Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
100 lat temu wpadli i zajął się nimi wymiar sprawiedliwości. Czasy naszych przodków! Mój tatuś (1915-1985) wtedy dopiero pobierał nauki na szczeblu wczesnopodstawowym. Mamusi (1925-2024) jeszcze nie było na świecie.
Poniższy tekst zamieszczę niebawem na moim blogu („Czytelnia Książek Historycznych”). Prapremierę ma dziś tu.
Jarosław Molenda „Piekielna Mańka. Dzieje krwawej femme fatale z Kresów Wschodnich, współodpowiedzialnej za ponad 50 zabójstw”
Wydawca: Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o., Warszawa 2022
W pierwszej połowie lat 30. ub. wieku amerykańska opinia publiczna ekscytowała się wyczynami gangsterskiej pary Bonnie and Clyde. My taki damsko-męski, zbrodniczy duet mieliśmy „lepszy” – zarówno pod względem wyprzedzenia w czasie (operowali w pierwszej połowie lat 20.), jak i liczby zabójstw dokonanych na tle kryminalnym. W latach 1924-1926, gdy byli sądzeni, nie schodzili z łam naszej codziennej prasy. Owi złoczyńcy to Germanida Szykowicz z d. Błońska, urodzona prawdopodobnie w 1898 r. (data śmierci nieznana) i jej partner Stanisław Zboński, ur. w 1897 lub 1898 roku, rozstrzelany na mocy wyroku śmierci w 1926 r. Ich opus operandi był dość nieskomplikowany – pani wyszukiwała i sprowadzała (pod różnym pretekstem) ofiary, a pan pozbawiał je życia (strzałem z pistoletu, nożem, bądź jakimś tępym narzędziem). Nie byli przy tym wybredni – zabijali zarówno osoby uznane za majętne, jak i zwykłych wozaków (aby zrabować konia, furmankę i szybko je spieniężyć). Owa „niewybredność” wyboru ofiar oraz różnorodność miejsc i sposobów morderstw okazywały się, do czasu, czynnikami im sprzyjającymi. Licznych zbrodni długo bowiem nie kojarzono z jednymi sprawcami. Ostatecznie udowodniono im 51 zabójstw, ale prawdopodobnie było ich więcej. Działali na terenie całej II Rzeczypospolitej. Germanida (tytułowa Mańka) nie była, wg cytowanych relacji prasowych, kobietą specjalnie atrakcyjną, ale jednak musiała „coś w sobie mieć”, albowiem kilka ofiar to oczarowani nią mężczyźni, deklarujący nawet wobec niej „poważne zamiary”. Stanisław natomiast to zwykły osiłek i zbir posłusznie wykonujący jej polecenia. Jako byłego żołnierza go rozstrzelano, a nie powieszono. Germanida również otrzymała prawomocny wyrok śmierci, od którego wykonania wybawił ją jednak Pan Prezydent RP korzystając z prawa łaski (1927). Aż do pamiętnego września 1939 r. przebywała osadzona w więzieniu w Bydgoszczy, a co się z nią stało po wybuchu wojny – nie wiadomo. Miała wtedy 41 lat, z których ostatnie 15 spędziła za kratkami (co, jak wiadomo, zdrowiu ani urodzie nie sprzyja).
Proponowana dziś książka nie jest powieścią sensacyjną, co mógłby sugerować jej tytuł. Pan Jarosław Molenda stworzył reportaż śledczo-sądowy, bazując na archiwaliach i artykułach naszej prasy z tamtych lat, korzystając również z publikacji wybranych, cytowanych historyków. Opisał wszystkie krwawe wyczyny Germanidy i Stanisława, które wyszły na jaw w ramach śledztw i procesów. Podczas lektury szybko zauważamy, iż postępki bandyckiej pary stały się też okazją do szerszego opisania realiów życia codziennego w Polsce pierwszej połowy lat 20. ubiegłego wieku. Poznajemy polską biedę tuż po odzyskaniu niepodległości, działalność licznego świata przestępczego (dość szczegółowo), motywy i metody zbrodni, zagrożenie dla życia czające się na wielu miejskich ulicach, wiejskich traktach oraz w pociągach. I często towarzyszącą temu bezradność polskiej policji - słabo wówczas opłacanej, niedoinwestowanej w urządzenia techniczne oraz na ogół kiepsko wykwalifikowanej. Pozytywnym wyjątkiem okazał się tu policjant śledczy, starszy przodownik Kazimierz Dubaniewicz, który walnie przyczynił się do rozpracowania i ujęcia bandyckiej pary (za co dość wysoko awansował).
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Osobom, które od czasu do czasu zaglądają do mojego bloga pn. „Czytelnia Książek Historycznych” (ale latem br. jeszcze tego nie uczyniły), informuję, że w lipcu i sierpniu zamieściłem tam artykuły zawierające propozycje lektur tzw. okolicznościowych: 110. rocznicy wybuchu pierwszej wojny światowej, 80. rocznicy powstania warszawskiego i 85. rocznicy najazdu Niemiec na Polskę. Aby Was bardziej zainteresować nadmieniam, iż jedna z omówionych książek o powstaniu warszawskim została napisana przez Niemca, członka NSDAP i oficera Wehrmachtu, po wojnie historyka zachodnioniemieckiego.
Natomiast tym spośród Was, którzy zamiast wielkiej polityki i wielkiej historii wolą wielką przygodę, proponuję wędrówki po prerii i górach pogranicza amerykańsko-meksykańskiego. Poniżej zamieszczam przygotowany już tekst, który za jakiś czas również znajdzie się na ww. blogu, ale prapremierę ma dziś tu.
Cormac McCarthy – Trylogia „Pogranicze” („Rącze konie”, „Przeprawa”, „Sodoma i Gomora”)
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2023
Trochę się zawahałem, czy o tych trzech powieściach napisać na blogu poświęconym książkom o tematyce historycznej. Ich bohaterami nie są bowiem postacie historyczne, powieści nie odnoszą się też do żadnych ważnych wydarzeń dziejowych. Historyczne są tylko miejsce i czas akcji: pogranicze USA i Meksyku, rok 1949 (cz. 1), rok 1941 (cz. 2) i rok 1952 (cz. 3) – naruszenie chronologii akcji wynika z kolejności napisania powieści. Autor wspaniale w nich przedstawia przygraniczne, wiejskie i małomiasteczkowe realia, charakteryzuje je przyrodniczo i etnologicznie. Wprowadza całą galerię ludzkich typów po obu stronach granicy, zarówno charakterów dobrych, jak i całkowicie nikczemnych. Ukazuje potęgę miłości i męskiej przyjaźni. Wszystko to jest tłem powieści kowbojskich, sensacyjnych. Czyli książek wartkiej akcji.
Trylogii streszczać nie zamierzam – niechże czytelnik sam pozna losy jej głównych bohaterów. Jest ich dwóch: John Grady Cole (ur. 1933) i Billy Parham (ur. 1924). Szesnastoletni John jest pierwszoplanową postacią części pierwszej (pt. „Rącze konie”), siedemnastoletni Billy natomiast przewodzi części drugiej (pt. „Przeprawa”). Obaj, już w wieku odpowiednio 19 i 28 lat, spotykają się i zaprzyjaźniają dopiero w części trzeciej (pt. „Sodoma i Gomora”). Są to chłopaki uczciwe, wrażliwe, prostolinijne, inteligentne, słabo wykształcone. Kowboje diablo odważni i sprawni fizycznie. Kochają zwierzęta, nienawidzą takich, co je sadystycznie krzywdzą. John doskonale radzi sobie z końmi, Billy jest znawcą hodowli bydła. Biedni jak myszy, zatrudniają się u zamożnych farmerów po obu stronach granicy amerykańsko-meksykańskiej. Po kolei wpadają w wielkie tarapaty. Nie ze swojej winy, ale kto to obiektywnie osądzi, kto im pomoże? Czasem mają szczęście, czasem nie. No i zwróćmy uwagę na ich młodziutki wiek. „Do zakochania jeden krok” – jak śpiewał Andrzej Dąbrowski. John, Billy i ich powieściowi rówieśnicy kilkakrotnie ten krok wykonują. W realiach Dzikiego Zachodu, na tym pograniczu naprawdę dzikim jeszcze w połowie XX wieku. Nawet jeśli początkowo mają szczęście w miłości, to wkrótce okrutny los dmuchnie biedakom wiatrem w oczy. Spotyka ich rozczarowanie, a nawet … Proszę sobie samemu przeczytać. Dla wzmożenia zainteresowania podpowiem tylko, że miłość Johna do młodej, biednej dziewczyny, zmuszonej do uprawiania prostytucji, stała się powodem pojedynku na noże, szczegółowo opisanego w trzeciej powieści. Dramaturgia narracji nie ustępuje tu Sienkiewiczowskim opisom pojedynków Wołodyjowskiego z Bohunem w „Ogniem i mieczem” i z Kmicicem w „Potopie”. Ale proszę nie traktować książek trylogii McCarthy’ego jako tylko sensacyjnych. Są to przede wszystkim powieści obyczajowe i psychologiczne. Mocne, ukazujące trudy, brudy i okrucieństwo życia. A przez pryzmat losów ich bohaterów poznajemy, dziś już historyczne, środowisko pogranicza USA i Meksyku połowy XX wieku. Autor przy okazji przytacza również ówczesne przypowieści ludowe, wspomnienia i legendy, ukazując logikę i sposób rozumowania prostych ludzi.
Na zakończenie, dwie moje kąśliwe uwagi pod adresem Szanownego Wydawnictwa, nomen omen Literackiego. W części 1 (pt. „Rącze konie”) częste dialogi w języku hiszpańskim w ogóle nie zostały przetłumaczone na polski!!! Czasem się można (z kontekstu) domyśleć ich treści, a czasem nie. Na szczęście w dwóch kolejnych częściach trylogii tłumacze się zreflektowali i w przypisach zamieścili polską treść rozmów prowadzonych po hiszpańsku. Druga ważna uwaga: występujące we wszystkich trzech powieściach częste dialogi są, moim zdaniem, niewłaściwie wprowadzone do tekstu książek. Ani nie są w nim poprzedzane myślnikami, ani nie oznaczono ich innym rodzajem druku (np. kursywą). Także nie zawsze zostały ujęte w odrębnych wierszach tekstu, bywa że je wtrącono do narracji ogólnej. Sprawia to przykre wrażenie naruszenia zasad pisowni, niekiedy wręcz pomieszania z poplątaniem. Przyznaję, że po raz pierwszy spotkałem się z takim niestarannym sposobem umieszczania dialogów w redakcji tekstu książki.
Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Poniższy tekst z czasem znajdzie się w mojej "Czytelni Książek Historycznych". Premierę ma dziś tu.
Szczepan Twardoch „Chołod”
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., Kraków 2022
Obywatel radziecki pochodzenia górnośląskiego, Konrad Wilhelmowicz Widuch (ur. 1895), w 1946 roku mając dużo wolnego czasu opisuje fragmentarycznie swoje burzliwe dzieje od dnia, gdy w wieku 14 lat uciekł z rodzinnego domu, aż do okresu, w którym prowadzi tę pisemną narrację. Czyni to dość nieskładnie, z wulgaryzmami, często przerywając chronologię wprowadzaniem wielu wspomnień i refleksji, co jednak nie zmniejsza czytelniczego zainteresowania, a wręcz przeciwnie – moim zdaniem nieraz je nawet wzmaga. Przez pozornie prostacki tekst przeziera wrodzona inteligencja i wisielcze poczucie humoru narratora, który mimo tylko podstawowego wykształcenia jest dość oczytany (to przede wszystkim zasługa jego żony) oraz włada czterema językami: górnośląskim, polskim, niemieckim i rosyjskim. Naleciałości głównie tego ostatniego, oraz trochę pierwszego i trzeciego, są zauważalne w treści dziennika pisanego jednak po polsku. Początkowo to mnie, przyzwyczajonego do lektury tekstów choćby i najbardziej niecenzuralnych, ale jednak redagowanych z zachowaniem reguł gramatyki, dosyć raziło. Wkrótce przestało, tak mnie wciągnęła fabuła. Fabuła, dodajmy, fikcyjna. Autor książki dochował jednak wierności realiom epoki, wydarzenia podobne opisywanym zapewne mogły mieć miejsce. Za wyjątkiem, oczywiście, niektórych specyficznych incydentów oraz istnienia tytułowej osady Chołod. Wprowadzenie jej do powieści, wraz z wierzeniami i obyczajami jej mieszkańców, potwierdza artyzm i maestrię literacką p. Szczepana Twardocha, odczuwane zresztą podczas lektury całej książki.
Bohater powieści, początkowo obywatel Cesarstwa Niemiec, pierwszą wojnę światową spędził na morzach jako podoficer floty. Pod koniec wojny uczestniczył w buncie marynarzy i nieudanej rewolucji niemieckiej. Następnie udał się do Rosji, gdzie wziął, już jako dość zasłużony rewolucjonista-bolszewik i komisarz polityczny, udział w wojnie z Polską. W 1920 r. walczył w szeregach mającej złą sławę Armii Konnej Budionnego, naszych rodaków przy tym nie oszczędzając, a wręcz przeciwnie (w książce mamy tego przykłady). Tam poznał swoją przyszłą żonę (w Konarmii służyło sporo kobiet), z którą stworzył udane, kochające się radzieckie małżeństwo. Jego Sofie również była zagraniczną, ideową komunistką-rewolucjonistką pochodzenia norweskiego. Także miała na sumieniu wiele ludzkich istnień. Nowa władza radziecka nie patyczkowała się bowiem z wewnętrznymi i zewnętrznymi wrogami, ofiary wojny domowej szły w miliony osób. Rewolucyjna przeszłość obojga nie zapewniła im jednak bezpiecznej egzystencji w Ojczyźnie Światowego Proletariatu. Byli protegowanymi Karola Radka, który swego czasu miał nieszczęście wyrazić trochę odmienne poglądy niż Wielki Stalin. W latach 30. ub. wieku, gdy stalinowski terror objął najpierw wszystkich trockistów (rzeczywistych i domniemanych), a z czasem już prawie wszystkich starych bolszewików, Konrad i Sofie wyjechali z Moskwy do dalekiego Murmańska, mając nadzieję pozostania tam niezauważonymi. Słusznie potem jednak przewidując swe aresztowanie, postanowili uciec za granicę. Najpierw spróbowała tego Sofie zabierając ze sobą ich dwie córki. Konrad długo nie wiedział, czy im się powiodło, sam już udać się za nimi nie zdążył. Tak jak miliony innych represjonowanych podczas Wielkiego Terroru zaliczył aresztowanie, ciężkie, połączone z torturami śledztwo NKWD, wreszcie pobyt w syberyjskim łagrze z etykietą wroga ludu, co dawało mizerne szanse na przeżycie. Z obozu udało mu się jednak po niesamowitych perypetiach i w niesamowitym towarzystwie zbiec i trafić do zapomnianej przez Boga i ludzi społeczności plemiennej, nieodnalezionej jeszcze przez władzę radziecką. Byli to Ljaudis, mieszkańcy podarktycznej, nieuwidocznionej na żadnej mapie osady Chołod (stąd tytuł książki). Stamtąd po kilkuletnim pobycie też musiał uciekać. Ostatecznie uratował się, dotarł do wybrzeży Alaski, choć o tym dowiadujemy się już nie z kart jego dziennika.
Tyle w suchym skrócie telegraficznym. Z książki dowiecie się Państwo o codziennych realiach, w których przyszło żyć i mierzyć się z nimi Konradowi Widuchowi. Poznacie ludzkie typy spod ciemnej gwiazdy, płci obojga. Z kart powieści często przebija groza. Przeczytacie bowiem o dużym okrucieństwie czynów opisywanych postaci, samego głównego bohatera nie wyłączając, choć on do takich posuwał się rzadko i raczej tylko z zemsty. Napotkacie również kilka śmiałych opisów scen erotycznych, w tym też typu hardcore w warunkach łagrowych (a zresztą nie tylko tam). O tym, że to wszystko, z zastrzeżeniem jak na wstępie, mieściło się jednak w realiach czasów i miejsc, nie ma wątpliwości. Potwierdza to liczna literatura popularnonaukowa i rzeczywista wspomnieniowa, z których autor zapewne czerpał wiedzę i natchnienie. Reasumując, życzę pasjonującej lektury. Ale osobom nadwrażliwym jej nie polecam. Przy okazji: czytelnicy mający wiedzę i doświadczenie żeglarskie zapewne z przyjemnością natkną się w książce na sporo terminów oraz procedur marynistycznych.
PS. Na str. 273 autor czyni dygresję do osoby Aloisa Pokory, tytułowego bohatera swojej innej książki (opisanej na blogu - proszę zerknąć do katalogu autorskiego alfabetycznego albo katalogu tematycznego 9).
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Do osób, których zainteresowały teksty dotyczące książek trylogii "Pogranicze" (powyżej przedostatni wpis).
Proponuję Wam lekturę kolejnej (i znacznie lepszej!!!) książki Cormaca McCarthy’ego – mocnej powieści sensacyjnej, trzymającej cały czas w napięciu i powodującej odkładanie na później innych zaplanowanych czynności dziennych. Jakiś czas temu miała swoją ekranizację pod niezmienionym tytułem. Nb. film również jest świetny, można go znaleźć w Internecie, polecam. Oczywiście chodzi o powieść pt. „To nie jest kraj dla starych ludzi”, wydaną w 2023 r. przez krakowskie Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. Dla mnie nie jest to książka o tematyce historycznej – jej bohaterami nie są znane persony, nie dotyczy ważnych wydarzeń z przeszłości, a poza tym jej fikcyjna akcja toczy się w 1980 r., gdy miałem już 29 lat. Zatem dłuższej recenzji w mojej internetowej „Czytelni Książek Historycznych” mieć nie będzie. Ale miłośnikom ambitnych powieści sensacyjnych, z tłem psychologicznym i socjologicznym, naprawdę gorąco ją rekomenduję.
PS. Sposób edycji narracji, w tym licznych dialogów, identyczny jak w polskich tłumaczeniach tamtych książek. Trochę irytuje, ale cóż zrobić.
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
W niezgłębionych czeluściach internetu natknąłem się w ubiegłym tygodniu na podcast Marcina Piotrowskiego „Literatura ze środka Europy”. No i przez kilka ostatnich wieczorów zamiast czytać książki to tracę ;) czas na słuchanie o pisarzach i ich dziełach już mi znanych, o tych, o których gdzieś i kiedyś coś tam mi dzwoniło, jak i o takich, o których istnieniu pojęcia nie miałem :oops:.
Troszkę się zatraciłem w traceniu, do czego i Was gorąco namawiam :razz:
Przede wszystkim polecam odcinek o „Czarownicy z Funtinel” Alberta Wassa, do przeczytania której kiedyś zachęcałem ( http://forum.bieszczady.info.pl/show...l=1#post181314 ) :
https://www.youtube.com/watch?v=OG7KHiI8kgY
oraz o „Szkicach piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego”, (polecanych przeze mnie w tym poście:
http://forum.bieszczady.info.pl/show...=1#post1787370 ) :
https://www.youtube.com/watch?v=1sbal0zIHgA&t=346s
Podcastu można również słuchać w serwisie Spotify.
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Magali Delaloye „Historia erotyczna Kremla. Od Iwana Groźnego do Raisy Gorbaczowej”
Wydawnictwo Bellona Sp. z o.o., Warszawa 2018
Opis tu:
https://kazimierzrygiel.blogspot.com...-od-iwana.html
W pakiecie również życzenia świąteczne. :razz:
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Jeżeli ktoś jest zainteresowany to "Into the wild" Jona Krakauera jest obecnie w Amazonie za $2.09. Ebook, format Amazona z DRM - do każdego Kindla jak znalazł, ale poza ekosystemem Amazona już trudniej.
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Polecam katastroficzny, hipotetyczny reportaż z przyszłości pt. „Wojna nuklearna. Możliwy scenariusz” autorstwa Annie Jacobsen, znanej amerykańskiej dziennikarki. Jest to książka o wybuchu i dokładnym przebiegu, minuta po minucie, III wojny światowej, trwającej tylko 1 godzinę i 12 minut. Autorka przygotowywała tę książkę przez kilka lat, przeprowadziła szereg wywiadów ze specjalistami, naczytała się odpowiedniej literatury, aż sama stała się ekspertką. Aktualnie to największy hit czytelniczy w Stanach Zjednoczonych. Polski wydawca: Insignis Media, Kraków 2024. Nie przeczytać nie można.
Aha, za pasem sylwester. Czego by więc Wam w nadchodzącym Nowym 2025 Roku życzyć? Co ja się będę wysilał, pisał banały o zdrowiu, szczęściu, pomyślności etc. … Może niech teraz każda/każdy z Was, czytająca/czytający ten tekst, pomyśli sobie o najskrytszym swoim marzeniu do spełnienia w Przyszłym Roku. Już? No to ja właśnie tego Jej/Jemu życzę. :-P
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Poniższe dwa teksty za jakiś czas znajdą się w mojej internetowej „Czytelni Książek Historycznych”. Ale prapremierę mają dziś tu.
Colson Whitehead „Rytm Harlemu”
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2022
Nowy Jork, Harlem, lata 1959-1964. Dziś to już historyczny obraz tamtejszej murzyńskiej społeczności bez retuszu. Oszustwa, wymuszenia haraczy, szantaże, prostytucja, kradzieże, napady, paserstwo, bójki, morderstwa, narkomania … Ale także liczni mieszkańcy pragnący żyć normalnie i pracować uczciwie. Główny bohater Ray Carney (ur. 1930) to facet sympatyczny, postać raczej pozytywna. Wywodzący się z nizin społecznych, syn czarnoskórego bandziora, po śmierci matki wychowywany przez ciotkę. Z dużym samozaparciem, pracując na swe utrzymanie i czesne, ukończył studia z zakresu zarządzania, założył kochającą się rodzinę, otworzył własny sklep meblarski (pośmiertnie pomógł mu w tym szemrany tatuś; szczegóły w książce). Pracowity, bez nałogów, wierny mąż, dobry ojciec. Powyżej napisałem „postać raczej pozytywna” - już tłumaczę użycie słówka „raczej”. Interes Raya idzie jako tako. Bohater marzy o najmie mieszkania większego i w lepszej harlemskiej lokalizacji, a zatem sporo droższego. Swe oficjalne meblarstwo wspomaga więc drobnym, okazyjnym paserstwem – miejscowi prymitywni rabusie przynoszą mu przeróżne „fanty” z kradzieży i napadów, a on z kolei przekazuje je paserom bogatszym i bardziej wyspecjalizowanym w ocenie łupów i możliwości ich sprzedaży, najczęściej nowojorskim Żydom. Za owo pośredniczenie pobiera „prowizję” pozwalającą mu nie tylko związać koniec z końcem, ale również rozbudować pawilon sklepowy, rozszerzyć jego meblarski asortyment, a nawet odłożyć na większe mieszkanie. Z czasem zamierza ograniczyć się do działalności wyłącznie legalnej. Ale z kryminalną przeszłością nie jest tak łatwo zerwać! Na domiar złego dużo kłopotów przysparza mu brat cioteczny, z którym się wychował, i którego bardzo kocha. A tamten to już typowy harlemski złodziejaszek i bandziorek, obracający się w towarzystwie jeszcze gorszym.
W tle mamy rasizm oraz tytułowy codzienny rytm życia wielkiej dzielnicy murzyńskiej. Bardzo wzmagający się podczas gwałtownych zamieszek ulicznych po tym, gdy biali policjanci zabijają niezupełnie niewinnych czarnych chłopaków. Otrzymujemy arcydokładny opis czarnego Nowego Jorku tamtych lat. Ubodzy, niemający legalnych źródeł utrzymania mieszkańcy gnieżdżą się w wyeksploatowanych budynkach i obskurnych, śmierdzących lokalach. Miasto się rozbudowuje, inwestycjom towarzyszą przeróżne deweloperskie szwindle. Abyśmy się owym opisem nie znudzili, autor wprowadził doń kilka wątków kryminalno-mafijnych godnych powieści Mario Puzo. M.in. czytamy o organizacji, przebiegu i konsekwencjach dużego napadu rabunkowego, o międzygangowych „sprzecznościach interesów” oraz o wewnątrzgangowych przekrętach i krwawych porachunkach. Także o do cna skorumpowanej lokalnej administracji i policji, o bójkach i strzelaninach. W centrum tego wszystkiego oczywiście pozostają nasz Ray i jego marnotrawny kuzyn Freddie. Reasumując, jest to bardzo dobra, trzymająca w napięciu powieść sensacyjna, od której ciężko się oderwać. Od typowych kryminałów odróżniająca się wszechstronną charakterystyką wielkomiejskiej społeczności oraz analizą życiorysów i mentalności wybranych jej reprezentatywnych przedstawicieli. Colson Whitehead to wielokrotnie nagradzany amerykański pisarz i dziennikarz, piszący o sprawach doskonale mu znanych (choć niezupełnie z autopsji, urodził się w roku 1969). Nowojorskich poloniców podczas tej lektury nie napotkamy. Raz tylko autor napomyka, że – podczas klubowego spotkania – miejscowa elita murzyńska opowiadała sobie dowcipy o Polakach.
PS. Ciąg dalszy losów Raya Carneya możemy poznać z kolejnej książki Colsona Whiteheada pt. „Reguły gry”.
I oto one:
Colson Whitehead „Reguły gry”
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o., Warszawa 2023
Akcję „Rytmu Harlemu” Colson Whitehead zakończył w roku 1964. Sequel pt. „Reguły gry” to już lata 1971-1976. Nadal przebywamy w Nowym Jorku, ze szczególnym uwzględnieniem Harlemu. Bohaterowie są ci sami, oczywiście po odjęciu postaci uśmierconych w pierwszej powieści. Ray Carney to już czterdziestoletni, zamożny przedsiębiorca branży meblarskiej. Wydawałoby się, iż zerwał z paserstwem na boku. Pozory mylą, a wilka ciągnie do lasu. Nowy Jork się rozwija, deweloperzy nie przebierają w środkach chcąc uzyskać kolejne tereny pod budownictwo inwestycyjne. Pod różnymi pretekstami dokonują quasi legalnych wyburzeń, nieraz technicznie i funkcjonalnie bezzasadnych. Oficjalnie to się nazywa rewitalizacją miejskiej zabudowy. Współpracują z nimi lokalni urzędnicy do szczebla burmistrza dzielnicy włącznie. Takie są właśnie tytułowe reguły gry. Nie wyłamują się, a wręcz ochoczo w niej uczestniczą także skorumpowani pracownicy wymiaru sprawiedliwości: lokalni policjanci, prokuratorzy, sędziowie. Społeczność murzyńska nie pozostaje bierna. Bardzo się już zradykalizowała – w mieście działają Czarne Pantery oraz grasuje ich terrorystyczny odłam: Armia Wyzwolenia Czarnych. Przestępczość pospolita nadal rozkwita. W tle tak złowrogiej i obszernie naszkicowanej charakterystyki miasta mamy trzy pasjonujące wątki sensacyjne, których lektura nie pozwala oderwać się od książki.
W pierwszym rozdziale nasz Ray Carney lekkomyślnie oraz zupełnie przypadkowo został pomocnikiem skorumpowanego policjanta, który miał już dość służby w policji i postanowił ją porzucić, ale bez formalnego wypowiedzenia, a za to ze zrabowaną forsą i klejnotami. Tak przedstawiał Rayowi swą motywację (cyt., str. 126): „Chciałbyś mieszkać na tym śmietnisku? (…) Kiedyś getto to było getto, teraz całe miasto jest gettem. Gnoje zrzucają noworodki do zsypów. Trzynastolatki noszą w brzuchach dzieci swoich ojców. Kobieta tyle razy dostaje po pysku, że strzela w łeb mężowi, a potem sama połyka kulkę. Wnuczki przykuwają babcie do kaloryferów i kradną im emeryturę.”. Jak wymuszona współpraca Carneya z owym policjantem Munsonem przebiegała i jak się zakończyła, nie będę zdradzał, przeczytacie Państwo sami. Nadmienię jedynie, iż i krew się lała, i trup się słał gęsto.
W drugim wątku tematycznym głównym bohaterem jest Pepper, przyjaciel i ochroniarz Carneya, z zawodu bandyta. Nie odrzuca również zleceń legalnych – w tym przypadku poszukuje czarnoskórej seksownej aktoreczki, która nagle zniknęła podczas kręcenia filmu, w którym gra główną rolę. Po nitce do kłębka Pepper dochodzi do potencjalnego sprawcy domniemanego porwania – kolejnego czarnego gangstera. Przed laty był on kochankiem dziewczyny, umożliwił jej zrobienie kariery aktorskiej, a teraz, gdy chciał odnowić z nią znajomość, potraktowała go jak prehistorię, co oczywiście nie mogło nie przynieść ujmy na gangsterskim honorze. Po wielu perturbacjach i łomotach (sprawionych innym, jak też samemu odebranych) Pepper wykonał zadanie zlecone mu przez reżysera filmu. A propos – owym, już dość sławnym reżyserem jest niejaki Zippo, w „Rytmie Harlemu” jeszcze fotograf oraz handlarz zdjęciami dorosłych i dla dorosłych. A więc także i on w międzyczasie zrobił karierę.
Trzeci rozdział książki nosi tytuł „Wykończeniowcy”. Okazują się nimi nieuczciwi deweloperzy albo spekulanci w obrocie nieruchomościami. Reguły ich brudnej gry przedstawia cytat (str. 346, 347): „Wykończeniowiec wyciąga budynek z kabały (…). Właściciel jest u kresu wytrzymałości – podatki sięgają sufitu, ćpuny się panoszą – więc sprzedaje nieruchomość wykończeniowcowi, a ten wymontowuje instalację elektryczną, wodno-kanalizacyjną, wszystko, co jest warte więcej niż pół centa, a następnie zleca podpalenie budynku, żeby zgarnąć odszkodowanie z wyśrubowanej polisy ubezpieczeniowej.”. Jak z powyższego cytatu musi wynikać, w trzecim wątku tematycznym mamy morze ognia i spotykamy szereg specjalistów w dziedzinie wzniecania miejskich pożarów. Ray Carney wraz z Pepperem pragną choć trochę ten proceder ukrócić. Rayem powoduje współczucie wobec lokatorów - ofiar podpalanych budynków, ale też … uraz osobisty. A mianowicie podejrzenie, iż jednym ze wspólników wykończeniowców może być niedoszły narzeczony jego żony, obecnie zamożny pan prokurator, lekceważący go i traktujący protekcjonalnie, aktualnie kandydat na burmistrza dzielnicy w nadchodzących wyborach samorządowych. Jak się to wszystko zakończyło, dowiecie się Państwo z książki. Nadmienię jedynie, iż oprócz mnóstwa płomieni mamy dużo mordobicia i strzelaniny, w następstwie której – podobnie jak w „Rytmie Harlemu” – ubywa paru drugoplanowych bohaterów powieści. Nowojorskich poloniców w książce nie spotykamy, raz tylko pewien paser nadmienia o swym koledze po fachu, starym Polaku specjalizującym się w paserstwie drogimi zegarkami.
Odp: Co by tu poczytać? Kącik Ksiązki
Poniższy tekst również za jakiś czas zawędruje do mojej internetowej "Czytelni Książek Historycznych". Prapremierę ma dziś tu:
Guy Sajer „Zapomniany żołnierz”
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o., Poznań 2022
Bardzo dobra książka o drugiej wojnie światowej głównie na froncie wschodnim. Literatura pamiętnikarska pola walki, ale taka ambitna – z ciekawym podtekstem psychologicznym. Autorem jest młodziutki żołnierz Wehrmachtu, pół-Niemiec (po matce), pół-Francuz (po ojcu, francuskim patriocie, kombatancie pierwszej wojny światowej). Urodzony wg notki na okładce oraz wg Wikipedii w roku 1927. Natomiast z treści tych jego wojennych wspomnień wyraźnie wynika, że jednak już w roku 1926. Różnica ta ma duże znaczenie, zważywszy młodziutki wiek i sposób rozpoczęcia służby w wojsku niemieckim. W 1940 r. po klęsce Francji Guy Sajer oczarowany zwycięską Trzecią Rzeszą odkrył w sobie przewagę genów przodków po kądzieli. Latem 1942 r., jeszcze kiepsko mówiąc po niemiecku, wstąpił na ochotnika do Wehrmachtu. Nie mogło być chyba inaczej, chociaż sam pisze, że został do niemieckiego wojska zmobilizowany. Ale przecież w połowie 1942 r. Wehrmacht nie odczuwał jeszcze tak wielkich braków kadrowych, żeby przymusowo powoływać pod broń szesnastolatków (piętnastolatków?), w dodatku nie w pełni niemieckiego pochodzenia. Volksturm powstał dopiero jesienią 1944 r. Niezakwalifikowanego do służby w Luftwaffe Sajera skierowano do piechoty, do konwojenckich oddziałów transportowych. Trafił na front wschodni, na którym pozostawał aż do końca marca 1945 r., gdy drogą morską jego pododdział dyslokowano z Helu do Danii. Ostatnie jego walki to już front zachodni w północnych Niemczech, gdzie trafił do alianckiej niewoli. Na str. 28 znajdujemy mapkę pt. „Szlak bojowy Guya Sajera”, do której radzę powracać w toku dalszej lektury.
Początkowo, służąc w pomocniczych oddziałach transportowych, Guy Sajer taszczył do pierwszej linii okopów zaopatrzenie (amunicję, żywność, medykamenty itp.), w drodze powrotnej pomagając zabierać na tyły rannych oraz grzebać zabitych. Wiosną 1943 r. na własną prośbę został przeniesiony do elitarnej Division Grossdeutschland, w której to formacji (należącej do Wehrmachtu, proszę nie pomylić z Waffen SS) pozostawał prawie do samego końca wojny. W 1944 r. otrzymał awans na kaprala. We wspomnieniach spisanych po francusku w latach 1952-1957 bardzo dokładnie przedstawił swoje wojenne przeżycia i towarzyszące im refleksje. Ukazał koszarową musztrę, brutalny realizm życia w okopach, walki w natarciu i w odwrocie, bohaterstwo i tchórzostwo żołnierzy, pogarszające się w miarę upływu lat zaopatrzenie wojenne, polowych dowódców dobrych i złych. Poznał co to latem na Ukrainie i w Rosji wielki upał, a zimą silny mróz. Nieuniknione stały się mu brud, smród i wszy. Niejednokrotnie Sajer odczuwał też głód i pragnienie. Bywał ranny i chory. Z kilkoma kolegami scementowała go okopowa, żołnierska męska, prawdziwa przyjaźń, w sytuacji krytycznej ratująca życie. Wielokrotnie napatrzył się na ciężkie rany i śmierć towarzyszy broni, niektórych bardzo mu bliskich. Bohatera nie zgrywał, szczerze pisał o nurtujących go obawach, o własnym strachu przeżywanym pod ostrzałem, przyznał też, że nie sprawdził się w roli dowódcy drużyny. Pierwszej miłości zaznał w 1943 r. podczas 15-dniowej przepustki w Berlinie. Potem korespondencja z ukochaną Paulą stała się jego jedyną odskocznią od przeżywanego na co dzień wojennego brutalizmu. Drugą przepustkę w 1944 r. anulowano mu w Lublinie, gdy był już w drodze do Niemiec i dziewczyny. Na przełomie lat 1944 i 1945 doświadczył agonii Prus Wschodnich.
Wypada podkreślić, iż wojenne wspomnienia Guya Sajera czyta się jednym tchem, głównie ze względu na wartką narrację i wspomniany realizm opisów toczonych walk. Od lektury naprawdę trudno jest się oderwać. Do osoby autora należy jednakże podejść z dużym dystansem – jest to w końcu chłopak nieposiadający szerszej wiedzy historycznej i geograficznej, politycznie bardzo naiwny, ślepo zapatrzony w przybraną ojczyznę i jej Führera, unikający też tematów niewygodnych. Czytając wplecione do wojennych wspomnień jego dygresje i refleksje już powojenne można odnieść wrażenie, iż wiele nie zmądrzał. O masowym ludobójstwie radzieckich Żydów, o którym Guy Sajer, przebywając w latach 1942-1944 na okupowanych terenach ZSRR nie mógł nie wiedzieć, nie przeczytamy nic – jakby takie zjawisko w ogóle nie zaistniało. Trochę tylko bąka o tym, że czasem jego oddział nie brał jeńców, ale zaraz dodaje, że również czerwonoarmiści zabijali, a przed śmiercią torturowali poddających się żołnierzy niemieckich. Represje wobec ludności cywilnej tłumaczy jej współpracą (dobrowolną albo wymuszoną) z partyzantami. Poloniców mamy w książce kilka, w końcu Sajer parę razy przemierzył nasz kraj (vide mapka na str. 28, o której wspomniałem wcześniej). O Polsce pisze, jakby nie była pod okupacją, termin Generalne Gubernatorstwo nigdzie się nie pojawia. O naszych rodakach wyraża się raczej z sympatią. Zapewne to wpływ akurat tej francuskiej połowy jego genów. Nieprzyjemnie wspomina tylko pewną grubą, brudną, chutliwą Polkę, która mało go nie zgwałciła, gdy samotnie udał się na wieś w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
Wojna dla Guya Sajera osobiście skończyła się happy endem. Uznano jego francuskie (po ojcu) pochodzenie oraz przedwojenne obywatelstwo francuskie i potraktowano analogicznie, jak w tamtym czasie niejednokrotnie postępowano np. z wziętymi do alianckiej niewoli naszymi rodakami zmobilizowanymi uprzednio do Wehrmachtu, którym dawano możność wstąpienia do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Czyli szybko zwolniono go i wcielono do armii francuskiej. Miał w ten sposób olbrzymie szczęście uniknąć niewoli … radzieckiej. Na mocy bowiem międzyalianckich porozumień do ZSRR kierowano tych pojmanych na Zachodzie niemieckich żołnierzy, których wcześniejszy szlak bojowy wiódł przez tereny radzieckie. Niewykluczone, że tak postąpiono z frontowym przyjacielem, z którym Guy Sajer nie rozstawał się aż do ostatnich dni walk.
PS. Podczas lektury kilkakrotnie dziwiła mnie bardzo dokładna pamięć autora do wojennych szczegółów. O wydarzeniach i swoich przeżyciach z lat 1942-1945 pisał już wszak w latach 1952-1957. Zrobiłem więc małe „doświadczenie”. Zastanowiłem się, czy sam, gdy byłem w wieku 26-31 lat, potrafiłbym tak dokładnie przypomnieć sobie własne losy i przemyślenia z okresu, gdy miałem lat 16-19. Przez dłuższą chwilę sięgałem pamięcią wstecz i stwierdziłem, że owszem, byłoby to możliwe. Wątpiącym proponuję przeprowadzić podobne doświadczenie na sobie. Odbędą ekscytującą wycieczkę w czasie minionym.