5 załącznik(ów)
Odp: Jesiennie i poślubnie.....
Niestety szara codzienność i upierdliwość dopadły mnie z pełna mocą i może i bym znalazła chwilkę, żeby coś naskrobać, ale jak juz siadam to mi sie wena kończy .... Zresztą komu by się to chciało czytać .... :twisted: ..... chciałabym te wszystkie zdjęcia, które wstawiam opisać.... ale zasadniczo po co...... wystarczy spojrzeć i wszystko jasne :) .... A czy komuś się podobał zad......? :mrgreen: Prawda, że to piekny rudy zad :grin: .......
Kb
2 załącznik(ów)
Odp: Jesiennie i poślubnie.....
Dzień drugi przywitał nas pieknym mglistym porankiem, z promieniami słońca, nieśmiało wyglądajacymi gdzies pomiedzy drzewami..... czym prędzej złapałam za aparat i hej... na zwiedzanie nieznanego..... Oczywiście odrazu zweryfikowałam swój pogląd o wyciu wilków, gdyż okazło się, że mamy domek tuz przy zagrodzie Wolfiego i Sharon /zdjęcia gdzieś powyżej/..... natknełam sie tez na rezerwę /czyli sliczne i smierdzące stado dziczków/.... A poranek był naprawdę cudny.... Bania wyglądała pieknie w promieniach jesiennego słońca..... /aktualności: bania spłoneła jakis tydzień temu :-( /
Ps. I rozumiem, że nikomu nie podobał się rudy zad :P...... Biorąc pod uwagę, ciszę jak tu nastąpiła, wnioskuje, że temat umiera smiercią naturalna ...;( .........
Odp: Jesiennie i poślubnie.....
Zad się podobał, ale czy godzi sie opisywać piękno zadu tak ogólnie na forum? Toż to indywidualne odczucie Twoje ;-) /bo zrobiłas zdjecie tegoż zadu/ i nas nieśmiałych jego ogladaczy ;-)))). Tak, czy siak Weno wróć.....
Pozdrawiam
Odp: Jesiennie i poślubnie.....
Kobieto, zawsze będę Twoją fanką... ;)))
Odp: Jesiennie i poślubnie.....
:oops: hyhy dziękuję bałdzo, nawet nie przypuszczałam, że mam fanów :-D ;-) .....
8 załącznik(ów)
Odp: Jesiennie i poślubnie.....
Piękny poranek przerodził się w równie piękny dzionek, już troszeczkę jesienny ale jeszcze pełny letniego ciepła, letnich barw i zapachów ..... Postanowiliśmy z moją "małżowinką" czyt. Łysym, że dzień pierwszy będzie super hiper lajtowy ...:mrgreen: ...czyli robimy sobie szlak cerkwi.....a co.... początek - oczywiście nie od cerkwi.... Sanktuarium Matki Boskiej Bieszczadzkiej ..... oczywiście wszystko zamknięte na cztery spusty, ale miejsce bardzo urokliwe i pełne pysznych jabłek w otaczającym kościół sadzie ....
I dalej w trasę .... autko bardzo przydaje sie na takich lajtowych wyprawach....ileż więcej mogliśmy zobaczyć, dzięki szybkiemu przemieszczaniu się przestrzennemu..... Kolejno odwiedzaliśmy cerkwie w Hoszowie, Rabem, Żłobku i Smolniku .... Wgramoliwszy się do ostatniej, zalegliśmy błogo na łąkach w pobliżu co by sie widokiem nacieszyć i chłonąc sobie...
Naprawdę nie wiem co nas podkusiło do odwiedzenie ruin synagogi w Lutowiskach, ale na takim śmietniku to dawno nie byłam, na szczęście nie obudziliśmy „rezydentów” owego przybytku ....
Łysek koniecznie uparł się, na pstrąga w Wilczej Jamie, bo wszyscy mu mówili, że najlepszy w Polsce.... ja to tylko mogę powtarzać opinie zjadaczy, gdyż z ryb to ja tylko czekoladę.... :-P ... no co innego gdyby to grzybki, boczuś i takie tam inne roztaczające niebiańska woń pyszności.... I właśnie co by miło zakończyć dzionek, wybrałam sie na rydze. Bogata we wskazówki od Pani Ani, co do ewentualnego występowania grzyba owego, ruszyłam lekką szarówką w chaszcze. Oczywiście nie dość, że młodniki rosną na dość pochyłym terenie, dywany zieleni, pomiędzy nimi okazały sie pokrzywskami sięgającymi minimum 150 cm, to jeszcze zaczęło siąpić.... normalnie żyć nie umierać.... jedynym wyjściem było fantazyjne przedzieranie sie na czworaka pod świerczkami, niekiedy przechodzące w pełzanie..... obraz prawdopodobnie przekomiczny, dla ewentualnego obserwatora, aczkolwiek miałam wszystko tak poparzone, że chyba bardziej mnie piekło to co bąbli nie miało..... :-P ..... Ale...... grzybów było masę....... mogłabym się czołgać, zbierać i robić przetwory na zimę.....bez końca..... niestety, suchość letniej pory wpłynęła na ilość zasiedlenia grzybków......... normalnie czysta rozpacz.......prawie wszystkie robaczywe..... ;-( .... mniej więcej w 1/3 młodnika dałam sobie spokój, wyczołgałam się na drogę i mokra i poparzona ruszyłam w drogę powrotną, wypraszając gości z mojej czupryny.
Co prawda moje zbiory były cokolwiek mizerne z tymi, które zamierzałam wtachać pełna glorii, ale cały smutek prysł, gdy skosztowałam pasztetu z dzika z żurawiną .... pyyyyyycha........i polecam.... jako straszny łasuch co zresztą widac :-P....