5 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Wtorek - wczesna pobudka. Nasi wczorajsi, niespodziewani goście wyruszają w podróż do domu. Żegnamy się serdecznie obiecując sobie następne spotkanie letnią porą.
Pogoda nadal nam sprzyja. Postanawiamy wycieczkę autem. W planie jest Morochów. Wcześniej wyczytałem w internecie o wystawie starych fotografii rodzinnych. Ot taka ciekawa lokalna inicjatywa. Moja relacja zbiega się z reportażem na bieszczady.pl - zbieżność przypadkowa. Przy drodze drokowskaz, boczna droga prowadzi nas pod wielką stodołę. Klucz po sąsiedzku. Wielkiej postury gospodarz otwiera nam podwoje i oprowadza po sali. Zbiór niezbyt okazały, ale z tym klimatem starej szuflady. I gospodarz, bohater kilku zdjęć opowiada z pasją. Trudno rozpoznać w dziecku lub szczupłym młodzieńcu naszego Cicero. Oglądanie ma ten niepowtarzalny smaczek, gdy komentarz pochodzi od uczestnika tamtych zdarzeń. Zostawiamy datek w specjalnej puszce i ruszamy dalej. Po pierwsze odwiedzamy cerkiew w Morochowie. Pięknie odrestaurowana prezentuje się godnie. Warto zboczyć z trasy dla jej piękna i uroku wystawy po sąsiedzku.
W drodze powrotnej migają nam w krzakach słupki mostu wiszącego. Nie jest to ten widoczny z drogi. Ten przez nas "odkryty" prowadzi w las, do rezerwatu "Przełom Osławy w Mokrem". Liny wrośnięte w drzewa robią wrażenie. Czujemy się jak Indi w dżungli. Kilka fotek i dalej. Za kazdym razem, jak jedziemy tą drogą, zatrzymujemy się przy małym cmentarzyku z niedawno wybudowaną kaplicą. Po raz pierwszy zwabiły nas aniołki na dziecięcych mogiłach. I tak co 2-3 lata jesteśmy tam... Zapalamy zniczyk.
Nie mamy tu nikogo ze znajomych, ale wiedząc, że będziemy dziś u Jędrka i u Pani Anny, zabraliśmy kilka świeczek. Następny przystanek przy cerkwi i cmentarzu na Kulasznem. W cerkwi trwają dalsze prace wykończeniowe. Brakuje jeszcze obrazów, powstają polichromie, freski?. We wnętrzu pod kopułą stoi rusztowanie.
4 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Po wyjściu z cerkwi wstępujemy na cmentarz. Chwila zadumy nad losem i wzrok biegnie w dal nad Beskidem Niskim.
Jeżeli będziecie u Jędrka, przeczytajcie wiersze włożone za tablicę... i nie śpiszcie sie. Pośpiech wszystko zabija.
Później jeszcze jeden cmentarz, w Komańczy, przy starej cerkwi. Zapalamy lampkę Pani Annie Wasylko, naszej znajomej z Duszatyna. To ona pokazała nam skrót przez Karnaflowy Łaz, karmiła nasze dzieci mlekiem prosto od krowy i opowiadała o swoim dzieciństwie w przedwojennych Bieszczadach. Tragiczne losy ludzi, których dotknęła historia. Teraz ma spokój, którego los jej nigdy nie dał.
Długi
1 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Po tak wyczerpującym i pełnym wrażeń dniu zajechaliśmy do odremontowanej restauracji "Pod Kominkiem". Jesteśmy jedynymi gośćmi. Pani za barem wita nas uśmiechem. Na pytanie co może nam polecić, uśmiecha się jeszcze milej i mówi, że niewiele, bo po komuniach trochę pustki w karcie. Są pierogi, naleśniki i ... więcej mi nie trzeba. Zasiadamy i czekając na zamówione dania rozglądamy się po wnętrzu. Jest czysto i wręcz ascetycznie. Wystrój bez specjalnego charakteru, tak może być pod Kościerzyną i Zakopanem. Jedynie piękna panoramka z Suliły i kilka starych zdjęć nawiązują do regionu. Jest kominek i piękna grafika nad nim. I nagle niespodzianka. Wchodzi miła Pani, a przed nią idzie zapach. Zapach świeżych skwareczek ze słoninki. Żaden stary przypalony tłuszcz ogólnokuchenny. Nim talerz znalazł się na stole, już byłem gotowy do jedzenia. Jeżeli z jakiś przyczyn ominiecie Bar Smak, tu zjecie równie dobre pierogi ruskie. Ciasto nieco inne niż w Sanoku, ale lekkie, cienkie i nierozpadające. Farsz pycha. Porcja dość duża. Jak uporałem się ze swoją porcją wjechały na stół naleśniki z serem. Druga rewelacja. Ciasto żółte zaświadcza, że jajka były swojskie, twaróg pełnotłósty, zaprawiony świetną śmietaną rozpływał się na podniebieniu. Przy płaceniu nie powaliło nas. Ceny średnio zaawansowane, choć znacznie wyższe niż w Barze Smak. W sumie bardzo udany przybytek wart odwiedzenia przy apetycie na pierogi i naleśniki. Przy okazji dowiedziałem się, że na pięterku będą pokoje gościnne. Kolejna dobra oferta dla turystów nie wędrujących z namiotem.
Długi
3 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Następny dzień nie wstał. Leżał na jednym boku, potem na drugim boku, potem znów drzemał. Słuchał bębnienia w tropik namiotu i znów pospał. Gdy wszystkie boki miały odleżyny dzień wstał, zrobił sobie kawę i wrócił do namiotu. Tam było sucho i przytulnie. Na zewnątrz mniej lub bardziej padało. Obiadek pod wiatą nie przywrócił dobrego humoru, nadal padało. Urozmaiceniem była krótka wizyta Wojtka i Andrzeja. Dla nich wypad z Bystrego w deszcz terenowym samochodem nie stanowił problemu. Osława przybrała.
Nawet nie chciało mi się rozpalać wieczornego ogniska. Pada do nocy. Jedynie ostatnie piwo ratuje zdrowie psychiczne i fizyczne.
Długi
4 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Po deszczowej nocy dzień wstał suchy, przyjemny, w sam raz na pożegnanie Duszatyna.
Pora nam zameldować się u Tosi w Krywem. Ponieważ mamy zlecenie na słodkości z Leska, jedziemy przez Tarnawę - malownicza ruinka. O słodkościach w Lesku nie będę się rozwodził, bo są powszechnie znane. Jeszcze kontrolny telefon do Tosi i ... No właśnie, Tosia mówi, że nas zwiezie jeepem na dół, tylko musimy poczekać, bo właśnie przyjechał weterynarz, więc na górze będzie Julka, to się nie przejmujcie, bo ona jest łągodna, trzeba z nią porozmawiać, w ciągu godziny będzie na górze, to nas zabierze, bo musi weterynarz zaszczepić zwierzynę, weterynarza zawiezie z powrotem, to my zjedziemy z nią na dół.
Zrozumiałem, że będę miał niespodziankę i łatwy transport.
Zajechałem na "parking". Wysiadam, by przepakować klamoty do zabrania na dół... i Joanna woła:- uważaj żubr!
I rzeczywiście, zbiegł z górki i stanął na drodze obok samochodu weterynarza. Więc to jest ta Julka! Robię fotkę i przyglądam się zwierzakowi. Im dłużej się przyglądam, tym bardziej jest to JULEK. Wysiadam, robię jeszcze jedno zdjęcie. Cielak wali do mnie, no to wsiadam z powrotem. Już domyślam się, że to Pubal. Byczek obszedł auto, polizał szybę obok Joanny i zaczął się czochrać o karoserię. Zatrąbiłem. Odskoczył na kilka kroków i patrzy. Niby nie jest groźny, ale czy ja wiem jak zareaguje jak wysiądę. Odszedł kawałek do samochodu weterynarza i tam z lubością ociera się o lusterka, klamki i narożniki karoserii. Dzwonię do Bertranda: - żubr nie pozwala mi wysiąść z auta. Lekko koloryzuję, żubr jest wielkości cielaka, ale to żubr! Tak doczekałem Tosi. Konsultacje z weterynarzem potwierdziły płeć, Julek jak go ochrzciła Tosia.
Tosia bez ceregieli poklepała żubra po grzbiecie: - No Julek idź, bo muszę jeepa przestawić. Widzimy, że żubr jest nie tylko bardzo młody, ale i zupełnie oswojony. Już bez lęku wysiadamy, przepakowujemy się do jeeepa i po błocku jedziemy w dół.
U Tosi po staremu. Trochę przebudowała pokoje gościnne, ale reszta spraw idzie swoim tokiem. Do późna dyskutujemy o Tosinych planach i sprawach Krywego.
Długi
3 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Piątek wstał zapowiedzią powrotu. Pogoda niepewna, Joanna niechętnie patrzy na góry, z radością przyjmuje zaproszenie Tosi na wspólny wyjazd. Tosia ma parę spraw w Dyrekcji Parku, tartaku i u Nikosa. Nikos, to mieszkający w Bieszczadach Grek. Jest okazja poznania ciekawych ludzi, jedziemy.
Bacówka Nikosa mieści się na zboczach Połoniny Wetlińskiej. Wita nas mężczyzna w sile wieku, o usposobieniu żywym, pogodnym. Bogata polszczyzna, bez naleciałości świadczy nie tylko o długim pobycie w Polsce. Po prezentacjach, rozmowach o wypasie przychodzi czas na mniej formalne rozmowy. Tu dowiaduję się o mającej nastąpić zmianie dyrektora Parku. Kto ciekaw, nich wpadnie do bacówki, kupi pół kilo sera i pogawędzi chwilę. Myślę jednak, że dużo ciekawsze są rozmowy z Panem Nikosem na inne tematy. To bardzo ciekawy człowiek, wykształcony, z bogatymi przemyśleniami, oczytany. Kosztujemy wyrobów, są świetne, stosowny kawałek ląduje w torbie. Obiecujemy sobie dalsze wizyty i wracamy. Od zachody wychynęłą potężna czarna chmura. Ścigamy się z deszczem, by na sucho zdążyć do domu. Dopadł nas w Hulskiem.
Długi
2 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
Po deszczu i po obiedzie wychodzimy zrobić parę pomiarów łąk, dzierżawionych przez Tosię. No i problem, Pubal zszedł do Tosinych krów. Trzeba go wyprowadzić z powrotem na górę. Tosia zabrała główkę młodej kapusty (miała być na kolację) i prośbą, pochlebstwem i przekupstwem prowadzi jak swoje :lol: . W międzyczasie odzywa się Anyczka, jest na konferencji w Chmielu. Wstępnie umawiamy się na wieczór.
Po pomiarach i odprowadzeniu żubra na miejsce postoju nogi mam mokre do kolan. Nikt jeszcze nie wymyślił butów odpornych na mokrą trawę. Z wycieczki do Chmiela były by nici, gdyby nie buty Staszka. Nowe i jak na mnie szyte. Kolejny raz na Ryli, do "parkingu" na stokówce. Pubal pilnuje samochodów. W Chmielu spotykam Anyczkę, Irasa, Jabola i Staszka. Po kilku minutach pada propozycja pójścia do baru na piwo.
-Daleko? pytam. Nie zaraz tu we wsi. Po półgodzinie stwierdziłem w duchu, że Chmiel nie jest Ochotnicą, ale trochę się ciągnie. Zasiadamy w końcu przy stoliku. Zerkam na zegarek, zaraz będę musiał wracać. Miło się gwarzy, czas leci niepostrzeżenie, przeciągam do ostatniej chwili odwrót. W końcu z żalem żegnam nowych - starych przyjaciół i kłusem ruszam do pensjonatu, gdzie zostawiłem autko. Przemknąłem przez uśpioną Zatwarnicę i już po chwili byłem na "parkingu". Założyłem czołówkę, poświciłem dookoła, Pubala nie było widać. Wyszedłem na Ryli. Jeszcze raz się oglądam, czy nie idzie za mną. Nie mam drugiej kapusty, aby go wyprowadzić. Cisza, niebo ciemne, tylko miejscami przebłyskują gwiazdy. Już chcę schodzić do Krywego, gdy w świetle czołówki widzę dwie latarki. Zwierzak jest za daleko, by czołówka mogła go oświetlić. Dostatecznie blisko, by widzieć wyraźnie jego oczy. Rozstaw i wysokość ułożenia eliminują drobną zwierzynę. Pubal?, nie bo by podszedł. Stoję, dusza zaczyna mi się przemieszczać gdzieś na ramię. Jest dobrze po 24. Nie jest to duch. Trochę to za długo trwa, klasnąłem w dłonie. Oczy "zgasły". Żadnego szmeru, stuknięcia kopyt, nic co by mogło ludzkie ucho wyłowić z ciszy. Tak skończyły się nocne przygody Długiego. Tosia stwierdzia, że to był wilk albo niedźwiedzica, bo ona już tam 2 - 3 razy chodziła. Tropy są regularnie zostawiane na mokrej glinie, przy drodze.
Wyjaśnienia Tosi nie uspokoiły mnie :?
Długi
5 załącznik(ów)
Długiego przygody w Bieszczadzie
I przyszedł ten dzień smutny, choć słoneczny. Trzeba jechać do miasta, tyrać jak niewolnik i marzyć od pierwszego dnia o powrocie.
Przeciągamy chwilę rozstania z Bieszczadami. Jeszcze jedziemy dookoła, przez Nasiczne, wstępujemy po ser do Nikosa, zaglądamy do Baligrodu, odwiedzamy kirkut. Na zakończenie coś dla ciała, w Sanoku trafiamy do Baru Smak. Jest przed zamknięciem, ale pierogi są. Bar po remoncie wygląda jaśniej, czyściej. Nie zmieniły się obyczaje i organizacja "ruchu". Z okienka - pieroogi, kapusta raz!
Pyszności.
Jeszcze tylko 800 km i jesteśmy w domu
KONIEC
Długi