W Wetlinie całkowita pustka. Turystów zero. Jadę dalej. Robi się ślisko. Droga odśnieżona tylko na szerokość jednego auta. Strach pomyśleć jak coś pojedzie z góry. Na szczęście nic nie jedzie. Po bardzo ostrożnej jeździe docieramy do Ustrzyk Górnych. Wizyta u Andrzeja Lacha, z którym jak się kiedyś po którymś piwie doszukaliśmy wspólnych znajomych w Choszcznie. Niestety Andrzej wziął sobie urlop i pojechał wypoczywać. Chory chyba. Gdzie można lepiej wypocząć niż w Bieszczadzie? Jedziemy dalej. Postój w Szczelinach u strusi. Żal nam tych ptaszków, że tak sobie chodzą bez bucików po śniegu, a są przecież z Ciepłych Krajów. Kupujemy kiełbasę / nie od strusi tylko w sklepie/ i jedziemy dalej. Zostawiamy auto na drodze do Mucznego i odbijamy w lewo do znanej nam od dawna bacówki. Barnaba z siekierą i kiełbasą wyrywa do przodu. Obiecuje, że jak dojdziemy z żoną na miejsce to kiełbasa będzie już upieczona. Dziwię mu się, że składa takie obietnice, bo zna przecież ten piec. Sporo ludzi już tam się przy tym piecu poddało. My z żoną statecznym krokiem po śniegu idziemy śladem Barnaby. Musimy nieźle uważać, ponieważ na drodze jest sporo pozamarzanych kałuż. Niestety lód jest bardzo cienki a za to przykryty śniegiem. Omijamy te miejsca, których nie zauważył Barnaba. Wychodzimy z lasu. Jeszcze kawałek i widzimy bacówkę. Tylko z komina nic się nie unosi. Wchodzimy do środka i widzimy, że Barnaba walczy z piecem. Zapobiegliwy Barnaba nie zabrał ze sobą papieru na rozpałkę. Bacówka posprzątana tak, że klękajcie narody. Na drzwiach przybita jest kartka. Można na niej przeczytać, że ekipa, która była tu przed nami zabrała 150 słownie sto pięćdziesiąt kilogramów śmieci. CHWAŁA IM ZA TO!!!!. C.D.N.
