Re: Słownik Wyrazów Bieszczadzkich
W Bieszczadach zjawił się ponoć z Torunia w najpiękniejszych latach młodości...aby przeżyć wakacyjną przygodę nastolatka. Ale jak to bywa z pewnym (ginącym pomału) gatunkiem...Bieszczad uwiódł go bez reszty... tak na zawsze, zresztą wiecie o co chodzi...
Rzeźbił światki - dlatego też wolano na niego Jędruś Świątkarz. Jednak nie trwa to długo, budzil sie w nim ten jego duch artystyczny, budziła sie miłość do Połoniny....zreszta tam najczęściej można go było znleść...u Lutka na Wetlińskiej. Stąd jego już właściwe zawołanie : Połonina.
Ów Jędrek nie tylko strugał świątki, straszydła, anioły, madonny...był też pierwszym, prawdziwym bieszczadzkim kombojem. Bywalo siadał na konia i jechał w dal, od wsi do wsi, bo w każdej miał przyjaciół i znajomych...
W jukach woził swoje rzeźby, bo musial z czegoś żyć...ludzie chętnie kupowali, rozwozili je po świecie, rozpowszechniali bieszczadzkie cudeńka Połoniny.
/Kasandro/ Jego natura musiała ciągle być w drodze, gnała go, nie pozwalała sie ustatkować, uciszyc wewnętrznych rozterek, spokojnie hodować koniki...
"wszędzie był tylko gościem"...choc nie raz miało być już inaczej: Wetlina, Glinnem, Solina, Terka, Lesko, Orelec ( i napewno nie wymienie wszystkiego)
Na zawsze (a może i nie?) pozostało Kulaszne...i legenda o Połoninie...i to co wystrugał...a może coś jeszcze...nie mnie to wiedzieć
Re: Słownik Wyrazów Bieszczadzkich
Witam wszystkich i sorki za milczenie spowodowane zalaniem przez burzę
nie tylko inertnetu, ale wszystkiego co się dało w Łodzi.
Sądzę, ze pomysł mój się spodobał, z czego cieszę się bardzo.
Co do komercji to jak już zasugerował Stały Bywalec powinna trochę zaistnieć moim zdaniem.Miała by to być pozycja "słownikowo - leksykonowa" stworzona przez Nas ( i nie tylko) dla Nas i dla Innych Przyszłych Ludków Bieszczadzkich
zatrzymująca to co jest bardzo Ulotne czyli Pamięć o miejscach,ludziach, nazwach i słownictwie tej krainy.Zamysł ten może jest szalony, ale przy waszej pomocy i współudziale powinno coś z tego się wykroić.
pozdroowka
marekm
Re: Słownik Wyrazów Bieszczadzkich
............jeśli tylko znajdziecie odrobine magicznego pyłu kosmicznego o dumnej nazwie "chęć do działania" to dajcie znak i ruszamy do boju, czas najwyższy juz coś wymyślić .........(tylko nie przesadzajcie z tym myśleniem, bo to szkodzi podobno)......
Re: Słownik Wyrazów Bieszczadzkich
Słówko jeszcze o komercji, otóż nie chciałbym być posądzony o chęć czerpania zysków z powyższego. Jeżeli by jakiekolwiek kiedyś były, w dalekiej przyszłości
to należało by je przeznaczyć na cel ściśle związany z Bieszczadami,np Bieszczadzka Grupa GOPR. Ale to odległa przyszłość!!
Najpierw należy przyjąć koncepcję działania, zacząć zbierać materiały, opracować i zredagować, opublikować, może na początek na Naszej Stronie.
Jeżeli chcecie wziąść w tym udział to do dzieła !!!
Razem będzie raźniej, a co " dwie głowy to nie jedna"
pozdroowka
marekm
Re: Słownik Wyrazów Bieszczadzkich
To ja napisze o bieszczadnikach - opowiesci od innych bieszczadnikow zaslyszane. W zeszlym roku, kiedy to z Teresa Baranowska, Krzyskiem Szymala i Jurandem z Leska siedzielismy wieczorami przy ognisku. (Lupino, jak to sie stalo, ze Ciebie tam nie bylo?!)
Jak wspaniale oni potrafia opowiadac! To i owo zapewne ubarwiajac. Ale tak wlasnie powstaja legendy. ;)
Niewielkie okruchy tych wspomnien udalo sie spisac po powrocie memu Towarzyszowi...
Zubow – rzeźbiarz i alkoholik, pracujący w systemie projekt, rzeźba, pieniądze – a popyt na jego rzeźby był ogromny – picie, póki tych pieniędzy starczało, i od nowa. I tak aż do czasu kiedy zapił się na śmierć. Chodził zawsze boso. Ida sobie kiedys bodajze z Jurandem do Wetliny, a tu nagle Zubow chyc! w krzaki. Wychodzi z nich po chwili: na prawiej nodze kalosz, na lewej trampek. Akurat mial fantazje w butach wkroczyc do wsi. Innym razem jakis chlop zlitowal sie nad nim i podarowal mu nowe gumofilce. Wyszedl Zubow ze wsi, i na mostku nad potokiem sruuu...! jeden w lewo, drugi w prawo. I dalej szedl boso.
Teresa opowiadała, że polowała na jakąkolwiek rzeźbę od Zubowa cztery lata. Aż wreszcie ktoś zadzwonił do niej, informując ją, że Zubow właśnie skończył rzeźbę, i że jak się pospieszy to może zdąży… Teresa więc, o drugiej w nocy, przyjechała do Zubowa, napiła się z nim i kupiła tę upragnioną rzeźbę, po którą bezskutecznie zgłosił się rano właściwy nabywca...
A o Zubowie krąży również historia, jak to stoi w autobusie PKS nad turystką, kiwa sie, boso, w kieszeni butelka denaturatu, patrzy na tę turystkę, i nagle pochyla sie do niej i mówi: – Ja cię zapłodnię...
Mira Dobroczyńska – de domo, Lubomirska (ksiezna), zmarła trzy lata temu mieszkanka Strzebowisk, również alkoholiczka.
Do niej to puka ktoś kiedyś do drzwi, więc ona otwiera, a to wchodzi ksiądz. A w dłoni trzyma butelkę ‘monopolową’ do połowy napełnioną przezroczystym płynem. Oczy Mirze rozblysly. Zaprasza księdza do środka, wolając, że już idzie po kieliszki, na co ksiądz: – Wiedziałem, że w tym domu wody święconej nie ma, to przyniosłem!
Jędrek Połonina - że pił na umór w knajpie w Wetlinie, a następnie wychodził przed knajpę i kładł się na drodze. Kto jechał ten go zabierał. Aż do dnia, kiedy jechał ktoś równie pijany i go przejechał. I co charakterystyczne, nikt z opowiadających nam tę historię nie uznał, że Jędrek sam sobie był winien, a wszyscy zgodnie piętnowali kierowcę, zaznaczając, że go nie zamknięto, bo był chory na raka. Zresztą Jędrek się prosił o zgon, bowiem, jak nas zapewniano, zdarzało się, że pług śnieżny go wyorywał ze śniegu, bliskiego zamarznięcia...
??? (tu niestety imie wylecialo nam z glowy, pomocy, Lupino!) -miejscowy złodziej i ekshibicjonista. Znany z tego, że lubił w biały dzień biegać nago po Ustrzykach. Górnych, rzecz jasna. Jurand opowiadał, jak kiedyś, z jakąś dziewczyną, szedł sobie przez Ustrzyki, aż tu widzi tamtego biegnącego nago w ich stronę. Nasadził sobie więc kapelusz na nos, licząc, że go nie rozpozna. Tamten jednak dobiegł do nich, obiegł ich w kółko, rzucił: – Cześć, Jurand! – i pobiegł dalej.
Innym razem okradali z kompanem autokar stojący gdzieś w górach, a przyłapani na gorącym uczynku, zostali rozebrani do naga i popędzeni. Więc kompan zerwał dwa liście łopianu, i nimi się obyczajnie osłonił, nasz bohater zaś, nie tylko, że się niczym nie osłaniał, ale przez całą drogę do wsi, jak to Jurand określił, „bawił się tym swoim penisem”.
:)
W tym roku mam zamiar usiasc przy ognisku z dlugopisem i zeszytem!
pozdrawiam,
Szaszka