Byłbym zaszczycony
Wersja do druku
hahahaha Heniu przestań :D
Odnośnie cytatu o kamieniach, to dla rozwiania domysłów tyczył się mieszkańców znacznie odległej wioski, którzy przyjechali akurat w odwiedziny ;p
Jimi świetne opisy wędrówek tak lekko sie to czyta. Super ! A co do tego, że czasem wydaje nam się że szczyt jest tuż tuż albo, że już jesteśmy na jakimś szczycie to nie jestes w tym sama :P. W zeszłym roku końcem kwietnia wybrałam się ze znajomą szlakiem granicznym z Wetliny do Bacówki pod Małą Rawką, oj jak psioczyłyśmy gdy w pewnym momencie okazało się, że jesteśmy na Hrubkach a nie na Kamiennej, no ale cóż zrobić trzeba było ruszyć na przód, gdy już dotarłyśmy do Hrubek jakoś tak lżej się zrobiło wiedziałyśmy że już tylko ciut ciut i będziemy na miejscu :-).
W tytule jest "polemika" więc ośmielę się polemizować.
I z góry przepraszam Jimi za może zbyt osobiste pytania.
Ja tez lubię wędrować czasem samotnie, ale na ogół krótko - 3-6 godzin aby dojść do schroniska i tam spotkać się ze znajomymi, porozmawiać pośpiewać.
Na dłuższą metę samotność jest dla mnie męcząca.
Po za tym kiedy widzę widoki szczególnie piękne, jakieś ciekawe drzewo, ciekawy kamień, mam zawsze ogromną ochotę z kimś się podzielić. Po prostu powiedzieć do kogoś - "popatrz jak tu pięknie".
Można oczywiście zrobić zdjęcia i podzielić się potem, można w dobie współczesnej techniki wysłać nawet MMS (często sobie takie wysyłamy z moim synem), ale to zupełnie nie jest to samo.
Jimi - czy nie odczuwasz czasem braku takiej możliwości podzielenia się ?
Basiu, ja jestem osobą bardzo otwartą i bezpośrednią, pytanie to jest ok :) Właśnie taką potrzebę spełniają owe relacje, gdybym ich nie pisała i w ten sposób z nikim nie dzieliła się moimi odkryciami, to byłaby już katastrofa. Także często wysyłam smsy do znajomych, znacznie rzadziej mmsy. Ale wiem, że wcale o to Ci nie chodzi. Chęć podzielenia się na miejscu widokiem, napotkaną przyrodą -nie specjalnie odczuwam taką potrzebę (dzielę się tym w relacjach pisanych lub ustnych). Myślę, że bardziej potrzebowałabym podzielić się tym, co niematerialne, czyli zwykła rozmowa na fajrancie, rozmowa przy wieczornym ognisku -taka ogólna o życiu ale i niebanalna, jak o modzie i pogodzie. W zasadzie chodząc odczuwam pewną schizofrenię, czyli rozmowę z samą sobą, co mam od dziecka :D I właśnie dokładnie te dialogi są użyte w relacjach pisanych. Odnośnie odwiedzonych miejsc po raz pierwszy, w chwili obecnej nie myślę, że szkoda, że nie ma tu nikogo. Plany układam dopiero wróciwszy do domu, że jest kilka ulubionych miejsc, gdzie chciałabym się z kimś udać. Jest też kilka miejsc, po których boję się sama chodzić (tu przykładowo nasuwa mi się na myśl całe pasmo Jeleniowatego) i właśnie z takiego powodu chciałabym tam pójść z kimś ;p
Jałynowaty jest średnio interesujący - spore zrywki. Na pewno Brenzberg warto zbadać, jest tam też miśka, taka przyzwyczajona do widoku (może raczej zapachu) ludzi, pozdrów ją ode mnie ;)
Czy jeśli jest tytuł wątku Polemika - to mogę się nie zgodzić z Tobą ?
Jeleniowaty dla mnie to pasmo tajemnicze.
Majówka w Bieszczadach 2014
http://wadera55.republika.pl/majowka...jowka2014.html
http://wadera55.republika.pl/ania.html
Dnia 29 kwietnia 2014 w godzinach popołudniowych przyjechałam do Leska. Stamtąd serdeczny kolega zabrał mnie na objazdową wycieczkę po okolicznych szybowiskach - Bezmiechowej i Weremieniu. Ciekawostką jest, że w Bezmiechowej można natknąć się na pięknie rosnącą... kosodrzewinę, która została tu sprowadzona z wysokości 2000 metrów.
Załącznik 34356 Załącznik 34357 Załącznik 34358
Następnego dnia kilkadziesiąt minut spędziłam bujając w obłokach na wysokości nawet 1500 metrów. Poniżej zdjęcie zrobione już z niższej wysokości. "Spójrz, jak te chmury pędzą!", powiedziała Ania. "Nie, to my pędzimy :)", odpowiedział pilot.
Załącznik 34359
Potem udałam się do Prełuk, gdzie wieczorem żegnałam się z najcudowniejszymi sąsiadami, jakich kiedykolwiek miałam. Alina pochwaliła mi się rogiem, jaki pod moją nieobecność znalazła. Oczywiście zupełnie przypadkowo. Oni zawsze znajdują rogi z nudów. Ten ma szczególnie fantazyjne ułożenie, czternastak rzecz jasna, bez pary.
Właściwa wędrówka rozpoczęła się 1 maja. Udałam się na wschód do wsi o pięknej nazwie. Nie tylko nazwa mnie zauroczyła ale także sam jej wygląd. W pierwszej kolejności ukryłam plecak w krzakach i udałam się do sklepu oraz na zwiedzanie okolicy. Prawie wszystkie sklepy tego dnia pozamykane, tym bardziej o godzinie późno popołudniowej, jednakże po naciśnięciu dzwonka niebawem, ku mojemu zaskoczeniu, drzwi się otworzyły. Poznałam tam pewnego medialnego i małoskromnego zakapiora, który nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Zwiedziłam piękne ruiny cerkwiska i cmentarza.
Załącznik 34360 Załącznik 34361 Załącznik 34362 Załącznik 34363
Wróciłam do plecaka i udałam się na górkę w celu znalezienia miejsca na nocleg. O zachodzie ujrzałam przepięknego konia, którego grzywa odbijała się od ostatnich promieni słońca.
Załącznik 34364
Czasem w Bieszczady zdarzało mi się nosić różne dziwne rzeczy. Tym razem rzecz była równie abstrakcyjna - czarne szpilki. Musiałam je przywieźć w ten weekend z innych powodów, jednak potem przy wyprowadzce zapomniałam je spakować. Nie pozostało mi więc nic innego, jak zabrać je ze sobą do plecaka na wędrówkę... Podobnie rzecz się miała z maczetą. Kobieta chodząca po górach z czarnymi szpilkami i maczetą... robi wrażenie? W tym momencie zwracam się do czytelnika o lekką dozę humoru i przyróżenie oka, ponieważ sam fakt noszenia takich butów ze sobą po górach rozbawił mnie na tyle, że postanowiłam zrobić sobie z tego mały ubaw.
Załącznik 34365
Następnego dnia udałam się na miłą wędrówkę. Założenia były takie, by podążać szlakiem. Jednak okazało się w praktyce, że szlak był oznakowany tylko około 2 razy na początku i raz na końcu odcinka. Fakt ten dodał troszkę adrenaliny mojej wędrówce i jeszcze więcej satysfakcji, gdy zobaczyłam oznakowanie po wyjściu z lasu, po około 2 godzinach marszu. Na początku podążyłam za kobiecą, górską intuicją (dobrze, że przynajmniej mam tę górską..) i udałam się jakąś stokówką w las. Potem trzykrotnie zmieniałam tor mojej ścieżki. Szłam na zupełnym luzie, niespecjalnie przejmowałam się, czy idę szlakiem, czy nie - bo szlak w praktyce istniał tylko na mapie. Stwierdziłam (jakże odkrywczo), że idąc tak, w końcu gdzieś dojdę. Święta zasada - wszystkie stokówki prowadzą do drogi. Ależ buchnęłam śmiechem w duszy, gdy zobaczyłam po wyjściu z lasu, oznakowanie szlaku i pewne punkty orientacyjne zaznaczone na mapie. Oznaczało to, że cały czas szłam wzorowo szlakiem, który istniał tylko na mapie. To już nie pierwszy (i nie piąty) raz, gdy chodząc "Bóg jeden wie gdzie"wychodzę wypisz - wymaluj dokładnie w miejscu, do którego zmierzałam.
Wyniknęła nieplanowana potrzeba udania się do sklepu, więc schowałam plecak w krzakach i poświęciłam 40 minut na spacer na zakupy. Potem zamierzałam odwiedzić pewną wysiedloną wieś i 15 minut zastanawiałam się, jak doń trafić. Szybciej byłoby pod górę, jednak szczerze powiedziawszy wciąż nie ufam swojej górskiej intuicji (którą raczej nazwałabym przypadkiem) i nie wierząc, że byłabym w stanie odnaleźć w lesie właściwą stokówkę, udałam się doń drogą okrężną, pozostawiając wiąż plecak w krzakach. Dosyć szybko przekonałam się o słuszności swojej decyzji (zarówno tej o okrężnej drodze, jak i tej o chodzeniu bez obciążenia) ze względu na przepiękne walory widokowe. Oto nagle otworzyły siębramą przede mną łąki dawnej wsi. Byłam w niebie. Do tego pogoda tak przepiękna -upalne słońce i leciutki wiatarek dodający ochłody. To wszystko zapierało mi dech w piersiach. Poczułam tę przestrzeń. Poczułam powiew Ukrainy. Udałam się na poszukiwanie cmentarzyka, którego niestety nie znalazłam. Mimo tego, teren starałam się spenetrować dość dokładnie. Około pół roku temu odkryłam inną wysiedloną wieś, którą okrzyknęłam bezkonkurencyjnie najpiękniejszą w Bieszczadach. Jednak teraz będąc tutaj ocena ta została bardzo mocno podważona. Ta chyba wydała mi się jeszcze piękniejsza.
Załącznik 34366 Załącznik 34367
Powoli opuszczając rozległe łąki, rozmyślania me przerwało dwóch panów na motorkach. "Proszę pokazać dokumenty. Czy wie pani, gdzie jest granica państwa? U kogo zatrzymała się pani na nocleg?". "U nikogo, chodzę sobie z namiotem", odpowiedziałam. Panowie tak spojrzeli na mnie, żadnego namiotu w zasadzie nie widząc. Odczułam to zdziwienie, wtem wytłumaczyłam, że plecak ukryłam w krzakach w punkcie X. Weseli panowie odpowiedzieli, że nie zdradzą mojej kryjówki nikomu. Wdając się z owymi panami w wesołą rozmowę, powiedziałam, że cieszę się, że mnie spisują, bo będzie co opowiadać w domu (a prawdę powiedziawszy, zawsze chciałam być spisana przez straż graniczną). Następnego dnia już jednak żałowałam tego faktu. Panowie odpowiedzieli, że miło by było, gdyby każdy cieszył się z tego, że go spisują. Po około 10 minutach doszedłszy do punktu X, zobaczyłam, że panowie już tam na mnie czekają. Wyczarowałam plecak i musiałam przedstawić im plan mojej dalszej wędrówki. Oni poinstruowali mnie, że w okolicy jest dużo niedźwiedzi i na rozstajach trzeba skręcić w prawo a na drugich w lewo. Potem jeszcze kilka minut siedzieliśmy i rozmawialiśmy na różne śmieszne tematy. Przecież jak najlepsze relacje ze strażnikami są podstawą sukcesu...