Re: bieszczadzkie opowiesci
Opowiadanie o konnej eskapadzie Szaszki (napisane przez Jej Faceta) naprawdę świetne !!! Szczególnie druga jego część, o podróży nocą. Opowiedziane bardzo realistycznie, znam ten ból. Ładnych parę lat temu, nie znając jeszcze dobrze okolic Zatwarnicy i Sękowca, źle odczytałem mapę i powędrowałem nie tam, gdzie trzeba. Po jakimś czasie zorientowałem się, ale właśnie zaczynało zmierzchać. A do miejsca, gdzie zozstawiliśmy samochód (Rajskie) było sporo kilometrów. I nie mieliśmy latarki. Kolega nie zabrał jej w ogóle, a moja została czymś przyciśnięta w naramiennej teczce - raportówce, włączyła się i oświetlała ją (torbę), dopóki starczyło energii w bateriach. Gdy chciałem ją wykorzystać, okazała się już bezużyteczna. Na szczęście niebo było prawie bezchmurne i tak wędrując pod gwiazdami dotarliśmy o pierwszej w nocy do Rajskiego. Przedtem, przez jakiś czas, coś lazło równolegle z nami, porykując i przeciskając się lasem obok naszej stokówki.
Re: bieszczadzkie opowiesci
Naprawdę świetne opowiadanie - przeczytałem je jeszcze raz, tym razem z mapą. Nie szedłem jeszcze nigdy tą stokówką wiodącą z Cisnej do Strzebowisk i dalej, prawie aż pod sam Smerek.
Zatem wymyśliłem już sobie (zaplanowałem) jedną z tras na wrzesień, uwzględniając ww. Waszą drogę przez mękę.
Oto ta trasa.
Samochód zostawię gdzieś w Cisnej. Cofnę się kilkaset metrów po obwodnicy w kierunku wschodnim i wejdę na ścieżkę (skrót względem obwodnicy) przez zalesione pasmo Ryczywół. Po wyjsciu (tym skrótem) na obwodnicę skręcę w lewo, a po kilkuset metrach w prawo - wejdę na stokówkę prowadzącą do Kalnicy. W Kalnicy znów obwodnica (ok. 1,5 km), a następnie, przecinając tor kolejki, wejdę na stokówkę wiodącą początkowo, jakiś czas, wzdłuż potoku Bystry. Potem cały czas będę szedł tą stokówką na północny zachód, aż wrócę do Cisnej. Myślę, że odnajdę tam swój samochód.
Jest to raczej łatwa trasa: dwie stokówki, ok. 3 km po obwodnicy, tylko jedna ścieżka (przez Ryczywół). W sam raz na sprawdzenie umiejętności szwagra, który w tym roku podjął wyzwanie i będzie mi towarzyszył.
Re: bieszczadzkie opowiesci
No cóż stokówka musi być ulubionym miejscem błądzoni, w czym utwierdzają mnie wyżej opisane przeżycia. Rozumiem zdarza się to wkółko jednej grupie, pewnemu typowi osób..., ale skoro wszystkim - to już napewno nie może być inaczej: Błądzoń jak nic!!!!
W swych wędrówkach po granicznym szlaku, często spotykałam ową stokówke i to jak...aż serce się wzrusza, gdy człowiek sobie przypomni...
Zaczeło się niewinnie: po"dniu dziecka", w którym nie chodziliśmy dalej jak nad strumyk / a dlaczego to opowiem innym razem/, wstaliśmy wypoczęci, gotowi do drogi etc. Śniadanko sie przeciągneło, ale calkiem jeszcze przyzwoicie wyszlismy zielonym na Rabią Skałe, to widoczek, to opalanie, to drugie śniadanie...sielanka jednym słowem. W tym gronie idziemy pierwszy raz, wiec niektórzy nie przyzwyczajenii do wolnego, ale jednostajnego tempa - marudzą, chcieliby biec...a tu umowa byla, że staramy sie iść razem.
Owe popasanie troche nam jednak zadługie wychodziło, Płasza - a tu już nie najlepiej z czasem...no bo w końcu wrzesień. Ale spokój panuje, jagódki, jeżyny...czegoż duszy więcej. "Biegacze" w liczbie dwoje denerwują.się..Na Fereczacie już ze spokojem wiadomo, że schodzić będziemy końcówke po zmierzchu...ci sie denerwują.../Powinnam dodać, że jedna osoba miała 5 dni wcześniej zdjęty gips z palca u nogi, więc łatwo sie domyślić pod koniec dnia "troche gorzej"/
I nie byłoby co opowiadać, gdyby nie nasi kochani narwańcy. Postanowili zejść szybciej i przygotować nam kolacje, i uprzedzić, że reszta znowu później wróci...
Wzieli wszystkie toboły i popędzili...Oczywiście zdrowo im to szło, jak się pożniej okazało doszli nie do Wetliny, a z powrotem pod granice, gdzies tam między Okrąglikiem a Szczawnikiem. STOKÓWKA JAK NIC. Jak się już w strumyk zamieniła przystaneli, nie bardzo wiedzieli gdzie to poszli,mape mieli, ale latarki oddali nam - tym nie spieszącym się /jeszcze bysmy sie w nocy zgubili /
Postanowili spać w lesie / tyle ich, że mieli wszystkie nasze cieple rzeczy.
AKT II
Zanim ze Smerka wesolo dostaliśmy sie do Wetliny, marząc juz o tej gorącej kolacji, zrobila sie dziesiąta, albo i póżniej. W domu cisza, w kuchni pusto, nawet najmniejszego zapaszku, na piętrze w pokoju nic nie wskazuje, że są. Kawał jak nic..., wiec planujemy kolejność jakiegoś prysznicu, ale "cisza jak nic" trwa.Dziewczyny po małym śledztwie w padają w panike, mapy w ruch, gdzież też mogli poleść. A tu STOKÓWKA z mapy nam wychodzi jak nic: tylko czy poszli na Cisną czy w las. Uznaliśmy, że w las odpada, bo wchodząc pod góre zorientowaliby sie , że źle poszli...wiec na Cisną, ale gdzie do cholery mogą z niej zejść??? Dziewczyny do kuchni, panowie w samochód i na obwodnice...
AKT III
Po godzinie panowie wrócili z tzw, niczym, dziewczyny "prawie zawal", kolacja i kolejna runda...tym razem jade z nimi, w końcu kobieca intuicja to nie byle co...,a dziewczyn i tak uspokoić nie zdolam. Podjeżdzanie na stokówka zaczynamy od nowa: w Smerku, Przysłupiu, Krzywem...przed Smerkiem wjechaliśmy dość głęboko...nawet napisy z kamieni na zjazdach ukladaliśmy /wiedzieliśmy, że oni myślą iż my tym bardziej zagubilismy sie.../ Do "domu' nie ma co wracać, dziewczyny i tak wygonia na poszukiwania, mgla po drodze chadza, łanie przeskakuja, zajace przed światlami uciekają...benzyna sie konczy...no to jeszcze raz ten Smerek proponuje...- bezsensu...- to nic spróbujmy jeszcze raz.
Druga w nocy, kierowca zasypia za kierownicą, gadac sie nie chce ,no bo o czym...a tu nagle wyskakują jakies przebierancy z drągiem, z krzaków ma sie rozumieć...jak nic nasi!!!!!!
Zrezygnowali ze spania w lesie, bo światla w dole między drzewami ponoć widzieli...nasze, nie nasze nie wiadomo kto po stokówce światłem błyska...
Nie byl to przypadek odosobniony, nie raz ludzie powiadali...
Re: bieszczadzkie opowiesci
Witam wszystkich. Też w tym roku byłam w Bieszczadach ( w maju). Nocowaliśmy nad Soliną w pensjonacie "Paulinka" (w tamtym roku też tam nocowaliśmy). Okolica piekna, widok na Solinę i okoliczne góry, jak jest dobra widoczność, wieczorem po powrocie z bieszczadskich wypraw, spacer po oświetlonej zaporze na Solinie.
Bieszczady - b. daleko musimy tam z mężem jechać, bo mieszkamy w Zielonej Górze, ale WARTO....Połonina Wetlińska i Caryńska, Smerek, Jasło, Tarnica, Sianki, Mała i Duża Rawka - tam byliśmy w tym roku...było cudnie, gorąco, kolorowo, męcząco, ale jaka satysfakcja dla nas mieszczuchów oderwanych od pracy przy komputerze.
Bałam się tylko niedźwiedzia i żmij. Czy ktoś widział w tym roku niedźwiedzia lub żmije? Strach przed nimi trochę mnie paraliżuje....
Ale te widoki??? szum strumieni, świeża zieleń, kaczeńce, ile ich było? Tego się nie spotyka nigdzie...Kiedyś jeżdziliśmy w Pieniny (Krościenko n/Dunajcem, Sromowce...). W tym roku też tam zajechaliśmy w drodze powrotnej do domu, ale po Bieszczadach, to już nie było to...Poszliśmy na Okrąglicę o Sokolicę, ale gdzie te przestrzenie??? co z Tarnicy?
Dopiero minęlo parę dobrych dni od naszego powrotu do domu, a my juz tęsknimy..
Re: bieszczadzkie opowiesci
Bożenko, ta tęsknota to już będzie nieuleczalna. Choruję na nią od 1986 r. (1-szy pobyt w Bieszczadach). Aby choroba miała przebieg łagodny i nie wyniszczyła organizmu, panaceum jest jedno: jeździć w Bieszczady co najmniej raz w roku, na minimum 2 tygodnie.
Re: bieszczadzkie opowiesci
Bożenko, witaj w klubie chorych nieuleczalnie na "bieszczady sp.'
Na tym forum są prawie wszyscy uzależnieni od tej przypadłości, jest ona zaraźliwa ale nie szkodliwa dla otoczenia, a kwarantannę należy przechodzić tylko w Bieszczadach.
pozdroowka
marekm
Re: bieszczadzkie opowiesci
Ale bieszczdzkiego czytania!
Szaszka, przeładnie Tobie wyszła konna opowieść. Widać, że przy pomocy mężczyzny :) ( to taki bieszczadzki żart oczywiście);(no i pozdrowienia dla Niego, jakkolwiek na imię ma). Dzięki Tobie, Szaszko, chyba zacznę zbierać te "i to jakie" pieniądze, by przeżyć choc jedną przygodę na połoninach w siodle...A stokówkę nad "Zrubovisczem" z Waszych opowieści (znaczy Szaszki i Oleńki, do której opowiadania zaraz ustosunkować się sobie pozwolę) znam już tak dobrze, że żaden błądzoń, czy duchy bandy Wesołoha (szczo sia tam potworyło), nie będą mi w stanie, nawet w środku nocy bezgwiezdnej, drogi zmylić. I nawet szabelka mi nie będzie potrzebna, bo do kompanii czada jakowegoś zaciągnąć się postaram (może mego przyjaciela włochatego z Komańczy), a jak się nie uda, to zawsze biesim dialektem jakoś się z czartami rozmówię. Najbardziej z Szaszkowej opowieści chwycilo mnie za serce owo niesamowite niebo nad połoninami, które ratunek dla czwórki zagubionych przepowiedziało (i skojarzenie właśnie się w mej bieszczadzkiej pamięci pojawiło, które może jako moją opowieść za chwilę zamieszczę).
Stały Bywalec zużycie baterii w latarce jak zwykle zwala na kogoś (dobrze, że nie na biednego szwagra, który już i tak musi tyle się poświęcać dla naszego Bywalca J) Ale przyjemnie się czyta, jak zwykle, o powrocie nocnym do Rajskiego, czy może raczej Ralskiego (przepiękne są tamtejsze zakola Sanu o północy i takoż w samo południe).
Aleksandrze wreszcie się udalo coś składnie i ładnie napisać...(nie, Oleńko, to również żartowanie po bieszczadzku; każdy bowiem zdaje sobie sprawę, że już Twa sygnatura jest gwarancją przyjemnej lektury, do Bieszczadzi prześlicznie nawiązującej.) Ech, jak miło było by móc „przyzwoicie” wejść na Rabią w Twoim i Twych druhów (i druhen) towarzystwie... A o przyczynie „dnia dziecka” opowiedz nam jak najszybciej, nie każ czekać spragnionym bieszczadzkich gawęd i bajań!
#
Leży pod połoniną miejscowość zwana Wetlina. Ciągnie się ona wzdłuż potoku o nazwie tej samej, którą owa, znana każdemu bieszczadnikowi i opisywana na łamach forum bez przerwy osada, nosi. Do rzeki Wetliny wpada tuż za miejscowością Wetliną (w stronę Berehów się kierując) Górna Solinka – potok w dolnym swym biegu rwący i burzliwy. Tuz przy spotkaniu obu potoków, w miejscu gdzie tory kolejki bieszczadzkiej, biegnące do Moczarnego, przecinają starym i cicho zarośniętym mostem Górną Solinę, w miejscu, z którego piekny widok na strome, południowe stoki Połoniny Wetlińskiej każe zatrzymać się na sobie każdej parze oczu, w miejscu, które mieszkańcy Wetliny jeszcze nie nazywają Zabrodziem, przyszło mi spędzić jedną sierpniowa noc zeszłego lata, w towarzystwie brata mojego rodzonego, i przepięknej rusałki (bez wianka, jeśli by Ktoś chciał zapytać), dla której owa noc okazała się być pierwszą w Jej życiu nocą na Bieszczadzi spędzoną. I nic nie powinno być nadzwyczajnego w fakcie, że właśnie tam owej nocy nie przespaliśmy, a nie gdzie indziej, a jednak, dla nas, było... Zaczęło się owo nadzwyczajne od żądania naszej Pani, która poinformowała nas o swym zamiarze, by wieczór spędzić przy ogniu, z którego mocy magicznej nabrać by mogła siły na zwiedzanie nieznanych Jej dotychczas zakątków świata. Trudne to było zadanie do spełnienia, gdyż był to okres deszczów, które w całej Polsce powodzie powodowały i w Bieszczadach całe drewno, które mogłoby się nadawać do rozpalenia watry, właśnie w tym czasie do tego się nie nadawało. Ale znają niektórzy zapał, jaki ogarnia męzczyznę, gdy pokazać trzeba przed dziewczęciem o pięknym licu, że godny on jest bycia nazywanym następcą Adama.. Rozpaliliśmy więc, modląc się jednocześnie, by naszego wysilku nie zniweczyła nawałnica jakowaś, jedna z takich, które w owych dniach nad Bieszczadami hulały. Nie, takiego magicznego ognia żadna moc nie była by w stanie zagasić. Jak się okazało chmarnik jakowyś czuwać nad nami musiał, gdyż cały Padół Łez zalany tamtej nocy został przez lejący się z nieba wodospad, a nasz zakątek przez całą noc ani jednej kropli deszczu nie poczuł, pozwalając nam nucić melodie bliskie naszemu sercu, odgrzebywać przy świetle ogniska stare bieszczadzkie wspomnienia, snuć legendy i bajki o czadach i biesach, i wpatrywać się w rozpromienioną twarzyczkę pięknego Anioła (już wówczas bieszczadzkiego). Ale to nie koniec niespodzianek, które podarowała nam przyroda. Około drugiej godziny zaczarowany podmuch uczynił w piętrzących się dotychczas nad naszymi głowami cumulonimbusach przełom ogromny, odsłaniając konstelację byka w jej całej krasie. Na widok ów ruszyliśmy do tańca i do samego rana, na deskach starego wozu, potupywaliśmy radośnie w rytm tatanki, za co całusy od naszej Damy otrzymaliśmy i w dalszą wędrowkę bieszczadzką z ochotą ruszyliśmy.
To pisal duszewoj, kłaniający się wszystkim bieszczadziankom i bieszczadziakom. Hej.
Re: bieszczadzkie opowiesci
...Dzień przywitał nas pochmurnym niebem i zapewnieniem, że nie będzie padać.
Postanawiamy pójść szlakiem wsi, po których ślad pozostał tylko na mapie i w przewodniku Stanisława Kłosa. PKS-em jedziemy do Dołżycy -Skrzyżowanie a dalej pieszo drogą na Buk .
Idziemy w milczeniu, każdy z nas zajęty swoimi myślami Otaczające nas z prawej zbocza Falowej i Kotylnicy, a z lewej Jamy, przestrzeń i cisza, która wypełnia nas wkoło, sprzyjają rozmyślaniom. Mijamy zabudowania Buka, zatrzymując się od czasu do czasu aby zaobserwować budzącą się właśnie przyrodę do życie z zimowego snu. Sielankę tą przerywa nam zaobserwowany właśnie ruch na niebie, które w między czasie wypogodziło się. Lornetki wędrują do oczu, my zastygamy w bezruchu. Nad nami majestatycznie szybuje w swoim locie patrolowym nad swoim królestwem orzeł przedni. I gdy mieliśmy zamiar ruszyć dalej, on właśnie postanowił przysiąść na upatrzonym przez siebie punkcie obserwacyjnym , umiejscowionym na łące po lewej stronie drogi. Siedział dumny, dostojny patrząc na nas a my na niego. Rozglądał się wkoło, jakby sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu.
Poprawił swe królewskie lotki, raz jeszcze zlustrował przestrzeń wokół siebie i poderwał się do lotu. Rozkładając skrzydła, stał się w tym momencie jakby większy, majestatycznie , acz z pewnym trudem począł przecinać powietrze płynnymi ruchami, unosząc się do góry.
Trwało to chwilę i nie miałem wątpliwości, patrząc na niego, kto tu jest gościem a kto panem tej krainy.
Och! chwilo ulotna czym że Ty jesteś skoro tak mocno zapadasz w pamięć?
A my idziemy dalej....
AD1984 kwiecień\maj
Re: bieszczadzkie opowiesci
Dzień dziecka w górach może mieć różne przyczyny: bąbelki, mokre ciuchy , silny ból głowy etc.
Jednak ten , o którym chciałabym wam opowiedzieć miał swe przyczyny czysto „towarzyskie”. Nawet zastanawiam się, czy aby na pewno Wam to opisywać....Co tu ukrywać, miałam wtedy okazje poczuć jak czuje się „stonka” w oczach wytrawnych Bieszczadników. Gdy to wspominam mały rumieniec zawstydzenia wypływa, ale cóż....
Tęsknotę za tym „innym światem” znacie. Gdy ma się przyjaciół w różnych częściach Polski, to spotkanie z nimi jest równie tęsknie wyczekiwane. Tym bardziej, iż mamy razem jechać Tam...Po drodze przystanek: Krosno – tam najczęściej zjeżdżamy się , aby razem pojechać dalej. Zresztą tam też są nasi bliscy przyjaciele.
Tym razem, jedziemy na całonocny koncert „Noc chwały” / organizowany właśnie przez nich/...
Ale po kolei: najpierw pociąg Warszawa – Zagórz, stacja pierwsza wsiadamy my, Radom – wsiada Rafał z Justyną, Skarżysko Kam. – wsiadają następni, Stalowa Wola – niespodzianka miejscowi znajomi + Lublinianie... i oczywiście Polaków nocne rozmowy. Do Krosna udało nam się „trochę porozmawiać”, następnie idziemy do OTD . Ale o spaniu nie ma co marzyć, całe oratorium zapełnione uczestnikami warsztatów muzycznych i zaproszonymi gośćmi.
- Dobrze, że jesteście brakuje nam ludzi do opanowania towarzystwa, pomożecie?
- Pomożemy.
Pakują nas do busa i wywożą do wynajętego domu, gdzie mamy przyjmować i zadbać o pozostałych muzyków.
Cały dzień zleciał szybko, koncert od 18.00, dyżury... taniec, śpiew, księżyc i te cudne gwiazdy, co już w Krośnie błyszczą na niebie „bosko”...zabawa do czwartej nad ranem, teraz trzeba niektórych odprowadzić na dworzec, nie wszystkim są dane jeszcze Bieszczady na tydzień.
Siódma – najwyższy czas iść spać, muzycy śpią...więc może tak po 36-ciu godzinach wreszcie...a tu jeden prysznic...
O 8.30 przyjechał Marek zabrać nas do OTD. Śniadanie, Msza św., i koncert na nie rozkopanym jeszcze rynku krośnieńskim...taka powtórka. Wstawiony makaron na 15.30.
O drugiej „z hakiem” wiadomo, że busa na razie nie dostaniemy, bowiem trzeba dalej rozwozić sprzęt i muzyków. W polonezie zmieszczą się same bagaże, ok.
Ostatni PKS z Krosna do Ustrzyk Górnych za 30 min.
- no to biegiem, półsurowy makaron wciągamy, jakieś dokumenty, bagaż podręczny...i to co nie powinno rozwalić się wrzucone w samochód. Zdążyliśmy!
II
W autobusie pogaduszki, wrażenia: jak tam było na warsztatach....
Spać się właśnie odechciało... ktoś ma zdjęcia...
W Ustrzykach byliśmy po 20-tej. Wrzesień, wiec busów już nie ma. Świetnie, a my przecież umówieni w Wetlinie. Ale przewidzieliśmy to /haaa ha/ , dlatego też idziemy na piechotę. Przyjedzie, zostawi bagaże i ruszy po nas...Ruszyliśmy, ale co to był za pokaz:
III - NIEDZIELNI TURYŚCI:
*2 gitary
*reklamówka z 1kg. Cukru, 0,5 kg. Kawy, margaryną, paczką cukierków i chyba był jakiś chleb, ale już nie pamiętam
*na sześć osób, dwie nie mają kurtek / a właśnie zaczeło padać/.
*dwie pary miejskich butów na wysokiej podeszwie
*torebeczka na ramie
Jak wam się podoba? Najlepsze, że nadal nie zorientowaliśmy się w naszych brakach. Pada, ciemno, zimno i oczywiście nic nie jedzie...szybko nasz radosny nastrój zamienił się w zaciśnięte zęby niektórych. „Miejskie buty” poobcierały sobie nogi. „Same swetry” przemoczone...tylko na gitary wszyscy chuchają i dmuchają.
Kilometr przed Przełęczą Wyżniańską peleton staną i cisza zrobiła się namacalna. Gnać ich dalej nie miałam sumienia, pozostało zaproponować schr. Pod Rawkami. Na wiadomość, że coś tu niedaleko jest ruszyli...poczekają w schronisku /a ktoś zejdzie i poczeka na dole na naszego drogiego kierowcę i duchowego opiekuna/. Gdy weszliśmy do schroniska i zobaczyłam spojrzeniaaaaa...., dotarło do mnie jak wyglądamy. Nikt oczywiście nie uwierzył, że idziemy z Ustrzyk. Niedzielni turyści zgubili się i tak dobrze, że zeszli...Mowy nie było o wypuszczeniu na dół, aby poczekać na... dość gwałtownie zostałam zawrócona z drogi.
Nie dziwie się wcale, gdybym sama zobaczyła taka bandę nie puściłabym ich nigdzie. Jeszcze przez dwa lata później wstydziłam się tam pokazywać, nawet jeżeliby mnie by nikt nie poznał.
Mieliśmy jeszcze dwie pary kapci, 1 szczoteczkę do zębów i 2 pasty, 1 malutki ręcznik, 2 kubki, drugą kawę, cała masę niepotrzebnych rzeczy...
Nie raz śmiejemy się z tego, choć nie bardzo mogą mi wybaczyć, że obudziłam ich bladym świtem, aby pognać do Wetliny. Autobus rany nie chodził, bo to już po sezonie...tak tez zostały nogi, czymże byłby bez nich świat. Ale z nastaniem słonecznych promieni czady wzięły w nas we swe władanie...i samochody zaczęły zatrzymywać się same. Kontuzjowani dojechali szybko, reszta pojawiła się z czasem i kierowca nadjechał z porannego poszukiwania, zapomniał /ciekawe/o chacie pod Rawkami...Po takim początku cały wyjazd obfitował w ciekawe momenty...a hasłem było; brak snu to brak świadomości – nie przemęczać materiału!
Jakie różne mogą być sposoby docierania w Bieszczady, Tęsknota goni, obowiązki trzymają, dobrze chociaż, że można powspominać , gdy nowych przeżyć brak. Na nowe opowieści /duszewoju zaprzyjaźniony z chmarnikami/ trzeba jeszcze poczekać.... kto pierwszy pokona magisterską obronę, ten zacznie zapewne snuć historie od początku. A tam niebo gwiażdziste...czy ktoś jedzie TAM może na najbliższy, kolejny długi weekend?
POZDRAWIAM BIESZCZADZKIE DUSZE, BUZIAKI ŚLĘ TAKŻE.
A jak co poniektórzy będą sobie żartowali o moim pisaniu, to nie napisze juz nic i koniec....powiedziala Ola i poszła spać.