A to zdjęcie ostatnie ... gdzie robiłeś za świętego (chłe, chłe !!)
to gdzie ono jest ?
Wersja do druku
A to zdjęcie ostatnie ... gdzie robiłeś za świętego (chłe, chłe !!)
to gdzie ono jest ?
Może ktoś z Was wie, gdzie jest taki uroczy kibelek?
Pozdrawiam
Nikt nie wie? Lucyno! Ty też nie wiesz? A "toście" mnie zaskoczyli. Chyba to zdjęcie do bertrandowych zagadek wsadzę.
Pozdrawiam
Oj Bertrandzie! Obudziłeś miłe wspomnienia. Mam nadzieję, że i w tym roku zawitacie do nas na skromny żołnierski poczęstunek.
Pozdrawiam
Długi
Super się czyta Ciebie, wiedząc gdzie wędrowałeś.:lol:
Czy dzień 17 znaczy 17 sierpień ?? bo 17-tego też tam byłem i naszego Szanownego Kolegę forumowego pluskającego się w Osławie też widziałem ,przejeżdżając brodem.
Może minęliśmy się, my pierwsze "zaliczyliśmy" brody z butami w rękach, a nastepnie dopiero autkiem.
A czy tam wstąpiliście ?(zdjecie nr 4)
W sumie nie było mnie u niego ze 2 lata, ale kibelek zapewne stoi u Pękalskiego w Hoczwi.
W ostatnie lato przez ten drugi bród nie dało się przejść... była za duża i za silna woda. Terenowy z Zakładu Energetyki też się wtedy wrócił.
Wieczorem grillujemy. Jak mięsko robi się dopieczone, dołączają do nas sąsiedzi. Bez żadnych skrupułów oznajmiają, że są głodni. Przynieśli ze sobą flaszki, ale oni są już prawie ugotowani. Jest z nimi pewien miejscowy /znaczy się Bieszczadzki/ notabl. Konsumujemy karkóweczkę i popijamy, bo pikantna jest. Bardzo pikantna, to często popijamy. Mięsko było tak pikantne, ze jeden z sąsiadów się rozebrał. Nie całkiem, tylko od pasa w …. górę. Ciemno już było i chłodno. Żal mi się chłopa zrobiło i przyniosłem mu mój osobisty sweter, bo swoje rzeczy gdzieś zapodział. W końcu zagrycha się skończyła reszta jeszcze została… Mimo wszystko poszliśmy spać.
Zapewne się zastanawiacie, o co mi chodzi z tym swetrem.. Ognisko dogasa, to i chłodno się przy nim zrobiło.
...i pewnie z grilla fotek nie będzie? ;-)
Z tej imprezy nie moze być. Za dużo się działo.... ;)
Pozdarwiam
Możesz Bertrandzie czarne paski na oczy nakleić i git:)
A wtedy osoby będą anonimowe: jakis gość w kapeluszu, jakiś w moro itd...
Pozfdrawaim:)
Pozdrawiam:0
Pozdrawiam:)
...ależ to piwo dzisiaj ciężkie;)
czy wówczas przychodzi poezja ?
Cytat:
Bez wojny wódkę pijemy
Za zdrowie na śmierć
Przeoczeni w spisie tragedii
Szczęśliwi upici niewierni
Przychodzi, Henek. Przychodzi!!!
Dzień 18.
My wstajemy dosyć wcześnie /jak na ranek po imprezie/, sąsiedzi jeszcze śpią. Po śniadaniu wyruszamy karawanem. Małą obwodnicą poruszamy się w kierunku wschodnim. Oczywiście wiem, ze droga na pewnym odcinku jest nieprzejezdna, ale aż tak daleko nie wybieram się. W pewnym momencie skręcam w prawo na piękną drogę z płyt betonowych. Droga niezbyt szeroka pnie się ostro pod górę. Kiedy przed szybą mamy tylko niebo słyszę pytanie z tylnego siedzenia: „Boże, a co będzie jak z przeciwka coś pojedzie?”. Tez się kiedyś nad tym zastanawiałem, ale stwierdziłem, że problemy są po to, aby je przezwyciężać, a nie, aby je wymyślać. Po małej chwili znajduję miejsce, w którym mogę zatrzymać karawan, tal, że nawet ciągnik obok spokojnie przejedzie. Jest gorąco. Wysiadamy i dalej idziemy pieszo. Drogę zagradza nam potok i to dosyć szeroki. Szybko, żeby górą się do butów nie nalało przechodzę na drugą stronę. Renatka zdejmuje buty i zakłada swoje białe tenisówki. W tenisówkach przechodzi. Reszta stoi na brzegu i myśli. W końcu kuzyn z żoną i chrześniakiem są również na tym brzegu. Mówię im, że to dopiero początek. Patrzą na mnie z niedowierzaniem. Po chwili dochodzimy do …. Tak do potoku. Tym razem trzeba go pokonać po betonowych płytach. Nie lubię łazić po takich płytach, bo zawsze są obrośnięte czymś zielonym. Marcin zapewne potrafi powiedzieć, czym, ja mogę tylko powiedzieć, ze to jest śliskie. Tym razem woda sięga wyżej. Idę przez ten bród wolniej /ślisko/ i trochę wody mam w butach. Zaraz za brodem skręcam w prawo. Drogę zagradza mi pastuch. Sprawdzam, czy aby jest uzbrojony w coś. Ale nie to łagodny pastuszek, który nikomu nic złego nie uczyni. Idziemy przez łąkę, po lewej mamy jakieś zabudowania, a po prawej potok. W końcu łąka się kończy. Znowu musimy powalczyć z niegroźnym pastuszkiem i jesteśmy nad brzegiem potoku. Tłumaczę wszystkim oprócz Renatki, bo ona doskonale zna ten teren, że teraz jakieś 200 metrów potokiem trzeba iść. Ruszam pierwszy z kamienia na kamień podpierając się kijkami trekingowymi. Takie kijki to naprawdę dobra rzecz. Powoli wypatrując kamieni w potoku idę naprzód. Uważam, żeby woda mi się do butów nie nalewała. W końcu dochodzę do celu naszej wędrówki. Ja na jednym brzegu, cel na drugim. Pod skałą dosyć duża grupa ludzi. Młody jegomość mówi mi, że musze iść swoim brzegiem dalej, bo tu jest zbyt głęboko. Powiedział dokładnie, dokąd woda sięga, ale nie będę jego słów cytował, bo nieletni może to czytają. W końcu znajduję odpowiednie miejsce, zdejmuję buty, które przerzucam na drugi brzeg i sam przechodzę przez potok. A tak swoją drogą zauważyliście to, że rzeka, potok, czy inny ciek wodny zawsze ma dwa drugie brzegi. Obojętnie, na którym się stoi ten po przeciwnej stronie jest drugi. Siadam sobie na kamieniu w słońcu i się suszę. Powoli dociera moja grupa, a ludzie, którzy tu byli przede mną odchodzą. O dziwo miejsce to nie jest zaśmiecone. Jestem tu któryś raz i zawsze było tu dużo śmieci. Tym razem jest inaczej. Pozostajemy tu sami. Odpoczywamy /tylko, po czym?/, żartujemy robimy fotografie. Słowem sielanka. W końcu proponuję dalszy spacer. I co? Nikt nie wyraża ochoty iść ze mną. Zwłaszcza, ze trzeba się wspiąć na górę. Umawiam się na konkretna godzinę przy karawanie i wyruszam. Ścieżka jest naprawdę stroma, ale po 2-3 minutach jestem na górze. Tam czeka na mnie nagroda w postaci przepięknych łąk. Szkoda tylko, że są wykoszone. Postanowiłem powałęsać się trochę po łąkach, a potem odnaleźć miejsce, w którym stała cerkiew, co teraz w skansenie stoi. Pogoda piękna, widoczność cudowna, żyć nie umierać. Teraz zacząłem żałować, ze dwoma samochodami tu nie przyjechaliśmy. Mógłbym tu do wieczora być. Wbijam kijki w ziemię i zawieszam na nich aparat. Próbuję sam sobie zrobić zdjęcia z takiego statywu.
Jam myślał przy okazji mojej ostatniej tam wizyty, by ten potok przejechać...i pewnie dałbym radę, bo w listopadzie zbyt głęboko nie było, ale dalej młócili drzewa, ładując je na traktorową przyczepę, a wyminąć już się nie da. Przejść było trudno...ale uprzejmi panowie pracujący tam przepuścili mnie i inwentarz.
Tak więc dobrą decyzją było pozostawienie auta kole strumyka.
A co autostrady po płytach, to jedzie się elegancko;)
Łąki i mnie wpadły w oko, posiedziałem tam trochę i warto było, bo zaś skrajem lasu łanie jakoweś, czy inne bydlę galopowało....w dość dużej liczbie.
Pozdrawiam:)
Jak tam byłem ostatnio razem z Ewą to śmiało przeprowadziła nasz czerwony wóz przez obydwa brody, ale nie kazdy ma amfibię ;)
Naczytał się albo naoglądał Pana Samochodzika i teraz szaleje...hehe;)
Jak uważnie słuchasz przy ognisku, to wiesz, ze karawan wjeżdża prawie wszedzie. /Ważne żeby trumna była odpowiednio dociążona ;) /.Wtedy się nie dało..
Cieszę się Marcinie, że tak uwaznie słuchasz. W następnym odcinku będzie coś z Twojej branży. Moze nawet fotkę podrzucisz?
Pozdrawiam
jestem tu nowy , kapitalny ten watek
Witaj na forum. Dziękuję :-) Przy ognisku jest dużo miejsca. Starczy i dla Ciebie.
Pozdrawiam
Spróbuję rozdmuchać. Mam nadzieję, że żar jeszcze się tli….
Chodzę po łąkach i szukam miejsca, w którym mogła stać cerkiew. Idę w tym kierunku. W wąskim zakrzaczonym przesmyku pomiędzy łąkami spotykam istotę ludzką w postaci chłopa. Oboje jesteśmy lekko wystraszeni sobą, a zarazem zdziwieni, że ktoś oprócz nas ty jeszcze chodzi. Wskazał mi miejsce gdzie jest cmentarz. Nic się ono nie różniło od moich przypuszczeń. Zrobił mi fotkę, życzyliśmy sobie miłego dnia i rozstaliśmy się. Olbrzymie łąki, po których chodziłem są strzeżone przez tego samego pasterza, co poprzednio był. Teraz też wchodząc na cmentarz musiałem z nim trochę ponegocjować. Cmentarz jeszcze bardziej zarośnięty niż ten w Studennem. Ciężko się przez krzaczory było przedzierać. Odnajduję krzyże, nie odnajduję podmurówki po cerkwi. Za bardzo zarośnięte tu jest. Wychodzę znowu na łąki, bo czas dołączyć do swojej grupy. Na łąkach przeżuwa małe stado bydła. Kiedy podchodzę bliżej gwałtownie podrywa się jedna sztuka – byk. Patrzę naokoło a tu drzewko jedno liche tylko stoi. Byczek sobie z nim poradzi bez problemu. Powoli ciągle patrząc na zwierza omijam stado dużym łukiem. Zwierz też przez dłuższą chwilę patrzył na mnie. A może spotkany jakiś czas temu jegomość to tych zwierząt dogląda się zastanawiam. Szybkim krokiem dochodzę do brodu, przez który tym razem przechodzę suchą nogą. Naprzeciwko mnie idzie leśniczy i w ręce ma coś, co mnie mocno zaintrygowało Marcin teraz będzie miał ubaw. W rękach leśnika było coś o długości około 30 cm, co się wiło trochę jak wąż. Nie byłbym sobą jakbym nie zapytał, co to jest. Leśniczy się uśmiechnął i podszedł do dłużyc, które tam leżały. Każdy z was zapewne widział oznakowane drewno w lesie. To, co miał leśniczy w rękach, to były te oznaczenia właśnie, tylko powkładane jedno w drugie. Pośmialiśmy się z leśniczym, on próbował mi wskazać ciekawe miejsca, które powinienem zobaczyć. Grzecznie odpowiedziałem, że je zobaczę i się rozstaliśmy. W miejscach wskazanych przez leśniczego byłe kilka razy… Szybko przechodzę przez potok i po chwili jestem przy karawanie. Wszyscy są źli, choć tego nie mówią, bo się znacznie spóźniłem. Wsiadamy do karawanu i wracamy w stronę naszego noclegu. Po drodze zatrzymuję się na posesji jednego gościa. Potocki opisał go w swojej książce jako Zakapiora i to w pierwszym wydaniu. Jaki on tam Zakapior? Przesympatyczny jegomość, który maluje. Maluje, co popadnie: obrazy i ściany. U nas w domu w Poznaniu tez wiszą jedno dzieła. Zawsze przejeżdżając przez tą miejscowość wstępujemy z Renatką do jego pracowni. Obejrzeliśmy wszystko, to, co ostatnio zmalował, pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej. Jeszcze tylko wizyta w pobliskim sklepie spożywczym i wizyta na cmentarzu. Kilka zdjęć i wracamy do naszych gospodarzy. Tym razem postanawiamy coś przekąsić w pobliski barze, który chyba się zwie „Ostatnia deska ratunku”. Nie powiem, najedliśmy się. Jak na taki przybytek, to nawet smaczne było. Każdy z nas jadł, co innego i nie narzekał. Po powrocie na kwaterę stwierdziliśmy, ze sąsiadów nie ma. Mój sweter leżał sobie na trawie, to go zabrałem do pokoju. Poszliśmy troche popływać na wodzie. Równiez we wodzie popływałem. Wieczorem już ciemno było sąsiedzi się pojawili. Widać było, że czegoś szukają. Chodzą z czołówkami na głowach wkoło domu kilkakrotnie. W końcu położyli się spać…..
Ów gajowy niósł wkład z ponumerowanymi płytkami do cechowania drewna. W komplecie jest jeszcze specjalny magazynek z podajnikiem i młotek z cechówką.
Dziękuję.
...ech, fajniutko tak posiedzieć przy tym ogieńku w tą upierdliwą,grypowo-zimną porę..powspominać..posłuchać....
dzięki 8-)
A proszę bardzo!
Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie. Dlatego dokończę swoją opowieść w tym miejscu, bez względu na wszystko.
Wstajemy rano, a sąsiadów już nie ma. Wyjechali na dobre. Czyli nie ważne dla nich było, czy oddadzą mi sweter, czy nie. Są ludzie i parapety. Teraz wiem skąd się wzięła dziwna nazwa ludzi z pewnego miasta wojewódzkiego.
Jest upał, cholerny upał… Tylko ja mam ochotę się powłóczyć po górach. Reszta ma na myśli leżaczek, wodę i temu podobne przyjemności. Powiem tak, na jedynie słusznej mapie Bieszczadu w pewnym miejscu są zaznaczone skałki. Mam zamiar je odszukać. Dojeżdżam do małej szosy i jadę w lewo. Przed mostem skręcam w prawo i po kilkuset metrach się zatrzymuję. Wysiadam z karawanu jak do piekarnika jakiegoś. W sklepie/kiosku kupuję zimny nektar chmielowy. Jadę dalej. Przejeżdżam przez ten most, co kilka lat temu był zaspawany. Za mostem zostawiam karawan, wypijam nektar i dalej idę pieszo. Idę wzdłuż brzegu rzeki w dół jej biegu. Droga, jak droga. Widać, ze nie jest ona uczęszczana, bo pozarastana jest. Wypatruję ścieżki prowadzącej w prawo, pod górę. Jakoś jej nie widzę, a może i nie chcę jej znaleźć. Gorąco jest. W końcu znajduje coś na podobieństwo ścieżki. Idę tą drogą pod górę. Już wiem. W dupie mam jakieś skałki i podchodzenie pod górę, przedzieranie się przez krzaczory i inne takie. Gorąco mi! A oni /Renatka i reszta towarzystwa nad wodą/. Pogoda mnie pokonała. Przyznaję też bez bicia, specjalnie nie walczyłem z nią. Zawracam. Po jakimś czasie dochodzę do karawanu. Odpalam go, włączam wichurę i siadam pod drzewem w cieniu. Po kilku minutach wsiadam do zimnego wnętrza. W karawanie w końcu musi być chłodno, coby za szybko do rozkładu jakiegoś nie doszło. Powoli nie spiesząc się dojeżdżam do małej szosy. Już ochłonąłem i nie chce mi się tak szybko wracać do swoich. Skręcam w prawo. Jadę do miejsca gdzie nie ma chwilowo drogi. Jest za to objazd, z którego nie można korzystać. Co znaczy, nie można? Jak jest, to znaczy, że po coś go zrobili? Jadę. Droga wąska przez las. Po chwili znowu jestem na gorącym asfalcie. Dojeżdżam do dużej szosy. Skręcam do galerii. Krzysztof nazywając swoją Galerię nie przypuszczał, że będzie ona miała taka prezydencką nazwę. Prorok jakiś, czy co? Obejrzałem, co miałem obejrzeć, z Krzysztofem pogadałem chwilę i postanowiłem wracać. Śmiało wjeżdżam na objazd, a tu kicha. Chłopaki dłużyce ładują. Pytam się grzecznie jak długo będę czekał? Okazuje się, że nie wiadomo jak długo, ale na pewno długo. Gość jest uczynny tłumaczy mi objazd, który znam. Wracam, więc w stronę miejscowości o ciemnej nazwie. Po kilkuset metrach skręcam jednak w prawo w las. Droga wąska, ale przepiękna jest. Jadę bardzo powoli delektując się widokiem drogi i lasu. Przypominam sobie moja wczesno wiosenną wędrówka tą drogą. Zachęcam wszystkich do spaceru tamtędy. Cały czas w dół dojeżdżam w końcu do zabudowań. Jeszcze tylko skręt w prawo i po jakimś czasie wracam na asfalt. Powoli dojeżdżam do swoich. Kąpiel w jeziorze dobrze mi zrobiła. Piwko jeszcze lepiej. Dzwonię do Wojtka i umawiam się na spotkanie w najbliższym czasie w Diablogrodzie. Dzwonię do Marcina i umawiam się na spotkanie przy Synarewie. Wypijam piwko. I tak to minął mi kolejny dzień w Bieszczadzie.
I jeszcze kilka zdjęć
Witaj serdecznie
Dziękuję bardzo za możliwość ogrzania się przy Twoim ognisku. Życzę Ci Bertrandzie zachowania tego ciepła (ogniska i Twej duszy) do wieczności.
P.s.
Darku - nasz Adminie. Tobie i zapewne innym, którzy w jakiś sposób Ciebie wspierali - dziękuję za stworzenie miejsca, gdzie takie ogniska można było rozpalać.
Z szacunkiem
Michał Kempny
Opole
Michale! Nadal mam nadzieję na wspólne wypicie browarka. Czy to w Bieszczadzie, czy gdziekolwiek indziej. ognisko jeszcze jakiś czas palić się będzie, ku pokrzepieniu stęsknionych serc....
Pozdrawiam
[QUOTE=bertrand236;77306]Ognisko to bardzo ważna rzecz. Trudno też je przenieść w inne miejsce, kiedy płonie.
bardzo prosto
Musieliśmy mijać się w sierpniu w BN. Przeoczyłeś jedno miejsce:
http://picasaweb.google.pl/266tomek/...57442528282754
Witam, dzięki Bertrandzie za wspomnienia i inspiracje. Szkoda, że nie ma więcej takich podpalaczy.
http://forum.bieszczady.info.pl/show...t=4803&page=11
Dzień 13 zdjęcie nr 10. \
Czyżby nie to miejsce przedstawiało?
Pozdrawiam
Dziękuję! :-)