:smile: Masz rację. Wpadnij do niego, jak będziesz w Hoczwi. Sporo się zmieniło przez dwa lata.
Best regards ;)
Wersja do druku
Wieczorem grillujemy. Jak mięsko robi się dopieczone, dołączają do nas sąsiedzi. Bez żadnych skrupułów oznajmiają, że są głodni. Przynieśli ze sobą flaszki, ale oni są już prawie ugotowani. Jest z nimi pewien miejscowy /znaczy się Bieszczadzki/ notabl. Konsumujemy karkóweczkę i popijamy, bo pikantna jest. Bardzo pikantna, to często popijamy. Mięsko było tak pikantne, ze jeden z sąsiadów się rozebrał. Nie całkiem, tylko od pasa w …. górę. Ciemno już było i chłodno. Żal mi się chłopa zrobiło i przyniosłem mu mój osobisty sweter, bo swoje rzeczy gdzieś zapodział. W końcu zagrycha się skończyła reszta jeszcze została… Mimo wszystko poszliśmy spać.
Zapewne się zastanawiacie, o co mi chodzi z tym swetrem.. Ognisko dogasa, to i chłodno się przy nim zrobiło.
...i pewnie z grilla fotek nie będzie? ;-)
Z tej imprezy nie moze być. Za dużo się działo.... ;)
Pozdarwiam
Możesz Bertrandzie czarne paski na oczy nakleić i git:)
A wtedy osoby będą anonimowe: jakis gość w kapeluszu, jakiś w moro itd...
Pozfdrawaim:)
Pozdrawiam:0
Pozdrawiam:)
...ależ to piwo dzisiaj ciężkie;)
czy wówczas przychodzi poezja ?
Cytat:
Bez wojny wódkę pijemy
Za zdrowie na śmierć
Przeoczeni w spisie tragedii
Szczęśliwi upici niewierni
Przychodzi, Henek. Przychodzi!!!
Dzień 18.
My wstajemy dosyć wcześnie /jak na ranek po imprezie/, sąsiedzi jeszcze śpią. Po śniadaniu wyruszamy karawanem. Małą obwodnicą poruszamy się w kierunku wschodnim. Oczywiście wiem, ze droga na pewnym odcinku jest nieprzejezdna, ale aż tak daleko nie wybieram się. W pewnym momencie skręcam w prawo na piękną drogę z płyt betonowych. Droga niezbyt szeroka pnie się ostro pod górę. Kiedy przed szybą mamy tylko niebo słyszę pytanie z tylnego siedzenia: „Boże, a co będzie jak z przeciwka coś pojedzie?”. Tez się kiedyś nad tym zastanawiałem, ale stwierdziłem, że problemy są po to, aby je przezwyciężać, a nie, aby je wymyślać. Po małej chwili znajduję miejsce, w którym mogę zatrzymać karawan, tal, że nawet ciągnik obok spokojnie przejedzie. Jest gorąco. Wysiadamy i dalej idziemy pieszo. Drogę zagradza nam potok i to dosyć szeroki. Szybko, żeby górą się do butów nie nalało przechodzę na drugą stronę. Renatka zdejmuje buty i zakłada swoje białe tenisówki. W tenisówkach przechodzi. Reszta stoi na brzegu i myśli. W końcu kuzyn z żoną i chrześniakiem są również na tym brzegu. Mówię im, że to dopiero początek. Patrzą na mnie z niedowierzaniem. Po chwili dochodzimy do …. Tak do potoku. Tym razem trzeba go pokonać po betonowych płytach. Nie lubię łazić po takich płytach, bo zawsze są obrośnięte czymś zielonym. Marcin zapewne potrafi powiedzieć, czym, ja mogę tylko powiedzieć, ze to jest śliskie. Tym razem woda sięga wyżej. Idę przez ten bród wolniej /ślisko/ i trochę wody mam w butach. Zaraz za brodem skręcam w prawo. Drogę zagradza mi pastuch. Sprawdzam, czy aby jest uzbrojony w coś. Ale nie to łagodny pastuszek, który nikomu nic złego nie uczyni. Idziemy przez łąkę, po lewej mamy jakieś zabudowania, a po prawej potok. W końcu łąka się kończy. Znowu musimy powalczyć z niegroźnym pastuszkiem i jesteśmy nad brzegiem potoku. Tłumaczę wszystkim oprócz Renatki, bo ona doskonale zna ten teren, że teraz jakieś 200 metrów potokiem trzeba iść. Ruszam pierwszy z kamienia na kamień podpierając się kijkami trekingowymi. Takie kijki to naprawdę dobra rzecz. Powoli wypatrując kamieni w potoku idę naprzód. Uważam, żeby woda mi się do butów nie nalewała. W końcu dochodzę do celu naszej wędrówki. Ja na jednym brzegu, cel na drugim. Pod skałą dosyć duża grupa ludzi. Młody jegomość mówi mi, że musze iść swoim brzegiem dalej, bo tu jest zbyt głęboko. Powiedział dokładnie, dokąd woda sięga, ale nie będę jego słów cytował, bo nieletni może to czytają. W końcu znajduję odpowiednie miejsce, zdejmuję buty, które przerzucam na drugi brzeg i sam przechodzę przez potok. A tak swoją drogą zauważyliście to, że rzeka, potok, czy inny ciek wodny zawsze ma dwa drugie brzegi. Obojętnie, na którym się stoi ten po przeciwnej stronie jest drugi. Siadam sobie na kamieniu w słońcu i się suszę. Powoli dociera moja grupa, a ludzie, którzy tu byli przede mną odchodzą. O dziwo miejsce to nie jest zaśmiecone. Jestem tu któryś raz i zawsze było tu dużo śmieci. Tym razem jest inaczej. Pozostajemy tu sami. Odpoczywamy /tylko, po czym?/, żartujemy robimy fotografie. Słowem sielanka. W końcu proponuję dalszy spacer. I co? Nikt nie wyraża ochoty iść ze mną. Zwłaszcza, ze trzeba się wspiąć na górę. Umawiam się na konkretna godzinę przy karawanie i wyruszam. Ścieżka jest naprawdę stroma, ale po 2-3 minutach jestem na górze. Tam czeka na mnie nagroda w postaci przepięknych łąk. Szkoda tylko, że są wykoszone. Postanowiłem powałęsać się trochę po łąkach, a potem odnaleźć miejsce, w którym stała cerkiew, co teraz w skansenie stoi. Pogoda piękna, widoczność cudowna, żyć nie umierać. Teraz zacząłem żałować, ze dwoma samochodami tu nie przyjechaliśmy. Mógłbym tu do wieczora być. Wbijam kijki w ziemię i zawieszam na nich aparat. Próbuję sam sobie zrobić zdjęcia z takiego statywu.
Jam myślał przy okazji mojej ostatniej tam wizyty, by ten potok przejechać...i pewnie dałbym radę, bo w listopadzie zbyt głęboko nie było, ale dalej młócili drzewa, ładując je na traktorową przyczepę, a wyminąć już się nie da. Przejść było trudno...ale uprzejmi panowie pracujący tam przepuścili mnie i inwentarz.
Tak więc dobrą decyzją było pozostawienie auta kole strumyka.
A co autostrady po płytach, to jedzie się elegancko;)
Łąki i mnie wpadły w oko, posiedziałem tam trochę i warto było, bo zaś skrajem lasu łanie jakoweś, czy inne bydlę galopowało....w dość dużej liczbie.
Pozdrawiam:)
Jak tam byłem ostatnio razem z Ewą to śmiało przeprowadziła nasz czerwony wóz przez obydwa brody, ale nie kazdy ma amfibię ;)