Wspaniała relacja,tylko pozazdrościć talent(do pisania) i cudownych przeżyć.
Doczu Ranch Texas co jakiś czs powtarzają na kanale Kino Polska.Trochę cierpliwiści i może sobie nagrasz w przyzwoitej jakosci.
Wersja do druku
Wspaniała relacja,tylko pozazdrościć talent(do pisania) i cudownych przeżyć.
Doczu Ranch Texas co jakiś czs powtarzają na kanale Kino Polska.Trochę cierpliwiści i może sobie nagrasz w przyzwoitej jakosci.
31 wtorek.całą noc czarownice latały na miotłach nad Bieszczadami. Duje potężnie, ale widowisko o brzasku iście godne Rembrandta. Budzę się o brzasku i wyglądam z łóżka na grupę Tarnicy i Halicza. Widzę ostro zarysowane kontury szczytów na tle krwistego nieba. Ale tak tylko w dali. nad nami w Lutowiskach, niebo przykryte czarną, wielką złowrogą chmurą. Po wschodzie słońca, nabiera i ona różowych odcieni.Można się gapić i gapić. Pamiętam podobny świt jakieś 3 lata temu w Komańczy, tyle,że było to na początku stycznia. Też nieprawdopodobna feeria barw na tle zimowego nieba. Ostro wieje, płyną chmury z zachodu, lepsza pogoda znika w oczach.
Postanawiamy dziś połazić w okolicy Zalewu. Zostawiamy auto w Polanie. dośc pamiętne dla nas miejsce. Kiedyś , jak działala jeszcze baza studencka w Tworylnem, przeprawialismy się często przez San i Otryt, żeby przynieść zaopatrzenie dla syna i dzieci znajomych wlaśnie z Polany. w plecakach niesliśmy mleko, serki itp. Jesli zdarzył sie jakiś cud , to i piwo, bo przecież zawsze za komuny był to towar niemozliwy do wyprodukowania w wystarczających ilościach. Wczesniejsze wspomnienia są niezbyt dla mnie miłe. Kilka lat temu byłem tam na święta i Sylwestra (prawie zawsze spedxamy je w Bieszczadach) , tyle, że miałem za przeproszeniem przetrąconą nogę. Nie w gipsie, ale nie mogłem jej stawiać i musiałem miec kule. Był wtedy akurat pyszny snieg i całe towarzystwo smigało codziennie na wycieczki narciarskie, a ja siedziałem w domu, gapiłem sie na góry i robiłem porządki w tysiącach slajdów, które wziąłem ze sobą. Moje wycieczki polegały na tym ,że po powrocie wsadzali mnie na sanki i ciągneli gdzieś nad potok. tam robiliśmy ognisko i tyle miałem tej zimy z Bieszczadów.
W Polanie auto zostawiamy niedaleko cerkwi i dajemy w górę na łysy grzbiet odgradzajcy nas od doliny Paniszczówki zaznaczony na mapach jako 540. Stamtąd grzbietem i pilnując kompasu zasuwamy tak, bu wyniosło nas blisko nieistniejącej cerkwi w Paniszczowie. Pogoda zdecydowanie poprawia się i gdy docieramy już do cerkwiska, świeci słoneczko chce sie żyć.
Pamiętam jeszcze tą cerkiew w Paniszczowie. Była w zupełnie niezłym stanie, tyle,że za mijej pamieci miała już wypatroszone wnętrze. Rozwalili ją w latach siedemdziesiątych, Sprzet był prozaicznie prosty: stalowe liny, spychacz pociągnął, cerkiew padła. Komu przeszkadzała? Tym samym którzy rozwalali cerkwie w Beskidzie Niskim i na Pogórzu Przemyskim.
Piekna cerkiew w Nieznajowej w Beskidzie Niskim konała dosyc długo zanim znikła z powierzchni ziemi. mam jeszcze zdjęcie zwalonej wieży z pochyloną kopułą, i belki dżwigające nawę... na szczęście mam też jakies małe i niepozorne czarno -białe foto również tej nieszczęsnej cerkwi w Paniszczowie. To jedyna taka pamiątka.Szkoda. Gdyby człowiek był alfą i omegą, to biegał by wtedy i robił na potegę zdjęcia.Ale kto normalny mógł przypuszczać, że znajdą sie ludzie, którzy będą tak niszczyć. Naiwni...
Dolina Paniszczówki piękna, jak wszystkie zresztą opuszczone doliny. Tyle, że błoto w górach fantastyczne. Pniemy sie teraz wzdłuż potoku i coraz wyżej i wyżej na grzbiet aż wychodzimy na szczyt Moklika, potem przez straszne krzaczory grzbietem na niezły punkt widokowy nieco na wschód od szczytu.
Skrzy się snieg, ładne panoramki. dalej zejscie do Rosolina. W nagrodę soczysto zielone trawy łąk, żólte modrzewie i brzozy w oświetleniu późnego październikowgo słońca. Na koniec największa atrakcja dnia: Dwukrotne forsowanie potoku Czarny. Woda do kolan, temperatura-czysty zywy lód.
Pierwsze przejście jest krótkie, po oślizgłych betonowych płytach, na drugim trzeba brodzic po kamieniach. Jedno jest pewne, że dzisiaj na pewno nikomu nie przyjdzie do głowy myć w domu nogi...
Jemy cos w Czarnej i wieczór staje się bardzo zimny, wręcz mroźny. znowu każdy próbuje odgadnąć, jak to aura przywita nas jutro.
Błagam o dalsze wspomienia. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że dla mnie jesteś skarbnicą wiedzy. Czy kiedykolwiek opublikowałeś swoje wspomienia? Przepraszam, że aż tak się narzucam, ale dla przewodnika to jest fantastyczne zaglądnąć przez lustro wspomnień w dawne Bieszczady.
Przepraszam za przerwę. Nie było mnie kilka dni. Dziekuję za miłe słowa.
Wracam do relacji. Nie bedzie tego wiele.
1 listopada
Jak zwykle zagadka pogodowa. Rano bardzo szaro, z radia straszą okropnymi klęskami, jak zwykle zresztą. Żegnamy Lutowiska, bo chcemy poszwenadac sie trochę w okolicy Zalewu, mamy tam spore braki. Po drodze zaglądamy do Hoszowa załatwic jedną sprawę i wracamy do Czarnej. Cos jakby sie przejasniło i wiemy, ze dzisiaj nie stracimy dnia. Około poludnia dobijamy do Górzanki. Jest tam całoroczne schronisko młodziezowe w budynku dawnej szkoły. Wyrka piętrowe, nieco dla mnie przykrótkie, ale wszystko OK. z reguły omijamy takie miejsca jak wszelkie schroniska z daleka ze względu na wszechobecne chamstwo, nocne wrzaski, bieganie po schodach, trzaskanie drzwiami i chlanie do rana. tym razem , wiemy,ze ten termin jest b. dobry.
Bo cala Polska postanowiła polowac na siebie na drogach wiodących na cmentarz. W gorach pusto, pod górami też. Super.
Ale dzień niestety krótki. Znowu zrywa sie potężny wiatr. Odwiedzamy dawną cerkiewkę w Górzance i podziwiamy grubasne dęby w jwj otoczeniu. Potem zaczynhamy wędrowkę zniszczoną drogą idacą w górę w strone Bereżnicy.
teraz wymalowano tam niebieski szlak rowerowy. Na samym grzbiecie jest szkólka leśna i przez nią kierujemy sie w stronę nienazwane szczytu, przed którym skręcamy i łapiemy grzbiet schodzący do wsi. w rezultacie wychodzimy prosto na cerkiew i cmentarz w Bereznicy. Cerkiewka i stojąca obok dzwonnica sa drewniane i byłyby ozdobą okolicy gdyby nie szalony pomysł postawienia obok ohydnej metalowej konstrukcji z kątowników na nktórych powieszono dzwon. to psuje całe otoczenie. na dodatek zrobiono tam jeszcze wylane betonem schody na których umocowano poręcz z rury wodociągowej. Podejrzewam że to pomysł i smak miejscowego księdza.
jestrem osobą wierzacą, ale to co wyprawiają niektorzy księża na wsiach woła o pomstę do nieba. Przyklady moge podac z calej Polski, bo jeżdżę bardzo dużo. Od morza po góry powstają straszne budowle, i to często w poblizu małych drewnianych kościółków. Cudzoziemcy ze zdumieniem i niedowierzaniem przecierają oczy.To jest własnie najlepszy przykład niszczenia kultury. człowiek nie moze od tego uciec nawet w Bieszczadach.
Musimy teraz przejśc cała wieś pod górę i oczywiście pod coraz silniejszy wiatr. W bereźnicy jest kilka drewnianych starych domów, które na szczęście nie są zohydzone ani betonowym płotem ani innymi tego typu wynalazkami.
Stajemy wreszcie na przełęczy nad wsią. Tu spotykamy znany nam szlak niebieski rowerowy, który krzyzuje sie z czerwonym szlakiem rrowerowym biegnącym do Baligrodu. Znacie to miejsce? To kapitalny punkt widokowy i nawet przy tej brzydkiej pogodzie mozna podziwiać świetne panoramy. Jest tu też, (a właściwie był) niewielki pomnik poświęcony pamięci Zygmunta Kaczkowskiego. Niestety, komus bardzo przeszkadzał i ukradł płytę z napisem . Został jedynie jakis kamienny kopczyk i tyle. Juz w deszczu kierujemy się na miejsce oznaczone wiatą pod szczytem Markowskiej.
Wiata na szczęście jeszcze jest, tyle,że oczywiście pomazana węglami do cna itd. Tez przeszkadza...
Włazimy na Markowską. Z palnów zejścia do Radziejowej raczej nici. Pogoda slaba, coraz później. Złazimy więć inną droga na poprzedni punkt widokowy i potem posuwamy drogą w stronę Górzanki. przy cerkwi wychodzimy nocą.
taki to był nasz 1 listopada.