PDA

Zobacz pełną wersję : Wspomnienia Witolda Mołodyńskiego



Stały Bywalec
21-12-2018, 08:25
Witold Mołodyński „Z pamięci bieszczadnika. Bieszczady w latach 1918-1939”
Wydawnictwo Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2018

Książka niezwykle sympatyczna. Mocno już starszy pan snuje wspomnienia z wczesnego dzieciństwa, doprowadzając je do roku 1939, w którym ukończył 11 lat. Najpierw przedstawia swoje pochodzenie, a następnie narrację tychże wspomnień – po latach odtworzonych z pamięci oraz z zachowanych dokumentów i fotografii.
Mieszka z mozolnie dorabiającymi się rodzicami, dostrzega i dzieli ich codzienny trud, przeżywa swoje szczenięce lata na dziecinnych zabawach, pięciu latach nauki w szkole powszechnej, oraz pomocy rodzicom w codziennych czynnościach domowych, a nawet w prowadzeniu ich wiejskiego sklepiku.
Rodzina jest na wskroś polska, rzymsko-katolicka, patriotyczna. Ojciec to oficer rezerwy z kombatancką przeszłością pierwszej wojny światowej i wojny polsko-ukraińskiej lat 1918 i 1919. To podkreślenie pochodzenia jest niezwykle istotne zważywszy ich miejsce zamieszkania: Brzegi Dolne koło Ustrzyk Dolnych (na trasie Ustrzyki Dolne – Krościenko). Polacy bynajmniej nie stanowią tu większości. Żyją jednak w zgodzie z sąsiadami – greckokatolickimi Rusinami, protestanckimi Niemcami, i Żydami. Późniejsze upiory nacjonalizmu dopiero gdzieś tam się wylęgają.
Druga część tytułu książki nieco myli. Tytułowe „Bieszczady w latach 1918-1939” autor bowiem w zasadzie ogranicza tylko do części regionu – do Ustrzyk Dolnych i okolic. Za to w tych swoich „lokalnych” wspomnieniach jest bardzo dokładny. Nieraz też wskazuje dzisiejsze położenie zapamiętanych obiektów (budynków, miejsc różnych imprez okolicznościowych, terenów swoich i rówieśników zabaw). Wszystko to powoduje, iż książka powinna szczególnie zainteresować dzisiejszych mieszkańców Powiatu Bieszczadzkiego z siedzibą starostwa właśnie w Ustrzykach Dolnych. Jak również licznych „przyjezdnych bieszczadników”, czyli turystów, którzy upodobali sobie te tereny i corocznie je odwiedzają. Do tych drugich proszę i mnie zaliczyć. 6 października br. wróciłem z trzytygodniowego pobytu w Zatwarnicy, Gmina Lutowiska, Powiat Bieszczadzki. Jeżdżę tam późnym latem i jesienią co rok, poczynając od 1999 r. Przy okazji na rynku w Ustrzykach Dln. nabywam od ukraińskich przygranicznych „mrówek” to, co w polskich sklepach monopolowych kosztuje drożej. Na nadchodzące Święta jak znalazł, a i na Wielkanoc wystarczy (za kołnierz nie wylewam, ale i nie nadużywam).
Osobom niezorientowanym w temacie „Bieszczady” przy okazji wyjaśniam, że dzisiejszy region bieszczadzki wchodzi w skład aż trzech powiatów: Powiatu Bieszczadzkiego, Powiatu Leskiego i częściowo Powiatu Sanockiego. Warto też wiedzieć, że większość ziem dzisiejszego Powiatu Bieszczadzkiego, z samymi Ustrzykami Dolnymi, do powojennej Polski należy dopiero od roku 1951, kiedy to uzyskaliśmy je w ramach umowy wymiany terenów przygranicznych, zawartej pomiędzy Polską a b. ZSRR.

Na zakończenie też drobna wskazówka, jak tę książkę należy tu, w tej naszej czytelni historycznej, potraktować. Przede wszystkim jako literaturę tzw. wspomnieniową. W zasadzie każdy z nas, kto przeżył już przynajmniej 20 – 30 lat, mógłby sięgnąć pamięcią wstecz, oddać się głębszym refleksjom i opisać pochodzenie swojej rodziny, własne szczenięce lata. Tak jak właśnie uczynił to p. Witold Mołodyński, przypominając sobie własne obserwacje i odczucia z okresu dzieciństwa. Autor ma jednak tę wielką przewagę nad nami, że żył w miejscu szczególnie później zrujnowanym przez historię (będzie o tym w kolejnym wpisie na blogu). Książkę wzbogacają liczne fotografie zachowane w zbiorach rodziny autora i jego przyjaciół.
Swoje lata następne p. Mołodyński wspomina w drugiej książce pamiętnikarskiej (choć napisanej wcześniej) pt. „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”, o której postaram się tu wkrótce też coś miłego napisać.

No i jeszcze kilka koniecznych słów nt. późniejszej, już powojennej drogi życiowej autora. To na pewno człowiek nieprzeciętny, niedający się zaliczyć do grona zwykłych zjadaczy chleba. Ukończył studia architektoniczne i urbanistyczne w Gliwicach, Krakowie oraz Paryżu. Pracując w zawodzie architekta-urbanisty osiągnął wiele sukcesów w kraju, a następnie we Francji, gdzie z czasem zamieszkał. Po przejściu na emeryturę zaczął nostalgicznie powracać do „bieszczadzkich korzeni”, czego dowodem są m.in. te jego dolnoustrzyckie wspomnienia.

PS
Ww. tekst skopiowałem z mojego blogu.:smile:

Stały Bywalec
02-01-2019, 07:27
Witold Mołodyński „Bieszczadzkie okupacje 1939-1945”. Wydanie II poszerzone
Wydawnictwo Książkowe „Carpathia” sp. z o.o., Rzeszów 2017

Dziś powróćmy do nostalgicznych wspomnień pana Witolda (ur. w 1928 r.). Parę koniecznych a ciepłych słów o autorze zamieściłem w zakończeniu poprzedniego wpisu na blogu.
Ostatnio tu omawiana jego książka doprowadziła nas do lata roku 1939.
A w dniach 1 i 17 września 1939 r., jak wiemy, historia gwałtownie przyspieszyła. Szczególnie stało się to widoczne na terenach, na których mieszkał autor z rodzicami. Ustrzyki Dolne wraz z częścią ziem przyległych przechodziły w latach 1939-51 kilkakrotnie z rąk do rąk, co każdorazowo łączyło się z dużymi, tragicznymi i nieodwracalnymi zmianami etnicznymi.

Po kilkutygodniowej niemieckiej okupacji jesienią 1939 r. zniknęli dość liczni bieszczadzcy Niemcy mieszkający tu od pokoleń. Okupant znalazł dla nich lepsze miejsce osiedlenia – głównie w Poznańskiem włączonym do Rzeszy, po wyrzuceniu Polaków z domów i gospodarstw. Przesiedlenie bieszczadzkich Niemców było wynikiem realizacji porozumienia pomiędzy III Rzeszą a ZSRR – układu z dn. 28 września 1939 r. o przyjaźni i granicy. Traktat ten przyznawał ZSRR 51% przedwojennego terytorium Polski, w tym m.in. właśnie małą ojczyznę autora, oraz przewidywał przesiedlenie stąd Niemców, którzy nagle znaleźli się „po stronie radzieckiej”.

Trwająca następnych kilkanaście miesięcy (do lata 1941 r.) pierwsza okupacja radziecka spowodowała ubytek przede wszystkim polskiej inteligencji zsyłanej w głąb ZSRR – na Syberię i do Kazachstanu. Rodzinę autora ominęło to, ponieważ jego ojciec był cenionym i potrzebnym pracownikiem technicznym miejscowej rafinerii ropy naftowej. Gwoli sprawiedliwości należy jednak dodać, iż radziecki okupant wywoził również miejscowych Żydów i Rusinów – konkretnie tych spośród nich, których uznał za społecznie niepożądanych podczas instalacji nowego ustroju.

Druga okupacja niemiecka, trwająca aż do lata 1944 r., przyniosła z kolei Holokaust – zagładę licznej społeczności żydowskiej w Bieszczadach. W tym czasie uaktywnili się też ukraińscy nacjonaliści, przeciwko którym Polacy utworzyli samoobronę oraz korzystali z opieki żołnierzy i policjantów niemieckich, jak też uzyskali ochronę ze strony czasowo tu stacjonujących oddziałów węgierskich. Rodzina autora w obawie o życie musiała jednak opuścić dom we wsi Brzegi Dolne i przenieść się do pobliskich Ustrzyk Dolnych.

Druga okupacja radziecka to ciąg dalszy utarczek z banderowcami, oraz – przede wszystkim - obawa przed staniem się na zawsze obywatelami ZSRR. Przygotowania do repatriacji z tych terenów do Polski, głównie na tzw. ziemie odzyskane. Należy bowiem pamiętać, iż rejon dolnoustrzycki (niżnoustrickij rajon) w latach 1944-1951 należał do Ukraińskiej SRR. Polskie były tylko tereny po zachodniej stronie Sanu. W 1951 r. rejon dolnoustrzycki (o obszarze 480 km kw.) powrócił do Polski – w zamian za 480 km. kw., o które uszczuplono nasze ówczesne województwo lubelskie (zachodnia część miasteczka Sokal, Krystynopol, Bełz, i okolice). Podstawę prawną stanowiła umowa z dnia 15 lutego 1951 r. o zamianie odcinków terytoriów państwowych, zawarta pomiędzy Rzecząpospolitą Polską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich (Dz.U. z 1952 r. Nr 11, poz. 63).

W efekcie polskość Ustrzyk Dln. i okolic skutecznie na kilka lat wyeliminowano, a ich dzisiejsi polscy mieszkańcy to już nie są potomkowie ludzi (poza nielicznymi wyjątkami), wśród których żyła rodzina autora. Polacy bowiem w powojennych latach 40. zostali stąd repatriowani, natomiast żyjący tu Rusini zamieszkiwali tylko do 1951 r., kiedy to z kolei ich stąd wysiedlono - przenosząc w głąb Ukraińskiej SRR.
Ci drudzy uniknęli w ten sposób Akcji „Wisła” przeprowadzonej w 1947 r. w polskich Bieszczadach. Za to nie uszli ówczesnym, powojennym, stalinowskim represjom. Na radzieckiej Ukrainie NKWD zwalczało wszelkie przejawy i pozostałości ukraińskiego nacjonalizmu. Żołnierze UPA (ci nieliczni, którzy nie polegli w walkach, bądź pojmani - nie zostali rozstrzelani) zasilili syberyjskie łagry, często dożywotnio. Ich tragiczny los opisuje m.in. Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag”. Trudno jednak ukryć Schadenfreude, znając ich wcześniejsze „wyczyny” wobec cywilnej ludności polskiej.
Obecni mieszkańcy Powiatu Bieszczadzkiego (jego części po wschodniej stronie Sanu) to w znacznej mierze potomkowie przesiedlonych tu w 1951 r. Polaków z Sokalszczyzny (nie wszystkich jednak, gdyż większość z nich skierowano wówczas na poniemieckie ziemie tzw. odzyskane).

Tyle gwoli niezbędnej historycznej dygresji. Powróćmy do omawiania lektury książki p. Witolda Mołodyńskiego.

W strasznych latach 1939-1945 autor (przypominam: ur. w 1928 r.) dorastał. Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczął pracę w rafinerii ropy naftowej, co uchroniło go przed wywózką na roboty do Niemiec, a rodzinie dało dodatkowy przydział żywności. Młody chłopak złapał też żyłkę do majsterkowania oraz nabył spryt handlu wymiennego, które to umiejętności w warunkach powszechnych niedoborów okupacyjnych były na wagę złota. W zasadzie na równi z ojcem zarabiał na utrzymanie matki i dwojga młodszego rodzeństwa.

Wszystko to p. Witold Mołodyński chronologicznie, rok po roku, opisuje. Nie ogranicza się do dziejów rodziny, ale przedstawia też losy bliższych i dalszych znajomych, w zasadzie całej społeczności wsi Brzegi Dolne oraz miasteczka Ustrzyki Dolne. Nadmienia również o wydarzeniach rozgrywających się w nieco dalszej okolicy, pisze m.in. o mordzie na żydowskich mieszkańcach Lutowisk. Snuje również ciekawe rozważania osobiste nt. historii. Między innymi interesujący i nie pozbawiony słuszności jest jego przypis nr 97 na str. 145, traktujący o niewykorzystaniu w grudniu 1941 r. przez gen. Sikorskiego, podczas wizyty w Moskwie, możliwości wynegocjowania korzystniejszej wschodniej granicy Polski.
Autor wkracza więc tu na chwilę na pole historii tzw. alternatywnej. Przyznając mu ostrożnie rację wątpię jednak, czy Stalin latem 1944 r. honorowałby takie, mniej korzystne dla ZSRR, ewentualne porozumienie z grudnia 1941 r. Zapewne znalazłby tysiąc pretekstów, aby od niego odstąpić oraz ustalić granicę polsko-radziecką tak, jak to faktycznie uczynił.

Książkę wzbogacają liczne fotografie zachowane w zbiorach rodziny autora i jego przyjaciół. Wraz z lekturą wspomnień pomogą nam one wyobrazić sobie świat, który – jak go określiłem w poprzednim wpisie na blogu – had gone with the wind of history. Z tym jednak zastrzeżeniem, że o ile pierwsza część wspomnień dotyczyła życia autora w latach 1928-1939, a więc w czasach pokoju i postępującej stabilizacji, to ta druga (dziś omawiana) odnosi się już do opisu spustoszeń dokonywanych przez huragan historii, a bezpośrednio i „na żywo” obserwowanych przez p. Witolda Mołodyńskiego.

PS
Ww. tekst, podobnie jak poprzedni, skopiowałem z mojego blogu pn. "Czytelnia książek historycznych".