Odp: Zapraszam do ogniska
Cytat:
Zamieszczone przez
lucyna
To cały Bertrand. Kiedyś czekaliśmy prawie rok na ciąg dalszy nastąpi.
Jeżeli masz na myśli http://forum.bieszczady.info.pl/show...4650#post54650, to nawet i dłużej. Tak, jakoś mi wtedy Wena przzykrość zrobiła i rzuciła ode mnie.;)
Obieuję, że ten wątek skończę i wygaszę ogień. Jutro postaram się coś dorzucić.
Podrawiam
9 załącznik(ów)
Odp: Zapraszam do ogniska
Dzień 6
Rankiem kuzyn z kuzynką i chrześniakiem odwożą kolegę chrześniaka do Rzeszowa. Po drodze chcą się jeszcze zatrzymać tu i tam, więc wyjeżdżają wcześnie. My z Renatką statecznie jedziemy do Czarnej. Jak zwykle żelaznym punktem jest Galeria Barak. Spędzamy tam trochę czasu i prawie jak zwykle nic nie kupujemy. Po wyjściu z Galerii dzwonię do Łysego. Umawiamy się na następny wieczór na spotkanie u niego w pracowni. Postanawiam odwiedzić dawno niewidzianą okolicę. Jedziemy do Czarnej Dolnej. Najpierw krótki postój przy kaplicy z 1848 roku. Później rzut oka na malutki kościólek. Jedziemy dalej. Zatrzymuję się przy starym cmentarzu i miejscu po cerkwi. Wchodzę na strasznie zarośnięty cmentarz. Miejscami trudno przedrzeć się przez pokrzywy, czy inne temu podobne rośliny. Nie obarczam tym stanem cmentarza mieszkańców Czarnej Dolnej. Po prostu jest upalny sierpień z przelotnymi, ale intensywnymi opadami. Wszelkiego rodzaju chwasty rosną jak na drożdżach. Chwila zadumy nad przemijaniem i wracam do Renatki, którą pokrzywy skutecznie odstraszyły. Jedziemy dalej. Na drodze już gruntowej zostawiam karawan. I tutaj okazuje się, że wczorajszego wieczora moja małżonka wyjęła z bagażnika swoje „buty górskie”, o których dzisiaj zapomniała. Cudownie się wtedy prezentowała. Od kostek do szyi zielony strój w plamy, a na nogach białe tenisówki /buty do chodzenia w potokach/. Widok przekomiczny. Wędrowaliśmy spokojnie dalej drogą gruntową. Nagle z daleka pojawiła się przed nami tajemnicza budowla w kształcie tipi. Coś podobnego, jak ta na Przełęczy Beskid, tylko dużo mniejsza. (Teraz rozwiązałem zadadkę z wątku "Bertrandowe zagadki". Fotka jest tam i nie mogę jej teraz wstawić do tej opowieści). Kiedy podeszliśmy bliżej, to zobaczyliśmy, że budowla ta stoi na terenie ogrodzonym pastuchem. Pastuch był pod napięciem. Mamy ją po prawej stronie drogi. Idziemy spokojnie dalej. Po pewnym czasie drogę przecina nam potok, którego nie chce się nam sforsować. Zgodnie stwierdzamy, że wracamy. Na usprawiedliwienie mam tylko jedno. Jest upał, cholerny upał, a Renatka źle znosi wysokie temperatury. Mnie jednak coś kusi… Teraz po lewej, jeszcze przed tipi mam prawie odkryty grzbiet. Stamtąd musi być przedni widok. Daję Renatce kluczyki. Niech się zamknie w karawanie i włączy sobie klimę. Będzie się lepiej czuła. Ja idę pod górę. Idę wykoszoną łąką. I tu wkurzyłem się. Po lewej i po prawej mam druciane ogrodzenie. Teren prywatny i wejść nie można. Ku…wa grodzą Bieszczad na potęgę. Jeszcze trochę i szlaki będą prowadziły pomiędzy ogrodzeniami i zboczyć na załatwienie potrzeb fizjologicznych nie będzie można. Nic to! Wspinam się pomiędzy płotami, zbliżam się do grzbietu i tu następna niespodzianka! Zaczyna mi się wyłaniać dach. Ki diabeł a właściwie Czad? Podchodzę wyżej i bliżej. Dach jak się okazało przykrywa dużą wiatę. Nagle jak spod ziemi pojawia się przede mną tubylec. Tubylec ten na szczęście jak większość tubylców tam, jest przyjaźnie do mnie nastawiony. Opowiada, że wiata to magazyn paszy. W zagajniku pod nami kryje się przed gorącem „dzikie bydło z olbrzymimi rogami. Panie, jakie one mają wielkie rogi” To tipi to ich paśnik jest. Ziemia, która jest ogrodzona została wykupiona przez jakiś Kościół – chyba Zielono Świątkowców. Tego tubylec nie wiedział dokładnie. Ogrodzenie jest po to, żeby bydło nie rozlazło się i krzywdy ludziom spokojnym nie zrobiło. Istotnie w cieniu krzaków i drzew kryje się jakiś zwierz i nawet słychać jego porykiwanie. Jeżeli napisałem nieprawdę na ten temat, to myślę, że Krzysztof Franczak sprostuje. Wszak on powinien mieć większą wiedzę ode mnie na ten temat. Tubylec robi mi fotkę, natycham się widokiem z góry i schodzę w dół. Istotnie, tipi nie jest zbyt duże. Wracam do Renatki i schłodzonego karawanu. Jedziemy do Lutowisk.
Odp: Zapraszam do ogniska
Bertrand (o Dwerniku) pisząc :
Cytat:
Bardziej zastanawiają mnie tam kosze na śmieci. Miejsce, do którego nie da się podjechać i kosz na śmieci. Czy ktoś z Was wie, kto takie kosze opróżnia? I jeżeli tak, to w jaki sposób śmieci te znajdują się na dole? Quadami? Może motorami jakimiś?
...chce rozwiązać mroczne tajemnice specjalnie zapodane przez leśników.
Cóż by to były za Bieszczady gdyby nie te tajemne tajemnice ???
A tak, kolejne osoby staną przed rozwiązaniem tej sprawy.
10 załącznik(ów)
Odp: Zapraszam do ogniska
Zaglądamy do Punktu Informacyjnego BPN, gdzie dokonujemy zakupu publikacji, których jeszcze nie posiadamy. Następnie jedziemy w stronę kirkutu. Ja idę na kirkut. Jest większy niż myślałem. Renatka tylko z brzegu stała, a ja na samą górę polazłem. Kirkut, jak kirkut, ale za to widoczki z niego przednie są. Gorąc straszny się zrobił. Udajemy się do delikatesów. Tam drogą kupna nabywamy kiełbasę, piwko i inne napoje dla Renatki. Jedziemy nad San. Wyjmujemy leżaki z karawanu. Rozstawiamy je we wodzie i leżymy. Jest bosko. Cisza, tyko lekki szum Sanu, krzyk przelatującego nad nami ptaka i co najwyżej trzask otwieranej puszki. Każdego letniego pobytu w Bieszczadzie mamy taki dzień. Laba i nic poza tym. W końcu wakacje są i nie musimy nigdzie łazić, żeby intensywnie zaliczyć kolejny dzień. Jak już mi nogi trochę zmarzły, to wyszedłem na brzeg, poszukałem jakiegoś suchego drewna wokół i żeby się niepotrzebnie nie walało wziąłem i spaliłem je. Jak się paliło jeszcze, to kiełbaski na nim upiekliśmy. Potem wróciłem do bardzo intensywnego zajęcia polegającego na leżeniu na leżaku stojącym w Sanie. Późnym popołudniem zmęczeni strasznie tym leżeniem wrócilismy do Wilczej Jamy, gdzie miło dla ucha szumiała woda w naszej lodówce….
10 załącznik(ów)
Odp: Zapraszam do ogniska
Dzień 7
Rano, a już jest bardzo gorąco. Przy śniadaniu narada bojowa. Nawiasem mówiąc w Wilczej Jamie są bardzo pyszne śniadania serwowane w postaci stołu szwedzkiego, a jak ktoś ma ochotę na coś ekstra, czego nie ma na stole, to Pani Ania bez zmrużenia oka uszykuje. Ochotę do wędrówki mam tylko ja. Tak naprawdę nie bardzo mnie interesuje, to co reszta ma zamiar robić. Po śniadaniu wsiadam do karawanu i jadę w kierunku Zatwarnicy. Po drodze wypatruje miejsca, którego szukałem 2 dni temu. Jest ci ono nieopodal przystanku PKS. Zatrzymuję się i wyruszam w drogę pieszo. Pierwszy odcinek jest krótki, a nawet bardzo krótki. Dochodzę do Sanu. Tutaj zdejmuje buty i skarpety. Podwijam spodnie, na nogi wkładam sandały i podpierając się kijkami wchodzę do rzeki. Woda sięga mi powyżej kolan, ale szczęśliwie bez upadku przechodzę na drugą stronę. Siadam na brzegu i znowu się przebieram (od kostek w dół). Z brzegu, na którym zostawiłem karawan spogląda na mnie kilka par zdziwionych oczu. Wyruszam na teren dawnej wsi Ruskie. Planowałem tu być już kilka razy, ale nigdy nie doszło to do skutku. Cieszę się jak dziecko. Od brzegu rzeki idę gruntową drogą. Idę niedaleko. Po około 100 metrach drogę przegradza siatka stalowa z tabliczką „Teren prywatny”. No w tym momencie to „żem się” (uwielbiam tę formę) wqrwił maksymalnie. Chwila zastanowienia i obchodzę siatkę bokiem. Zastanawiam się tylko, co zrobię jak przybiegnie do mnie rottweiler, albo inny stwór. Ponieważ nic sensownego na taki słuczaj nie wymyśliłem, przestałem sobie tym zaprzątać głowę. Droga wyprowadziła mnie na uroczą łąkę. Po prawej drzewa i góra po lewej, ale dalej San, a ja sam na łące. Z niecierpliwością czekam, co będzie dalej. Przechodzę jakieś 300 metrów. Łąka robi się podmokła trochę a droga prowadzi do potoku. Przechodzę przez potok, dalej idę drogą, ale już przez zagajnik. Staram się przypomnieć, co na temat tego miejsca napisał Piotr na stronie Twoje Bieszczady. Ponieważ mam zasięg dzwonię do niego z informacją, że jest to teren prywatny i powinien to na stronie zmienić. Chwilę pogadaliśmy i poszedłem dalej bacznie patrząc w prawo. Droga delikatnie się wznosi. Po wyjściu z zagajnika wchodzę na zarośniętą łąkę. Co jakiś czas spoglądam w prawo. Niestety nic nie widzę oprócz zielonej ściany. Pomału posuwam się do przodu. Nie widzę tego, czego spodziewałem się zobaczyć. Zrezygnowany przyspieszam. Po pewnym czasie zatrzymuję się i spoglądam do tyłu. Pośród drzew nagle zauważam coś, jakby dach. Czyli chata, której się tu spodziewałem jest. Stoi naprawdę. Przedzieram się przez krzaczory w jej kierunku. Są takie miejsca, przez które nie mogę się przedrzeć. Muszę je obejść dookoła. W końcu spocony znajduję się przy budowli, która kiedyś była chatą. Niestety jest ona w takim stanie, że obawiam się wejść do środka. Jestem tu sam, moi z grubsza tylko wiedzą gdzie poszedłem. Jak mi na łepetynę spadnie jakaś belka albo inny kawał dachu, to będę miał kłopot. Budowla jest w takim stanie, że wydaje mi się, że stoi siłą woli. W środku znajduje się totalny bałagan. Z daleka widzę, że w środku chyba lodówka leży. Do dziś jak o tym myślę, to się zastanawiam, co ona tam robiła. Za szafę kiedyś robiła, czy ktoś agregat prądotwórczy miał? Obszedłem chałupę dookoła. Obok chałupy stoi mur, którego elementem konstrukcyjnym jest duża kość. To druga zagadka, której nie potrafię rozwiązać. Skąd ta kość? /Zdjęcie tego muru znajdziecie w wątku „Bertrandowa zagadka”. Muru nie daje się obejść dookoła, chyba, że razem z krzaczorami. Odchodząc od ruin domu spostrzegam jeszcze obok starą wiatę w stanie jeszcze gorszym niż dom. Wracam na ścieżkę i podążam dalej. Ścieżka prowadzi do niewielkiego lasu. W lesie tym płynie potok, który przekraczam i po chwili wychodzę z lasu. Powoli, mozolnie łąkami pnę się do góry.
10 załącznik(ów)
Odp: Zapraszam do ogniska
Jest upał. Idzie się, jak to w upał z nogi na nogę. Co chwilę przystaję i odwracam się za siebie Przed moimi oczami roztacza się coraz ładniejszy widok. Im wyżej, tym ładniej. Im wyżej tym przyjemniej. Jakiś wiaterek powiewa. Z za grzbietu dochodzi do mnie dziwny odgłos. Tak, jakby traktor tu jeździł. Nagle przed oczami pojawia mi się płachta namiotu, krzesło jakieś i inne sprzęty. Wychodzę na grzbiet. Po jego drugiej stronie traktorzysta dzielnie zmaga się z łąkami. Dopłaty unijne zrobiły swoje i ludziska koszą łąki gdzie się da. Możecie mi mówić i przekonywać mnie, że tak być powinno, a ja swoje wiem. Nieskoszone łąki bardziej mi się w Bieszczadzie podobają. Trawy do ramion, to jest to, w czym bardzo lubię chodzić.
Z grzbietu widok mam przedni. W obie strony przedni. I w stronę Otrytu i w przeciwną. Stoję i podziwiam. Podziwiam i stoję. Trochę mnie denerwuje ambona pod lasem, ale nic nie poradzę. Pewnie postawiono ja li tylko dla obserwacji zwierząt. W końcu wracam. Pomału, ciągle podziwiając widoki schodzę w dół. Dochodzę do potoku i idę w górę jego biegu wychodzę na mały grzbiet. Myślę sobie, że tutaj stała gdzieś cerkiew i cmentarz też musiał być. W tej chwili wszystko jest tak zarośnięte, że nawet kamieni znaleźć nie potrafię. Obok stoi druga w tym rejonie ambona obserwacyjna. Włóczę się trochę po łące. Jest tak cicho i spokojnie...
W końcu trza wracać. Dochodzę do znajomej już mi ścieżki i podążam do Sanu. Na przeciwnym brzegu jest już spore grono ludzi szukających ochłody w rzece. Patrzą na mnie jak na zjawę jakąś, kiedy przeprawiam się na drugą stronę. Zmęczony, ale szczęśliwy docieram do karawanu. Super miejsce. Dzwonię do Renatki i pytam się gdzie jest. Okazuje się, ze cała grupa czeka na mnie na piaszczystej plaży w Stuposianach. Po drodze zabieram stopowicza z garbem. Chce do Ustrzyk Górnych, ale Stuposiany też mogą być. Podjeżdżam na plażę i rozkładam leżak w wodzie. Jest ognisko, są kiełbaski i piwko z Wołosatego jest. Raj jakiś albo, co. Żyć nie umierać!!! W końcu zalewamy ognisko i wracamy do Wilczej Jamy. Nie idziemy do lodówki tylko na obiad. Pod wieczór wsiadamy do karawanu i jedziemy do Czarnej. Jesteśmy przecież umówieni z Łysym. Chwilę na niego czekamy przy Pracowni oglądając deski z różnymi napisami. Najbardziej podoba nam się ta, z prośbą o nie karmienie psa. Ci, co ją widzieli wiedzą, co mam na myśli. Przychodzi Łysy i zaprasza nas do środka. On szykuje nam siedziska, a ja wyjmuję jego ulubiony trunek. Adam, bo takie ma imię nasz gospodarz gra i śpiewa własne teksty. Melodią jest ukochany przez niego blues. Znam jednego użytkownika tego forum, co twierdzi, że Adam nie potrafi śpiewać i grać. Ja mam inne zdanie. Jego poezja bardzo mi się podoba, a głos ma naprawdę ładny. Adam był mocno przygaszony, bo spotkała go niedawno przykrość. Napisał o tym ładny wiersz i zaśpiewał. Nie o samej przykrości, ale to już inna bajka. Może do ogniska przysiadła się też .. i się domyśla, o czym tu wygaduję. Wszystkim nam bardzo się podobało. Przy łyskaczu, gitarze, śpiewie i opowieściach czas, jak wiecie szybko mija. Ani się nie spostrzegamy, a tu noc się zrobiła i dno złowrogo spogląda na nas z butelki. Czas wracać.
10 załącznik(ów)
Odp: Zapraszam do ogniska
Ładne miejsce, to i troche więcej fotek. Upał tego dnia był duży to i do potoku wskoczywszy się ochłodziłem.
Odp: Zapraszam do ogniska
Cytat:
Zamieszczone przez
bertrand236
Dzień 7
(...)Wyruszam na teren dawnej wsi Ruskie. Planowałem tu być już kilka razy, ale nigdy nie doszło to do skutku. (...)
Wg przewodnika Rewaszu (cyt.):
"W 1921 r. Ruskie liczyło 30 domów i 184 mieszkańców - samych grekokatolików. Była tu niewielka cerkiew zbudowana w 1848 r. oraz dwór. Po II wojnie światowej wieś uległa całkowitemu wysiedleniu i zniszczeniu.".
Jaki stąd można wysnuć wniosek (być może zbyt daleko idący) ?
Ano taki, że i dziedzic był chyba Rusinem.
We wsi był dwór, ale podczas spisu w 1921 r. nikt się nie przyznał do konfesji rzymskokatolickiej.
Analogiczne dane spisowe podawane dla innych wsi bieszczadzkich wymieniają po kilku - kilkunastu katolików rzymskich, którymi najczęściej byli dziedzic z familią oraz jego dworscy pomocnicy i rezydenci.
Bertrandzie, wstyd mi się przyznać, ale w opisanym przez Ciebie miejscu jeszcze nie byłem ! Przejeżdżałem lub przechodziłem "n" razy drogą po drugiej stronie Sanu, ale teren b. wsi Ruskie znam tylko z mapy.
A tam historia aż wyje ...
Odp: Zapraszam do ogniska
Może i wyje, ale jej ślady trudno znaleźć. Nie tak jak w innych miejscach Bieszczadu /krzyże, podmurówki, piwnice itp/.
Pozdrawiam
Odp: Zapraszam do ogniska
Dzień 8
Pada. Niebiosa płaczą, że Bertrand razem z towarzystwem opuszczają Muczne. Nie spieszymy się. Śniadanie, pakowanie klamotów, pożegnanie z Pawlakami. Kargule nas zignorowali i się nie pojawili przez cały nasz pobyt ;). Obiecujemy, że jeszcze tutaj wrócimy /Ja swoją obietnicę już dwukrotnie spełniłem od tego czasu/ i wyjeżdżamy w nieznane. Nieznane dla mnie, bo nigdy jeszcze nie kwaterowałem w tej miejscowości. Powiem tak. Jedziemy przez U.G. Wetlinę, Cisną. W Cisnej widać, że trwają przygotowania do Bieszczadzkich Aniołów. Obiecujemy sobie, że przyjedziemy tutaj dopiero jak tłumy się rozjadą. Cały czas pada. Jedziemy dalej przez Wolę Michową. Postanawiam skręcić w lewo. Przez wioskę, później serpentynami pniemy się do góry. Dalej zjeżdżamy w dół. Po obu stronach drogi stoją dwa kioski. Już puste. Bez funkcjonariuszy naszych i Słowackich. Dalej nie jedziemy. Nabywamy drogą kupna specyfiki do zaklinania deszczu i wracamy do kraju. Po dojechaniu do Drogi Karpackiej skręcamy w lewo i spokojnie jedziemy do miejscowości będącej siedzibą gminy. Zatrzymujemy się przy naszym „Gospodarstwie Agroturystycznym”. Zabieramy klucz od domku i jedziemy kawałek dalej. Do domku, który stoi na górce trzeba podjeżdżać jedynką, tak mówił gospodarz i chyba miał rację. Rozpakowujemy się. Pada. W takiej sytuacji na usta ciśnie się tylko jedno słowo. Takie na ku...:oops: Zaczynamy zaklinać deszcz. Zapasy specyfików się kurczą…