Co dalej ?...widzimy :-D Cię Kolego w niedzielę z Dołżycy na Łopiennik....no co ? "Sami Swoi" będą tam.:lol:
Wersja do druku
Cytat:
Zamieszczone przez Bertrand
Ja nie rozumiem, jaki tuning? toż to była Grzywa Wyobraźni...! Grzywa Polotu, Grzywa Wolności, Wiosenna Grzywa Bazylowa!Cytat:
Zamieszczone przez Sir Bazyl
Się koledzy czepiają, nie przejmuj się, Sir Badylu. Grzywy są w modzie (przynajmniej tej zielonej); w co inaczej plątałby się wiatr?
;)
Pozdrowienia łodgorczańskie!
k.
Jakaś opończa błogości mnie spowiła (albo chmielowe pnącza dostały się krwioobiegiem do mózgu) wprawiając mnie w stan upojnego lenistwa. Oj, strasznie ciężko było mi się pozbierać i zerwać do dalszej drogi. Bardzo, ale to bardzo zadurzyłem się okolicą: terasy pól ( foto 23 ), łąki i lasy ( foto 25 ), sady, stare drogi porosłe plątaniną krzewów zadziornych ( foto 24 ), falujący widnokrąg i ten trzmielami brzęczący spokój – cud malina!
Taaak, taki trzmiel to ma dobrze! Ponoć straszny z niego leniuch, ciągle kreci się tu i tam brzęcząc przy tym głośno, czyli dużo szumu wokół siebie robi, że niby taki zapracowany, ale efekty tej fanfaronady są podobno mizerne. Na pewno ( wiem, bo na co dzień obserwuję ) istnieje taki gatunek trzmieli w ludzkiej skórze, który do perfekcji opanował tą sztukę i demonstruje ją otoczeniu, a przede wszystkim wyższej, decyzyjnej hierarchii ula.
Ale dość tych dyrdymałów, najwyższa pora wzbić tuman kurzu nad łagodnie i sennie wijąca się dróżką ( foto 26 ).
Powoli zagłębiałem się w las, choć nie do końca, gdyż dróżka wiodła długimi, wąskimi, malowniczymi polanami ( foto 27, foto 28 ). Rosnące tu i ówdzie drzewa owocowe oraz ikonki na mapie „Bieszczady Zachodnie 1937-1938” wskazywały, iż przed laty znajdowały się tu czyjeś domostwa. Na drugim końcu polanek zapoznałem się z treścią obwieszczenia wskazującą, iż to, że domów nie ma, nie oznacza, że ich nie będzie ( foto 29 ). Deczko zagłębiwszy się w las, napotkałem kolejny przykład sprytu i przebiegłości myśliwskiego plemienia ( foto 30 ). Jeszcze nie przy wszystkich ambonach są paśniki, lizawki i piwniczki, ale powoli staje się to normą. Cóż robić? – na talerz samo nie wlezie, a dżipem po lesie ciężko dognać.
Teraz szedłem już cały czas lasem, gdzie panował ład i porządek, wszystko było równo zasadzone, wyplewione i odpowiednio opisane ( foto 34 ). Wokół czuć było delikatny powiew jesieni - orzeszki z wolna brązowiały ( foto 31 ), głóg czerwieniał ( foto 32 ). Na drzewach, od czasu do czasu pojawiały się flagi ze strzałkami ( foto 33 ) – może wiecie co to i po co to ?
W końcu dotarłem do miejsca, z którego otwierało się na lewo jak i na prawo ( foto 35 ). Naprędce skleciłem :wink: szałas i wyrychtowałem leżankę ( foto 36 ), a z plecaka :wink: wyjąłem ruszt ( foto 37 ), na którym przygotowałem kiełbasę kłam nazwie dającą, gdyż nadzwyczajną w smaku. Córcia ( 7 wiosen licząca ) mi mówi, że to jest „ful-wypas” kolacja, a przecież o fullu, który towarzyszył konsumpcji nic jej nie wspominałem.
Do cna się nasyciwszy zaległem w barłogu i dyndając między niebem a ziemią powoli odpływałem w krainę megamożliwości. Nim jednak puściła ostatnia cuma, wymyśliłem sobie małą katuszę na rozpoczęcie dnia następnego nastawiając budzenie na piątą rano.
Rankiem budzik zaterkotał, wokół nie było już ciemno, ale jeszcze niezbyt jasno. Po wykluciu się z larwy śpiwora podreptałem ku pobliskiej ambonie w celu pokłonienia się wschodzącemu słońcu. Idąc nie traciłem czasu i poddałem się porannej toalecie w wersji nieco okrojonej. Przetarłem więc oczy i oto co zobaczyłem ( foto 38 , 39, 40 ).
Kur zapiał, chęć była, krew wrzała – postanowiłem posiąść Gabryśkę. Powoli, acz niezwykle wytrwale pozbawiałem ją kolejnych warstw(ic) nas dzielących i powłócząc rozanielonym wzrokiem po jakże delornych kształtach jej wypukłości i zagłębień ( foto 41, 42 ), po dwóch kwadransach zmagań, zaszczytowałem ( foto 43 ). Gdy już ciśnienie i oddech powróciły do normy obiecaliśmy sobie kolejne tet a tet, ale o innej porze roku, w trójkącie z królową śniegu ( więc bardziej takie tet na dwie :shock: ).
Jeszcze kawałeczek kontynuowałem wędrówkę w kierunku równika, ale docelowym na teraz punktem miał być Berlin. A wiadomo, jak na Berlin - to na zachód. Wykonałem więc zwrot na prawą burtę i wkrótce berlińskie bramy stanęły przede mną otworem ( foto 43, 44, 45 ).
Do zejścia w dolinę mogłem sobie wybrać jedną z trzech zielonych autostrad. Wybrałem środkową – pies ją trącał! Gdzieś tak mniej więcej w połowie natrafiłem na ogrodzenie z furtką zamkniętą na drucik. Odkręciłem drucik, otworzyłem furtkę, wlazłem za ogrodzenie, zamknąłem furtkę i zakręciłem drucik. Ruszyłem dalej i po chwili zauważyłem, po lewej stronie, w cieniu drzew porastających płytki parów leżące stado owiec. Są owieczki to i pewnie jakiś piesek do pilnowania się znajdzie. O, jest! Na szczęście taki nieduży i spokojny. Wiatr powiewał od niego w moim kierunku i pewnie dlatego w ogóle mnie nie wyczuł i nie zauważył. Na wszelki wypadek skręciłem bardziej w prawo i przyspieszyłem kroku. Po lewej stronie leżał sobie więc ten piesek, po prawej tuż, tuż stała przyczepa kempingowa a ja darłem środkiem. Minąłem tą przyczepę i wtedy za plecami usłyszałem potężny bulgotowarkot. Tak to ja się jeszcze nigdy w Bieszczadach nie zestrachałem! Momentalnie wykonałem zwrot i właściwie nie miałem już czasu do namysłu, gdyż wpienione trzy owczarki podhalańskie szczerzyły zębiska zdecydowanie za blisko moich portek. I tu jakże wspaniałymi i przydatnymi okazały się trekkingowe kostury. Do ogrodzenia miałem około stu metrów, wokół pastwisko, trzy brytany i żadnych ludzi. Młócąc kijami powietrze trzymałem atakujące bestie na odległość dwóch metrów i powoli idąc raczym sposobem, modliłem się żeby mnie któryś nie zaszedł od tyłu i jednocześnie zastanawiałem się jak mi, objuczonemu plecakiem, przyjdzie przeskoczyć ogrodzenie , jeśli brama będzie zamknięta. Na szczęście jeden z nich sobie odpuścił (bardzo mądra psina – niech ci miska zawsze pełną będzie), a brama była zamknięta na drucik. Po omacku, jedną ręką otwierając bramę, drugą cały czas oganiałem się od dwóch bardziej zawziętych bestii. Ufffff! Dopiero po chwili byłem w stanie pstryknąć pamiątkową fotkę ( foto 46 ).
W okolicach Szumnego Dworu ( foto 47 ) postanowiłem chwileczkę odsapnąć i gardło potoknąć ( ponieważ na skutek kilkuminutowego tłumaczenia pieskom, iż są najlepszymi przyjaciółmi człowieka, zaschło mi całkowicie ). Niestety, okazało się, iż w plecaku całkiem źródełko wyschło. Tuż za pobliskimi zabudowaniami stał sobie taki mały domek letniskowy, przy którym krzątał się jego właściciel. W czasie krótkiej rozmowy, przy nalewaniu dla mnie wody, wyraził zdziwienie, że udało mi się przejść w stanie nienaruszonym przez terytorium strzeżone przez te psy, gdyż szczególnie jeden z nich znany jest z awersji do obcych.
Z pełnymi zbiornikami mogłem śmiało ruszyć objazdem ustanowionym przez Powiat Sanocki, drogą powiatową nr 2257 R. Odcinek ten opisałem już kiedyś na forum, więc zapraszam tutaj: http://forum.bieszczady.info.pl/show...8&postcount=25
Jeszcze tylko rzut oka za siebie, jak prezentują się z drogi powiatowej Rzepedź-Mchawa, wstęgi berlińskich autostrad ( foto 48 ).
Wyłoniwszy się tuż przed przełęczą z lasu, ujrzałem odpoczywające pod jego ścianą stadko konnych ( foto 50 ). Byli to pierwsi i jak się okazało ostatni turyści, jakich spotkałem podczas mojej łikendowej wędrówki.
Na przełęczy skręciłem w prawo i czując na plecach oddech goniącego mnie tabunu rozpocząłem ambitną walkę z przewyższeniem. Dogonili i wyprzedzili mnie dopiero na szczycie i teraz podążając za nimi płażącym się grzbietem czułem znacznie mocniejszy oddech wydobywający się z naprzeciwległych końskim paszczom otworów. Na szczęście czworonogi okazały się zdecydowanie ode mnie szybsze i po wyjściu z zalesionego terenu mogłem popatrzeć na nie z góry ( foto 51 ). Grzbiet, którym podążałem był niezwykle widokowy ( foto 52, foto 53, foto 54 ). Już tylko niewielka odległość dzieliła mnie od drogi powrotnej.
Opadałem coraz wolniej, chcąc zatrzymać czas i na zaś się napatrzeć i nawdychać okolicą. Powyżej upamiętniającego cmentarz choleryczny krzyża ( foto 55 ), czyli w pobliżu zakrętu polnej drogi prowadzącej do cerkwi ( foto 56 ) spojrzałem prosto przed siebie na wysepkę łąk porośniętych małym zagajnikiem ( foto 57 ). Jakże inaczej prezentowała się ona spowita porannymi mgłami ( foto 58 ), wiosną, gdy przemierzałem ten odcinek trasy w kierunku przeciwnym – ale to już całkiem inna historia….
Zdjęcia czysty miód...
Będzie Ci wybaczona dzisiejsza absencja. Kawał dobrej roboty.