzban z napitkiem .
Imię me Sławko Panie – a zwą mnie Banduryk . Zapewne od tegoż to instrumenta - podniósł
i brzdęknął kilka razy strunami.
Nosi mnie po najdalszych stronach toż i ludziom nowiny rozgłaszam a tych co słuchać zechcą
legendami i pieśniami raczę .
Rad bym poznać baśń jakąś , czasu jeszcze sporo nim spoczniemy – Jurko przesunął w stronę
Sławka brzęczącą monetę . Ten zręcznym ruchem pochwycił datek po czym uderzywszy w struny ,miłym miękkim głosem zanucił ;


Niegdyś żyła rusałka – niczym róży płatek
bo gdy Matka Natura na kimś złoży datek
swych nieziemskich zdolności , nie poskąpi trudu
raz choć by i na tysiąc można czekać cudu
Zażywając rozkoszy , po łące pląsała
w blask słoneczny ubrana , suknia w kwieciu cała
Miód i rosa jej trunkiem , nektar pożywienie
można więc żywic troskę ? Mieć jakieś zmartwienie?
Tak , iskierka zazdrości pięknisię drążyła
upatrzyła se ditka – najpierw bardzo miła
myśli – ech zostać panią mieć posiadłość swoją
rozkazywać tam rządzić , inni niech się boją
Wzięła go gdzieś na stronę w ucho jad mu leje
w głowie chyba masz plewy , spójrz co tu się dzieje
każdy bywa gdzie zechce – nie masz nic swojego
Stan to nie opisany zmierzaj więc do tego
by posiadać przynajmniej jedną górkę małą
niestety tu równina więc trzeba by całą
usypać– moc kamieni musisz nagromadzić
W twoją siłę ja wierzę – potrafisz zaradzić
coby nasza siedziba najpiękniejszą była
Żoną twoją zostanę – gdy dokończysz dzieła


Bardzo pragnął mieć żonę więc już łamie głowę
pędzi zbiera kamienie , znosi na budowę .
Składa coraz ich więcej , wnet góra powstaje
inny spojrzał coś przeczuł , sekret się wydaje .
Myśli - gorszy nie będę też zbuduję sobie
własny dom w formie góry , tam siedzibę zrobię
Tę poślubię za żonę ; co ma białe lica
górę od jej imienia nazwę zaś Krąglica
I tak jeden przed drugim , darli z ziemi skały
znosili układali , góry powstawały
Z morskich głębin też brali , efekt z tego taki
że do dziś znaleźć można , kamienne ślimaki
Skamieliny pradawnych mieszkańców głębiny
skąd się tutaj znalazły ? nie bez ditków winy.
Trafia się piękny kryształ ,gdy przyjdzie ochota
w krętym rabskim potoku znajdziesz ślady złota.
Przez tę swarną rusałkę – mówię tu bez zwidy
w jedno lato – nieomal – powstały Beskidy.


Śpiewak zamilkł . Dookoła zgromadzone towarzystwo z uznaniem kręciło głowami
rozpamiętując zasłyszaną balladę .
Zapewne szczera to prawda – Jurko ukradkiem tłumiąc ziewanie , podrapał się po głowie .
Spocząć już pora – jutro skoro świt ruszam . Podniósł się ociężale i niosąc swoje tobołki
skierował się w stronę kominka . Tu na obszernej ławie pościelił przyniesioną przez Dajnę
grubą wełnianą narzutę . Pod głowę ułożył swą podróżną sakwę .
Przeciągnął się z lubością i nie walczył już z ciężkimi opadającymi powiekami.
Ocknął się bladym świtem . Zebrał się z twardego posłania i podszedł do zajezdnej ławy zastawianej już przez gospodarza jadłem i napitkiem . Wyczuł miłą woń parzenicy wiśniowej .
Drobne gałązki wiśni zalane wrzątkiem i odczekane co by naciągły . Ułamał kawał pieczonego
na watrze podpłomyka i przełożył go słuszną pajdą owczego sera .
Panie – Banduryk szeroko ziewając podszedł do ławy Becza .-- Jeżeli jedziecie przez przełazę
i później ku dolinom to zabrał bym się z wami – raźniej będzie.
Nie mam nic przeciwko – Jurko dopił parzenicę wiśniową i powstał zbierając się do wyjścia.
Zjechali już ze stromych zboczy – posuwając się wzdłuż wartkiego potoka .
Co rusz zasilany kolejnym strumykiem , wzbierał się w sobie , hardział i coraz gniewniej toczył
swoje krystaliczne wody.
To w nim miało by trafiać się to złoto z ballady ? - Jurko z uśmiechem spojrzał na pieśniarza .
Ten , jakby nieobecnym będąc i pytania nie słysząc wyrecytował ;


Szczyt zerwany wybuchem w mgłach spowity chowa
płaszczem z mogił okryta , ona - Manilowa


To ta góra po prawej – co ty tam o niej mówisz? Jurko przyhamował wierzchowca chcąc lepiej
słyszeć Sławka.
-E nic nic , samo coś przyszło do głowy – często nie wiem skąd to się bierze .
Dokąd Panie zmierzasz , bo ja na rozstajach w lewo pojadę . Śpiewak chciał jak najszybciej
odwrócić uwagę Becza .
Jarmark się szykuje – to i pewnie zarobić coś się uda.
Mi w prawo wypada skręcić , do tej osady za tym ciasnym przejazdem zdążam.


A za czym że to do tego siedliska zmierzacie ? - Sławko przybliżył się zaciekawiony.

Wiedział że Becz , słynny na okolicę nie jechał gdziekolwiek ot tak sobie.


Wezwano mnie , co bym z chowańcem porządek uczynił .
Chowaniec – wychowanek , tak nieraz słyszałem , tajemnicza i upiorna istota.

Skąd się toto bierze – rzeknijcie Beczu .


Wiadomym jest – Jurko poprawił się w siodle – że kto zechce mieć takowego pomocnika

jajo kurze zdobyć musi . Jajo od zupełnie czarnej kury . Nosić je później trzeba w chuście pod
lewą pachą . Zamówić , zaszeptać po wykluciu. Wychowanek pomocny bywa , czy to w gospodarskich czy też czarownych poczynaniach. Dzieciska i chałupę przypilnuje , wlezie gdzie
wleźć nie podobna i uczyni co zrobić trudno. Pamiętać należy że nie znosi soli .
Poczęstowany nią w furię wpada i trudny jest do ugłaskania . Swoim nie szkodzi i szkodzić nie
pozwala. Domy w których bytuje nie tykają pioruny , burze czy pożogi.
Przez nielicznych widywany jest pod postacią ni to kruka , ni to kota . Światła słonecznego
nie lubi , to i przesiaduje za dnia w beczkach czy też skrzyniach , okrytych gęstą narzutą.


Zawadą sąsiadów staje się gdy pan jego odejdzie z tego świata . Nie mając nad sobą władzy

i opieki – dziczeje szybko . Szkody czyni w okolicy , nie cofając się przed fizyczną przemocą .
Pijanemu , wracającemu z karczmy na plecy wlezie – każąc mu dźwigać ciężar ponad siły.
Chaty poboczne nawiedza gdzie przesiaduje , śledząc życie domowników.
Straszy , niepokoi i zamęt sieje .
Dojechali wnet do rozdroży , gdzie Banduryk pociągną był w lewo , Becza zaś w prawo pojechał.
Przybywszy na plac , w centrum osady położony , zatrzymał,się przed zagrodą należącą do starszego siedliska . Przyjął go włodarz , ugościć chciał i sprawę z grubsza naświetlić .
Jurko chętnie zaproszenie przyjął , jadła i napitku tknąć jednak nie zamierzał. Umysł świeży
ruch sprężny i jasna świadomość niezbędna mu była . Wysłuchał tedy starszego , upewniając
się na ile jego doświadczenie pokrywa się z nowinami .
Wskazano mu też dom , troszkę na uboczu , gdzie po śmierci starego Barucha ostał był się wychowanek. Zmierzchało już gdy zielarz wybierać się począł

Lisk
11-11-2018, 17:22
Tekst najpierw do korektora , należało by dać - takie dochodzą mnie słuchy .
Zgadzam się ; poszukuję usilnie - gdyby coś - ktoś , wdzięczny będę .
A tymczasem fragmencik innego rozdziału :


Leniwie kołysząc się w siodle , powoli zmierzał w stronę niedalekiej rzeczki . Za nim kroczył
na rzemieniu prowadzony luzak , objuczony zebranym różnorakim zielskiem .
Zjeżdżał z łąk leśnych i nad leśnych połonin . Czas był do zbioru sposobny co Becz
skrzętnie wykorzystać zamierzał . Na jucznym rumaku kolebały się pęki ziela goździkowego
przez lud zwanego kuklikiem . Pomocne na dolegliwości brzucha , jak choćby biegunki bolesne.
Zajezdnicy maili nim piwa i nalewki , Jurko zaś korzeń kuklika z powodzeniem do farbowania
wełny , na rudo – złoty kolor , używał .
Na wewnętrzne dolegliwości wiózł przywrotnik , od wypaśników go zażywających ; pasterskim
zwany . Niemoc nerek tudzież wątroby , uleczyć potrafił .
Nad brzegi wartkiej górskiej rzeczki , wiodła go chęć ukopania kilku korzeni topienia zwanego
też łopuchem . Utarty , zmieszany z sadłem na skórne dolegliwości zdatny bywał .
Wiedział też że dziędzierzawa , diabelskie ziele o niepoznanej mocy rosnąć tu zwykło .
Nie używał go często i innym z rzadka stosować pozwalał . Źle dobrana porcja jeśli nie szaleństwo
to śmierć sprowadzała .
Dojeżdżając do strugi uchem złowił głuchy odgłos uderzeń kamienia o kamień .
Z za traw wysokich dojrzał kudłatego starca , który zdjęte z siebie liche odzienie moczył w bystrej
wodzie i monotonnie opukiwał płaskim kamieniem .
Podniósł głowę , spojrzał na przybysza i przybliżył się.
Witajcie Panie – proszalnik poznał był Becza - dajcie rady dobrej , wspomóżcie w potrzebie.
Co też za zmartwienie macie – Jurko domyślił się kłopotów włóczęgi .
Robactwo Panie odzienie me oblazło , nijak usunąć nie podołam – co czynić , inszej szaty nie mam
-Puki ciepło i słońce wysoko zanieście na skraj lasu . Na kopce robotnic mrówczych rozłóżcie .
W niedługi czas uporają się z natręctwem , Później tylko strzepnąć trzeba .
-Panie z wiatrem pędzę , życie mi ratujecie .
Becz zsiadł z konia i podprowadził do wody . Dziad proszalny pozbierał swój dobytek i grzebiąc
w sakwie podszedł . W wyciągniętej ręce dzierżył nieżywą gadzinę . - Weźcie Panie , dla was
zdatniejsza będzie . Jurko bez odrazy wziął podarek i obejrzał dokładnie . Powąchał a widząc że
świeża , skierował się ku swoim sakwom.
Przyda się , gadzinówkę sporządzę , sami ubiliście ? - A jakoś tak pod kostur podpełzła .
Proszalnik nie wdając się w dalsze dysputy żwawo zmierzał w stronę nieodległego lasu.
Jurko tymczasem do antałka napełnionego mocną okowitą , upychał stalowej barwy nieżywą żmije.
Gadzinówka , napitek nie służył do zamroczenia głów ludzkich . Częściej bydlęta nim ratowano
dolegliwością dotknięte różną . Lud wcierał zaś trunek w miejsca na ciele schorzałe , ulgi niekiedy
doznając.
Pod wieczór powoli dojeżdżał pod własną sadybę . Stała w przytulnej dolince nieopodal z gór
spływającego strumyczka . Od wiatrów odgrodzona szpalerem dorodnych jesionów. Przyjazne
to drzewo w mocarne korzenie zaopatrzone , za nic ma najdziksze nawet dujawice .
Z daleka dostrzegł kilkoro luda spoczywających w pewnym oddaleniu od sadyby .
Cierpliwie , nie bez ważnej przyczyny zapewne – oczekiwali gospodarza .
Sadyba z modrzewiowych bali wzniesiona – mieściła pod jednym dachem szereg użytkowych
izb . Mieszkalne pokoje graniczyły z wozownią i niedużą stajenką .
Pod wysokim progiem leniwie rozłożył się ogromnych rozmiarów pies pasterski .
Niby nie zwracając na nic uwagi , wyczuwało się że i niedźwiedź nie przedarł by się do chaty.
Z resztą nikomu nie zaświtało by w głowie wejść tam bez pozwolenia lub pod nieobecność
gospodarza . Widywano tam węże mleko z miski pijące , opowiadano o niewidzialnych i mrocznych sługach karpackiego zaradnika.. Becza choć znał te bajędy zbywał je milczeniem .
Domu strzec pomagały , szkody nikomu nie czyniąc.
Powitawszy oczekujących , zsiadł z konia , rozsiodłał i odprowadził do stajenki . Powrócił
rozsiadł się na ławie i gestem zaprosił przybyszów .
-Z czym tam moi drodzy przybywacie – odezwał się wodząc wzrokiem po nielicznej gromadce.
Pierwsza podeszła skromnie odziana kobiecina - Panie , Stefana chłopa mego jakaś zaraza
dopadła . Na oddech mu coś zaszkodziło i opuścić nie chce . Kaszle jednym cięgiem aż się
zanosi . Krwią pluć zaczyna - obtarła zapaską łzami nabiegłe oczy .
-Miodunki wam dam to mu napar uwarzcie – spod okapu chaty wziął wiecheć suszonego
ziela .- Nie trzeba , idźcie zdrowi – podał jej tym samym gestem odsuwając rękę wyciągniętą
z kilkoma miedziakami. Odeszła ukłoniwszy się z wdzięczności .
Podeszło młode małżeństwo , kobieta z dzieckiem przy piersi. - Panie imię pierworodnemu
nadali byście . Wiemy że trafnie to czynicie .
Jurko uśmiechnął się w duchu – lubił tą ceremonie i chętnie ją odprawiał .
Wziął wtedy delikatnie podanego mu malca i uniósł lekko przed sobą . Niewyraźnie wyszeptał
kilka zdań , po czym głośno zaczął wymawiać męskie imiona .
Malec gwałtownie oderwany od piersi donośnie wyrażał swoje niezadowolenie . Zamilkł i uspokoił się przy imieniu Maciej . - Zostało wybrane .
Ostatnia już grupa , widać w jednej sprawie – podeszła do Becza .- Panie – zaczął starszy
wąsaty przybysz .


Ubiegłego roku suszę mielim okrutną i znikąd deszczu czy innego ratunku. Za namową starej wędrownej szeptuchy , dziewczę młode z szat rozdziane wodziliśmy po polach .

-I pomogło ? Jurko z zafrasowaniem potarł brodę .
Z początku a juści , polało rzęsiście – myślelim ; po kłopocie . Ale gdzie tam , dopiero się zaczęło.


Musielim coś płanetnikom w szykach pomieszać i teraz mszczą się bezustannie .

Śniegami sypią jak nigdy , w sianokos burzą i piorunem tłuką . Żąć zborze by niedługo

zmarnieje wszystko .
Z dziewuchą sposób mi znany , ale nie polecam go raczej . Innych chmurników wabi , co waszych
nad okolicą pieczę mających , rozsierdza.
-Wracajcie , niebawem przybędę i jakoś zaradzić spróbujemy.
W blasku porannego słońca zmierzał do osady dręczonej pogodowymi zawieruchami.
Sam był władny wpływać na bieg chmur i potrafił burze szkodliwą na manowce skierować .
Sztukę tę posiadł zdobywając laskę magiczną. Wyciętą z krzaka tarniny w gwieździstą równonoc
wiosenną . Tarnina w zachodnią stronę rosnąć powinna gdyż z tej strony większość chmur przybywa. Dawała moc ratowania ale z rozwagą bo innym szkodzić mogła.
Nie raz też nieszczęściu zapobiegł gradową chmurę nad lasy przepastne kierując .
Z płanetnikami natomiast to różnie bywało . Istoty na wpół mityczne z rzadka widywane .
Wywodziły się ponoć ze straceńców i samym sobie śmierć zadających ,
Szkodzić jakoś za bardzo nie szkodziły ale obrazy doznawszy , mściły się bez opamiętania.
Bywały domy , siedziby gdzie piorun raz po raz uderzał . Zawinione coś z chmurnikami być
musiało . Pustoszało siedlisko piorunem spalone , odbudowa daremną by była.
Zjeżdżał ze wzgórz , obficie bukiem porośniętych - od których to pasmo nazwę posiadło.
Zmianę też wnet zauważył , odkąd widok przestronniejszy się zrobił.
Jasność słoneczna przygasła stłumiona mgłami , wilgoć i mżawkę niosącymi .Śpiew ptaków
zamilkł . Dziwnie ponuro i mokro , jak na tę porę ; radością , żywotnością i blaskiem wybuchać
powinna . Jadąc wzdłuż pól uprawnych nie widział zwykłego o tej porze zgiełku , towarzyszącemu
siano żęciu . Śpiew kos ostrzonych osełką , okrzyki roztrząsających zżęte pokosy nie dobiegały
do uszu podróżnika . Gdzie nie gdzie dym snujący się po polach wskazywał przemoczonych
pastuszków , pilnujących pasącej się trzody.
-Witaj Beczu – dobrodzieju – jakoście obiecali tak i jesteście – starszy w osadzie z radością
witał przybysza.


Do izby prosimy – trosk naszych i zmartwień wysłuchajcie .

Weszli do przestronnej jasnej izby . Dużą część pomieszczenia zajmował piec . Najważniejszy
i niezbędny w każdym gospodarstwie . Mieścił w sobie niegasnącą watrę , jak i czeluści do wypieku
chleba . Był też najmilszym miejscem wieczornego spoczynku . W zimy ostre , szeroką polepę
wyścieloną puchatymi kożuchami , brali w posiadanie zwłaszcza ludzie starsi .
Do nich cisnęła się zawsze wszelka drobna dziatwa.
Pod oknem otoczony tęgimi ławami stał stół mocarny . Wyszykowany z grubych , mocnych
modrzewiowych tarcic . Przy nim jadało się posiłki , na nim spoczywał potężny bochen razowego
chleba . Jurko usiadł przy stole , nieodłączną sakwę kładąc pod ławą , obok nóg swoich.
Do izby tymczasem zaczęło wchodzić coraz więcej gospodarzy . Rozsiadali się i bez słowa
zwracali w stronę przybysza. Na ich twarzach widniał frasunek , bo co ich mogło bardziej
zatrwożyć niż zbiory zaprzepaszczone .


No zdajcie sprawę – Becza zwrócił się do gospodarza .

-Co by tu Panie dodać , ponadto co już wiecie . Susza onegdaj doskwierała to dziewczę po polach
włóczylim . Ale żeby przez to tak długo złość na nas mieli . Toż niepodobna .


I mnie nie widzi się że to jedyny powód ich zemsty , inna przyczyna być musi .

Zaległa cisza . Deszcz bez ustanku siąpił i moczył przygasłą osadę .


Może ta okowita jest nieszczęścia przyczyną – spod drugiej ściany odezwał się starszy gospodarz

Jaka okowita , o czym mówicie ? - Jurko z zaciekawieniem zwrócił się do starszego .


Aa jakiś czas temu dwóch parobczaków dwa antałki znalazło . W jaskini pod Skibcami skryte były .

Do osady przynieśli i spiwszy się srodze , w boleściach okrutnych pomarli.
No i mamy zagadkę wyjaśnioną – Becza zatarł odruchowo ręce. - Wiedzieć wam trzeba że chmurniki mocną gorzałkę uwielbiają . Jedyna ich rozrywka w ciężkiej harówce z chmurami.
-Przeto ludziom zwykłym , pijać jej nie podobna . Mocy iście piekielnej – zresztą , sami widzieliście. - Ostało się trochę siwuchy ?


Panie niewiele jej upili więc oba antałki prawie pełne . Nikt tego już później nie tykał .

Odwieźć na miejsce należy a mnie by z płanetnikiem którymś się spotkać.

-Widywano obcego na wzgórzach po wschodniej stronie osady , nikt nie podszedł – straszno jakoś
-Ja pójdę , rozmówić się trzeba .- Jurko zebrał się do wyjścia.
Po minięciu siedliska zaczął wspinać się na niewysokie pokryte mgłą wzgórze.
Na szczycie w wirujących tumanach dostrzegł wysoką chudą postać .
Ubrana w zwisającą i jakby mokrą płachtę w ogromnym wystrzępionym kapeluszu na głowie.


Bądźcie pozdrowieni – zawołał i prawą ręką rzucił w zbliżający się wir garść mąki.

DUCHPRZESZŁOŚCI
11-11-2018, 22:40
Dobry tekst, łatwo wchodzi do głowy. Jeśli wydasz to drukiem, chętnie nabędę.

Lisk
12-11-2018, 10:19
Dzięki Duchu - miło ...

Lisk
13-11-2018, 19:37
Kolejny fragment :




Klangor z nieba - wracają
świergot z dziupli - śpiewają
Chaos wodny - topnieje
zmiany niesie nadzieję

Słońce wyżej - mniej cieni
szare się zazieleni
Jasność z nocą - wygrywa
wiosna pani przybywa .
Wierszokleta , wyraźnie ożywiony panującą radosną porą , podśpiewywał - jadąc obok zaradnika.
-Panie Beczu , kawał drogi jeszcze przed nami – opowiedzieli byście jakąś przygodę . Z miłowaniem powiązaną , najlepiej.


Wiem co ci po głowie chodzi i do kogo wzdychasz – Jurko nie mógł powstrzymać uśmiechu.

Przydarzyło się owszem , dawno – w twoich latach byłem .

Opowiedzcie , wierzę że chociaż wam uchylono furtkę do szczęścia .

Do szczęścia powiadasz , no dobrze , posłuchaj i sam oceń.

Wracałem z jakiejś dalszej meczącej podróży . Jechałem borem otulającym przepastne bagna i
topiele starorzecza . Piękna rozkwitająca pora jak i dzisiaj . Zmierzchało , usłyszałem ciche
i żałosne wołanie .
-Ratujcie !! Pomocy dajcie !! Głos wydał się dziewczęcy to i podjechałem .
Obok stareńkiej , powykręcanej sosny stała ona . Stała , warkocz trzymając w śnieżnobiałych
rączkach , rozpaczliwie próbowała uwolnić go z niezliczonych kolców róży – dziką zwanej.


Kwiatu różanego urwać chciałam i pochwyciło – zakwiliła żałośnie .

Zastygłem , głos mi odjęło i ruchu wykonać nie mogłem . Miałem przed sobą zjawę jakby
nie z tego świata .
Kształtów przepięknych o oczach ciemnych i włosach barwy dojrzałego zboża .
Odziana w jakąś zwiewną szatkę z błękitną wstążką wplecioną we włosy .


Poczekaj nie szarp , pomogę – choćbym po jednym włosku miał odzyskiwać – wydukałem.

Podszedłem powoli – dziewczyna ufnie położyła mi dłoń na ramieniu . Delikatnie włos jeden po drugim uwalniałem z kujących cierni .
Czułem obezwładniający zapach polnych kwiatów i ziół . Dziewczyna mocniej i śmielej przytuliła
się . Jakiś czar mnie ogarnął , szum w głowie i zamęt . Nie spostrzegłem że to warkocz sam niczym
wąż wyśliznął się z groźnych kolców . Objęci podeszliśmy nad brzeg wody i usiedliśmy.
-Jak cię zwą – wyszeptała – me imię Rozanna , panią tych odmętów jestem .
Zerwałem się jak kolcem dźgnięty , przytomność wróciła .
-Rusałka , brzeginka wodna – utopić mnie chciałaś – wysapałem .
Piękna zjawa uśmiechnęła się . - Gdybym chciała , już byś nie żył – ale ja po dobroci chcę .
-Światy poznasz niepoznane , tajemnice odgadniesz nieodgadnione – tylko choć ze mną .
-Czekaj czekaj , żyć będę czy szczeznąć muszę – odsuwałem się coraz bardziej od urocznicy.
-Ile tego życia masz , od urodzenia śmierć ci pisana , starości nie zaznasz a to plus.
-Takim jak dzisiaj zachować cię pragnę .
Włosy już dobrze podnosiły mi czapkę , jak tu się wyłgać - przemyśliwałem .


Uroda i krasa twa przecudna , nikt ci się zapewne nie oprze .

Przemyśliwałem jak się wykaraskać i cało wynieść skórę z opresji.
Mogła jednym gestem wezwać pomocniczki i w szalonej hulance zatańcować mnie na śmierć.
Bywały już takie zdarzenia.


Oczarowałaś mnie i z chęcią poznam nowe światy w wodach i odmętach ukryte .

Przyjmij podarek jako mojego zauroczenia dowód .

Z sakwy podróżnej wyjąłem pęk czerwonych korali zakupionych w podróży . Komu innemu
przeznaczyć je chciałem ale rady nie było.
Podeszła odsłoniła szyję , pozwalając sobie założyć szkarłatny podarek.


Mój będziesz na wieki - wyszeptała , tuląc się mocno .

Chłód jednak od niej bił i wyczułem delikatny ale rybi odór – nie były to polne kwiaty.
-Ukochana moja , za dni kilka do ciebie wrócę , sprawy pewne muszę dokończyć a i pożegnać
się , też by wypadało.
Ledwie siły znalazłem żeby wydukać te kilka słów – zimny pot strumyczkiem spływał mi po
plecach.
Odstąpiła dwa kroki , spojrzała mi w oczy i z nagle rozjaśnioną twarzą wyrzekła .


Od dawna cię wypatruję to i te kilka dni zniosę . Masz tu moją wstążkę niebieską - rozłąkę ci umili.

Podeszła i delikatnie obwiązała mi nią szyję . Nie oglądając się za siebie odjechałem czym prędzej.


Przybyłem szczęśliwie do chaty . Nikomu nic nie powiem i z czasem sam zapomnę – pomyślałem.
Ale już pierwszego dnia obudziłem się w środku nocy czując delikatny ucisk na szyi . Była to
modra jak błękit nieba , wstążka.
Zaraz po przyjeździe zdjąłem ją i wrzuciłem do drewnianej skrzyni. Jakimś sposobem supłała się
co noc na mojej szyi , nie pozwalając zapomnieć obietnicy .
Supły były coraz to ciaśniejsze i bałem się szczerze że niedługo życia pozbawić mnie mogą .
Cóż było robić , żył jeszcze mój dziadek – najsłynniejszy z połoninnych zaradników .
Do niego udałem się po radę . Wysłuchał mnie i rzekł .


Rzadko to słychać żeby z rak boginki , wywinąć się komuś udało . Szczęścia sporo i niezły koncept miałeś. Głębiny i topiele usłane są kośćmi tych których sobie upatrzyły.

Suszony piołun od tej pory za pazuchą nosić musisz - odstrasza je i z obrzydzeniem

go omijają .

Wstążkę zaś weź i w noc księżycową przed chałupę wyjdź . Każdą nitkę z osobna dobywaj

i na wiatr puszczaj . Już się na powrót nie splotą i tym sposobem cię opuści.

Tak też uczyniłem , piołun noszę od tej pory zawsze i mokradła one staram się omijać
Dojeżdżali do niewielkiej , wzdłuż strumyka rozsiedlonej osady . W centrum , przed jedną z chat
kłębił się zaaferowany tłumek mieszkańców. Żywo coś sobie tłumaczyli wykrzykując własne
osądy . Nie obyło się bez gwałtownej gestykulacji.
Przybysze podjechali z zaciekawieniem nadstawiając ucha. Ciżba rozstąpiła się i z szacunkiem
umilkła . Rozpoznano zaradnika – najwłaściwszą osobę w tym czasie i tym miejscy. -Toście skarb trafili , nic tylko rozkoszy zażywać – Banduryk odezwał się w przerwie.
-Skarb , powiadasz i rozkosze w zimnej wodzie – jakoś to mnie nie ujęło .

asia999
14-11-2018, 21:28
Ale fajna niespodzianka :grin:

bacza
15-11-2018, 18:31
Fajnie się czyta...
Klimat jak z Sapkowskiego (Wiedźmin), ale tu akcja rozgrywa się - z grubsza - tam i wtedy, a nie w krainie "nigdzie - nigdy".
Pisz Waść dalej - czyta się :smile:

Lisk
15-11-2018, 19:09
Dzięki asia 999 , dzięki bacza . Czytadło w zasadzie jest już ukończone , wrzucam luźne fragmenty .
Próbuję to trochę zilustrować .
45295
i kolejny fragment ;


Co tam poczynacie - Becza zagadnął jednego ze starszych gospodarzy.

Panie , chłostać będą – mamuna dziecko podmieniła .

Jurko zsiadł z konia oddając go pod dozór Banduryka . Ludzie rozstąpili się pozwalając mu swobodnie wejść do izby. Duża przestronna chłopska chałupa urządzona w tradycyjny sposób.
Piec zajmujący znaczną część pomieszczenia , mocne – pod ścianami ustawione ławy i stół .
W ciżbie dostrzegł młodą szlochającą matkę , pochyloną nad drewnianą kołyską .
Z misternie zdobionej kiwajki dochodził płacz i cichnące zawodzenie dziecka .


Odstąpcie , dajcie malcowi powietrza , toż się zaraz udusić może .

Stanowczo odsuwał kumy i sąsiadki pochylone nad kołyską . Popychał je w stronę otwartych
drzwi pragnąc jak najbardziej wyludnić pomieszczenie .
Skinął na młodego gospodarz obejmującego szlochającą żonę . Gestem wezwał go do pomocy
w delikatnym ale stanowczym opróżnieniu izby.


Usiądźcie i zdajcie jak było – delikatnie usadził na ławie zapłakaną matkę .

Przed południem w pole poszłam – plewienia dużo po ostatnim deszczu.

Dziecinę wzięłam bo mój inszą robotą zajęty . Pierworodne to a zostawić nie ma z kim .

Słoneczko dziś pięknie grzało , położyłam na między chudzinę żeby mieć baczenie.

Nie wiem kiedy , podkradła się przeklęta mamuna i mój skarb podmieniła .

Płacz usłyszałam , podbiegłam i już widzę że coś się wydarzyło . Dzieciątko jak nie moje -

czerwone jakieś rozpalone i wrzeszczy bez ustanku . Nic tylko odmieniec . Do domu pobiegłam
męża wołam , ale nic poradzić nie umiemy . Mówią żeby za oborę wynieść i prać bez miłosierdzia
Ponoć jedyny ratunek . Mamuna płacz swojego usłyszawszy , przybieży i zamianę uczyni. Ale wzbraniam się , jak tu bić taką kruszynę – choćby i odmieńca .
Zaradnik podszedł do kołyski , odrzucił szmatki otulające rozpalone dziecko .
-Sakwę moją mi przynieś – lekko popchnął gospodarza w stronę rozwartych drzwi.
Podszedł do pieca , z osmolonego sagana ulał do gliniaka trochę letniej wody .
Rozejrzał się po izbie i z drewnianej solniczki wyjął szczyptę soli . Wrzucił do wody , zamieszał
znalezioną łyżka i pochylił się nad podaną mu podróżną torbą . Wyjął pęk suszonego ziela .


Szczęście w nieszczęściu mieliście – zwrócił się do matki.

Nie mamuna to was ukrzywdziła ino południca . Dziecko nie jest zamienione tylko chore .

Nie dostrzegliście jak musiała je tulić i całować . Stąd ten żar zeń buchający i czerwień

skóry .

Panie czy ratunek dlań znajdziecie , toż to całe moje życie – zaniosła się głośnym płaczem.

Uspokójcie się i wysłuchajcie mnie; dziecko obmywajcie letnią wodą , to mu do picia

dawajcie . Po troszkę ale często - podał jej lekko osoloną wodę do której skruszył garstkę

suszonego rojownika .

Poprawa niebawem nastąpi ale uważajcie coby maleństwa na mocne słońce nie wystawiać

Podniósł swoją nieodłączną sakwę i wyszedł przed chałupę . Kmiecie rozstąpili się z szacunkiem.

DUCHPRZESZŁOŚCI
15-11-2018, 21:06
(...)

Szczęście w nieszczęściu mieliście – zwrócił się do matki.

Nie mamuna to was ukrzywdziła ino południca . Dziecko nie jest zamienione tylko chore .

Nie dostrzegliście jak musiała je tulić i całować . Stąd ten żar zeń buchający i czerwień

skóry .
(...)
Zupełnie jakbym własną babkę (macochę mojego ojca) słyszał. Ona zawsze powtarzała - "sikuny nie wyłazić na słońce bo was południce wycałują". A to było 44 lat temu i na nadbużańskim Podlasiu.

Lisk
17-11-2018, 15:28
c.d.
Po wiosennych roztopach gonne i wartkie wody , opuściły podgórskie krainy.
Tu i ówdzie poczynało się nowe zielone istnienie . W nieprzerwanym kole zdarzeń
życie odradzało się nieustannie..Nasiona jesiennymi wiatrami strząśnięte , śmiało
sobie poczynały w promieniach coraz dłużej grzejącego słońca.
Liche i mizerne kiełki pięły się w pierwotnym trudzie . Kilku z nich dane będzie dotrwać
sędziwego wieku . Szumieć i władać będą tą krainą . Ich nasiona przekażą moc i siłę
następcom dążącym do nieprzerwanego trwania gatunku.
Becz pogrążony w myślach zmierzał ku odległej górze . Wyrastała z ziemi samotna .
Odłączona i oddzielona od swoich wyniosłych towarzyszek. Posadowiona jakoś tak
na uboczu , mimo to swoją dzikością i zwartym zarośnięta borem nie zachęcała do
odwiedzin.
Jurko zdążał ku niej , mając nadzieję spotkać zamieszkałego tam przyjaciela.
Był pustelnikiem który z własnej woli wybrał to dzikie odludzie .
Mówiono że po jakiejś osobistej tragedii , rzucił wszystko i osiadł pod szczytem
samotnej góry. Jego chatka sklecona z kamienia i bali stała w bliskości z ziemi
tryskającego źródełka . Od momentu kiedy pewien ślepiec obmywszy w nim twarz
wzrok odzyskał , sława owej krynicy rozeszła się po świecie.
Zewsząd ciągnęli ludzie pragnący zaznać ulgi w swoich udrękach i cierpieniach.
Doznawszy jej z wdzięczności , datki przeróżne składali które z kolei pozwalały
pustelnikowi przetrwać głodne dni.


Ale się zasapałem , witaj Tomaszu – Jurko pojawił się przed pustelnią prowadząc za uzdę

wierzchowca .


Miło cię widzieć zaradniku , podejdź i usiądź – wody krynicznej ci przyniosę .

Posadowił przybysza na pod ściennej ławie i żwawo pobiegł do nieodległego źródełka .
Powrócił niosąc w drewnianym antałku przeźroczysta , czystą jak łza wodę .
- Serdecznika odrobinę zażyję , serce mi z piersi chce wyskoczyć po tej stromej wspinaczce.
Jurko wsypał szczyptę suszu do ust i z lubością popijał .


Mnóstwo wody rzeki przetoczyły odkąd się widzieliśmy - gospodarz z uśmiechem

wpatrywał się w przybysza - co też za wiatry cię tu przywiały?


Jakoś tak się złożyło że mnie tędy jechać wypadło , co tam u ciebie ? Wiem żeś nowin

nie ciekawy przeto ty opowiadaj .


W szczególności interesuje mnie czy już swą ostateczną drogę odnalazłeś .

No cóż – Tomasz w zamyśleniu opuścił głowę – czasu na przemyślenia mam sporo toteż

i własną ścieżkę odnalazłem .

Popatrz Jurko – z uśmiechem zwrócił się do Becza – ileż to ludzie lasów wycinają

ileż żelaza z ziemi dobywają i w jakim trudzie to czynią . Żyć tylko w zgodzie i w zdrowiu


ale nie ; zawiść , zazdrość i chciwość jednych na drugich nasyła . Wojują nieustannie

śmierć jedni drugim niosąc . W imię czego ? Dla mnie to nie pojęte .


Świata do końca nie zrozumiesz - Jurko z zadumą potarł brodę - jednemu do szczęścia

ta pustelnia starcza – drugi pół świata chciałby zawojować .


Swoją drogę znaleźć warto i podług sumienia nią podążać .

Bardzo słusznie prawisz i w zupełności cię popieram – pustelnik uścisnął dłonie zaradnika.

Mam troskę niemałą i u ciebie rady szukać będę . Jak wiesz źródełko przy którym swoje

miejsce znalazłem , ma moc cudowną przez co wielu uzdrowienia doznało.
Na oczy i skórne utrapienia pomaga . Lud jednak i z innymi dolegliwościami zdąża tutaj
z nadzieją na ozdrowienie . Mimo że ziołami ich wspieram – których sekretów wiele mi
zdradziłeś – zawód ich , często mi doskwiera. Wiary im brak a ja nie wiem jak ich
natchnąć . Jakaś czynność , jakiś zabieg który by moje zioła i moc źródełka wspierał.


Doskonale wiem o czym mówisz , nie od dziś wiadomo ile przekonanie i wiara zdziałać

potrafią . Połowa to jeśli nie więcej , ozdrowienia wszelkiego.


Zbieraj się przyjacielu – zwrócił się do Tomasza – na szczyt twojej góry wybrać się musimy.

Po drodze ci mój zamysł wyjawię . W nieodległych stronach spotykałem sędziwe , czcią
otoczone drzewa . Najczęściej były to stare , czasem i żywiołami doświadczone buki.
Rośnie zapewne i tutaj taki leśny patriarcha – znaleźć go tylko musimy .
Na szczycie uwagę ich zwrócił samotnie stojący potężnych rozmiarów olbrzym.
Rósł na polanie samotnie , nie niepokojony przez inne drzewa czy choćby krzewy .
Jego powykręcane wichrami konary , wznosiły się ku niebu , niczym w jakiejś prośbie czy skardze . Uczepiony skalistej ziemi mocarnymi korzeniami , giął się i wił we wszelkie strony.
Becza dostrzegł kilka dziupli wypełnionych z roztopów czy też z deszczu wodą .
Podszedł , dotknął chropowatej stalowej barwy kory .


Takie czczą – powiedział i objął olbrzyma . Szmatkę wystarczy namoczyć w dziupli i przetrzeć obolałe miejsce . Co więcej – mokrą czy choćby wilgotną zanieść można

tym , którzy tu już przyjść nie poradzą .


Zdarza się że proszący o uzdrowienie drobne datki pod drzewem składają , zabierać

ich nie należy bo łatwo wraz z nimi chorobę pozostawioną przejąć .


Wierzę Jurko w każde twoje słowo i wiarę mą potrzebującym przekażę .

Jeśli by jednemu tylko pomóc mogła to i tak warta tego.
Ścieżkę tu zaraz wyszykuję i niech lud korzysta z mocy mi dotąd nieznanych.


Siła tego drzewa , wesprze potęgę w krynicy ukrytą a i twoje zioła skuteczniejszymi okazać

się mogą.
Objęli wespół ogromnego kolosa i tulić się doń poczęli . Może prośby zanosili chcąc łask dla
siebie czy też dla innych , w większej potrzebie będących .
Po chwili bez słowa , w skupieniu schodzili ku nieodległej pustelni .
Usiedli na ławie pod ścianą i zaczęli szykować się do posiłku.
Becza wyjął z juków jadło i rozłożył na czystej lnianej szmatce . Pustelnik tymczasem parzył
wonne napary żeby godnie popić strawę .
Wyniósł dwa gliniane naczynia parujące aromatem lasu.


Gdzież to cię Jurko tym razem , kręte drogi prowadzą ?

Na pogórze udać się zamierzam , z wężami tam jakaś niezgoda

Lisk
20-11-2018, 16:35
Jakieś opinie pliss..c.d.

Gdzież to tym razem trakt was wiedzie ? - Banduryk jadąc z wolna , zadał od dawna nurtujące
go pytanie . - Znów jakaś mroczna maszkara ?


Nad rzeczkę niesławną jadę . Tam wedle łodziowej przeprawy utopiec już okolicznym kmieciom dokuczył.

Mieszka tam od bardzo dawna i różnie mu się z ludźmi układało .

To ten co ze starym Kuźmą , przewoźnikiem w komitywie bywał ?

Ten sam – Becza poprawił się w siodle . Skąd się wziął ? Nie wiadomo . Gadają że z ludzi

potopionych się wywodzą , pokutują za czyn swój samobójczy . Ja jednak myślę że to o wiele starsze istoty.
Od zawsze pomieszkiwały w stawach i rzecznych odmętach . Na zawsze też z nami zostaną . Nie drażnione , wielkich szkód nie czynią . Ot siano suche , nad rzeką złożone pomoczą
czy tam pijanego w błocie wytaplają .
Ten nasz Bednarkiem zwany podobnież . Stary Kuźma , opowiadał jak to przyjaźń z utopcem
zawarł . Otóż po jednym z jarmarków , ludzi sporo przeprawiwszy do wieczerzy się zabierał .
Z otrzymanej mąki i jajek ciasto zagniótł , klusek nadrobił i brał się do gotowania na mleku.
Wszystko to otrzymał za przeprawienie ludu zdążającego na jarmark.
Mieszał drewnianą łyżką w kociołku , ustawionym nad brzegiem rzeki .
Z pomiędzy wodnych oczeretów dostrzegł obserwujące go wyłupiaste oczy.
Domyślał się kto jest ich właścicielem , widywał zielonkawego stwora nie raz jeden.
Żadnych mu zbytków nie czyniąc i od niego nie doznawał krzywdy.


Wyleź że z wody i podejdź do kotła . Niemożebnie smaczną zacierkę uwarzyłem .

Sporo jej , dla nas obu wystarczy.

Nie bez zdziwienia stwierdził że wywołany powoli podpłynął i jął nieśpiesznie na brzeg się wdrapywać.
Włosy się Kuźmie zjeżyły na widok przybysza – z trudem na miejscu ostał.
Niewysokiej postury , z cienkimi jak patyczki nogami . Ręce długie z żabią błoną między paluchami . Odziany w jakieś wyświechtane szatki z niewielkim kapeluszem na głowie .
Oczy wyłupiaste , szeroko rozstawione na baniastej , zielonkawej głowie.
-Zdaje się że w gościnę prosiliście – zaskrzeczał przybyły.
-A juści , siadajcie już nalewam - przewoźnik zakrzątnął się żywo , jako że głos i możność ruchu
mu wróciła . Podał gościowi misę zupy i łyżkę – zmyślnie wystruganą z lipowego drewna .


Powoli bo gorące – nie wiem czyście zwyczajni . - podmuchajcie.

Utopiec , stwierdziwszy że wrzątek – dmuchnął tak że wir się w misce zrobił po czym z wielkim animuszem począł zajadać .
Kuźma połowy nie spożył gdy przybysz już skończył i długim czerwonym jęzorem do czysta
wylizał miskę . Powstał , odłożył naczynie i bez słowa wskoczył w odmęty rzeczki.


Ot i wdzięczność – pomyślał gospodarz zabierając się za zbieranie pobrudzonych naczyń .

Nim kilka kroków postąpił woda rozwarła się ukazując utopca ciągnącego potężną złotego
koloru brzanę . Nie bez trudu wywlókł ją na brzeg , sprawnie ogłuszył i ułożył wedle rozstawionego
kociołka . - Wy mnie to i ja wam – zaskrzeczał - w kapuście upieczcie , z zieleniną – wyborna .
Polubili się i od tego wydarzenia często spotykali. Przewoźnik jadło domowe mu warzył i nowiny
ze świata opowiadał . Utopiec do pomocy skory , często w przeprawach pomagał . Zwłaszcza
gdy woda wzbierała , jego pomoc nieodzowną była . Stary coraz bardziej na zdrowiu podupadał .
Bywało że pomocnik sam jeden przeprawy pilnował . Po pracy do Kuźmy zachodził i wonne
herbatki mu parzył . Po śmierci starego jakiś czas jeszcze , woził ludzi w wysłużonym czółnie .
Nie miał już jednak serca do tej roboty . Kilku podchmielonych parobków przeprawiał kiedyś
na wezbranej wodzie . Urągać mu zaczęli i drwić z jego przyodziewku . Cierpliwie to znosił ale
gdy poszturchiwać go poczęli – na burtę stanąwszy z rozmysłem dłubankę przewrócił .
Cudem nie potopili się do brzegu z trudem dotarłszy . We wzburzonej wodzie pozostały buty i
kapelusze żartownisiów . Przestał się z ludźmi widywać i jak dawniej więcej szkód i desperacji
czynił. Miarka przebrała się gdy gospodarz jeden , furmanką w dwa konie zaprzężoną przez brud
się przeprawiał . Do łba mu strzeliło coby potrzebę swą do rzeki załatwić . Gdy to uczynił woda
raptem przybrała i koń jeden od furmanki odpięty jak kamień w odmętach przepadł .
Jakiś czas później znaleziono go we własną uprząż srodze zaplątanego.
-Takoż i mnie wezwano – zakończył opowieść Becza.
-Co byście nie zamierzali Panie ale wiecie że topieluchy w zagadkach zamiłowanie wielkie mają .
-Chcąc coś na nim wymusić na pojedynek w zgadywankach was wyzwie .


Tak , tak – wiem i martwi mnie to niestety . Nie wiadomo co taki za zadania wymyśli.

Sam po drodze trochę głowę se łamałem coby zmyślne zagwozdki przygotować.-

Zbliżali się do odmętów zamieszkałych przez odmieńca . Spokojna dotąd rzeczka tu z nagła
przyspieszała , tworząc przepastne i bystre głębiny. Poniżej na spokojniejszej już toni znajdowała
się rzeczna przeprawa . Młody i nowy przewoźnik starał się uczciwie zarobić na swoją skromną
zapłatę . Nie potrafił jednak dogadać się z utopcem i bał się po zmierzchu wypływać . Ludzie psioczyli ale nikt nie chciał go zastąpić.
Jurko zsiadł z konia i luzem puścił go na trawę . Podszedł do rzeki , przypatrując się migoczącej
wodzie. Po chwili dostrzegł obserwującego go za kamienia cudaka .


Podejdź Bednarek , poczęstunek mam i porozmawiać chciałbym.

Utopiec słysząc swoje imię począł nieśpiesznie gramolić się na brzeg.
-Ktoś cie i czego ode mnie chcecie – nie znam was .
-Poproszono mnie coby namówić was na przeprowadzkę . Wskażę wam większe i głębsze odmęty.


Więcej tam ryb i wszelakiego wodnego stworzenia . Dla was dostatek i cisza .

Uprzykrzyła mi się już ta okolica i sam dumałem żeby inny zakątek odnaleźć .

Ale nie , nie odejdę – chyba , chyba że mnie w zagadkach pokonacie .

Przyjmiecie wyzwanie ? I co postawicie żeby stracić w razie przegranej – zaśmiał się

swoim skrzekliwym głosem .
-Konia postawię – Jurko skrzywił się na myśl o powrocie pieszo .


Zaczynaj – zwrócił się do topielucha .

Było dwóch ojców i dwóch synów i były trzy jabłka . Po podziale każdy z nich wziął po

jednym , jak to możliwe .

Becza potarł ręką zmarszczone czoło próbując rozkminić zagwozdkę .
Trzy jabłka , trzy jabłka , ojciec syn , ojciec syn i wnuk – no jasne jeden z nich to ojciec i syn .
Mam , było ich trzech ; dziadek , syn i wnuk – nie może być inaczej .


Zgadłeś – utopiec skrzywił się szkaradnie – teraz twoja .

Należy to do ciebie przez całe życie , ale inni częściej tego używają .

No co ty , no czekaj – paskudnik szybko dreptał w miejscu.

Moje moje , moja woda ? Moje ryby , moje raki – nie , nie , moje ciuszki ? Nikt ich nie używa . Moje , moje – maaaam – rozdarł się nad podziw głośno

Lisk
24-11-2018, 15:10
kolejny fragmencik ..

Kręta , kamienista drożyna wiła się pomiędzy zalesionymi górami . Z prawej strony
obok drogi , szumiała srebrem wymoszczona rzeczka , przeciskając się między ze zboczy
stoczonymi głazami . Okoliczne wzgórza podmywane wiosenną , wielką , roztopową
wodą , utraciły cały z drzew utworzony przyodziewek . Runęły całe zbocza , ginąc w
spienionych odmętach . Oczom ukazywał się obraz nagich obsuwisk poznaczonych
barwnymi żyłami skał i minerałów. Na wierzchołkach resztki pokręconych buków i
grabów rozpaczliwie czepiały się skał i co większych kamieni. O losie ich decydował
silniejszy podmuch wiatru , śnieżna zima i kolejne po niej rozszalałe roztopy.
Z hukiem waliły się w rozpędzoną kipiel niknąc gdzieś za kolejnym zakrętem .
Na uwolnionych po upadku drzew goliznach , licznie pojawiały się młode zielone samosiejki.
Jurko z przyjemnością chłonął widoki kontemplując zadziwiający rytm przyrody.
Wiedział że miejsca wyrobione i przysposobione przez ludzi i dla ludzi , potem opuszczone
na jakiś czas , bardzo szybko natura brała na powrót w swoje posiadanie.
Miejsca kiedyś zamieszkałe , później zaś opuszczone , zarastały natychmiast . Młode drzewka
wiotkie i zgoła mizerne , szybko goniły ku niebu , tężejąc i wartko nabierając mocy.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś ruch w krzakach przed nim . Z gęstej zieleni wychynął
jakiś obdartus i zanim zaradnik zdążył cokolwiek uczynić , chwycił lejce wierzchowca .
Lewą ręką trzymając konia w prawej dzierżył potężne szablisko .
Zarośnięty z gorejącymi oczyma , obleczony w podarte osmalone przy ogniskach odzienie.
-Witam Jaśnie Pana na mojej dziedzinie – zachrypiał – zaszczyt to dla mnie gościć , taką
osobistość .
-Znamy się ? - zaradnik szukał w zakamarkach pamięci , wątpliwej z kimś takim przyjaźni.
-Możecie nie pamiętać , ale jakiś czas temu przedniego ziela mi daliście na straszne boleści
brzucha . Na jednym z jarmarków to było – dodał .
-Pomogło ? Becza zwietrzył możliwość rozstania z tym niemiłym osobnikiem .
Był to jeden z licznie błąkających się po lasach łotrzyków . Za nic mieli ludzkie życie .
Rabowali i łupili słabszych , najczęściej mordując ofiary . Schwytani kończyli nie rzadko w
cieniu szubienicy , bujając się na wietrze ; ku uciesze kruków i wron.
-Zatem przepuścisz mnie , myślę – Jurko podtrzymał w dobrym kierunku idącą rozmowę .
-Ha takoż że za waszą dobroć życie wam oszczędzę , ale wyzwolę was z dobytku który
mnie się bardziej przyda – zarechotał , ukazując duże żółte zębiska .


Nie ociągajcie się , popędzać was nie chcę – potrząsnął trzymanym w prawicy żelastwem .

Jurko pokazał obie puste dłonie i sięgnął za pazuchę .
Wydobył spory mieszek i potrząsnął aż zadzwoniło .
-Złoto i srebro bierz – przemówił , zimnym okiem obserwując zbója .
Temu oczy zaś jeszcze bardziej rozgorzały i niczym jastrząb wzrok utkwił w opasłym mieszku.
Jurko wolno zanurzył lewa dłoń w trzosie i zaczerpnął z dna samego .
Wyjął pełną garść , podsunął opryszkowi pod nos i z wolna rozprostował palce .
Na dłoni błysnęło kilka sztuk złotych i srebrnych monet . Napastnik jeszcze bliżej podszedł
gdy wtem Becza z wielka mocą dmuchnął w rozpostartą dłoń. Chmura pyłu błyskawicznie
otoczyła głowę zbója powodując u niego wściekły ryk bólu .
Jurko bez zastanowienia , prawą ręką , uzbrojoną w solidny dębowy bukłaczek walnął rabusia
w kudłaty łeb . Ten z jękiem osunął się na ziemię .
Powoli już schował wydobyte monety do trzosa i niespiesznie wytarł z kurzu lewą rękę.
Od dawna w sakiewce z kosztownościami nosił na dnie sporą porcję utartego na pył piołunu
pomieszanego z innymi jadowitymi ziołami .
Zsiadł z konia i wydobytym z juków rzemiennym postronkiem , związał mocno i solidnie ręce
napastnika . Chlupoczącą jeszcze w antałku resztą wody przemył oczy kudłatemu rabusiowi.
-Nie mnie cię sadzić – mruknął – ale zapewne inni , chętnie z tobą pomówią .
Przywiązał długi postronek do siodła i wolno podążył w stronę najbliższej osady.




Miało się ku zachodowi gdy dotarli do rozstai . Krzyżowało się tu kilka dróg i ścieżynek łatwiej
też spotkać można było podróżnych . Jakoż i po chwili Jurko dostrzegł znajomą sylwetkę muzyka
i wierszoklety .


Bywaj Sławko , miło cię widzieć , sam zobacz w jakim towarzystwie droga mi wypada .

Przybyły podjechał bliżej z ciekawością przyglądając się pojmanemu .


Jak to panie doszliście do takiej komitywy – Banduryk nie spuszczał oczu z zarośniętego

rozbójnika – nieciekawy to kompan – stwierdził.

Nie jam go szukał tylko on mnie znalazł , ale wynik spotkania jemu nie po myśli.

Gdzie to zmierzasz i kim jest twój towarzysz – Becza z uśmiechem wskazał na psa

który przybiegł za Jurkiem a teraz z niepokojem i z pewnego oddalenia oczył po nowo spotkanych
Był to wychudzony ale z łowieckim rysem , nieduży kosmaty ujadacz . Tego typu psy chętnie
używano do polowań na dziki . Sprawdzały się też jako cięte i ostre norowce . Z pasją i zamiłowaniem tropiły rudych lokatorów podziemi .


Jakiś czas temu naszedł mnie w lesie , zabiedzony i wymoknięty . Dałem mu co nieco na ząb i tak już przystał do mnie.

Przesadnie go nie pasiesz – zaradnik wyjął kawałek suszonego mięsa i podrzucił psu pod

nos . Dzikarz spojrzał oblizał się zamaszyście ale nie tknął podarku .

Oo , a co on nie głodny – Becza z podziwem obserwował wahającego się kudłacza .

Bez mojej komendy nie ruszy – Sławko aż pokraśniał z dumy – ułożony i niebywale posłuszny .

No weź – powiedział robiąc jednocześnie ruch dłonią . Pies chwycił mięso i w dwóch

ruchach szczęk zmiażdżył i połknął pospiesznie .

Panie , iść już dalej nie zdołam – kudłaty rabuś zaczął jękliwym głosem .

Odcisk mam na stopie i doskwiera mi czasem okrutnie.

Konia ci nie użyczę , skoro swojego się nie dorobiłeś , za chwilę obozować będziemy -

wytrzymaj .

Zjechali nad brzeg rzeczki gdzie Becza na niewielkiej równej polance postanowił przenocować .
Zakrzątnęli się rozkulbaczając konie i zbierając chrust na wieczorne ognisko . Po chwili paliło
się jasno dając miłe ciepło .
Zaradnik na uboczu nałamał sporo dzikich malin i włożył do wrzącej w kociołku wody .
Gdy już napar dobrze naciągnął , przestudził trochę w zimnej rzece po czym przelał do składanego
skórzanego wiadra .
Podszedł do więźnia i postawił przed nim .


Na odcisk ci ulgę przyniesie , wymocz nogę .



Panie , wdzięczny ci będę aż do śmierci – chrypiał opryszek taplając nogą w ciepłym naparze .

Czyli już niedługo – Jurko przeczuwał co może spotkać pojmanego. Przypiszą mu kilka

łotrostw popełnionych w okolicy i niechybnie obwieszą . Smutny, ale nie bez winy koniec.

-Miej na niego baczenie mimo że dobrze skrepowany , ja z nóg lecę i spać się kładę .
Rozłożył ściągniętą z konia derkę , pod głowę wsadził sakwy i okrywając się podróżną opończą
zasnął natychmiast .
Skoro świt ocknął się z głębokiego snu poderwał się z posłania i zmartwiał .
Wokół panowała błoga poranna cisza . Był sam . Nieopodal wierzchowiec skubał pokrytą
rosą trawę . Ognisko dawno wygasłe , czerniało niedopalonymi polanami .
Pozbierał swoje – do obozowania zdatne graty . O dziwo , niczego nie brakowało .
Rozejrzał się z uwagą , szukając oznak walki i przemocy . Nic , kamień w wodę .

Lisk
02-12-2018, 19:44
c.d.

Siedział pod ścianą własnej sadyby , wystawiając twarz w stronę zachodzącego słońca .
Dawał się pieścić ciepłym , zamierającym promieniom . Przepadał za rozległym widokiem
rozciągającym się ku odległym krainom. Uwielbiał zwłaszcza różnorodność obłoków przemykających najczęściej z zachodu ku wschodowi . Prezentując całą gamę w przyrodzie
znanych kolorów, układały się we wszelakie – przez wyobraźnię tylko ograniczone – kształty.
Dzikie i groźne twarze jakichś zamierzchłych olbrzymów, stwory jakieś zapewne przedpotopowe
i te dla Jurka najpiękniejsze ; wierne odwzorowania okolicznych gór i dolin. Rozległe stoki
gonne potoki i połoniny przestronne.
Odwrócił wzrok od niebiańskiego teatrum i spostrzegł ruch na drożynie wspinającej się ku niemu.
Po niedługim czasie pod chatą pojawiło się dwoje wędrowców. W słusznym wieku , skromnie
odziana kobieta wiodła ze sobą około trzydzieści wiosen liczącego syna . Podeszła żwawo do
wstającego zaradnika .


Panie już tylko u was ratunku wypatruję , moje prośby i groźby już na nic się nie zdają .

Co też za zgryzotę macie – Jurko wskazał ręką na ławę - usiądźcie , coś do picia

przyniosę i opowiecie .

Wszedł do izby , skąd po chwili wyniósł gliniane naczynie wypełnione aromatyczną ziołową
niedawno z malinowych pędów , zaparzoną herbatą.
Kątem oka dostrzegł dziwne zachowanie przybysz . Ten po przybyciu rzucił jakieś zdawkowe
słówko i oddalił się nie zwracając na nich większej uwagi .
Odszedł gdzieś pod opłotki by tam przyniesionym przez siebie podróżnym kosturem łamać
pleniące się chwasty.


Sami widzicie – matka z bólem w oczach wskazała ręką w stronę syna.

Pierworodny , następcą naszym miał zostać , nic nie zwiastowało kłopotów.

Jak każdy tak i on wyszaleć się powinien , nic ponad zwyczaj nie czynił .

Z kolegami bydło pasał , ogniska palił i za dziewczętami biegał .
Wyszumiał by się zapewne i ustatkował , ale nie nie on – matka zapaską otarła napływające
do oczu łzy .
On gorzałkę umiłował i jej tylko zawierzył . Pijał z początku jak każdy , a to u młodych


okazja jakaś a to ognisko czy też zgoła święta któreś.

Co raz częściej przynoszono go upitego niczym wieprz a i po kilka dni bywało nie trzeźwiał


Teraz to już koszmar ; jada niewiele , mało sypia a jak pracuje to tylko za napitek .

Nie pomaga już nic , nikogo nie słucha , ojca i mnie ma za nic – tylko za gorzałką węszy.

To jak go tu przywiedliście , zapewne nie było to łatwe – Becza wtrącił zapytanie.

Oj nie było , nie było – ojciec z braćmi młodszymi przyrzekli mu że do krwi go oćwiczą

jak nie pójdzie . Tak i przyszedł .

No cóż , podejmę próbę – zaradzić coś się postaram. Łatwo nie będzie i o wyniku końcowym trudno mi coś rzec – Jurko zasępił się i spochmurniał .

W was Panie ostatnia nasza nadzieja – zatroskana kobiecina uchwyciła rękę zaradnika .

Uczyńcie co w mocy waszej a o zapłatę się nie troskajcie i wdzięczność naszą dozgonną

posiądziecie.


To nie jest największe zmartwienie , tymczasem zostawcie go u mnie i za dwa dni

przybądźcie po niego. Z daleka jesteście ? Bo wasza obecność z nami jest mi nie po myśli .


Do domu mam spory szmat drogi , ale w okolicy krewniaków posiadam gdzie bez trudu

te dwa dni pomieszkam. Zdrowi bądźcie tymczasem – czas na mnie .
Zasmucona matka pochylona pod ciężarem trosk swoich , obrzuciła smutnym wzrokiem
postać syna i powoli oddaliła się stromą drożyną.


Podejdź tu i ostaw te chwasty – Becza zaprosił go ruchem reki. Jak cię zwą ?

Zawołany podleciał wartko i zaczął szybko mówić , uśmiechając się nieszczerze.


Panie , wołają mnie Janko i widzę że matulę odesłaliście – może to i lepiej .

Mnie tam żadne leczenia potrzebne nie są , ino gorzałki dali byście krztynę – suchość od
rana mam niemożebną. Okowitę zapewne macie toż ten nektar w każdym domu bywa.


Mam , mam – nie troskaj się , krył go przed tobą nie będę – Jurko przerwał gwałtowny

słowotok przybysza .


Usiądź tymczasem i naparu popróbuj a ja ci niebiański trunek przygotuję.

Wszedł do izby i z rozmysłem zaczął tworzyć wielce specjalny napitek . Jako że i gość
był nie codzienny tak też i w miksturę Becza wkładał całą swą wiedzę i wielopokoleniowe
doświadczenie.
Zaczął od kilku nasion szatańskiej dziędzierzawy , grzybków o pieskiej reputacji kilka
dołożył po czym utarł to na proch , ziołowym naparem zalał i wzmocnił niewielką
miarką mocnej okowity.
Wyszedł przed dom i podał pucharek przybyłemu.
Ten pod nos podetknąwszy skrzywił się jak by mu piołun w gardło wlano.


Słaba jakaś , tęższej nie mieliście – trzęsącą się ręką przechylił zdecydowanie całą

zawartość. Obejrzał z niesmakiem naczynie i oddał w ręce gospodarza.
Co za ohyda – skrzywił się niemożebnie – jak wy to pić możecie .


Ja ogólnie to raczej rzadko pijam – umiar we wszystkim mieć trzeba . Miał dodać coś

co oświeciło by mroczny umysł młodzieńca ale wstrzymał się .
Spostrzegł że Janko ukląkł na zaśmieconym podwórzu i ze spokojem zabrał się do
zbierania zalegających go różności .


Jakaż łąka piękna i kwiecista , jakiej krasy i urody zioła .

Tulił do piersi zdjętą z głowy czapkę i upychał w niej kurze pióra , wyschnięte odchody
i przez deszcze wymyte kamyki.
Długi czas wynajdywał po obejściu swoje skarby i gromadził w przepełnionej czapie .
Nagle bez wyraźnej przyczyny wyprostował się , wysypał zgromadzoną zawartość
a pomiętą i zakurzoną czapę cisnął z rozmachem za siebie.
Rozpostarł szeroko ramiona i podszedł do najbliższego drzewa – jednego z kilkunastu
jesionów otaczających sadybę.
Objął go nie żałując czułości , postał chwilę i pośpieszył do następnego .


Ileż wy macie trosk i zmartwień - przemówił – nie spocznę puki wszystkich nie wysłucham.

Zaradnik widząc że Janko znalazł sobie dłuższą fascynację wszedł do izby i zabrał się
do sporządzania kolejnej mikstury .
Do naczynia ulał sporą porcję kwasu z kiszonej kapusty, dodał podobną ilość zsiadłego
mleka i słuszną porcję mocnej gorzałki .
Wywołując tym specyfikiem silne torsje zamierzał ostatecznie zniechęcić leczonego
do smaku i zapachu umiłowanej przez niego siwuchy.
Wyszedł na podwórze gdzie Janko , coraz bardziej przejęty dramatycznym losem drzew
ściągał z siebie ostatnie szmatki okrywając nimi kosmate pnie przemarzniętych drzew.
Zaaplikował przybyszowi przyniesiony napitek po czym usiadł pod ścianą gotując się
na całonocne czuwanie.
Gdzieś koło północy kuracjusz padł bez życia , co pozwoliło Beczowi zawlec go do
szopki i ułożyć na sianie . Okrywszy leczonego ciepłym suknem sam usiadł opodal
i zawinąwszy się w podróżną opończe – czuwał.
Janko zerwał się bladym świtem i od nowa począł ulepszać swój wymyślony świat.
Wysłuchał wszystkich trosk jakie do tej pory dręczyły podwórkowy drób . Zaoferował
swą pomoc domowym kotom i psom , ale te znając jego wczorajsze wyczyny omijały go
jak zarazę. Pod wieczór zaczął odzyskiwać styczność z otaczającym go światem.
-Kim Pan jest i gdzie my się znajdujemy - z trudem przychodził mu powrót do rzeczywistości .
-Matka cię tu przywiodła i jutro przybędzie po ciebie.


Matula ? A tak no tak , przyszlim do was rano – coś mi pamięć szwankuje .

Rano ale wczoraj , zresztą nieważne – ogarnij się trochę kolację spożyjemy .




Może gorzałki miareczkę wypijesz – zaradnik zaproponował nieszczerze licząc na odmowę.


Widząc odmowny ruch głową i silny dreszcz który wstrząsnął Jankiem – uśmiechnął
się z satysfakcją .
Rankiem pojawiła się gospodyni z niepokojem przypatrując się mizernej figurze syna.



Jest nadzieja że mu się odmieni – Becza ujał kobietę pod rękę i odprowadził na stronę.

Gorzałki przy nim jakiś czas nie pijcie co by mu pokusy nie czynić . Do zajazdu


po nic nie posyłajcie .



Panie , u nas w domu siwucha , rzadkim gościem bywa . O to się nie troskam .


Zbierać się będziem tymczasem a za niedługi czas chłop mój z zapłatą przybędzie.



Idźcie zdrowi , idźcie.


Po dość długim czasie , gdy Jurko już niemal zapomniał o Janku do sadyby przybyli
dwaj goście , prowadząc jucznego konia . Był to ojciec z synem . Torby podróżne
wypełnione były z daleka pachnącą wędzonką .



Do komory panu Beczowi wiktuały zanieś , utrudziłem się trochę – rzucił głośno w


stronę syna . Sam tymczasem podał rękę gospodarzowi , kłaniając się nisko.



Panie , nigdy się wam nie odpłacimy za to coś cie z nim uczynili – myśmy ratunku już


nie widzieli .



Czyli że zmiana jest , bardzo rad z tego jestem – Jurko uśmiechnął się szczerze .

Odmienił się , oj odmienił , w domu teraz przesiaduje i gospodarstwem się zajął.


W większości trudów nas wyręcza i co najważniejsze w stronę siwuchy nie spogląda.
Raz podejrzałem jak odkorkował flachę to tak nim wstrząsnęło że aż na ziemię upuścił.
W podzięce wieprza sprawiliśmy i wyroby jałowcem podwędzane przywozimy.
Wrócili pod sadybę i usiedli na zadaszonym ganeczku

Lisk
12-12-2018, 23:06
c.d.

Banduryk westchnął tylko i odłożył instrument.


Widzicie Panie , w taką zadymkę z sercem na dłoni przyszedłem.

Serce może i przyniosłeś ale trzos to ci chyba nieźle przewiało – wtrącił zajezdnik

przysłuchujący się rozmowie .



Wracałem podobną porą , droga wypadła mi przez odległą i pustą połoninę .

Śnieg nie sypał zbyt obficie więc nieśpiesznie podążałem w doliny. Tam łatwiej jakiś nocleg
znaleźć i po odpoczynku dalej wędrować . Jak wiecie nie jest to moja ulubiona pora na podróże.
Cenię sobie ciepło swego siedliska i niechętnie z niego rezygnuję. Miałem jeszcze dwa dni drogi
do domu więc nocleg gdzieś , był nieodzowny.
Koń powoli acz miarowo przedzierał się przez kopny nawiany śnieg . Z lewej strony pod szczytem zauważyłem nieduży śnieżny wir . Mimo niewielkiego wiatru kręcił się jak wrzeciono
przemieszczając się w różne strony . Po plecach poczułem spływający mi zimny pot – to był zawij .
Złośliwy i uparty byt czerpiący dziką radość z możliwości zaszkodzenia komuś .
Bywało że i śmierć przywołać potrafił . Tymczasem umykałem cichcem mając nadzieję
że mnie nie dostrzeże . Ale gdzie tam . Kątem oka dojrzałem jak z objęć śnieżnego wiru
wyrwał się stary głośno kraczący kruk i jak czarna zjawa poszybował w dal.
Nim to widocznie zajmował się złośliwy zawij . Dostrzegłszy mnie porzucił zmęczone ptaszysko.
Począł kręcić się dookoła , zrazu dalej i wolniej potem coraz bliżej . Koń zastrzygł uszami i
trwożnie zarżał . Wokół zaczęło wirować coraz więcej śniegu . Zamazał się horyzont , wzrok
nie przebijał śnieżnej zamieci . Zdałem sobie sprawę że straciłem orientację . Liczyłem że koń
w tej zawiei sobie poradzi i wyniesie cało nasze głowy. Niestety , zwierze oślepione zewsząd atakującą zadymką , puszczone wolno , bezradnie kręciło się wkoło .
Trwało to już dobrą chwilę i nie zanosiło się na jakikolwiek ratunek
-Ale przeżyliście , wszak was widzimy – wyszeptała mimowolnie córka zajezdnika .
-No w końcu przypomniałem sobie że zawij odpuści kiedy rzecz jaką , w szczególności cenną
porwać potrafi .
Nie namyślając się długo wydobyłem z sakwy chustę prześliczną w modre kwiaty zdobioną .
Potrzymałem chwile na wietrze po czym wypuściłem . Porwana , poszybowała w zapadające
ciemności. Wraz z nią przepadł i zanikł wściekły powietrzny wir.
Na śniegu dostrzegłem szeroką wydeptaną przez jelenie ścieżkę . Nie mając innego pomysłu
podążyłem za nią . Wyszło mi to na dobre bo po ich śladach trafiłem na pasterską kolibę .
Zwierzęta odwiedzały ją szukając resztek soli , pozostawionej przez wypasników a używanej do
dokarmiania bydła. Mając jako taką osłonę , spokojnie spędziliśmy noc.
Do dziś niemile wspominam moją bezradność wobec złego .

Lisk
17-12-2018, 17:40
Może jeszcze fragmencik z działalności dzielnego ' zaradnika"




Powoli nie ponaglając zbytnio wierzchowca podróżował krętą i kamienistą drogą . Wiła się pośród zakrzaczonych zagajników , pól uprawnych i łąk trawiastych , do wypasu bydła zdatnych .
Jako że pora jesienna już dobrze zadomowiła się w okolicy , spokój i wyciszenie panowało w przyrodzie .
. Plony zebrane upychano po stodołach ,brogach i alkierzach . Dołowano w kopcach
wszelakie zbiory , niezbędne do przetrwania nadchodzących zimnych , wietrznych i ciemnych dni.
Jurko Becza z ulgą dostrzegł rozległą osadę , rozlokowaną wzdłuż prastarego traktu winnego.
Centrum stanowił obszerny plac , na którym dwa razy do roku urządzano wielkie i ludne jarmarki.
Co tydzień odbywały się mniejsze lokalne targi .
Osada słynna z win , przywożonych masowo z południowych krain bogaciła się na przechowywaniu i handlu wybornym trunkiem.
Liczne domostwa okalające plac rynkowy bywały głęboko podpiwniczone – tam to składowano
wszelakie towary .
Podjechał pod zajezdną przytułe , oddał konia do stajni i z nieodłączną sakwą podróżną wszedł
do gwarnej izby.
Przymrużył oczy , przyzwyczajając się do panującego wewnątrz półmroku .
Dostrzegł go bystry zajezdnik , podbiegł rychło i usadowił nieopodal huczącego wesoło kominka.


Bardzo rad jestem – zagadywał – wieczerze podam i wiadomość zanieść każę , żeście przybyli.

Pośpiech zbędny – Jurko sadowił się za obszernym stołem .

Jutro zamierzoną rzecz wykonamy , ale owszem , dziś warto by się rozmówić i pewne
ustalenia poczynić . Zatem niech starsi przybędą.

Zabrał się za smakowicie wyglądające i kusząco pachnące jadło. Pochłonął słuszny kawał
baraniny , duszonej w sosie borówkowym i popił grzanym piwem o ledwie wyczuwalnym
żywicznym posmaku.
Wycierając tłuste dłonie w lniana szmatkę podniósł wzrok i ujrzał zbliżającego się do ławy
osobnika . Na jego twarzy uwidaczniał się wyraźny bolesny grymas .
-Wybaczcie panie , nie śmiałem przeszkadzać kiedy spożywaliście posiłek , ale jeśli możecie
to poratujcie.
-A cóż to was trapi – Jurko z zainteresowaniem przyjrzał się zagadującemu doń człowiekowi.


Panie co tu dużo mówić , ząb mi doskwiera i znikąd ratunku . Kowal co ponoć wybornie je
usuwa gdzieś wyjechał i chyba szczeznąć mi przyjdzie .

Coś poradzimy , czekajcie - zaradnik pochylił się nad sakwą i chwile zawzięcie czegoś

poszukiwał. Wyprostował się trzymając w dłoni kawałek konopnego sznurka .


Podejdźcie do kominka – podał obolałemu – podpalcie i dym wciągnijcie nosem .

Na jakiś czas pomorze - potem zapewne trzeba będzie usunąć.

Do izby tymczasem zaczęli wchodzić starsi osady , powiadomieni o przybyciu Becza .
Witając się z przybyszem przysiadali się do zajętej przez niego ławy . Zajezdnik śpiesznie
donosił napełnione pieniącym się trunkiem naczynia .


Radzi wam jesteśmy Beczu – zagaił stateczny gospodarz , podkręcając sumiastego wąsa.

Naszą zgryzotę z grubsza znacie , rok był nad podziw łaskawy takoż i wszystko godnie
obrodziło . Zebralim bogate plony co radość i uczucie dostatku w mieszkańcach wywołało.

Do czasu , do czasu gdy ni stąd ni zowąd pojawiła się przeklęta plaga , plaga szczurów .

Zawsze jakieś tam były , w naszych przepastnych piwnicach pomieszkując . Ale koty
czy tam psy cięte,trzymały to szczurze plemię w ryzach . Aż do teraz – nijak już rady
nie dajemy . W was Beczu ostatnia nadzieja , radźcie co czynić mamy.

No tak , tak - Jurko w zamyśleniu mierzwił skołtunione włosy – trudna to i nie zawsze
zwycięska przeprawa . Całe teatrum odtworzymy jutro , do was należy zgromadzenie
na placu jak największej liczby mieszkańców .

Przed południem , najlepiej .

Gospodarze dopijali trunek i wychodzili ściskając dłonie zaradnika .
Słońce już wspięło się dość wysoko, w swej nie ustającej wędrówce gdy lud zebrany na placu
spostrzegł zbliżającego się Becza . Wracał znad rzeki niosąc w ręce kij leszczynowy , świeżo
wycięty i zaostrzony . Podszedł do ciżby i uniósł rękę , dając do zrozumienia że chce przemówić .
Cisza zaległa zupełna , Jurko zaś oświadczył .


Ważnym jest co byście wysłuchali co powiem i ściśle wykonali co usłyszycie .

Ustawicie się wokół placu w miarę w równych odstępach i nic mówić i czynić wam

nie wolno . Co by się nie zdarzyło – patrzcie tylko , najlepiej w ciszy zupełnej .

Zaradnik zakończył krótką przemowę i poszedł na środek placu . Starsi szybko ustawiali
mieszkańców wkoło , pozwalając drobnej dziatwie stanąć obok rodziców .
Tymczasem Jurko wbił zaostrzony kij w środek rynku i wydobytym z sukmany , kawałkiem
miękkiej białej skały nakreślił okrąg o średnicy kilkunastu kroków .
Skończył , stanął obok koła i wydobył z przepastnych kieszeni

długi
17-12-2018, 21:48
W połowie, w ćwierci zdania przerwać... to się nie godzi
człeku dobry, zmiłuj się dokończ choć zdanie, myśl, wątek, a nie tak w pół słowa, jakby jaki pierun chlasnął..
Stało się co, mleko wykipiało, żona kazała pierogi lepić, bigos szatkować?

Lisk
17-12-2018, 23:25
No faktycznie nie ładnie postąpiłem , po prostu bylem pewien że dalsze czynności przy ' wyprowadzaniu szczurów " są ogólnie znane

Skończył , stanął obok koła i wydobył z przepastnych kieszeni gwizdek . Wykonany z kości -
mówiono że szczurzej – przeraźliwie zagwizdał . Na ten dźwięk , tłum zgromadzony wzdrygnął
się i wielu odczuło ciarki przebiegające po ciele . To co po tym nastąpiło sprawiło że lud zastygł
w niemym osłupieniu , nikt nie wydał z siebie głosu – cisza panowała zupełna .
Z różnych zakamarków i szczelin zaczęły wychodzić całe tabuny szczurów i popiskując
przeraźliwie gromadziły się w centrum namalowanego okręgu.
Trwało to chwil kilka po czym Jurko podnosząc ręce do góry , gromko krzyknął .
-Nie wszystkie – i zadął w swój przeraźliwy instrument .
Na ten odgłos z czeluści wychynęło jeszcze kilkanaście gryzoni , dużych , upasionych , niewątpliwie elita . Te wściekłe , piszczące – ale nie potrafiące oprzeć się czarowi gwizdka
również podążyły do nakreślonego koła .
Zaradnik chłodnym okiem ocenił sytuację po czym znów wznosząc ręce ku górze zakrzyknął
-Nie wszystkie – i znów przeszywająco zagwizdał .
Ujrzano po chwili ogromnego , o srebrnym futrze szczura z niechęcią zmierzającego do swoich
braci .


Król , król – cichy szept , jak podmuch wiatru przeleciał po zebranych.

Zaradnik bez trwogi wszedł między gryzonie , chwycił kij leszczynowy i skierował się w stronę nieodległej rzeki. Nieprzeliczona rzesza ogoniastych szkodników karnie podążyła za nim.
Doszedł do wartkiej i wezbranej po niedawnych ulewach wody i z rozmachem wrzucił w
ciemny nurt przyniesiony z placu kij . Szczury jak zaczarowane bez namysłu ginęły w wezbranych
odmętach . Po chwili na brzegu nie było już po nich śladu.
Nieśpiesznie wrócił na plac osady gdzie zaaferowani mieszkańcy szybko gestykulując omawiali
niedawne wydarzenia .
Do Becza podeszła starszyzna , prosząc na poczęstunek .
-Jak my się odwdzięczymy , dozgonną wdzięczność wam winniśmy .
-Ten stan nie potrwa zbyt długo – wtrącił zaradnik – wojny z tym wrogiem zapewne nie wygramy
nigdy .


Ale walczyć trzeba – dodał jeden z gospodarzy – inaczej pożrą nam zapasy a później to i do nas się dobiorą .

Psy cięte i kocury warto hodować – Jurko dawał jeszcze pomocne w gospodarstwach rady .

Wiedzieć też wam trzeba że stwory te nie cierpią czosnku , nostrzyka jak też i wilczomleczu. Hyczkę , czyli bzowine czarną warto mieć w obejściu . Liśćmi tegoż

dziury mysie i szczurze wypychać , jako że ich nie znoszą .

Tak pogadując i poruszając wiele gospodarskich spraw udali się do zajezdnej przytuły .

Lisk
22-12-2018, 19:20
c.d.

----------------------------------------------------------------------------------------------
Tłok był i gęsto od przewalającej się ciżby ludzkiej . Jarmark coroczny odbywał się w dominującej
nad okolicą osadzie. Słoneczna pogoda przywiodła nieprzebrane tłumy. Z okolicznych gór i połonin
zeszło się mnóstwo luda . Każdy raz w roku starał się , nawiedzić najbardziej okazały targ . Niektórzy sprzedać coś zamierzali , inni kupno niezbędnych rzeczy mieli na uwadze.
Ściągnęli też w wielkiej liczbie handlujący wszelkim dobrem. Jurko przechadzał się wśród tłumu
kmieci . Z zaciekawieniem obserwował scenki rozgrywające się wśród ludzkiej ciżby.
Obwoźni sprzedawcy wystawili przywiezione dobra , a to wszelkiego kształtu misy i dzbany gliniane . Zmyślnie na kołach garncarskich utoczone , ozdobione wzorem pradawnym i wypalone
w piecach ognistych. Tłoczyły się gaździny , głośno prawiąc - który statek do czego by się nadał.
Gospodarze gęściej przy rymarzach stali oglądając przeróżne wyroby ze skóry , uprząż , siodła
jak i insze rzemienie w codziennym trudzie niezbędne .
Zaradnik dostrzegł kmiecia o rozbieganym spojrzeniu który dwa paski do spodni przymierzał .
Widząc nieuwagę sprzedawcy jeden zapiął i szybko przysłonił wypuszczoną na wierzch koszulą.
Z drugim w ręku głośno spytał czy dłuższego nie ma . Na przeczącą odpowiedz odłożył i odszedł
nieśpiesznie . Dalej stali sprzedający wyroby z drewna i wikliny . Czego tam nie mieli . Łyżki
lipowe , stolnice i sita . Kosze , koszyki i miotły . Zmyślnie plecione opałki , skopce , wiadra i
konewki , Maślniczki do robienia masła i beczki do kiszonek niezbędne .
Kłębiło się przy kolejnym straganie , wszelakim suknem obłożonym .
Gospodynie przymierzały różnobarwne chusty . Malowane w nieziemskie kolory i wzory .
Powodzenie miały zwłaszcza w kwiaty bajeczne przyozdobione . Kumoszki sprzedawszy przyniesione kury , jajka czy tam sery z ogniem w oczach , przymierzały kolorowe tkaniny.
Młodsze i mniej majętne poprzestawały na wstążkach , mieniących się wszystkimi kolorami.
Tam zaś słodkości zalegały stragan . Otoczony głównie przez dzieci z wypiekami na twarzach
pożerających oczyma moc barw i zapachów. Serca z pierników i lukru , ludziki różnych
kształtów i kolorów . Zapach słodkości i miodów zawrót głowy powodował.
Trochę na uboczu napitki przeróżne polewano . Głośno tam było harmider nieopisany panował.
Wielu wziąwszy zapłatę za sprzedane owoce swojej ciężkiej pracy , przepijało ją tutaj bez opamiętania. W zgiełku i wrzawie pijackiej co rusz wybuchały zwady i bójki.
Po pod drzewa leżeli już do nieprzytomności spici biesiadnicy . Przyglądali im się z daleka
różnej maści obdartusy i włóczędzy . Z utęsknieniem oczekiwali zmierzchu mając nadzieję
na łupy jakie jeszcze mogły pozostać w sakiewkach pijanic.
W śród tłumu przechadzali się wędrowni śpiewacy . Przystając co chwilę recytowali pieśni
opowieści i ballady . Brzdąkając na noszonych przy sobie instrumentach starali się zgromadzić
jak największe grono słuchaczy . Najlepiej takich co to i groszem sypnąć , byli by skorzy.
Dziadów wędrownych i żebraków przewijało się również mrowie . Lgnęli do takowych
zbiorowisk , jako że sposobności nie brakowało aby uprosić coś albo też i ukraść.
Zaniedbani , obdarci – obnosili się ze swoją biedą , litość i szczodrość wzbudzić usiłując.
-Panie zaradniku ; poratujcie , nie odtrącajcie przez los dotkniętego. Znikąd ratunku już się
nie spodziewam , ale w was szczerze wieżę .
Jurko dostrzegł obdartusa którego już nie raz wspomagał.


Co tym razem was trapi – przystanął i podszedł , widząc nieudawany ból malujący się na twarzy włóczęgi .

Ten zaś odsłonił sięgającą ziemi sukmanę . Ukazał obie nogi pokryte ropiejącymi wrzodami.


Chodzić chyba zaprzestanę i szczeznę jak proch marny – zajęczał .

Do konia ze mną podejdźcie dam wam ziół , pomóc wam powinny .
To mech leśny z igliwiem sosny pomieszany , kwiat rumianku też dodam.
Przez dziesięć dni w tym odwarze chore nogi moczcie . Wierzę że was to poratuje.

Do śmierci wdzięczność moja trwać będzie – proszalnik nisko skłoniony wycofywał się
z sakiewką ziela

Lisk
25-12-2018, 16:35
Jeżeli ktoś to jeszcze czyta to kolejny fragmencik :



Wiesz co Sławko ? zaradnik zwrócił się do wierszoklety , podróżującego z nim jeśli tylko
nadarzała się okazja .

Piękne te nasze góry w puszczę i połoniny przyodziane . Lata całe włóczę się po tych wertepach i znużenia widokami nie odczuwam .





Panie , mnie to mówicie? Moja romantyczna dusza wprost z piersi się wyrywa , żeby niczym sokół z wysokości niedostępnych podziwiać uroki i czar tej krainy.

Pięknie dziś – Banduryk omiótł wzrokiem bezkresne , porannym słońcem okryte
przestrzenie – przepięknie .



Jakiś czas jechali w milczeniu ale młody towarzysz Becza nie był skory do przydługich
nostalgicznych westchnień .



Powiedzcie mi , czym jest dla was szczęście i spełnienie , znane są wam takie stany ducha ?

Czy mi znane ? - Jurko roześmiał się serdecznie .

Jak by ci to jakoś w miarę jasno wyklarować . Otóż zdarza się , tu powiem że nie rzadko , kiedy wracam powoli w domowe pielesze . Pomoc komuś czy wsparcie
dawszy , trosk większych nie dostrzegam . W podobnych okolicznościach piękna
naszej natury , myśli moje troską nie trawione , wzlatują niczym podmuch wiosennego
wiatru . Prawie dotykiem odczuwam tą więź i spójność z otaczającym mnie światem .
Doznanie jest tak realne że jego pojawienia się , nieraz z ochotą wyczekuję .

Po za tym wiesz, za majątkiem i przepychem nie przepadam . Do tej pory wiele
okazji miałem , coby bogactwo pomnażać . Ale tu w niewolę i w złotą klatkę łatwo
można dać się zamknąć . Wiesz mi , nie jest to warte utraty , wolności i swobody .


-Jasne macie myśli i cele , panie Beczu – Sławko rozpamiętywał zasłyszane wyznania .
Sam myślę że szczęścia nie ma co dzielić na mniejsze i jakieś tam duże . Szczęście to po prostu
szczęście .


Widzę że pojąłeś , i wiesz mi że wielu swoje małe radości przeżywa mocniej i intensywniej
niż niektórzy naprawdę wielkie dary od losu .

Tak rozmawiając , przemieszczali się szerokim , widać często używanym gościńcem .
Pies przybłęda , należący do Banduryka , ochoczo prezentował swoje łowieckie umiejętności.
Z lewej strony traktu , ze znajdującego się tam lasu co chwilę na drogę wypychana była
przeróżna zwierzyna .
Po szybkim i płochliwym szaraku , gościniec przecięła rodzina saren a w niedługi czas potem
czarna samura z kilkorgiem drobiazgu , fukając ostrzegawczo na prześladowcę , skryła się
w gęstej trawie .
Pies jakoś dziko , nie ścigał zwierza ale bardzo umiejętnie i bez hałasu zmuszał mieszkańców
lasu do defilady .


Jemu by z łowcą , komitywe trzymać – mieli by z siebie pożytek .

We dwóch też sobie radzimy – Sławko uśmiechnął się promiennie .
Po pewnym czasie psina , znudzony nieefektywną naganką , zrezygnował i dreptał obok
wierzchowca swego pana . Przejechali w spokoju spory odcinek drogi .
Psisko ni stąd ni zowąd zaczęło przystawać i z niepokojem oglądać się za siebie .
Przystawało węsząc , po czym doganiało jadących podróżnych i znów odwracało głowę
w stronę skąd przyjechali .

Ani chybi ktoś za nami podąża – zaradnik po cichu informował współtowarzysza.

Też to panie dostrzegłem – myślisz że to zbóje jakowyś ?

Nie sądzę , oni by się na nas od czoła zaczaili , zresztą nic nie słyszałem żeby tu jacyś
grasowali . Ale kto ich tam wie . Za niedługo dojedziemy do szczytu tej rozległej połoniny.
Popas tam się urządzi , koniom wytchnienia trochę damy , jak nie ma złych zamiarów
to nas ten ktoś niechybnie dogoni.
Rozkulbaczone konie puścili w bujną trawę , a sami zakrzątnęli się coby skromny podróżny
posiłek przygotować .
Po pewnym czasie z za zakrętu wychynął samotny jeździec i powoli podjechał do obozujących .
Okazał się być , dość marnie odzianym wagabundą jadącym na również lichej chabecie .

Bądźcie pozdrowieni – zakrzyknął z pewnej odległości i wstrzymał siwego kłusaka .

Podejdź śmiało – Jurko zaprosił go gestem – nie mamy w zwyczaju pożerać napotkanych
wędrowców .
Przybysz uśmiechnął się krótko acz nie szczerze i zmierzył ich kosym , taksującym
spojrzeniem .

A bo to panie wiadomo kogo nam spotkać przyjdzie , Ihnat jestem , tak mnie wołają .

Siadaj , posil się i odpocznij , jeśli chcesz . Ja sobie małą drzemkę sprawię , później
pojedziemy dalej .
Ułożył się na derce , opatulił ciepłą opończą podróżną i szybko usnął .
Przebudziwszy się złowił uchem , jakby głośniej wymawiane słowa i rozejrzał się
z zaciekawieniem . Obaj jego towarzysze wadzili się dość zawzięcie , szybką gestykulacją
popierając swoje wywody .
Becz podniósł się z posłania i bezszelestnie znalazł się za plecami Ihnata .
Jedno spojrzenie uświadomiło mu co tu się właśnie odprawia .
Przed przybyszem leżała niewielka sosnowa deseczka , po której on z latami trenowaną
zręcznością , przesuwał trzy puste skorupy po orzechach .
Pokazywał co rusz pod którąś z nich , małą z kory utoczoną kulkę . Zadaniem przeciwnika
było odgadniecie , pod którą ze skorup znajduje się kulka .

No obstaw śmiało , to nic trudnego , odegrasz się – gwarantuję .
Rozmieścił łupiny i zachęcał biednego wierszokletę do hazardu .
W tym momencie Becz błyskawicznie schwycił go za obie ręce i silnie przytrzymał .

Co jest , co wy – oszust wrzasnął przerażony , usiłując wyrwać się ze stalowego uścisku .

Nie wrzeszcz i nie szarp się , nic tu już nie zwojujesz .
Sławko podejrzyj te skorupy , sam jestem ciekaw gdzie jest kulka .
Nigdzie jej nie ma ? - udał wielkie zdziwienie .

Ma ja za każdym razem w dłoni , tak też nigdy byś z nim nie wygrał . To oszust i
wydrwigrosz , nie warto z nim zaczynać .
Puścił dłonie Ihnata , pokazując jego zgięty najmniejszy palec z ukrytą pod nim kulką .

Ile przegrałeś – zwrócił się do Banduryka .

Pięć sztuk srebra panie , wszystko co miałem .

Oddaj mu i wież mi , drugi raz nie poproszę .

Tak , tak , już oddaję – to tylko taka zabawa była – oszust będąc w mniejszości
bez szemrania wykonywał polecenia .

Tu macie te pięć sztuk srebra – wysupłał z kieszeni kapoty monety i podał je wędrownemu
poecie .

Czekaj , czekaj , powoli , - zaradnik przejął podawane pieniądze i zważył w wyciągniętej
dłoni .

Co to jest ? - podrzucił i schwytał , przysłuchując się wydanemu dźwiękowi .
Zamiast wysokich srebrnych tonów usłyszał coś , jakby nie przymierzając ; grzechot
toczących się kamieni .

Ze skóry cie obedrzemy , jak tak dalej postępować z nami będziesz – Jurko już dobrze
zirytowany , podniósł głos .
Nie dość żeś oszust i złodziej to jeszcze fałszerz ? - za to kiedyś niechybnie gardło dasz.
Wziął jedną z fałszywych monet i bez trudu przełamał . Z pod srebrnej cieniutkiej
warstwy widać było szary ołów ,
Z rozmachem cisnął je za siebie w gęste zarośla .

Panie tu są te jego , wybaczcie , pomyliłem się – podał Beczowi srebro wydobyte ze
zmyślnie ukrytej kieszonki.

Zniknij mi z oczu i to migiem , pakunków naszych żebyś tknąć nie śmiał .
Co z tobą ? - po jarmarkach bywasz , nie widywałeś tych drapichrustów i wydrwigroszy?

A juści że pełno ich wszędzie , tyle że ja nie zaprzątałem sobie głowy ich wyczynami .
Uwagę mą zaprzątała troska o to , co bym ja , kilka monet przytulił .

bacza
25-12-2018, 17:11
Czyta się... Na PW będzie moja malutka uwaga o tekście.

asia999
27-12-2018, 19:16
A w wersji papierowej będzie można gdzieś tę opowieść znaleźć? Bo skoro ilustracje już też są to rozumiem, że jest to w planach. A ja bym chętnie nabyła. :)

Lisk
27-12-2018, 21:23
A w wersji papierowej będzie można gdzieś tę opowieść znaleźć? Bo skoro ilustracje już też są to rozumiem, że jest to w planach. A ja bym chętnie nabyła. :)

Po takich przychylnych komentarzach , przyznaję - dopisałem kilka kolejnych rozdziałów . Wydać chciałbym , nie przeczę . Jeśli coś się wykluje , niezwłocznie się pochwalę .

Lisk
30-12-2018, 15:36
c.d.


Zsiadł z konia i oddał go pod opiekę stajennego posługacza . Przybył do rzadko przez siebie odwiedzanej zajezdnej przytuły

Posadowiona była przy odległym i niezbyt bezpiecznym trakcie . Nawiedzana przez
różnego autoramentu gości , wśród których nie brakowało i takich , którym przy
narodzeniu nie przyświecały zbyt jasne gwiazdy.


Witajcie szlachetny Beczu – zajezdnik poznał go i gnąc się w ukłonach zamaszyście
zapraszał do środka .

Przy szynkwasie spocznę tymczasem – Jurko sadowił się przy zajezdnej ladzie -
słów kilka chętnie zamieniłbym z wami .

Śmiało panie , siadajcie gdzie wola wasza , już wam wieczerze naszykować karzę .
Tymczasem miodu , trójniaka mego sycenia , pokosztujcie .
Z pod lady wydobył omszały gliniany gąsiorek i ulał przybyszowi słuszną miarkę .
Jurko , dyskretnie począł lustrować zgromadzonych w izbie biesiadników .
Grupa zapewne miejscowych kmieci , głośno rozprawiających o zaletach swoich koni.
Wyglądało na to że opijali jakiś handel , który nie mógł odbyć się bez rozpicia kilku
kwaterek siwuchy .
W ciszy i w powadze posilali się trzej stateczni jegomoście , zapewne kupcy , udający
się gdzieś daleko zakupić lub też sprzedać swój towar .
Tam gdzie światło świec słabiej rozpraszało zalegający izbę mrok przycupnęło dwóch
marnie odzianych włóczęgów . Z nad szklanic z cienkim tanim piwem rzucali szybkie
spojrzenia taksując obecnych biesiadników .
Z wielką chęcią zapewne zważyli by im mieszki i sakiewki , gdyby tylko nadarzyła
się sposobność ku temu .

Kim jest tamten jegomość – zaradnik ruchem głowy wskazał samotnie siedzącego
w ciemnym kącie .

Zaciekawiło go to że gospodarz pijąc ze swojej szklanicy , drugą postawił naprzeciwko.
Jakimś niepojętym sposobem z obu naczyń ubywało złocistego trunku.


Ten to stary Ostapczuk , przychodzi tu ze swoim wychowankiem , tamten niewidzialny
bywa ale piwo , tak jak i widziany gość spija .
Nie przepadam za nimi bo mimo że stary płaci za wszystko , nie zdarzyło się jeszcze
żebym , otrzymaną od niego srebrną monetę , nazajutrz odnalazł .
Co ja nie wymyślałem , zamykałem w skrzyni , spałem z sakiewką zawierającą zapłatę .
Wszystko na nic , nic nie pomaga , moneta niezmiennie znika i przepada .
Dobrze chociaż że wiele nie piją , jeno po szklanicy .

To inkluz , taka właśnie szatańska moneta , wychowanki moc nad nią mają toteż gospodarz
nią obdarowany nigdy niedostatku nie zaznaje .

Jest jakaś rada na to ? Bo strat już nie zliczę a dowieść mojej szkody nie potrafię .

Gdy wam dzisiaj tym inkluzem zapłaci , ukryjcie go w soli .
Tej jak wiadomo , sługa Ostapczuka nie znosi , więc srebra w nocy nie odzyska .
Rano kupcom odjeżdżającym ją wydajcie i niech jedzie gdzieś , gdzie już nikomu
szkodzić nie będzie .
To jedyny znany mi sposób .

Ech , żebyście tylko rację mieli – zatroskany zajezdnik nalał Beczowi kolejną miarkę
wybornej miodowej nalewki .
Tymczasem gospodarz popijający ze swoim niewidocznym towarzyszem , dokończył
złocisty trunek , wziął drugą również pustą szklanicę i odstawił na zajezdną ladę.
Obok położył brzęczącą monetę i nie czekając na resztę , skierował się do wyjścia .
Ucichł gwar w izbie i wszyscy w milczeniu , spojrzeniami rzucanymi przez ramie
obserwowali wychodzącego .
Niepojętym sposobem zanim doszedł do ciężkich zajezdnych drzwi , te same rozwarły
się przed nim , po czym wyszedł nie trudząc się ich zamknięciem . Uszedł już kilka
kroków zapewne , gdy odrzwia zatrzasnęły się z hukiem.
Przez dobrą chwilę w pomieszczeniu cicho szeptano ,zanim zwykły gwar znów zlał
się w jeden , zwyczajny w takich przybytkach szum .

Rady waszej posłucham – zajezdnik upychał otrzymaną sztukę srebra w drewniane naczynie
wypełnione solą .

Jutro , jeżeli ocaleje w świat ją wyprawię .

Lisk
04-01-2019, 17:05
może jeszcze jakiś fragmencik :



Dajna , piwo się grzeje na piecu , przypilnuj , dopraw i przynieś gościowi – zajezdnik
zbliżył się do ławy i uścisnął dłonie zaradnika .

Pomówić z wami chciałem i jak zwykle o poradę prosić – przysiadł naprzeciwko i
wyłuszczał nurtujący go bolesny przypadek.

Onegdaj , gromadząc zapasy na zimę , spory wór ze zbożem jakoś tak nieszczęśliwie
podniosłem . Ból srogi w okolicy kręgosłupa poczułem , doskwiera mi już dość długo
i mimo że zelżał to całkiem ustąpić nie chce .
Ruszam się przez to już nie tak żwawo jak dawniej a i nie podniosę tyle co kiedyś .

Tak , tak , częsta to przypadłość u ludzi wielce utrudzonych pracą . Macie tu – Jurko
już szukał w swej przepastnej torbie podróżnej - siemie lniane , które po zmieleniu
i ugotowaniu – przykładajcie .
Równie dobre są podgotowane plastry cebuli jako okład stosowane .
Uważajcie co by was nie przewiało , zwłaszcza spoconego. Są to sposoby doraźne mające
szybką ulgę przynieść i ból ukoić . Na dłuższe leczenie najbardziej sposobna będzie
owcza skóra , czysta i dobrze wyprawiona .
Pościelicie ja sobie w łożu , pod prześcieradłem , włosem do góry układając .
Spać się też na niej starajcie , już na zawsze .

Mam ci ja tych skór sporo – zajezdnik podniósł się ociężale – od dawna owce trzymam .
Tymczasem cebuli na okład sparzę a wam Beczu stokrotne dzięki , rady wasze jak zwykle
nieocenione i pomocne .
Podążył do swojej kuchni mijając córkę niosącą garnuch , pachnącego ciemnego piwa.

Postawiła przed gościem , usiadła naprzeciwko i wlepiła roziskrzone spojrzenie w zaradnika.

Panie Beczu , od Sławka wiem o waszych przejściach i przygodach z topielicą , spotkaliście
ją jeszcze kiedyś ? Bardzo was proszę , opowiedzcie . Czasu do snu jeszcze sporo , opowiecie ? Z nadzieją w oczach szybko chwyciła i uścisnęła dłoń przybysza.

Znając Banduryka na pewno przygodę mą , pięknie ubrał i przyozdobił , gdzież mi się
z nim równać w bajdurzeniu .

Po tej niezbyt miło przeze mnie wspominanej przeprawie, trzeba ci wiedzieć że omijałem
te tereny , często nadkładając drogi . Za pazuchą nosiłem wysuszony piołun , mając na uwadze jego moc w odstraszaniu wodnych stworzeń . Z czasem wykruszył się i utraciłem
go trzepiąc z podróżnego kurzu sukmanę . Nie zwróciło to mojej uwagi jako że o zdarzeniu
powoli zapomniałem .
Pewnego razu po trzech lub czterech latach , przejeżdżałem przez oną okolicę i trochę się
śpiesząc postanowiłem nie nadkładać drogi . Podążałem przez podmokłe zarośla i uroczyska
jakich nie brak wokół tamtejszych starorzeczy .
Było już po południu i po moczarach snuć się zaczęły mgły przedwieczorne . Koń strzygąc
uszami , nie ponaglany raźno podążał nikłą ścieżyną . Przyznam że zacząłem żałować
obranej pochopnie drogi . Ale odwrotu nie było .
Tymczasem luźne tumany mgły poczęły kłębić się wokół nas , drażniąc mojego wierzchowca a mnie zimnym tchnieniem przyprawiać o ciarki , przebiegające po plecach.
Mgliste strzępy zaczęły przybierać ludzkie postacie i otaczać nas coraz ciaśniejszym
kręgiem . Dało zauważyć się jakby zwiewne kobiety ale o odpychających upiornych
twarzach .
Dwie z nich – Jurko przerwał , podniósł garnuch i pociągnął spory łyk piwa – chwyciły
mego rumaka za uzdę , inne uczepiły się strzemion , zamierzając wstrzymać nas a następnie
zapewne powalić .
Zrozumiałem że jeśli upadniemy to już niechybnie po nas , poderwałem konia jak do skoku
i dźgnąłem go w bok ostrogami . Mój wierzchowiec wspiąwszy się na tylne nogi , potrząsnął potężnie łbem , po czym pomknął niczym z łuku wypuszczona strzała .
Z całych sił starając się nie spaść z galopującego rumaka , umykaliśmy z przeklętych
mokradeł . Gdzieś za sobą usłyszałem miłosne – mój ci ty Jurko – po czym rozległ się
przeraźliwy , głośny śmiech .

Od tej pory , wierz mi naprawdę staram się omijać te topieliska .

Aż się sama wystraszyłam waszej opowieści – Dajna zerwała się żwawo .

Posłanie wam na ławie zaraz naszykuję.

friber
11-01-2019, 23:16
Witam po długiej nieobecności czas by znowu sie odezwać. Lisku Twoja "bieszczadzka tfurczośc" jest napisana w fajnym klimacie połykam Każdy fragment z zaciekawieniem. Pozdrawiam Wszystkich forumowiczów z daleka!!!!

Lisk
12-01-2019, 16:35
Ano witaj friber , miło że czytasz moje ......a poza tym wracaj , bo wiesz że :

nie ochłodzisz się już w wodzie , która rzeką popłynęła
nie ogarnie cię już tchnieniem , wiatr niknący za Otrytem

a i jeszcze fragmencik :
Przed wieczorem dotarł do niewielkiej śródleśnej osady . Wezwano go do młodej z zamożniejszych włościan wywodzącej się dziewczyny . Zachowanie jej mocno zaniepokoiło
najbliższą rodzinę jak i otoczenie. Ojciec z matką na przemian zdawali relację przybyszowi.


Panie dziw jakiś niepojęty – gospodarz z roztargnieniem drapał się po siwiejących kudłach.

Będzie dni kilka jak jej się całkiem odmieniło

Z łóżka wstawać przestała , wzrok wbity gdzieś tam przed siebie i głosem nie swoim

przemawia . Drze szmatki na sobie , do krwi się rani , nijakiego kontaktu z nią nie ma .

Męskim głosem , grubym i grzmiącym niczym echo w studni ; nas wyzywa – dodała

zapłakana matka .


Oczy ma szalone jakieś , strach w nie spojrzeć – dodała młodsza , siostra zapewne .

Zamilkła zgromiona wzrokiem gospodarza - Cichaj dziecino , sami poradzimy .
Becza mając jako taki ogląd na sprawę , począł powoli szykować się do przeprawy .
Z sakwy wyjął gliniane naczynko , nakład weń ruty zwanej wdzięcznym zielem po czym
podszedł do domowego pieca. Z popielnych pokładów wyjął kilka żarzących się węgli i umieścił
je w gliniaku . Podmuchał lekko , z naczynia zaczął unosić się lekki dym.


Przyślijcie mi tu dwóch krzepkich ludzi – zarządził - sami opuścicie nas i nie wchodźcie pod żadnym pozorem .

Gospodarz z rodziną śpiesznie opuścili izbę a po chwili do środka weszło dwóch słusznej
postury kmieci. Zaradnik polecił im stanąć , po obu stronach łoża .
-Przytrzymacie ją tylko żeby krzywdy nam ani sobie nie uczyniła .
Zbliżył się do dziewczyny , zdawała się nie rozumieć że coś się wokół niej dzieje.
Pustym wzrokiem toczyła wkoło na nic nie zwracając uwagi . Becz dmuchnął delikatnie w
naczynie , owiewając ją wonną chmurką dymu . Miarowym monotonnym głosem zaczął
wymawiać starożytne imiona złych bytów . Szkodzących ludziom od zawsze i nie wiadomo
do kiedy . Przy niesławnym imieniu Baldaroch w dziewkę jakby grom strzelił . Z rykiem
godnym rannego niedźwiedzia szeroko rozkładając szponiaste dłonie , rzuciła się do oczu
zaradnika . W porę pochwycona i nie bez trudu , została usadzona na pościeli .
Szarpiąc się i szamocąc mamrotała nikomu nieznane słowa , tocząc z ust płaty piany .
Zmierzwione i skołtunione włosy zakrywały jej obłąkaną twarz .


Opuść ją i w nas nie zostawaj , z dymem tego ziela szczeźnij – Becz monotonnie ale i bez

trwogi powtarzał pomocne formułki.

Czas płynął a walka stawała się jeszcze bardziej bezwzględna i zacięta . Na próbę dotknięcia
przez zaradnika ofiara zareagowała gwałtownymi torsjami . Zwróciła pokarm z trudem podany
jej przez matkę . Pomocnicy z przerażeniem w oczach ostatkiem sił powstrzymywali się
przed wybiegnięciem z tej przeklętej izby .Po długich nie mających końca wrzaskach dziewczyna
zamilkła , wyprężyła się niczym leszczynowa laska . Zwiotczała nagle , zamknęła oczy i opadła na
nieludzko skotłowane posłanie .
Pomocnicy na gest Becza powoli odsunęli się od łoża . Podszedł dotknął dłonią czoła . Ogień
i rozpalenie powoli opuszczało miarowo oddychającą dziewczynę .
-Dziękować wam z serca chciałem , za pomoc – gospodarzy poproście .
Panie , syn mój do niej cholewki smalił , zdatne dziewczę było , jak tu nie pomóc – jeden z kmieci
wytarł ręką zroszone potem czoło . Do izby weszli gospodarze . Przez otwarte odrzwia ze strachem zerkało pozostałe rodzeństwo . Matka podeszła z cichym płaczem do śpiącej.


Śpi teraz , ostawcie niech trochę odsapnie , potem obmyjcie i nakarmcie .

Macie tu arlika , dziurawcem go zowią , spokój ducha i wytchnienie na nią sprowadzi.

Napar przyszykujcie , i pić jej dawajcie – niebawem zdrowie odzyska .

Panie , na wieczerzę prosim , w komórce posłane na noc , koń też sowicie zaopatrzony

Lisk
18-01-2019, 20:54
c.d.
Za oknami wciąż szalała śnieżna zamieć , mimo to do drzwi głośno ktoś załomotał .
Zajezdnik wyszedł za lady i wycierając ręce w fartuch bez pośpiechu odsunął zasuwę .
Do izby wraz z wirującym śniegiem wtoczył się okutany w futra przybysz.
Zapewne dobry znajomy , gdyż po serdecznym przywitaniu gospodarz powiódł go do
oddzielnego alkierza . Zniknęli za przepierzeniem .
-To Szandor łowca z tamtej strony gór – Dajna szeptem informowała Becza .
Dobry i zawzięty myśliwiec , ojcu mięsa przeróżne przynosi . Powiadają że łuk swój i rohatynę
przedziwnie zamówione ma , ponoć nigdy nie chybia .
Zatraca się jednak w tych łowach i mimo że urodny to dziczeje coraz to mocniej .
Dawniej chociaż i zagadał , jakiś żart czasem rzucił . Teraz widzicie , niczym wilk spode łba
spoziera .
-Znana to przypadłość pośród łowców – Becza w zamyśleniu potarł ręką brodę.
W głowach im się od tych namiętności myśliwskich dziwne myśli lęgną .
Tropiąc i ścigając wszelakiego zwierza rzadko z ludźmi do czynienia mają .
Drzwi od alkierza uchyliły się i w izbie pojawił się zajezdnik z niedawno przybyłym .
Podeszli do siedzących przy ławie . Gospodarz przedstawił milczącego łowcę i usiedli zaproszeni zachęcającym gestem Becza .
-Ten tu przybysz – zajezdnik gestem wskazał Szandora , bardzo mi oddany i pomocny jest .
-W dobrej cenie i dużo mięsiwa przynosi , troskam się przeto o niego co by jak najdłużej w
zdrowiu pozostawał. Resztę pewnie Panie znacie – wymownie spojrzał na spuszczającą oczy córkę.
-Porady jakowejś chętnie wysłuchamy .
-Jest wyjście z tej opresji i jakaś nadzieja - Jurko po raz kolejny zmierzył przybysza wzrokiem .
Miał przed sobą młodzieńca o kruczoczarnych włosach również ciemnych choć „nieobecnych „
oczach . Gibką i zwinną sylwetkę osiągnął w ciągłej za zwierzem pogoni .
-Musisz – tu sięgnął do swej nieodstępnej sakwy – zażyć ten oto specyfik . Wyjął spory trzosik
napełniony ususzonym i utartym na miałko zielem . Był to korzeń lubiśnika zmieszany z pokrzywą i nasionami orzecha . Zalecał go raczej starszym , chcącym wzbudzić w sobie
wygasłe emocje .


Łowów na ten czas poniechaj , dziewkę jakąś krasną zapoznaj i poświęć jej chwilę .

Futrem puszystym zapewne , względy jej zdobędziesz . Potem daj się nieść nurtom losu .
Polować możesz nadal ale gdy głowę ci inne myśli zaprzątną , nie zatracisz się i nie przepadniesz gdzieś w kniei .


Mądrze prawicie – po raz pierwszy odezwał się Szandor .

Posłucham , na czapkę – wydobył z sakwy i położył na ławie dwie piękne skóry z kun. Podniósł się i bez słowa zniknął za drzwiami.

Wyjdzie z tej swojej łowieckiej pasji ? Jak myślicie – Dajna wpatrywała się w zaradnika.

Wielką namiętność tylko inną namiętnością osłabić lub zniweczyć można . Zobaczymy.

Dniało , Jurko przebudził się i przeciągnął na wygodnym posłaniu . Usiadł ziewnął przeciągle i
rozpostarł trzeszczące stawy . Drzwi otworzyły się i do izby wszedł powracający skądś gospodarz
W obu rekach dzierżył potężne poroże jelenia. Była to pora w której mocarne byki pozbywały się
swojego imponującego oręża . Nie potrzebny już po jesiennym rykowisku , traciły gubiąc go po
leśnych wertepach . W niedługim czasie nasadzały nowy i nierzadko potężniejszy wieniec.


A gdzieście to wędrowali że wam taki okaz w ręce wpadł – Jurko podszedł i przejął zdobycz z rąk gospodarza .

Zważył ich ciężar w dłoniach i szybko policzył szpiczaste , białe jak śnieg końcówki.


Po dziewięć i waga nielicha – podsumował .

Daleko nie chodzę – zaśmiał się zajezdnik - nieopodal w czas letni stogi z sianem sprawiam . Sam go nie skarmię bo w czas zimowy żywizny wiele nie trzymam .

W głuszy teraz zwierzynie ciężko toć i podchodzi . Ja im siana nie żałuję toć i takie

gnaty w podzięce zostawiają .


Weźcie sobie Panie, mnie za bardzo do niczego nie zdatne – zresztą dozbieram sobie.

Jako że z kształtu i barwy piękne , chętnie je zabiorę . Jednak nie za darmo bo wy chociaż

by i na sianie stratni jesteście . Te za ozdobę posłużą ale miejcie na uwadze i odłóżcie mi
kilka mniejszych . Zmielić to trudno ale szczypta z lubiśnikiem pomieszana i z piwem
podgrzanym spożyta – jurności niespożytych , przyczyną jest.
Jurko wyjrzał na zewnątrz , po wczorajszej zadymce nie było ani znaku . Po smacznym , podanym przez Dajne posiłku , osiodławszy konia - nieśpiesznie wyruszył w drogę.

Lisk
25-01-2019, 11:43
Jeżeli ktoś to jeszcze czyta to c.d.



Znów panie Beczu uratowaliście mi skórę , jakieś dobre bóstwa postawiły was na mojej

drodze . Nie przeczę że sam błądzę często , co przyczyną moich upadków jest i szkód
na zdrowiu poniesionych .
Ale, ale , rzeknijcie ; zdarza wam się błądzić ? Cokolwiek by to miało znaczyć.


Błądzić ? - powiadasz , ano jak każdemu , zdarza się .

Pamiętam , było to jesienią , dni coraz krótsze , jechałem lasem – zdawać by się mogło
dobrze mi znanym .
Dróżka wyraźna i nie kręta , wiodła prosto do większego i dość ruchliwego traktu .
Razem z moim wierzchowcem pokonywaliśmy ją już wielokrotnie .
Powieki ciążyły mi dość mocno i będąc pewny orientacji mojego rumaka nie walczyłem
z ogarniającą mnie sennością . Zdarzało mi się sypiać w siodle , łapiąc krótkie chwile snu
podczas monotonnych podróży .
Przebudziłem się raptem , nie wiedząc jak długo we śnie jechałem .
Zapewne nie długo bo też słońce , dość wysoko jeszcze stało .
Koń potknąć się musiał i tym wywołany wstrząs , wybił mnie z błogiej drzemki .
Potknął się na w miarę równej drożynie ? - rozejrzałem się wokół chcąc rozpoznać okolicę.
Ale gdzie tam , wokół nieznane mi wertepy , jakieś zarośnięte jary i dziko szumiące leśne
strugi .
W myślach odtwarzałem układ w miarę dobrze znanego mi lasu oraz swoje w nim umiejscowienie. Nic mi się nie zgadzało , słońce nie świeciło tam gdzie powinno i nie
zmierzało w tą co zwykle stronę. Takie miałem dziwaczne odczucia .
Coraz bardziej skołowany zyskiwałem pewność że to Błędny , znany ze swej lubości
w kołowaniu ludzi , mną się zabawiał .


No dobrze , udał ci się żart , chylę czoła – rzuciłem głośno w otaczające mnie zewsząd

zarośla .


Ukaż się i zakończ już to zwodzenie mnie , sowicie się okupię .

Jak spod ziemi , przede mną , pojawił się schludnie odziany staruszek , z laska w ręku.
Tak go też wielu już spotkało i opis między ludem , dość dokładny krążył .


Wskaż mi drogę właściwą a co będę mógł to ci ofiaruję .

Zniknął w mgnieniu oka i zza pleców moich usłyszałem – Potrzebuję ja czegoś ? Chyba nie .

Szybko odwróciłem głowę , lecz on znów , będąc przede mną , głośno rechotał .


Śmiało, śmiało , nie ociągaj się , choć za mną choć za mną – to znikał to pojawiał się

w coraz to innych miejscach .


Nie po drodze nam razem , widzę – głośno zakrzyknąłem – nic to , Dziewannie datek

złożę . Ona mnie wysłucha .
Nachyliłem się nad sakwą z zamiarem wydobycia wstążki o pięknej żółtej barwie .


Znasz panią lasu tego – szyderczy uśmiech spełzał z jego twarzy .

Znam czy nie znam , nie twoja troska . Podarek dla niej wiozę i chętnie jej ofiaruję -

nic ci do tego .


Ech , ta moja głowa , ważne spotkanie mam a zapomniałem , bywaj – starszy jegomość

w czarnym , dobrze skrojonym przyodziewku , rozpłynął się niczym strzęp zimnej mgły.
Wstęgę o mieniącym się złotym kolorze , przywiązałem do nieopodal rosnącej leszczyny
polecając się bogince pomocnej podczas leśnych eskapad .
Nie mając lepszego pomysłu , skierowałem konia wzdłuż strumyka , zamierzając wraz z wodą , dotrzeć do ludzkich siedzib .
Rzeczka co rusz tężała , łącząc swoje wody z kolejnymi strumykami.
Pod wieczór dotarłem do osady oddalonej o pół dnia drogi , od mego pierwotnego celu
podróży .

Tyrolczyk
31-01-2019, 13:20
Czyta a jakże.:idea:

Lisk
02-02-2019, 15:40
dokończenie jednego z rozdziałów :



Ledwie wjechał na podwórze dostrzegła go Dajna i jak wicher podbiegła .


Panie Jurku , witajcie ileż ja mam nowin , zachodźcie do środka .

Czekaj , czekaj , sakwę tylko wezmę no i konia by oporządzić – śmiał się przybysz.

Iwaśko migiem – Dajna zakrzyknęła w stronę i tak szybko nadbiegającego posłużnika

Strawę tylko wam podam i już opowiadam – jak wrzeciono zakręciła się po izbie.

A co to za nowiny , Becza dobrze udawał zainteresowanie dziewczęcymi sprawami .

Sławko – Banduryk nas nawiedził – wyszeptała .

Niech no tylko go dorwę – Jurko bez złości pogroził palcem .

Poniechajcie go Panie , sam los srodze go pokarał .

Otóż , jak usnęliście , zbój przez was pojmany usilnie zaczął Sławka bogactwem mamić.
Wspomniał o ciasnej szczelinie , niby lisia nora – znajdującej się nieopodal .
Podczas ucieczki po udanym rabunku już , już , pogoń go dochodziła .
Trzos pełny i brzęczący , bojąc się pojmania w dziurę wrzucił . Do tej pory , nie wydobył go z
racji ciasnego i głębokiego otworu .
Umyślili psa żywicą klejącą nasmarować i do onej nory wyprawić . Dukaty do sierści przylgnąwszy , razem z psiną na wierzch się wydostaną .
Sławko zwietrzył duży łup i dał się omamić łotrzykowi . Skoro usnęliście , więzy mu przeciął
i cichcem pomaszerowali ku nieodległej górze .
Psa nazbieraną naprędce żywicą oblepili i wepchnęli do wskazanej przez zbója szczeliny.
Poszedł chętnie wietrząc zapewne pomieszkującego wewnątrz zwierza .
Po chwili dało się słyszeć dochodzące spod ziemi odgłosy walki.
Dobiegały z różnych miejsc podziemnego labiryntu . Po pewnym czasie wszystko ucichło.
Na próżno nawoływali i nasłuchiwali w wielu otworach . Cisza , pies nie wyszedł .
Oznaczało to tylko jedno – trafił na borsuka który bez trudu potrafi zakopać atakującego go
napastnika. Nic nie wskórawszy poczęli zbierać się do odejścia .
Sławko schodząc przodem nawet nie poczuł mocnego , rozbijającego mu głowę uderzenia .
Ocknął się już pod wieczór . Głowa bolała go nieznośnie ale żył . Z całego dobytku pozostała
mu tylko jakaś szmatka . Z trudem dowlókł się do strumyka gdzie obmył się i ugasił pragnienie.
Tam nad ranem odnalazł go jego wierny pies . Widać , zdołał odkopać się i ujść z matni.
Na pociechę w jego skudłaczonej i posklejanej sierści Banduryk znalazł kilka błyszczących
monet . Wystarczyło na jakie – takie odzienie i nawet nie najlichszego wierzchowca .

Lisk
13-02-2019, 22:57
cd





Czy nie nazbyt często cię spotykam Sławko ? Becza dojechał do rozstajów , gdzie zrównał się z oczekującym nań Bandurykiem .

Za często Panie ? Choćby i co dzień to milo by mi było z wami podróżować .


Z daleka znajomą sylwetkę poznałem , toć i czekam . Z kąt to powracacie - jeśli
można zapytać. Podejrzewam że po próżnicy nie zdzieracie końskich kopyt ?



Jakiż cel byłby w próżnym i niczemu nie służącym wałęsaniu się . Niezłą trzeba


mieć fantazję żeby takie daremne eskapady uprawiać .
Chociaż czekaj – zaradnik z uśmiechem spojrzał na współtowarzysza - przecież ty
przedstawiciel solidnego rzemiosła , musisz sporo wędrować .
Takoż i inni z pokrewnych ci wolnych fachów to niezłe i wieczne łaziki .



Kogo Panie masz na myśli , mówiąc o pokrewieństwie .

No chociażby , bractwa żebracze , oszustów i wszelkiej maści szalbierzy – Jurko


roześmiał się głośno , widząc okrągłe ze zdumienia oczy wierszoklety .



Żartowałem , ha , ha , cenię twój talent i nigdy nie postawiłbym cię w jednym rzędzie


z tamtymi wydrwigroszami .



Uf , przeraziłem się , że wy na poważnie – Sławko wciągnął i wypuścił duży haust


powietrza .



Chociaż tak po prawdzie to razem należymy do tak zwanych ludzi drogi . Dużo i często


przemieszczamy się po gościńcach i tak wy to wiadomo , ja jako artysta i poeta ludziom strawę duchową niosący .



Tak , tak – Jurko rozbawiony przytakiwał – ileż to wolnych zawodów reprezentują


członkowie wesołej kompani do której nas zaliczyłeś .



Wierszokleci , bajarze , roznosiciele nowin wszelakich . Kuglarze , sztukmistrze


i aktorzy , sztuką przezabawna lub zgoła dramatyczną , lud zabawiający . Jak nie
wspomnieć o lalkarzach potrafiących życie tchnąć i nieomal ożywić swoje kukiełki.



I na koniec , wszelkiej maści dziady jarmarczne , proszalne , jałmużnicy , pątnicy


cała rzesza żebraków , obnoszących się ze swoją prawdziwą czy też nie rzadko -
udawaną nędzą . Żyją z datków z jałmużny , wiodąc życie wolne i beztroskie chociaż
nie wolne od trosk i utrapień dnia codziennego .



Ale wierz mi , nie spotkałem jeszcze między nimi takiego który by je dobrowolnie


porzucić zamierzał .
Prawdą jest też i to że potrzebni bywają a osiadły po odległych sadybach lud , nierzadko
z radością wita ich i gości . Ileż to wieści , nowin i pieśni z daleka przynoszą .



Macie w zupełności rację – Sławko wyrwał się z zamyślenia , podniósł głowę i ręką


wskazał na odległe jeszcze drzewo.



Ktoś tam siedzi , odpoczywa zapewne , jakaś dziwna persona .

Podjedziemy to się okaże kto zacz – zaradnik mrużył oczy spoglądając pod słońce .


Zbliżyli się niebawem i dostrzegli , czysto choć skromnie odzianego starca z bujną
i niemal pasa , sięgającą siwą brodą .



Spoczywał pod rozłożystą lipą rosnącą nad wijącą się nieopodal strugą . Toczyła


krystalicznie czystą wodę i z niej to zapewne pochodziły dorodne raki gotujące
się w naczyniu , ustawionym na niewielkim , otoczonym kamieniami ognisku .



Bądźcie pozdrowieni – Jurko dotknął dłonią swojej czapki – spocząć obok was chcielibyśmy , wody i paszy dla koni dostatek a i w towarzystwie posilać się raźniej .


Zagadnięty , o dumny spojrzeniu starzec , powiódł wzrokiem po przybyszach po czym
bez słowa wskazał gestem na miejsce obok siebie.



Rozsiodłaj konie , napój je i na łąkę zapędź - Becza zwrócił się do Banduryka -ja


tymczasem strawę przygotuję .



Z nieodłączną sakwą w reku , podszedł do chwilowego gospodarza tego miejsca


po czym wyjął skromny podróżny posiłek .
Składał się z placków jęczmiennych , pieczonych na węglach w piecu chlebowym
sporej grudy owczego sera i niewielkiej połci dobrze wędzonego , jałowcem
pachnącego boczku .



Zwą mnie Jurko Becza , jestem tak jakby miejscowy , dziękuję za zgodę na popas


w waszej tu obecności .



Znam was , co prawda z opowieści ale dobrze o was mówią – brodaty starzec uścisnął


podaną mu przez zaradnika prawicę .



Wiele dobrego , temu ludowi czynicie , skóry z nikogo nie zdzierając . Przez to szacunek


i dobre słowo za wami idzie . Tak czyniąc , bez frasunku , losu spokojnego oczekiwać
możecie , dobro wraca – zakończył .



Mnie natomiast zwą Kaliniecki i choć rodem , również tutejszy jestem to się znać nie


będziemy , gdyż spory szmat świata schodziwszy od niedawna w te strony zawitałem .



Aa , słyszałem , słyszałem – Jurko szeroko otworzył oczy – wieszczycie ponoć , bardzo


celnie niewiadome sekreta odgadując . Was to dopiero nieprawdopodobne i zadziwiające
opowieści poprzedzają . Rad jestem niezmiernie z takiego spotkania i za dopust szczęśliwego losu go uznaję .
Do rozmawiających podszedł Banduryk i ukłoniwszy się wieszczowi zasiadł do
skromnego posiłku .



Raków sam jeść nie będę – odezwał się starzec - podzielimy się . W zamian sera


mi ofiarujcie kawałek jako że ulubionym moim , pożywieniem bywa.
Wespół pospieszyli z poczęstunkiem , po czym Sławko zabrał się do wyłowienia
czerwonego gotowanego raka z czeluści parującego kociołka .



Jak wam się przydarzyło moc wieszczenia uzyskać , rzeknijcie jeśli w tym jakowejś


tajemnicy nie ma – Jurko sypał do swojego kociołka susz przeróżny , chcąc siwobrodego
starca zacną herbatą poczęstować.



Jak już wspominałem – zaczął opowieść Kaliniecki – w tych okolicach na świat przyszedłem . Pacholęciem będąc jak i wszyscy trzodę domową po okolicznych


połoninach wypasałem . Razu jednego , pochłonięty struganiem fujarki z łozinowej
kory , nie spostrzegłem na czas , zza gór nadciągającej gwałtownej burzy .
Ogarnęła mnie wnet wściekła dujawica , rozpraszając po wertepach przerażone
stado . Z niepojętą siłą wir powietrzny , przepotężny , owionął mnie , podniósł i
niczym źdźbłem trawy prasnął o wysuszoną , kamienistą ziemię .
Zmysły utraciwszy , nie wiem ile tak leżałem , gdy mnie odnaleziono ponoć bardziej
do chochoła niźli do żywej istoty upodobniony byłem.
Ciężko odchorowawszy tę niemiłą przygodę , powoli wracałem do zdrowia .
Z niemałym zdziwieniem począłem obserwować u siebie , nigdy wcześniej nie występujące objawy . Bez większego trudu odnajdowałem rzeczy ukryte lub zawieruszone . Zagubione krowy , owce czy też woły nie przepadały już bez wieści jako że chwilowe moje skupienie , pozwalało nieomylnie , miejsce ich przebywania wskazać . Przez to że użyteczny stałem się dla gromady , szacunek i podziw zyskałem .
Nie trwało to jednak zbyt długo , sprawców ciężkiego pobicia sąsiada , wskazałem
nieomylnie . Im niewiele zrobiono , ale mi srogą zemstę zaprzysięgli .
Niewiele się namyślając , porzuciłem wszystko i wyruszyłem w świat odległy .



Herbaty zaparzyłem , popróbujcie – zaradnik podał naczynie starcowi – lipowa


z odrobiną suszu malinowego .



Wyborna i smakowita , jak ta cała ziemia – westchnął .


Tułałem się odtąd po najodleglejszych krainach , zaznałem i biedy – nieodłącznej
towarzyszki wędrowców ale i dostatki mnie nie omijały.
Służąc radą i niecodziennym postrzeganiem świata , zyskiwałem wdzięczność
i szacunek napotkanych a w potrzebie będących .
Powoli nauczyłem się , że nie warto wszystko każdemu wyjawiać .
I nie idzie tu o kmiotka , który głośno i donośnie pomstował na liszkę w obecności
swojej połowicy . Rzecz szła o zaginioną kokoszkę którą ów opój potajemnie na
siwuchę wymienił .



Toż zapewne z waszej , niewielu dostępnej wiedzy żyć można błogo i profity mnożyć ?

Banduryk odezwał się , kończąc wysysać wyborne rakowe szczypce .

Ty to ciągle o jednym – Jurko zgromił wzrokiem wierszokletę .

Ee , nie dziwujcie się , młody jest , tak też i po swojemu świat postrzega , wierzaj mi


że umiejętność ma , bardziej przekleństwem jest niż darem . Zatem nieliczni jedynie
pojąć to i zrozumieć mogą .



Wezmę wasz sak i raków nazbieram – nie godzi się cobyśmy was objadali - Sławko


zerwał się na nogi – rzeknijcie ino czy w dół czy też w górę strumyka iść się opłaca ?



Ja z dołu przyszedłem , tam trochę przebrałem, idź zatem pod prąd .


Młody jeszcze – wyrzekł po cichu starzec . Spoglądając w ślad za idącym łowcą raków .


Szczęściem jest że nijak nie potrafię , zdarzeń przyszłych przepowiadać . Wielką jest odwaga , pozwalająca na rozprawianie o rzeczach które dopiero nadejść i wydarzyć się

mają . Nie sądzę też , żeby taka wiedza , komukolwiek dana być miała .
Niepotrzebne niepokoje , zawieruchy i zamęty u ludności spokojnej , wywołać może .
I pożytek z tego żaden , jako że przed przeznaczeniem – uciec niepodobna - zakończył
cicho , milknąc i opuszczając głowę .
Spoczywali jeszcze dobrą chwilę , bez słów czekając na powrót rakołapa .
Po jego powrocie pożegnali siwobrodego starca , dzieląc się z nim posiadanym pożywieniem .
Osiodławszy wierzchowce wyruszyli , chcąc przed zmrokiem dotrzeć do najbliższej osady

Lisk
18-03-2019, 19:55
.....

Kręty i kamienisty szlak , wspinał się powoli zboczem zalesionej , ponurej góry.
Jurko , opuściwszy rankiem gościnne progi zajezdnej przytuły , skierował konia ku szczytom
i podążył wierchami w lewo . Zamierzał udać się do osady rozłożonej nad wartkim strumykiem
zbierającym wodę z północnych stoków przemierzanego pasma .
Tam to zamieszkał niedawno przybyły w te strony Kaliniecki . Zaradnik po pamiętnym spotkaniu na gościńcu , szczerze polubił wiekowego starca , ceniąc u niego trzeźwy osąd
i życiowe doświadczenie . Nie skrywany podziw budził w nim rzadki i nie często wykorzystywany
przez Kalinieckiego dar celnego odgadywania rzeczy przeszłych . Starzec bez większego trudu
wskazywał winnych , odnajdywał zagubione czy też ukryte przedmioty .
Po całe życie trwającej tułaczce , powrócił był niedawno w rodzinne strony , gdzie w niewielkiej
osadzie nabył spłachetek gruntu z niedużą , posadowioną nań chatynką .
Pobudowana na słonecznym stoku , zdrowa jeszcze , drewniana , niewielka chyża w zupełności
zaspakajała potrzeby wiecznego wędrowca .
Po ogrodzonym obejściu spacerowało kilka kur , pieczę nad nimi sprawował dumny i wyniosły
kogut . Na progu wylegiwał się czarny , niczym krucze skrzydło kocur , czujnie obserwujący
nie wiadomo skąd przybyłego , rosłego , pasterskiego psa .
Żyli tak sobie w spokoju , jako że lud okoliczny wspierał siwobrodego wieszcza odwdzięczając
się za porady . Zawsze mógł liczyć na datki w postaci bochna , świeżo upieczonego chleba , skopka
mleka czy tam grudy białego sera .
Zapanował też większy spokój , bowiem okoliczne drapichrusty , mores poznawszy , na własnej
skórze odczuwały trafność przepowiedni . Żaden też nie odważył by się uczynić starcowi
jakąkolwiek krzywdy , będąc pewnym nieuchronnej kary .
Swoje bezeceństwa i drobne ale uciążliwe kradzieże czynić w okolicy zaprzestali , wynosząc się
w inne , nie rzadko odlegle okolice .


Zaradnik tymczasem , przebył już znaczną część trasy i znalazł się na polanie szczytowej , pokrytej
bujnie owocującymi borówkami . Zsiadł z konia ,popuścił mu popręg i uwiązał w zacienionym
trawą porośniętym miejscu . Sam zaś z ochotą , zabrał się do zbierania , ciemnych , napęczniałych
na słońcu jagód .
Powiewał lekki wietrzyk , miarowo kołysząc wiekowymi drzewami . Jak to zazwyczaj w górach
lekki szum niósł się i kołysał wierzchołkami jodeł i buków.
Jurko mimo że pochłonięty własnymi myślami i zauroczony obfitością jagód , posłyszał ciche
i dość jeszcze odległe zawołania .
Brzmiało to jakby ktoś przywoływał kogoś innego , powtarzając co chwilę słowo : pójdź , pójdź
pójdź , pójdź .
Dostrzegł niebawem małą , niewielkich rozmiarów sówkę , przelatującą z drzewa na drzewo
z krzaka na krzak .
Podlatywała bezszelestnie i przysiadając , wydawała swe zawołanie . Ciągle spoglądała w kierunku
z którego przyleciała , jakby oczekując kogoś lub czegoś .
Niebawem zaradnik dostrzegł dwoje dzieci trzymających się za raczki i z pośpiechem podążających
za zwodnikiem . Trochę starsza zapewne , dziewczynka z młodszym braciszkiem ufnie zmierzali
w stronę nieprzebytych jarów , stromych urwisk i dzikich zapadlisk.
Niosąc w rączkach maleńkie koszyki , dawno pogubili już uzbierane do tej pory borówki.
Jurko w lot pojął że leśne licho , zwodnik , pod postacią małej sówki , wiedzie dziatwę na zatracenie . Mamiąc i wodząc po manowcach wykieruje je na takie bezludne wertepy , gdzie
odnalezienie ich będzie bardzo trudne , jeżeli w ogóle możliwe . Postanowił działać bezzwłocznie .
Żeby nie przestraszyć maluchów , podszedł do konia , który na widok pana , zarżał radośnie.
Dzieci przystanęły , rozglądając się skąd dochodzi ten dobrze znany im odgłos .


Witajcie panie – dziewczynka ufnie zagadnęła zaradnika – czy daleko mamy jeszcze do domu ?
Nie wiem czy wasz dom jest w tę stronę w którą to zmierzacie .
Jak to ? Dość długo już idziemy , tam się pewnie mamusia zamartwia .
Dziewczynka kilka razy pociągnęła nosem i mocniej przyciągnęła do siebie braciszka.
Dobrze , dobrze , pojedziemy razem odnajdziemy wasz dom i rodziców – podejdźcie .
Ujął delikatnie dzieci za ramiona i ustawił między sobą a wierzchowcem .
Odwrócił się i spojrzał na krzak nieopodal , na którym usiadł zmieniony w sówkę
zwodnik . Ten przyjrzawszy się zaistniałej sytuacji napuszył się gniewnie i niezwłocznie
z małej sówki , pójdźką ' zwanej , przeistoczył się w sporego o groźnym spojrzeniu puszczyka .
Huknął jak to puszczyk , kilka razy a następnie szybko przybrał postać nocnego rozbójnika
puchacza . Miodowymi , ogromnymi oczami , wpatrzył się w napotkanego wędrowca
licząc na wywołanie strachu nieopanowanego . Całe to teatrum trwało chwil kilka ale
zwodnik nie dostrzegając trwogi w napotkanym , zeskoczył na ziemię , przybierając
swą zwykłą postać – wytwornie odzianego panka.
A czemuż to mi wędrowcze w drogę wchodzisz ? Przednią zabawę , popsuć mi zamierzasz?
Lękać się powinieneś , i o własną skórę bardziej dbać niż o cudze dziatki .
Poniechaj ich - Jurko podszedł dwa kroki . Usilnie rozmyślał jak wyjść z tej opresji
nie gubiąc siebie a tym bardziej , bezbronnych dziatek .
Dobrze wiedział że bezdusznik , leśny zwodnik , niechętnie wypuszczał ofiary z łap swoich.
Dam ci rzecz pewną , która do gustu ci przypadnie i pójdziesz swoją drogą , nas w
spokoju zostawiając .
Nie uwierzę – zarechotał zjadliwie zwodnik borowy – cóż ty możesz mi dać czego ja
miałbym pragnąć . No ale próbuj - widać było w nim narastające zainteresowanie .
Jurko sięgnął więc do kiszeni , skąd wydobył misternie z kości wykonany gwizdek .
Używał go do płoszenia i przeganiania psich sfor , włóczących się i od czasu do czasu
napastujących napotkanych wędrowców.
Zanim leśny zwodnik cokolwiek powiedział , zaradnik z całej mocy zadął w kościany
instrumencik .
Rozległ się przeraźliwy gwizd po którym koń zarżał głośno przysiadając na zadzie a
dzieci przypadły do Becza chwytając się jego podróżnej sukmany .
Sam borowy wzdrygnął się poruszony mocą i przenikliwością dobytego dźwięku .
Zaczął tańczyć , podskakiwać i klaskać w kosmate dłonie wykrzywiając gębę w paskudnym grymasie .
Cudowne , cudaczne , coś pięknego – mieniajmy , mieniajmy niezwłocznie .
W lot porwał rzucony mu przez Becza gwizdek i nie spojrzawszy nawet na dziatki
pomknął i przepadł jak zdmuchnięty .
Jurko otarł zroszone zimnym potem czoło i zwrócił się do dzieci , nadal uczepionych
jego szaty .
Na koniu was usadzę i pojedziemy tam skąd nadeszliście , zapewne martwią się o was .
Lekko podniósł i umieścił dzieci na wierzchowcu , sam ujął go za lejce i udał się w
dalszą drogę . Po pewnym czasie usłyszeli głośne pohukiwania i nawoływania ludzi
szukających zaginionych . Kiedy zbliżyli się , do konia przypadła matka , tuląc do
piersi odnalezione pociechy . Wybuchł głośny tumult i harmider który nie pomagał
Beczowi dojść do głosu i objaśnić okoliczności spotkania zaginionych .
Nie opierał się i przyjął gorące zaproszenia do odwiedzenia osady zamieszkałej przez
napotkanych kmieci .

bacza
18-03-2019, 20:08
Dzięki !
Jakby co - to się czyta i będzie czytać dalej...8)

Lisk
14-02-2020, 10:19
Bardzo mnie ciekawi , kto tu jeszcze wchodzi i czy ktoś to czyta ?

Lisk
26-04-2021, 19:55
....

Rzeka toczyła rześkie wody , szepcząc swoim srebrzystym i wartkim nurtem .
Zaradnik zatrzymał się , zsiadł z konia i rozejrzał się wokół licząc na spotkanie z gospodarzem
rzecznych bystrzy. Mimo że dłuższą chwilę wypatrywał oznak obecności – wokół panowała
niczym niezmącona cisza .
Zrezygnowany , rozkulbaczył konia , nazbierał suchego chrustu i zabrał się do rozniecania
wieczornego ogniska.
W swój podróżny kociołek nabrał czystej rzecznej wody i powiesił nad ogniskiem z zamiarem
zaparzenia wonnej ziołowej herbaty . Utkwił wzrok w sakwie chcąc odnaleźć naczynie z miodem .
Cóż mogło być lepszego nad zioła z wonnym miodem uwarzone .
Niemal fizycznie odczuł czyjś świdrujący wzrok utkwiony w siebie . Odwrócił się nieśpiesznie
i za plecami ujrzał gospodarza tych rzecznych włości , przypatrującego mu się z krzywym uśmiechem.


Cóż to Bednarek – skradacie się jak lis do kury , podejdźcie -zaprosił gestem do ogniska .

Nie poznaliście mnie ?

Od dawna was przyuważyłem i poznałem - sprawdzić chciałem czy sami ciągniecie.

Was Beczu z utęsknieniem wyglądam ale inszych niekoniecznie widzieć i spotkać chciałbym.
Przywitali się jak dawno niewidziani przyjaciele , chociaż Jurko niezbyt chętnie
obściskiwał wilgotnego znajomka .
Usiedli przy wesoło buzującym ogniu po czym zaradnik nalał w naczynie parujący wonny
wywar , doprawił słuszną porcją miodu spadziowego i podał mokremu topieluchowi.
Ten swoim zwyczajem dmuchnął w wywar , czym wywołał spory wir w naczyniu .
Tym sposobem szybko ostudzony napój począł pić nieśpiesznie , siorbiąc i mlaszcząc
przy tym niemożebnie .


Cóż to też za zmartwienie macie że was taka chęć na spotkanie ze mną naszła – Jurko z

ukosa przyjrzał się swemu gościowi .


Zmartwienie nie zmartwienie – Bednarek skrzywił się szkaradnie – ale chciałbym z kimś

rozumnym pogadać a o takich trudno .


No nie zaprzeczę łatwo nie jest - Becza potaknął wodnikowi – czasu mnóstwo tedy poczynajcie .

Otóż widzicie , czy ja , czy też inne byty mnie podobne przedwieczne jesteśmy i wieczne.

Wy ludzie śmiertelni macie łatwo , nić żywota waszego plotą wam już przy urodzeniu.
Cóż wam więc pozostaje , wyznaczoną ścieżką podążać ku kresowi dni swoich i patrzeć
coby złego uczynku unikać . Szkodzi wam to w ostatecznym rozrachunku i w zasługi
policzone nie będzie . Byt po śmierci nastały przez to nieznośniejszym i uciążliwszym
stać się staje .
Dobre czyny bardzo pomocne w końcowym obrachunku bywają , ale szczere i bez interesu
czynione to niezmiernie rzadkie przypadki. Wszelako wiecie o tym i jako rozumem
obdarzeni swobodny wybór czynić możecie .
Ja , my tymczasem od czasów niepamiętnych do jednych zadań powołani zostaliśmy .
Mamy robić to i to czynić tak i tak i na tym koniec . Ale wiek za wiekiem przemija
wszystko się zmienia , i zmienia się coraz szybciej . Tylko my zawsze ci sami , ci sami i niezmienni.
Jeszcze trochę wody upłynie i kto wspomni o wodnikach mamunach czy wijach .
Zaręczam ci Beczu że za niedługo nowin nawymyślacie o których teraz a ni wspomnieć
nie odważylibyście się. Tak dumam , niechby takie światło , co to całą noc w izbie by płonęło.
Gdzie my się podziejemy , kiedy ciemności zabraknie .


Całą noc , światło płonące ? - Jurko mierzwił dłonią i tak już zwichrzoną czuprynę .

Ciekaw jestem czego ode mnie w tej sprawie oczekujesz?

Długo nad tym dumałem i umyśliłem coś czego poniechać nie zamierzam .

długi
27-04-2021, 07:40
i cdn... mój ulubiony

don Enrico
27-04-2021, 19:17
Bardzo mnie ciekawi , kto tu jeszcze wchodzi i czy ktoś to czyta ?
Odpowiadam : czyta
.... choć to pojedyncze osobniki, jednak znaczące

Verid
27-04-2021, 20:09
Te mniej znaczące też zaznaczają swoją obecność i czytelnictwo :razz:

bacza
27-04-2021, 20:40
A i te - z Księżyca niemal - też zaglądają i czytają...
Jeno zdania tego :
Byt po śmierci nastały przez to nieznośniejszym i uciążliwszym
stać się staje . zrozumieć nie umieją...
I - jako żywo - na dalszy ciąg czekają.

Piotr Niedziela
27-04-2021, 23:01
Gdzie my się podziejemy , kiedy ciemności zabraknie .

A gdy przyjdzie jasność, co wtedy będzie?

Lisk
01-11-2021, 13:03
c.d.



Długo nad tym dumałem i umyśliłem coś czego poniechać nie zamierzam .

Otóż kawałek stąd w górę rzeki na wyniosłej skale , ruiny starego zamczyska spoczywają .
Opuszczone od dawna i z rzadka przez kogoś nawiedzane .


Tak , macie rację , ponuro i straszno tam do niedawna bywało . Ale pojmano ostatnimi

czasy kilku opryszków i przystrojono nimi okoliczne drzewa tak że chwilowo spokój nastał.

Nie to jest wszakże obiektem moich fascynacji , ale lochy które pod tym zamczyskiem się

ciągną . Odkryłem kiedyś tajemne wejście do nich , bardzo zmyślnie nad rzeką ukryte.

Zwiedziłem ciemne wilgotne czeluście ale oprócz kilku zapomnianych beczek czerwonego wina inszych skarbów tam nie ma .

Jednakowoż miejsce jest bardzo stosowne na mój zamiar który wam zaraz wyjawię.

Miksturę pomożecie mi sporządzić po wypiciu której chciałbym w sen - mogący i wieki

trwać – zapaść.

Po tym gdy ją zażyję zostanę w podziemiach i nareszcie odpocznę od uciech i trosk świata

tego . Wy zaś wejście zawrzecie i tajemnicy dochowacie . Sądzę że gdyby się rozniosło to

mielibyście na karku hordę przeróżnych bytów chcących podobnej przysługi .

odróżną sakwę .

Ja nagotowałem trującej ikry z barweny – Bednarek wyjął zza pazuchy zawiniątko.

Dodacie do niej ziół , zapomnienie i mocny sen sprowadzających . Mikstura ma być siły

mogącej tura położyć .

płynącą rzekę . Topieluch wskazał Beczowi wygodny i płytki bród który Jurko zapamiętał Wiem – Jurko przerwał topieluchowi – nie sławne to miejsce i raczej przez rzezimieszków

ulubione . Napady i rozbój to częste w tamtej stronie zdarzenia .


i wielokroć później z niego korzystał . Nie długo znaleźli się u podnóża góry , dźwigającej

na swym szczycie ruiny sypiącej się warowni.

No to dotarliśmy – Bednarek z radością zacierał swoje żabie łapki .

Tu jest ten kamień wejście skrywający - wskazał na dość spory płaski głaz.

W to wyżłobienie trzeba drąga wsadzić , wtedy z łatwością można wejście odkryć a później

zasunąć .

Z pobliskiego strumyka przyniósł ładnie przez bobry obrobiony i jak by na miarę przycięty konar.

No nie zwlekajmy Beczu bo długo oczekiwałem tej chwili .

Ze zgrzytem odsunęli kamienną płytę , wodnik porwał z rąk zaradnika bukłak wypełniony

przerażającą miksturą i zniknął w wilgotnej pieczarze .

Becza wziął się za zasuwanie kamienia maskującego wejście .

Zaskrzypiało gdy w otworze pojawiła się postać topielucha .

Zapomniał bym – wychrypiał i podał zdumionemu zaradnikowi małe wykonane z żółwiej

skorupy pudełko .

Gdybyście kiedyś brodu znaleźć nie mogli , na wodę połóżcie a właściwą drogą popłynie.

Bez słowa odwrócił się i zniknął w ciemnościach.

Jurko z pewnym wysiłkiem dosunął kamienną płytę i odszedł w stronę pasącego się na

łące wierzchowca.


- - - Updated - - -

Jako że nie potrafię sensownie wkleić tekstu na forum , doradzono mi ( mody ) co by sklecić jakąś stronkę , umieścić tam tekst i podać linę . Tak też niebawem uczynię . Dużo zdrowia dla wszystkich .